• Nie Znaleziono Wyników

Chrześcijanin, 1966, nr 11

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Chrześcijanin, 1966, nr 11"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

H6UII

«Sas*»»

mm

(2)

I C H A B O D

EWANGELIA

ŻYCIE I MYŚL CHRZEŚCIJAŃSKA JEDNOŚĆ

POWTÓRNE PRZYJŚCIE CHRYSTUSA Rok zało żen ia 1929

Warszawa,

Nr 11., listopad 1966 r.

TREŚĆ NUMERU:

ICHABOD

W IECZNOŚĆ P O Z O ST A JE KIEDY SIĘ NAPIŁA WDĘ M ODLIMY?

SPOŁECZNOŚĆ B R A TER SK A M IE SZ K A J W JE Z U SIE (14) CZY JESTEŚM Y GOTOW I...

JED N A I W SPÓLN A DROGA SZKLANY EKRAN

DIDACHE

SPRA W OZD A N IE Z PRA CY EW A N G ELIZA C Y JN EJ KOŚCIOŁA

(Streszczenie) KRO N IK A

M iesięcznik „C h rześcijan in ” w ysyłany Jest bezpłatnie; w ydaw anie czasopism a umożliwia w yłącznie ofiarność Czytel­

ników. W szelkie ofiary n a czasopism o w k ra ju , prosim y kierow ać n a k o n to : Zjednoczony Kościół E w angeliczny: PKO W arszawa, N r l-lł-147.252, zaznaczając cci wpłaty n a odw rocie b lankietu. Ofia­

ry w płacane za granicą należy k ie ro ­ wać przez oddziały zagraniczne B an k u Polska K asa Opieki, n a ad res P re z y ­ dium Rady Zjednoczonego K ościoła Ewangelicznego w W arszawie, Al. J e ro ­

zolim skie 99/37.

Wydawca; Prezydium Rady Zjed­

noczonego Kościoła Ewangelicznego Redaguje Kolegium

Adres Redakcji i Adm inistracji;

Warszawa, A l. Jerozolim skie 99/37 Telefon: 28-68-94. Rękopisów nade­

słanych n ie zwraca się.

RSW „ P ra s a ”, W arszaw a, S m olna 10/12. N akł. 4500 egz. O bj. 2 ark.

Zam. 1613. M-46.

Ichabod — to im ię dziecięcia, k tó re p rzyszło na św iat w rodzi­

nie syna kapłana Helego po klęsce w o jsk izraelskich w w o jn ie filis ty ń s k ie j (1 Sam . 4,21)' Im ię to zn a c zy — O D E S Z Ł A C H W A ­ Ł A . Stało się ono sym b o lem i c h a ra k te ry sty k ą okresu, k tó ry nastąpił w życiu starotestam entow ego ludu Bożego. P rze c zy ­ tajcie tę histarię św iętą na św ieżo! W sp om niany rozdział p rzed ­ staw ia tragedię, która spotkała rodzinę H elego i cały naród izra­

elski. Na w ojnie giną niepobożni synow ie Helego. W ieść o w ie l­

kiej klęsce stała się rów nież p rzyc zy n ą śm ierci samego kapłana.

N ajbardziej tragiczne było jed n a k to, źe sk rzy n ia p rzym ierza, która w ty m okresie objaw ienia Bożego była gw arantem i św ia­

d ectw em obecności Bożej, dostała się do niew oli. Dla osób, któ re zdaw ały sobie sprawę z tego, co to znaczy odczuw ać obecność Bozą w życiu , było to dośw iadczenie bardzo bolesne.

Taką osohą, k tó rej chodziło o obecność chw ały B ożej w życiu narodu była rów nież żona Fineesa. I dlatego urodzonem u w ty c h sm u tn y ch dniach i okolicznościach dziecięciu kazała nadać im ię:

ICH ABO D . Urodziła syna, co było w Izra elu pow odem n ie z w y ­ k łe j radości, ale nie dała się pocieszyć, m im o stajrań swoich przyjaciółek. Coś n iezw yk łeg o w ty m w id zim y . A lb o w iem jest rzeczą norm alną, gdy m atka cieszy się z pow odu urodzenia no­

wego człow ieka. Pan nasz m ów iąc o p rz y s z łe j radości uczniów Swoich, zaczerpmqZ ilu stra c ję w iośnie z te j dziedzin;/ życia Zudz- kiego: „Niewiasta, gcly rodzi, s m u te k m a, bo przyszła godzina jej; lecz gdy porodzi dzieciątko, ju ż nie pam ięta udręczenia, dla radości, że się człow iek na św iat narodził” (Jan 16,21). T u ta j, p rzy ujrodzeniu Ichaboda te j radości nie w id zim y. A to z tego w zględu, że n a w e t n a jw iększa w śmiecie radość nie była w sta­

nie p rzezw yciężyć sm u tk u spow odow anego utraceniem obec­

ności chw ały Bożej. Obecność Boża w ży c iu — to spraw a n a j­

w ażniejsza. A obecność ta została utracona. „1 nazw ała dzie­

ciątko Ichabod, m ów iąc: P rzeprow adziła się sława (chwała) od Izraela, bo w zięto sk rzyn ię B ożą”.

C złow iek natu ra ln y, nie p o jed n a n y z B ogiem je s t w istocie Ichubodem , bez obecności chw ały B ożej i bez Boga na śmiecie.

Rodzaj człow ieczy utracił chw ałę Bożą m akcie upadku. „ W szy­

scy zg rze szy li i nie dostaje im ch w a ły B o że j” (Rzym., 3,23) — brzm i w yra źn e św iadectw o Słow a Bożego. I to je s t obraz k a ż ­ dego człow ieka, k tó r y ż y je bez Boga. A le oto przychodzi Jezus C hrystus, k tó r y m ów i: „A ja chwałę, którąś (Ojcze) m i dał, da­

łem im ” (Jan 17,22). W Jezu sie w ięc je s t w spaniała m ożliw ość odzyskania utraconej ch w a ły Bożej. K a żd y człow iek, każdy Ichabod, gdy u w ie rzy m Jezusa C hrystusa, u sły szy z Jego bło­

gosław ionych ust radosną wieść: „dam m u k a m y k biały, a na ty m k a m y k u napisane now e im ię ” (Obj. 2,17). A w ięc zam iast życia bez Boga i bez obecności chw ały B ożej — radosne, m im o w szelkie dośw iadczenia w iary, p rzeb y w a n ie w C hrystusie; m iast im ienia Ichabod — now e im ię dziecięcia Bożego i obyw atela Nieba.

P odstaw ow ą ta kże rzeczą jest stała obecność Boża w pracy sługi Bożego. „Beze m n ie nic u czyn ić nie m ożecie” (Jan 15,5)

— pow iedział Pan. Obecność Boża m życiu i w służbie chrześci­

ja ń skiej — to rzecz najw ażniejsza. Praca bez obecności chw ały Bożej nie ro ku je żadnych trw a ły c h w y n ik ó w . I to w każdej dziedzinie słu żb y chrześcijańskiej. J a k że sm u te k ogarnia czło­

w ieka, gdy się p a trzy na lu d zkie w y siłk i tych , od któ rych u słu ­ giwania chwała P ańska odeszła. C hciałoby się w prost krzyczeć:

to są sy zy fo w e prace! C zyż nie lep iej upam iętać się i prosić Boga, b y obłok i słup ognisty Jego chw ały stale to w a rzyszył nam w n a szym życiu i usługiw aniu?

E. Cz.

2

(3)

W ieczność pozostaje

J

uż Rzym ianie w starożvtności pow iadali;

TEM PUS FUGIT, AETERN1TAS MANET (czas biegnie, ale wieczność pozostaje). N ikt z nas nie je s t w stanie zatrzym ać czas w bie­

gu. Kolo czasu kreci się bez p rzerw y, powoli ale stale zbliża się koniec każdego z nas, Czy jesteśm y gotowi, by w raz z naszym i w szystki­

m i uczynkam i zejść ze sceny tego św iata i przejść do wieczności?

Bardzo często lekko tra k tu je m y czas, a pow inniśm y przecież stać się pow ażni i zdo­

być świadomość, że będziem y m usieli spotkać się z w rogiem bez m iłosierdzia, k tó ry czeka na nas, ze śm iercią. Apostoł P ański, Paw eł, zapisał w ażne słowa: „Z apłata za grzech jest śmierć, ale darem łaski je s t żyw ot w ieczny w Jezusie C h ry stu sie,( P a n u naszym i’ (Rzym.

6,23). P rzedstaw iciel S tarego T estam entu, bi­

blijny Hiob pow iada, że człow iek u m iera i rozkłada się, odchodzi ze swego m iejsca. Ale gdzie jest potem ? Jeśli chodzi o ciało człowie­

ka, to ludzie pozostający p rz y życiu nie będą długo pam iętać o um arłym , a koło czasu bę­

dzie się toczyć nadal. Iluż je s t zapom nianych, zm arłych ludzi, o któ ry ch n ik t już n ie pa­

m ięta? A i o nas kiedyś zapom ną. Ale gdzie będzie przebyw ała dusza każdego z nas?

Bardzo jesteśm y poruszeni, gdy słyszym y lub czytam y o w ielkich katastro fach żyw ioło­

wych, jak powodzie, trzęsienia ziemi, h u rag a­

ny, głód i inne. P rz e ra ż a ją nas w ieści o w oj­

nach. Ale tak m ało, w gruncie rzeczy, zajm u je nas m yśl, co będzie z nam i po śm ierci. Dokąd pójdziem y? A przecież bez Boga grozi nam od­

rzucenie, bo życie bez Boga — to odrzucenie.

Mówi o tym Słowo Boże, gdy m ów i o człow ie­

ku, k tó ry żyje bez w iary, bez pokuty, bez m o­

dlitw y, bez Boga i bez C hrystusa. Jakże w ta ­ kiej sytuacji staniesz przed sądem Św iętego Boga? Czyż może cię spotkać, człow ieku, coś innego, coś lepszego niż to, co opisał ew ange­

lista M arek — m iejsce i stan „gdzie robak nie um iera i ogień nie gaśnie” ? Tak, to je st rzeczy­

wistość, to je st praw da, bo m ów i o ty m Pism o Św ięte. To je s t sytuacja, k tó ra zagraża w ielu ludziom. To je st rzeczyw istość, k tó ra jest s tr a ­ szniejsza od najw iększych i n ajstraszniejszych k a ta stro f żyw iołow ych lub w ojen.

N orm alnie Judzie nie zastanaw iają się w ie­

le nad tą w ażną spraw ą, co będzie z nim i po śm ierci. A je s t ta k dlatego, że duch ciem ności tak przed staw ia im w szystko pow odując od­

w rócenie uw agi od m y śli o śm ierci. P rz e s ta ją zw racać uw agę n a grożące niebezpieczeństw o, bo tak je s t n a w e t w ygodniej. N iebezpieczeń­

stw o je d n a k pozostaje, ja k pozostaje wiecz­

ność, k tó ra nie przem ija.

N ie w iem , drogi czytelniku, do jakiej k a­

tegorii ludzi należysz? Czy zdążasz do przep a­

ści, gdyż n ie naw róciłeś się do Boga, czy też żyjesz już n a w ąskiej drodze, drodze w iary, k tó ra prow adzi do życia wiecznego, do życia z Bogiem? Przychodzi do ciebie dzisiaj głos z Nieba, k tó ry cię ostrzega, żebyś pokutow ał i uw ierzył Bogu, to znaczy żebyś zatrzym ał się n a drodze do w iecznej przepaści, a p rzy ją ł w w ierze i w m odlitw ie Słowo Boże. Słow o Bo­

że je s t praw dziw e. P a n Bóg nie da się z Sie­

bie naśm iew ać. On zw iastuje: „N ie błądźcie...

albow iem cebykolw iek siał człow iek, to też żąć będzie”. On nie zapom ni żadnego popełnio­

nego przez nas grzechu, jeśli się nie upam ię- tarny. A lekkom yślność, d rw in a lu b śm iech z pow odu grzechu, bardzo łatw o zm ienić się m ogą w w ielki płacz wiecznego nieszczęścia.

O by św iadectw o ty ch słów przyw ołało nas do rozsądku, żeby stać się mogło ra tu n k ie m dla nas przed lekkom yślnym tra k to w a n ie m g rze­

chu.

P rzecież na ty m polega m iłość Boża, iż Bóg w skazuje człow iekowi m ożliwość w ydo­

sta n ia się z grzechu. Bóg przychodzi w porę.

On o bjaw ia nam nasze zło i nasze w iny. On nas kocha i dlatego — dla nas i z naszego po­

w odu — posłał na ziem ię Sw ego Syna, by zba­

w ić nas; by zbaw ić w szystkich ludzi. I kto ty l­

ko usłucha Jego w ezw ania, naw róci się, p rz y j­

m ie do serca Jego głos, uw ierzy, zostanie zba­

wiony. Słowo Boże uczy nas: „Bóg dał nam żyw ot w ieczny, a te n żyw ot je st w Synu J e ­ go. K to m a Syna, m a żyw ot w ieczny, kto nie m a Syna Bożego, nie m a ży w o ta” (i J a n 5,11

— 12). „K to w ierzy w eń nie będzie osądzony, ale kto nie w ierzy, ju ż jest osądzony, iż nie uw ierzył w im ię jednorodzcnego S yna Boże­

go” (Ja n 3,18).

A w ięc jakież w ielkie zadanie leży przed tym i, k tó rzy ju ż u w ierzy li i sta li się dziećm i Bożymi. Czyż je s t m ożliw e, żebyśm y teraz przechodzili obojętnie wobec tych, k tó rzy je ­ szcze nie uw ierzyli, a k tó rz y uw ierzyć m ają?

Czyż nie pow inniśm y raczej wołać, w zyw ać i ostrzegać? Czyż nie je s t żyw e Sowo Boże:

„idąc n a w szystek św iat, głoście E w angelię w szystkiem u stw o rzen iu ”.

Jeszcze raz zw racam się do ciebie, drogi czytelniku, k tó ry jeszcze nie zn ajdujesz się na now ej drodze, w ąskiej drodze w iary , k tó ry je­

szcze żyjesz bez C hrystusa. P roszę cię dzisiaj, nie tra ć czasu, bo już w krótce nasz P a n p rz y j­

dzie, żeby zabrać w szystkich swoich do Siebie.

J e śli zostaniesz bez Boga, czeka cię sąd. A pe­

lu ję także do w szystkich letn ic h i obojętnych chrześcijan, w ty ch ostatecznych dniach -—

w zm óżm y czujność i naw róćm y się całkow icie

(4)

do. P ana. W dniach chłodu i obojętności d u ­ chowej w zyw am w as w szystkich, k tó rz y baga­

telizujecie sobie d rogi Boże — nie traćcie ła­

ski Pana.

P a m ię ta jm y na Słowo: ,,Nie błądźcie...

albow iem cokolw iekby siał człowiek, to też żąć będzie”. P rz y jm ijm y dzisiaj ostrzeżenie Boże, naw róćm y się i m ódlm y się do Niego: P an ie Boże! spraw , żebym stał się czuły n a Twój

głos. N aucz m nie żyć tak, bym m ógł się Tobie podobać, ja i m oja rodzina, i m oi bliscy i p rzy ­ jaciele. N aucz m nie tak Ci w ierzyć i tak Cię kochać, żeby n ik t z m oich bliskich nie zginął, ale u w ierzy ł i poszedł T w oją drogą. W ysłuchaj m nie w im ien iu P a n a Jezusa C h ry stu sa i bądź pochw alony, P a n ie Boże, i tera z i na w ieki.

Am en.

Stanisław K rakiewicz

naprawdę modlimy?

Kiedy

„Główną p rzy czy n ą m o je j słabości i bezow ocności je st ja k a ś n ie ­ pojęta niechęć do m odlen ia się. Mogę całym sercem pisać, czytać, lub rozm aw iać, ale m o d litw a jest: bardziej u d u c h o w io n y m za ję ciem od ja k ieg o k o lw iek z poprzednio w y m ie n io n y c h , a im w ięcej u d u ch o ­ w iona je st ja ka ś praca, ty m bardziej m a te n d e n c ję do stronienia od niej i m o je serce. Oto tr z y rzeczy, któ re n ig d y n ie sp o w o d u ją rozcza­

row ania: m o d litw a , cierpliw ość i wiara. J u ż od d a w n a zd a w a łem sobie spraw ę z tego, źe je ślib y m m iał zostać ka znodzieją, to u czyn ić m n ie n im m ogą ty lk o w iara i m o d litw a . D latego te ż ilekroć m ogę serce nakłonić do m o d litw y — w s z y s tk o in n e je st rzeczą sto su n ko w o łatw ą” (R yszard N ew ton).

M

ożna stw ierdzić, iż je st praw em rządzącym w św iecie d u ch o ­ w ym , że k ażda praw d ziw ie owocna u sługa Słow em Bożym m usi być k o n tro lo w an a i k ie ro w a n a siłą m odlitw y, k tó ra się objaw ia i k o n ­ tro lu je życie kaznodziei, pow odu­

jąc, iż p rac a jego m a głęboki, d u ­ chow y ch a ra k te r. U sługiw anie m o ­ że n aw e t być b ardzo głęboko p rz e ­ m yślane — bez m o d litw y ; k az n o ­ dzieja m oże zyskać sław ę i p o p u ­ larność — bez m odlitw y, przy czym cały m echanizm jego życia i p racy może też działać bez oleju m odli­

tw y, lub z ta k n ik ły m jej udziałem , że zaledw ie jedno jak ieś m ałe k ó ł­

ko je st w ysta rc za jąc o naoliw ione, ale u sługiw anie Słow em Bożym nie m oże być duchow e w praw dziw ym sensie tego słow a i nie może za­

pew nić św iątobliw ości zarów no kaznodziei ja k i jego słuchaczom , jeśli m odlitw a nie jest mocą, k tó ra w tym usłu g iw an iu w y raźn ie się nie objaw ia.

K aznodzieja, k tó ry praw dziw ie się modli, spraw ia, że zaczyna przezeń działać sam Bóg. Bóg nie w chodzi do pracy kaznodziei tylko z zasady, albo ja k gdyby to było rzeczą sa­

m o przez się zrozum iałą, ale p rz y ­ chodzi w yłącznie w odpow iedzi na m odlitw ę, zanoszoną gorąco i w y ­ trw ale. A że Bóg pozwoli się zn a­

leźć tem u, k tó ry Go szuka całym

sercem i tego dnia, w k tó ry do N iego z całego serca w ołam y — je st rzeczą p raw d ziw ą zarów no w o dniesieniu do głoszącego Słowo, ja k i w odniesieniu do p o k u tu ją ­ cego. M odlitw ą p rzepojone kazanie je st jed y n y m ro d za jem kazania, k tó re p o zy sk u je se rc a słuchaczy, p oniew aż m o d litw a w ró w n ie isto ­ tn y sposób łączy n as z Bogiem, ja k i z ludźm i.

U n iw ersy te ty , n au k a , książki, te ­ ologia i sam o k az an ie nie mogą n a s uczynić kaznodziejam i —• ale czyni to m odlitw a. P o lecenie opo­

w ia d a n ia E w an g elii o trzym ane przez A postołów , było d la nich n ie­

pełne, dopóki n ie zostało ono n a ­ pełnione m ocą m o d litw y przez

dzień P ięćdziesiątnicy, k tó ry o b ja ­ w ił się w m odlitw ie.

M odlący się p raw d ziw ie kaznodzie­

ja, pozostaw ia n a drodze poza sobą ta k ie rzeczy, ja k popularność, z a ła tw ian ie interesów , św ieckie spraw y, czynienie k azaln icy czymś a tra k c y jn y m dla ludzi, p rz e sta je być św ieckim org an izato rem czy n a w e t n ie jak o g enerałem , a w k ra ­ cza w reg io n y d aleko w yższe i praw dziw ie n ie b iań sk ie — w r e ­ giony D ucha. Owocem jego p rac y je s t św iątobliw ość, a p rzem ien io n e serce i życie, w p łom ienny sposób w y d ają św iadectw o o skuteczności jego pracy, o je j p raw dziw ym

i rzeczyw istym ch a rak te rz e. Bóg je s t .z nim . Jego u słu g iw a n ie nie p o słu g u je się sposobam i św ia to w y ­ m i lu b pow ierzchow nej n a tu ry , ale je s t głęboko ubogacone rzeczam i Bożymi. Jego d łu g o trw ałe p rz e b y ­ w an ie u stóp P an a, k tó rem u w ż a r ­ liw ych p ro śb ach poleca członków zboru sp raw ia, że sta je się „k się ­ ciem ” w sp raw ac h Bożych. L odo­

w a te zim no zaw odowego -kazno­

d ziejstw a daw no ju ż uległo ro z to ­ p ie n iu pod w pływ em jego m odlitw . P rzyczyny pow ierzchow ności re z u l­

ta tó w n ie jed n e j u sługi k azn o d ziej­

skiej, a m a rtw o ty in n e j, m ożna się doszukać ła tw o w b ra k u m odlitw y.

Ż ad n a u słu g a n ie m oże sinę obejść bez codziennej, d łu g o trw ałej m odlitw y, a m o d litw a ta m usi m ieć c h a ra k te r fu n d a m e n ta ln y , trw a ły , i raczej n asilać się, niż m aleć. I w y ­ b ó r te k s tu i sam o k a z a n ie m uszą być owocem m odlitw y. P okój p rac y pow inien być w ypełniony m odlitw ą, a w szelkie p rac e w nim w yk o n y w a­

ne p rz e n ik n ię te m od litw ą; d uch k a­

znodziei pow inien być d u ch e m m o­

dlitw y. „Ż al mi, że się ta k m ało m o d liłem ”, pow iedział n a łożu śm ierci je d en z m ężów Bożych.

D la kaznodziei ta k ie w yznanie, je st je d n a k bardzo sm u tn e i p ełn e w y­

rzu tó w sum ienia. Z nany arcy b isk u p T a it ta k się w y ra z ił swego czasu:

„ P rag n ę życia nacechow anego w ię k ­ szą, głębszą i praw d ziw szą m o d li­

tw ą ”. P odobnie m oglibyśm y pow ie­

dzieć w szyscy, a o to też p o w in n i­

śm y się isto tn ie p ostarać.

W ielcy Boży k aznodzieje odznaczali się, w szyscy bez w y ją tk u , tym w ie l­

kim i zasadniczym rysem c h a ra k te ­ ru, a m ianow icie byli oni m ężam i m odlitw y. P od in n y m i w zględam i m ogli się m iędzy sobą różnić, ale

4

(5)

wszyscy m ieli tą w sp ó ln ą cechę.

Mogli rozpoczynać z rozm aity ch pun k tó w i podróżow ać różnym i d ro ­ gami, ale tra fia li n ieodm iennie do jednego celu. D la nich o środkiem zain tereso w an ia był Bóg, a ścieżką, w iodącą do B oga b y ła m odlitw a.

Mężowie ci nie m o d lili się tylko trochę, w re g u la rn y c h , lu b n ie re g u ­ la rn y c h o d stęp ach czasu, ale m odlili się tak, że m o d litw y te p rz e n ik a ły ich c h a ra k te ry , w sw oisty sposób je k sz ta łtu ją c . M odlili się ta k , aby m odlitw a ta w y w a rła w p ły w n a ich w łasne życie i n a życie innych, a dzięki ich m o d litw ie działy się spraw y tw orzące h isto rię K ościoła i k ie ru jące ludzkością w danej ep o ­ ce. M odlitw ie t e j pośw ięcali dużo czasu dlatego, że p ra c a ta w y d a w a ­ ła im się ta k ogrom nie w ażną i b y ­ ła p rac ą ta k p rze jm u ją cą , że z t r u d ­ nością się od niej m ogli oderw ać.

Dla nich m o d litw a b y ła tym , czym by ła i dla P aw ła: b ojow aniem z ca łej mocy i z całą pow agą ducha.

B yła tym , czym była ongiś dla J a ­ kub a: bojow aniem i zw yciężaniem , a także tym , b y ła dla P a n a Je z u sa

— „w ołaniem w ielkim ze łz am i”.

Oni „w każdej m o dlitw ie i prośbie, m odlili się każdego czasu w D uchu, i w tym celu czuw ali z całą w y­

trw ałością i z m odlitw ą...” (Efez 6,18). „G orliw a m o d litw a” b y ła n a j­

potężniejszym orężem n ajw ięk szy ch Bożych sług. S tw ierdzenie, odnoszą­

ce się do Eliasza, że „był człow ie­

kiem podległym tym że słabościom co i my, i m o d litw ą m odlił się, żeby deszcz nie p ad ał; i nie p ad a ł deszcz n a ziem ię trzy la ta i sześć m iesięcy, i znowu się m odlił, a w ydało niebo d e­

szcze, i ziem ia zrodziła owoce sw o­

je ” — ob ejm u je w szy stk ich p ro ro ­ ków i u słu g u jący ch Słow em Bożym, którzy poruszyli sw oje pokolenie dla Boga, a rów nocześnie w sk az u je n a narzędzie, p rzy pom ocy którego czynili cuda.

Podczas gdy w osobistych m o d li­

tw ach niekiedy byw a tak , że m o d li­

tw y te m uszą być k ró tk ie , a m o d li­

tw y zanoszone w zgrom adzeniach publicznych z reg u ły po w in n y być k ró tk ie i treściw e tak , że pożądane naw et b y w ają n iek ied y — i w ielką w artość p rze d sta w ia ją m odlitw y, po­

legające n a k ró tk im w estch n ien iu do P ana, to je d n a k w naszym obco­

w aniu sam n a sam z Bogiem, czyn­

nik czasu m a w ielkie znaczenie. T a ­ jem nicą m odlitw y, uw ieńczonej po­

wodzeniem , je st spędzenie w ielkiej ilości czasu z Bogiem. T ak a m o d li­

twa. k tó rej m oc się odczuw a w po­

tężny sposób, je s t po śred n im lub też b ezpośrednim ow ocem dużej ilości czasu spędzonego z Bogiem . N asze k ró tk ie m o d litw y ty lk o dzięki tem u b y w a ją ta k treśc iw e i skuteczne, że zostały poprzedzone długim i m o d li­

tw am i. N ie m oże k ró tk ą m o d litw ą osiągnąć w ielk ich sk u tk ó w u Boga ktoś, kto pop rzed n io n ie przeżył z B ogiem d ługich godzin zm agań i w alki. J a k u b n ie b y łb y odniósł sw e­

go zw ycięstw a w ia ry bez całonocne­

go zm agania się. Z najom ości z Bo­

giem m e m o żn a zaw rzeć w p ośpie­

chu. On nie ob d arza S w ym i d ara m i kogoś, kto ty lk o doryw czo, albo w pośpiechu Doń przychodzi i znów odchodzi. T ajem n ic a p o zn a n ia Boga i w ysłu ch an ia. P rzezeń leży w d łu ­ gim p rze b y w a n iu z N im sam na sam . Bóg u stę p u je n ie ja k o przed uporczyw ością w iary, k tó r a Go zna.

P a n o odarza S w ym i n a jh o jn ie jsz y ­ m i d a ra m i tych, k tó rzy o b ja w iają sw oje pragnienie ich o trzy m a n ia i w dzięczność za m e w w ytrw ałości m odlitw y. P a n Jezus, k tó ry we w szystkim je s t d.a n a s w zorem , spędził w iele nocy n a m odlitw ie, liy io to Jego zw yczajem , aby się Wie.e m odne. M .ai u n też osobne m .ejsca, n a k tó ry c h zw ykł był się modlić.

N a h isio r.ę Jego życia i c h a ra k te ru sk ła d a się w iele d iugich godzin spę­

dzonych n a m odlitw ie. P aw eł m o­

dlił się w e dn ie i w nocy. D aniel m u siał p rze ry w ać n ie w ą tp liw ie b a r ­ dzo w ażne zajęcia, aby móc się m o ­ dlić trz y raz y dziennie. T akże i D a­

w id p rze d łu ża ł z całą pew nością n ie je d n o k ro tn ie m o d litw y zanoszone ran o , w p o łu d n ie i w nocy. A cho­

ciaż B iblia nie p o d a je d okładnie ilości czasu, pośw ięcanego przez ty c h św ięty ch n a m odlitw ę, to je d ­ n a k m ożna w nioskow ać z w ielu w y ­ pow iedzi S łow a Bożego, że m odlili się oni dużo i n ie ra z bardzo długo.

N ie chcielibyśm y, aby k to ś pom y­

ślał, że w arto ść ic h m o d litw y m o­

ż n a zm ierzyć zegarem , p rag n iem y je d n a k uśw iadom ić sobie, że je st rzeczą konieczną, aby spędzać d u ­ żo czasu w obcow aniu z B ogiem w m odlitw ie. Je śli w ięc pod w pływ em w iary ta k i ry s c h a ra k te ru n ie u ja ­ w n ił się w nas, to w idocznie w ia ra nasza je s t jeszcze n a d e r sła b a i p o ­ w ierzchow na.

Ludzie, k tó rzy sta li się n ajlep szy m i św iadkam i C h ry stu sa i n a jp e łn ie j odzw ierciedlali Jego c h a ra k te r, a rów nocześnie w y w arli n ajw ięk sz y w pływ ina św iat k u Jego chw ale,

spędzali ta k dużo czasu n a obcow a­

n iu z Bogiem , że stało się to w i­

docznym elem en tem ich życia. C h a r­

les S im eon pośw ięcał B ogu cztery godziny dziennie: od czw artej do ósm ej ran o . W esley spędzał dw ie godziny dziennie n a m odlitw ie, k tó ­ r ą rozpoczynał rów n ież o godzinie cz w artej ran o . P ew ien człowiek, k tó ry go aoonze znał, ta k o nim n a ­ p isał: „M odlitw ę u w ażał za w aż n iej­

sze sw oje zadanie, niż cokolw iek innego, a w idziałem go w ychodzą­

cego ze sw ojej k o m ó rk i z tw arzą ta k p e łn ą cudow nego pok o ju , że n ie o m al ty m po k o jem pro m ien io ­ w ała .” Jo h n F le tc h e r n ie k ied y m o ­ dlił się przez całą noc. Z a każdym razem —• a m odlił się bardzo czę­

sto — czynił to z w ielk ą pow agą.

C ałe jego życie b yło życiem m o d li­

tw y. P ew nego ra z u ta k się w yraził:

„N ie chciałbym pow stać z mego krzesła, bez w zn iesien ia n a jp ie rw se rc a do B oga w m o d litw ie”. Gdy sp o tk a ł się z ja k im ś przyjacielem , zw ykł był go w ita ć ta k im p y ta ­ niem : „Czy sp o ty k am cię m o d lące­

go się?” L u te r ta k się w yraził: „ J e ­ śli zaniedbasz spędzenia dw óch go­

dzin dziennie w m odlitw ie, diabeł odnosi w czasie d n ia zw ycięstw a...

M am ta n dużo pracy , że n ie m ogę się ooejsć bez spędzenia trzech go- azm dziennie w m o d litw ie”. M iał też ta k ie m otto: „Ten, k to się do­

brze m odlił, ten te ż się i dobrze ze S łow a nau czy ł.”

A rc y b isk u p L eighfon ta k w iele cza­

su sp ę az ai sam n a sam z Bogiem, że w ydaw ało się, ja k gdyby był pogrążony w u staw icznej m edytacji.

B io g raf jego ta k się w yraził: „M o­

d litw a i uw ielbienie Boga były jego p ra c ą i p rzy je m n o śc ią”. O biskupie K en m ów iono, że dusza jego była zak o ch an a w Bogu, a p rzyczyną te ­ go był fa k t, iż spędzał ta k w iele czasu n a obcow aniu z Bogiem. Był ju ż n a kolan ach , zanim n a zegarze w ybiła trze cia godzina, i to k a ż d e ­ go p o ra n k u . B iskup A sb u ry ta k pow iedział: „S ta ra m się w staw ać o godzinie cz w a rte j ta k często, ja k ty lk o to je s t m ożliw e i spędzać dw ie godziny n a m o d litw ie i rozm yśla­

n iu ”. S am u e l R u th e rfo rd , k tó ry p o ­ zo staw ił po sobie cu d n ą pam ięć św iątobliw ości, w sta w a ł o godzinie trzeciej rano, a b y sp o tk a ć się z Bo­

giem w m odlitw ie. Józef A llein w sta w a ł d la w y k o n an ia sw ej pracy m o d litew n e j o godzinie czw artej i

(6)

trw a ł w m od litw ie aż do godziny ósm ej. Gdy doleciał kiedy k o lw iek do jego uszu odgłos ru c h u w ozów h a n ­ dlarzy, k tó rzy jeszcze w cześniej ro z ­ poczęli p ra c ę d n ia od niego, w ó w ­ czas w y k rz y k iw ał ze w sty d em : „Ach, ja k że m nie to zaw stydza! Czyż m ój M istrz nie zasłu g u je n a w iększą m oją pilność, niżeli ich m is trz ? ” Je d en z n ajśw ięto b liw szy ch i n a j­

bard ziej u d aro w an y c h kaznodziei szkockich ta k się w yraził: „P ow inie­

nem spędzać n ajlep sze godziny na społeczności z Bogiem. J e s t to m oje n ajszlach e tn ie jsz e i najow ocniejsze zajęcie i dlatego n ie godziłoby się w żadnym w y p ad k u zaniechać go.

N ajm n iej przeszkód m am w godzi­

nach p o ran n y c h — od szóstej do ósm ej, i te godziny n ależy w łaśn ie użyć d la tego celu. Po podw ieczor­

k u je st godzina, k tó r ą n a jle p ie j lu ­ bię pośw ięcać p ełn em u sk u p ien iu obcow aniu z B ogiem ; n ie chciałbym też n igdy zaniechać tego stareg o do­

brego zw yczaju; aby się m odlić przed udaniem się n a spoczynek;

trze b a się je d n a k strzec przed sen­

nością. G dy się budzę w nocy, p o ­ w inienem w stać i m odlić się. P e ­ w n ą chw ilę po śn ia d a n iu należy też ipaświęcić jeszcze m o d litw ie przy czynnej". T aki był plan -mo­

dlitw codziennych R o b e rta M u rra y M cCheyne. Z aw sty d za mas rów nież g ru p a m o d lący ch się m etodystów . Oto je d n a z ich reg u ł: „Od czw artej do p ią te j ra n o —■ osobista m odli­

tw a; od p ią tej do szóstej w ieczorem

— osobista m odlitw a".

J a n W elch, ów św iętobliw y i w sp a ­ n ia ły szkocki kazn o d zieja uw ażał dzień za źle spędzony, je śli nie po­

św ięcał m od litw ie ośm iu do dziesię­

ciu godzin. Zaw sze m ia ł p rzy sobie koc, k tó ry m się ow ijał, gdy w s ta ­ w ał do m odlitw y w nocy. G dy jego żona się żaliła, w idziąc go leżącego n a ziem i i zalanego łzam i, ta k jej odpow iadał: „N iew iasto! Jestem odpow iedzialny za dusze trze ch ty ­ sięcy ludzi, a nie w iem ja k i jest sta n w ielu z nich!"

B iskup W ilson ta k się -wyraził'

„P ierw sza rzecz, k tó ra uderzyła m n ie w d zien n ik u Ii. M a rty n a , to ob jaw iający się w nim d uch m o ­ dlitw y, ilość czasu, ja k ą pośw ięcał sp ełn ian iu tego obow iązku i g o rli­

wość, z ja k ą to czynił."

Paysorn w ycisnął głębokie dołki w tw a rd y c h deskach swego pokoju, n a k tó ry c h długo klęczał, trw a ją c w m odlitw ie. A u to r jego życiorysu ta k o nim pisze: „N ajbardziej zna­

m ienną rzeczą, k tó rą m ożna pow ie­

dzieć o h isto rii jego życia, to jego w y trw a ło ść w m odlitw ie. W ten sposób w skazał drogę tym w szyst­

kim , k tó rzy by chcieli dorów nać m u w jego znakom itości. T ym m o d li­

tw om ta k szczerym i gorącym , a ta k ustaw iczn y m .należy też n ie w ą t­

p liw ie p rzy p isa ć jego w y ró żn iające się i n ie m al n ie p rz e rw a n e pow o­

dzenie.

M ark iz De R enty, dla którego C h ry ­ stu s był cenny n a d w szystko, roz­

k az a ł pew nego ra z u sw em u słudze, aby go odw ołał z m o d litw y po u p ły ­ w ie pół godziny. A lę gdy -sługa te n za jrz a ł do jego p o k o ju po upływ ie pół godziny, zauw ażył, że tw a rz je ­ go p a n a tc h n ę ła ta k ą św iętością, że n ie odw ażył się m u p rze ry w ać m o ­ dlitw y. W argi jego się poruszały, lecz n ie było słychać żadnego głosu.

S łu g a te n poczekał więc, aż m in ę ły trzy okresy półgodzinne i w reszcie go zaw ołał. G dy ipan jego w sta ł z kolan, pow iedział w ów czas, że te pół godziny ogrom nie szybko m i­

nęły w obcow aniu z C hrystusem ...

B ra in e rd ta k pow iedział: „B ardzo lu b ię przebyw ać sam w m ojej c h a t­

ce, gdzie m ogę w iele czasu spędzać n a m odlitw ie".

W illiam B ram w ell, o k tó ry m piszą roczniki met-odyzmu, ja k o o czło­

w ieku, sły n ący m z osobistej św iąto­

bliw ości, z w ielkich, w sp an iały ch w p ro st w ynik ó w kazno d ziejsk ich i o trzy m an ia cudow nych odpow iedzi n a m odlitw ę, m ia ł zw yczaj m odlić się przez cztery godziny pod rząd.

M ożna było o nim pow iedzieć, że n ie m al żył n a kolanach. A le gdy u d aw a ł się gdziekolw iek, to obec­

ność jego d ziała ła ja k płom ień og ­ nia; ogień te n zap alał się dzięki tym godzinom , k tó re sp ęd zał n a m odli­

tw ie.

B iskup A n d re w s spędzał niem al pięć godzin d ziennie n a m odlitw ie i u w ielb ian iu P an a.

S ir H en ry H avelock zaw sze spędzał pierw sze dw ie godziny d n ia sam na sam z Bogiem. K iedy obóz m ia ł zo­

sta ć zw inięty o szóstej, w sta w a ł o czw artej.

P ow odzenie ja k im cieszył się w p r a ­ cy Bożej d r Ju d so n m ożna p rz y p i­

sać faktow i, że w iele czasu pośw ię­

cał m odlitw ie. N a te n te m a t ta k się w yraził: „Ułóż sw oje sp raw y w ten sposób, abyś m ógł w ygodnie p o ­ św ięcić dw ie lu b tr z y godziny k aż­

dego dnia, nie ty lk o jak im ś d ucho­

w ym ćwiczeniom , lecz w łaściw em u ak to w i n ik o m u n ie znanej m odlitw y

i obcow ania z Bogiem . U siłuj sie­

dem razy dziennie w ycofać się z w y k o n y w an y ch .zajęć zaw odow ych i z to w a rz y stw a innych ludzi, w ce­

lu podn iesien ia sw ej duszy do Bo­

ga n a osobności. Dzień rozpocznij u d an iem się n a k o la n a za raz po północy w celu pośw ięcenia tej św iętej p rac y pew nej ilości czasu pośród ciszy i ciem ności nocy, a potem n ie ch a j cię p ierw sze pro m ie­

nie w schodzącego słońca z n a jd ą przy tej sam ej św iętej pracy . G dy p rz y j­

dzie godzina • dziew iąta, dw unasta, trzecia, szósta i d ziew iąta wieczo­

rem — n iech to sam o m a miejs-ce.

B ądź w y trw a ły i oddany, jeżeli cho­

dzi o sp raw y tw ego P a n a i pornos ja k ie tylk o m ożesz o fiary w p r a k ­ tycznym tego słow a znaczeniu, gdy o te spraw y chodzi. Nie zapom inaj 0 tym , że czas tw ó j je st k ró tk i i że nie w olno ci pozw olić n a t-o, aby zajęcia zaw odow e lu b tow arzystw o in n y c h ludzi m ia ły cię pozbaw ić tw ego Boga. „To je s t niem ożliw o­

ścią, może k to ś zaw oła, to są f a n ­ tasty czn e in stru k c je ! A le d r Judson odegrał w ielk ą rolę k u chw ale C h ry ­ stu sa w całym p ań stw ie i założył fu n d a m e n ty K ró lestw a Bożego na niezniszczalnej opoce w sam ym ser­

cu B urm y. B ył on jed y n y m z tych n ie w ielu m ężów , k tó ry pracow ał dla chw ały Je z u sa C h ry stu sa, p r a ­ cow ał w błogosław iony sposób p rz y ­ noszący owoce w całym ś wiecie.

W ielu innym , k tó rzy p osiadali m o­

że znacznie w iększe d a ry od niego, któ rzy m ie li w iększe w ykształcenie 1 w iększy geniusz, to się nie udało;

ich działalność re lig ijn ą m ożna by po rów nać z ślad am i n a p ia sk u ; po d ­ czas gdy jego działalność je s t p o ­ dobna g raw ersk ie j p rac y n a dia­

m encie. T ajem n ic ą zaś jego głębi i w y trw ało ści je s t w łaśn ie fa k t, że pośw ięcał czas m odlitw ie. On u trzy ­ m yw ał sw e serce, ja k żelazo zawsze rozpalone do czerw oności p rzy p o ­ m ocy m odlitw y, a Boża um iejętność u k sz tałto w y w a la je z m ocą, n ad a ją c tem u żelazu trw a łe kształty. Żaden człow iek n ie je s t w s ta n ie dokonać jakiegokolw iek trw ałe g o dzieła dla Boga, je śli n ie je st m ężem m odli­

tw y. Ż aden zaś nie m oże się stać m ężem m o d litw y bez pośw ięcania m od litw ie w ielk iej ilości czasu.

Czyż to m iało b y być p ra w d ą , że m odlitw a je st po p ro stu czymś w ro d z a ju n aw y k u , czynnością n u d n ą i m ech an iczn ą? J a k ą ś zdaw kow ą rzeczą, do k tó re j się m usim y p rzy ­ zwyczaić, p rzy czym b ra k za in te re -

(7)

Społeczność braterska

W m o sk ie w s k im Z borze ew ange­

licznych ch rześcija n - ba p tystó w . P ierw szy od p ra w ej stro n y br. J.

Z yd k o w . D rugi od lew e j strony, w p ie rw sz y m rządzie br. T. M a k sy ­ m o w ic z — obok z lew e j Żona, a obok z p ra w ej stro n y stoi br. Al.

K arew , k tó r y p rze m a w ia ł na tem at:

Co m yślicie o C h rystu sie? ”

sow ania nią, k ró tk o trw a ło ść i p ły t­

kość m iałyby być je j głów nym i ele­

m entam i? Podobnie za p y tu je C anon L iddon: „Czy je st to p raw d ą, że m odlitw a, ja k n iek tó rzy p rzy p u sz­

czają, je st niczym w ięcej ja k na pół b ie rn ą g rą uczuć, leniw ie p ły ­ nących przez m in u ty czy godziny lek k iej zadum y?” Na to je d n a k ten sam a u to r d aje n a s tę p u ją c ą odpo­

wiedź: • „N iechaj n a to dadzą odpo­

w iedź ci, któ rzy się n a p ra w d ę m o­

dlili. Tacy ludzie mam pow iedzą, że m odlitw a je st przeżyciem podobnym do przeżycia p a tria rc h y Ja k u b a , zm aganiem się z n iew idzialną m o ­ cą, k tó re m oże trw ać — i w życiu pow ażnego sługi Bożego n ie je d n o ­ k ro tn ie trw a do późnych godzin no­

cy, a n iek ied y n a w e t aż do św itu.

B yw a tak , że o zw yczajnej m odli­

tw ie p rzyczynnej należy pow iedzieć podobnie, ja k m ów ił to A postoł P a ­ weł, że był to sk o n cetro w an y w y ­ siłek i bój. T acy ludzie w czasie swej m odlitw y p a trz ą n a naszego W ielkiego P o śre d n ik a i zd a ją sobie spraw ę z tego, ja k On się za n am i przyczyniał w G etsem ane, k iedy tc w w y n ik u owego boju duchow ego i poddania się O fierze •— kro p le k rw i spadały n a ziem ię z Jeg o czo­

ła. W ytrw ałość w b ła g a n iu je st is­

to tn ą częścią m odlitw y, p rzy n o sz ą­

cej dobre re z u lta ty . A ta k a w y ­ trw ało ść w b ła g an iu n ie oznacza b y n ajm n ie j jakiegoś m arzycielstw a, lecz je st ciężką pracą. W szczegól­

ności poprzez m o d litw ę „K rólestw o N iebieskie gw ałt cierpi i gw ałt ow- nicy je p o ry w a ją ”. P rz ed la ty b i­

skup H am ilton ta k się w y ra ził na te m a t m odlitw y: „Ż aden człowiek nie m a szans uczynienia czegoś do­

brego przez m odlitw ę, jeśli nie ro z­

pocznie od tego, aby patrz eć n a to zagadnienie jako n a pracę, do k tó ­ re j się trz e b a przygotow ać, a potem w n iej w y trw a ć z ta k ą sam ą pow agą i w całym sk u p ien iu uw agi, podobnie ja k czyni się to z w szyst­

kim i innym i zagadnieniam i, k tó re się uw aża za n a jb a rd z ie j in te re s u ­ jące i n ajk o n ieczn iejsze”.

E, M. Bounds U. J. Prower

Z

łaski B ożej nadarzyła się wspaniała okazja, aby w m arcu bieżącego ro ku odw ie­

dzić k r e w n y c h za m ieszkałych na P olesiu —■ da w n ych te r e ­ nach polskich. W yje ch a łe m na zaproszenie m ego rodzonego brata. K o rzysta ją c z te j okazji P rezyd iu m R ady Zjednoczone­

go Kościoła Ew angelicznego u- dzieliło m i pełnom ocnictw a, aby w m iarę m ożliw ości naw ią­

zać ko n ta kt z Zarządem E w an­

gelicznych C hrzęścijan-B apty - stów w M oskw ie.

26 marca br. w y ru szy liśm y w ra z z żoną sam olotem z W ar­

sza w y do M oskw y, przed odlo­

tem. pow iadam iając o w y je ź ­ dzić Braci z M o sk w y. Podróż trw ała duńe godziny. W ylą d o ­ w a liśm y na lo tn isku S ze re m ie ­ tiew a, form alności paszporto­

w e zd ołaliśm y załatw ić w cią- k u 10 m in u t. Po w ejściu do hallu zacząłem zwracać uw agę na osoby oczekujące, m ając nadzieję, że zapew ne k to ś w y j ­ dzie na nasze spotkanie. W ten sposób z e tk n ą łem się z bratem, K rig erem ze społeczności B ra­

ci M ennonitów , któ\rzy rów nież p rzyłą c zyli się do Z w ią zk u E- w angelicznych C hrześcijan- B aptystów .

Z lotniska w y r u s z y liśm y sa­

m ochodem , poniew aż m iasto oddalone je st ok. 30 k m od p o rtu lotniczego. B y ła ju ż pra­

w ie godzina 17.00. B rat K riger zaproponow ał na m posiłek, po­

n iew aż o godz. 18.00 w każdą sobotę odbyw ają się nabożeń­

stwa. G dy dojeżdżaliśm y do M oskw y, zegarki w sk a zy w a ły ju ż k ilk a m in u t po godzinie 17.00, p o w iedziałem w ięc, że w olę zrezygnow ać z posiłku cielesnego, a skorzystać z d u ­ chowego. Tak się też stało. K ie ­ d y w e szliśm y do m iejsca na­

bożeństw , Bracia ju ż nas ocze­

kiw ali. Zaproszono m nie, że ­ b y m u słu ży ł słow em B ożym .

W odpow iedzi na ich propozy­

cję, pow iedziałem , że raczej w olę słuchać, n iż m ów ić. K to bow iem chce, że b y go słu ­

chali, w p ie rw sam m u si n au­

czyć się słuchać innych. Ta m y śl bardzo podobała się Bra ciom i poprosili m nie, żebym , to v o w tó rzy ł w zgrom adzeniu.

Po k r ó tk ie j m o d litw ie o błogo­

sław ieństw o, gdy zostałem za­

proszony do p u lp itu , ujrzałem że duża sala m odlitew na, na dole i na balkonach, w y p e łn io ­ na jest setka m i osób. M oje

serce było w zruszone. Od ra­

dości zapłakałem,, gdy ujrzałem, tw a rze pragnące Słoura Bożego.

N abożeństw o Urwało dw ie go­

d ziny, pięknie śpiew ał chór, obfite Słow o Boże radowało o- becnych; m ożna to było w y ­ czytać na twarzawh ludzi. G dy w sta łe m i przeka za łem pozdro­

w ienia od naszych Braci i Sióstr z P olski a p o tem zaśpiew ałem

(8)

pieśń pt. „Znam m iłość Jezusa w spaniałą”. W szy sc y słuchali z uwagą, p ieśń podobała się.

N ie k tó rzy p o tem m ów ili, że słyszeli po raz p ierw szy pieśń w ję z y k u polskim . T ak mino}

p ierw szy d zień w iz y ty .

D rugi dzień, 27 m arca (nie­

dziela). Z a trzy m a liśm y się na m iejscu w M oskw ie. Zaraz z samego rana o 6 godzinie u s ły ­

szałem rozm ow y. W y sze d łe m na k o ryta rz i za p y ta łem je d n e ­ go z d yżu ru ją cy ch Braci, co to za ludzie p rzyszli. O dpow ie­

dział m i, że to ci, k tó r z y p r z y ­ szli na nabożeństw o poranne, które będzie od godziny 9 do 11. Drugie nabożeństw o jest w godz. 13 do 15, a trzecie od 18 do 20 — poniew aż Zbór m o ­ skiew ski liczy około 6 tys.

członków , a k a żd y pragnie u- czestniczyć p rzy n a jm n ie j w je ­ d n y m z niedzielnych nabo­

żeństw . Sala m o d litew na m oże pom ieścić ponad 2 tys. osób. Na nabożeństw ie p o ra n n ym zapro- ponowano m i, ż e b y m rów nież u służył. Ponadto śpiew ały dwa chóry — m ło d szy i starszy. C u­

dow ne też Słow o m iał B rat A .W . K arew w zw ią zk u z te ­ m atem „Co m yślicie o C h rystu ­ sie?” N abożeństw o to zakoń­

czył kró tk im Słow em B rat J.

Z ydkow .

Drugie nabożeństw o rozpo­

częło się o godz 13.00. I znów w idziałem m orze głów, ta k ja k na porannym nabożeństw ie.

Oddzielono m i ponow nie czasu dla usługi. T y m razem zaśpie­

w ałem pieśń: „Chcę śpiewać o mdłości”.

W m o skiew skim Zborze ist­

nieje zw y c z a j p rzekazyw ania ka rte k z życzeniam i, g d yż nie w ysta rczyło by czasu, g d yb y w szyscy m ieli zgłaszać sw oje życzenia. B rat, k tó r y prow adzi nabożeństw o zbiera w szy stk ie ka rtk i i siedząc p rzy kazalnicy, segreguje je na trz y g rupy — pozdrow ienia od Zborów (jeśli są goście z inn ych m iejsco w o ­ ści), podziękow anie za w y s łu ­ chane m o d litw y i w reszcie pro­

śb y rożnego rodzaju. Pod ko­

niec nabożeństw a B rat prow a­

dzący ogłasza, że nadesłano t y ­ le to a ty le ka rte k z pozdro­

w ieniam i, z podziękow aniam i za w ysłuchane m o d litw y i z ró żnym i prośbam i. Bóg zna tych, k tó r z y d zięku ją i proszą.

p o tem na stęp u je m odlitw a. N a­

bożeństw o w ieczorne opuściliś­

m y , poniew aż chcieliśm y z w ie ­ dzić M oskw ę.

W poniedziałek, 28 marca, od,była się próba chóru. Zapra­

gnąłem zobaczyć, ja k pracuje m o sk iew ski chór w czasie prób.

Siadłem z dała, że b y nie p rze­

szkadzać chórow i w pracy. Jed na kże B ra t T ka czen ko — d y ­ ry g en t chóru — podszedł i za­

prosił m nie, ż e b y m u słu ży ł S ło ­ w e m B o ży m i opow iedział o naszej pracy wśród m łodzieży.

Ś p iew trw ał tr z y godziny. Ć w i­

czono nie ty lk o pieśni chórowe, lecz ta kże d u e ty i k w a rte ty , deklam ow ano rów nież.

W e w to rek, 29 marca, m ie ­ liśm y odjechać ju ż na Polesie, ale poniew aż pociągi kursują w yłą czn ie w dni papzyste, m u ­ sieliśm y zostać jeszcze na ten dzień w M oskw ie. G dy do w ie­

dział się o rym B ra t Ż y d k o w , po p rzyjściu na nabożeństw o, zaprosił m n ie raz jeszcze do usługi S ło w em B o ży m dodając, że je s t to nasze pożegnalne nabożeństw o. Jeszcze chyba nigdy nie p rzeży w a łe m ty le ra­

dości i błogosław ieństw a B oże­

go, ja k podczas tego ostatniego nabożeństw a.

W środę po p ołudniu Bracia odprow adzili nas na dworzec.

R o zm a w ia liśm y aż do m o m e n ­ tu odjazdu pociągu. N igdy nic zapom nę ty c h p ię k n y c h chw il społeczności z B raćm i i S io stra ­ m i z M o skw y, p r ze ży liśm y bo­

w iem błogie chw ile radości, podobnie ja k P iotr na G órze P rzem ienienia. Bardzo m i p r z y ­

padły do serca porządek i lad zb orow y 'wśród naszych.

Braci w M oskw ie. N ie widać tam było Brata starszego k ie ­ rującego nabożeństw em , lecz Ducha Św iętego, k tó ry spra­

w u je dzieło swoje. Chwała i A lleluja.

Na prośbę Braci z M oskw y, w drodze na Polesie, w M iń­

sku spotkał nas B ra t W ie lisie j- c zyk ze sw oją M ałżonką i B ra­

tem K ecko, jeśli się nie m ylę.

Noc była chłodna, gdy pociąg dojeżdżał ju ż do m iejsca, zo ­ b aczyłem oczekujących Braci.

P ostój p w a ł ok. 10 m in u t. M u­

sieliśm y się pośpieszyć z roz­

m ow am i. P ożegnaliśm y się i u- da liśm y się w dalszą drogę.

31 m arca p rzyje c h a liśm y do Stalna. D ojazd do mego Brata m iałem u tru d n io n y , g d y ż rze ­ ka H oryń w ylała i m usiałem płynąć m otorów ką. A le w s zy st­

ko odbyło się szczęśliw ie. W niedzielę b y liśm y na nabożeń­

stw ie w M onkiew iczach. Zbór ta m tejszy liczy ok. 200 człon­

ków . O dw iedzałem ju ż te n Zbór w 1956 roku. Z b liżały się św ię­

ta Z m a rtw ych w sta n ia P ańskie­

go, które sp ęd ziliśm y właśnie tu ta j w Zborze w M o n kiew i­

czach. P rzy b y li także inni Bracia z W ołynia, z Pole­

sia, z ró żn ych stron. S p o tka łem rów nież starszych Braci, z k tó ­ r y m i w cześn iej pracow aliśm y io ty c h stronach. B y li m . in.

Bracia: F. Kołbdc, S. M oska- licz, J. P rym a ko w , W. S tre- cha i w ielu, w ie lu innych. W p ierw szy d zień św ią t w ie lk a ­ nocnych m ie liśm y przebogatą społeczność dzieci Bożych.

W drugie św ięto udaliśm y sie do Pińska, — stolicy Polesia.

N a nabożeństw ie w ieczornym ■ w D om u m o d litw y brakło m ie j­

sca. R ó w n ież i tu ta j p rzyje c h a ­ li Bracia i S io stry z okolic P iń ­ ska. że b y w spólnie uw ielbiać Pana i podzielić się przeżycia­

m i. Do P ińska przyjechał Brat K . S. W iełisiejczyk, k tó ry jest sta rszym p re zb itere m dla całe­

go obszaru B SR R . T u ta j także spotkałem B rata N. Germano- wicza spraw ującego obowiązki prezbitera na o kręg brzeski o- raz Br. S ielużyckiego. P r z e ży ­ liśm y błogosławione chw ile w Zborze w P ińsku. P rzepięknie śpiew ał chór pod kierow nic­

tw e m Brata W. Bajko. Dzień 12 kw ietn ia , w to rek, pośw ięci­

liśm y na ro zm o w y z Braćmi pracow nikam i. Czas szyb ko u- płyn ą ł i w środę, 13 kw ietnia, u d a liśm y się w drogę pow rotną do Polski. J e ste m głęboko w d zię czn y Bogu za tę cudowną łaskę i za społeczność z Jego d ziećm i w ty m K ra ju .

T eodor M aksym ow icz

Cytaty

Powiązane dokumenty

W ten sposób usiłuje się zagłuszyć sumienie, a przecież przestępstwo „kom binacji“ bezkarnie ujść nie może, jest obciążeniem i tego, kto tego się

Podobnież wszechm ocnym jest Ojciec, w szech ­ mocnym Syn, w szechm ocnym Duch Święty; a jednak nie trzej wszechm ocni, ale jeden w szechm ocny... Kara śm

W edług pew nych obliczeń Jezus C hrystus po zm artw ychw staniu Swoim jedenaście razy ukazał się uczniom Sw

chyba żadne inne w yznanie chrześcijańskie nie zrozumiało pełniej obowiązku pójścia na drogi i rozdroża, by służyć zgubionym i cierpią­. cym, jak to

Córeczka stanow czo zaprzeczała jako b y to ona coś z tego sobie posm akow ała.. L ecz została ona

Jest to słuszne, gdyż Pismo Św ięte mówi, a praktyka życiowa potwierdza, że w iara rodzi się przez słucha- nie Słowa Bożego; jedynie przez Słowo Boże i

Warszawa, Al. Tego jeszcze nie było.. N ienaw idzi więc człowieka.. O panow ało m nie dziw ne uczucie; poczułem się niepew nie.. Nie byłoby tego rozróżnienia, gdyby

cego się do przypisywania sobie przez polski episkopat rzymskokatolicki prawa do wypowiadania się w imieniu narodu polskiego w ogóle, a w sprawach