• Nie Znaleziono Wyników

As. Ilustrowany magazyn tygodniowy, 1939, R. 5, nr 22

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "As. Ilustrowany magazyn tygodniowy, 1939, R. 5, nr 22"

Copied!
31
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

& z jc u d ^ s z k j f r b w p ß £ j ^ u ) L e l^

A N T O N I W Y S O C K I

C zytaniu ludow e czy w ypisy dla szkół w yższych m iały p rzy pom ocy ąn eg d o t z ży­

cia cesarzów , Leopoldów i Józefów , 6 ich h u m a n ita rn y c h u czynkach, w ychow ać ucz­

niów na p a trjo tó w a u strja c k ic h . Rząd nie był ta k bezczelny, ja k ro sy jsk i, k tó ry na ziem iach p o lsk ich w znosił p o m n ik i k u czci carów . K atarzy n y II w W ilnie, c a ra A lek­

s a n d ra II „osw obodziciela“ w Częstochow ie, złow rogiej pam ięci generałów , M uraw iew a i P askiew icza, a rz ą d niem iecki p o m n ik B ism arcka, ale nie z an ie ch ał sposobności do u ra b ia n ia lo jaln aści w iern o p o d d ań czej, i to ju ż w duszy uczniów szkół ludow ych i gim nazjalnych.

M alarz W łodzim ierz T e tm a je r sk a rż y ł się :

— T a k ą tru c iz n ą dziw nie p o d stęp n ie m oż­

na zak ażać m yśl dziecka i atm o sferę dom u.

J a n ie d aw ałem się w szkołach n a b ie ra ć na to „austrjiacikie g ad a n ie “.

W łodzim ierz T e tm a je r, b r a t poety K azi­

m ierza, w sp an iały airtysła, uczeń m istrza M atejki, w niósł po pow rocie z M onachjum noive, ko lo ro w e sp o jrzen ie n a k ra jo b ra z . Szczera dusza, „ g o sp o d arz“ „W esela“ Wy- spiańskiegOi, ożeniony z M ikołajczyków ną, c ó rk ą g o sp o d arza z Bronow ie, z ja k ą ż g łę­

bią uczucia deklam ow ał stro fy „B eniow skie­

go“ i „P ogrzeb k a p ita n a M.“ . E n tu z ja sta poezji, n ie tylko Słow ackiego, ale i c h a ra k ­ terystycznych piosenek d a w n y ch czasów , in to n o w ał p rz y kieliszku i p o ry w a ł słu c h a ­ czów p io sn k ą „K urdesz, K urdesz n ad K ur- deszam i".

Z p a s ją m ów ił o ty c h rzek o m ą d o b ro tli­

w ością n atch n io n y ch o p o w iad an iach , ja k to cesarz Józef II u d ał le k a rz a w ja k ie jś Ubo­

giej izbie i niby z a p isu ją c recep tę, w ypisał kw it do k a sy p ań stw o w ej n a 25 dukatów . Albo że cesarz L eopold podw iózł kulaw ego ż eb rak a sw ym powozem .

—- O drazu p rzen ik ałem , o co chodzi. W ie ­ działem zaraz, że jed en i dru g i, to ła jd a k i.

Jeden p rz e p e łn ia ł Polakalm i w ięzienia w T y ­ ro lu i Styrji, z ag rab ił w G alicji d o b ra k o ­ ścielne i królew szczyzny. D rugi m achiaw el- sko siał nienaw iść m iędzy P o la k a m i i R u si­

nam i. Z nam y ich. A m oje dzieci o m ało dały b y się w szkole złudzić łem i p o w ia stk a ­ mi o sa m a ry ta ń sk ie m , a m oże i polskiom sercu, tych p e rfid n y c h w ładców .

T e tm a je r niew iele się m ylił.

Nie tyle oni, ale ich m in istro w ie i cały a d m in istra c y jn y u rzęd n iczy a p a ra t, złożony w zn aczn ej części ze zniem czonych Czechów', dążył do z a u słrja c z e n ia społeczeństw a.

Z aczynano od szkoły.

W p raw d zie nie p isan o w p o d ręczn ik ach szkolnych, że cesarzo w a Miarja T eresa p ła ­ k ała p rz y a k c ie p o d p isy w an ia k a rty ro z b io ­ rów' Polski, ale ta legenda długo p ę ta ła się

w Oipinji k u zb u d o w an iu czci dla dom u H absburskiego, w t a k t m elodji h y m n u H a y ­ dna, „ h y m n u lu d ó w “, „Boże wspieraj, Boże ochroń, n am cesarza i nasz k r a j “ .

W ypisy sk ład ały się z o d p o w ied n io do­

bran y ch ury w k ó w z u tw o ró w p o lsk iej p ro ­ zy i poezji. O ile ziaś w ydało się cenzurze, że ja k a ś m yśl byłab y zb y t śm iała d la m ło­

dych polskich um ysłów , to bez cerem o n ji opuszczano w tekście w iążące ją słow a.

W „ P a n u T ad eu szu “ w w ierszach:

„N iech żyje, k rz y k n ą ł sędzia, w znosząc w’góirę flaszę, M iasto Gdańsk, niegdyś nasze, znowm będzie n asze“ —

R ad a S zkolna w e Lwow ie „zg ilo ty n ó w ała“

d ru g i w iersz, m im o, że w idocznie ilie rym o- wuły się z sobą. Ale nauczyciele, poloniści,

n iejak o w zrozum ieniu, że wreirsz ten o p u ­ szczono przez pom yłkę, kazali go uczniom uzupełniać wr książce.

W iersz, dziw nie pom yśleć, ja k p o latach , wT obecnej chw ili, świeży, ja k aktualny!...

T akże ci nauczyciele oddziaływ ali w' d u ­ ch u n aro d o w y m n a m łodzież przez* u rz ą d z a ­ nie uro czy sty ch w ieczorów k u czci M ickie- wiczą, z re c y ta c ją zbiorow ych scen z „P a n a Tlaldeusza“ i z „D ziadów “, i trzeb a p rzyznać, bez p rzeszk ó d ze stro n y m iejscow ych w ładz przełożonych. Złotem i głoskam i z a p isa ł się wr tej a k c ji śp. p ro fe so r Szym on M atusiak i zn ak o m ity filolog p ro f. A rtu r P a ss e n d o r­

fer, a u to r „B łędów ję zy k o w y ch “ i d ra m a tu 0 N apoleonie.

W olność wr w y ra ż a n iu , tych uczuć u w y ­ d a tn ia się tem ja s k ra w ie j, jeśli się ją zesta­

wi ze sto su n k a m i wr g im n azjach ro syjskich 1 p ru s k ic h ma ob szarze P olski.

W K rólestw ie p rz e d s ta w ił te stosunki w strząsa jąceun p ió rem S tefan Ż erom ski w p o ­ w ieści „Syzyfow e p ra c e “ ; Syzyfow e, bo nie zdołały p rz y tłu m ić głosu serc m łodzieży.

T ak a scena,, gdy stu d en ci w s a li szkolnej stra ż u ją u drzw i w ychodzących n a k o ry ta rz , w czasie lek cji polskiego po ro s y jsk u , a p ro ­ feso r P o lak , przem ilcza, nib y n ie słysząc, że uczeń w y p o w iad a m ickiew iczow ską „Re­

dutę O rdona ‘ — „n; m strz e la ć nie k a z a ­ n o “ — ta scen a g odna jest, ja k o o praw a, na tchnieiniia wjieslzczal

A przeszpiegi, ja k sieć pajęc za, o rg an izo ­ w ana przez A puchtina, k u ra to ra w arszaw ­ skiego o kręgu naukow ego, to k o sz m a rn a e- poka życia m łodego p o k o len ia, w z ra s ta ją ­ cego w ów czas „m łodego la s u “.

T akże podobno, choć innem i, b a rd z ie j sk o m p lik o w an em i m etodam i szy k an o w an o uczniów w szkołach w W ielkopolsce, Śląsku i P om orzu, aż do w rzesió sk iej trag ed ji. U k a­

zał tę m a rty ro lo g ję m łodzieży H en ry k S ien­

kiew icz w now eli „Z p am iętn ik ó w p o z n a ń ­ skiego n au czy ciela“ , m a ją c zresztą, p o d tym tytułem , tak że na m yśli szkoły w K rólestw ie, z językiem w y k ład o w y m obcym , ro sy jsk im , szpiegostw em , łap ó w k am i i „w ilczym b ile ­ te m “, k tó ry tam o w ał m ożność stu d jó w w in ­ nym z: k ład zie naukow ym , po opuszczeniu tego, w k tó ry m m yślenie u czn ia u z n a n o za niepraw om yślne.

T a k ic h szy k an w g alicy jsk ich szkołach nie było, a n iem al h u m o ry sty czn e h o d o w a ­ n ia patirjotyzm u a u strja c k ie g o n ie w y n a ra ­ d aw iały um ysłów . Z tego p o k o le n ia byli p i­

sarze, S tan isław W y sp iań sk i, L u cjan Rydel, obaj, W łodzim ierz i K azim ierz, T e tm a je ro ­ wie, zap o m n ian y p o eta T a tr Adam N ow icki i inni, tru d n o w szystkich wyliczyć.

In aczej w o b o w iązu ją cej służbie w o jsk o ­ wej.

T am ju ż nie było żartów .

E gzam in na oficerów rezerw y odbyw ał się po niem iecku na po d staw ie niem ieckich p o d ręczn ik ó w dla n a u k i w iedzy w ojskow ej.

N iem iecka była komendai. In n a rzecz, że r e ­ k ru c i bezw iednie polonizow ali słow a k o ­ m endy. W y tw a rz a ła się sp e c ja ln a gw ara, k tó ra i dziś serdecznie m og łab y u b aw ić ję ­ zykoznaw cę.

Nie od rzeczy będzie stw ierdzenie, ja k i b y ł w z ajem n y do sieb ie sto su n ek uczniów , P o lak ó w i R usinów ?

Ja k najlepszy.

T ak n a p rz y k ła d :

W Jakie d y re k to re m g im n azju m był śp.

Sienkiew icz, R usin. P ro feso ro w ie z w y ją t­

kiem dw óch, p ro fe so ra lite r a tu ry polskiej, M aślaka, R usina i p ro fe so ra m atem aty k i,

W S P O M N I E N I E

K osteckiego, R usina, inni, członkow ie n a u ­ czycielskiego g ro n a, Polacy. O ja k ic h ś m ię­

d zy niimi stairciiaoh, nieohęciach i rozdźw ię- k ach na tle politycznem , n ie było mowy.

Żyli z sobą p rzy k ład n ie, p rzy jacielsk o , nie czyniąc w zględem uczniów ró żn icy w tr a k ­ to w an iu ich, czy byli te j czy tej n aro d o w o ­ ści. Cechy te m iały znaczenie, czysto, w y łą­

cznie w różnicy o b rząd k ó w rzym sko i gre­

cko kato lick ich .

D y rek to r Sienkiew icz o co dbał? O naukę i p o rząd ek . To też gdy zgłosili się w ydaleni z gim n azju m w S am borze czterej uczniow ie u kończonej siódm ej klasy, o przyjęcie ich do k lasy ósm ej (w ydaleni za a w a n tu ry p i­

ja c k ie ), p ro śb ie ich odm ów ił. W szyscy czte­

re j, R usini, Sm oleński, Szczaw iński, Kłak i B achrynow ski, m ieli na św iadectw ach do­

b re stopnie z n au k i, a fataln e, naganne z zach o w an ia się, ja k opiew ała ru b ry k a ów ­ czesnych b lan k ietó w św iadectw „z obycza­

jó w “ .

D y re k to r odm ów ił prośbom , b łag an io m i rad ził, ab y w in n em m ieście, w in n em gim ­ n azju m szukali szczęścia. N iech ja d ą l Może do B ochni, T arn o w a, Nowego Sącza. Tu, w Ja śle nie m a ją n a co czekać.

Było to w sobotę.

W niedzielę odbyw ało się uroczyste n ab o ­ żeństw o, przy u dziale uczniów , już do gim ­ n a z ju m zapisanych, p ro feso ró w i publiczno­

ści całego m iasta. N auka m iała się ro zp o ­ cząć w poniedziałek. Czy czte rej kandydaci do ósm ej klasy, n iep rzy jęci przez d y rek to ra, w y jech ali z Ja s ła ? N ikt n ie w iedział. N ikt się o to n ic troszczył.

Na ch ó rze z rozpoczęciem m szy św., śpie­

w ał zespół k ilk u n a stu uczniów z 'm in io n e g o ro k u , pod k ie ru n k ie m nauczyciela śpiew u i a k o m p an jam en cie organów . Nagle, po chw i­

li ciszy, rozległa się z ch ó ru m elodja, rozło­

żona n a cztery głosy, słynnego „Ave, M aria“

G ounod'a.

D reszcz w strząsn ął m ury.

Kto to śpiew ał?

To nie był ch ó r szkolny.

W c u d n ej h a rm o n ji, n a podłożu basu, p ro w ad ził m elo d ję pierw szy ten o r, a w tóro­

w ali m u d w aj ten o rzy dru d zy . Zasłuchali się ludzie, zasłuchały się m ury, w n atch n io ­ ną p ieśń fran cu sk ieg o k om pozytora.

Ju ż w iedziano, kto to był?

To oni.

Ci czterej, synow ie diaków cerkiew nych, od dziecka w c h ó ry cerkiew ne, tego, jak W łosi, u talen to w an eg o w śpiew ie narodu, w słuchani.

S kończyła się m sza. W ierni wychodzili z kościoła, ale nie odchodzili z kościelnego dziedzińca. Czekali, co będzie.

D yrektor, starszy p a n o zd ro w ej cerze, o tw a rte j tw arzy, siw ych szum iastych Wą­

sach i niew innych niebieskich oczach, b ro ­ n ił się przed oblężeniem . W szyscy, ksiądz k a n o n ik Nikiel, s ta ro sta G abryszew ski, b u r­

m istrz M ayzel i tłu m pań, otoczyli go.

P rosili.

— P ro sim y , prosim y.

Jeszcze sp o jrzen ie m ra d z ił się profesorów , jeszcze się w ah ał, ale także chyba, jak w szyscy, pod czarem k w artetu .

Nie było rady, P ogroził palcem . P rzy jął.

1 nie zaw iódł się, dobrze się ci chłopcy spraw ow ali, uczestniczyli w chórze szkol­

nym i gładko po zd aw ali m atu ry . Z końcem roku, na p odziękow anie i pożegnanie m iasta zab rzm iał w kościele raz jeszcze ich k w a r­

tet „Ave M aria“ .

2 . AS

(3)

I LUST R O W A N Y M A G A Z Y K T Y G O D N I O W Y Z A Ł O Ż Y C I E L I W Y D A W C A : M A R J A N D Ą B R O W S K I

R E D A K T O R : J A N M A L E S Z E W S K I K I E R O W N I K L I T E R A C K I : J U L J U S Z L E O K I E R O W N I K G R A F I C Z N Y : J A N U S Z M A R J A B R Z E S K I ADRES RED A K C JI i A D M IN IST R A C JI: K R A K Ó W ,W IE L O P O L E 1 (PAŁAC PRASY). - TEL. 1 5 0 -6 0 , 1 5 0 -6 1 , 1 5 0 -6 2 , 1 5 0 -6 3 , 1 5 0 -6 4 , 1 5 0 -6 5 , 1 5 0 -6 6

K ON TO P. K. O. K R A K Ó W NR. 4 0 0 .2 0 0 .

P RZEK A Z R O Z R A C H U N K O W Y Nr. 11 P R Z E Z URZ. PO C Z T. K RAKÓW 2

I L U S T R O W A N Y M A G A Z Y N T Y G O D N I O W Y C E N A N U M E R U G R O S Z Y 40

PR EN U M ER A TA K W A R T A L N A 4 ZŁ. 5 0 GR.

C E N A N U M E R U W L I T W I E 5 0 C T .

CENY O G Ł O S Z E Ń : W y so k o ść k o lu m n y 2 7 5 m m . S z e r o k o ś ć k o lu m n y 2 0 0 m m . — S tro n a d zieli s ię n a 3 tam y, s z e r o k o ś ć ła m u 6 3 m m . C ała s t r o ­ n a zł. 6 0 0 P ó ł s tro n y zł. 3 0 0 .1 m . w 1 ła m ie 9 0 gr. Z a o g ło s z e n ie k o lo ro w e d o liczam y d o d a tk o w o 5 0 % za k a ż d y kolor, p ró c z z a s a d n ic z e g o . Ż a d n y c h z a s tr z e ż e ń c o d o m ie js c a z a m ie s z c z e n ia o g ło s z e n ia n ie p rz y jm u je m y

Numer 22 N ied ziela , 28 m a ja 1939 R ok M

F o t. T a d e u s z S i e m i a n o w s k iZ a k o p a n e .

G dy naokoło n a s sza le jq coraz to g w a łto w n iejsze „w yczyny" polityczne i p ro p a g a n d o w e n a sz y c h w rogów , P olsk a p e w n a p atriotyzm u sw y c h o b y w a te li i sw ej siły zbrojnej, stosuje m eio d e sp o k o jn eg o i gotow ego do o d p a rc ia m ożliw ego

n a p a d u w y c z e k iw a n ia . N a n asz em zdjęciu oficer straży granicznej b a d a okolicę z gór Jaw orzyny.

ASY NUMERU 2 2 « GO: SZKOLNE OZASY W IE L E LAT TEMU. 'W spom nienie o szk o łach zlaiboirczyich, k tó re ró żn y m i sp o so b a ­ m i s ta ra ły się uriolbić mentaltiiolść psoftsfódh dzieci w -duchu lo jaln o ści w zględem zaborców . (Str. 2). - STUDIO 39 I „D NI KRA­

KOWA“ . M agazyn „As“ p rzed staw ia sw ym C zytelnikom najciekaw sze szczegóły -oidinolsz-ące. się do 'wB-e-lIkiego w idow iska .Nlilżyński-e- go „K aw alera księżycow ego ', k tó re stanow ić będzie ,,clou“ Dni K rakow a. (Str. 4 6). — JAK PAN (I) TRZYMA FILIŻA NK Ę? Małe stu d ju m przychologiczne, pozw alające n a m poznać c h a ra k te r człow ieka po d ro b n y ch jego ru c h a c h , ilu stro w an e ciekaw em i zd ję­

ciam i. (Str. 11—1H2). W esoły p rzew o d n ik po św iecie: AMERYKA. D alszy ćiąig ma-szego w esołego łBaiadedkara proiwa-dzli miais tym raziem do iNaiwlegio Swiiialtia. (Str. 1-5). — ZW IERZĘTA PRZED LUFĄ... APARATU K INO W EGO . Wmalżenlia sw oje z -lialsiu i pól pisze dziś, w w ieku k in a i sam olotów , m iłośnik zw ierząt na taśm ie fijanlowietj, -d-ają-c n a to młezlwykle djeOaawe -obrazy. (Star. IS­

IS). — iRAFAŁ SOHEiRMAN OPOWIADA... Z paimi-ęjfdików psy chiqgrafidlolga, ifiStir. ,1-9— 20). — -Przebój -muzyczny „A sa“ : KIEDY POGODNE WRÓCĄ DNI... T ango — piosenka P aw ła Kalety, słowa- G ustaw a iNowaka. (Str. 22). — 'ROZSTRZYGNIĘCIE KON­

KURSU W IELKANOCNEGO „ASA“ . -(-Str. 26). — Nowele, — Ką-ciilk -fił-aitellłstyaziny. — K osm etyka. — M-olda dziecięcia. — D ział goKpoid-ainśtlwia -djota&wieigó. — Hu-moir. — Roiz-rywki u-mysloiw-e. — To co najoelni-ejsizie w .literaturze, ma -s-oende, w rad jo .

AS-3

(4)

S T U D J O 39 I D N I K R A K O W

/ O

P o w y żej: T w ardow ska i T w ardow ­ sk i z „ K a w a lera k sięż y co w eg o “ N iży ń sk ieg o — k o stju m y proj. T.

O rłow icza.

b liż a ją się D ni K rakow a, k tó re stały się w y d arze­

n iem o znaczeniu, prze- k raczającem n iep o m iern ie ram y lokalne. In te re su ją one dziś c a ­ łą k u ltu ra ln ą Polskę. W ty m ok resie (od 3. VI. d o 24. VI.) szczególnie tłu m n ie z cią g ają do K ra k o w a przybysze z n a jo d le ­ glejszych zak ątk ó w k r a ju , p ra g ­ n ąc zetknąć się osobiście z p rze­

p o jo n ą w iekow ą tra d y c ją a tm o ­ sferą G rodu Podw aw elskiego.

Te szacow ne p a m ią tk i d aw n ej przeszłości, n a k tó ry c h ślady raz po ra z n a tra fia m y w K rakow ie to je d n a , n a jb a rd z ie j zn an a s tro n a m edalu. Ale je s t jeszcze

— K raków w spółczesny, żywy, idący n ap rzó d , k tó ry tak że w ar-

P o n iże j: K ostjum N ie w ia s tk i- proj. T. O rłow icza.

Dr T adeusz K u d liń sk i, k iero w n ik „ S tu d ja 39“ (na praw o z k siążką w ręce) u d ziela w skazó­

w ek w ykonaw com w id ow isk a.

/

to poznać... D ni K rakow a d a ją w łaśnie m o ż­

ność n ajp ełn iejszeg o zbliżenia do tego m iasta o niezw ykłym , p rzed ziw n y m u ro k u , k tó ry zniew ala w szystkich, n ieo b o jętn y ch n a w zru ­ szenia m n iej codzienne.

J e d n ą z a tra k c y j D ni K rak o w a są p rzy g o ­ tow yw ane zaw sze z rozm ach em w idow iska plenerow e, ro zg ry w ające się n a tle m urów w aw elskich, b ąd ź B a rb a k a n u , b ądź d zied ziń ­ ca „C ollegium N ow odw orskiego“ , b ądź w resz­

cie daw nego gm achu B ib ljo tek i Jag iello ń sk iej.

P rzed dw o m a laty n iem ały m sukcesem cie­

szył się „K o p ern ik “ L u d w ik a H iero n im a M or­

stina, w ystaw iony n a dziedzińcu w aw elskim przy udziale w ielkiej liczby staty stó w , w p rze­

p ięk n y ch k o stju m a c h . Było to p raw d ziw ie feeryczne w idow isko!

W ro k u ubiegłym p rzew in ęło się m nóstw o publiczności przez B a rb a k a n , k tó reg o o b ro n ­ ne m u ry stanow iły n a tu ra ln e tło d la w idow i­

sk a w stylu średniow iecznego m o ra lite tu pt.

„Igrce w g ród w a lą “ p ió ra A dam a Polewki.

„Ig rce“ z n a jd ą się znow u w tegorocznym p ro g ra m ie „D ni K ra k o w a “ .

D rugiem w idow iskiem plencrow em w tym ro k u będzie „zab aw a k ra k o w sk a “ o T w a r­

dow skim pt. „K siężycow y k a w a le r“ p ió ra M arjan a N iżyńskiego. Rzecz la ukaże się na dziedzińcu „C ollegium N ow odw orskiego“ w p rzy g o to w an iu „S tu d ja 39“ .

S tu d jo to należy do k ra k o w sk ie j „K onfra- te rn ji T e a tra ln e j“ , k tó ra p o staw iła sobie za cel p o b u d zan ie tw órczości p o lsk ich pisarzy d ram aty czn y ch , d a n ie im p o la do w y p ró b o ­ w an ia pom ysłów tw órczych, sk o n fro n to w a n ia ich zdolności z p ra k ty k ą sceny. P o n a d to K on­

fra te rn ia p rag n ie w yszkolić a k to ra , p rzy g o to ­ w u jąc zespół a k to rsk i, o w ysokich a m b i­

cjach. To zad an ie spoczyw a n a „S tu d jo 39“, b ędącem sk ró co n y m k u rse m gry scenicznej.

4 . AS

(5)

A leraz kilka stów o a u to rze Księżycow ego k a w a le ra “ : M arjan Niżyński, choć m ieszka o statn io w W arszaw ie, jest au to rem k rak o w ­ skim, czującym dobrze u roki tego m iasta. Z dobył on już. pierw szą nagrodę na k o n k u rsie leg;jonowym, za sztukę pt. „Trzy m gły“ , k tó ra następnie u jrzała św iatło k in k ietó w na scenie m iejskiej im. Słow ac­

kiego w K rakow ie.

Nowy jego u tw ó r pt. „K siężycow y k a w a le r“ przynosi ciekaw e u ję ­ cie leg en d arn ej postaci T w ardow skiego. Św iat czystej fikcji łączy się tu z rzeczyw istością, sen m iesza z jaw ą, a przecież a u to r nie gubi się w a b stra k c y jn y c h o b razach : d a je rzecz pełną w igoru i barw y, życia i ruchu, treściw ą a w y razistą w stylu.

Nie b ra k też „K siężycow em u k aw alero w i“ szczypty soli atty ck iej, krystalicznych ziaren „ k aw alersk ieg o “ h um oru, dodających mu

„sm aczku“. T ak ie ak cen ty saty ry czy iro n ji m ają sw oją trad y cję w daw nym teatrze i w w idow iskach tego typu. Epizody h u m o ry ­ styczne są d o b rą o d skocznią i p o żąd an em „interm ezzo“ dia scen p o ­ w ażnych czy n astro jo w y ch .

W arto dodać, iż N iżyński o p raco w ał „K siężycow ego k a w a le ra “ na zam ów ienie K rak o w sk iej K o n fra te rn ji T e a tra ln e j, k tó rą w m yśl sw ych założeń p rag n ęła m ieć w idow isko polskiego a u to ra , opracow ane z m yślą o p o trzeb ach D ni K rak o w a.

Nie um niejsza to w artości sztuki N iżyńskiego, gdyż przy ocenie dzieła sztuki trzeba b rać pod uw agę p rzedew śzystkiem realizację, pom ysłu, natom iast kw est ja bodźca artystycznego, k tó ry w p ły n ął na takie czy inne ujęcie utw oru, jest sp ra w ą d ru g o rzęd n ą, ciekaw ą jak o przyczynek do pozn an ia psychologji au to ra.

Aby uzyskać bliższe w yjaśnienia, dotyczące p racy „S tu d ja 39“ , zw racam y się do jego k ierow nika, a zarazem k iero w n ik a K o n fra te r­

nji znanego pisarza, au to ra „R um ieńców w olności“ , T adeusza K ud­

lińskiego.

K udliński od la t w ojuje o p ra w a polskiego a u to ra scenicznego.

Szczególnie szerokiem echem odbiła się w całej Polsce dy sk u sja, rozpoczęta przez niego arty k u łam i o „M ieliznach te a tra ln y c h “ , o g ła­

szanych na łam ach ,,JKC“ .

— „S tudjo 39“ —- o b jaśn ia n as u p rzejm ie dr. K udliński — je st

„p rzy b u d ó w k ą“ K o n fra te rn ji T e a tra ln e j, ta znów pow stała z in ic ja ­ tyw y k rakow skiego Zw. Za w. L iteratów . — Nasz w ysiłek idzie w k ie ­ ru n k u poszukiw ania polskiego stylu teatraln eg o . Chcem y pobudzić zainteresow anie spraw am i te a tru i to je st cel, k tó ry przyśw ieca K o n fratern ji.

Na p o czątk u ro k u 1919 stw orzyliśm y „S tudjo 39“ dla w p ro w ad ze­

n ia w czyn teoretycznych założeń. Studjo szkoli sw ych adeptów

W kole: F ragm en t dziedziA- ca N ow odw orskiego w K ra­

kowie, na którym odbędą s >% p rzed staw ien ia „ K aw a­

lera k siężycow ego" .

P ow yżej: Znaki Zodjaku z

„K aw alera k sięż y co w eg o “, kostjum y proj. T adeusza Or­

łow icza.

(6)

w sztuce gry a k to rsk ie j i p rz y ­ gotow uje rea liz a c ję sceniczną polskich utw orów . W ten, sp o ­ sób to ru jem y d rogę a u to ro m i m łodym ad ep to m sceny.

— A ja k i je st zak res p ra c

„ S tu d ja “ ? — pytam y.

— P rzew idziano tu w ykłady i ćw iczenia prak ty czn e. P ro fe ­ soram i są specjaliści z d an ej dziedziny. M. in. s p ra w ą p o sta ­ w ienia głosu za jm u je się p.

Strom feld, u m u zykalnieniem w ym ow y prof. M eyerhold, w y ­ m ow ą p. B iałkow ski, an a liz ą tekstu p. W oźnik, c h a ra k te ry z a ­ c ją p. Stępniow ski, szukaniem w yrazu w geście p. Łukaszew icz.

W śród w ykładow ców z zakresu teo rji w id n ieją nazw iska pp.

djo 39“ przekształciło się w n o r­

m aln ą szkołę d ram aty czn ą.

Tyle dr. K udliński. My ze swej stro n y m ożem y dodać, iż szkoła d ra m a ty c z n a w K rakow ie o d d a­

łab y niew ątpliw ie duże usługi sp raw ię te a tru w Polsce. P a m ię ­ tam y szkołę m iejsk ą, k tó ra is tn ia ła po w o jn ie w K rakow ie p od d y re k c ją .1. W iśniow skiego;

z p o śró d je j adeptów w ielu w y­

biło się na pierw szy plan, b ły ­ szcząc d zisiaj talen tem p ie rw ­ szej jakości.

M ieliśm y o k azję być. na p ró ­ bie „K siężycow ego K aw alera“

w lo k alu K o n se rw a to rju m i p rze­

k o n ać się, z ja k im zapałem wszyscy p racu ją.

Scena Zodjaku. — Na pierw szym p la n ie reżyser K arol Ł u k aszew icz, za nim dr. K udliński.

Na lew o: Część w yk on aw ców p rzy p a tru je się próbie — s to ją w y k o n a w czy n ie fra g m e n tó w ba­

leto w y ch w id o w isk a : p. U ngeheyer. i p. S k irl Iń­

sk a, m istrzy n i P o lsk i w g im n a sty c e.

N a p r a w o ; P a n i T w a r d o w s k a i N i e w i a s t k i P oniżej: T w ardow ski w yczarow uje ducha Bar

bary.

prof. D ybow skiego, L. H. M orstina, J. W i­

śniow skiego, d ra D obrow olskiego, d ra Le- śnodorskiego. G óreckiego, Ł ukaszew icza, P o ­ lew ki, B adulskiego...

W pierw szem półroczu istn ien ia „ S tu d ja “ staraliśm y się głów nie o rozw inięcie w ucz­

n iach przy ro d zo n y ch zdolności, ja k p o sta ­ w ienie głosu, jego um uzykalnienie, o p a n o ­ w anie gestykulacji it.p. P o ok resie w y k ła ­ dów i ćw iczeń p rzy stąp io n o do w y p ró b o w a­

nia zdobytych u m iejętności w praktyce.

K o n fra te rn ia zam ów iła u N iżyńskiego rzecz o T w ardow skim , u B unscha o W icie Stw oszu i u G óreckiego o b racie Albercie.

— Szło tu ta j zapew ne o o ry g in aln e w id o ­ w isko, zw iązane tem atycznie z K rakow em ...

— T ak. Z arów no T w ardow ski, ja k Stwosz czy b r a t A lbert to p o ­ stacie n iero zerw aln ie złączone w sw ej d ziałalności z Grodem P o d w a ­ w elskim .

N iebaw em n asi adepci b ę d ą m o­

gli zdać publiczny egzam in ze swych zdolności. W ty m ro k u ograniczm y się do jednego w idow iska — o P a ­ nu T w ardow skim , k tó re okazało się n ajłatw iejsze z ró żn y ch w zględów do realizacji.

Z dajem y sobie spraw ę —- mówi dalej K udliński —^ że w ta k k ró t­

kim przeciągu czasu (pół roku!) nie sposób w szechstronnie w yszko­

lić am atorów , debjutantów , n ie ­ m niej je d n a k m ożna im dać p o d ­ staw ow e w iadom ości i zasadnicze przeszkolenie, k tó re będzie w ym a­

gać pogłębienia i poszerzenia w d a l­

szym ok resie pracy.

D ążeniem n aszem jesl, aby „Stu-

W kale: K ierow n icy „ S tu d ja 39“ przy Krak.

K o n fratern ji T ea tra ln ej (od p ra w ej): pp. dr. Ta­

deusz K u d liń sk i, W iesła w G órecki i prof. K a­

zim ierz M eyerhold.

W śród obecnych, w idzim y sp o ro m łodzie­

ży; n a jw id o cz n iej te a tr od w czesnych la t po­

tra fi p rz y k u ć do siebie. M łodzi ad ep ci ze sk u p ien iem i p rzejęciem s łu c h a ją objaśn ień reż y se ra p. Ł u k aszew icza i k ie ro w n ik a „S tu ­ d ja 39“, T ad eu sza K udlińskiego.

Nie ch cąc p rz e szk ad zać w p racy , zaszy­

w am y się w k ą t sali w raz z „okiem p ra s y “, czyli fo to g ra fe m k o n cern u IKC. Z am ierzam y przecież schw ycić „n a g o rą c o “ frag m en ty próby. W szy stk o m usi dziać się n a jn o rm a l­

niej, jak g d y b y nigdy nic, jak g d y b y śm y nie m ieli z am ieru u trw a la ć k ilk u c h a ra k te ry ­ stycznych epizodów „K siężycow ego k a w a ­ le r a “ — w m om encie ich k rz e p n ię c ia sce­

nicznego i p rz y b ie ra n ia w yrazu teatralnego...

W tem z w ysokiego p o d ju m od­

zyw a się fo rtep ia n ... R ytm iczne je ­ go dźw ięki w p ra w ia ją w m iarow y ru c h g ru p ę dziew cząt, z k tó re j po chw ili fo rm u je się długi wąż, o ta ­ czający ja k ą ś postać niew ieścią, ży­

wo g esty k u lu jącą. To p an i T w ar­

dow ska i N iew iastki. W słuchujem y się w p o tęg u jącą się falę m elodji o p rzed ziw n em b rzm ien iu i w jej n a stro ju , p o d m alo w an y m o ry g in al­

n ą h a rm o n ją i ry tm ik ą , o d n a jd u je ­ m y w ątek treści tej sceny, p rzep o ­ jo n e j lękiem p rzed działan iem „sił nieczy sty ch “ . T a niezw ykła p la s ty ­ k a stan o w i zasadniczy w alor m uzy­

ki S tan isław a M ikuszew skiego, n a ­ p isa n e j przez u talen to w an eg o ko m ­ po zy to ra do w idow iska Niżyń-

D o ko ń czen ie na str. 31-ej.

R E PO R TA Ż F O T O G R A F I C Z N Y

M A G A Z Y N U „ A S"

6- AS

(7)

K Ą C I K

FILATELISTYCZNY

Na znacizikach W. M iasta G dańska w i­

dzimy n ajw iększe znak o m ito ści św iata le­

karskiego, przyczem nie p o trzeb a w y­

jaśniać k im był R o b ert K och lu b W il­

helm Roentgen. W y k o n an ie egzem plarzy — jest jed n o lite dla całej se rji (przy form acie 33x 40 m m ), gdyż h e ljo g ra w u ra od d aje do-

pod polski) mm

NA WYSTAWĘ ŚWIATOWĄ

D O flO W EG O

MAJ - SIERPIEŃ

luksusowymi motorowcami

m / s „ P I Ł S U D S K I ” m / s „ B A T O R Y “

In fo rm acje i zapisy:

FRANCOPOL

Warszawa, M azowiecka 9 — Lwów, Plac Halicki 7 — Łódź, P iotrkow ska 104 a — Poznań, F re d ry 12 - Bielsko, H M aja 9a —

Katowice, Mielęckiego 10.

U

o tty ć iiąm n ie !

Z m i e n n o ś ć w io sen n ej p o g o d y w p ły w a u jem nie n a sk ó rę . S t a je się o n a s z o r s t k a i p ę k a . Z a p o m o - cq k r e m u N I V E A m o ż e m y to n i e d o m a g a n i e nie tylko usu- nqć, a l e m u n a w e t z a p o b i e c . N a t a r c i e N I V E Ą — z w ła s z c z a p r z e d wyjściem na u lic ę -c h r o n i s k ó r ę d o sta te cz n ie. S k ó r a p o z o s t a ­ nie w ó w c z a s d e lik a tn a i e la s t y c z ­ na. N I V E A z a w i e r a bo w iem E U C E R Y T , ś r o d e k wzmaC niajqcy k ó r ę i s t q d t a n a d z w y c z a j n a s k u te c z n o ś ć I

K r e m N IV E A z n a jd u j e s ię w h a n d lu ty lk o w z n a ­ n y c h n i e b i e s k ic h p u d e lk a c h z b ia ły m i n a p i ­ s a m i w o k r ą g ły m o b r a m o w a n i u p o c e n i e z ł 0 , 4 0 , 0 , 7 5 , 1 , 4 0 i 2 , 6 0 P r z e s t r z e g a ­ m y z a te m p r z e d n a b y w a n i e m k r e m u , s p r z e ­ d a w a n e g o n a w a g ę p o d n a z w q N I V E A , w D O M U i W S P O P C IE

KREM

v NIYEA i

Y W Z M A C N I A S K Ó R Ę /

7

W o ła m *

LUVTUUORNm:

m fiG IS TE R

WOLSKI S T

Dwa znaczki od lew ej i praw ej stron y tw orzą se r ję , w yd an ą z okazji 50-Iecia istn ie n ia kolei żelaz­

nych w B u łg a rji. Trzy znaczki (w środku G dańska) noszą w izeru n k i uczonych G. M endla, R. Ko­

cha i W . R öntgena.

skonale w yraz tw arzy uczonych. W iadom o n am dobrze z dośw iadczenia la t ostatnich, że zainteresow anie filatelistów w zm aga się zawsze w tedy, gdy przychodzi chw ila ro z­

w iązania problem ów politycznych. — T ak też i teraz, ci zbieracze na zachód od Z bą­

szynia, k tó rzy łudząc się, że n astąp i zm ia­

na statu s quo przy ujściu W isły, w y k u p u ­ ją zgóry znaczki gdańskie, m ogą się w tym w ypadku pom ylić. Nie przypuszczam y b o ­ wiem, aby ta se rja d o starczan a m asow o przez nasze firm y po 80 groszy, m iała w krótce zw yżkow ać w cenie.

K ażdy człow iek m a swe słab o stk i i nie są od nich w olni n aw et m onarchow ie. Je ­ den z nich, a m ianow icie c a r B u łg arji Bo­

rys, je st zap alo n y m m aszy n istą i p rzy j u ­ bileuszu 50-Iecia (zaledwie!) kolei b u łg a r­

skich, p o k azan o n am w ładcę w oknie lo ­ kom otyw y, n a n a jrz a d sz y m znaczk u serji.

Z tpow ieclziane ju ż m a rk i angielskie, k tó ­ re u k a ż ą się w stulecie w prow adzenia w obieg pierw szego znaczka, pow innyby więc p rzed staw iać m. in. k ró la Jerzego V, ja k o filatelistę.

W . H.

AS-7

(8)

C Z Y U W I E R Z Y S Z ? Z A N I M Z A ­ C Z Ę Ł A M U Ż Y W A Ć M Y D Ł A P A L M O L I V E M I A Ł A M O K R O P ­ N Ą C E R Ę ! - S U C H Ą , S Z O R S T K Ą I B E Z B A R W N Ą .

A L E J A K M O G Ł O M Y D Ł O P A L M O L I V E T A K B A R D Z O P O ­ P R A W I Ć T W Ą C E R Ę ?

« J j o j m u j e

2 a ż o n ę

J o l a n t o

SPEŁNIAJĄ SIĘ MARZENIA DZIEWCZĄT DBAJĄCYCH

O SW Ą CERĘ

P O N I E W A Ż M Y D Ł O P A L M O L I V E JEST W Y R A B I A N E N A N I E ­ Z R Ó W N A N Y M O L E J K U O L I W ­

K O W Y M . S T W O R Z O N Y M

P R Z E Z N A T U R Ę D L A U T R Z Y ­ M A N I A M I Ę K K O Ś C I , G Ł A D K O Ś C I I D E L I K A T N O Ś C I S K Ó R Y . M Y ­ D Ł O P A L M O L I V E J EST W I Ę C N I E ­ Z B Ę D N E D L A S U C H E J I Z W I Ę ­ D ŁE J C E R Y !

B Y Ł A Ś W P R O S T C Z A R U J Ą C A J O L A N ­ T O ! M Y Ś L A Ł A M P A T R Z Ą C N A C IE B IE :

„ O T O S Z C Z Ę Ś L I W A P A N N A M Ł O D A , G D Y C E R A JEJ JEST T A K

D Z I E W C Z Ę C O P I Ę K N A "

i

M

W I E R Z M l, J E S Z C Z E D Z I Ś R O Z P O ­ C Z Y N A M U Ż Y W A Ć P A L M O L I V E . C H C Ę B Y Ć P E W N A , Ż E N IE B Ę D Ę M I A Ł A S T A R O W Y G L Ą D A J Ą C E J C E R Y

I JA R Ó W N I E Ż - P A L M O L I V E

0 ? _ B Ę D Z I E M O I M

M Y D Ł E M

P H sJ N piękności

W YRABIA NE N A OLEJKU O LIW K O W Y M ! O io d la c z e g o m y d ło P a lm o liv e je sl ta k o d p o w ie d n ie d la u trzy ­ m a n ia d e l i k a t n e j , g ł a d k i e j , m ło d z ie ń c z e j sk ó ry

D l a z a c h o w a n i a T w e j m ł o d o ś c i i p i ę k n a . N a t u r a s a ­ m a s t w o r z y ł a n a j d o s k o n a l s z y z e w s z y s t k i c h k o s m e ­ t y k ó w . . . ł a g o d n y , u d e l i k a t n i a j ą c y o l e j e k o l i w k o w y ! D l a t e g o m y d ł o P a l m o l i v e j e s t w y r a b i a n e n a o l e j k u o l i w k o w y m . D l a t e g o t e ż ż a d n e i n n e m y d ł o n ie m o ż e d o r ó w n a ć m y d ł u P a l m o l i v e p r z y p i e l ę g n o w a n i u c e r y . D z i ę k i n a m t y l k o z n a n e j i j e d y n e j m i e s z a n i n i e o l e j ­ k ó w o l i w k o w e g o i p a l m o w e g o , p i a n a m y d ł a P a l m o l i v e j e s t r z e c z y w i ś c i e i n n a . . . ł a g o d n a , p r z y j e m n a i z a b e z ­ p i e c z a j ą c a n a w e t n a j w r a ż l i w s z ą s k ó r ę .

A p r z y t y m t a j e d y n a w s w o i m r o d z a j u p i a n a c z y ś c i t a k g r u n t o w n i e . . . u s u w a c a ł k o w i c i e b r u d i k o s m e t y k i , z a t y k a j ą c e p o r y s k ó r y i p o w o d u j ą c e w ą g r y i l i s z a j e . P a l m o l i v e n a d a j e s k ó r z e g ł a d k o ś ć , d e l i k a t n o ś ć i ś w i e ­ ż o ś ć — s t a j e s i ę o n a o ż y w i o n a n a t u r a l n y m p i ę k n e m .

JEDYNIE M Y D Ł O PALMOLIVE JEST D O S T A T E C Z N I E Ł A G O D N E I C Z Y S T E D L A P I Ę C I O R A C Z K Ó W K A N A D Y J S K I C H

(9)

Na oszklonej w eran d zie Lipow ieckiego dworu kończono podw ieczorek. P a n M aciej odłożył serw etkę, sięgnął po p ap iero sa i zw rócił się do syna, k tó ry siedział n a p rz e ­ ciw niego n ad n ied o p itą filiż a n k ą herb aty .

— T eraz zapew ne odbędziesz sw ój sp acer z panem A ntonim ?

W ychow aw ca P io tra zerw ał się z k rzesła i pytająco sp o jrz a ł na swego ucznia, k tó ry bynajm niej nie ok azy w ał zbytniego po śp ie­

chu.

Chłopiec sp o jrz a ł b łag aln ie na m atkę, n ie ­ śmiało n a o jca i zauw ażył o b o jętn y m to ­ nem, że po pod,w ieczorku zerw ał się w ich er i p raw d o p o d o b n ie la d a chw ila spadnie deszcz.

P an M aciej sp o jrz a ł <z pod siw ych k rz a c z a ­ stych b rw i b y stro na ołowiane, chm ury, w i­

szące n ad p ark iem , p ó źn iej sk iero w ał gnie­

wny w zrok na syna.

— Deszczu n a pew no n ie będzie. A gdy­

by naw et, to n ie jesteś z cu k ru . Gdy byłem w tw oim w ieku, nie zw racałem uw agi na t a ­ kie d ro b n o stk i, ja k w ia tr czy deszcz, a m i­

mo to w yrosłem na zdrow ego człow ieka.

Chłopiec p o w stał zrezygnow any i podążył za panem A ntonim . W d rzw iach dogonił go głos m ilczącej do te j p o ry m atki.

— P ed ro , weź grubszy płaszcz i nie zapo mnij szala...

Gdy k ro k i chłopca ucichły w h allu , p rz y ­ legającym do w eran d y , p an M aciej zw rócił się do żony.

— Czy n ie m ogłabyć D olores p rz e sta ć n a ­ zywać go Pedrem ... To nie m a n a jm n ie jsz e ­ go sensu. Chłopiec u ro d zo n y i w ychow any w Polsce, m a jący tu spędzić życie i noszą cy w d o d atk u całkiem zw yczajne im ię Pio tra, nie pow inien b y ć dla ciebie żadnym P e­

drem.

— W ybacz m ój drogi, to tylko zap o m n ie­

nie. Na drugi ra z zaw ołam n a niego: P io ­ trze! Przez tyle la t b y ł dla m nie m oim m a ­ łym Pedrem .

— Musisz n areszcie zrozum ieć m o ja dro ga, że chłopiec w y ra sta z la t dziecięcych i należy go tra k to w a ć , ja k dorosłego. Tern więcej, że m usim y zw alczać tę zniew ieścia- łość i w ro d zo n ą nieśm iałość, ja k a w nim bezsprzecznie tkw i. P rzy szłe obow iązki, j a ­ kie go czekają, w y m ag ają m ocnego i o d p o r­

nego c h a ra k te ru . N ależy go w y rab iać ju ż te ­ raz. Dla jego d o b ra n ie m ogę to lero w ać sła ­ bości. Czy sądzisz, że nie zauw ażyłem , ja k niechętnie szedł n a sp acer i to tylko d la te ­ go, że obaw ia się zim na? S tajen n y F ra n c i­

szek m ów ił mi w czoraj, że^ p anicz nie sp o j­

rzy naw et n a siw ka, k tó reg o d o sta ł n a im ie­

niny, a przecież w ydaw ało mi się, że w ła­

sny w ierzchow iec je s t najm ilszy m p re z e n ­ tem, ja k i m ożna o fiaro w ać chłopcu w jego wieku.

Pan M aciej n iecierp liw ie gładził siwe wą- sy, a na • czole u tw o rzy ła m u się głęboka bruzda, św iadcząca o niezadow oleniu.

D olores nie odpow iedziała. Sięgnęła po r o ­ botę, leżącą obok na stoliku. Je j p ięk n a, w ą­

ska tw arz p o ch y liła się n ad haftem , ja k b y pod ciężarem o g rom nych czarn y ch w a rk o ­ czy, o p latający ch głowę, niby k orona.

P an M aciej sp o g ląd ał n a żonę i z a sta n a ­ wiał się, co on a m yśli w te j chw ili. Ju ż d a ­ wno m inęły czasy, gdy ich rozm ow y o z a ­ sadniczych, zdaniem p a n a M acieja, rzeczech, kończyły się gw ałtow nym sprzeciw em D olo­

res, łzam i w czarn y ch ognistych oczach, lub gniewnym p rzygryzieniem dum nych, d rż ą ­ cych ust.

Dolores o d d aw n a już n auczyła się m il­

czeć i to było b o d a j że gorsze aniżeli gniew.

Co działo się w je j sercu? Ja k ie m yśli ro ­ dziły się w p ięk n ej, d u m n ej głow ie? P o z o r­

nie p o d p o rząd k o w ała się woli męża, nie sprzeciw iała się nigdy w ygłaszanym przez niego zasadom i p an M aciej m ógł być zado­

wolonym, że u ro b ił sobie żonę tak , ja k so ­ bie tego życzył. T ym czasem teraz dziw ny spokój żony nie cieszył go w cale. P rzeciw ­ nie. P o d ejrzew ał w n im m ilczący sprzeciw i żal. N aw et ró żn ica zd ań n a tem at wycho-

T le d w .

Z O F I A K U L I N O W S K A

N O W E L A

w ania syna, będąca n a jd łu ż e j pow odem go­

rący ch d y sk u sji rodziców , ostatn im i czasy nie w yw oływ ała na u sta D olores żadnego sprzeciw u.

A przecież nie zaw sze m usiało je j być le k ­ ko. P an M aciej zdaw ał sobie spraw ę, że ta m łoda dziew czyna w yw ieziona przez niego z ojczystej H iszp an ji do m ro źn ej P olski, nie zdołała nigdy zapom nieć, to n ącej w słońcu i b lask ach Sewilli. Czy człow iek może z a ­ pom nieć sw ą ojczyznę? P a n M aciej o sta t­

n im i czasy zad aw ał sobie często podobne p y tan ie i coraz b a rd z ie j p o w ątp iew ał w szczęście żony. Jeśli nie zdołała tego d o k o ­ n ać d aw niej jego m iłość, cóż m oże ukoić je j tęsknotę dzisiaj? M iłość? T ru d n o o tern m ó­

wić po k ilk u n a stu la tach m ałżeństw a. — Owszem, p an M aciej w ierzył, że łączy ich dotychczas głębokie uczucie... je d n a k ż e b y ­ ło ono dziś bezsprzecznie znacznie słabszym argum entem , aniżeli na początku. P raw da, istn iał jeszcze jeden, n ajsiln iejszy węzeł, a. tym był m ały P io tr, n azyw any przez m a ­ tkę pieszczotliw ie w je j ojczystym języku Pedro. I w ty m je d n a k w ypadku ojciec m u ­ siał p rzep ro w ad zić sw ą wolę, chociażby k o ­ sztem bólu, ja k i zad aw ał m acierzyńskiem u sercu D olores. Czyż nie był to je d n a k zw y­

k ły los k ażd ej m atk i? Musi przecież w k o ń ­ cu zrozum ieć, że chłopiec p rz e s ta ł być dziec­

kiem i że n ajw iększa, n ajz a c h ła n n ie jsz a m i­

łość maltiki n ie m aże m u w ystarczyć. P an Ma­

ciej nie m oże pozw olić, aby P io tr, jedyny sp ad k o b ierca nazw iska i m ajątk u , w y ra sta ł pod w pływ em kobiety, jak k o lw iek k o c h a ją ­ cej, to je d n a k niew ątpliw ie przew rażliw io ­ nej i przeczulonej. Syn m usi w yróść na dzielnego m ężczyznę, k tó ry zdolny będzie w przyszłości dźw igać ciężkie i odpow ie­

dzialne zadanie, ja k ie p rzy p ad ło m u po s a r­

m ackich przo d k ach .

T ym czasem P io tr, nieśw iadom y tego, że n ad jego głow ą toczy się zaw zięta choć m il­

cząca w alka rodzicielska o wypływy, m ające zaw ażyć nad jego p rzyszłym losem , ku zm artw ien iu ojca nie p rzy p o m in ał w iele sw ych słow iańskich dziadów i p rad ziad ó w . Na pierw szy rz u t oka, podobny b y ł ty lk o do m atki. C zarne, w ijące się w łosy, ciem ne ja k węgiel oczy, tw arz śn iad a bez ru m ie ń ­ ców, niew ysoki w zro st i zbyt w ielka d e lik a t­

ność rą k i nóg p rzy p o m in ały raczej m ałego H iszpana, aniżeli dziecko, u rodzone n a p r a ­ wym brzegu W isły. Może raczej w n atu rze i usposobieniu p o s ia d ^ pew ne słow iańskie1 rysy. Był w rażliw y, zdolny, niew ytrw ały, ła ­ two zap alał się do każdego p ro je k tu i ró w ­ nież szybko gasł. Był dum ny, uczuciowy, sk ry ty i ko ch ał m atkę m iłością gw ałtow ną, zazdrosną. Do ojca żyw ił szacunek i przy-1 w iązanie nie pozbaw ione lęku, nie podobne je d n a k do nam iętnego uczucia, ja k im d a ­ rzył D olores. P an M aciej nazyw ał to egzal­

tacją i usiłowmł zw alczać ją w synu, w p ro ­ w adzając w jego życie now e zain tereso w a­

nia i odpow iednie jego w iekow i rozryw ki.

Z p oczątku chłopiec o k a z a ł się wyjątkowm u p a rty tak, ja k to zresztą było do p rzew i­

dzenia. P an M aciej i wychowmw'cy P io tra zdaw ali się tym nie zrażać i um iejętnem p o ­ stępow aniem zw alczali pow oli, lecz sk u tecz­

nie uprzedzenia dziecka. Z darzały się jesz­

cze chwile, że P io tr b u n to w ał się, zam ykał w sobie i szu k ał sch ro n ien ia u m atki, przed któ rą jedynie otw ierał swe dziecinne serce.

N astępow ały sceny pełne m elodram atycz- nego n a stro ju . P io tr rz u c a ł się w objęcia Dolores, k tó ra tu liła go do siebie ro z d z ie ra ­ jący m gestem, ja k gdyby b ro n iła dziecka p rzed jak iem ś groźnem niebezpieczeństw em . Za p a rę dni te u ro jo n e k ło p o ty m alały i cierpliw y p a n M aciej zaczynał sw ą m ró w ­ czą pracę, k tó ra ro b iąc n ap o zó r m in im aln e postępy, przecież p rz e o b ra ż a ła pow oli m ałe­

go H iszp an a w n o rm a ln e polskie dziecko.

W p ark u , a le ją stary ch w iązów , szedł P io tr ze sw ym naiuozycielem. D rzew a s ta ły już nagie, gubiąc n a w ietrze o sta tn ie liście. Skle­

pienie niebios było ta k niskie, że zdaw ało się op ierać n a w ierzchołkach w yższych k o ­ narów . P o d nogam i idących szeleściły rd z a ­ we, suche liście, a w pow ietrzu rozlegał się krzyk spłoszonych w ron.

— Dlaczego te w strętn e p tak i ro b ią tyle hałasu... obrzydliw e stw orzenia, n ie lu b ię ich.

— T ak, ich głos nie je st p rzyjem ny. J u ­ tro ra n o w eźm iem y na sp acer flo b e rt i p o ­ starasz się tra fić k tó r ą z nich. Zobaczysz, że nie w rócą prędko.

— Nie zrobię tego. P a n wie, że nie lubię strzelać.

— T ak ? Zdaw ało m i się, że pow iedziałeś przed chw ilą, że n ie lubisz rów nież w ron?

— Tak, nie do tego je d n a k stopnia, aby je

zabijać. |

— W obec tego, co będziesz ro b ił n a po, low aniu, skoro ojciec za p a rę la t zabierze cię ze sobą?

— W ątpię, czy p ó jd ę kiedy n a polow anie.

Nie p o trafiłb y m nigdy m ordow ać niewin-;

nych zw ierząt.

— Ależ polow anie to n ajszlach etn iejsza rozryw ka, ja k ą u p ra w ia ludzkość od za­

m ierzchłych czasów.

— W m oim pojęciu to nie je st ro z rj'w k a .1

— A przecież tw ój ojciec p o lu je często i chętnie.

P io tr nie znalazł odpow iedzi. Szli dłuższy:

czas w m ilczeniu. Gdy doszli do k o ń c a alei i m inęli dom ek odźw iernego n a s k r a ju p a r ­ ku, nauczyciel otw orzył m a łą fu rtk ę w b r a ­ mie.

— P a n chce w yjść n a pole? — p rz e s tra ­ szył się chłopiec. — Nie proszę, zostańm y lepiej w p ark u . P o la są teraz ta k ie sm utne i szare.

N auczyciel zam k n ą ł b ram ę i p rzek ręcił zardzew iały klucz, k tó ry tk w ił w zam ku. —1 Poszli n a p raw o w ąsk ą aleją, biegnącą w zdłuż parkow ego m u ru . Chłopiec szedł c ią ­ gle pow oli i niechętnie. W iedział, że ozna-j czoną ilość czasu m usi spędzić n a w olnem pow ietrzu i o b ojętnem było, czy pójdzie w olniej c?y szybciej. O statecznie n ie było żadnego celu, do k tó reg o dążyli. W ia tr gw i­

zdał nieprzyjem nie, ja k a ś u ła m a n a g ałąź w y daw ała niem iły skrzyp i P io tr s ta ra ł się m yśleć o czem ś innem , aby zapom nieć o tych o k ropnych, sm u tn y ch d rzew ach i ob- m okłych czarn y ch w ro n ach , k rążący ch n a d jego głową. Nagle ożyw ił się niespodziew a­

nie i podniósł ku sw em u w ychow aw cy tw arz, w k tó re j ja ś n ia ły czarne, ro z isk rz o ­ ne oczy.

— Czy w ie pan, że w H iszp an ji nie m a praw ie zim y? N aturalnie w naszem pojęciu.

M ama opow iadała, że je st ta k ciepło, że n i­

gdy nie p o trzeb a nosić fu tra . U d ziad k a w dom u przez cały ro k k w itn ą k w iaty, a naj- w iększem zm artw ieniem je s t u cieczka przed słońcem . Czy słyszy p a n ? M orze je st tak ie ciepłe, ja k u n as w oda w łazience. M ama opow iadała, że b ęd ąc dzieckiem n a z b ie ra ła sam a całą siatk ę kon ik ó w m orskich. C hciał­

bym raz zobaczyć żyw ego m orskiego k o n i­

ka... albo nie, w olałby w idzieć m eduzę. M a­

m a opow iadała, że w y g ląd ają , ja k m aleń ­ kie paraso le, ro zp ięte na tle zielonych fal.

Dzieci w y c h y la ją się łó d ek i c h w y ta ją je do rąk. Są ja k g alareta, różow e lub fjołkow e, ale n a słońcu sch n ą i nie zo staje po nich nic prócz w ilgotnej plam y.

P a n A ntoni nie je s t zachw ycony uczniem , k tó ry m arzy o m eduzach. S ta ra się więc

A S .9

Cytaty

Powiązane dokumenty

Oszczędny w zużyciu paliwa, zwolniony od podatku drogowego, rejestracji i prawa jazdy — motocykl SHL jest jedynym typem naprawdę praktycz­.. nej, nigdy niezawodnej,

nia systemu nerwowego: nerwicę serca, b ó le i zawroty głowy, uczucie niepokoju oraz sprow adzają krzepią­.. cy, naturalny sen nie pow odując

Przedstaw ienie to charakterem swym znacznie różniło się od przedstaw ienia „Świętoszka“ w teatrze Jaracza, niem niej jednak było w ybitnie stylowe. Na program

dre kobiety strzegą swego uroku przy pomocy olejku oliwkowego, który jest niezastąpiony dla utrzy mania gładkości skóry.. Piękna cera zatym decyduje o praw-dziwej

W ytw orzyła się już między nami ta przepaść, jaka niestety, dzieli jedną generację od drugiej, obaj straciliśm y w łaściw y sposób m ów ienia do siebie i

W ten sposób usuwamy skutecznie wszelkie nieczystości cery oraz w qgry z głębi porów i uzyskujemy zdrowq, iw ie iq skórę.. Ceny flakonów:

H eleny Gintelowej, Kraków, oznaczony godłem „H. Ludwika Hirszsona, W arszawa, oznaczony godłem

- Niezamówionycb materiałów Redakcja nie zwraca R eklam acje w spraw ie nieotrzym ania lub późnego doręczania egzem plarzy należy wnosić niezwłocznie, pisem