• Nie Znaleziono Wyników

Słowo i Myśl. Kwartalnik Społeczno Kulturalny, 2014, nr 3/4

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Słowo i Myśl. Kwartalnik Społeczno Kulturalny, 2014, nr 3/4"

Copied!
48
0
0

Pełen tekst

(1)

WM REFORMACJI

(2)

Różnorodność

jest bogactwem tożsamości

Każda m nie jszo ść s ta w ia s o b ie p y ta n ia o sw o ją to żsa m o ść, o sens s w o je g o is tn ie n ia , ch o ć czasam i dzieje się to w sp o só b n ie u ś w ia d o m io n y . Is tn ie je ryzyko b u d o w a n ia s a m o -ro z u m ie n ia na negacji w szystkie g o , co należy d o g łó w n e g o n u rtu , d o g ru p y m a ją ce j d o m in u ją c y w p ły w na życie sp o łe czn e . E w an g e licy są m n ie jszo ścią w Polsce. E w an g e licy p o trz e b u ją w ie d z ie ć , k im są w s p o łe c z e ń s tw ie z d o m in o w a n y m przez w y z n a n ie rz y m s k o k a to lic k ie . E w angelicy w s w o je j ró ż n o ro d n o ś c i m a ją u k ry ­ te b a rd zo w ie lk ie b o g a c tw o , b o ró ż n o ro d n o ś ć je s t b o g a c tw e m to żsa m o ści.

C zasopism o s p o łe c z n o -k u ltu ra ln e „S ło w o i M y ś l" b ędzie p o d e jm o w a ć p ro b le m to żsa m o ści e w a n - g e licyzm u i te g o , w ja k i sp o só b m o że m y na nie w p ły w a ć .

n

D rodzy c z y te ln ic y !

Jeśli je s te ś c ie u ż y tk o w n ik a m i p o rta lu s p o łe c z n o ś c io w e g o fa c e b o o k i chcecie u ła tw ić s o b ie k o n ta k t z redakcją, to zach ę ca m y W as b a rd zo g o rą c o d o „p o lu b ie n ia " p ro filu

„S ło w a i M y ś li" ! Facebook je s t znakiem h a n d lo w ym fir m y Facebook, Inc.

„S ło w o i M y ś l" je s t o rg a n e m P olskiego T o w a rzystw a E w a n g e lickie g o i u ka zu je się od 1989 roku ISSN 0 8 6 0 8 4 8 2

P ro je k t o k ła d k i: G rzegorz M a c h ła j.

Z djęcia: R. Długosz (s. 12, 14, 29, 43, 44), J. G a rd a w ski (ss. 3 1 -3 5 ) N akład: 4 0 0

Cena: 5 zł

A dres re d a kcji:

7 5 -8 0 2 Koszalin, ul. Połczyńska 1

te l. +48 728 7 0 4 263, re d a k c ja @ s lo w o im y s l.p l w w w .s lo w o im y s l.p l

K o le g iu m re d a k c y jn e :

R om uald Długosz (re d a k to r naczelny), M ic h a ł Jadw iszczok (zastępca re d a k to ra naczelne go), Jan Szturc, B o g u sła w T ondera, Jadw iga G ru d z ie ń , G rzegorz O lek, ks. Karol D ługosz

Redakcja nie zw raca m a te ria łó w n ie z a m ó w io n y c h oraz zastrzega s o b ie p ra w o d o s k ró tó w i re d a k c y j­

nego o p ra c o w a n ia te k s tó w p rzyję tych d o d ru ku . Redakcja nie o d p o w ia d a za tre ść re kla m i ogłoszeń.

C yta ty z Pisma Ś w ię te g o S tarego i N o w e g o T e s ta m e n tu w e d łu g : B ib lia , to je s t Pism o Ś w ię te S tarego i N o w ego Te sta m e n tu , T o w a rzystw o B ib lijn e w Polsce, W arszaw a 200 6 (chyba, że zaznaczono inaczej).

Redakcja te c h n ic z n a : C h a p te rO n e .p l

D ruk: O śro d e k W y d a w n ic z y „A u g u s ta n a " Sp z o .o ., plac ks. M a rc in a Lutra 3, 4 3 -3 0 0 B ie lsko-B iała; te l: + 48 (33) 822 18 31, w w w .a u g u s ta n a .c o m .p l

SŁO W O

i M Y Ś L

(3)

k W stęp

Niedziela, ostatnie minuty przed początkiem nabożeństwa, w drzwiach wejściowych pojawia się nieznana twarz. Twarz zdaje się w popłochu szukać czegoś przy wejściu. Jeśli w poszukiwania włącza się też ręka, obcy rozpoznany jest błyskawicznie.

Jeśli po zrobieniu paru kroków przyklęknie, obcość jest niemal pewna. A jednak tak w waszym kościele wyglądają pierwsze minuty wielu polskich lutera­

nów. Kiedy więc obcy staje się swój?

W Europie zadajemy to samo pytanie wo­

bec przybywających z całego świata imigrantów, którzy szukają tutaj lepszego życia. W odpowiedzi wyliczamy akceptację naszych wartości, znajomość naszego języka i poczucie więzi ze społeczeństwem (czyt. z nami). Być może to właśnie w kondycji imi­

granta powinniśmy szukać obrazu naszych kon- wertytów, luteranów, którzy do naszego Kościoła przyszli z zewnątrz. W ludziach, którzy jak konwer- tyci robią to, co Szymon Samoraj w swoim tekście nazywa społecznym skokiem na głęboką wodę.

Ich historie są rozmaite. Dla jednych poczucie obcości we własnym Kościele staje się impulsem do poszukiwań na zewnątrz. Dla innych decydujące okazuje się to, co widzą wluteranizmie. Kiedy obcy staje się swój? Z czasem. I nie ma w tym nic dziw­

nego. Rozumie to chyba każdy, kto zna doświadcze­

nie uczenia się czegoś od nowa, w zupełnie nowym miejscu, kto przez lata uczył się obcego języka, by z czasem poczuć, że mówi nim swobodnie.

Zresztą, skaczą nie tylko oni, konwertyci.

Skacze też Kościół, my. Nasze bycie Kościołem to zdolność skoku w nieznane, ukryte w każdym innym. Pierwszy komentarz Lutra w Małym Ka­

techizmie, którego znajomości oczekujemy od na­

szych konwertytów, brzmi tak: powinniśmy Boga nade wszystko bać się, miłować Go i ufać Mu. Żeby skoczyć, tyle wystarczy.

Romuald Długosz Redaktor naczelny

(4)

WĘWiSs!-ss

■ifc

(5)

Spis treści

WSTĘP

TEMAT NUMERU: KONWERSJA

„Dziki”, „oswojony”, „swój”? O konwersji słów kilka Szymon Samoraj

Matka Ewa - kiedy wyznanie staje się wyzwaniem Anna Seemann-Majorek

Jestem konwertytą...

„Twarde lutry” i konwertyci Andrzej Idon

HISTORIA

Klejnoty koszalińskiej katedry Krystyna Rypniewska

Kobiety i reformacja na Pomorzu Zachodnim (I) Małgorzata Grzywacz

SPOŁECZEŃSTWO

Co to jest prawo wyznaniowe?

Jakub Cupriak

RELIGIA

Czy nadzieja jest nam potrzebna? Teologia nadziei - Jürgen M oltmann ks. Karol Niedoba

Z kroniki Polskiego Towarzystwa Ewangelickiego

KONFERENCJE Kobiety i reformacja Małgorzata Grzywacz

Kobiety w społecznościach Kościołów ewangelickich Maria Drapella

WARTE POLECENIA Anioł i skrzypce Joanna Rączkowiak

FELIETON

Znieście tolerancję! Pozbądźcie się strachu przed dyskusjami i debatami!

Lena Gorelik

LISTY DO REDAKCJI INFORMACJA

(6)

TEMAT NUMERU:

KONWERSJA

„Dziki”, „oswojony", „swoi”?

0 konwersji słów kilka

SZYMON SAMORAJ

Lata 70. ubiegłego stulecia n a G ó rn ym Śląsku to okres gwałtownego rozw oju - roz­

budow a in frastru k tu ry pow staw anie nowych i rozwój już istniejących zakładów przem ysło­

wych (zwłaszcza kopalń węgla kam iennego).

W raz z o g ro m n ą liczbą inw estycji p o w sta ­ w ały tysiące m iejsc pracy. N ic dziwnego, że w ta m ty m czasie p rzy by ły n a G ó rn y Śląsk rzesze p raco w n ik ó w z in ny ch , m n iej p e r ­ spektyw icznych zakątków kraju. Przyjechali tu o ni za chlebem , w p oszukiw aniu własnej

„ziem i obiecanej”. I choć zwykle znajdow ali to, czego szukali, znaleźli się w zupełnie nowej dla siebie sytuacji. Jako ludność napływowa, now a i nieznana, często traktow ana z dystan­

sem i nieufnością przez rdzennych Ślązaków, musieli funkcjonować w środowisku, które nie było „ich”. M iędzy „sw oim i” (autochtonam i) i „obcym i” (przyjezdnym i) często do chodzi­

ło do konfliktów. W prawdzie z czasem coraz częściej obie g rupy przenikały się naw zajem (choćby za spraw ą m ałżeństw ), ale przyb y­

szom z zewnątrz zawsze towarzyszyła etykieta

„gorola” (w najlepszym razie „oswojonego”).

D opasow anie się do nowych realiów ży­

cia m oglibyśm y określić m ianem konwersji.

Dziś to pojęcie kojarzymy głównie z procesem inform atycznym , a w sferze społecznej - ze zjawiskiem n atu ry duchowej, religijnej.

Czym właściwie jest konwersja?

W przypadku pojęcia konwersji, p o d o b ­ nie jak w przypadku innych zjawisk społecz­

nych, m am y do czynienia z dużą ilością ich interpretacji i definicji. Źródeł samego określe­

nia należy szukać w łacinie: conversio oznacza skręt, zm ianę, przew rót. I n a ty m po ziom ie ogólności panuje zgoda - konwersja jest daleko idącą zm ianą, swoistym przew rotem w życiu człowieka. W Słowniku języka polskiego znaj­

dujem y - w śród różnych innych - znaczenie religijne: „zmiana wyznania w obrębie wyznań chrześcijańskich” (jeszcze w w ydaniu z 1988 roku w idnieje uzupełnienie w duchu stereo­

typu Polaka-katolika: „zwłaszcza przejście na katolicyzm ”). D opiero później form ułow ane jest szersze znaczenie społeczne: „gw ałtow na zm iana św iatopoglądu jed n o stk i lub grupy”.

W innych językach term in ten - w sensie re­

ligijnym - odnosi się do jakiejkolwiek zm ia­

ny przynależności wyznaniowej, z reguły m a też w ydźw ięk pozytyw ny (zastąpienie złego, opartego o fałszywe reguły św iatopoglądu na lepszy, prawdziwszy), bywa też utożsam iane z pojęciem naw rócenia. M am y więc do czy­

nien ia z głęboką i radykalną zm ian ą sp o so ­ bu życia, obejm ującą wszystkie jego aspekty i zm ieniającą położenie jedno stki w zględem otoczenia. C o w ażne, o konw ersji m ów im y nie w m om encie ry tu ału przejścia (np. u ro ­ czystości w kościele), ale w m om encie p o d ję­

cia decyzji o zm ianie, jest to bow iem jej k lu ­ czowy m om ent. K onw ertyta dokonuje oceny dotychczasow ego sy stem u w arto ści, zasad kierujących jego życiem , dostrzega alte rn a ­ tywę i dokonuje w yboru. Biorąc p o d uwagę

- 4 -

(7)

to, że po jednej stronie znajduje się styl życia wpojony od dzieciństwa (a zatem bardzo m oc­

no zakorzeniony w św iadom ości), z drugiej zaś - nie do końca możliwe do przew idzenia konsekwencje, jest to decyzja niezwykle tru d ­ n a i wcale nie oczywista. W ybór m iędzy tym , co być m oże niewłaściwe, ale jed nak „swoje”

i pozbaw ione tajem nic, a tym , co lepsze, ale jed n ak „cudze” i nowe, wymaga dużej odwagi i sam ozaparcia - to społeczny „skok n a głę­

boką w odę”.

Na krawędzi

C h o ć o k o n w e rsji m ó w im y d o p ie ro w m om encie decyzji, tru d n o sobie w yobra­

zić, by ta k w ielka rew olucja w ybuchała bez żadnej przyczyny. Co więc prow adzi naszych

„skoczków” na krawędź? Z reguły obserwujemy rosnące rozczarowanie dotychczasowym m ode­

lem życia (czy to religijnym, czy społecznym)

z jednoczesnym pojaw ieniem się i w zrostem zainteresowania jego alternatywnymi formami.

W zależności od tego, które czynniki dominują przy podjęciu decyzji, m ów im y o „popycha­

niu” (gdy o podatności na konwersję decydują kwestie związane z sytuacją sprzed „skoku”) lub „przyciąganiu” (kiedy decydująca jest atrak­

cyjność alternatywy). Oczywiście każdy czło­

wiek - czy to rozczarowany, czy poszukujący now ych przestrzeni społecznego fun kcjon o­

wania - proces podejm ow ania decyzji przeży­

wa indywidualnie, w różnym tempie i z różną intensywnością. W każdym jednak przypadku konw ertyta staje w tym sam ym m iejscu - na kraw ędzi, z której rusza ten sam (ale już nie taki sam) w zupełnie nową rzeczywistość. Brak perspektyw, brak możliwości rozwoju, tru d n a sytuacja finansowa - te i podobne powody przy­

świecały robotnikom szukającym na G órnym Śląsku szansy na lepsze życie.

(8)

K o n w e rs ja to z m ia n a ja k o ś c io w a we wszystkich aspektach. W każdej konw er­

sji zawiera się dążenie do poprawy, rozwoju, odnalezienia lepszej drogi. Tylko taka perspek­

tyw a bow iem m oże człowieka pociągnąć do tego rodzaju tru dn ej i rewolucyjnej decyzji.

Co jest za zakrętem?

Nieznane, tajemnicze, now e... Co takiego zmienia konwersja w życiu człowieka, który jej doświadczył? Każdy, kto decyzję o konwersji p o d ją ł lub m a ko nw erty tę w g ronie swoich znajomych, m oże n a ta k postaw ione pytanie od pow iedzieć n a ró żn e sposoby. N igdy nie dzieje się tak, że po konwersji nic się nie zm ie­

nia (wtedy nie m a mowy o jej doświadczeniu).

Z m iana wcale nie m usi zresztą dotyczyć m iej­

sca, w którym człowiek żyje - nieraz porusza się on w tej samej przestrzeni, w śród tych sa­

mych ludzi, a jed n ak funkcjonuje już w inny sposób, zajmuje w społeczeństw ie inne m iej­

sce, odgryw a in ną rolę i jest zupełnie inaczej postrzegany. C hłopak z centralnej Polski o to ­ czony kolegam i z podw órka nagle stawał się pojedynczym robotnikiem w grupie Ślązaków, którzy nie tylko znali się „od bajtla” p o ro zu ­ m iew ali się gwarą, której nie rozum iał, a być m oże oswajali obecność „innego”, dw orując sobie z jego n ie p o ra d n o śc i w „ich” świecie.

Jeszcze tru d n iejszy je st o d b ió r ta k rad y k al­

nej zm iany w sferze duchow ej. W sp o m n ia ­ ny ju ż stereo ty p P o lak a-kato lika jest w ciąż w naszej narodow ej tradycji bardzo solidnie zakorzeniony. Wciąż jesteśmy społeczeństwem tradycyjnym i w artości religijne tow arzyszą naszem u wychowaniu (i to niezależnie od wy­

znania) już od najm łodszych lat. Stąd też d e ­ cyzja o zm ianie przynależności wyznaniowej jest tru d n a nie tylko dla podejmującej ją osoby (to w końcu odrzucenie jednej z podstaw wy­

chowania), ale też - a m oże przede wszystkim - dla rodziny i najbliższego otoczenia; rodziny, która nie chce i nie może zrozumieć motywacji takiego k ro k u i k tó ra obaw ia się złośliw ych

komentarzy. W yrozum iałość i wsparcie to n a ­ dal postaw y m ało pow szechne w takich sytu­

acjach. W skrajnych przypadkach mówimy ra ­ czej o odrzuceniu i osam otnieniu zmagającego się ze swoim now ym położeniem konwertyty.

Bywa, że szok mija i nadwyrężone społecznym

„trzęsieniem ziem i” relacje odbudow ują się, nieraz - zahartow ane w tej sytuacji - stają się naw et silniejsze niż przedtem , nie wszystkie jed n ak dają się całkowicie odtworzyć.

Reakcja otoczenia „opuszczonego” to je d ­ na strona medalu. Po drugiej znajduje się g ru ­ pa, do której konw ertyta wkracza. Jej reakcja rów nież nie m usi być jednoznaczna. Pozorna otw artość i przychylność to nieraz fasada cie­

kawości, podejrzliw ości i czujnej obserw acji

„now ego”. To reak cja z n a n a i p o w tarza ln a w każdej grupie, k tó ra jest ju ż w ew nętrznie zintegrow ana, a do której dołącza ktoś z ze­

w n ątrz. R ozp oczyn a się p roces „osw ajania dzikiego” w któ ry m z „obcego” w śród „nas”

stopniow o przeistacza się on w „swojego”.

Po konw ersji - w ielkiej zm ian ie - n a ­ stępuje etap testu, spraw dzenia w ytrw ałości w podjętym postanow ieniu. I tu znow u dróg jest kilka. Część n a tym etapie gubi się, traci pew ność podjętej decyzji i wycofuje się - albo w raca do grupy pierwotnej, albo m arginalizu­

je swoją aktyw ność w nowej, by po pew nym czasie o statecznie zn ik n ąć z p o la w idzenia.

Żeby utw ierdzić siebie i/lub innych we w ła­

snym p o stan o w ien iu , n iek tó rzy p o d ejm u ją w zm ożoną aktywność, angażują się, „brylują”

w nowej grupie, aspirując do zajęcia miejsca m o żliw ie bliskiego c e n tru m jej stru k tu ry . Choć jest to postawa początkowo imponująca, rzadko jednak długotrw ała, z czasem bowiem efekty stają się niew spółm ierne do włożonej energii, początkowy entuzjazm ustępuje ru ty­

nie i w ypaleniu - niedaw ny lider opada z sił i usuwa się w cień. Istnieje też droga zrów no­

ważonego rozwoju, może mniej spektakularna od poprzedniej, ale zdecydowanie od niej sku­

teczniejsza. Nie w ym aga szaleńczego tem pa,

(9)

w ytężonego wysiłku, ale raczej system atycz­

ności i su m ienn ości. P rzyw iązanie i trw ała więź tw orzą się w niej poprzez konsekw entne i rzetelne działanie.

Całkiem nowy „ja”

Mówiąc o konwersji jako radykalnej i ca­

łościowej zm ianie sposobu życia, zasad i w ar­

tości n im kierujących, a także roli odgrywanej w społeczności (zarów no tej porzuconej, jak i tej, do której się dołącza), m usim y p am ię­

tać, że nie jest to zjawisko z kanonu zachowań społecznych. To „sport ekstrem alny” - próba świadomego zbudow ania swojej nowej tożsa­

mości, siebie od now a także wobec nieznanej d o tąd grupy i to bez w ykorzystania znanych od dzieciństw a fundam entów . N a wstępie ar­

tykułu mówiliśmy o ludziach przyjeżdżających za chlebem na G órny Śląsk (analogii m ożna by się doszukiw ać w sytuacji w spółczesnych m łodych ludzi szukających swojej „ziemi obie­

canej” w krajach zachodnioeuropejskich) - nie wszyscy przybysze jedn ak n a G órnym Śląsku zostali. Część z nich w róciła „do siebie”, inni, czy to wraz z rodzinam i z głębi kraju, czy p o ­ przez wejście do rodzin śląskich z czasem stali się integralną częścią tej społeczności. I choć n ie je d n o k ro tn ie była to p raw d ziw a p ró b a ognia, osw oili swoją obcość i swoje now e środow iska. Skoczyli n a głęboką w odę i nie utonęli - odnalazłszy się w nowej roli.

C h o ć konw ersja to je d n o razo w a d ecy­

zja, nie m ożna rozpatryw ać jej tylko jako o d ­ osobnionego w ydarzenia. Równie istotne jak samo podjęcie decyzji (co ważne - sam odziel­

ne i suw erenne), są procesy przygotow ujące konw ertytę do w ykonania decydującego k ro ­ ku i w drożenie go w now ą rolę w strukturze społecznej. W o b u p rzy p ad k ach w ażne jest wsparcie, także to ze strony wspólnoty, której częścią chce się stać konw ertyta. Pam iętajm y o tym , kiedy na przykład w naszej parafii p o ­ jawi się ktoś „now y”.

(10)

TEMAT NUMERU:

KONWERSJA

Matka Ewa

- kiedy wyznanie staie się wyzwaniem

ANNA SEEMANN-MAJOREK

Przez wiele lat pam ięć o M atce Ewie była skutecznie niszczona. Natom iast dziś budzi się jak Feniks z popiołów. W ielu porów nuje ją do Matki Teresy z Kalkuty, podkreślając jednocze­

śnie, że gdyby Ewa pozostała katoliczką - już dawno wyniesiono by ją na ołtarze1. Jednak czy w obec całego jej dzieła kwestia w yznania jest aż tak bardzo istotna? Skąd wzięła się w Ewie potrzeba zmiany? Czy doszło do tego wskutek kategorycznego o d rzu ce n ia n au k i K ościoła katolickiego? O tóż nie.

Przypadek konw ersji M atki Ewy w ycho­

dzi poza problem y wyznaniowe. Z analizy jej w spom nień wynika, że nie szukała ona jedy­

nej i słusznej racji Kościoła. Nie zastanaw iała się n ad kościelnym i doktrynam i, niczego nie porów nyw ała i nie dokonyw ała żadnej selek­

cji, szukając w K ościele m iejsca d la siebie.

M ło d ziu tk a Ewa chciała n a to m ia st znaleźć sens życia, stawiała sobie wiele pytań n atu ry m o raln ej i etycznej. Jej ko n firm ację m o ż n a potraktow ać raczej jako sym boliczny ry tu ał przejścia, jako archaiczną formę zaakcentowa­

nia nadejścia Nowego: „To był początek now e­

go życia! (...). W iedziałam jedno: że Jego już wyrzec się nie mogę. (...) Pan objawił m i swo­

ją wolę, o dtąd należę do Niego!”2. W łaściwie

1 B. Beckier-Kalicińska, Wspomnienie o Ewie, „Tygodnik Krapkowicki” 2010, n r 46 (16).

2 Znamion charakterystycznych trzech faz obrzędu przejścia można doszukać się w szczegółowo opisanych wspomnieniach Mat­

ki Ewy, zob. Ewa von Tiele-Winckler. Matka Ewa. 31X 1866 - 21 VI 1930, [w:] Ostoja Pokoju. Bytom-Miechowice,Katomce2002,s. 17-19.

jednocześnie m łodziutka Ewa odkryła swoje pow ołanie. W czytując się w Księgę Izajasza3, zrozum iała, co jest sensem i celem jej życia:

„Z budziła się we m n ie now a, gorąca m iłość do biednych i cierpiących ludzi. Nagle otrzy­

m ałam nowe spojrzenie na bezm iar cierpienia przepełniającego ziemię (...). Pojęłam, że nie m ogę żyć dla siebie, gdy tyle koło m nie nędzy i potrzeb. Zrozum iałam , że Jezus szukał m nie i znalazł dla konkretnego celu. Celem tym była służba i praca dla ludu mojej ojczyzny”4. O d tamtej p o ry nigdy już się nie oszczędzała. Ta niezwykle zahartow ana i jednocześnie w yjąt­

kow o w rażliw a ko bieta całkow icie w yzbyła się p rzysługujących jej zaszczytów, tytułów i o g rom n eg o m ajątku. W szystko, co m iała, oddała biednym , a sam a pośw ięciła się cięż­

kiej i niejednokrotnie wyniszczającej pracy na rzecz potrzebujących. Czyniła to jedn ak z p eł­

nym zaangażow aniem i oddaniem . Za sp ra­

wą jednej decyzji, podjętej w bardzo m łodym wieku, odm ieniła los tysięcy istnień ludzkich.

D oskonałą bazę dla drogi, k tó rą obrała M atka Ewa, było wychowanie, jakie otrzym ała o d swoich rodziców. O d początku uczyła się skrom ności, pracow itości, pobożnego życia,

3 M ow a o w ersetach: „Podzielisz twój chleb z głodnym i biednych bezdom nych przyjmiesz do domu, gdy zobaczysz nagiego, przyodziejesz go, a od twojego w spółbrata się nie odwrócisz” (Iz. 58, 7). „Potem usłyszałem głos Pana m ów ią­

cego: kogóż poślę? A kto tam pójdzie? Tedym rzekł: O tom ja, poślij m nie!” (Iz. 6, 8).

4 Ewa von Tiele-Winckler..., s. 20.

- 8-

(11)

zno szen ia w yrzeczeń, n ieu leg an ia tr u d n o ­ ściom , tro sk i i w spółczucia w obec ludzkiej niedoli. Tego sam ego w ym agała później od w szystkich dziewcząt, które decydow ały się w stąpić w szeregi założonego przez n ią d ia­

konatu.5 Na terenie Miechowie, gdzie pow stał D iakonat O stoja Pokoju, p o d tą sam ą nazwą powołała do życia także potężne zakłady opie­

kuńcze. W środku całego kompleksu w ybudo­

wała kościół, w którym od początku posługę pełnili duchow ni luterańscy. Matka Ewa miała w sobie niezw ykłą m oc i siłę, dzięki którym inicjow ała wiele przedsięw zięć chary taty w ­ nych. A ngażowała się w służbę bliźniem u n a

5 Reguła Sióstr D iakonatu Ostoja Pokoju w Miechowicach oraz Testam ent M atki Ewy, zob. Ewa von Tiele-Winckler..., s. 127-129.

każdym polu. Pom agała dzieciom , sierotom , ch o ry m p sychicznie, sam o tn y m , starcom , więźniom , żołnierzom , uzależnionym o d al­

koholu, organizowała wyjazdy misyjne w n aj­

odleglejsze zakątki świata. Prowadziła bardzo intensyw ne życie, w centrum którego znajdo­

wał się Bóg. Całkowicie podporządkow ała się Jego woli. Dlatego studiując jej pisma, nigdzie nie znajdziem y słów wskazujących na to, żeby szczególnie up odobała sobie któryś Kościół.

Przeciwnie, była otwarta na wszystkie wierzące środowiska. Żyła i działała ponad religijnymi podziałam i; dla niej sam Bóg był najw ażniej­

szy. Dziś postaw a M atki Ewy - w kontekście d u ch a p o je d n a n ia zw anego eku m en izm em - stanow i dla nas nie lada wyzwanie. Czy je ­ steśm y gotowi je przyjąć?

(12)

TEMAT NUMERU:

KONWERSJA

Jestem konwertytą...

Jestem k on w ertytą. To określenie, p o ­ d o b n ie ja k w iększość nazw kończących się przyrostkiem ,,-yta”, nie brzm i zbyt zachęca­

jąco. Bandyta czy łachmyta, hipokryta czy tro ­ glodyta - z nim i nik t nie chciałby m ieć wiele w spólnego. Sybaryta jest daleki w artościom chrześcijańskim, bo (znam y to) wielbłąd, igła, ucho i te sprawy. N eutralnie nacechowani wy­

dają się husyci, w tym i taboryci, szerszem u gronu przedstaw ieni w prozie A ndrzeja Sap- kowskiego. M nie pozostaje - czy tego chcę, czy nie - noszenie tytułu konwertyty.

O d m ojego pierw szego k o n tak tu z K o­

ściołem ew an gelicko -aug sbu rskim do ak tu konw ersji m inęły cztery lata. Bez form alnego przystąpienia do K ościoła m o ż n a korzystać z w szystkich dobrodziejstw, jakie ten oferuje, w ięc nie czułem presji, aby ekspresow o d o ­ konać konwersji. Z drugiej zaś strony, kim że w tedy byłem ? L u teran in e m z p rzek o n an ia, ale fo rm aln ie katolikiem ? Czyli kim ? Sam ak t konw ersji n ie w yn ikał z jak ichś d u c h o ­ wych potrzeb - te zaspokajałem norm alnym uczestn ictw em w życiu parafii, słu ch an iem Słowa i przyjm ow aniem Eucharystii. D ecy ­ zję o term inie „form alnej” konwersji w ym o­

gła raczej potrzeba pełnej identyfikacji z tym konkretnym w yznaniem . O raz zbliżający się wielkim i krokam i ślub.

Moje poznaw anie Kościoła ewangelicko- -augsburskiego połegało na porów nywaniu go z Kościołem rzym skokatolickim . Coś zostało m i w głowie z lekcji religii, więc taka m e to ­ dologia wydawała się naturalna. Wciąż z niej korzystam , gdy chcę kom uś przedstaw ić p o ­ krótce, co to te n lu teranizm i czym to się je.

Jej w adą jest to, że w relacjach m iędzy m n ą a K ościołem rzym skokatolickim - opartych na systemie separacji wrogiej - wszystko, co stoi w opozycji do katolicyzm u i m a w m iarę sensowne uzasadnienie, wydaje się atrakcyjne.

Gdy się głębiej zastanowię n ad czterolet­

nim okresem przygotowującym do konwersji, to uznaję, że był m i on potrzebny - nie dlatego, by uczyć się n a pam ięć Małego Katechizm u, lecz aby ochłonąć z neofickiej gorliwości, aby pogodzić się z K ościołem katolickim i przejść n a m o d e l separacji czystej, w p o ry w ach do skoordynow anej. R ów nież po to, by poznać różne sm rody i sm rodki, o d których Kościół ew angelicko-augsburski, zarów no w Polsce jak i na świecie, nie jest wolny.

C h o ć o d ko nw ersji m in ę ło ju ż tro c h ę czasu, to - m im o ciepłego przyjęcia w parafii - m am w ew nętrzne poczucie, że nie jestem ew angelikiem p ełn ą gębą. N ie m a m w y n ie­

sionych trad ycji ew angelickich z dom u. Co więcej, nasiąknięty jestem tradycjam i katolic­

kimi - jak przyjadę na W ielkanoc do rodziców, pobiegnę z m am ą ze święconką. Przecież nie powiem : „M amo, to nie jest ewangelicki zw y­

czaj, jajek n a spacer w yprow adzać nie będę.

Idźże sama”. Obrzędowości ewangelickiej cały czas się uczę. Bywa to o tyle tru d n e , że jest dużo skrom niejsza od katolickiej.

W szystko je d n a k w ym aga czasu. Jako

„ew angelicy w p ie rw szy m p o k o le n iu ”, ja k m aw ia m oja żona, poznajem y wiarę n a nowo, szukamy odpowiedzi na nurtujące nas pytania i patrzym y odważnie w przyszłość, pokładając nadzieję w Bogu.

[Imię i nazwisko znane redakcji]

- 1 0-

(13)

„Twarde lutry" i konwertyci

„ S ło w o i M y ś l" 1 9 9 3 , n r 12 (5 4 )

Andrzej Idon

W ostatnim czasie do naszego Kościoła zgłasza się coraz więcej osób pragnących wyznawać wiarę zaszczepioną nam przez Marcina Lutra. Mówi się nawet, iż nasz Kościół bardziej przystaje do czasów współczesnych i uważany je s t za wyznanie dla „ludzi myślących" i refleksyjnych. Fakt, iż każdy człowiek w naszym Kościele odpowiada sam za siebie w ocenie moralności i etyki w życiu, a także - co nie jest bez znaczenia - brak podporządkowania we wszystkim osobom duchownym stanowią walory, które przyciągają ludzi do naszego Kościoła. Ludzi, którzy zdecydowali się na zmianę wyznania, czyli dokonanie konwersji, w potocznym języku nazywa się KONWERTYTAMI. Chciałbym z tym terminem polemizować. Otóż moim zdaniem nazywanie KONWERTYTĄ kogoś, kto przeszedł do Kościoła laterań­

skiego, jest poważnym błędem, ponieważ takie pojęcie nie istnieje. Kogoś, kto przeszedł konwersję i stał się członkiem Kościoła luterańskiego, m ożna nazywać wyłącznie LUTERANINEM lub EWANGELIKIEM wyznania ewangelicko-augsburskiego. Niestety, na ludzi, którzy przechodzą do naszego Kościoła, patrzy się w parafiach z pew nym dystansem. Czy nie słyszy się często opinii: „To porządny człowiek, ale KON- WERTYTA"? Słyszałem, ja k pewien proboszcz, wydawałoby się światły, który sam zresztą dokonywał konwersji, kiedy chciano pewnego nuworysza wybrać do władz Polskiego Towarzystwa Ewangelickiego, zgłosił sprzeciw: „Jeszcze za wcześnie, to zbyt świeży wyznawca wiary laterańskiej". Uważam, iż nic bardziej szkodliwego w pracy misyjnej niż takie pojm owanie problemu. W naszej małej społeczności każdy chętny do przejścia do naszego Kościoła powinien być witany z radością, pełną otwartością i zaufaniem. I je st ku tem u kilka powodów. O ludziach z ojca i m atki luteranów powiada się „twarde lutry". A przecież wśród tych „twardych lutrów" jakże często dzieci a także dzieci dzieci zrywają więź z Kościołem - czy to przez m ałżeństw a mieszane, czy też z własnej, nieprzymuszonej woli. Znam kilka rodzin wysoko postawionych w piramidzie Kościoła, których dzieci nie są naw et członkami parafialnej społeczności. Czy to także „twarde lutry"? A ruch społeczno-wyznaniowy, z jakim spotykam y się na ziem i cieszyńskiej, wywodzący się w prostej linii z protestantyzm u luterańskiego - to jeszcze „twarde lutry"? Człowiek, który zdecydował się na konwersję do naszego Kościoła, z całą pewnością decyzję sw ą poprzedził przemyśleniami, czasem naw et latami doświadczania reguł naszego wyznania, zanim podjął decyzję ostateczną. Taki człowiek zasługuje na wielki szacunek i jest więcej niż pewne, iż można na niego liczyć. Czy nie je s t on właśnie „twardym lutrem"? Pejoratywny stosunek do zmieniających wiarę je s t postaw ą nieracjonalną, a co gorzej - mającą na celu podkreślenie wyższości „twardego lutra". Na ostatniej sesji Synodu w Bielsku Białej ks. biskup Jan Szarek omawiając sytuację w naszym Kościele, wysoko ocenił dokonujących konwersji, uznając ich za godnych zaufania i dających gwarancję oparcia w potrzebie. Paradoksalna sytuacja wytwarza się w parafiach (nie wszystkich oczywiście), kiedy to proboszcz z jednej strony szczyci się dużą liczbą konwersji, z drugiej zaś - przykleja etykietę now o przyjętem u do parafii: „ale to konwertyta". Takie rozdarcie duchownego je s t bardzo niepo­

kojące i winno być moim zdaniem tem atem pogadanki na diecezjalnych konferencjach księży. Czas najwyższy, aby wym azać ze św iadom ości „twardych lutrów " pojęcie „KONWERTYTY". Zgódźmy się bowiem, iż takiego pojęcia nie ma. Nie znajdziemy hasła KONWERTYTA w żadnej dostępnej na rynku encyklopedii. Kościół ewangelicko-augsburski składa się wyłącznie z luteranów, którzy chcą do tego Kościoła należeć. AMEN

(14)

HISTORIA

l i i i

H ^ p a;:># . tl :iW 'P if ''■ > & & M fIB

koszalińsfciei

KRYSTYNA RY PN IEW SK A !

Rubiny, szafiry, szm aragdy i topazy w ca­

łym przepychu b arw są na wyciągnięcie ręki.

Znajdziemy je w oknach koszalińskiej katedry.

U niesione w ysoko i pokazane p o d światło - m im o że praw dziw ym i k lejn o tam i nie są - tak jak one lśnią i błyszczą swą wspaniałością.

W itraże w p re z b ite riu m i naw ach k ościoła k ated raln eg o jaw ią się naszym o czo m jako

„sam ośw iecąca ściana barw na”, zachwycając w yrazem artystycznym i duchow ym je d n o ­ cześnie, kom pozycją i doborem kolorów.

Nie licząc m urów miejskich, gotycka k a­

ted ra po d w ezw aniem N iepokalanego Poczę­

cia N M P jest najstarszym i najw ażniejszym zabytkiem naszego miasta. Została wzniesiona w latach 1300-1333 jako trzynaw ow a bazyli­

ka z w ydłużonym , zam kn iętym tró jbocznie prezb iteriu m o d w sch od u i m asyw ną w ieżą od zachodu. Ściany korpusu tej masywnej b u ­ dow li opinają uskokowe szkarpy oraz dzielą duże, ostrołukowo zwieńczone okna. Witraże, które m ożem y dzisiaj podziwiać w oknach k o ­ ścioła, nie pochodzą z czasu budow y świątyni.

Są znacznie późniejsze: zostały zam ontow a­

ne w 1914 roku. Pojawiły się w czasie drugiej wielkiej i znaczącej restauracji katedry, wiel­

kich prac budowlanych. O prócz przywrócenia pierw otnego ukształtow ania bryły budow li na zew nątrz d ok o n an o w ówczas także isto tn e­

go rem o n tu we w nętrzu. M alarz O tto W eck z B erlina w ykonał now e p o lich ro m ie ścian, w o k n a c h u m ieszczo n o w itraże, p o ło ż o n o ceglaną p o sad zk ę i u staw io n o now e ławki.

Kościół wyposażony został w centralne ogrze­

w anie i oświetlenie elektryczne. Uroczystość zakończenia rem ontu i otwarcia świątyni miała miejsce 28 stycznia 1915 roku.

Szczególnego w yrazu odnow ionem u k o ­ ściołowi nadały przede w szystkim w spaniałe b arw ne w itraże w potężnych oknach p rezbi­

te riu m i naw. D o dziś bu d zą podziw sw oim blaskiem , natężeniem barw , kosztow nością.

Zachwycają coraz to innym i, zm ieniającym i się sm ugam i światła - rozświetlając się z brza-

(15)

skiem dnia i gasnąc z ostatnim i prom ieniam i zachodzącego słońca. O rnam entalne dekoracje okien naw bocznych i głów nej z b arw n ym i szybkami o różnych odcieniach bladej żółcieni, błękitu, zieleni ko ntrastują ze w spaniałością kom pozycji figuralnych i intensyw nością k o ­ lorów w itraży z p rezbiterium . Tutaj w pro st dech zapierają nasyceniem b a rw - o d ru b i­

nowej czerwieni przez szmaragdowe zielenie po głębokie, ciem ne ultram aryny.

W pięciu sm ukłych, gotyckich ok nach umieszczono kolejno od lewej: postać M arcina Lutra - tw órcę reform acji, Jezusa spotykają­

cego M arię i M artę, pośrodku: gołębicę jako sym bol D ucha Świętego, Jezusa z m łod zień ­ cem w Em aus i Filipa M elanchtona, bliskiego w spółpracow nika Lutra.

Dzisiaj zwykle uwagę patrzącego zwracają zwłaszcza dw a witraże: jeden z przedstaw ie­

niem Lutra, drugi - M elanchtona. Dziwi ich obecność we w nętrzu kościoła katolickiego. Są one je d n ak św iadectw em długiej ew angelic­

kiej historii katedry, która do 1945 roku była kościołem protestanckim . Pierw otna, w znie­

sio n a w śred n io w ieczu św iątynia zw iązana była z katolicyzmem . Patronat n ad kościołem miejskim sprawowały wówczas cysterki kosza­

lińskiego klasztoru. Po reform acji kościół stał się świątynią protestancką, a pierwsze kazanie luterańskie w dniu 16 lipca 1530 roku w ygło­

sił k azn o d zieja M ikołaj K lein z Lubeki. Po II wojnie światowej katedra ponow nie stała się św iątynią katolicką. Ale nie tylko z p ow odu ew angelickiej h isto rii k ated ry w sp o m n ian e w izerunki w niej umieszczono.

Niezwykle ciekawe objaśnienie obecno­

ści Lutra i M elanchtona w prezbiterium oraz króla szwedzkiego Gustaw a Adolfa i Bugen- hagena w zakrystii (żaden z tych w itraży nie zachował się do dzisiaj, oba zastąpione zosta­

ły innym i) zam ieszczono w lokalnej gazecie rów no m iesiąc po uroczystości pośw ięcenia kościoła n a zakończenie rem ontu. 28 lutego 1915 roku w pierw szym , niedzielnym n u m e­

rze now ego d o d atk u do ówczesnej „Gazety Koszalińskiej” - na który udało m i się całkiem niedaw no trafić - opublikowano obszerny ar­

ty k u ł zatytułow any w tłu m aczen iu z języka niem ieckiego Z okazji poświęcenia odnowio­

nego kościoła M ariackiego. A u to r arty k u łu w yjaśnia tam , że w izeru n k i L utra i M elan­

chtona w kościele M ariackim w Koszalinie to nie jedynie aluzja do Kościoła ewangelickiego w ogóle, ale także w yraz roli samego m iasta i jego m ieszkańców oraz ich związków z tym i postaciam i. P rzypom ina m ianow icie, że syn koszalińskiego burm istrza, Johannes Freder, przez jedenaście lat był dom ow nikiem u Lutra i jego w spółbiesiadnikiem , a koszaliński rajca miejski, Peter Schweder, jako profesor g im ­ nazjum m agdeburskiego - tow arzyszem ich obu: i Lutra, i M elanchtona. Schweder posia­

dał naw et - jak pisano - Biblię z odręcznym i uw agam i swego m istrza, która niestety spło­

nęła w w ielkim pożarze m iasta w 1718 roku.

In n y z kolei koszalinianin, Jakob Fabricius, połnił rolę duchowego doradcy króla Gustawa Adolfa i stąd właśnie jego w izerunek w oknie zakrystii, tu ż o b o k B ugenhagena, k tó ry był refo rm ato rem i organ izato rem g m in p ro te ­ stanckich Pomorza.

W itraże z w yobrażeniem Lutra i M elan­

ch to n a u fu n d o w ała g m in a m iejska w 1914 roku, co pośw iadcza inskrypcja u dołu k aż­

dego z tych okien, dobrze widoczna z poziomu posadzki kościoła. W itraż środkowy z sym bo­

lem gołębicy ufundow ał pro ku ren t Rudnick, a w itraż z Jezusem i m łodzieńcem w Em aus - żona radcy handlowego, Gustawa Schlichtin- ga. O statni w itraż prezbiterium z postaciam i Jezusa, M arii i M arty „oczekuje jeszcze - jak wówczas napisano - na fundatora”.

Jednak absolutnie bezcenną inform acją, n a k tó rą n atrafiłam w ow ym tekście z 1915 roku, jest w zm ianka o dotychczas nieznanym wykonawcy naszych wspaniałych katedralnych witraży, która brzmi: „witraże wykonał zakład artystyczny F erdinanda M üllera w Q uedlin-

(16)

b u rgu”. Zakład ten najpewniej w ykonał i p ro ­ jekty okien, tzw. kartony, oraz szkice, szablo­

ny i same witraże. To tyle, jeśli chodzi o stare w zm ianki. W pew nym stopniu potw ierdzają je także zachow ane inskrypcje ryte d ia m en ­ tem na taflach okien, które zapisał w notatniku w ykonaw ca jedynej p rzeprow ad zo nej k o n ­ serw acji w itraży w katedrze, K rzysztof M a­

zurkiew icz - koszaliński m istrz-w itrażysta, specjalizujący się w renow acji zabytkow ych okien. C iekaw ostką będzie zapew ne fakt, iż w trze cim o k nie naw y głów nej, p atrząc o d strony prezbiterium n a chór, wysoko, tuż p o d sklepieniem w idnieje ryty napis - teraz zro­

zumiały: „Q uedlinburg”.

K onserwacja w itraży koszalińskiej kate­

d ry m iała miejsce w latach 1996-1998. Pole­

gała na wyjęciu wszystkich kolorowych ram ek z okien, oczyszczeniu szkła, sklejeniu p ę k ­ nięć, rekonstrukcji brakujących fragm entów taką sam ą techniką ja k oryginalnie, wreszcie - w ym ianie w szystkich ołow ianych ram ek, tzw. dwutówek.

Firma produkcji witraży Ferdinanda M ül­

lern rozwinęła się z niewielkiego zakładu szkła budowlanego i właśnie swojemu właścicielowi zawdzięczała swój ogrom ny rozwój oraz wkład w osiągnięcie znaczenia dla w itrażow nictw a k o ń ca XIX i p o czątk u XX w ieku. D ość p o ­ wiedzieć, że w 1904 roku zatrudniała siedem ­

dziesięciu sześciu pracowników, a w śród nich m.in. kształconych w akadem iach m alarzy na szkle i rysow ników , ja k też specjalistów o d cięcia tafli szkła diam entem , m istrzów -szkla- rzy, rysow ników kartonów , m istrzów w yko­

nujących ram ki ołowiane, stolarzy i ślusarzy.

W tym potężnym zakładzie w itrażow niczym p o d sta w ą była je d n a k p ra c a w yk on yw an a ręcznie. Pracujący tam m alarze na szkle p o d ­ czas całego swojego zatrudnienia w ykonywa­

li zad an ia tylko w b ard zo w ąskim zakresie, to znaczy n a przykład je d n i m alow ali głowy postaci, in n i zaś - elem enty architektury. Jak w iadom o, w dużej, jasnej sali, w której p raco ­ w ano n ad kartonam i, przebyw ali rysownicy.

To tam pow staw ały pierw sze projekty w itra­

ży, zwykle przygotow yw ane w skali 1:10. Inni artyści wykonywali szkice kartonów i rysunki detali, które m usiały odpow iadać już n atu ral­

nej wielkości przyszłego okna. N astępnie wy­

konywano szablony i przycinano odpowiednio według rodzaju szkła. Po naniesieniu m alatury w ypalano szkła w piecu, a następnie opraw ia­

no je w ołów. Tak w łaśnie m usiały powstawać rów nież w itraże naszej koszalińskiej katedry.

Warto na koniec wspomnieć, że znakomity w arsztat Ferdinanda M üllera z Q uedlinburga wykonał także witraże w kaplicy dawnej kosza­

lińskiej szkoły kadetów, obecnej siedziby Straży Granicznej. Ale to już zupełnie inna h isto ria...

(17)

HISTORIA

Kobiety i reformacja

na Pomorzu Zachodnim (l)

Księżna Erdmuta Brandenbursko-Pomorska protektorką nowej wiary

M AŁGORZATA GRZYWACZ

Istotnym elem entem k ultury ewangelic­

kiej na terenie dzisiejszej Polski stało się P o­

m orze Z achodnie, stanow iące znaczną część diecezji po m o rsk o -w ielk o p o lsk iej, bogatej w dziedzictw o ew angelicyzm u. T ery to rium to ro zu m iem y (w o d ró żn ie n iu o d P o m o rza G dańskiego, zw anego inaczej W sc h o d n im bądź Nadwiślańskim) jako krainę historyczną n ad M orzem Bałtyckim, położoną pom iędzy Pom orzem G dańskim a M eklenburgią, obsza­

rowo rozciągającą się na wschód poza Lębork, a na zachód poza Stralsund. Do tych terenów zaliczamy także wyspy położone na Bałtyku, tzn. U znam , W olin, Rugię i kilka p o m n ie j­

szych1. Przez wiele stuleci ziem iam i p o m o r­

skim i rządzili książęta z dynastii Gryfitów - którzy pom im o kłótni i sporów dynastycznych potrafili stw orzyć u początku now ożytności państew ko liczące się n a arenie m iędzynaro­

dowej. Głów nym i m iastam i pom orskim i były Szczecin, W olgast (W ołogoszcz), Stralsund, Koszalin, Kołobrzeg i Słupsk. Relacje P om o­

rza z Rzeszą Niemiecką uzupełniał odnawiany wielokrotnie sojusz z Polską, skierowany prze­

ciw zakusom B randenburgii i Prus.

U progu reform acji duchow ym centrum i podglebiem, na którym dobrze mogła się roz­

winąć nowa nauka, okazał się w tam tym czasie Trzebiatów n ad Regą. D ziałał tam nieistn ie­

jący od końca lat 30. XVI w. klasztor norber- tan ó w (p rem on straten só w ) w Białobokach.

Ok. 1521 r. powstał, skupiony w okół rektora szkoły łacińskiej, Jana B ugenhagena (1485- 1558), krąg duchow nych, zainteresow anych teo log ią M arcin a L utra i w p ro w ad zan iem jej w życie. W następnych latach w różnych miejscowościach pom orskich rozwijał się ruch kaznodziejski, którem u przew odzili teologo­

wie z Białoboków2. N a czas kształtow ania się ruchu reformacyjnego przypadały rządy księ­

cia B ogusław a X, w ybitnego w ładcy i m ęża stanu. Legendarna stała się jego wyprawa do Palestyny, uwieczniona w łacińskich utworach poetyckich. Kronikarz pom orski Thomas Kan- tzow bardzo ciekawie opisał zachowanie księ­

cia i jego politykę kościelną. Zainteresow any osobą reform atora M arcina Lutra książę Bo­

gusław m iał okazję słuchać jego kazań podczas swej podróży na sejm wormacki w 1521 r, choć nie czynił tego zbyt chętnie3. Podjął wówczas

--- 2 R. Burkhardt, Dr. Pomm er und seine Zeit. Bilder aus der 1 Por. Europa. Regiony i państw a historyczne, p o d red. Zeit der Reformation Pommmerns, Lsingensalzabdw., s. 1-16.

M. Kamlera, Wyd. Naukowe PWN, Warszawa 2000, s. 287-289. 3 x. Kantzow, Chronik von P om m ern in hochdeutscher

(18)

Lutra śniadaniem 4. Jeden z synów Bogusława, Barnim IX (XI) zwany Starym bądź Pobożnym (ok. 1501-1573), k tó ry studiow ał w W itten- berdze i uczęszczał na wykłady Lutra, stał się później m entorem nowej wiary. Nie m ożna do końca stwierdzić, n a ile Bogusław X był przy­

chylny reform acji, gdyż u cin ał jednocześnie zdecydowanie wszelkie akty nieposłuszeństwa i b u n tu w śród kleru5.

Prześladow ania ze strony w ładzy świec­

kiej i biskupiej nie zatrzym ały postępującego rozw oju reform acji, tym bardziej że w łączy­

li się w eń in n i kaznodzieje, m .in. Johannes K n ipstro (1497-1556), fran ciszkanin, k tó ry d ziałał aktyw nie w P yrzycach, S targardzie i Stralsundzie. K lasztor franciszkański w P y­

rzycach należał obok konwentu w Białobokach do najsilniejszych o śro d k ó w p rop ago w ania reform acji na Pom orzu6. Ruch kaznodziejski w K sięstw ie P o m o rsk im w spierali swą a k ­ tyw nością np. Peter Suave, H erm m an Bonus, Georg N orm ann, Johannes Äpinus, Chrystian Kettelhut czy też znany ze swojej radykalności d r Johannes A m andi7. Ten ostatni przyjechał do Słupska w 1525 r., będąc uprzednio w G dań­

sku i Królewcu, i swoimi kazaniami podburzył lud miejski przeciwko radzie i panującym p o ­ rządkom . Splądrowano wówczas kościół M a­

riacki, podpalono szkołę katedralną oraz zadano duchownym rany cielesne. Aby uspokoić tłum, przyjechał do Słupska książę Jerzy I, syn Bogu­

sława X, sprawujący rządy wespół z bratem Bar­

nim em IX (XI). Wystąpienia i niepokoje miały miejsce także w Szczecinie i Stralsundzie (1525).

M undart, Stettin 1897, s. 387.

4 M. Luter w liście do Spalatina, (WA-Briefe), t. 2. n r 375, s. 260.

5 T. Kantzow, op. e it, s. 388-389. Aby uniknąć „niebezpie­

czeństwa” z klasztoru w Białobokach, Bogusław X zarządził przeniesienie go p o d ścisłą kontrolę w ładzy książęcej. Por.

K.T. Inachin, Die Geschichte Pommerns, HirnstofF2008, s. 46.

6 Por. HJ.W . Lüdecke, Die letzten Tage der Franziskaner­

mönche in P yritz [w:] „Baltische Studien” (AF), 32 (1882), s. 147-158.

7 Por. K.T. Inachin, op. cit., s. 47-48. Przejęcie klasztoru w Białobokach po d jurysdykcję książęcą było precedensem także na tle całej Rzeszy Niemieckiej.

Najwcześniej, nie oglądając się na władzę książęcą, napisano now y porządek kościelny dla S tralsu n d u (1525). M ożn a pow iedzieć, że przyjm ow anie now ej n auk i rozw ijało się w ielotorow o i zakończyło przyjęciem refor­

m acji n a sejm ie w Trzebiatow ie w r. 1534.

W najważniejszych spraw ach dla całego p a ń ­ stwa decyzję podejm ow ał sejm, choć książę­

ta dokonali w 1532 r. kolejnego, tym razem terytorialneg o p o d ziału k raju 8. Z w ołano do Trzebiatowa posiedzenie stanów na 13 g ru d ­ n ia 1534 r. K siążęta p o m o rsc y nie spieszyli się, także ze w zględu n a cesarza, z w prow a­

d zen iem n o w ych p o rz ą d k ó w kościelnych.

Jed nakże p rzyjęcie p rzez w iększość m iast w północnej Europie luteranizm u d oprow a­

dziło ostatecznie do rozstrzygnięć w tej kwestii także n a P om orzu, choć decyzje po d jęte n a sejm ie w Trzebiatowie były raczej uzurpacją książąt niż zgodnym działaniem władz m iast i szlachty. W izja Kościoła luterańskiego, k tó ­ rą zaaprobow ano n a P om orzu, stanow iła de facto kopię rozwiązań, jakie Jan Bugenhagen znał z dośw iadczeń saksońskich9, ale po raz pierwszy spisana i zaaplikowana do konkretnej realizacji została w jego pom orskiej ojczyź­

nie. Przebieg sejm u pokazał, że książęta mają przeciw sobie nie tylko biskupa kam ieńskie­

go Erazm a M anteuffla, lecz także sporą część ludności m iast i szlachty, oraz rycerstwo, które sejm po prostu opuściło. W prowadzenie refor­

macji przyczyniło się do w zm ocnienia władzy książęcej, a przejm ow anie d ó br kościelnych w zbudzało konflikty, szczególnie w przy pad­

ku przejm ow ania d ó br klasztornych. K lasz­

to ry m ęskie zlikw idow ano, a d o b ra zasiliły książęcą kiesę - p reced en s B iałoboków był przykładem dla wielu innych działań władzy świeckiej. Szlachta i m ieszczanie nie zgadza­

li się n a przejm ow anie klasztorów żeńskich,

8 Tamże, s. 224-225.

9 Por. V Gummelt, Johannes Bugenhagen: Ein Kirchenmann in Zeiten des Umbruchs [w:] Johannes Bugenhagen (1485- 1558), Leipzig 2010, s. 289-302.

- 1 6-

(19)

Księżna Erdm uta i książę Jan Fryderyk Obraz „Ukrzyżowanie”.

Kościół św. Jacka w Słupsku.

np. w S łupsku, K o ło brzegu , M arian o w ie, w nioskując o przekształcenie ich w zakłady opiekuńcze dla p a n ie n niezam ężnych10 przy zachowaniu zwierzchności książęcej (patronatu).

Podobnie sprawy miały się z biskupstwem ka­

mieńskim, które z racji przysługującego księciu prawa (ius episcopale) stało się wkrótce elemen­

tem polityki dynastycznej, a obsadzanie stano­

wisk w kapitule katedralnej czyniło z niej jeszcze jedno miejsce realizacji interesów władcy11. Od

10 Badania nad zjawiskiem fundacji dla kobiet po przekształ­

ceniach okresu reform acyjnego znajdują się na gruncie pol­

skim w fazie zupełnie szczątkowej. Pionierska praca Agnieszki Chlebowskiej „Starepanny”, wdowy i rozwiedzione. Samotne szlachcianki w Prusach w latach 1815-1914 na przykładzie prowincji Pomorze, Szczecin 2012, om ija ze zrozum iałych względów cezury badawczej kwestie w stępne istnienia tego typu placówek i ich aspekt religijny.

11 Por. R. M arciniak, Dobra kapituły kamieńskiej do połowy

1556 r. biskupem kamieńskim stał się książę Jan Fryderyk (1542-1600)12, rozpoczynając w ten sposób poczet biskupów kamieńskich z nada­

nia książęcego, które zakończyło się włączeniem terytorium biskupiego do obszaru pozostałego Pomorza w 1650 r. jako struktury zeświecczo­

nej. Zaraz po sejmie w Trzebiatowie dokonano pierwszych wizytacji kościelnych - razem z księ­

ciem Barnimem podróżował Johannes Bugen- hagen, odwiedzając Darłowo, Sławno i Słupsk.

Książę Filip podjął podróż wizytacyjną w 1539r., także w obecności doktora P om eranusa13.

X V w. Studium z dziejów społecznych gospodarstwa feudalnego, Szczecin 1970.

12 Z. Boras, Książęta Pomorza Zachodniego, Poznań 1996, s. 247-273.

13 H. Heyden, Wie Luthers Lehre in Pommern Eingang fand.

Festschrift zur 400-Jahrfeier des Landtages Treptow an der Rega, Stettin 1934, s. 47-48.

(20)

Życie religijne n a P om orzu kształtow a­

ło się w następnych stuleciach głów nie p o d wpływem m ałżonek n a książęcym tronie. Bez w ątpienia najw ybitniejszą postacią była Er- d m u ta (1561-1623) z dynastii H ohen zo ller­

nów brandenburskich. W do m u ro dzin ny m na zam ku Zechlin, nieopodal Berlina, spędziła bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Ze względu na zam iłow anie do n au ki oraz literatu ry ła c iń ­ skiej stała się szybko ulubienicą ojca, księcia elektora B randenburgii Jana Jerzego. W wieku siedem nastu lat poślubiła na zam ku w Szczeci­

nie w spom nianego wyżej księcia Jana F ryde­

ryka Pom orskiego (1542-1600). M ałżeństwo okazało się bardzo szczęśliwe, lecz, jak wielu G ryfitom , także i te m u stad łu n ie sprzyjało szczęście w kwestii potom stw a: E rdm uta nie urodziła następcy tronu. W r. 1600 zm arł jej m ąż, a w dow a osiadła w Słupsku. N astąpiły wówczas wśród ludności istotne zm iany w p o ­ dejściu do życia i praktyk religijnych. Księżna db ała b ardzo o zachow anie „czystości w ia­

ry ”. Z nana ze swego m ecenatu artystycznego jeszcze ze Szczecina, nie zan iech ała starań o budow ę świątyń, zaspokojenie potrzeb ich duchow nych oraz wiernych. Za jej przyczyną rozp oczęto re m o n t kościoła p o d o m in ik a ń - skiego, zniszczonego w trak cie ro zru ch ó w w ro ku 1524. W sc h o d n ia część daw nej b u ­ dowli stała się wkrótce kościołem zamkowym, a zac h o d n ia sp ełn iała ró ż n o ro d n e funkcje gospodarcze. W r. 1602 konsekrow ano now y kościół z p ełny m w yposażeniem . M ieszcza­

nie słupscy starali się nie ustępow ać księżnej w staran iach o w ystrój św iątyni i od 1609 r.

rozpoczęli rem ont kościoła Marii. Szczególną troską otaczała księżna Erdm uta mieszkańców p o ch o d ze n ia kaszubskiego i słow iańskiego.

Nakazała np. zakupienie dla parafii w Rowach Biblii w języku polskim, w spierała także dusz­

pasterstw o w śród tych m ieszkańców regionu nadm orskiego. M im o sporów i sprzeciw ów niem ieckich duchow nych ewangelickich p ro ­ m ow ała zw iastow anie Ewangelii w językach

parafian. W 1608 r. E rdm uta weszła w posia­

danie dóbr smołdzińskich, sprawując nad tym terenem p atro n at kościelny. Świadoma tru d u pracy duchownych w takich parafiach, tworząc n a now o parafię ew angelicką w Sm ołdzinie, księżna zapew niła bardzo w ysokie uposaże­

nie dla pastora - p o d w arunkiem , że będzie on w stanie spraw ować nabożeństw a i kate- chizować w języku niem ieckim oraz językach słowiańskich.

Jej w y b ra ń c e m o k aza ł się ks. M ich ał M o stn ik (B riiggem ann,1583-1654), p o c h o ­ dzący ze Słupska syna stolarza. P e re g ry n u ­ jąc po N iem czech, studiow ał w M agdeburgu, H elm stedt, później w Saksonii Ernestyńskiej.

Księżna, sam a obeznana z kw estiam i d u ch o ­ w ym i i teologicznym i, ceniła sobie M ostnika za jego zdolności językowe i płom ienne kaza­

nia. M ostnik przygotował także do druku Mały Katechizm ks. M arcina Lutra oraz fragm enty z Postylli Domowej. Chociaż niektórzy history­

cy (m.in. Zygm unt Szultka) spierają się o zna­

czenie aktywności ks. M ostnika we wspieraniu duszpasterstwa ewangelickiego w językach sło­

w iańskich, nie ulega kwestii, iż p ro m o to rk ą tych działań była księżna E rdm uta. W 1596 r.

zebrała dla swej przyrodniej siostry Zofii m o ­ dlitwy, tworząc jeden z pierwszych ewangelic­

kich m odlitew ników dla kobiet.

E rd m u ta przeżyła m ęża o dw ie dekady i na wdowim chlebie aż do końca życia przeby­

wała w Słupsku. Po dziś dzień obecne są w tym m ieście trw ałe ślady jej obecności. K siężna należała do pierwszej generacji kobiet euro ­ pejskich, które stopniow o zaczęły zagospoda­

rowywać pierwsze owoce reformacji. W krótce jednak nadeszła potężna wojna religijna, zwa­

na trzydziestoletnią, która wiele w tej kwestii m iała zm ienić. Ale o tym przy innej okazji.

- 1 8-

(21)

SPOŁECZEŃSTWO

Co to jest prawo wyznaniowe?

JAKUB CUPRIAK

Praw dopodobnie większość ludzi uważa, że prawo wyznaniowe to prawo kościelne, czyli praw o zw iązane z K ościołem . Myli je z p ra ­ w em k an o n iczn y m i przypuszcza, że p raw ­ nik będący adeptem tej dziedziny zajmuje się tzw. rozw odam i kościelnymi, kanonizacjam i albo relacjam i m iędzy biskupem a p ro b o sz­

czem. Z darza się, że naw et absolw ent pięcio­

le tn ich studiów praw niczych nie wie, czego ta gałąź praw a dotyczy - n a pytanie, co to jest praw o wyznaniowe, odpowie, że „prawo wy­

znaniowe to prawo kanoniczne” lub że „prawo wyznaniowe to coś z kościołam i”. No właśnie - coś z kościołam i, tylko co?

Rozważania n a tem at pojęcia praw a wy­

znaniowego należałoby zacząć od próby zdefi­

niow ania tego, czym jest samo prawo. W uję­

ciu su biektyw ny m praw o to u p raw n ien ie, np. prawo do wynagrodzenia, prawo wyborcze czy praw o własności. Takim praw em nie b ę ­ dziemy się jednak zajmować - przyjrzymy się prawu w ujęciu obiektywnym. Najpowszechniej akceptowana, pozytywistyczna definicja mówi, że prawo w ujęciu obiektywnym to zespół norm regulujących stosunki m iędzy ludźmi.

Brzm i to zrozum iale, ale czy n a pew no wiemy, co znaczy użyte w tej definicji słowo

„norm a”? O tóż n o rm a to ustanow iona przez w ładzę reg u ła p o stęp o w an ia. M a o n a dw a aspekty - jest generalna, czyli odnosząca się do nieokreślonego kręgu osób, oraz abstrak­

cyjna, czyli dotycząca zachowań, które m ogą się pow tarzać. W edług G eorga Jellinka, n ie­

m ieckiego teoretyka praw a z przeło m u XIX i XX w ieku, n o rm a p ra w n a charakteryzu je

się trzem a podstaw ow ym i cechami: dotyczy jedynie zew nętrznych zachowań ludzi (a nie ich zamierzeń czy przeżyć wewnętrznych), zo­

stała ustanow iona przez zew nętrzny autorytet (a nie przez głos w ewnętrzny, np. sum ienie) oraz jest opatrzona sankcją (władza może użyć przym usu w cełu jej wyegzekwowania). M o­

żemy zatem powiedzieć, że w ujęciu pozyty­

wistycznym prawo reguluje zachowania ludzi, jest ustanow ione przez władzę i przymusowe.

W świetle pow yższych rozw ażań łatwo dojdziem y do przywoływanego już wniosku, że praw o w yznaniow e to zespół n o rm , k tó ­ re „m ają coś w spólnego z kościołam i”. Nadal jednak nie wiemy, co wspólnego. Żeby się tego dowiedzieć, przyjrzyjm y się podziałow i p ra ­ wa n a gałęzie. N a pew no każdy słyszał nazwy dziedzin prawa, takie ja k „prawo karne” czy

„praw o cyw ilne”. D w ie podstaw ow e gałęzie praw a to jednak prawo publiczne i prawo p ry ­ watne. Podział na nie odnosi się do charakteru stosunków społecznych, które prawo reguluje - prawo publiczne dotyczy stosunków między jed nostką a władzą, praw o pryw atne reguluje zaś relacje pom iędzy jednostkam i. W ram ach praw a publicznego w yróżnić m ożem y prawo administracyjne, karne, konstytucyjne, a także prawo procesowe. Do gałęzi praw a pryw atne­

go należy zaś prawo cywilne, prawo handlowe i prawo rodzinne.

W ś ró d ty ch d zied zin nie zn ajd u jem y jednak praw a wyznaniowego. Gdzie go zatem szukać? W XIX i XX w ieku pow stały now e gałęzie prawa, zwane gałęziami pochodnym i.

Zawierają one zarówno norm y praw a publicz­

(22)

nego, ja k i pryw atnego. W yodrębniły się n a zasadzie zw iązku z dziedzinam i życia, które regulują. Do pochodnych gałęzi praw a należą np. prawo pracy, praw o ubezpieczeń społecz­

nych czy praw o rolne. W szystkie te dziedziny łączą w sobie norm y publiczno- i p ry w atn o ­ praw ne - przykładow o w praw ie p racy znaj­

dziemy nie tylko norm y praw a cywilnego (np.

dotyczące zaw ieranej m ięd zy p raco d a w cą a p raco w n ik iem um ow y o pracę), ale także adm inistracyjne (np. określające upraw nienia kontrolne niektórych urzędów), a nawet karne.

Taką pochodną dziedziną prawa jest rów­

nież praw o w yznaniow e. Praw o w y zn an io ­ we to - w szerokim ujęciu - dziedzina praw a o d n o sząca się do zjaw iska religii. Z ajm uje się ona dw om a obszaram i życia związanym i z tym zjawiskiem. Pierw szy z nich to obszar relacji jed n o stk i z państw em ze w zględu n a jej wyznanie. Do tego obszaru należy przede wszystkim jed no z praw człowieka, jakim jest praw o do w olności sum ienia i wyznania. N a­

leżą do niego rów nież in n e norm y, z reguły stanowiące rozw inięcie tego prawa, np. zakaz dyskrym inacji w zatrud nieniu ze w zględu na wyznanie, praw o do nieujaw niania św iatopo­

glądu i p rzek o n ań religijnych czy praw o do odm ow y służby wojskowej.

Drugi duży obszar zainteresowania prawa wyznaniowego to stosunek m iędzy państw em a zorganizow anym i w spólnotam i religijnymi, zw anym i w polskiej nauce praw a w yznanio­

wego „związkami wyznaniowym i” (podgrupą związków wyznaniowych, w yróżnianą jedynie ze względu na swoją nazwę, są Kościoły). Do tego obszaru należą przede wszystkim norm y o charakterze organizacyjnym, czyli np. sposób pow staw ania now ych zw iązków w y zn an io ­ w ych (jak założyć w łasny K ościół?), praw a po szczeg ó ln y ch zw iązków w yzn an io w y ch (czy religia danego w yznania m oże być n a ­ uczana w szkole?) i ich obowiązki (czy Kościół płaci podatki?), sposób ich reprezentacji (czy proboszcz może sprzedać działkę należącą do

parafii?), wykonywanie przez nie funkcji p u ­ blicznych (czy ślub kościelny wywołuje skut­

ki cywilne?), a także status ich pracow ników (kto płaci składki na ubezpieczenie społeczne duchow nych?) oraz spraw y finansow e (skąd Kościół m a pieniądze?).

W idzimy, że praw o w yznaniow e o d p o ­ w iada na wiele pytań związanych z bieżącym funkcjonow aniem związków wyznaniowych.

Czy rozstrzyga też, kto i jak pow ołuje nowego biskupa, jakie są obowiązki duchow nego albo jak w ybiera się radę parafialną? Zadając sobie to pytanie, dochodzim y do kwestii popraw no­

ści skojarzenia prawa wyznaniowego z prawem k an onicznym . K ażda organizacja m a swoje norm y w ew nętrzne, którym i kieruje się w za­

łatw ianiu własnych spraw: w spółce norm y te ujęte są w umowie, na podstawie której spółka ta pow stała, a w przy padk u stow arzyszenia, fundacji czy spółdzielni - w statucie. N orm y te rozstrzygają, jak p ow in n i zachowywać się ludzie w ew n ątrz danej organizacji. Zw iązki w yznaniowe rów nież posiadają własne prawo w ew nętrzne, które reguluje sprawy dotyczące zachowań ich członków w stosunku do siebie.

To ono rozstrzyga sposób pow ołania biskupa, obowiązki duchow nego czy procedurę w ybo­

ru rady parafialnej. W zależności od tradycji wyznaniowej bywa ono nazywane prawem ko­

ścielnym, praw em kanonicznym lub po p ro ­ stu prawem wewnętrznym. Prawo kanoniczne to zatem nie to sam o co praw o wyznaniowe.

To te rm in historyczny, używ any p rzez n ie ­ które K ościoły do nazw an ia swojego praw a wewnętrznego. Posługuje się n im w szczegól­

ności Kościół katolicki, Kościoły starokatolic­

kie, praw osław ne i orientalne. Przepisy praw a kan on icznego zebrane są w arty k u ły zw ane kanon am i - stąd tradycyjna nazw a tej gałęzi prawa.

W arto zauważyć, że z p u n k tu w idzenia państw a n orm y praw a w ew nętrznego związ­

ków w yznaniow ych nie są n orm am i praw ny­

mi. Po pierwsze, brak im generalności - wiążą

- 2 0-

(23)

one jed yn ie członków danego zw iązku w y­

znaniowego, a nie nieokreślony krąg osób. Po drugie, nie mają one żadnej z trzech cech norm praw nych w yróżnionych przez G eorga Jellin- ka: nie są n arzu co ne przez w ładzę (związek w yznaniow y sam decyduje o ich ustanow ie­

niu), regulują nie tylko zachowania (odnosząc się często rów nież do sfery przeżyć i myśli) oraz nie są o patrzo n e sankcją (państw o nie używ a przy m u su w celu ich w yegzekw ow a­

nia). Możemy zatem stwierdzić, że dla państwa praw o w ew nętrzne związków wyznaniowych, a więc i praw o kanoniczne, nie jest prawem.

Staje się ono praw em tylko wtedy, gdy w yraź­

nie odsyła do niego norm a prawa państwowe­

go (w Polsce np. w kwestii określenia, kto jest osobą duchow ną).

P odsum ow ując: praw o w yznaniow e to dziedzina praw a państwowego zajmująca się zjawiskiem religii. Jej dwa podstawowe obszary zainteresowań to wolność sumienia i wyznania oraz stosunki m iędzy państw em a związkami w yznaniowym i. Prawo wyznaniowe to nie to sam o, co praw o w ew n ętrzn e (kanoniczne) związków w yznaniowych - pierwsze jest p ra ­ wem pow szechnie obowiązującym , drugie to zbiór n o rm w ew nętrznych regulujących życie danej w spólnoty wyznaniowej.

(24)

RELIGIA

Czy nadzieja jest nam potrzebnaP Teologia nadziei - Jürgen Moltmann

KS. KAROL N IED OBA

Na zadane w tytule pytanie jedną z m ożli­

wych odpowiedzi możemy odnaleźć w książce pt. Theologie der Hoffnung Jürgena M oltm anna (ur. 1926) - ojca całego n u rtu teologii nadziei.

Udzielił on swym czytelnikom pozytywnej o d ­ powiedzi na owo pytanie, ponieważ dostrzegał w nadziei m o c stw arzającą now ą rzeczyw i­

stość. N ależy tutaj podkreślić, że koncepcja teologii nadziei nie była tylko kw estią speku­

lacji teologicznych M o ltm an n a. P atrząc n a jego biografię, m ożem y odnaleźć m om enty, w których osobiście doświadczył on m ocy ży­

wej n ad ziei1. To z pew nością ukształtow ało w nim pierwsze myśli na tem at nadziei i odbiło się później w jego twórczości. Sądzę, że jego przem yślenia m ogą być d o brym m ateriałem do ponow nego przem yślenia kwestii nadziei przez czytelników.

We w stępie swej książki teolog p o d k re ­ śla, iż eschatologia2, której istotą jest nadzieja, miała drugorzędne znaczenie. Pisze, że „escha­

tologia długo nazyw ała się »nauką o rzeczach ostatecznych«. (...) Te ostateczne w ydarzenia mają nadejść na ziemię niespodziewanie, przy­

chodząc spoza historii, w której wszystko się na ziem i dzieje. Ale odsyłając owe w ydarze­

1 We własnej autobiografii pt. Weiter Raum. Ein Lebensge­

schichte pisze że miało to miejsce w obozie jenieckim . Dzięki lekturze Nowego Testamentu odzyskał nadzieję i radość życia pom im o doświadczeń w ojennych oraz trudów życia obozo­

wego. Z pew nością był to jeden z istotniejszych elem entów kształtujących jego poglądy na tem at chrześcijańskiej nadziei.

2 Eschatologia - nauka o rzeczach ostatecznych.

nia do »D nia O statecznego«, przyczyniano się do tego, że traciły one swoje znaczenie - kierow nicze, kon struk ty w ne i krytyczne dla w szystkich d ni m ijających tutaj, w ziemskiej historii. W ten sposób owe doktryny o Końcu żyły życiem szczególnie bezpłodnym na k o ń ­ cu chrześcijańskiej dogm atyki”3. Zauważając więc b rak należytej uw agi ze strony teologii w obec eschato lo gii a ty m sam ym nadziei, Jürgen M o ltm an n stara się n a now o ukazać w artość nauki o rzeczach ostatecznych. Pisze dalej: „Dlatego do b ra teologia w in n a zostać przem yślana z pun ktu widzenia swojego przy­

szłego celu. Eschatologia nie pow inna być jej zakończeniem , lecz jej początkiem ”. Próba re­

witalizacji nadziei w teologii doprow adziła do ukształtowania się nowej teologii, czyli teologii nadziei.

W arto tutaj zauw ażyć, że n ad zieja w e­

d ług Jürgena M o ltm an n a jest ściśle zw iąza­

na z osobą Jezusa C hrystusa. Na pytanie, jak chrześcijańska eschatologia m oże w ysłowić przyszłość, teolog odpow iada: „Chrześcijań­

ska eschatologia m ów i o Jezusie C hrystusie i o Jego przyszłości. O n a ro zp o zn a je rz e ­ czywistość Zm artw ychw stania Jezusa i głosi przyszłość Zmartwychwstałego”. W ten sposób przyszłość Zm artw ychw stałego staje się także przyszłością tych, którzy w Niego w ierzą i tej

3 W niniejszym artykule cytaty pochodzą z fragmentu książ­

ki pt. Theologie der Hoffnung, opublikowanym w miesięczniku

„Znak”, 1976 n r 8-9, tłum . K. Bukowski.

- 2 2-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Większość z nas miała nikłą przyjemność obserwować, co działo się przed Pałacem Prezydenckim, kiedy to tak zwani „obrońcy krzyża" przeciwstawiali się legalnej

zuje, sam dr M arcin Luter był temu przeciwny, pisząc w o dezw ie do swych zw ole nn ikó w : „Po pierwsze, prosiłbym by nie posługiwać się m oim imieniem, bow iem

Do takiej perspektywy możemy dążyć, ale też nigdy nie uda nam się sprowadzić wszystkich przejawów religii i religijności do jednego wspólnego mianownika.. Obiektywizm wyraża

n ia. To jest realne niebezpieczeństwo i dlatego ta rocznica m oże okazać się kłopotliwa.. Kościół na swych drogach musi, niejednokrotnie, przeciwstawiać się tem u

WARUNKI SANITARNE przy każdym pokoju łazienka przystosowana dla osób niepełnosprawnych WYŻYWIENIE śniadanie, drugie śniadanie, obiad, podwieczorek, kolacja, napoje

Niewielkim, zintegrowanym grupom lub zaprzyjaźnionym z sobą rodzinom proponujemy wynajęcie stylowej, drewnianej chaty, z czterema pokojami na poddaszu, wielką izbą

Szybko również okazało się, że mamy tę samą pasję, którą jest Jezus Chrystus i Jego Kościół.. Jezus Chrystus nas łączył i dzisiaj mogę powiedzieć, że byliśmy

nym ku czci i chwale Bożej. Tym ziarnem jest rodzaj ludzki, który zawsze miał cieszyć się wielkością Boże­.. go błogosławieństwa oraz obdarzony wolą Bożej nauki miał