Cena 12 zł (5% VAT) numer 1 (35) 2017
Film & Media
1/2017
Léa Seydoux
Sieranevada True crime stories
Mapowanie kina: Kopenhaga Audience studies
Polska historia VHS
Koprodukcje
772083 087445 9
35 >
ISSN 2083-0874
Wydawcy
Stowarzyszenie Przyjaciół Czasopisma o Tematyce Audiowizualnej
Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego Adres redakcji
ul. Prof. St. Łojasiewicza 4, pok. 3.222 30-348 Kraków
e-mail: redakcja.ekrany@gmail.com www.ekrany.org.pl
Zespół redakcyjny
Rafał Syska (redaktor naczelny) Jakub Przybyło (sekretarz redakcji)
Michał Lesiak, Amelia Wichowicz, Miłosz Stelmach, Barbara Szczekała, Mateusz Felczak Stali współpracownicy
Alicja Helman, Tadeusz Lubelski, Adam Garbicz, Andrzej Pitrus, Patrycja Włodek, Ewa Szponar, Piotr Mirski, Paweł Biliński, Piotr Czerkawski, Joanna Łuniewicz, Bolesław Racięski, Piotr Sterczewski, Dawid Rydzek Rada naukowa
prof. dr hab. Alicja Helman, prof. dr hab. Tadeusz Lubelski, prof. dr hab. Grażyna Stachówna, prof. dr hab. Tadeusz Szczepański, prof. dr hab. Eugeniusz Wilk, prof. dr hab. Andrzej Gwóźdź, prof. dr hab. Andrzej Pitrus, prof. dr hab. Łukasz A. Plesnar, dr hab. Jacek Ostaszewski,
prof. dr hab. Krzysztof Loska, dr hab. Łucja Demby, dr hab. Joanna Wojnicka, dr hab. Małgorzata Radkiewicz, dr hab. Anna Nacher
„EKRANy” są czasopismem recenzowanym w trybie podwójnie ślepej recenzji.
Skład i łamanie: Piotr Kołodziej Druk: Pasaż, Kraków, ul. Rydlówka 24 Nakład: 1400 egz.
ISSN: 2083-0874
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Publikacja współfinansowana przez Polski Instytut Sztuki Filmowej.
Publikacja czasopisma współfinansowana przez Fundację „Bratniak”.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam.
Zdjęcia wykorzystane w niniejszym wydaniu „EKRANów” pochodzą ze zbiorów redakcji, archiwów dystrybutorów, Filmoteki Narodowej, Kolekcji Kobala (The Kobal Collection/Shutterstock).
Zdjęcie na okładce pochodzi z filmu Tylko Bóg wybacza (2013)
W najbliższych numerach:
Steven Spielberg John Williams Neo-giallo Andy Serkis Jet-Setting Kinowe POV Serialowe remaki
in this issue
4 Best Movies of 2016 6 The Hopes and Illusions. Polish Visions ofCoproduction | Marcin Adamczak 12 (Not) Everything for Sale | interview with
Jan Naszewski, the founder of New Europe Film Sales
17 Hubert Bals Fund and Problems of the Third World | Jan Topolski
22 Euro-pudding. EU Funds, Co-productions and By-Products | Barbara Szczekała 26 British Dream Factory. British-American
Film Relations | Krzysztof Stachowiak 31 Transnational Crews and Postsocialist
Precarity. Globalizing Screen Media Labor in Prague | Petr Szczepanik
38 Sieranevada | Kamil Kalbarczyk 40 Wiener-Dog | Piotr Mirski 41 The Fits | Miłosz Stelmach 42 Cinema Futures | Maciej Peplinski 43 Angel of Nanjing | Jakub Przybyło 44 Sado | Roman Husarski
45 The Salesman | Urszula Wolak 46 The Net | Ewa Szponar
48 Painful Spot. Mexican-American Border in Contemporary Cinema | Bolesław Racięski 52 Stars: Léa Seydoux: liberté, égalité,
sexualité | Ewa Szponar
56 Big Bang Theory | interview with Bill Morrison
60 Shot / Countershot:
Oscars So Wrong 64 Columns
66 Appetite for Crazy Dreams.
VHS and Polish Transformation | Grzegorz Fortuna Jr.
73 Looking to the Other Side. Researching Film Audience | Paulina Haratyk 78 Discovered in the Archives – 1917:
The Dying Swan | Joanna Wojnicka 80 Slow, Fast, and Reverse Motion |
Paul Schrader
84 True Crime Story or the Justice à L’américaine | Małgorzata Major 90 Close Your Eyes. The OA |
Amelia Wichowicz
91 (Un)likely Occupation. Occupied | Dawid Rydzek
92 Horror of Complexity. Co-productions in Video Games | Magdalena Cielecka 96 On the Trail of Lust. Pavilion |
Filip Jankowski
97 Curses of Iniquity. Tyranny | Mateusz Felczak
98 Film Mapping: Copenhagen. Film Kingdom of the North | Anna Estera Mrozewicz 106 Books on film
109 Rankings 112 Crossword
Co-productionsDiscoveriesNew Cinema Inside
Fi lm H is to ry / T he or y
Small ScreensEnd CreditsW
ydarzenia polityczne ostatnich miesięcy po raz pierwszy od wielu lat stawiają pod znakiem zapytania postępujący proces uwalniania przepływu towarów, ludzi i myśli. Miejmy nadzieję, że nie ucierpi na tym kino, które zawsze opierało się na przekraczaniu granic narodowych – przez same filmy, oglądane na całym świecie; przez twórców, rozwijających swoje kariery w różnych krajach; przez konwencje, rozprzestrzeniające się niepostrzeżenie i adaptowane do lokalnych warunków.
Transnarodowość kina nigdzie nie uwidacznia się tak jaskrawo, jak w procesie koprodukcji – zinstytucjonali
zowanej współpracy między kinematografiami. To właś
nie one stały się głównym tematem niniejszego numeru
„EKRANów”. Praktyki koprodukcyjne istniały niemal od początku medium, my jednak nie szkicujemy ich historii, lecz wielowymiarowy, skomplikowany układ, jaki tworzą dziś. Jego elementami są agenci sprzedaży, fundusze filmo
we, rozwiązania prawne poszczególnych państw, holly
woodzkie wytwórnie czy unijne instytucje. Wątki te zosta
ły opisane piórem znakomitych autorów, zgłębiających meandry dofinansowań i zwolnień podatkowych, kalkulu
jących budżety i festiwalowe szanse – aspekty filmu, któ
rych nie widzimy na ekranie jako widzowie, a które decydu
ją o ostatecznym kształcie artystycznym oglądanych dzieł.
Nie oznacza to jednak, że w bogactwie produkcyjnych kontekstów w „EKRANach” zapomnieliśmy o samych filmach. Przykładem może być artykuł Bolesława Racięskiego, który udowadnia, że granica meksykańsko
amerykańska jest nie tylko przedmiotem gorących sporów politycznych, ale też fascynującym tematem filmowym, chętnie poruszanym przez twórców po obu stronach Rio Grande. Do klasyki przenosi nas zaś Paul Schrader – hollywoodzki człowiek orkiestra, łączący funkcje kryty
ka i teoretyka z bogatym dorobkiem scenariopisarskim i reżyserskim. W swoim artykule przypomina o tym, że kino jest (a przynajmniej bywa) także poezją, która swoje artystyczne walory czerpie wprost z techniki – w tym wypadku możliwości manipulowania czasem, pozwala
jącej na przyspieszanie, spowalnianie oraz odwracanie biegu wydarzeń. Jak pisał cytowany przez scenarzystę Taksówkarza Jean Cocteau, „film to sen, w którym wszy
scy uczestniczymy dzięki swego rodzaju hipnozie”. Kino to bowiem z jednej strony liczby, technologia i biznesowe pertraktacje, ale z drugiej również poezja, sen i emocje, zaś naszą ambicją jest pokazywać w „EKRANach” obie strony tego medalu, splecione w nierozerwalnym uścisku wza
jemnych zależności.
w numerze
4 Filmowy ranking 20166 Nadzieje i złudzenia. Polskie wizje koprodukcji | Marcin Adamczak 12 (Nie) wszystko na sprzedaż | wywiad
z Janem Naszewskim, założycielem NEFS 17 Hubert Bals Fund i problemy Trzeciego
Świata | Jan Topolski
22 Europapka. Unijne fundusze, koprodukcje i produkty uboczne | Barbara Szczekała
26 Brytyjska fabryka snów. Filmowe relacje brytyjsko ‑amerykańskie | Krzysztof Stachowiak
31 Transnarodowe ekipy i postsocjalistyczny prekariat. Przypadek Pragi |
Petr Szczepanik
38 Sieranevada | Kamil Kalbarczyk 40 Jamnik | Piotr Mirski
41 Drgawki | Miłosz Stelmach 42 Cinema Futures | Maciej Peplinski 43 Anioł z Nankinu | Jakub Przybyło 44 Sado | Roman Husarski
45 Klient | Urszula Wolak 46 W sieci | Ewa Szponar
48 Bolesne miejsce. Granica meksykańsko‑
‑amerykańska | Bolesław Racięski 52 Gwiazdy: Léa Seydoux: liberté, égalité,
sexualité | Ewa Szponar
56 Teoria wielkiego wybuchu | wywiad z Billem Morrisonem
60 Ujęcie / Przeciwujęcie: Pomylone Oscary 64 Felietony
66 Apetyt na zwariowane sny.
Kasety wideo i polska transformacja | Grzegorz Fortuna Jr.
73 Spojrzeć z drugiej strony. Badania widowni filmowej | Paulina Haratyk 78 Odkryte w archiwach – 1917: Umierający
łabędź | Joanna Wojnicka
80 Punkty zwrotne. Technika, poezja i kierunki czasu filmowego | Paul Schrader
84 True crime story, czyli sprawiedliwość po amerykańsku | Małgorzata Major 90 Zamknij oczy. The OA |
Amelia Wichowicz
91 (Nie)prawdopodobna okupacja.
Okupowani | Dawid Rydzek
92 Horror złożoności. Koprodukcje w grach wideo | Magdalena Cielecka
96 Na tropie pożądania. Pavilion | Filip Jankowski
97 Przekleństwa nieprawości. Tyranny | Mateusz Felczak
98 Mapowanie kina: Kopenhaga.
Filmowe królestwo Północy | Anna Estera Mrozewicz 106 Recenzje książek 109 Loża boczna 112 Krzyżówka
Kop ro duk cje O dk ryc ia N owe k in o Po m ię dz y Hi st or ia / t eo ri a M ał e ek ra ny N ap is y ko ńc owe
SieranevadaManchester by the Sea Toni Erdmann
rankingi
2016 W pierwszym numerze
w tym roku jak zawsze podsumowujemy minio
ne 12 miesięcy na dużych i małych ekranach.
Współpracownicy „EKRANów głosowali zarówno na filmy pokazy
wane w regularnej kinowej dystry
bucji, jak i te, które w ubiegłym roku można było zobaczyć jedynie pod
czas filmowych festiwali.
Te drugie utworzyły nasz specjal
ny ranking odkryć 2016 roku, a jego zwycięzcę – Sieranevadę Cristiego Puiu opisujemy obszernie na stronie 38 jako film tego numeru. W bieżą
cym wydaniu polecamy także recen
zję docenionego Jamnika Todda Solondza, a jednocześnie przypomi
namy, że w poprzednich numerach wyróżnialiśmy osobnymi artykułami m.in. Po burzy, Toniego Erdmanna i Śmierć Ludwika XIV. Na szczęś
cie większość tych znakomitych filmów po swoich festiwalowych seansach trafiła lub wkrótce trafi na tegoroczne pokazy kinowe, choć na ogół niestety w bardzo ograniczonej dystrybucji.
Wśród najlepszych seriali 2016 roku zwraca uwagę obfitość tego
rocznych premier. Jedynie Better
Call Saul zdołał zaistnieć w naszym rankingu rok po roku. Po dwóch latach witamy znów na liście Upadek z Gillian Anderson, a po trzech anto
logię science fiction Czarne lustro.
O wszystkich wymienionych seria
lach pisaliśmy w „EKRANach” po pre
mierze ich pierwszych sezonów.
W rankingu najlepszych gier roku na pierwszym miejscu uplasował się pomysłowy Darkest Dungeon. Zaraz za nim znalazły się: błyskotliwy nar
racyjnie Firewatch oraz widowiskowy Doom, które recenzował niedawno na naszych łamach redakcyjny specja
lista od gier wideo Mateusz Felczak.
od kr yc ia 1. Sieranevada
Cristi Puiu
2. Manchester by the Sea
Kenneth Lonergan
3. Toni Erdmann
Maren Ade
4. Elle
Paul Verhoeven
5. Jamnik
Todd Solondz
6. Moonlight
Barry Jenkins
7–8. Śmierć Ludwika XIV
Albert Serra
7–8. W pionie
Alain Guiraudie
9. La La Land
Damien Chazelle
10. Po burzy
Hirokazu Koreeda
EKRANy 1/2017 5
Stranger Things
Młody papież Długa noc
fi lm y k in owe gr y 1. Darkest Dungeon
2. Firewatch 3. Doom 4–5. SUPERHOT 4–5. Pokémon GO
1. Ostatnia rodzina
Jan P. Matuszyński
2. Syn Szawła
László Nemes
3. Aż do piekła
David Mackenzie
4. Paterson
Jim Jarmusch
5. Służąca
Park Chan wook
6. Zjawa
Alejandro González Iñárritu
7. Big Short
Adam McKay
8. Bone Tomahawk
S. Craig Zahler
9. Zwierzogród
Byron Howard, Rich Moore
10–11. Cloverfield Lane 10
Dan Trachtenberg
10–11. Nasza młodsza siostra
Hirokazu Koreeda
se ri ale
1. Stranger Things
2. Młody papież
3. Długa noc
4. Westworld 5. Better Call Saul 6–7. Artyści
6–7. Czarne lustro 8–9. BoJack Horseman 8–9. The Crown 10. Upadek
Ostatnia rodzina
Syn Szawła Aż do piekłaDarkest Dungeon
Ko pr od uk cje
Nadzieje i złudzenia
Polskie wizje koprodukcji
Marcin
Adamczak
„J
eśli model nie miałby być koprodukcyjny, to zupełnie nie wiem, jaki miałby być. Nie mamy żadnych rozwiązań prawnych, które pozwoliłyby komuś włożyć pieniądze w film krajowy. Nikt nie włoży pienię
dzy w coś, co mu się nie zwróci” – mówił Krzysztof Zanussi w 1993 roku w redakcyjnej debacie „Kina” zatytułowanej Współprodukcje: hydra czy szansa? („Kino” 1993, nr 6, s. 7).
W czasie dyskusji Ryszard Straszewski, szef produkcji Studia Filmowego Tor, wyliczał na przykładzie Kolejności uczuć (1993) Radosława Piwowarskiego, że nawet jeśli film osiągnąłby widownię rzędu 200 tysięcy widzów („tylko Psy mają takie wyniki w rozpowszechnianiu” – dodawał przy tym doświadczony kierownik produkcji), to do studia wpłynęłoby z kin 400 milionów ówczesnych złotych, a film kosztował 7 miliardów. „Zatem robienie czysto polskiego filmu bez realnych szans na sprzedaż za granicę jest nie
możliwe. A sprzedać na Zachód można jedynie w wyjątko
wych wypadkach, kiedy jest to film bardzo dobrego reży
sera, albo jest tam bardzo znany aktor, albo film powstał wręcz wspaniały. Wtedy taka transakcja z Zachodem bywa możliwa” – konkluduje Straszewski i jako przykład takiej udanej transakcji podaje sprzedaż niemieckiej telewizji Ucieczki z kina „Wolność” (1990) Wojciecha Marczewskiego.
Lektura rozmowy, w której 200 tysięcy widzów w kinach uznaje się za pułap wielkiego sukcesu, a sprzedaż praw do telewizyjnej emisji w Niemczech postrzegana jest jako nie lada osiągnięcie, pozwala dostrzec skalę instytucjonalne
go i rynkowego progresu, jaki dokonał się w polskim kinie ostatnich dwóch dekad. Czytając wypowiedzi z tamtych lat, można tymczasem odnieść wrażenie, że koprodukcje postrzegano jako jedyne remedium na wszelkie proble
my pogrążonej w finansowym i instytucjonalnym kryzy
sie kinematografii kraju gwałtowanie zwijającego system państwowego mecenatu i przechodzącego bolesną trans
formację gospodarczą.
Rzeczywistość okazała się bardziej złożona, szcze
gólnie jeśli nie było się Krzysztofem Kieślowskim bądź Krzysztofem Zanussim oraz ich producentami, innymi słowy – jeśli nie posiadało się w Europie wyrazistej autor
skiej marki zdobytej wcześniej w obiegu festiwalowym i arthouse’owym. Ową złożoną rzeczywistość trzeźwo i przenikliwie komentował Edward Zajiček: „Koprodukcje – zwłaszcza dla kinematografii nieposiadających własnych rozgałęzionych sieci kinowych i zagranicznych przed
stawicielstw – są wielką szansą. Nie ma jednak zjawisk, które miałyby same pozytywne strony. Jeżeli za współ
pracującymi stronami stoją zbliżone systemy wytwórczo
dystrybucyjne, to korzyści z koprodukcji bywają dzielone mniej więcej słusznie, proporcjonalnie do rzeczowych wkładów umawiających się stron. W przeciwnym razie, jak to zwykle bywało, dominujący ekonomicznie part
ner odnosił ze współpracy więcej korzyści niż słabszy”
(Zajiček 2009, s. 338).
Ida
EKRANy 1/2017 7
Koprodukcje
Polskie środowisko filmowe po przełomie roku 1989 wiązało duże nadzieje z możliwością szerszego wejścia w system europejskich koprodukcji. Był to wyraz chęci integracji z upragnionym od dekad światem Zachodu i stania się wreszcie jego nierozerwalną częścią. Kusiły ogromne z perspektywy postsocjalistycznej Polski zasoby kapitałowe europejskich przemysłów filmowych, jawiące się przede wszystkim jako szansa na podniesienie poziomu rodzimej kinematografii, zapóźnionej wówczas technologicznie i produkcyjnie.
Koprodukcje
Dalej Zajiček przytacza ilustrujący to zastrzeżenie przykład polsko niemieckiej koprodukcji, jaką był film Mirosława Borka Cudze szczęście (1997). Film opowiadał o dwóch parach małżeńskich – polskiej i niemieckiej, które przez przypadek odkrywają, że ich obecnie ośmioletni synowie najprawdopodobniej zostali przez przypadek zamienieni tuż po urodzeniu w gdańskim szpitalu.
Budżet przedsięwzięcia wynosił 4,4 miliona złotych, przy ówczesnym średnim budżecie filmu polskiego wyno
szącym 2,2 miliona. Polski i niemiecki wkład koproducenc
ki rozłożono równo po 50 procent, tyle że „niemieckie”
2,2 miliona złotych, czyli 1,2 miliona ówczesnych marek, wystarczyły na pokrycie kosztów kilku dni zdjęciowych w Niemczech, wynagrodzenia dwójki niemieckich akto
rów grających role drugoplanowe, honorarium reżysera oraz wykonanie kopii na rynek niemiecki. Polski wkład dotyczył całej reszty. Z uwagi na słabość waluty i przepaść w wycenie kosztów strona polska w zasadzie sfinansowała więc film, przy wkładzie budżetowym wynoszącym rów
nowartość typowego rodzimego obrazu, a korzyść mate
rialna była niewielka, bo polski producent dysponował następnie prawami do tytułu ograniczonymi koprodukcyj
nym kontraktem.
W poszukiwaniu europejskiego paszportu
Po uchwaleniu nowej ustawy o kinematografii i powołaniu w 2005 roku Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w trak
cie pierwszych dwóch–trzech lat jego istnienia zapanował bardzo przyjazny klimat dla koprodukcji, bo współpraca z reżyserami o uznanym dorobku była elementem strategii Instytutu, zmierzającej do uczynienia polskiej kinemato
grafii bardziej rozpoznawalną na rynku międzynarodo
wym i przysporzenia jej prestiżu. Wówczas zrealizowane zostały przy finansowym współudziale PISF u (najczęś
ciej także w polskich lokacjach) filmy Petera Greenawaya (Nightwatching, 2007), Volkera Schlöndorffa (Strajk, 2006), Kena Loacha (Polak potrzebny od zaraz, 2007) i Petra Zelenki (Bracia Karamazow, 2008). Ten element strate
gii Instytutu był jednak dość nieprzychylnie postrzega
ny przez część polskiego środowiska filmowego, powoli budującego dopiero swoją pozycję po trudnych kilkunastu latach rynkowej transformacji.
Dzisiaj polska kinematografia jest zdecydowanie sil
niejsza organizacyjnie i instytucjonalnie, a dzięki ustawie z 2005 roku stała się podmiotem europejskiego pejzażu przemysłów filmowych i wzmocniła się finansowo na tyle, że bywa postrzegana jako interesujący partner koproduk
cyjny. Jednocześnie siły nabywczej złotówki i euro oraz kosztów usług nie cechuje już przepaść wprowadzająca strukturalną nierównowagę do koprodukcyjnych umów.
W takich krajach jak Dania, Portugalia, Belgia czy Niemcy u progu nowego stulecia koprodukcje stanowiły nawet do 90 procent powstających filmów. W Polsce ten współ
czynnik kształtował się na poziomie 30 procent, kopro
dukcje postrzega się jednak wciąż jako fenomen o sporym potencjalne rozwoju (od 2016 roku działa w PISF specjalna poświęcona im komisja ekspercka w programie wspierania produkcji filmowej).
Na kontynencie istnieją fundusze paneuropejskie wspierające współpracę międzynarodową, przede wszystkim Kreatywna Europa (spadkobierca dawnego programu MEDIA), współfinansująca zwłaszcza przed
sięwzięcia edukacyjne, promocyjne i dystrybucyjne, oraz utworzony w 1988 roku Eurimages. W tym ostatnim o dofinansowanie mogą ubiegać się inicjatorzy projektów, w które zaangażowane są co najmniej dwa kraje człon
kowskie. Kwoty dofinansowania nie mogą przekroczyć 15 procent kosztów filmu z dodatkowym ograniczeniem kwoty bezwzględnej do 700 tysięcy euro. Środki z tego funduszu są zatem dość wygodnym rozwiązaniem pozwa
lającym na domknięcie budżetu. Główny ciężar kopro
dukcyjnego finansowania spoczywa wciąż na narodo
wych instytutach, odpowiednich agendach ministerstw oraz prywatnych podmiotach poszczególnych krajów członkowskich. Koprodukcje stały się szczególnie popu
larne na kontynencie od przełomu lat 80. i 90., czemu sprzyjały między innymi zachęty prawne oraz instytucjo
nalne, w tym uchwalenie Europejskiej konwencji o kopro
dukcji filmowej w 1992 roku.
Wielkie nadzieje i stracone złudzenia
Trzy główne korzyści, jakie dość powszechnie kojarzone są w branży z koprodukcjami, polegają na: a) większym budżecie, na który składają się różne kinematografie;
Nightwatching
b) dostępie do rynku kinowego koprodukcyjnego partne
ra; c) wzbogaceniu dzieła o aspekty międzykulturowe.
W istocie jednak wszystkie te trzy korzyści są dyskusyj
ne. Większe nakłady bardzo często konsumowane są przez koszty obsługi koprodukcji oraz relatywnie wyższy koszt ich powstania (transport, obsługa prawna, komplikacje logistyczne). Nawet jeśli dzięki doświadczeniom i organiza
cyjnym usprawnieniom koprodukcje nie są już dwukrotnie droższe niż inne filmy (jak wyliczał Zajiček, odnosząc się do rzeczywistości lat 90. i początków kolejnego stulecia), to w branży szacuje się obecnie, iż realne koprodukcje (czyli wykraczające poza niewielki zewnętrzny wkład finansowy) pociągają za sobą koszty większe o mniej więcej 40 procent w stosunku do filmu produkowanego przez poszczególne kinematografie. Szerszy dostęp do rynku koprodukcyjne
go partnera często okazuje się iluzoryczny, o czym więcej poniżej. Problemem jest jednak jeszcze inna kwestia. Otóż nawet na wewnętrznym rynku polskim współpraca produ
centa i dystrybutora nie zawsze układa się dobrze, a spra
wy komplikują się w dwójnasób, jeśli w grę wchodzi rynek zagraniczny. Tajemnicą poliszynela jest, że nawet jeżeli film polski teoretycznie osiąga przychód na terytoriach zewnętrznych, to i tak producentowi bardzo trudno jest otrzymać wiarygodne szczegółowe rozliczenia oraz idący w ślad za nimi przelew. Jeden z przedstawicieli środowiska o dużym międzynarodowym doświadczeniu anonimowo opisuje tę sytuację: „Producenci często mogą usłyszeć:
jesteś niezadowolony? Okej, pozwij mnie, na przykład przed sądem w Londynie. Zapraszam. I polski producent pasuje, a zagranicznemu dystrybutorowi po prostu bar
dziej opłaca się ryzykować pozew i wieloletni proces przed sądem we własnym kraju, niż zapłacić od razu”.
Realia te wywołują pewien sceptycyzm wobec nadziei wiązanych ostatnio w Polsce z innym systemem rozliczeń z terytoriów poszczególnych partnerów zaangażowanych w produkcję. Otóż jeżeli wcześniej dzielono się wpły
wami zgodnie z podziałem geograficznym i partnerowi polskiemu przypadały najczęściej tylko dochody z rynku rodzimego, to obecnie upowszechnia się proporcjonalny system procentowy, na przykład w przypadku koprodukcji polsko francuskiej z 50 procentowym wkładem partnera polskiego połowa dochodu ze wszystkich terytoriów, na które sprzedano film. Połowa dochodów z dość dużych jak na warunki europejskie rynków francuskiego, niemieckie
go czy brytyjskiego może być dla polskiego producenta niezwykle kusząca, cóż jednak z tego, jeśli mogą pojawić się opisane wyżej problemy z rozliczeniami.
Trzecia korzyść, czyli wzbogacenie wymiaru między
kulturowego, również niejednokrotnie bywa iluzorycz
na. Koprodukcje bardzo często są stricte technicznymi przedsięwzięciami, z uwagi na swoistą inżynierię finan
sową związaną z koniecznością domknięcia budżetu nie przekładając się na wspomniany wymiar kulturowy. Czy, przykładowo, coś istotnego wynika z faktu, że Ida (2013, P. Pawlikowski) formalnie jest koprodukcją polsko duńską?
Prześledźmy to na przykładzie współpracy kinematogra
fii krajów wyszehradzkich. Próżno byłoby tutaj szukać przypadków szczególnie intrygującego artystycznego spotkania, ideowego fermentu lub mierzenia różnych punktów widzenia. Bo trudno uznać za takowy dość wątp
liwy pomysł komediowego przedstawienia inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 roku (Operacja Dunaj [2009] Jacka Głomba).
Można też się zastanawiać, czy Wino truskawkowe (2008) Dariusza Jabłońskiego nie straciło na zaangażo
waniu w głównej roli męskiej dubbingowanego przez Wojciecha Malajkata czeskiego aktora Jiříego Macháčka i czy nie jest to klasyczny przypadek sytuacji, w której koprodukcyjne puzzle nie zawsze fortunnie determinują decyzje i wybory artystyczne.
Znamienny jest także przykład W cieniu (2012) Davida Ondříčka – dobrego kina gatunkowego, uznanego przez
Strajk
Koprodukcje
EKRANy 1/2017 9
czeskich krytyków za jedno z najważniejszych wydarzeń roku. Film ten był wsparty z funduszy PISF, koprodukowany przez Centralę i Alvernia Studios, a część akcji rozgrywa
jącej się w stalinowskiej Pradze osadzono we współczes
nych łódzkich lokacjach. W cieniu uhonorowano ośmioma Czeskimi Lwami (w tym dla najlepszego filmu oraz za naj
lepszą reżyserię, zdjęcia, scenariusz i główną rolę męską).
Całkowite zlekceważenie go przez polską widownię i wynik nieco ponad 5 tysięcy sprzedanych biletów (niezależnie od tego, jak oceniamy zaangażowanie dystrybutora oraz słabo widoczną kampanię reklamową) w znamienny sposób kwe
stionuje przekonanie o mającym być efektem koprodukcji zdobywaniu publiczności kinowej na rynku partnera.
Nowa nadzieja
Nową nadzieją polskiego środowiska filmowego są ulgi podatkowe bądź odpisy dla podmiotów inwestujących w produkcję filmową, o które środowisko walczy niemal od dekady. Polska jest jednym z zaledwie siedmiu krajów Unii Europejskiej, w których nie istnieją żadne tego rodza
ju zachęty. Postrzega się je jako czynnik znacząco zwięk
szający inwestycję w produkcję filmową, przyciągający zagranicznych partnerów i wszechstronnie ożywiający audiowizualny biznes poprzez jego umiędzynarodowie
nie. Jako wzór wskazuje się przy tym na Czechy i Węgry, które wprowadziły tego rodzaju mechanizmy i rywalizują dziś na rynku usług produkcyjnych na rzecz wiodących światowych producentów. Warto jednak przyjrzeć się bli
żej rzeczywistemu działaniu owych mechanizmów, uka
zuje się nam bowiem wówczas ponownie obraz ciekawy w swej złożoności.
Na przykładzie Czech łatwo dostrzec, że w praktyce doprowadziły one do funkcjonowania równolegle dwóch kinematografii: czeskiej, działającej według reguł podob
nych jak przed wprowadzeniem rzeczonych mechani
zmów, oraz paralelnej kinematografii podwykonawców świadczących usługi na rzecz zagranicznych producentów (o czym pisze Petr Szczepanik w tekście zamieszczonym
w niniejszym numerze „EKRANów”). Usługi koprodukcyj
ne nie doprowadziły przy tym do większego umiędzyna
rodowienia, rozpoznawalności czy budowy marki czeskiej kinematografii za granicą. Takie działanie wciąż charakte
ryzuje jedynie festiwale filmowe.
Globalny podział pracy
Festiwale filmowe są kluczem otwierającym filmowcom, producentom oraz całym kinematografiom dostęp do kapitału (a raczej kilku jego rodzajów – zarówno finanso
wego, jak i kapitału kulturowego oraz relacyjnego bran
żowego), a także dającym sposobność do jego dalszej akumulacji. Przede wszystkim festiwale są instytucją umożliwiającą akumulację „kapitału prestiżu”, wyniesie
nie nierzadko nieznanych wcześniej reżyserów do rangi autorów i gwiazd obiegu festiwalowego oraz otwierającą ich dziełom drogę do międzynarodowej dystrybucji co najmniej w sieciach studyjnych. Innymi słowy, festiwale posiadają moc konsekracji.
Kusi zarazem spojrzenie na funkcjonowanie skon
centrowanej przede wszystkim w Europie festiwalowej sieci w optyce systemów światów Fernanda Braudela czy Immanuela Wallersteina oraz opisywanej przez nich gospodarki świata. Ta ostatnia jest przestrzenną, ponad
narodową całością zorganizowaną wokół wymiany dóbr oraz przepływu kapitału i pracy, cechującą się podziałem na centrum, półperyferie i peryferie, istnieniem w centrum podmiotów hegemonicznych, nierównowagą wymiany oraz naczelną zasadą akumulacji kapitału.
Współczesna produkcja audiowizualna jawi się wów
czas jako specyficzna filmowa gospodarka świat, w któ
rej rolę centrum odgrywa hollywoodzka „wielka szóstka”
panująca na rynku światowym. W 2014 roku wysokość przychodów z całego światowego rynku kinowego sza
cowano na 36,4 miliarda dolarów, podczas gdy dochody sześciu wytwórni hollywoodzkich były od całego świato
wego rynku większe (dzięki wykorzystaniu dodatkowych źródeł zysku, takich jak m.in. prawa telewizyjne, dystry
W cieniu
bucja na nośnikach DVD/Blu ray czy licencje na gadżety i zabawki) i według oficjalnych danych podawanych przez owe studia wynosiły w tamtym roku 45,6 miliarda dolarów (a ze względów podatkowych mają one raczej interes w ich zaniżaniu niż zawyżaniu). Konkurencja z „wielką szóstką”
dla każdego potencjalnego rywala przemysłowego stanowi niemalże „misję niemożliwą” z uwagi na cały szereg czyn
ników (rozmiar amerykańskiego rynku wewnętrznego, system gwiazd, poziom budżetów, „akumulacja preferen
cji” globalnej widowni etc.).Niemniej jednak w filmowej gospodarce świecie rysuje się pewien typowy dla opisy
wanych przez Braudela czy Wallersteina struktur podział pracy, w którym funkcjonują zarówno wiodący producenci z centrum, jak i producenci z półperyferii oraz peryferii.
Dla globalnego centrum produkcyjnego umiejscowionego w Hollywood korzystne jest skoncentrowanie się produk
cji europejskiej na niszowym obiegu kina artystycznego i festiwalowego, mało istotnym w rachubach ściśle ekono
micznych. Jest on jednocześnie obiegiem wygodnym dla subsydiowanych przemysłów europejskich oraz jego bran
żowych przedstawicieli. Obieg festiwalowy i dystrybucja studyjna pełnią funkcję schronienia przed rzeczywistoś
cią rynku zdominowanego przez hegemoniczną „wielką szóstkę”. Jednocześnie istotny element półperyferii, czyli skoncentrowane w Europie (a raczej jej zachodniej części) najważniejsze festiwale, ma wspomnianą moc konsekracji i stanowi źródło wielorakich kapitałów pożądanych przez podmioty jeszcze bardziej peryferyjne. W „odwróconej ekonomii”, w której główną stawką nie są zyski finansowe, lecz uznanie i prestiż, pozycja tej półperyferyjnej struktury jest niezwykle mocna.
Cóż wspólnego mają z tym koprodukcje? Otóż szcze
gólnie mile widzianymi koprodukcyjnymi partnerami są kinematografie produkcyjnego rdzenia tych półperyferii, dysponujące też istotnymi festiwalami organizowany
mi na swoim terytorium – przede wszystkim francuska i niemiecka. Korzyścią są nie tylko finansowe transfery z relatywnie najbogatszych kinematografii kontynen
tu. Przedstawicielka francuskiego Centre National du Cinéma (CNC), Megalie Armand, zachęcając polską bran
żę do udziału we francuskim programie koprodukcyjnym Cinémas du Monde, stwierdza wprost: „(...) otwiera cię to na rynek francuski czy pomoc przy francuskiej dystrybucji.
Zawsze też dobrze jest mieć to francuskie powiązanie, aby dostać się na festiwale”, i dodaje, mówiąc o francuskich koprodukcjach: „Tegoroczny festiwal w Cannes zapre
zentował 36 z nich. 12 było wspartych przez Cinémas du Monde. W roku 2015 w Cannes było 18 tytułów dofinan
sowanych przez Cinémas du Monde” („Magazyn Filmowy SFP” 2016, nr 63, s. 79).
Rzeczywiście, przyglądając się ostatniej dekadzie festi
walu organizowanego na Lazurowym Wybrzeżu, można dostrzec, że aż osiem z ostatnich dziesięciu Złotych Palm oraz dziewięć z ostatnich jedenastu nagród za najlepszą reżyserię przypadło filmom francuskim lub koprodukowa
nym przez Francję, wliczając w to bez wyjątku nagrody dla kinematografii tureckiej, meksykańskiej, filipińskiej, tajlandzkiej czy tajwańskiej w postaci laurów dla Nuriego Bilge Ceylana, Carlosa Reygadasa, Amata Escalante,
Brillante Mendozy, Apichatponga Weerasethakula czy Hou Hsiao hsiena. Ciekawe są też wyjątki od tej reguły.
Otóż wszystkie Złote Palmy oraz nagrody za najlepszą reżyserię dla filmów niemających produkcyjnych związ
ków z kinematografią francuską przypadły w ostatniej dekadzie trzem filmom amerykańskim oraz jednemu rumuńskiemu – 4 miesiącom, 3 tygodniom i 2 dniom (2007) Cristiana Mungiu.
Przypadek triumfującego bez tych związków filmu Mungiu stanowi niespodziankę wobec tradycyjnych francusko rumuńskich relacji kulturowych oraz później
szego zainteresowania francuskich agentów sprzedaży i podmiotów produkcyjnych rumuńską nową falą. Jest nie tyle wyjątkiem potwierdzającym regułę, ile przede wszystkim faktem przestrzegającym przed nadmiernymi uproszczeniami. Nie tylko dlatego, że dla odmiany tylko dwa z ostatnich dziesięciu Złotych Niedźwiedzi w Berlinie przypadły filmom koprodukowanym przez Niemcy i Francję.
Wszelkie instytucjonalne zależności w świecie kopro
dukcji i festiwali nie przekreślają tego, że nadal sta
nowią one często jedyną szansę międzynarodowej kariery i artystycznego rozwoju dla reżyserów z kinema
tografii peryferyjnych (pamiętajmy, iż w momencie wyło
nienia się rumuńskiej nowej fali w kraju zamieszkiwanym przez 20 milionów obywateli istniało 38 kin stałych).
Koprodukcje są bez wątpienia istotnym elementem oży
wiania europejskiego krwiobiegu produkcyjnego, wzmac
niania sieciowej natury rynku filmowego oraz uwalniania talentów filmowych z jedynie lokalnych kontekstów. Rzecz w tym, aby koprodukcji nie idealizować, lecz traktować je jako jeden z instrumentów budowy pozycji na rynku międzynarodowym.
Pozbycie się złudzeń, że koprodukcje zawsze są korzystne, posiadanie własnych atutów, które nie czynią z nich jedynie ratunku w sytuacji rozpaczliwej sytuacji rynku wewnętrznego, a następnie trzeźwe, świadome i selektywne wykorzystywanie tej formy mogą umożliwić polskiemu kinu sprawne poruszanie się w festiwalowo
koprodukcyjnych półperyferiach filmowego systemu
świata i trwałe w nich osadzenie. Innymi słowy, otwie
ra ono drogę dalszemu awansowi z peryferyjnego statusu, w jaki polska kinematografia popadła u schyłku okresu socjalistycznego i który trwał aż do pierwszych lat
XXI wieku.
Polecane lektury:
• Jak koprodukować z Francją?, z Megalie Armand rozmawia Kalina Cybulska, „Magazyn Filmowy SFP”
2016, nr 63.
• Współprodukcje: hydra czy szansa?, rozmowa prze‑
prowadzona przez Jerzego Płażewskiego i Wandę Wertenstein, „Kino” 1993, nr 6.
• E. Zajiček, Poza ekranem. Kinematografia polska 1896–2005, Stowarzyszenie Filmowców Polskich i Studio Filmowe Montevideo, Warszawa 2009.
Koprodukcje
EKRANy 1/2017 11
Ada Minge: Jesteś założycielem jedynej agencji sprzedaży w Polsce, która posiada prawa do zagranicz‑
nych tytułów. Na rodzimym rynku istnieje jeszcze Media Move Poland, jednak pracuje ona wyłącznie z pol‑
skimi filmami.
Jan Naszewski: Unikam zajmowania się tylko polskim kinem. Może nie tyle unikam, co jestem bardziej surowy w selekcji. Jeśli dostaję film z Polski czy z Europy Wschodniej, to musi on być w jakimś sensie dwa razy lepszy niż film z Norwegii czy z Belgii.
– Dlaczego aż dwa razy lepszy?
– Kiedy startowałem z firmą, nie chcia
łem, żebyśmy zostali zaszufladkowani jako agencja z Polski, która sprzeda
je polskie kino. Dlatego pierwszych kilka filmów, które mieliśmy – a były to wówczas filmy krótkometrażowe – pochodziło z zagranicy. Dopiero potem pojawiły się pierwsze polskie tytuły. Podobnie było później z dłu
gimi metrażami – pierwszy film był amerykański, dopiero czwarty polski.
Chcemy prezentować polskie kino w kontekście kina światowego, bo to moim zdaniem podnosi jego wartość.
– W jaki sposób agent sprzeda‑
ży wpływa na los filmu na rynku międzynarodowym?
– Po pierwsze, nie każdy film potrze
buje agenta. Podstawowa funkcja agenta to sprzedać film do dystrybu
cji. Nie każdy film się do tego nadaje,
gdyż niektóre są filmami lokalnymi lub festiwalowymi. A drogę festiwalo
wą producent, a nawet sam reżyser, jeżeli jest zorganizowany i ma kon
takty, może przejść sam. Tylko trzeba poświęcić temu czas, a nie każdy lubi wypełniać formularze zgłoszeniowe, lobbować, koordynować kopie. Poza tym agent sprzedaży kreśli większy plan strategiczny dla filmu. Jest to dla nas łatwiejsze, ponieważ jesteśmy ciągle w drodze, mamy bardzo szero
ką sieć kontaktów i śledzimy tenden
cje rynkowe.
– W jaki sposób można ocenić potencjał dystrybucji kinowej, zwłaszcza zagranicznej?
– To zależy od producenta: od tego, czy ma dystans do filmu i czy jest w stanie osądzić własny produkt.
Trzeba pogodzić się z tym, że 95%
filmów największy sukces odniesie na rynku lokalnym. Chyba że mówimy o bardzo niszowych, arthouse’owych produkcjach, takich jak Performer, Baby Bump czy filmy Wilhelma i Anny Sasnalów. Wtedy wiadomo, że to nie będą w Polsce hity, natomiast pojadą na 50 festiwali. Z drugiej strony mamy takie filmy, jak Bogowie albo Planeta Singli – duże, komercyjne produk
cje, gromadzące w Polsce 2 miliony widzów. To nie są filmy, które mogą odnieść sukces w niemieckich czy brytyjskich kinach, dlatego że w tym gatunku lepsze są filmy lokalne. Takie filmy rządzą się swoimi prawami:
Działająca od 2010 roku warszawska agencja sprzedaży New Europe Film Sales ma w swoim katalogu nie tylko największe sukcesy polskiej (ko)produkcji ostatnich kilku lat (Zjednoczone Stany Miłości, Intruz, Ostatnia rodzina), ale też filmy ze wszystkich stron świata, wielokrotnie nagradzane na najważniejszych festiwalach (Barany.
Islandzka opowieść, Alojzy, Nie gap się w mój talerz). O roli agentów sprzedaży na globalnym rynku filmowym w rozmowie z A
dąM
ingeopowiada założyciel NEFS, J
Ann
Aszewski.
(Nie) wszystko na sprzedaż
na przykład muszą mieć rodzime gwiazdy. Ostatecznie więc wszyst
ko sprowadza się do tego, jak mierzy się sukces. Czy sukcesem jest udział w 50 festiwalach, czy milion widzów w kinach w Polsce? Zależy jakiego rodzaju kino chce robić reżyser. Jeżeli mówimy o kinie autorskim, to pewnie lepiej dla takiego reżysera, żeby był obecny na właściwych festiwalach, gdzie ktoś zauważy jego nazwisko.
– Szczególnie na początku kariery.
W New Europe pracowaliście i pra‑
cujecie z wieloma debiutantami z Polski i z zagranicy: Magnusem von Hornem, Janem P. Matuszyńskim, Haną Jušić, Asaphem Polonskym…
– Bardzo lubię budować markę reży
sera. Wierzę, że to jest klucz do póź
niejszego sukcesu. Jeśli na początku włoży się w to dużo pracy i umieści reżysera we właściwych kręgach, to procentuje. Ważne jest też, żeby tworzyć długofalowe relacje reżysera z producentem, producenta z agen
tem sprzedaży, reżysera z agentem sprzedaży – dlatego że potem następ
ny film będzie się już łatwiej robić.
Zaufanie jest podstawą sukcesu w każ
dym biznesie, szczególnie w sprzeda
ży. A film jest w ogóle trudną materią – to, ile decyzji artystycznych trzeba podjąć w procesie robienia filmu, już samo w sobie jest stresujące.
– W Europie Zachodniej i Ameryce Północnej do praktyki należy, że
agencje angażują się w film już na etapie produkcji, zasilając budżet tak zwanym minimum gwarantowa‑
nym – kwotą, którą zwracają sobie potem z zysków ze sprzedaży.
– My angażujemy się w produkcję w tym sensie, że czytamy scenariu
sze i doradzamy producentom. Jeżeli chodzi o wkład finansowy, to finan
sowanie i sprzedaż filmów w Anglii i USA to zupełnie inny proces niż w Europie kontynentalnej. W mode
lu anglosaskim filmy produkowane są głównie z prywatnych środków, pochodzących od sponsorów, mece
nasów i zysków z przedsprzedaży.
Gdy duży anglosaski agent dowia
duje się, że filmowi z dobrą obsadą brakuje 5 milionów euro do dopię
cia budżetu, kalkuluje, za ile i gdzie sprzeda film. Jeśli uzna, że mu się to opłaca, on lub jego inwestor wykłada te 5 milionów, „bukuje” film i już ma do niego prawa – wtedy na następ
nych targach filmowych sprzedaje go i zwraca sobie wyłożone pieniądze.
W Europie natomiast funkcjonuje dużo tak zwanych soft money: pie
niędzy publicznych, których teore
tycznie nie trzeba zwracać. W takiej sytuacji można sfinansować cały film bez udziału agenta sprzedaży. Ale czasami – tak bywa często właśnie we Francji – agencje sprzedaży wykłada
ją pieniądze, nawet jeżeli producent tego nie potrzebuje, żeby „zaklepać”
sobie film, ponieważ jest duża konku
rencja na rynku.
– Czy reżyser zarabia na sprzedaży światowej, czy jest to tylko kwestia popularności i dotarcia do większej publiczności?
– To zależy od tego, jaką umowę ma z producentem. W 99,9% przypad
ków nie zarabia. Chociaż zdarza się, że producent dzieli się wszystkimi zyskami pół na pół z reżyserem, a reżyser wszystkimi nagrodami z pro
ducentem – bo przeważnie jest tak, że nagrody są dla reżysera, a zyski z dys
trybucji dla producenta.
Import/eksport
– Polskie perełki w katalogu New Europe to między innymi Zjednoczone Stany Miłości i Ostatnia rodzina.
Jak rozpoczęła się twoja współpra‑
ca z producentami filmu Tomasza Wasilewskiego?
– Monitorujemy rynek polski i rynki zagraniczne, a zakupy do firmy pla
nujemy z dwu , trzyletnim wyprze
dzeniem. W związku z tym musimy wiedzieć, jakie filmy są w produkcji na całym świecie. Co roku jestem na przy
najmniej 20 targach koprodukcyjnych, na każdych odbywam po 20 spotkań indywidualnych z konkretnymi projek
tami. Śledzimy kilkadziesiąt, nieraz kil
kaset filmów równocześnie – na jakim są etapie, w jakim kraju. Oczywiście w Polsce chcemy pracować z najlep
szymi i Tomek był w tej lidze. To był projekt, którego producent nie poka
Alojzy
EKRANy 1/2017 13
Koprodukcje
(Nie) wszystko na sprzedaż
zywał żadnemu agentowi sprzedaży, dopóki nie został potwierdzony jego udział w konkursie głównym w Berlinie – dopiero wtedy mogliśmy zobaczyć film. Przyjęcie na festiwal dało produ
centowi lepszą pozycję negocjacyjną.
Jesteśmy obaj bardzo zadowoleni z tej
współpracy i chcemy ją kontynuować.
Tomek został w Berlinie zauważony przez ludzi, którzy wcześniej go nie znali – dużo dystrybutorów myślało, że to jest jego debiut.
– Kolejnym świetnym wyborem było zaangażowanie się w Ostatnią rodzinę.
– Tutaj sytuacja była nieco inna.
Janek Matuszyński to twórca, któ
rego śledziliśmy wiele lat: od jego etiud szkolnych przez krótkie doku
menty po dokument pełnometrażo
wy Deep Love. Był więc od zawsze gdzieś w naszej orbicie zaintereso
wań. Producentowi Ostatniej rodzi‑
ny Leszkowi Bodzakowi zależało, żeby ten film zaistniał za granicą.
Zaproponowali nam go już na wczes
nym etapie: czytaliśmy scenariusz, potem byliśmy zaangażowani przy montażu. Chcieli się od nas dowie
dzieć, czy film w ogóle ma potencjał międzynarodowy, czy jest czytelny dla publiczności zagranicznej.
– Równolegle planowaliście strate‑
gię festiwalową.
– Wiedzieliśmy, że polska premiera filmu będzie miała miejsce 30 wrześ
nia. To oznaczało, że nie jedziemy do Berlina. Festiwale, które mieliśmy do rozważenia na premierę świato
wą, to były Karlowe Wary, Locarno, Wenecja, Toronto i San Sebastián.
– I padło na Locarno.
– My ś l e li ś my s t r a t e g ic znie.
Wiedzieliśmy już, że w konkursie w Karlowych Warach będzie inny polski film – Fale, debiut Grzegorza Zaricznego. Producentowi zależało, żebyśmy nie rywalizowali z innym pol
skim filmem w konkursie. Pozostawało nam Locarno lub Wenecja, a potem Toronto. Wolę mieć premierę świato
wą w Europie, a północnoamerykań
ską w Toronto, gdyż na tym drugim jest zbyt dużo filmów. Z Locarno dostali
śmy sygnały zainteresowania, pojawił się natomiast inny problem. Na tym festiwalu są dwa konkursy: konkurs debiutów i konkurs główny, na któ
rym bardziej mi zależało. Naszym argumentem było to, że w konkursie debiutów jest tylko jedna nagroda – za najlepszy film, a nie ma na przykład dla najlepszego aktora. Selekcjonerzy
w Locarno dali się przekonać; też czuli, że w tym filmie jest duży potencjał aktorski. W efekcie film trafił do kon
kursu głównego i rzeczywiście jurorzy przyznali Andrzejowi Sewerynowi nagrodę dla najlepszego aktora.
Kazus Ostatniej rodziny był bar
dzo ciekawy, ponieważ większość filmów, które odnoszą jakiś sukces festiwalowy czy w ogóle między
narodowy, wcześniej przechodzi przez programy developmentowe:
EAVE, Sundance Screenwriters Lab, Torino Film Lab, Berlinale Talents itd. Ludzie z branży słyszą o tych fil
mach: są „pitchowane” na CineMart, podczas marketu koprodukcyjnego w Les Arcs… A ten film był debiutem znikąd: nikt go nie znał oprócz nas. To reputacja naszej firmy gwarantowała jakość tego filmu, w miejsce zwycza
jowego brandu labu.
Dystrybucja w dobie Netflixa
– Jak wygląda codzienna praca agenta sprzedaży?
– Non stop analizujemy, jakie filmy się sprzedają na świecie i jak idą w kinach. Ciągle porównujemy się z konkurencją, ich wynikami na VOD, w kinach, w telewizji. Ale te modele się zmieniają. Mój znajomy miał na przykład w katalogu film z Chile, który sprzedał się zaledwie do kilku niszo
wych dystrybutorów w Europie, a cała Ameryka Południowa została kupio
na przez Netflixa. To jest coś, o czym 10 lat temu nikt by nie pomyślał. Ale to, ile taka firma jak Netflix może zapłacić, jest nie do przewidzenia.
– Bo dysponują ogromnymi kwotami?
– Przede wszystkim nie mają jasnej polityki zakupowej. Dla porówna
nia: jeżeli mówimy o polskim rynku, to mając taki film jak Barany…, wiem mniej więcej, jaki dystrybutor jest dla niego właściwy w Polsce i znam jego możliwości finansowe. Oczywiście potem weryfikuje to rynek – cza
sami jest tak, że film mi się podoba, ale się nie sprzedaje. Jak biorę film do dystrybucji, to najpierw mam roz
mowę z producentem na temat tego, jakie są jego oczekiwania. Bo jeżeli mamy mały film, który oceniam, że może sprzedać się do pięciu krajów
Zawód: agent sprzedaży
Znaczenie agencji sprzedaży roś‑
nie od początku XXI wieku wraz z globalizacją rynku filmowego i zwiększeniem podaży. Wtedy też na rynku pojawili się najwięksi dziś gracze: niemiecka The Match Factory (2006) i francuska Wild Bunch (2002). Agenci działają jako pośrednicy między producentami i dystrybutorami, zajmując się mię‑
dzynarodową sprzedażą filmów, zwłaszcza wywodzących się z obie‑
gu festiwalowego. Różnią się przy tym profilem i skalą działań – od pododdziałów dużych firm operu‑
jących również na polu produkcji i/lub dystrybucji po mniejsze pod‑
mioty, które nie włączają do swoich katalogów więcej niż 5–10 pełno‑
metrażowych filmów rocznie. Pod względem ilości agencji sprzedaży w Europie przoduje Francja (około 30, z czego 90% w samym Paryżu).
Z doświadczenia polskich i zagra‑
nicznych agentów sprzedaży coraz częściej korzystają młodzi polscy filmowcy: Małgorzata Szumowska (Memento Films), Toma sz Wasilewski i Jan P. Matuszyński (NEFS), Kuba Czekaj (Protagonist Pictures), Bartosz M. Kowalski (Latido Films) czy Anna Zamecka (CAT&Docs).
za niewielkie kwoty, a producent oczekuje, że to będzie nomina
cja do Oscara, wielka dystrybucja w Stanach Zjednoczonych i że zarobi na tym miliony euro (i te oczekiwania nie są poparte twardymi danymi), to wiem, że będzie nam się ciężko współpracowało.
Co zaś do Netflixa, to nie zawsze jest to najlepsze rozwiązanie dla producenta, chociaż może być naj
korzystniejsze finansowo. Olli Mäki.
Najszczęśliwszy dzień jego życia (2016, J. Kuosmanen), ubiegłoroczny zwy
cięzca canneńskiej sekcji Un Certain Regard, też miał ofertę z Netflixa, ale agenci jej nie przyjęli. Bo marka reży
sera by w tym momencie przepadła:
nie byłoby festiwali, nie byłoby ruchu wokół premiery. Tego Netflix nie zastą
pi, zwłaszcza w przypadku początku
jącego twórcy. Kto by tego filmu szukał na Netflixie? Dzisiaj można w dosyć tani sposób umieścić filmy na VOD, tylko potem ktoś musi ten film tam znaleźć. A to już inna kwestia.
Instytucjonalne wsparcie agentów – Czy widzisz jakieś istotne różnice w funkcjonowaniu zawodu agenta w innych krajach Europy?
– We Francji na przykład agenci sprze
daży otrzymują duże dotacje: jest ADEF [związek eksporterów filmów – przyp. red.], który wywiera presję na CNC [Centre National du Cinéma et de l’Image Animée, odpowiednik PISF u – przyp. red.]. Dotuje ich właś
nie CNC i Unifrance [związek pro
ducentów, agentów i dystrybutorów francuskich – przyp. red.]. My tego nie mamy. Jeżeli zrozumiemy rynek i dobrze nam idzie, to zarabiamy, a jak nie, to nie. Nie mamy poduszki powietrznej w postaci dotacji, które nas ratują. Jeżeli podejmujemy złe decyzje, zbyt dużo wydamy, to nikt nie złagodzi konsekwencji.
– W Polsce jedyne pieniądze pub‑
liczne, po które może sięgnąć agent, to fundusze unijne – program
„Kreatywna Europa” dla agentów sprzedaży.
– Owszem, jest coś takiego jak Sales Agents Support, ale to jest program dla bardzo doświadczonych firm.
Żeby się do niego kwalifikować, trze
ba być w branży przynajmniej trzy lata, mieć w katalogu przynajmniej osiem filmów europejskich, a trzy z nich muszą być w ciągu ostatnich trzech lat w kinach w trzech różnych krajach. To ostatnie jest najtrudniej
sze. Dopiero w tym roku po raz pierw
szy spełniamy te kryteria.
– Jeżeli film nie dostał się na żaden festiwal, to czy ma jakieś szanse na sprzedaż?
– Na jakimś festiwalu zawsze będzie.
Jeżeli film nie jest obecny na żadnym festiwalu, to znaczy, że nie ma agen
ta. Natomiast nie ma tu jednoznacz
nej reguły sprzedażowej. Mieliśmy w tym roku filmy w Locarno, Cannes, Karlowych Warach, Wenecji i San Sebastián. Film z Wenecji był trudny i mimo nagrody nie został sprzedany nigdzie, a film z San Sebastián, choć był w bocznej sekcji, sprzedaliśmy do wielu krajów. Z kolei to, że film jest w Cannes, nie znaczy automatycznie, że się sprzeda. Bo tam jest też dużo
złych filmów, albo po prostu takich, które nie mają szansy rynkowej.
– Co sądzisz na temat opinii, że festi‑
wale kształtują współczesne kino artystyczne? Niektórzy twierdzą, że dyrektorzy największych imprez filmowych posuwają się do suge‑
stii dotyczących tego, co zmienić w danym filmie, żeby został przyjęty do którejś z sekcji.
– Pewne jest to, że nikt nie wchodzi w proces produkcji filmowej, który trwa trzy–cztery lata, żeby się wpaso
wać w gusta jakiegoś festiwalu. Po pro
stu robisz swój film, a potem patrzysz, co się może z nim stać. Sugestie mon
tażowe mogą się oczywiście pojawić na ostatnim etapie produkcji.
Specyfika koprodukcji
– W tym roku swoją działalność w PISF ‑ie zainaugurowała komisja ekspercka do koprodukcji mniej‑
szościowych, w której zasiada‑
Ostatnia rodzina
Koprodukcje
EKRANy 1/2017 15
łeś obok Jakuba Duszyńskiego i przewodniczącego Andrzeja Jakimowskiego. Spośród 44 pro‑
jektów dofinansowanie przyznano piętnastu. Jakie kryteria braliście pod uwagę przy ich ocenie?
– Ważne było to, czy sam projekt jest interesujący, ale również to, czy polski udział kreatywny i procen
towy jest wysoki oraz czy film ma potencjał festiwalowy i sprzedażo
wy. Musimy myśleć realistycznie.
Dofinansowanie dostał na przykład film z Łotwy [Z pianą na ustach Janisa Nordsa – przyp. red.], który kosztował około 600 tysięcy euro, a my daliśmy mu 100 tysięcy euro. W ten sposób polski udział stanowi 1/6 projektu;
za relatywnie małe pieniądze można mieć dosyć duży udział w filmie.
A poza tym twórca rokuje jako ktoś, kto może zbudować karierę festi
walową, bo wcześniej wygrał sekcję Generation w Berlinie. Jako że dys
ponowaliśmy ograniczonymi środ
kami, chcieliśmy, żeby te małe dota
cje miały realny wpływ na ten film.
Z drugiej strony wsparcie otrzymała Claire Denis, która miała duży film ze
znaną obsadą [High Life – przyp. red.]
i dostała największą dotację – około 375 tysięcy euro, co ledwo starcza na 10% budżetu. Ale był to najbardziej prestiżowy projekt, jaki mieliśmy przez cały rok – jeden taki projekt dobrze jest dofinansować.
– Jak oceniłbyś wpływ rosnącej licz‑
by koprodukcji na polski przemysł filmowy?
– Na pewno pomaga to małym produ
centom: operują mniejszymi budżeta
mi, więc łatwiej im zdobyć dotację. Są producenci typu WFDiF, Akson, Film It czy Aurum Film, którzy wolą robić duże polskie filmy – na przykład Wołyń za 15 milionów – niż wchodzić w kopro
dukcję mniejszościową, gdzie realny udział będzie na poziomie 200–500 tysięcy złotych. Jeśli masz małą firmę, to coś na tym zarobisz, ale bardziej chodzi o samo doświadczenie, dzięki któremu jesteś w międzynarodowym towarzystwie, nawiązujesz kontakty, uczysz się nowych rozwiązań.
– A co dla agenta sprzedaży zmienia fakt, że pracuje z kilkoma kopro‑
ducentami w miejsce jednego producenta?
– Ma mniej terytoriów do sprzedania, a więc mniejszy zysk.
– Czy w ciągu tych siedmiu lat ist‑
nienia firmy zauważyłeś jakieś istot‑
ne zmiany na międzynarodowym rynku filmowym?
– Na pewno mniej płaci się za filmy, coraz mniej telewizji je kupuje.
DVD umarło, a VOD tego nie zastę
puje. Kurczy się też rynek filmów krótkometrażowych.
– Czy w takim razie za 10 lat agenci sprzedaży będą jeszcze potrzebni?
– Myślę, że wyginiemy później niż dystrybutorzy i kina, bo wnosimy do projektu bardzo szeroką gamę doświadczeń i ekspertyzę: dbanie o interesy producentów, definiowa
nie charakteru filmu i jego strategii marketingowej, ale i zastrzyk energii dla projektu, który jest już w produk
cji trzy–cztery lata i często wszyscy są nim zmęczeni. Wtedy pojawia się agent sprzedaży i w pewnym sensie nadaje mu drugie życie.
Międzynarodowa ścieżka filmu
Każdy film aspirujący do międzynaro‑
dowej kariery festiwalowej ma swoją indywidualną drogę. Poniższy schemat prezentuje jej możliwe etapy, wyzna‑
czane przez kolejne instytucje i wyda‑
rzenia wspierające powstanie i promo‑
cję dzieła.
1. Workshops (Warsztaty) ilabs (labo-
ratoria) dla reżyserów, scenarzystów i producentów. Ich celem jest zazna‑
jomienie filmowców z różnych krajów z tajnikami międzynarodowego rynku filmowego, projektowania budżetu, zdobywania finansowania, pisania sce‑
nariuszy, pitchingu (publicznej prezen‑
tacji projektu) itd. Wybrani w konkursie uczestnicy posiadają najczęściej scena‑
riusz filmu, nad którym chcą pracować.
Przykłady: Berlinale Talents, EAVE (European Audiovisual Entrepreneurs), Torino Film Lab, Jerusalem Film Lab, Open Doors Film, Lab Biennale College Cinema (Wenecja).
2. targi (markety) koprodukcyjne, ,,Workinprogress”
Mają na celu pitching – prezentację projektów w fazie treatmentu, deve‑
lopmentu, a niekiedy produkcji – przed
potencjalnymi (ko)producentami, agentami sprzedaży, a nawet dystry‑
butorami w celu pozyskania partnerów i wymiany doświadczeń. Sesje pitchin‑
gowe ocenia międzynarodowe jury, które przyznaje nagrodę za najlepszy projekt – ten najczęściej trafia później do programu festiwalu, przy którym odbywał się market. Każdy z targów ma swój profil, często również region, w którym się specjalizuje. Przykłady:
Cinemart Co ‑Production Market przy festiwalu w Rotterdamie, Berlinale Co ‑Production Market, Polish Days na Festiwalu T ‑Mobile Nowe Horyzonty, Arc 1950 Coproduction Village, Euroimages Lab, Karlovy Vary Works in Progress – głównie projekty z Europy Środkowej, Wschodniej i Bałkanów, Open Doors Hub (Locarno), Venice Production Bridge.
3. publiczne instytucje państWoWe ieuropejskie – wspierają europejskie filmy na różnych etapach produkcji, sprzedaży międzynarodowej i dystry‑
bucji poprzez dotacje selektywne (na dany projekt) oraz automatyczne: pań‑
stwowe instytucje i fundusze filmowe
(dotacje oraz działalność promocyjna na rzecz kinematografii narodowej);
Aide aux Cinémas du Monde – koordy‑
nowany przez francuskie CNC fundusz wspierający koprodukcje z Francją;
MEDIA – Program Kreatywnej Europy:
wsparcie dla poszczególnych szczeb‑
li (produkcji, dystrybucji, promocji i festiwali). MEDIA współfinansuje również Hubert Bals Fund działający w ramach festiwalu w Rotterdamie;
Euroimages – wsparcie dla koprodukcji europejskich.
4. FestiWaleitargiFilmoWe
Na wielu festiwalach targi (na których agenci sprzedaży prezentują dystrybu‑
torom już ukończone filmy) odbywają się równolegle z marketami kopro‑
dukcyjnymi (gdzie projekty są jeszcze w fazie works in progress). To tutaj filmy, zwłaszcza po udanym przyjęciu na festi‑
walu, znajdują najczęściej zagranicz‑
nych nabywców. Przykłady: European Film Market (Berlinale), Le Marché du Film (Cannes), CentEast (Warsaw Film Festival), American Film Market (Los Angeles), Venice Film Market, CineMart, Toronto Film Market.
M
iędzynarodowy Festiwal Filmowy w Rotterdamie (IFFR) obchodzi w tym roku 45 lecie swojego istnienia i do dziś zachowuje status jednego z naj
bardziej postępowych i wyznaczających trendy festiwali.
Ma on przy tym renomę otwartego zarówno na publiczność (bez medialnego i komercyjnego zadęcia), jak i na świat (szczególnie tak zwany trzeci). Sukcesu tego nie byłoby jed
nak bez dwóch ważnych składników imprezy, które dopiero po ich sprawdzeniu na IFFR zostały skopiowane w Cannes, Berlinie, Pusan czy Warszawie. To, po pierwsze, CineMart, czyli działające od 1984 roku targi, a po drugie – wspierający twórczość filmową Hubert Bals Fund (HBF).
Jak głosi jego mit założycielski, w 1988 roku pomy
słodawca i dyrektor rotterdamskiego festiwalu spotkał w Cannes chińskiego mistrza Chena Kaige, który nie mógł zebrać funduszy na swój kolejny film. Hubert „Huub” Bals obiecał mu pomóc, ale nieoczekiwanie zmarł 12 lipca tegoż roku. Kilkanaście miesięcy później powołano fundusz jego
imienia, którego mottem mogłaby być wróżba patrona, że
„przyszłość kinematografii nie przyjdzie z Europy czy USA, lecz z mniej znanych kultur filmowych”. Chciałbym opisać tu nie tylko zasady działania i dotychczasowe osiągnięcia HBF, lecz także pokusić się o porównania z innymi tego typu funduszami oraz o diagnozę skuteczności tej inicjaty
wy, zwłaszcza na polu rozpowszechniania.
Między ideami a statystyką
Zacznijmy jednak od paru pięknych idei i suchych faktów.
Warto przy tym przywołać obszerny fragment swoistej deklaracji programowej, dostępnej na stronie interneto
wej funduszu: „Oglądanie i doświadczanie historii oraz obrazów z własnej kultury jest kluczowe dla formowania solidnej tożsamości i świadomości kulturowej. W szczegól
ności filmy produkowane przez lokalnych twórców mogą być źródłem inspiracji i dumy dla społeczności mającej wspólne podłoże kulturowe. (...) Co więcej, kino buduje
Tajski Cmentarz wspaniałości, brazylijskie Sąsiedzkie dźwięki, ukraińskie Plemię, arabska Dziewczynka w trampkach, argentyński Liverpool – to tylko niektóre z głośnych arthouse’owych filmów ostatnich lat.
Choć wiele wydaje się je różnić, to jednak istnieje między nimi silna zależność. Wszystkie zostały wsparte przez Hubert Bals Fund – jeden z najważniejszych funduszy filmowych świata.
EKRANy 1/2017 17
Hubert Bals Fund
i problemy Trzeciego Świata Jan Topolski
wolne forum wymiany, sprawdzania i dyskutowania idei – to kwestia zasadnicza w państwach, w których ograni
czona jest wolność słowa. Poprzez poruszanie aktualnych społecznych tematów, wgląd w historię kultury lub jej kry
tykę lokalnie produkowane filmy przyczyniają się w istot
ny sposób do rozwoju wolnych, pluralistycznych społe
czeństw. W wielu krajach Afryki, Azji, Ameryki Łacińskiej, Bliskiego Wschodu i części Europy Wschodniej filmowcom jest szczególnie trudno tworzyć. (...) HBF powstał, by ich wesprzeć i umożliwić zrealizowanie ich projektów. Z tego powodu Fundusz kieruje się paroma zasadami: wsparcie finansowe powinno zostać wydane we własnym kraju filmowca, stanowiąc impuls do rozwoju lokalnej kinema
tografii. Ponadto Fundusz oczekuje zapewnienia lub sam zapewnia pokazy dotowanych filmów w krajach ich pro
dukcji oraz stymuluje profesjonalny rozwój beneficjentów.
W ten sposób HBF chce przyczyniać się do wzmacniania niezależnej kultury filmowej w rozwijających się krajach”.
Od początku realnej aktywności w 1989 roku HBF wsparł 1103 projekty, z czego 962 to filmy (pozostałe dota
cje dotyczą m.in. warsztatów, festiwali itp., o czym dalej).
Główne kryteria wyboru to według oficjalnej deklaracji:
artystyczna jakość i autentyczność filmu; kraj produk
cji; narodowość i płeć twórców; wykonalność projektu w aspekcie budżetowym i artystycznym; dostępność innych źródeł finansowania; potencjał wzmocnienia lokal
nego środowiska filmowego. Kluczowy jest zwłaszcza kraj pochodzenia, gdyż dopuszcza się tylko te z aktualizowa
nej co trzy lata listy Development Assistance Committee OECD, wyliczającej kraje o najniższym rocznym PKB na mieszkańca. Głównymi sponsorami Hubert Bals Fund są obecnie: unijny program Kreatywna Europa MEDIA (45%
budżetu), prywatni mecenasi zrzeszeni jako Tiger Friends (14%), holenderskie MSZ (12%), pozarządowa organizacja
Modus operandi – programy HBF
Aktualnie fundusz jest podzielony na pięć priorytetów, z czego nabór do dwóch pierwszych jest ogłaszany raz do roku, a do kolejnych trzech – dwukrotnie, co zapewne jest spowodowane ich niedawnym uruchomieniem. Są to:
• rozwój scenariusza i projektu dla aplikantów z kra‑
jów DAC (maksymalna kwota dofinansowania:
10 tys. euro, około 15–20 dotacji rocznie);
• postprodukcja dla aplikantów z krajów DAC (20 tys. euro, około 5 dotacji);
• koprodukcja dla producentów holenderskich, we współpracy z Netherland Film Fund (50 tys. euro, 5 dotacji);
• koprodukcja mniejszościowa dla producentów z UE, we współpracy z programem MEDIA (55 tys. euro, 5 dotacji);
• dystrybucja filmów aplikantów z krajów DAC i ich partnerów w UE, we współpracy z programem MEDIA (30 tys. euro, około 2–3 dotacji).
W ostatniej edycji (2015/2016) złożono 615 aplika‑
cji, z których ostatecznie wsparto 32 na łączną kwotę 695 tysięcy euro. Podział między priorytety progra‑
mu wyglądał następująco: rozwój scenariusza i pro‑
jektu zanotował 475 zgłoszeń (przyznano 17 dotacji), postprodukcja 65 (5), koprodukcje holenderskie 14 (4), koprodukcje europejskie 41 (4), a dystrybucja 20 (1). Wśród projektów aż 41% pochodziło z Ameryki Łacińskiej, a 31% z Azji; dopiero na dalszych miejscach reprezentowane były: Bliski Wschód (16%), Afryka (9%) i Europa Wschodnia (3%). Oprócz oczywistych „punk‑
tów za pochodzenie” premiowano także szczególnie reżyserki (31%) oraz debiuty i drugie projekty (62%).
Dziewczynka w trampkach