• Nie Znaleziono Wyników

Młody Krajoznawca Śląski, 1937, R. 4, nr 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Młody Krajoznawca Śląski, 1937, R. 4, nr 2"

Copied!
28
0
0

Pełen tekst

(1)

n o S * s . |

■ s a C e S S E s ^ Opłata uiszczona gotów ką l i

Nr. 2. (25) Rok IV.

m m m

K U Ł m m A W C Ł

C EN A PO JED YN C ZEG O EGZ- 20 GR.

(2)

S P I S M Z E C Z Y .

1) Dawne zwyczaje wielkanocne w L i p i n a c h ... str. 1 2) Słow iańska osada bagienna w Biskupinie ... . , 3 3) Potomkowie Tatarów na Śląsku . . ... 6 4) Miesiąc w przysłowiach . . . ... „ 7 5) Z wycieczki wakacyjnej w Beskidy Zachodnie . . . . „ 7 6) Stara chata w Knurowie . . . ... „ 1 0 7) „Marzanna" i „Goik“ na w si ś l ą s k i e j ... »» V 8) Zapora wodna w Porąbce . . . ... „ 1 3 9) Katastrofy kopalniane na Śląsku w niedawnej przeszłości . . „ 1 4 10) Historia lipy wolności w K n u r o w i e ... „ 1 8 11) Sprawozdanie z kursu krajoznawczego w Podegrodziu . . „ 2 0 12) Zbieranie m ateriałów l u d o z n a w c z y c h ... „ 2 2

OBFOWIEBZI JREBAKCJI

1. Kol, Goński — artykuł wymaga przeróbki, 2. Kol. B, Gawor — artykuł o -kościółku w Rabce

zamieścimy prawdopodobnie w następnym nu­

merze.

3. Kol. Oszek — artykułu nie możemy zamieścić. Pro­

simy o coś oryginalnego.

4. Kol, Iwański — artykuł zamieścimy w następnym numerze.

5. Koło Kraj, szkoły powsz. Nr, 2 w Knurowie — część artykułów zamieszczamy w obecnym nu­

merze. Resztę później. Prosimy o dalszą współ­

pracę.

6. Koło Kraj, Państw, Gimnazjum w Rybniku — ar­

tykuły zamieszczamy, dziękujemy i prosimy o dalsze.

(3)

t © D 1 f

K R A J O Z N A W C

Wychodzi co miesiąc

% M b OR> ;

i Ś L Ą S K I

P^ s j łm j^ ^ Z r z e s z e jija S z k o ln y c h K ó ł K r a j o z n a w c z y c h Ś lą s k ic h

Nr. 2. (25) M ARZEC 1937. Rok IV

W szystkim s w o im C z y te ln ik o m , P re n u m e ra ­ to ro m i P r z y j a c i o ł o m składa Redakcja

„ M ło d e g o K ra jo z n a w c y lą s k ie g o " życze nia

W e s o e e g k ) d e x .i t

(M.)

Dawne zwyczaje wielkanocne w Lipinach

W obecnych czasach mało kto wie o rozmaitych zwyczajach związanych z różnymi świętami. Bo albo zwyczajów tych już się nie otbchodzi, albo nie zwra ca się na nie uwagi. Także i w naszej miejscowości w 100% przemysłowej zwyczaje te przeważnie już poznikały.

Wprawdzie chodzi jeszcze lud święcić palmy czy wodę i t. p., ale robi to wię­

cej ze względów religijnych, niż dla za­

chowania jakiegoś zwyczaju. Wiele można się jednak o zwyczajach tych do­

wiedzieć od ludzi starych, dobrze zna­

jących je, którzy, jeżeli ich nie znie­

chęcić, lubią o nich mówić. Nietrzeba tylko pokpiwać lub śmiać się z jakichś przesądów, gdyż opowiadający łatwo się zraża i milknie. Wprawdzie niektó­

re ze zwyczajów tych są śmićszne, ale mimo to pełne są piękna i poezji.

Z okresem wielkanocnym jest zwią­

zanych bodajże najwięcej zwyczajów i ceremonii. Zwyczaje związane ściśle z okresem wielkanocnym zaczynają się już od niedzieli przed Środą Popielco­

wą.

1. W niedzielę przed Środą Popiel-' cową następuje uroczyste żegnanie się kobiet z karnawałem, urządzają one za­

bawę zwaną ,,babskim combrem". Na za­

kończenie tej zabawy, kobiety obdaro- wywują się nawzajem śledziem, na znak rychłego postu.

2. We wtorek przed Środą Popielco­

wą odbywało się tak zwane „grzebanie basu“, które było ostatecznym zakoń­

czeniem karnawału. Podczas najmilszej zabawy kiedy radość i rozbawienie o- becnych sięgało do zenitu, punktualnie 0 godzinie 12-tej w nocy, ktoś z obec­

nych nagle udawał koguta i zaczynał piać. Na znak ten muzykanci grać prze­

stali, tańczący przestawali tańczyć, a wówczas jeden z najstarszych mężczyzn obecnych na sali podchodził do grajka 1 odbierał mu skrzypce i kij (zamiast smyczka). Skrzypcami uderzał kilka­

krotnie muzyka, a kij łamał i odrzucał precz. Był to znak na zaczęcie maska­

rady połączonej z pogrzebaniem karna­

wału. Albowiem na znak ten cała gro­

mada bawiących się rzucała się ku graj-

(4)

Str. 2

święci. Po skończonej mszy wracają do domu, gdzie gospodarz dzieli palmę ni.

3 części. Jedną zawiesza na oknie, — drugą zatyka' za obraz, a trzecią część dzielił ma gałązni, które wkłada do fu­

tryn mad drzwiami w sieni i wtyka w ziemię, na jakimiś wzniesieniu czy pa­

górku na swoim „obejściu" (gruncie) modląc się przy tym. Gospodarz nie za­

pomina także uszczknąć kilka bazi i dać do spożycia swej rodzinie i swemu bydłu. Spożycie bazi chroni przez ca­

ły rok przed chorobami.

ikowi, ubierając go w czapkę z papie­

ru, czerniąc sadzą po twarzy i pstro­

kaciła go w różnego rodzaju papierki i szmatki kolorowe, tak, że wyglądał na jakiegoś pajaca. W dodatku do rąk da­

wano mu skrzypce i śledzia w klatce.

Po tej czynności wyproszono skrzypka z sali wśród śmiechów i dowcipów na podwórze. Tutaj jeden z uczestników, zazwyczaj najstarszy, zdzierał z niego maskę, a wdziewał na niego miech po­

sypując mu przy tym głowę popiołem.

Na to hasło wszyscy podnosili grudki ziemi i rzucali niemi w grajka, feto­

ry zrzucał przybrane okrycie i ucie­

kał, Wówczas wszyscy z namaszcze­

niem wracali do domów,

3. Środa Popielcowa, W Środę Po­

pielcową gospodarz wraz z gospodynlią wychodził wczas rano do kościoła, skąd po dokonaniu ceremonii kościel­

nych wróciwszy do domu wywracał kożuch na odwrotną stronę, a miotłę wywracał do góry ,.nogami" na znak postu i pokutnego czasu.

4. Niedziela Środopustna. Niedziela Środopustna, zwana także „marzamnią", była jedynym dniem, w którym była dozwolona jaka taka radość. Wczas ra­

no dziewczyny ubierały gałązkę drzewa w barwne wstążki, pomalowane skoru­

py od jajek i inne ozdoby i obchodziły z nią całą wieś, śpiewając pieśni. Po su­

mie zaś kobiety ubierały kukłę ze sło­

my w strój kobiecy i nliosąc ją chodziły od chaty do chaty, śpiewając pieśni i wyśmiewując się z chłopców, tak że żarty i docinki przeciw chłopcom ry­

mowały się i zachowywały formę ryt­

miczną śpiewanej pieśni. Po oibejściu całej wsi udawały się dziewczęta nad staw, gdzie „Marzannę" rozbierały, a kukłę rzucały do wody.

5. Niedziela Palmowa, Rano udają się dzieci odświętnie przybrane do koś­

cioła z palmą w ręku, którą kapłan

6. Wielki Piątek, 0 wczesnym ran­

ku ludność całej osady udawała się nad staw, aby się obmyć, Jeżeli zaś dzień ten przypadał w marcu to kobiety niie myły się w stawie lecz śniegiem, pocie­

rając nim czoło ,i twarz. Wierzono przy- tym, iż przez to zachowuje się piękność oraz młodość. Po południu udawali się rodzice ze swymi dziećmi do kościoła ku grobowi Chrystusa, gdzie po ucało­

waniu Ukrzyżowanego, znajdowały zrę­

cznie podłożone łakocie.

7. Wielka Sobota. W Wielką Sobo­

tę gospodarz wyjmował z za obrazu ze­

szłoroczną palmę i nabierając wody do naczyńka, wychodził do kościoła. Tu spalał palmę, a kapłan święcił ogień i wodę. Zabrawszy trochę ognia poświę­

conego lub popiołu po tym ogniu, wra­

cał gospodarz do domu. Tutaj zapalał od przyniesionego ognia drzewo w pie­

cu, lub wysypywał przyniesiony popiół do pieca, a trochę popiołu pozostałego po spalonej palmie rozsypywał po swo­

im polu, ażeby mieć dobry urodzaj. Po południu wychodzi zaś ktoś z domowni­

ków ze „święconym" do kościoła. W kościele ksiądz święci przyniesione potrawy. W dniu tym nie zapominają o przygotowywaniu „kraszanek .

8. Niedziela Wielkanocna. W pierw­

sze święto Wielkiejnocy udaje się gos­

podarz rano do kościoła na sumę Z ko-

(5)

Nr. 2 (25) Str. 3

smoła stara siię jaknajprędzej wrócić do domu, aby zboże prędko dojrzało i aby móc plony zwieźć wcześnie do

„somsieka". Wróciwszy do domu sta­

wia miotłę normalnie i wywraca ko­

żuch z powrotem. Następnie spożywa z całą rodziną święcone. Charakterysycz- nym było dzielenie siię jajkiem.

Mianowicie: — Przy dzieleniu siię jajkiem gospodarza z żoną, a następnie z rodziną {podług starszeństwa), powta­

rzano formułkę: „Jakbyś się straciół, (— oła) to se ino prziipomnij, skimśżeś to we Wielkanoc jojkiem sie dzieloł (— oła)". Resztki pozostałe po jedzeniu zanosi gospodarz bydłu do obory.

Z nastaniem parafii lipińskiej, aż do czasów wojny światowej był praktyko­

wany piękny zwyczaj. Naczelnik gminy w otoczeniu najpoważniejszych i naj­

starszych ludzj udawał się do probosz­

cza z jajkiem, którym się następnie dzielono. Obecne przy tym dziewczęta starały się złapać skorupkę ze stłuczo­

nego jajka, co było znakiem wczesnego zamąż pójścia,

9, Poniedziałek Wielkanocny. — Od wczesnego rana chłopcy uganiają siię za dziewczętami starając się je polać wo­

dą i otrzymać wzamian ,, kras żonkę".

Następnego dnia zaś przychodził od­

wet, gdyż dziewczęta lały chłopców, nie otrzymując jednak od nich nic.

Takie zwyczaje obchodzono na W iel­

kanoc do niedawna ma terenie naszej gminy.

C. M. BĘDZWAŁĘK.

Słowiańska osada bagienna w Biskupinie

(pow. Żnin, woj. poznańskie) Przebywając ma wakacjach w pobli­

żu Biskupina, miałem możność zwiedzić kilka razy, te sławne dzisiaj wykopa­

liska, słowiańskiej osady bagiennej z przed 2500 lat, o których sizeroko roz­

pisują się gazety już nie itylko polskie, ale i zagraniczne.

Osada położona jest na półwyspie, który wrzyna się w t. zw. jezioro we­

neckie, którego okolica znana jest z za­

mordowania Leszka Białego. Dojeżdżać tam można aż do samego miejsca wyko­

palisk zupełnie wygodnie samochodami, furmankami i rowerami. Tych, różnego rodzaju pojazdów bardzo wicie stoi przed ogrodzeniem, okalającym miejsce wykopalisk, szczególnie zaś w niedzie­

le d święta. Już sam widok ogrodzenia i bramy wejściowej musi przenieść wi­

dza w odległą starożytność. Ogrodzenie to bowiem, — jak się dowiedziałem, —^

wzorowane jest na ogrodzeniu z cza­

sów przedhistorycznych, a zrobione jest ono z pali, zakończonych ostro, które to pale wbite są w ziemię w ten sposób, że pochylają się na zewnątrz osady, i krzyżują się w połowie swej długości tak, że wierzchołek ogrodzenia jeży się ostrymi szpicami, zwróconymi ku ewentualnymu napastnikowi. Brama do­

syć obszerna z pomalowanymi słupami, które to malowidła mają przedstawiać jakichś bogów opiekuńczych. Na wierz­

chołkach słupów widnieje czworogłowy słowiański bóg piorunów „Światowid".

Ja k wspomniałem już, samo ogrodzenie spawia ten efekt, że przenosi widza w odległe, zamierzchłe czasy.

Zaraz za bramą po prawej stronie, mieści się rekonstrucja jednej z takich cihat, jakich szczątki tu się odkopuje, a wewnątrz niej małe muzeum z zabytka­

(6)

Str. 4 Nr. 2 (25)

mi, tutaj wydobytymir Podchodzimy do tej chaty, • zbudowanej z drzewa d po­

krytej słomą. Chata składa się z przed­

sionka i izby głównej. Drzwi, prowadzą­

ce do przedsionka (zewnętrzne) są dość ,szerokie (około 2,50 m); drzwi nato­

miast, prowadzące z przedsionka do izby głównej, są nieco węższe (około 2 m szerokość}). Rozmiary te nie będą nam się wydawały' zbyt wielkimi, sko­

ro zważymy, że drzwi służyły także do Wpuszczania światła do wnętrza, gdyż okien, chaty biskupińskie jeszcze nie po­

siadały, A fakt, że drzwii zewnętrzne były szersze od wewnętrznych, wska­

zuje, że nasi pradziadowie umieli już stosować prawa fizyki , o załamaniu się promieni świetlnych bez ich teoretycz­

nej znajomości.

Wchodzimy do przedsionka, gdzie przechowywano rozmaite narzędzia i gdzie na noc zamykano zwierzęta do­

mowe. W każdej chacie znajdowała się podłoga, zbudowana z belek dębowych luib sosnowych, -układanych na wars­

twie faszyny z gałęzi brzozowych, na których dotąd doskonale zachowała się kora, jak to sam miałem możność zau­

ważyć. W izbie głównej na prawo od wejścia, a więc na miejscu poczestnym, znajdowało się okrągłe ognisko, ułożone z kamieni polnych, mające około 2,50 m średnicy. Zarówno podłoga jak i ognis­

ko były pokryte warstwą gliny, zape­

wnie dla izolacji od wilgoci. Ta wars­

twa gliny chroniła zarazem podłogę przed pożarem.

Na środku izby stał wysoki słup, który służył jako podpora ślemienia, to znaczy belki środkowej, dźwigającej dach. W lewym rogu izby ustawione jest legowisko zbiorowe (prycza), wyso­

kie na jakie pół metra, wyścielone miękkim michem. Ściany pozawieszane są fotografiami, przedstawiającymi wi­

dziane z lotu ptaka prace wykopalisko­

we lub też obrazami, malowanymi a­

kwarelą, a przedstawiającymi osadę bis­

kupińską w rekonstrukcji.

Podchodzimy do gablotek, w k tó ­ rych mieszczą się wykopane tu przed­

mioty, na podstawie których możemy sinuć pewne wnioski o gospodarce mie­

szkańców i rzemiosłach, jakie tam kwi- tnęły. Niewątpliwie ludność osady ży­

ła z rolnictwa i hodowli bydła. Dowo­

dem uprawy roili są ziarna zboża, za­

chowane w postaci zwęglonej: są to ziama pszenicy, jęczmienia i prosa, da' lej orzechy laskowe i nasiona różnych chwastów zbożowych. Dalszym dowo­

dem znaczenia rolnictwa są żarna ka­

mienne oraz rozcieracze, służące do mielenia zboża, wreszcie narzędzia rol­

nicze, jak sierpy żelazne, a także przy- bory kuchenne, jak. tłuczki, mątewki * drewmiiane do rozmącania potraw mącz- nych, oraz krążkowate talerze gliniane, używane jako podkładki do pieczenia niskich chlebków, podobnych do na­

szych podpłomyków, Znalezione kości zwierzęce wskazują, że ludność pół­

wyspu znała już wszystkie hodowane w dzisiejszych gospodarstwach zwierzęta ssące, a więc po za psem, hodowała ko­

nie, krowy, owce, kozy i świnie. Polo­

wanie i rybołóstwo odgrywały tylko drobną rolę w gospodarstwie, jak wyni­

ka z nikłego procentu kości zwierząt dzikich i ości ryb, w porównaniu do koś­

ci zwierząt domowych. Polowano prze­

de wszystkim na jelenie i sarny, a to ze względu na rogi, z których wyrabia­

no rozmaite narzędzia, rzadziej na dzi­

ki, wilki, bobry, zające, oraz na ptac­

two. Na jednym z naczyń glinianych, znalezionych w Biskupinie, wyryta jest scena polowania, przedstawiająca my­

śliwych na komach i ścigane przez nich jelenie. Na innym naczyniu znowu wi­

dać kilku jeźdźców. Ponieważ pomiędzy zbiorami widzimy też i wędzidła żela­

zne i jakieś prymitywne ostrogi, można stąd wywnioskować, że w tym czasie

(7)

N r._2 (25) Str. 5

używano już konia do ja.zdy wierzchem na polowaniach i wyprawach wojen­

nych. Świadectwem rybołóstwa są obok ości rybich, pławiki z ikory sosnowej, podobne zupełnie do używanych i dzi­

siaj przy łowieniu ryb na wędkę.

Jakkolw iek podstawą utrzymania ludności osady było rolnictwo i hodowla bydła, to jednak w -grodzie tym kwitnę- ły rozmaite rzemiosła. Szczątki domów i budowli obronnych dowodzą, że sze­

roko była rozwinięta znajomość ciesioł­

ki, którą uprawiali zapewne wszyscy mężczyźni. Olbrzymia ilość naczyń gli­

nianych, jaka się tam znajduje, świad­

czy o istnieniu rodzimego garncarstwa.

Naczynia są nieraz pięknie zdobione ornamentyką rytą i inkrustowane białą masą, częściowo zaś powleczone grafi­

tem lub nawet czernione przy pomocy farb ziemnych.

Z całą pewnością wiemy, że w obrę­

bie grodu uprawiano odlewnictwo bran­

żowe, jak tego dowodzą znalezione w osadzie ułamki glinianych form odlew­

niczych do wyrobu naszyjników, szpil i innych przedmiotów. Biskupin dostar­

czył dowodu istnienia rodzimego odle­

wnictwa, przy czym formy znalezione w Biskupinie są cenne z tego względu, że należą do kategorii t. zw. form nisz­

czonych, które tylko bardzo rzadko za­

chowują się w wykopaliskach. Lepiono je bowiem z gliny naokoło woskowego modelu przedmiotu, który chciano od­

lać, wytapiano następnie wosk, w pró­

żnię powstałą po wytopieniu wosku wlewano metal roztopiony, a następnie dla wydobycia przedmiotu rozbijano formę. Za każdym więc razem trzeba było formę lepić na nowo ii; niszczyć ją następnie dla wyjęcia ulanego przed­

miotu.

Z innych rzemiosł uprawiano koło- dziejstwoi, które też chyba było zaję­

ciem specjalistów. Dowodem istnienia

tego rzemiosła jest odkryte drewniane koło tarczowate z czworokątnym otwo­

rem dla osi i dwoma półkolistymi otwo ­ rami po obu jego stronach. Koło to,- o- bracające się najprawdopodobniej wraz z osią, podobnie jak koło naszych wa­

gonów kolejowych, jest pierwszym tego • rodzaju okazem, znalezionym ma północ od Alp. Dotychczas znamy kola podo­

bne jedynie z Włoch. Mieszkańcy osady znali jednak też i koła dzisiejszego ty­

pu z piastą i szprychami; świadczy o tym odkrycie miniaturowego, glinianego modelu podobnego koła o czterech szprychach. Liczne mamy świadectwa tkactwa w postaci płaskich, glinianych ciężarków od krosien o kształcie gra- niastosłupów, oraz włókien roślinnych, użytych do przędzenia d tkania. Liczne narzędzia żelazne zmowu dowodzą . is­

tnienia kowalstwa. Przy wyrabianiu na­

rzędzi i broni widzimy często posługi­

wanie się kością i rogiem. Przyczyną tego nie było zapewne ubóstwo, bo przeczą temu piękne ozdoby branżowe i żelazne, paciorki szklane i zbytkowna ceramika, Poproś,tu dla pewnych celów róg i kość lepiej się nadawały, a dla niektórych masowo używanych przed­

miotów, jak groty, strzały żelazne, czy brony, były za drogie.

Spotykamy dalej dużą ilość zabawek dziecięcych, n. p. grzechotek, figurek ptaszków, służących może jako gwiz- dawkl, oraz naczyiniiek miniaturowych, co świadczy niewątpliwie o miłości, z jaką odnoszono się do dzieci. Ciekawe jest pewne naczyńko gliniane w formie miseczki z wystającym lejkiem, które podobno zastępowało dzisiejszy smo­

czek dla niemowląt. Widzimy też prze­

dziurawione rozmaite kły zwierzęce, które mogły służyć już to za ozdoby, już to za amulety, chroniące od urokiv.

Pod ścianą spoczywa w tej samej pozie, jak go przy pracach wykopaliskowych znaleziono, kościec ludziki, podobno

(8)

należący do wojownika, który tu znalazł śmierć, uderzony z tyłu w gło­

wę oszczepem, na co wskazuje dziura, z tyłu czaszki. Mieszkańcy osady spra­

wili mu przepisany pogrzeb, wkładając wraz z nim do grobu garnki z pożywie­

niem, które się doitąd cało zachowało, jak i kości drobiu do nich włożonego.

Wychodzimy teraz za przewodni­

kiem z rekonstruowanej chaty bisku­

pińskiej, ażeby podążyć na teren sa­

mych prac wykopaliskowych i będzie­

my je teraz razem z czytelnikami zwie­

dzali w dzień roboczy, kiedy zastanie­

my przy pracy 80 robotników, rozko­

pujących ziemię małymi łopatkami — Ale o tym to już napiszę w następnym numerze.

(ciąg dalszy nastąpi)

Potomkowie Tatarów na blasku

W p ow iecie rybnickim n ieraz spotykam y się z nazw iskiem „ T a ­ ta rcz y k ". Sam e jego brzm ienie bu­

dzi w nas w ątpliw ość, czy ci T a ­ tarczykow ie są Polakam i. Owszem, P olakam i są i to nieraz bardzo gor­

liwymi, a le ich po/chodzenie nie je s t polskie. S ą to potom kow ie T ataró w , którzy w czasie w ojen tatarsk ich , w X III w. pozostali tu­

taj na Śląsku.

K iedy bow iem w ielkie hordy T a ta ­ rów dążyły pod Lignicę pew na grupa ich odłączyła się i poszła w k ie ­ runku W odzisław ia, szerząc w szę­

dzie śm ierć i spustoszenie. K iedy m ieszkańcy W odzisław ia dow iedzie­

li się o n adciągającym wrogu, schronili się do pobliskiego zamku, zwanego grodziskiem. Zam ek ten leży o 200 m na w schód od dzisiej­

szego dw orca kolejow ego. W ów czas jed n ak otaczały go niep rzebyte b a­

gna, gdyż rzek a L eszn ica k tó ra tam płynie nie b yła jeszcze uregulow a­

na. Z alew ała ona zupełnie łąk i, le ­ ż ące pomiędzy dzisiejszym dworcem kolejow ym a pagórkiem , na k tó ­ rym są jeszcze do dziś ruiny tegóż zamku. Na skraju tego b ło ta stan ę­

ł a grupa T atarów , atak u jąc z a cie ­ k le zam ek. Po kilku dniach oblę­

żenia, rycerstw o w odzisław skie wy­

padło nagle z zamku, przyp ierając coraz bardziej w rogów do bagien.

T atarzy , n ie m ają ‘‘innego wyjścia',, rzucili się w błoto, topiąc się m a­

sowo. R eszta zaś niedobitków schroniła się w pobliskie lasy. P ó­

źniej przenieśli się oni do w ioski M szany, leżącej o około 5 km na w schód od W odzisław ia. Tu wy­

budowali sobie naw et m ały m ecze- cik, gdyż ja k w iem y T a tarzy wy- zn aw ają islam . Z owego m eczetu niem a iuż ani śladu, a T a ta rz y zży­

li się z m ieszkańcam i M szany i p rzyjęli katolicyzm . M iejscow a lu­

dność p rzezw ała ich ,, ta ta r czyka- m i", a później przezw isko to stało się ich nazw iskiem rodowym.

T atarczy k o w ie za cz ęli się roz­

m nażać tak, iż dziś w sam ej tylko M szanie je st 30 rodzin T a ta rc z y ­ ków, T atarczykow ie czuli się od- dawna P olakam i i są nimi do dzisiaj.

Jed y n ie tylko czasem wygląd tw arzy zdradza ich pochodzenie. To, jednak powoli, ale ciągle zanika, ponie­

waż synow ie T atarczy k ó w żenią się z córkam i innych m ieszkańców i odwrotnie.

M szana posiada dziś ładny koś­

ciół murowany, wybudowany przez ś- p. "ks. T u skiera. N aczelnikiem gminy je s t p. F r. T atarczy k , czło­

w iek rozumny i też gorący p atrio­

ta polski, T atarczykow ie m ają teraz pełne praw a obyw atelskie. R zeczy ­ w iście są tego godni. B ra li oni

(9)

«

udział w pow staniach śląskich. T e ­ raz gospodarują dzielnie n a swojej roli, lub też p racują w w arsztatach rzem ieślniczych.

T atarczy k ów spotyka się także Napisał: X. K

___ Nr. 2 (25) Str. 7

w innych m iejscow ościach w pow ie­

cie rybnickim, jak naprzykład w W odzisławiu, lub w Rybniku. S ą to jednak tylko pojedyńcze rodziny.

) Krajozn. Gimn. Państw, n Rybniku.

Miesiąc w przysłowiach

u żyw a nych w w iosce B ie rfu łło w a c h w p o w ie c ie ry b n ic k im Na każdy m iesiąc przypada ja­

kieś przysłow ie. Zaczniem y od sty ­ cznia, a skończymy na grudniu:

Styczeń:

K iedy styczeń najostrzejszy, tedy roczek najpłodniejszy.

Luty:

Gdy m róz w lutym ostro trzym a, w tedy już nie długo zima.

Marzec:

R adow ał się stairzec, kiedy minął m arzec.

Kwiecień:

K w iecień plecień, bo przeplata, tro ch ę zimy, troch ę lata.

Ma;:

G rzm ot w maju — sprzyja urodzaju.

Czerwiec:

C zerw iec stały, grudzień doskonały.

Lipiec:

Lipiec — ostatek, starej mąki wypiec.

Sierpień:

Wi sierpniu sierpuj, z p rac nie cierpuj.

Wrzesień:

Na w rzesień każda dusza się weseli, bo w szystkie zbiory,

zw ożą do obory.

Październik:

Na Szym ona i Judy w szystko już do budy.

Listopad:

Na listopada,

w iele wody na łąki wypada.

Grudzień:

M roźny grudzień, wiele śniegu, żyzny roczek będzie w biegu.

Z eb rał: M eisner W iktor Państow e Gimnazjum w Rybniku.

GŁ.-POL.-NOW.

Z wycieczki wakacyjnej w Beskidy Zachodnie

(ciąg dalszy) Wyrunszyliśmy w czas rano około godziny 4-tej. Nigdzie niie było jeszcze widać ludzi. Zeszliśmy z naszej chatki do właściwego Szczyrku i szosą ruszy­

liśmy pod Skrzyczne. Po drodze mija­

my różne wille i pensjonaty o pię­

knie brzmiących nazwach. Zauważamy tak ie tartak, w którym, pomimo wcze­

snej rannej godziny, praca wre w naj­

lepsze. Tartak wprawia w ruch rzeczka Żylica, Szosa skończyła się już i dalej i- dziemy wąską ściężką pod górę. Za ja­

(10)

kie dwie godziny jesteśmy na szczycie.

Góra jest cała porośnięta lasem szpilko­

wym, przy czym las ten jest w niektó­

rych miejscach mocno przetrzebiony, tak że tworzy polarny. Folan takich wi­

dzieliśmy kilka. Prawie że u samego szczytu widać dwa schroniska. Turys­

tów nie napotkaliśmy żadnych. Ten brak turystów da się wytłumaczyć tym, że Szczyrk jeszcze do dziś dnia nie po­

siada dobrego połączenia z resztą świa­

ta. Góra Skrzyczne posiada dwa szczy­

ty: Skrzyczne Większe, o wysokości 1250 m, oraz Skrzyczne Mniejsze wyso­

kości 1201 m. Gdyśmy się dostali na szczyt, dalsza droga ęiie przedstawiała żadnych trudności, gdyż szliśmy grzbie­

tami gór, aż do samej Baraniej. Droga ta jest przyjemna i urozmaicona. Pełno na niej mniejszych szczytów. Szczyt Malinowska Skała (1150) zasługuje na większą uwagę, także ze względu na swą wysokość jak { dlatego, że znajdu­

je się tam olbrzymia, pełna rozpadlin i zagłębień skała, w których to rozpadli­

nach człowiek może się wyśmienicie schronić przed deszczem. Idziemy dalej, ciągle na wysokości ponad 1000 me­

trów. Dochodzimy do Magórki (1129 m), skąd już nie daleko na Baranią. W krót­

ce jesteśmy na szczycie Baraniej, która wznosi się na wysokość 1214 m, nad po­

ziom morza. Na szczycie jest wysoki czworokątny słup betonowy. Barania Góra jest sławna na całą okolicę z po­

wodu tego, iż królowa rzek polskich, Wisła, bierze z niej początek. Gdy się zejdzie trochę niżej, to można zobaczyć liczne źródełka, niekiedy zręcznie mas­

kowane przez przyrodę, które zbiera­

ją się w strumień, z których powstaje nasza największa rzeka. Widać tu tak­

że małe wodospady. Około szczytu peł­

no jest skał, dochodzących nieraz do znacznej wysokości. Widzieliśmy tu spokojnie pasącą się sarnę. Po krótkim odpoczynku udaliśmy się w drogę po­

wrotną. Szliśmy tą samą drogą, z ma­

łym tylko odchyleniem w bok, miast iść przez Malinowską Skałę, poszliśmy przez Malinów (1095) i Salmopol do Szczyrku. Po drodze zwiedziliśmy bar­

dzo głęboką jaskinię. Na stokach góry znajduje się schronisko „Biały Krzyż", hiorące swą nazwę od białego krzyża, znajdującego się opodal. Naokoło schro­

niska znajdują się domy, które nam już teraz bez przerwy towarzyszą aż do Szczyrku. Na uwagę zasługuje 1-klaso- wa szkoła powszechna na Salmopolu.

Niedługo, a byliśmy w domu i wielce strudzeni, szybko zapadliśmy w sen. — Nazajutrz stwierdziliśmy, że górale wo- góle nie zwiedzają gór, ograniczając się do poznania miejsca zamieszkania.

W dwa dni później opuściliśmy goś­

cinny Szczyrk i wczesnym rankiem u- daliśmy się do Wisły drogą przez Sal­

mopol, W Wiśle znaleźliśmy się pod wieczór i w poszukiwaniu noclegu za­

pędziliśmy się aż na Czantorię, Lecz że nam było za drogo nocować w schro­

nisku, czuliśmy się zmuszeni zejść ni­

żej, gazie niedaleko szkoły powszech­

nej znaleźliśmy upragniony nocleg u pe- wnego gospodarza. Gospodarz ten po­

siadał dwa domy, jeden nowy murowa­

ny, coś w rodzaju willi, a drugi sitary, drewniany, ledwo się trzymający. Dom nowy stał pustką, zaś w starym miesz­

kał gospodarz wraz z rodziną. Ten stary dom odbiegł nieco od budowy do­

mów w tej części Beskidu, lecz, że nie przedstawiał poza tym nic ciekawego, nie będziemy go bliżej opisywać. Obok domu posiadał gospodarz ogród owoco­

wy, Nazajutrz wybraliśmy siię, aby bli­

żej nieco obejrzeć Wisłę. Wisła jest miejscowością klimatyczną, niedawno (że tak się wyrazimy) odkrytą. Teraz przebywa tam pełno letników. W osta­

tnich latach Wisła rozrosła się. Powsta- wają nowe domy i to wielkie o cha­

rakterze miejskim, tak że Wisła straci­

ła charakter wsi górskiej. Dużo do za-

(11)

Nr. 2 (25) ______ ____

7 ~ i " "

wdzięczenia ma Wisła kolei, łączącej ją z więcej uprzemysłowioną częścią Śląska. Dlatego co niedzielę widać tam / wycieczkowe pociągi. Wisła jest końco­

wą stacją linii kolejowej, biegnącej przez Ustroń aż do Katowic. Odcinek tej linii niedawno ukończono. Do Wisły wiodą także szosy, niedawno wykoń­

czone. Najładniej przedstawia się szosa asfaltowa, prowadząca do Ustronia. — Rzeka Wisła jest cała uregulowana najnowszym systemem, siatkowo-kamien nym. Aby zapobiec wylewowi na wios­

nę, kiedy topnieją śniegi, rozszerzono znacznie koryto rzeki. Na Wiśle widać pełno betonowych mostów, zaliczonych do mostów pierwszej klasy.

Ludność Wisły, to większą częścią ewangelicy. Nie są to ewangelicy-Niem- cy, tak jak to bywa u nas na Górnym Śląsku, lecz zwykli polscy górale, któ­

rzy — skoro Śląsk był pod zaborami, -—

stali się protestantami. I nasz gospo­

darz był protestantem. Opowiadał on z dumą, że jego praojcowie przetrwali czasy kontrreformacji, stojąc wiernie przy swej wierze, Obecnie, powiada, mają swój kościół, lecz przed wiekami odprawiały się nabożeństwa na Mali­

nowskiej Skale. Kościół, o którym wspomniał ów góral, jest murowany i wielkością swą przewyższa kościół ka­

tolicki w Wiśle. Obchodził on właśnie niedawno 100-lecie swego istnienia. Oba kościoły, tak katolicki jak i protestanc­

ki, nie przedstawiają dla krajoznawców większego interesu. Jeszcze jedną rzecz warto w Wiśle zobaczyć, mianowicie niedawno zbudowany zamek Pana Pre­

zydenta, Zamek ten stoi na miejscu dre­

wnianego zameczka arcyksięcia Maksy­

miliana, który to zamek strawił pożar.

Z Wisły urządziliśmy dwie wycieczki na Stożek, i drugą do Ustronia. Na

Str. 9

1

Stożek prowadzi ładna droga. Ja k wia­

domo, u szczytu Stożka znajduje się schronisko już dosyć stare, lecz jeszcze ładne. Druga wycieczka, do Ustronia, trwała dłużej. Szliśmy ową, wyżej wspomnianą szosą asfaltową. Po ja- jakiejś godzinie ujrzeliśmy U stro ń ,'Jest to wieś bardzo rozległa i dobrze rozbu­

dowana, Można tam jeszcze spotkać drewniane domki, lecz te powoli znika­

ją, a na ich miejsce powstają domy murowane. Ładny widok przedstawia kościół katolicki, otoczony dokoła mo­

rzem zieleni. Można zauważyć, że koś­

ciół ten jest znacznie większy i pię­

kniejszy od kościoła w Wiśle. Ustroń podobnie jak Wisła, ma wszystkie po­

toki uregulowane, przy czym szczegól­

ną uwagę zwraca rzeka Młynówka, która jest uregulowana innym, star­

szym systemem, niż pozostałe rzeki.

Znajdujemy też w Ustroniu t. zw. Źró­

dło żelaziste, którego woda ma podobno właściwości lecznicze i pomagać ma na różne choroby. Specjalnością Ustronia są t, zw, kąpiele mułowe, które'- mają być skuteczne na reumatyzm itp. choro­

by. Z Ustronia poszliśmy zobaczyć Ró­

wnicę z jej schroniskiem. Zadowoleni, żeśmy znów poznali jedną wieś polską więcej, ‘powracamy pod wieczór z po­

wrotem do Wisły.

Nasza wędrówka dobiega już koń­

ca. Widząc, że w Wiśle nie ma już nic godnego uwagi, udajemy się w drogę powrotną. Z Wisły wyruszyliśmy na Ba­

ranią, gdzie nocowaliśmy pod schronis­

kiem. Koło schroniska znajduje się wielka skocznia narciarska, jedna z naj­

większych w Polsce. Na drugi dzień u- daliśmy się przez Kardówkę (930) do miejscowości podgórskiej, Milówki,

(Dokończenie nastąpi)

(12)

Str. 10 Nr. 2 (25)

Stara chata

B ogactw o krajobrazu śląskiego, znane już dzisiaj pow szechnie a ch arakterystyczn e je st tym, że obok w ielkich obiektów przem ysłow ych i gwarnych osiedli ludzkich zach o­

w ały się rozległe lasy z ukrytym i n iejak o w nich wioskam i. Pomimo uprzem ysłow ienia rejonu śląskiego, a co za tym idzie doskonałej sieci dróg bitych i żelaznych, spotykać można jeszcze dzisiaj moc pięknych zabytków , m ów iących o kulturze dawnych m ieszkańców tej ziemi.

D ość często spotkać można, nie tylko w typow ych w ioskach, ale n aw et w dużych osiedlach przem y­

słowych, ch arakterystyczn e stare ch aty śląskie, słom ą pokryte. Stoiją one obok now oczesnych budowli, obok dwupiętrow ych domów, ob ok t. zw. „fam iloków ” t. j. domów gór­

niczych, w sąsiedztw ie kopalń i fa ­ bryk, koło dróg i wśród pól. P o d ­ k reślają one malowniczoiść k ra jo b ra ­ zu śląskiego. C hata śląska budzi jakiś n ieokreślony sentym ent, w a ­ biąc do siebie sw oją przeszłością.

W niej w zimie odbyw ają się najm il­

sze „szkubki , w czasie których stark i i starzykow ie opow iadają nadzw yczaj ciek aw e legendy i po­

dania, z pod tych strzech wyrusza jeszcze dzisiaj m alow niczy orszak w eselny, przystrojony w dawne stro je śląskie, które przechow ują się w t. zw. „tró w łach " m alow a­

nych (skrzyniach). N iejedna taka ch ata licząca około 400 lat, to daw­

ny urząd gminny, lub dawna szkoła ludowa (parafialna). S ta ją one ja ­ ko Św iadkowie słow iańskie) kultu­

ry m aterialnej, tu, na zachodnich rubieżach naszej Ojczyzny.

W K nu row ie zijajduje *.ię je ­ szcze kilka tak ich typow ych chat.

w Knurowie

Pragnę opisać jedną z nich i to w łaśnie tę, która stoi przy ulicy G liw ickiej’. W yb rałem ją dla tego z pośród innych, poniew aż według legendy m iał koło niej przecho­

dzić sam Ja n III So bieski, kiedy zdążał pod W iedeń. N iektórzy na­

w et tw ierdzą, że pił miód w k a rcz ­ m ie sto jącej naprzeciw ko. (W roku 1934 spaliła się.)

W spom niana chata, rozm iarów 7 m X 15 m stoi rów nolegle do drogi i jest pobielona wapnem na biało, a kryta słomą. Przez furtkę w drewnianym płocie wchodzi się na podwórze, po którym sp ace­

rują kury, indyki, gęsi i kaczki, a czasem i koza. W porze letn iej go­

spodyni karm i wspomniany drób w prost z sieni poprzez ch a ra k te­

rystyczne półdrzwia na 1 m w y­

sokie. D rzw iczki te nie pozw alają bydłu i ptactw u domowymu w cho­

dzić do sieni i m ieszkania. W św ię­

to lub w wolnym czasie gospodarz w sparty na nich obserw uje p rze­

chodniów i życie na swoim pod­

wórku. Wzdjlluż (ściany frontow ej biegnie t. zw. nospa, na szerokość w ystającego dachu, po k tó rej go­

spodyni przechodzi do stajni, nie m oknąc w razie deszczu. Na noc względnie w zimie dom zam ykany jest w łaściw ym i drzwiami, otw iera­

jącym i się do w nętrza. Z niew iel­

kiej sieni rozm iarów 4 m X 3,5 m wchodzi się do kuchni, _ k tó ra jest um ieszczona na w prost drzwi w ej­

ściow ych. O prócz tego z sieni pro­

wadzą schody na górę (strych), oraz drzwi do izby i do obory.

N iew ielka kuchenka k on cen trt(’e całe życie rodziny zw łaszcza w zimie. Zaraz u w ejścia z praw ej strony stoi ognisko, przy którym przesiadują starzykow ie. F*od

(13)

Nr. 2 (25) S tr. 11

oknem stoi p rosta ław a i stół. W jednym k ą cie znajduje się zazw y­

czaj łóżko, w którym śpią dzieci.

W kuchni, niew ielkie drzwi prow a­

dzą do kom ory, k tó ra posiada ro z­

m iary 5 m X 1.5. O bok kom ory znajduje się w spom niana już izba w k sz ta łcie dużego kw adratu (6 m X 6 m) z dwoma oknam i. W zdłuż ściany sto ją 2 łó żka. W rogu, po­

między oknam i stoi stół, przy k tó ­ rym od ściany sto ją ław y, a od stron y izby dwa k rzesła. O prócz tego w izbie stoi szafa na ubrania

i kom oda. Na ścianach wiszą różne obrazy religijne, zaw ieszone obok siebie pod sam ą pow ałą, oraz krzyż.

Po przeciw nej stronie izby m ieści się obora. (W chodzi się do niej przez osobne drzwi od strony pod­

w órza, rów nież podw ójne.

C ała ch ata spoczyw a w cieniu sędziw ych drzew ow ocow ych, zasa­

dzonych rę k ą zapobiegliw ego gospo­

darza.

Rogon Henryk uczeń szkoły r. 2 w K nurow ie.

( J .)

Marzanna" i „G o ik “ na wsi Śląskiej

W długim okresie postu, ciągnącym się od Środy popielcowej do Wielkiej Niedzieli, jedynym dniem radosnym, pełnym krzyku i wesela jest święto Marzanny, obchodzone na Śląsku zwy­

kle w piątą niedzielę postu, zwaną stąd „marzannią" albo „goiczną nie­

dzielą".

Skoro nadejdzie ta „marzannio nie­

dziela", już od wczesnego ranka panu­

je we wsi ruch nadzwyczajny. Młode dziewczęta zbierają się u jednego z gos­

podarzy i wynoszą na ulicę goik, czyli niewielką, pięknie ustrojoną choónkę, obwieszoną jeszcze poprzedniego wie­

czora różnokolorowymi wstążkami, papierkami, kolorowymi skorupkami z jajek i różnymi łakociami. Wyszedłszy na ulicę, idą z goikiem wśród radosne­

go gwaru, śpiewając pieśni,, z tą uro­

czystością związane. Najczęściej powta­

rzającą się pieśnią jest pieśń, zawiera­

jąca opis gołka i trudu w jego ubiera­

nie włożonego. Ma to na celu łatw iej­

sze zdobycie datku od osoby, której się to śpiewa. A więc:

„Na naszym goiku malowane jajka, Co je malowała dąbrowsko Kaczmarka, Całą noc nie spała, jajka malowała.

Nasz goik zielony, pięknie przystrojony".

Zależnie zaś od tego, czy w domu, do którego z „goikiem" przyszły, jest chłopiec, czy dziewczyna, przypochle- biając się, śpiewają:

„W tej tu sieni jest tu gnotek, Je s t tu dziewczę jako kwiotek", albo znów:

„W tym tu domu jest tu tyczka, Je st tu synek jako świczka".

Za każdą zwrotką powtarza się re­

fren — „nasz goik zielony, piyknie przy­

strojony".

Gdy zaś gospodarz nie kwapi się z ofiarowaniem czegoś, ponaglają go do tego, śpiewając;

„Dejeie, dejcie, co mocie dać, Nie będziemy d)

Bo nom dzień 1

(14)

W iatr nom goj rozwieje".

A kiedy otrzymają podarunek, zno­

wu dziękują za niego pieśnią:

„Bóg wom zapłać tego podarunku, Abyście nie mieli cały rok frasunku, Co byście sie miieli,

Ja k w niebie anieli", i znów refren:

„Nasz goik zielony, R yknie przystrojony".

Z goiikiem chodzi siię zwykle 'tylko przed południem. Po południu zaś obno­

si się po wsi „Marzannę", w niektórych wsiach obok Marzanny także i jej 'od­

powiednika „Marzanioka".

Zaraz po południu gromadzą się chłopcy i dziewczęta zwykle w jakiejś stodole i ze słomy robią kukłę, jedną, lub dwie, jeśli ma być i Marzaniok, któ­

re następnie przystraja się w najpięk­

niejsze „szatki", jakie są we wsi. Tak -ubraną kukłę osadza się na wysokiej żerdzi, poczem ruszają wszyscy w gwar­

nym pochodzie przez wieś, niosąc wy­

soko „Marzannę". Od czasu do czasu przystaje pochód przed chałupami i śpiewa:

„Dziwują się ludzie, co dziś jest.

A to dziś Marzannio niedziela jest.

Dziwują się starzy i młodzi, A my wynosimy chorobę ze wsi".

Według bowiem wierzeń ludowyoh, Marzanna' jest uosobieniem śmćercd i choroby, którą należy ze wsi wynieść.

W innych znowu wsiach tłumaczy się ten zwyczaj tym, że Marzannę wynosi się ze wsi jako symbol kończącej się zimy, a w jeszcze innych, że wynosze­

nie Marzanny i jej topienie, to pamiąt­

ka czasów wprowadzenia chrześcijań­

stwa, kiedy to lud./topił swe dawne bós­

twa pogańskie.

Str^ 1 2 _

Przejdźmy jednak do dalszego opisu.

Pochód z Marzanną posuwa się przez wieś coraz dalej, orszak otaczający Ma­

rzannę rośnie coraz bardziej, rośnie też radosna podniecenie tłumu. Przyczyniają się do tego wzrostu wesołości i treści niektórych piosenek, które niekiedy są bardzo nawet złośliwe. Przechodząc n.

p. koło mieszkania kobiety, znanej z długiego języka, orszak śpiewa:

„Tu przed tym domem tabula, Bo tam jest baba klachula".

Po każdej zwrotce powtarza się refren:

„Marzanna rosła, aże urosła, Aże urosła, jak sosna, jak sosna".

Po przejściu pochodu przez całą wieś, rusza orszak w pole do rzeki, lub stawu. Tutaj dziewczęta rozbierają Ma­

rzannę, a chłopcy Marzanioka, jeśli ten był, i rzucają kukłę do wody.

Po utopieniu kukły uczestnicy co- prędzej wracają do wsi, przy czym nie wolno im się w tył oglądać, aby przez to ponownie nie przynieść do wsi cho­

roby,

W niektórych wsiach śląskich, jak n. p. w W. Dąbrówce, po utopieniu Ma­

rzanny i Marzanioka, wraca się do wsi z goikiem, a wtedy młodzież śpiewa:

„Wynieśliśmy Marzaneckę ze wsi, A niesiemy latorośle do wsi".

Co jest zigodne z wierzeniami, że ob­

chodzi się Marzannę na znak, iż skoń­

czyła się zima, a nastała wiosna-

Tak to „marzannio", czyli „goiczno"

niedziela jest obchodzona po wsiach śląskich. Je st to jeden z najbardziej charakterystycznych i najpiękniejszych zwyczajów naszego ludu. Jakkolwiek w ogólnych zarysach piękna ta uroczystość zgodna jest z tym, co tu opowiedziałem, to w szczegółach istnieje wielka roz­

maitość. Każda niemal wieś, każda osa­

da ma swoje odrębności w pieśni j zwy­

czaju, stosowanym w „Marzanną" nie­

dzielę".

Nr. 2 f25l

V

(15)

Str. 13 B. GAWOR.

Zapora wodna w Porąbce

W dniu 13 grudnia ub, r. została po- święcona zapora wodna w Porąbce, a właściwie w Międzybrodziu. Dużo się mówi | pisze obecnie o tej zaporze, dla­

tego myślę, że nie od rzeczy będzie za­

poznać naszych czytelników, chociażby w paru zdaniach, z tą zaporą, którą w grudniu ub, roku zwiedziłem.

Zapora ta to cud techniki polskiej, dzieło polskich inżynierów j robotni­

ków, Je s t to przepiękny, potężny blok betonowy, zbudowany na podkładzie skalnym, w poprzek koryta Soły, przez co spiętrzy się masy wody przed tamą i zalana zostanie część doliny rzecznej między górami, tworząc rozległe jezio­

ro. Długość zapory w koronie wynosi około 200 m., najwyższa zaś wysokość 37 m. Do jej zbudowania użyto ogrom­

nych ilości betonu wodoszczelnego, któ­

ry wyrabiano na miejscu w specjalnie zbudowanej fabryczce. Tama jednakże nie stanowi jednolitego bloku, lecz skła­

da się z kilkunastu mniejszych bloków, a to w tym celu, aby nie pękała pod­

czas zmian temperatury, Wewnątrz za­

pory zbudowano specjalne korytarze dla łatwiejszej kontroli stanu zapory.

W skutek zamknięcia koryta Soły spiętrzone zostaną jej wady na znacznej długości taik, że powyżej tamy powsta­

nie olbrzymia jezioro śródgórskie, dłu­

gości 10 km , głębokie na 12 m., o po­

jemności około 32,000.000 metrów ku- bicznych, Nim jednak to jezioro wypeł­

ni się całkowicie, upłynie jeszcze du­

żo czasu, gdyż stan wody na Sole jest narazie bardzo niski. Wszystkie poblis­

kie dopływy Soły zostały przy swych ujściach zamkniętę małymi tamami z u- rządzeniami filtracyjnymi, aby nie za­

mulały jeziora. Budowę tej zapory pro­

wadzono oddawna, bo już od r. 1921,

jednakże z kilkuletnią przerwą. Dopie­

ro ostatnia powódź przyspieszyła budo­

wę tak, że od dwódh lat praca odbywa­

ła się w nadzwyczaj szybkim tempie, nawet i nocami pracowano przy świetle reflektorów, Budowa zapory kosztowa­

ła około 18 miliomów złotych.

Tym sposobem została ujarzmniona jedna z najgroźniejszych naszych rzek, która podczas ostatniej powodzi., wy­

rządziła wielkie spustoszenia. Wskutek bowiem1 długotrwałych opadów deszczo­

wych woda na Sole wzbiera bardzo szybko, a nie mogąc pomieścić się w małym korycie rzeki, występuje z brze­

gów, zabierając ze sobą ludzkie mienie.

Szkody, wyrządzone przez Sołę, obli­

czano na miliony złotych. Zasadniczym więc celem zapory jest zapobieganie powodziom. Olbrzymi zbiornik wodny pozwoli na magazynowanie w nim o- gromnych ilości . wód powodziowych, dzięki czemu zostaną zabezpieczone przed powodzią tereny, leżące poniżej zapory. Skoro zostanie zasygnalizowa­

ny wielki napływ wód z gór, wtedy ca­

ły zapas wody, znajdującej się w zbior­

niku, zostanie wypuszczony, zamknie

■ysię wszystkie przelewy i upusty, ażeby na miejsce dawnej wody napłynęła po­

wodziowa. W razie, gdyby nawet wy­

soki stan wody spotkał tamę zapełnio­

ną, to jednak przy pomocy specjalnych otworów i aparatury odprowadzającej zdoła się skutecznie odprowadzać wo­

dy powodziowe i nie ucierp' na tym a- ni bezpieczeństwo samej tamy, ani też tereny położone poniżej niej. Dalszym zadaniem zapory jest regulowanie sta­

nu wody na górnej Wiśle. W miesią­

cach bowiem letnich na skutek ogrom­

nych upałów stan wody na Wiśle jest tak niski, że uniemożliwia wszelką że­

(16)

Nr. 2 (25)

glugę, Dzięki zatem zaporze będzie można wodą, nagromadzoną w zbior­

niku regulować w miesiącach letnich niskie stany wód na Wiśle.

Oczywiście sama tama w Porąbce nie będzie w stanie podołać temu zada­

niu, dlatego też w projekcie jest cały szereg tam na naszych rzekach górs­

kich, jak na Dunajcu w Rożnowie, gdzie już są prowadzone prace przygotowaw­

cze, dalej w projekcie jest podobna za­

pora w Czorsztynie, Czchowie i na Raibie w okolicy Pcimia. Dopiero dzię­

ki współpracy całego systemu zapór będzie można stale utrzymywać żeglu­

gę na Wiśle i zabezpieczyć kraj przed powodzią. Ostatni cel zapory, to wy­

zyskanie olbrzymiej energii wodnej, — Wkrótce w pobliżu zapory stanie wiel­

ka elektrownia, która zasili Małopolskę Zachodnią wielkiej wartości prądem e- lektrycznym. Stworzenie tamy posiada wreszcie ogromne znaczenie dla ruchu turystycznego. Nad jeziorem stanie ca­

ły szereg will, domów wypoczynkowych, pensjonatów, sanatoriów i t, d., zwłasz­

cza że okolica jes bardzo piękna, a po­

wietrze czyste i zdrowe.

W miesiącach letnich jezioro będzie wymarzonym terenem do uprawiana sportu wodnego, w zimie dla żaglo­

wego, słowem w okolicach Porąbki roz­

wijać się będzie przez cały rok ruch turystyczny, sportowy i letniskowy.

S T A N IS Ł A W L U B E C K I.

Katastrofy kopalniane na Śląsku w niedawnej przeszłości

i i i. PO ŻA R W KO PALN I.

M iasto Siem ian ow ice, m ie jsco ­ w ość licząca dziś około 40.000 m ieszkańców , cierp iąca w obecnym okresie b ezrob ocia na sku tek sw e­

go silnego uprzem ysłow ienia, p rze­

żyła przed kilkudziesięciu laty chw ile w ielkiej trwogi i ogólnego przygnębienia, a to z powodu k a ­ tastrofy kopalnianej, k tó ra zdarzy­

ła się w jed n ej z m iejscow ych k o­

palń, a m ianow icie w kopalni „Fi- cinus". K atastro fa ta pochłonęła około 60 ofiar (4 trupy, reszta zaś

— ciężk ie uszkodzenia, przew ażnie przez poparzenie, przez ogień).

K opalnia ta b yła od r. 1872

w łasnością koncernu pod nazw ą ,,Zjednoczone huty K rólew ska i I aury Sp. A kc. w B e rlin ie ", który obejm ow ał trzy m iejscow e kopalnie j pod nazw ą ,,R ich te r' , „Ficinus ( i „K noff", oraz hutę żelaza „Laury . (O statnie dwie kopalnie są (dzfś unieruchom ione).

W dniu 26. w rześnia 1903 r.

około godziny 7-m ej rano, z głę­

b okości około 65 m. pod zie­

mią, z pokładu „K arolin y", posia­

dającego grubość w ęgla do 6-ciiu m etrów , zaalarm ow ano:

„Pożar w kop alni!"

Zahuczały złowrogo syreny oko­

(17)

Nr. 2 (25) Str. 15

licznych zakładów przem ysłow ych, na ulicę wybiegli w ystraszeni lu­

dzie. M atki i żony z zapłakanym i oczym a... Dzieci ojców pracujących w kopalni „Ficinus" zostały na­

tychm iast zwolnione ze szkół przez swych nauczycieli. R ozszedł się płacz i narzekanie po ulicach...

P rzyczyn ą pożaru m iało być to, że pewien górnik, w racając około godziny 6 i pół z nocnej szychty na jednej z licznych pochylni, p op ra­

wiał knot na swej lampie olejnej i zrzucił kaw ałek knota, który wpadł pod zabudowanie pomostu, gdzie znajdowało się mnóstwo ru- pieci, jak stare drzewo, ipapier, trociny, olej, pył węglowy i t. p, W szystko to w k rótce zaczęło się palić, w pierwszeji chwili nie zauw a­

żone przez nikogo- Trzeba wziąść pod uwagę, że w owych latach gór­

nictwo na Śląsku nie znało będą­

cych dzisiaj w użytku lamp a c e ty ­ lenowych, lecz św iecono jeszcze lampkami olejnymi z knotem ba­

wełnianym. Pierw szą ofiarą, rozsze­

rzającego się po gankach kopalnia­

nych dymu, padło 8 koni, w znajdu­

jącej się w pobliżu stajni. Konie później znaleziono nieżywe.

A by nie dopuścić do ro zszerza­

nia się ognia, zarządziło kierow nic­

two robót ratunkow ych, w osobie asesora górniczego Liebenheinera —

„zatam ow anie" całego pokładu „ K a ­ roliny", w szczególności palącego się oddziału. Pod kierow nictw em ówczesnego- zarząd cy kopalni śp.

Sandiga, k tó ry później również padł ofiarą katastrofy, oraz szty­

gara Fogtta, zatam ow ano m iejsca przy szybikach 1-szym i 2-gim, zaś iprzy szybikach 3-cim i 4-tym objęli kierow nictw o sztygar objaz­

dowy Nowiński, (późniejszy dyrek­

tor kopalniany), oraz sztygar Di- trich. P racow an o gorączkow o przy stawianiu ogniotrw ałych tam, gdy nagle około godziny 10-tej nastąpi­

ła 1-sza eksplozja o ogromnej sile, k tóra zerw ała w szystkie gotowe i zaczęte już tamy, w skutek czego zaraz kilku górników odniosło sil­

ne poparzenia na ciele.

Po eksplozji wśród pracujących górników wybuchła panika i pewna część załogi, uciekając w kierunku szybu „Sary prawdopodobnie w skutek gryzącego czadu, jak rów ­ nież i huku eksplozji, straciła orientację i dostała się w strefę zagazow aną. Jed en z ocalonych górników opowiadał później: „U cie­

kając, przedostałem się na krótki odcinek, napełniony gryzącym rzą­

dem, który swym zapachem p rzy ­ pominał siarkę i tlenek. W iedząc o tem, że niedaleko stąd mieści się drewniana tam a wentylacyjna, poza k tó rą już tylko k rótk a droga a o szybu „S ar , przy dogasającym płomyku lampy, gnałem pędzony reszkam i sił, a dostaw szy się ku zbaw czym drzwiom, z trudem tylko byiem w stanie je otw orzyć. Z trz a ­ skiem zam knęły się one i w tej chwili owionął mnie powiew św ieże­

go pow ietrza. Na wpół przytom ­ ny potoczyłem się na ziemię. Byłem jednak ocalony".

Po natychm iastow ym w szczęciu robót ratunkow ych w strefie zaga­

zowanej, znaleziono w samym szy­

biku na pom ostach drabin nasypy- w aczy Oleksa i W yleżała, oraz cie­

ślę górniczego Segietha, już nieży­

wych. G órnicy ci, najprawdopodo­

bniej, uciekając po drabinach przed grożącym im niebezpieczeństwiem ,

(18)

Str. 16 Nr. 2 (25)

zostali zaskoczen i śm iercią w skutek zaczadzenia gazem i gorącym dy­

mem. N ieco w yżej, już niedaleko pow ierzchni ziemi, znaleziono rów ­ nież w pozycji leżącej sztygara D eutsch era, oraz ręb acza D ytkę, którzy na szczęście w skutek dopły­

wu św ieżego pow ietrza dawali stłabe znaki życia i których po przew ie­

zieniu do szpitala można było- ura­

tow ać.

Gdy pożar w m iędzyczasie przy­

b iera ł coraz w iększe rozm iary, na sku tek alarm ów przybyły k o leżeń ­ skie oddziały ratow nicze z sąsie­

dniej kopalni ,, R ic h te r". Drużyny te, w yposażone były w aparaty ra ­ tow nicze i m aski gazowe. Prow adził ja nadsztygar Stefan . W śród ustaw i­

cznych detonacyj, przy których w skutek ogromnego ciep ła pękały ściany pokładów — nastąpiła 2-ga eksplozja pyłu węglowego, w n a­

stępstw ie czego znowu znaczna ilość górników i sztygarów odniosła sil­

ne poparzenia, a naw et członkow ie drużyny ratow niczej zostali poranie­

ni. K ilku pozostałych osób nie było w stanie podołać olbrzym iej, wśród najgorszych w arunków i niebezp ie­

czeństw a życia prow adzonej pracy.

Ponadto w alcząc z groźnym elem en­

tem m usieli się liczyć z dalszymi eksplozjam i, k tó re lada chwilę mo­

gły w ybuchnąć. T rz e b a było zażą­

dać śpiesznie św ieżych posiłków ra ­ tunkow ych, k tó re też przybyły pod kierow nictw em asesora L ieben h ei- nera. W tedy, około południa, n astą­

p iła trzecia i najsilniejsza eksplozja, straszna w sile i skutkach. Znalezio­

no bowiem później pokręcon e w korkociągi szyny żelazne, jak rów ­ nież zdem olowane próżne wózki węglowe, które zostały rzucone o ścianę.

Podczas ratow ania reszty ofiar stw ierdzono nagie zn iknięcie śp.

zarządcy kopalni Sandiga. Dzielny ten człow iek, nie zw ażając na w ła­

sne niebezpieczeństw o, praw do­

podobnie celem ratow ania ofiar, za­

puścił się sam jed en za daleko w odcinek ogniowy i uległ rów nież za­

czadzeniu. Mimo gorączkow ego na­

w oływ ania i poszukiw ania, nie odna­

leziono go i w obec coraz bardziej grożącego niebezpieczeń stw a dal­

szych wybuchów, musiano się osta­

teczn ie zdecydow ać na zatam ow a­

nie m iejsca, gdzie w edle przypusz­

czeń znajdow ać się m usiał śp. San - dig. W zru szająca b yła chwila, gdy kierow nik drużyny z zegarkiem w ręku, w yczeku jąc co do sekundy na upłynięcie w yznaczonego czaso k re­

su — w którym najpóźnieji mógł zjaw ić się Sandig, — dał znak za­

murowania ostatnim i cegłam i gan­

ku, k tó ry stał się m ogiłą b o h ater­

skiej ofiary zawodu.

D opiero po upływie przeszło 2-ch m iesięcy m ożna było pom yśleć o w ydobyciu zw łok śp. Sandiga.

O strożnie otw arto tam ę i za pom o­

cą migotliwych lam pek b ezp ieczeń ­ stwa, — k tó re posiadały tę w łaści­

wość, że przy napotkaniu już m ałej ilości niebezpiecznych gazów na­

tychm iast gasły — w szczęto poszu­

kiw ania zaginionego. Znaleziono na­

reszcie zw łoki jego w m iejscu wił-

V

(19)

gotnym , oddalonym około 100 m. od m iejsca jego ostatn iej pracy, w po­

zy cji le żącej, z tw arzą zw róconą ku ziemi. Zw łoki, w szczególności tw arz, były już silnie nadpsute. Pod szybem ,,S a ry “ sporządzono prow i­

zoryczn ą trum nę, w k tó rą złożono zw ioki i tu w głębokich czelu ściach kopalnianych, przy b lasku słabych św iatełek olejn ych lamp, zm ów iono nad zm arłym o statn ią m odlitwę, po czym w yciągnięto zw łoki na po w ierzchnię, celem oddania ich ziemi.

D zielnie spisały się oddziały gór- neze i ich kierow n icy podczas aKcji ratunkow ej w kopalni. N iektórzy p o ­ zostaw ali w głębi kopalni bez p rz e r­

wy przeszło 3 dni i nocy, co przy ów czesnych przyrządach i ap aratach św iadczy o w ysokim poziom ie w y­

trzym ałości. D latego też były liczne nagrody, k tó re rozdaw ano zasłużo­

nym. M iędzy innymi otrzym ali je : zaw iadow ca kopalni N owiński, nad- górnik P iątek , ręb a cz O lesz, oraz nadgórnik M iklis.

D opiero po kilku latach zgasł ogień na pokład zie „K arolin y " do tego stopnia, że można b y ło pom y­

śleć o dalszym eksploatow aniu w ę ­ gla z tego pokładu.

W pierw szych dniach paźd zier­

nika 1903 r. k ro cz y ł w ielotysięczn y

orszak pogrzebow y, złożony ze w szystkich sfer społeczeństw a, k tó ­ re odprow adzało zw łoki w ydobytych w pierw szych dniach 4 n ieszczęśli­

w ych ofiar, na m iejsce w iecznego spoczynku. Poprzednio w kostn icy szpitala w Siem ian ow icach, przy silnym n atłoku ludzi — nastąpiło w zruszające pożegnanie się żywych ze zm arłym i. K ażdy pragnął objąć chociażby tylko w zrokiem zw łoki m ęczenników swego zawodu, k tó ­ re złożono do trum ien w pięknych stro jach górniczych.

P o przybyciu na stary cm en­

tarz siem ianow icki, — na „ S a - d zaw kach “ i po przem ow ie, nad grobam i poległych, jednego z m iej­

scow ych duchownych, — przy ponurych dźw iękach żałobnego m arsza — zjech ali zm arli gór­

nicy pod ziem ię, tym razem po raz ostatni, aby już nigdy nie w y jech ać na pow ierzchnię. Sk rom ­ ne nagrobki ozn aczają dziś m iej­

sca spoczynku tych, którzy wy­

chodząc rano, a nie w iedząc czy w ró cą w ieczorem , — rzeczyw iście już nie pow rócili, lecz oddali swe życie na ciężkim i niebezpiecznym posterunku pracy, k o ch a ją c jednak zaw ód swój aż do śm ierci.

c. d. n.

(20)

S tr. 18 Nr. 2 (25)

Historia lipy wolności w Knurowie

Opowiadał W alenty Rakoniew- sfti— spisała jego córka Bro­

nisława, uczennica klasy VIII, członkini kółka krajoznawczego.

Już od roku 1918, podczas ciężkich zmagań o niepodległość Górnego Śląs­

ka, nosiłem się z myślą zasadzenia drze­

wa pamiątkowego w Knurowie. W ro­

ku 1921. wybrałem na ten cel Lipę, któ­

ra przy doradzie ogrodnika była najod­

powiedniejszą do tego celu, ale na nie­

szczęście rosła w. ogrodzie mego inspe­

ktora górniczego Szuberta, który był zagorzałym Niemcem. W dniu 14 lutego 1922 r. to jest w dzień moich imienin, kazałem się zameldować w mieszkaniu prywatnym pana inspektora Szuberta, w Knurowie, który mnie przyjął.

W toku rozmowy poprosiłem go, a- żeby mi podarował w dzień moich imie­

nin to drzewko lipowe, które rośnie w jego ogrodzie. Pan inspektor nie rozu­

miejąc mojej prośby, chętnie się na to zgodził i ofiarował mi drzewko owoco­

we, z tym dobrym życzeniem, by rosnąc w moim ogródku więcej przyniosło mi korzyści. Otrzymawszy drzewko, byłem zmuszony powiedzieć otwarcie, iż cho­

dzi mi nie o drzewko owocowe, ale o lipę, której potrzebuję na dzień przy­

łączenia Górnego Śląska, a także i Knurowa do Polski, ażeby zasadzić je przed gmachem Inspekcji Górniczej.

Usłyszawszy to i zrozumiawszy całą sprawę pan inspektor Szubert tak się rozgniewał, iż byłem przekonany, że się na mnie rzuci, ponieważ był silny i du­

żego wzrostu. Cofnąłem się do drzwi pokoju przyjęć, w którym tylko obaj znajdowaliśmy się, będąc gotowy do u- cieczki w razie, gdyby się na mnie rzu­

cił Po długich wyzwiskach na mnie i

wszystko co polskie, pan inspektor o- dezwał się do mnie w te słowa:

,,No dlatego, że Rakoniewsiki jest odważny, dlatego to drzewo otrzyma, ja dam jeszcze dwóch ludzi do pomocy z tym zastrzeżeniem, że jeżeli polskie proroctwo Rakoni e wskiego się nie spełni zostanie pod tym drzewkiem rozstrzelany".

Będąc dobrej myśli, podziękowałem Inspektorowi i ze słowami „Szczęść Boże" opuściłem jego mieszkanie. Per­

traktacje te odbyły się w języku nie­

mieckim. Ucieszony sukcesem udałem się do spółdzielni Z.Z.P., gdzie do za­

brania lipy podarowano mi stosowny kosz. Na drug dzień o godz. 8-ej z wóz­

kiem ręcznym i koszem, uzbrojony w kilof i łopatę, zjawiłem się w ogrodzie pana inspektora Szuberta, gdzie już czekało na mnie dwóch przeznaczonych mj do pomocy robotników w osobach:

Teodora Sokoła i jednego szywołdzia- na, nazwiskiem Józef Marek. Po kole­

żeńskim pozdrowieniu zabraliśmy się ochoczo do pracy, odrąbawszy 'kilofa­

mi obręb korzeni o średnicy przywiezio­

nego kosza, poczem wydobywszy drze­

wo wraz ze zmarzniętą ziemią, ułoży­

liśmy je w koszu, a następnie przywie­

źliśmy je do mojej zagrody, a wyrą­

bawszy w ziemi odpowiednią jamę, — włożyliśmy je wraz z koszem i zakryli ziemią, ażeby tak zaczekało do chwili historycznej, to jest przydzielenia Knu­

rowa Polsce.

W dniu przyłączenia Górnego Śląs­

ka do Polski odbyła się w Knurowie u- roczysita msza połowa na starym tar­

Cytaty

Powiązane dokumenty

e g o pisemka, jednanie nam now ych czetelnik ów i prenum eratów oraz o nadesłanie nam sam odzielnie opracow anych artykułów krajoznaw czych, które nadawałyby się

podcieniami znajdują się oprócz rynku jeszcze na ul Niemieckiej i na dawnej Głębokiej, obecnie Legjonów, Do rynku przytyka również dom dawnego burmistrza

wioną młodzież i prosi, by wybrano przyszłą „wdowę", albowiem zbliża się godzina śmierci starego i (zmęczonego zabawami „basu”. Skończywszy to

Spółdzielnia uczniowska Gimnazjum Neoklasycznego w Chorzowie t rozpisuje konkurs na 3 stypendja, przeznaczone na częściowo pokrycie taksy administracyjnej za drugie

Kiedy znajdziemy się na polach węglowych, ciągnących się około Królewskiej Huty, Katowic, Mysło­.. wic, czy innych miast naszego z a ­ głębia węglowego,

cała praca naszej organizacji schowała się do podziemi huty cynkowej w Lipinach, gdzie przygotowała się systematycznie i konspiracyjnie do ruchu zbrojnego.. Do

odłączyło się od p arafii 3.400 dusz, przyłączywszy się do nowopowstałej p arafii

go dzwon, jakkolwiek także bardzo melodyjny i nader piękny. To też był on dumą mieszkańców wsi, którzy niecierpliwie oczekiwali na dzień jego chrztu. Tak się