• Nie Znaleziono Wyników

Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1937, R. 4, z. 12

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1937, R. 4, z. 12"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

Mie/iecz

GRUDZIEŃ 1937

(2)

T R E K Z E S Z Y T U :

Od r e d a k c j i ... 365

Boże N aro d zen ie w H im a la ja c h — W . L o g a ...368

Dziwy in s ty n k tu — K. C h o d k i e w i c z ...371

S krzydeł!... — A r t i b o ... 376

R óżokrzyżow cy (8) — R. J. M o c z u l s k i ...378

, M ag ja b ia ła i c z a rn a “ / „O k u lty zm " — L. F u g le w i c z ... 383

W olność W oli a „ fatalizm " w astro lo g ji — K. C h o d k i e w i c z ... 388

P rzeg ląd b ib ljo g raficzn y — H. W i t k o w s k a ...390

M a rty n iz m a w o ln o m u la rs tw o — R. J. M o c z u l s k i ... 392

Co to s ą m a n tr a m y ? — K. C h o d k i e w i c z ... 395

W a r u n k i p r e n u m e r a t y „ L o t o s u“ : ro czn ie 10 zl (w U. S. A. 3 d o la ry );

pó łro czn ie 5.50; k w a r ta ln ie 3 zł; zeszy t p o jed y n czy 1 zł. K onto P. K. O. 409.940 (w ażne je st ró w n ież d aw n e n asze kon to 304.961).— A d r e s r e d a k c j i : J. K.

H a d y n a , W isła, Śl. Ciesz. S. P . 22.

K o m u n ik aty i odpow iedzi R edakcji.

Aby n ie pozo staw ić bez z a ła tw ie n ia listó w w ielu n a sz y c h C zytelników , k tó rzy dość często ż a lą się, że ich w a ru n k i m a te r ja ln e n ie p o z w a la ją n a n a b y w a n ie d la sieb ie i sw y ch b lisk ic h ty c h w sz y stk ich dzieł, k tó re w y d a je „Lotos", a k tó re żywo ich in te re s u ją , w p ro w a d zam y n a g ru d z ie ń „tani m iesiąc k siążk i“, zn iżają c cenę n a s z y c h w y d aw n ictw od 30—45%. C zy n im y to w ty m celu, ab y i m n iej za­

m o żn y m u p rz y s tę p n ić n a b y w a n ie dzieł, k tó re p rzecież w y d aw an e s ą po to, aby uczyły, w sk a zy w ały , o strze g ały i zro zu m ialsz em i czyniły życie i jego o stateczn y cel. W y k a z ty c h d zieł w raz z cen am i p o d a je m y n a o sta tn ie j s tro n ie o k ła d k i.

N ależność za zam ó w io n e k s ią ż k i n ależy w ty m w y p a d k u w p łac ać z g ó ry n a P. K. O. lu b też p rzek a zem p ocztow ym lu b ro z ra c h u n k o w y m . P rz y te j sposob­

ności za zn aczam y , że d aw n y n asz n r P . K. O. 304.961 je s t ró w n ież w ażn y i obecnie.

Spis treści ro c z n ik a bieżącego z a łą c z a m y do n in ie jsze g o n u m e ru .

W a ż n e d l a C z y t e l n i k ó w z K r a k o w a i o k o l i c y : W szy stk ie w y d a w n ic tw a „L otosu" s ą w K rak o w ie do n a b y c ia w firm ie: Teodor T om aszkie­

wicz, o p ty k , ul. F lo r ja ń s k a 30 (w ejście w sien i), te lefo n 118-35.

W P. S ta n isła w Ogiński. B ardzo ż a łu jem y , że z a p o m n ia ł P a n p o d ać sw ój a d re s n a liście do n a s p rzesłan y m . N ie fig u ru je P a n rów nież w . sp isie czy teln ik ó w Lotosu, m im o to m a m y n ad zieję, że sło w a nasze, sk re ślo n e n a tern m iejscu , d o jd ą do św iad o m o ści P a n a . B ard zo n a m p rzy k ro , że k s ią ż k a S a b a z iu s a „sp ro w ad ziła d la P a n a i jego o to czen ia ty le tra g ic z n y c h przeżyć", je st to dow odem , że „dzieci n ie p o w in n y s ię b aw ić o g n iem ", co je st s ta r ą , a w ieczyście a k t u a ln ą p raw d ą.

Is tn ie ją p ew n e dzieła, p is a n e w celach p rzestro g i i n a u k i d la n ie św ia d o m y ch tego zła. k tó re ich bezw ied n ie otacza. P o d o b n em i w sw em za ło żen iu p ra c a m i są d zieła u czo n y ch o tru c iz n a c h , ic h s k ła d z ie ch em iczn y m , ich d z iałan iu , i śro d k a c h leczniczych, n iw e lu ją c y c h owe z a tru c ia . Czy — p rzeczy taw szy ta k ą k siąż k ę — u s iło w a łb y P a n z a ra z w y k o rzy sty w ać je j te o rety cz n e w iad o m o ści w celach „m o r­

d e rcz y ch ?"? M ogłoby to u cz y n ić dziecko, lu b szalen iec! Jeżeli (bo n ie w iem y (Ciąg d a lsz y n a s tr. III)

(3)

Rocznik IV Z eszyt 12

/ / LOT h / / Grudzień 1937

M iesięcznik p o św ięco n y ro z w o jo w i i k u ltu rz e życia w e w n ę trzn e g o , o ra z w a rto ścio m tw ó rc z y m p o lsk ie j m yśli tra n s c e n d e n tn e j.

S Y N T E Z A W I E D Z Y E Z O T E R Y C Z N E J O r g a n Tow . P a ra p sy c h ic z n e g o im . J u lja n a O chorow icza we Lw ow ie

R e d a g u je J. K. H ad y n a, W ista, Ś ląsk C ieszyński.

„ Porw ać ogień strze żo n y, za n ie ść w o jc z y s te stro n y to c e l. . . “

St. Wyspiański

Od Redakcji

S ą pew ne okresy w życiu człow ieka i pew ne godziny w ciągu d n ia, gdy m yśl po rzu ca swe n o rm aln e drogi, biegnące zazwyczaj k u przyszłości i — od w racając się ku dniom , które m inęły, zlicza ich w ysiłek i ich plon... T ak ą chw ilę przeżyw am y obecnie, zam y ­ k ając nin iejszy m n u m ere m „L otosu“ czw arty ro k naszej w spólnej p ra cy i naszych w spólnych w ysiłków . Że p ra c a była pięk n ą, tern p ięk n em spełnionego obow iązku, że tr u d w ydał bogate plony, nie m u sim y po w ielekroć pow tarzać. Raczej streścim y się w k ró tk ich słow ach podzięki, skierow anych do W as, kochani Czytelnicy: za­

w dzięczam y W am bowiem w iele chw il głębokiej i rzew nej radości, w iele sił i zachęty do pracy, czerpanej z W aszych słów, z W aszych listów i W aszej ofiarnej w spółpracy! L ata, któ re m inęły, zespoliły n a s w w ielk ą Rodzinę, ro zrzuconą szeroko po całej k u li ziem skiej, niem niej jed n ak połączoną siln y m i w ęzłam i zrozum ienia, życzli­

wości i sy m p atii. M ożna powiedzieć, że utw o rzy liśm y w ielki, b ra ­ tersk i zw iązek, ja k ą ś po tężn ą kooperację w ielu dusz, w celu dobra, w y m ian y w zajem nych sił i św iatła, w celu osiągnięcia tych wyżyn, z któ ry ch łatw iej rozpoznać w zględną w arto ść m ate rja ln y c h osią­

gów, osobistych am bicyj, zm ysłow ych doznań. W spólnym w y sił­

kiem uczym y się stw arzać nowe horyzonty, któ re u ła tw ia ją nam k o n ta k t z w szechśw iatem . W ielu z nas p rzestało już narzek ać n a bezcelow ą m ękę życia, bo sta li się św iadom i celu i zadania, d la którego podjęli tru d żyw ota; dla w ielu o tw a rtą została p rzed ziw n a sk a rb n ica cudow nych darów , złożonych w zapoznanej duszy czło­

wieka... W szystko to zaliczyć trzeb a do błogosław ionych plonów naszej w spólnej czteroletniej pracy, zam ykającej się w 48 zeszytach

„L otosu“ i 11 to m ach d ru k o w an y ch p rac z dziedziny ezoteryzm u.

Dlaczego piszem y o tern n a tern m iejscu? Oto, aby więzy, łą ­

czące nas, zasilić, a dalszym w ysiłkom dodać zachęty i radosnej

(4)

ufności w w arto ść podejm ow anych prób. Nic bow iem nie ginie, a n ajm niejsze z ia rn o dobra, rzucone w głąb udręczonego serca, w y k w ita siłą i rad o ścią w najcięższej godzinie życia. Nie każdy m a czas n a głębszą a n alizę w łasnej duszy, niew ielu z Czytelników z as ta n aw ia się może, co daje im le k tu ra pism a, służącego „rozwo­

jow i i k u ltu rz e życia w ew nętrznego“. Ale może słow a jednego z bardzo w ielu listów , któ re p rzychodzą do nas, jak o pro m ien n i goście, niosący siłę i radość, w ielu z w as przyjm ie za sw oje w łasne.

Oto, co w form ie zw ierzeń, pisze m. in. jed n a z Czytelniczek:

„L otos s ta l się d la m n ie czem ś ta k p o trzeb n em , ja k słońce. K iedy p rzy ­ ch odziły b ard zo ciężkie ch w ile życia, k ied y w d u szy z a p a d a ła ja k a ś s z a ra b ezn ad ziejn o ść, b ra ła m do r ą k p ie rw szy lepszy n u m e r tego niezaw o d n eg o m ojego p rz y ja c ie la , z n a jd u ją c w n im zaw sze p o k rzep ien ie n a d u ch u . Po p ro s tu zro zu m ieć n ie m ogę, ja k im sp o so b em zaszły we m n ie ta k ie g r u n ­ to w n e zm ian y k u lep szem u . Gdzie p o d z ia ła się m o ja n ie ch ęć do ludzi, m o ja złośliw ość, m o je d o szu k iw an ie się p rzy cz y n złego w in n y c h , z a m ia s t w so ­ bie? P ie rz c h ły bez ś la d u : m o je ciąg łe rozg o ry czen ia, n ie w ia ra w ow ocność sw ej p racy , n iech ęć do życia. Jestem te ra z s ta le po g o d n a, d la każd eg o m a m ła g o d n y u śm ie c h i s zcze rą życzliw ość.“ ltd . itd.

Czyż ten p ięk n y osiąg nie zbliża k u isto tn e m u szczęściu, jak im jest niczem nie zam ącony spokój w ew nętrzny!

In n y C zytelnik pisze:

„P rzek o n a w szy się n a sobie i g ro n ie m o ich zn a jo m y ch , n a leżąc y ch do zespołu s ta ły c h C zy teln ik ó w „L o to su “, ja k b ard zo d o d a tn i w pływ w y w iera choćby częściow e sto so w a n ie za sad ezo terycznych, s ta r a m się w szędzie, gdzie ty lk o za u w aż ę, choćby m im o w aln ie p o d a tn y g r u n t k u tem u , zach ęcać do p re n u m e ro w a n ia „L o to su “.

I jeszcze in n y list:

„N a u z n a n ie z a słu g u jecie w p e łn i z a ś m ia łą in ic ja ty w ę „ o tw a rty ch o k ie n n a ś w ia t“. Bo p rz e ra ż e n ie w p ro st o g a rn ia n a w id o k sp u sto sz en ia , ja k i fa n a ty z m sieje nao k o ło w d u s z a c h d o ty ch czas św ieżych, ch ło n n y ch , g ib k ich (t. zw. „p lasty czn y c h ") i jeżeli n ie m a ją one tro c h ę w łasn eg o cię­

ż a ru g a tu n k o w e g o , o d p o rn o ści i w oli w z a c h o w a n iu zd ro w eg o s ą d u (nie zw aża jąc n a ża d n e gło śn e im io n a w h ie r a r c h ji sto w arzy szeń ) s ta j ą się po p e w n y m czasie a u to k ra ty w n e , ch o d z ą „z n im b em k o ro n y “ n a w y n io słem czole, (jeżeli p rz y ro d a o b d a rz y ła je p ew n em i zdolnościam i...) albo zm ie­

n ia ją się w a u to m a ty do w y g ła s z a n ia w ła s n y c h fo rm u łe k . I w reszcie n a k o ń cu b a r d z o d łu g ieg o lis tu z d a n ie: „N iech w dzięczność lu d z k a będzie w a m ja sn y m p ro m ien ie m w ży c iu !“

Cytować w y ją tk i z gorących, serdecznych listó w m ożnaby jeszcze długo, ale nie czas i nie m iejsce po tem u. T ych k ilk a w y­

jątków podajem y dlatego, aby piszącym je podkreślić, — że zostały przez n a s p rzy jęte i z ap am iętan e głęboko, oraz, aby ty m w szystkim drogim W spółpracow nikom „L otosu“, k tórzy z dalekiego św ia ta p rzy sy łają n a m ta k ochotnie i bezinteresow nie swe prace, w ykazać, że m ają w dzięcznych i p ełn y ch zro zu m ien ia słuchaczy... Nie w szy­

scy m ogą odw iedzać n as i osobiście przeg ląd ać owe listy, niechajże więc n a tej drodze d o trą do nich m iłe echa z szerokich kół Czytel­

n ików Lotosu.

R ów nocześnie zw racam y się do w szystkich naszy ch P rzyjaciół

z serd eczn ą prośbą, aby w dalszym ciągu zasilali tek ę re d ak c y jn ą

sw em i cennem i pracam i, oraz zachęcali innych, m ający ch tak że coś

(5)

do pow iedzenia, do przyjaznej w spółpracy z nam i. S taram y się po­

ru szać n a łam ach L otosu w szystkie zag ad n ien ia, ośw ietlać bodaj pobieżnie w szystkie odcinki i p o la bezkresnych p rzestrzen i wiedzy ezoterycznej. M ożliwem jed n ak jest, że m im o naszych sta ra ń , zo­

sta ły p om inięte pew ne problem y, co do k tó ry ch chcieliby się oni w ypow iedzieć, służąc sw ym dośw iadczeniem i w iedzą. Z apraszam y icii serdecznie do w spółpracy. „Lotos" jest i pozostanie w o ln ą tr y ­ b u n ą d la ty ch w szystkich, „którzy nie pozw olili się wtłoczyć w cia­

sne ra m y se k ciarstw a, ale p ra g n ąc zachow ać sw obodę przekonań, nie o d stę p u ją od k o n k retn eg o podłoża ro zu m u i dośw iadczenia, p ra cu jąc w k ie ru n k u , ja k i k ażdy u zn ał d la siebie za n ajw łaściw ­ szy“. - . P isa liśm y te słow a w pierw szym zeszycie naszego p ism a w ro k u 1934 i ko n sek w en tn ie stosujem y je aż do d n ia dzisiejszego.

Każdy, k to szczerze p ra g n ie służyć dru g im , znajdzie serdeczne p rzy ­ jęcie w gronie w sp ółpracow ników „L otosu“.

N a zakończenie ślem y w szy stk im C zytelnikom , P rzyjaciołom i W spółpracow nikom naszego p ism a najszczersze życzenia, aby p ro m ien ie „G w iazdy betlejem sk iej“ niosły im szczerą radość, spo­

kój i siłę d u c h a we w szystkich tru d n y c h i ciężkich m o m en tach życia. N iechaj życzenia te z o stan ą p rzy jęte tak że przez naszych dalekich, a jakże drogich P rzyjaciół w e F ra n c ji i R um unji, w Au- s tra lji i A m eryce Północnej i Południow ej, i w d alek im Szang­

h aju ! P a m ię tam y o W as i sercem jesteśm y z W am i. Miło n am u św ia d a m iać sobie, że po całym n iem al globie s n u ją się sreb rzy ste nici n aszy ch u k o ch an y ch w ysłanników , jak iem i s ą sk ro m n e ze­

szyty „L otosu“. D okądże bow iem nie dochodzą one, i jak ic h po­

średników u ży w a P rzeznaczenie, aby „d o b rą now inę“ podać dalej!

Oto jeszcze jed e n list, o trzy m an y przed k ilk u dniam i. P a n B.

z G rodna pisze do nas:

„B ędąc za g r a n ic ą w K an ad zie, A m eryce, M ek sy k u , d użo in te re so w a łe m się życiem in n y c h lu d zi. O statn io p rz y je c h a łe m do ziem i o jczy stej, a z so b ą p rzy w io złem je d en n u m e r m ie się c z n ik a „W iedzy D u ch o w ej“*), o f i a r o ­ w a n e g o m i p r z e z p e w n e g o S z k o t a w A m e r y c e , k tó ry . Bóg w ie sk ąd , m ia ł k ilk a n u m e ró w „W iedzy D u ch o w ej“ z ro k u 1934. Z a in te re so ­ w ałe m s ię te rn p ism e m , p o n iew aż z n a la z łe m w n ie m to w szy stk o , czegom d aw n o s z u k a ł“.

0 zacny Szkocie! Niechże i d la Ciebie św ieci jasn o gw iazd a Miłości i P raw d y , k tó rą przybliżyłeś jed n em u z odw iecznych w ę­

drow ców św iata... K ażdem u bowiem jest danem być pom ocą w u słu g a ch D obra i każdy m oże bodaj jeden ścieg swój dodać do ogólnej p ra cy ludzkości.

A zaiste szczęśliw i i błogosław ieni są ci, którzy zrozum ieli, że

„św iat po su w a się n ap rzó d n iety lk o m ęstw em bohaterów , ale drob­

ną, zap o zn an ą p ra c ą i bezim iennym w ysiłkiem poszczególnych jed ­ n o stek “.

R e d a k c j a .

*) P o d tą n a z w ą w ych o d ził p ie rw szy ro czn ik „L otosu" (przyp. red.).

367

(6)

W ikto r Loga (G rudziądz)

Boże Narodzenie w Himalajach*)

Od lat kilkunastu, tj. od czasu, kiedy przypadkiem w p a d ła mi do ręki jak aś fan tasty czn a opow ieść o istnieniu gdzieś, w głębi Indyj, „nadludzi“ , k tó ­ rz y pod w zględem duchow ego rozw oju mieli b y ć o tyle w y żej od przeciętnego Europejczyka, o ile m y sto im y w y żej od H otentotów , nie p rz e sta w a łe m p rz y każdej sp rzy jającej okazji analizow ać głębiej tre ści tej książki.

„F an tazja — fantazją, hiperbola literack a sw oją drogą, ale dlaczego niem a b yć na dnie tro ch ę p ra w d y ? “

Rozw ój ludzkości je st faktem n iezaprzeczonym . Nie je st on i b y ć nie może w szędzie rów nom ierny. Niepokój, w alki n arodow ościow e i socjalne nie sp rz y ­ jają podnoszeniu się k u ltu ry duchow ej.

P raw d a , wielu genjuszów urodziło się w łaśn ie w chw ilach epokow ych zaw ieru ch i przem ian, ale zbiorow ość nie m oże w takich o kresach znajdow ać się w dobrych w aru n k ach dla sw ej ewolucji.

D laczego w ięc faktycznie nie m iałab y istnieć gdzieś na św iecie pew na g a rs tk a ludzi, osiadła od w ieków , zdała od w ojen, rew olucyj, zw ierzęcej w alki o b y t, a b y p rzez sze re g pokoleń w y ro b ić sobie św iadom ie specjalne uzdolnie­

nia u m y sło w e?

N aw et w p o zy ty w izm ie i racjonalizm ie w y k sz ta łc o n y E u ropejczyk nie m oże „a priori" odrzucić tej hipotezy.

C zyż w ięc dziw ić się będziecie, Szanow ni C zytelnicy, że, lądując w P o łu ­ dniow ych Indiach, m iałem , m iędzy innemi, i tę u k ry tą m yśl, czy m glistą nadzieję, czy w reszcie p o dśw iadom y plan: n atk n ąć się na człow ieka, p rzy k tó ry m poczułbym się... H otentotem , choćby z u n iw ersy teck im w y k sz ta ł­

ceniem ?

O czyw iście, zg ó ry w iedziałem o trudności nie ty le spotkania takiego lub takich „nadludzi“, ile porozum ienia się z nimi... Bo któż, lub co m a słu ży ć jako k ry te riu m p o ró w n aw cze?

Egoizm, zarozum iałość człow ieka, nakarm ionego n aszą w ie d zą form alną, są zazw y czaj w iększe, aniżeli m ęd rca-p ro stak a, k tó ry w każdej praw dzie umie oddzielić p lew y od ziarna, znikom e i p rzelotne od w iecznego, ta k jak p ra w ­ d ziw y a rty s ta szuka „leitm otyw u“ m elodii w „arab esk ach ko n trap u n k ty czn y ch dekoracyj".

Z m yślą w ięc tak ą nie zd rad załem się długo, n aw et p rz y w idzeniu się z lum inarzam i nauki i sztuki w spółczesnych Indyj.

Ale los mi sprzyjał. K iedyś, na przechadzce nad brzegiem oceanu Indyj­

skiego, pod Colom bo, na w yspie Cejlon, z przygodnie znajom ym Hindusem, po dłuższej rozm ow ie na tem at w spółczesnej k u ltu ry i w spółczesnych bolą­

czek ludzkości u sły szałem takie sło w a:

„Zw iedzasz n asze szkoły, będziesz u R abin d ran ath -T ag o re, chcesz się

*) Z a in te re so w a n y c h o d sy łam y do c y k lu artykułów - tegoż a u to r a p. t. „D u- c h o w e o b l i c z e I n d y j", d ru k o w a n y c h w p o p rzed n ich ro c z n ik a c h „L otosu“.

(Lotos II, s tr. 289, 321, 359, 401; Lotos III, s tr . 12, 44, 121, 134, 250.) P rz y p . red.

(7)

zetk n ąć z G andhim ? — All right! To są filary Indii, ale, jak zaw sze, funda­

m en ty są w ziem i, w u k ry c iu !“

„Jed ź w Himalaje!... T am są jeszcze sp ad k o b iercy naszych staro ży tn y ch

„riszi“, czyli ludzi, k tó rz y w ucieczce od św iato w eg o zgiełku, ale p o p o z n a ­ n i u go, w skupieniu ducha tw o rz ą sy n tezę w ied zy ". „T ylko nie sądź, że będzie to od ręb n a ra sa lub fak irz y “ . „P o m ow ie ich pro stej i życiu ich prostem poznasz ich“.

„Bo w y , E uropejczycy, Boga szukacie n ad obłokam i, zaś św ięty ch w p ie­

czarach, a oni s ą tuż, czasam i bliżej w as, aniżeli p rzypuszczacie sam i.

A i naszem m arzeniem jest nie tylko w y k ąp ać się w Gangesie, choćby raz w życiu, ale też przeży ć, c h o ćb y p a rę tygodni, w Him alajach, w spokoju z a s ta ­ now ić się nad sobą sam ym i nad naszym stosunkiem do W sz e ch św ia ta '.

U p ły n ęły tygodnie od czasu tej przygodnej ro zm o w y z nieznanym mi n aw et z nazw iska H indusem . W iem tylko, że b y ł to człow iek w y so ce w y k sz ta ł­

cony. P am iętam , że p rzychodził p raw ie co w ieczó r na w erandę naszego domu w W ellaw a tte p o d C olom bo i godzinam i d y sk u to w ał z innym i H indusam i na tem at Boga, religii, w ied zy i życia w iekuistego... P am iętam , że byli w śró d nich w y z n aw c y brahm anizm u, buddyści, m ahom etanie, syngalezi, tam ile, ben- g a lczy cy , i inni, a jednak o żyw iała ich jakaś jedna m yśl, łą c zy ła jakaś w e ­ w n ę trz n a zgoda.

Mówili długo o ich ostatnim „nadczłow ieku", czy m istyku-w izjonerze, jak b y się w y ra z ił p rz e ciętn y E u ropejczyk — o R am akrisznie, k tó ry przed kilkudziesięciu la ty ro zp o czął duchow e odrodzenie Indyj, p rzede w sz y stk im n a tle jedności religijnej.

B ędąc prostakiem bez w y k sz ta łc e n ia, sta n ą ł on na najw yższym poziomie duchow ego polotu W edar.ty-A dw aity, k tórej z a sa d y streszczają Hindusi w Sed­

nem san sk ry ck iem zdaniu: „Ekam s a t v ip ra bahuddha v ad an ti“ (w szystko, co istnieje, je st Jedno. M ędrcy nadają Mu różne imiona).

Pam iętam , że p y ta n o mnie, czy religijnym je st n aró d polski?

P am iętam , że szc z erze się cieszyli, k ied y w spom niałem o specjalnym kul­

cie ludu naszego do M atki Bożej.

Zaprow adzono mnie w te d y d o jednej ze szkółek pow szechnych. Na ścia­

n ie w isiał o b razek M atki B oskiej z D zieciątkiem Jezus.

„C zy to jest szkoła ch rz eśc ija ń sk a ? “, zap y tałem .

„Nie, to szk o ła hinduska, ale m y czcim y ten n a jw y ż sz y sym bol oddania się i m iłości m acierzyńskiej!...“

P rz e s z ły tygodnie... Ja k w kalejdoskopie p rzem k n ęły obrazy ró żn y ch p rz e ­ ż y ć w M adrasie, Kalkucie, B enares, w Santin ik etan u R a b in d ra n at-T a g o rę : w ielki i m ałe, przyjem ne i p rz y k re , indyw idualne i takie, k tó re ch ciało b y się op ow iadać każdem u rodakow i...

Ale coś ciągnęło dalej i w reszcie sen s ta l się rzeczyw istością.

Znalazłem się w Him alajach, w głębi, w kierunku Nepalu.

Trudno, zaiste, je st opisać m ajestat ty c h n ajw y ższy ch na św iecie gór!

D zikość ich, zaw ro tn a w ysokość. W dolinie, w podzw rotnikow em słońcu — bujna roślinność, a tuż — śnieżne szczy ty i lodow ce, stanow ią k o n tra sty , nie­

zn an e gdzieindziej w górach.

(8)

Nie to jednak b y ło źródłem atrak cji. D otarłem do pew n eg o „K utiru“ , czyli schroniska górskiego, gdzie w oddaleniu od św iata i ludzi ż y ła gru p a ascetów - w e d an ty stó w .

Pozw olili pew ien czas zam ieszkać u siebie, c o przypom niało mi p rz y k rą odm ow ę w analogicznym w y p ad k u chęci z atrz y m an ia się w p ew n y m k la sz to r­

n y m budynku w S artenach, na K orsyce. Nie p y ta ją o m o ty w y p rzy b y cia. Nie m ają nic do uk ry w an ia. C zy sto ść ży cia pod każdym w zględem , w e g eta ria ­ nizm , p raca rę c zn a , pom oc bliźnim w m oralnej lub fizycznej potrzebie, m e d y ­ tacja, lek tu ra — oto tło widow ni, zew nętrzne. Co się dzieje w duszy ich, jakiem i potencjam i woli, sko n cen tro w an ej myśli, j a s n o w i d z t w a , tele­

patii i leczenia ro zp o rząd zają oni — któż dociecze? O tern się nie m ów i, o to nie ośmieli się nikt spytać!

Ale sk ąd faktycznie p rzy szła i gdzie b y ła znana, jeszcze p rzed odkryciem radu, jedność m aterii i energii, jeśli nie w Indjach? S k ąd już obecnie w iedzą oni, że m yśl je st te ż pew nym rodzajem energji, k tó rą w k ró tc e będziem y p rze­

syłali na odległość, jak p rz e sy ła m y obecnie fale z nad aw czy ch ra d io sta cy j?

G dzież w reszcie już dzisiaj po trafią c zy tać n a jsk ry tsz e m yśli czło w iek a?

P raw d a i m y c zy tam y często z oczu dziecka, bez porozum ienia języko­

w eg o ; znam y jego p o trzeb y , bo sam i je przeżyliśm y. L ecz jeśli tak, to p raw d ą test, że ci b racia nasi są braćm i starszy m i, że m ogą rozum ieć nas tak, jak m y ludzi pierw otnych...

Zbliży! się o kres ś w ią t Bożego N arodzenia 1933 roku. H im alajska grupka zak o n n ik ó w -w ed an ty stó w , w ie rn a idei Jedynego-N iew ypow iedzianego, a m a­

jącego ró żn e postacie i imiona, w iern a wizji p rz y szłe g o zjednoczenia ludzkości

— zap rag n ęła uczcić d atę urodzin B ożego D zieciątka.

C zy sam o zw ań cze? Nie wiem!

W ieczorem , 24 grudnia, zapalono pochodnie poza „K utirem ". G rupka z asia­

d ła w kole.

N astąpiły pienia w języku sanskryckim , potem n au k a w języku angielskim 0 Jedności Życia, na tle któ reg o s ta ją się zrozum iałem ): p o trzeb a m iłości bliź­

niego, w spółczucie dla zw ierząt, um iłow anie ś w ia ta roślin.

C zy to u k ry ty p an teizm ? — nie w iem ! — Niech o tern sąd zą filozofowie 1 teolodzy.

P o nauce dzielono i rozdano ow oce dla w spólnego spożycia...

W ia tr ze śnieżnych szczy tó w him alajskich o b n iży ł rap to w n ie tem p eratu rę.

G w iazd y na przeczy stem ciem no-błękitnem niebie św ieciły blaskiem n ad­

zw yczajnym .

Na tle gór, na tle ś w ia tła arch aiczn y ch (uczyw -pochodni g rupka tych postaci, u b ran y ch w ró żow o-pom arańczow e togi, w y d a la się w izją nie z tego św iata...

Jak ż e b y się chciało dziś, w now ą rocznicę, p rz e sia ć d ro g ą ducha tym dalekim p rzyjaciołom tę cu dow ną n aszą polską melodję i te uniw ersalne, pełne głębokiej p ra w d y sło w a a n ty te z y :

„Bóg się rodzi — m o c truchleje, P a n N iebiosów — obnażony...

Ogień krzepnie — blask ciemnieje, M a granicę — Nieskończony...

(9)

K- Chodkiewicz (Lwów).

Dziwy instynktu

W roczniku II-gim Lotosu, w a rty k u le pt. „D usza zbiorow a“ zajm ow aliśm y się szeroko zagadnieniem duchowej stro n y b y to w an ia św iata zw ierząt. S ta ­ rałem się w y k azać tam praw dziw ość oku lty sty czn ej tezy o duchu c zy duszy zbiorow ej w odróżnieniu od ducha indyw idualnego, k tó ry ożyw ia poszczególne ciała ludzkie. Jak o dalsze dow ody istnienia tego w łaśnie ducha zbiorowego, jak o kierow nika duchow ego całych grup fizy czn y ch z w ierzą t — podam poniżej szereg now ych przykładów .

Zniżam y się aż do św iata owadów. Jed en z przyrodników opisuje fakt n a stę p u ją c y 1) :

„C iekaw e i d ziw n e w id o w isk o w ęd ró w ek ow adów u d a ło m i się zao b serw o w ać n a w y b rzeżu w D ębku w czasie od połow y lip ca do p o ło w y s ie rp n ia 1934. M ała ta o sad a r y b a c k a , w tu lo n a w s a m k ą t m ięd zy m o rz em a g ra n ic z n ą n a zachodzie rz e c z k ą P ia ś n ic ą , p rz e p ły w a ją c ą przez zn a n e a n a jw ięk sze z p o m o rsk ic h , jezioro Ż a n n o w ieck ie, le tn is k o jeszcze n ie o ficjaln e, ale d la teg o w ła śn ie n ajcich sze i n a j­

sw o b o d n iejsze, je s t d la ty c h sw o ich za let le tn ią s ie d z ib ą lu d zi n a u k i. Dzięki te m u , ś w ia d k a m i o p isan eg o tu z ja w is k a s ą liczne p o w ag i p olskiego ś w ia ta n a u ­ kow ego, co zg ó ry w y k lu cz a n a jm n ie js z e choćby n ie d o w ie rz a n ie wzgl. po m ó w ien ie m ię o n ieszczerość lu b fa n tazy jn o ść.

„B yło to 17 lip c a 1934, w p o rze p o łu d n io w ej. P rz y nieb ie czy stem d ą ł w p ro st z p ó łn o cy w ia tr g w ałto w n y . Dygocąc z zim n a u ciek łem z k ą p ie li i z tru d e m w c ią g n ą w sz y w y d z ie ra n ą m i w ciąż p rzez w ia tr koszulę, sko czy łem k u m orzu, by w y p łu k a ć try k o ty . I tu s ta n ą łe m ja k w ry ty ! W szędzie p ia se k n a lin ji zasięgu fa l c z erw ien ił s ię w ąsk iem , zy g z ak o w a łem p asm e m , ja k g d y b y k rw i. W liczn y ch m ie js c a c h p a s m a te b y ły p o d w ó jn e a n a w e t p o tró jn e. Z d u m ien ie o g arn ęło m n ie te rn w iększe, g d y u k lą k n ą w s z y n a p ia s k u celem z ro z u m ie n ia is to ty ow ych czer­

w o n y ch p ręg , p rz e k o n a łe m się, źe poch o d zą one od m n ó stw a, p rzew aż n ie żyw ych, b i e d r o n e k s i e d m i o k r o p e k , za rz u c a n y c h z m o rz a z k a ż d ą n ad c h o d zącą fa lą n a p ia se k n ad b rze żn y . S zed łem w zdłuż b rzeg u — w szędzie to sam o. Później stw ie rd z iłe m , źe ow e czerw one p a s m a ciąg n ęły się d alek o p o z a g ra n ic ę n ie m ie ck ą n a zachód, n a w sch ó d zaś aż p o za K arw ję (przeszło 11 km ), tj. w zd łu ż całej lin ji p rzy b rze żn y ch w y d m lo tn y c h , p o ro sły ch tra w a m i (a m m o p h ila a ve n a ria i g ru b sza z n a lo te m n ie b ie s k a w y m E ly m u s a ven a riu s).

„B yły to, ja k w sp o m n iałem , b ie d ro n k i s ie d m io k ro p k i (coccinella sep te m p u n c- la ta ) o s k rz y d ła c h czerw onych, czarn o n a k ra p ia n y c h , z n ie w ie lk ą p rzy m ieszk ą m n ie jsz y c h nieco b ie d ro n ek c z te rn a sto k ro p k o w y c h (calvia q u a ttu o rd e cim g iitta ta ).

„O w ady p ły n ą c e jeszcze z w o d ą leżały n a n ie j b rz u s z k a m i do g ó ry n a s z e ­ r o k o r o z p o s t a r t y c h o k r y w a c h s k r z y d e ł . P a tr z ą c n a to z ro z u m ia ­ łe m n iezw y k ło ść f a k tu : otóż b ied ro n k i, ja k o o w ad y s to su n k o w o ciężkie i o sk rz y ­ d ła c h n ap e w n o z a sła b y c h do o d bycia w ęd ró w k i p rzez m o rze w p o w ietrzu , k ł a ­ d ł y s i ę , p o w ied z m y — rz u c a ły się n a w odę n a w z n a k , u trz y m u ją c się n a nie j n a d o sk o n ale s p e łn ia ją c y c h ro lę łódek tę g ich o k ry w a c h ch ity n o w y ch . B ie­

d ro n k i w y rz u c a n e n a brzeg, p rz e w ra c a ły się n a ty c h m ia s t g rz b ie te m do góry, z a m y k a ją c o k ry w y s k rzy d eł i w alcząc z p o d m u c h em w ia tru g ra m o liły się co sił n a te re n coraz stalsz y .

„P o ją w szy rzecz ca łą, począłem szu k ać p rzy czy n y , k tó r a zw ab iła je z d a le k ic h s tr o n 1) n a n asze w ybrzeże. P rz y p o m n ia w sz y sobie, źe b ie d ro n k i żyw ią się m szy ­ cam i i że d la teg o w ła śn ie lu d n a z y w a je, ja k o p raw d ziw e d o b ro d ziejk i u p raw -

') F. Teodorow icz, D od atek lite ra c k o n a u k o w y I. K. C. V I11/37.

2) J a k stw ierd zo n o , z p o łu d n io w y c h w y brzeży Szw ecji.

(10)

n y ch pól, „bożemi k ró w k a m i“, ru szy łe m k u w ydm om . P ie rw s z a z a ra z p o d d a n a o b serw acji k ę p a w y d m u c h r z y c y p rz e k o n a ła m n ie o tra fn o ści m ego d o m y ­ s łu , w szy stk ie jej liśc ie były bow iem od sp o d u ja k b y o b lan e m n ó stw em d u ży ch zielo n y ch i m a ły c h c z arn y ch m szyc. Z rew id o w aw szy w iele ta k ic h k ęp , z n a la z łe m w szędzie to sam o i w ted y zro z u m ia łe m og ro m in w az ji b ie d ro n ek : n a b iłjo n y m szyc, m ilja r d y ich tępi cieli — ró w n o w a g a z a te m w p rzy ro d zie i w ty m w y p a d k u u tr z y m a n a ! “

W dalszych w yw odach stw ierd za jeszcze autor, że zjaw isko ow ych m or­

skich p odróży biedronek ze Szw ecji do Polski po w tarzało się w ów czas w Dąbku za k ażd y m silniejszym w iatrem północnym do połow y sierp n ia; ustała z chw ilą, gd y n a l i ś c i a c h w y d m o w y c h t r a w b r a k ł o m s z y c .

P rzy k ła d drugi. P szczelarzo m , k tó rz y dużo c zasu pośw ięcają pasiece, zn an y je s t fakt, że o ile w pniu stanie się jakiś p rz y k ry dla pszczół w ypadek, z k tó ry m sam e nie m ogą się uporać, to z pnia takiego p rzychodzi jedna, czasem dw ie lub trz y pszczoły do p szczelarza i la ta jąc m u p rzed oczam i a przy tem w y d ając głos c h arak tery sty c z n y , jękliw y, tj. po d w y ższając ton i zniżając go, s ta ra ją się zw rócić na siebie uw agę sw ego g ospodarza. P szczo ła ta k a siądzie chętnie na policzku lub też na nosie, chwilkę posiedzi, z la tu je znow u i k rążąc to w a rz y sz y p szczelarzow i w jego w ędrów ce po pasiece. T rzeb a w y traw n eg o p szc z elarza ażeby rozeznał pszczołę a ta k u jąc ą od tej, k tó ra pozornie id entycz­

nie się zachow uje, jednak nie p rzy szła do p szczelarza w celu stoczenia z nim w alki, lecz z prośbą o pomoc i ratunek. K onkretny taki w y p ad ek opisuje nam prof. d r J. Tom kiew icz1):

„K iedy sw ego czasu, jeszcze w B ydgoszczy, z a k ła d a łe m u sieb ie pasiek ę, m a ją c za led w ie k ilk a rojów , p rz e g lą d a łe m je często i z n a łe m je n a jd o k ła d n ie j.

Z d a rzy ło się p ew n eg o ra z u , że gd y w stęp o w ałem do p a sie k i, k tó r a s ta ła zaled w ie 0 p a rę k ro k ó w od d rzw i d om u. p rzy lecia ły do m n ie n a ty c h m ia s t d w ie pszczoły 1 z c h a ra k te ry s ty c z n y m b rzęk iem d e m o n stro w a ły m i koło oczu. P o czątk o w o n ie z w ra c a łe m n a to u w agi. S ądząc, że ty lk o a ta k u ją , d ałem p rzy w ejściu do o g ro d u ow ocow ego je d n ej z n ic h k la p s a i za u w aż y łem , że u s ia d ła n a lis tk u gałęzi. Gdy m oże po d ziesięciu m in u ta c h w racałem , za u w aż y łem , że sied zi ta m jeszcze, je d ­ n a k w ty m m o m en cie d o stałem od n ie j ż ą d łe m w oko, poczem znów d w ie pszczoły zaczęły k rą ż y ć kolo m n ie.

„To m n ie ju ż z a stan o w iło i w m y śli za cząłem p rzech o d zić pokolei w sz y stk ie g n ia zd a, czy w k tó re m ś n ie m ogło zajść coś d la pszczół groźnego, czegoby sam e n ie zd o łały u s u n ą ć . R o zm y ślają c d o szed łem d o p n ia , k tó re m u d zień p rzed tem w k leiłem g o to w ą robotę, o b w iązaw szy ją w y jątk o w o z a m ia s t n ic ią b a w e łn ia n ą , z w y k łą ln ia n ą . O d razu n a s u n ę ła m i się m yśl, że p raw d o p o d o b n ie p la s te r te n się o b erw ał i pszczoły p rzy g n ió tł a s tą d ich zan iep o k o je n ie i w zy w an ie r a tu n k u . O tw ie ra m u l i w idzę cały szereg pszczół w iszący ch n a w łó k ie n k a c h w y szarp y - w an ej p rzez n ie nici ln ia n e j. Jed n e były ju ż m a rtw e , u d u siw sz y się w zw o jach w y sz a rp y w a n y c h w łó k ie n ln ian y ch , k tó re p o o b w ijały im s ię n ao k o ło ciała, in n e w alc zy ły ze ś m ie rc ią . P o p rz e c in a łe m n ić n a ty c h m ia s t, k a w a łk i w y cią g n ąłem , pszczoły jeszcze żyw e zw o ln iłem z p o p lą ta n y c h w łó k ien a m a rtw e u su n ąłe m .

„Po z a m k n ię c iu p n ia dłu g o jeszcze p rz e c h a d z a łe m się po p asiece, lecz ża d n a pszczo ła n ie zw ró ciła ju ż n a m n ie u w ag i.

„O cóż ch odziło? Gdyby p la s te r był u m o c o w a n y n ic ią b a w e łn ia n ą , o k r ó t­

szych, słab szy c h w łó k n ac h , ja k się to ro b ić p o w in n o , to pszczoły, p rzy m o co w u jąc p la s te r do ra m k i, b y ły b y ją z d o ła ły po ciąć i w y rzu cić bez tr u d u , ja k to zw y k le czynią. Z siln e m i w łó k n a m i n ic i ln ia n e j n ie m ogły sobie d ać ra d y , s tą d w zy ­ w a n ie r a t u n k u .“

A te ra z zejdziem y jeszcze niżej, bo aż do św iata gąsienic. Znają czytelnicy

*) O b serw acje n a d in te lig e n c ją pszczół.

(11)

dużego ow ada zw anego koziorogiem .4) O w ad ten lągnie się z poczw arki b y tu ­ jącej w głębi dębu i mimo swej pozornej tęży zn y za słaby jest, żeby własnem i siłam i w y d o stać się z drzew a. O bow iązek p rzy g o to w an ia mu w yjścia spada z atem na gąsienicę. O tóż pod w pływ em jakiegoś przeczucia, które dla p rz y ­ rodników je st niezgłębioną tajem nicą, gąsienica opuszcza bezpieczne schro­

nienie we w nętrzu dębu, sw ą n iezdobytą tw ierdzę i p rzesuw a się nazew nątrz, gdzie p rzebyw a jej odw ieczny w róg dzięcioł, p o tężn y m swym dziobem kujący korę dębu i poszukujący gąsienice w n adrążonych k o ry ta rz a c h . Z narażeniem ż y cia d rą ż y i św idruje uparcie aż do sam ej k o ry , z k tórej pozostaw ia zaledw ie cienką w arstew kę, jak o słabą zasłonę. N iekiedy otw iera n aw et całe okno!

Oto je st otw ór, k tó ry m m a się w y d o stać kozioróg. O w ad będzie m usiał pod- piłow ać tylko nieco zasłonę końcam i żuw aczek i u d erzy ć w nią czołem, aby ją w ybić; jeśli zaś okno będzie o tw arte, co często się z d arza — nic m u już nie pozostanie do roboty.

Po zabiegach w przew idyw aniu przy szło ści — pow iada J. H. F a b re — n astępują zabiegi dla chwili obecnej. G ąsienica, otw arłszy okienko prow adzące na wolność, cofa się na pew ną głębokość do sw ego chodnika i z boku drogi w iodącej do w yjścia d rą ż y sobie na o kres p o czw arczy kom orę, schronisko w spaniale urządzone i zab ary k ad o w an e. J e s t to p rzestro n n a w nęka w postaci spłaszczonego elipsoida długości do 100 mm. Dwie osie poprzeczne różnią się od siebie, poziom a m a 25—30 m m , pionow a iiczy ich zaledw ie 15. Ten w iększy w y m iar m ieszkania w kierunku osi poprzecznej d ojrzałego ow ada, daje mu m ożność swobodnie p o ru szy ć nóżkam i, kiedy nadejdzie chw ila w yłam yw ania k a ry k a d y , co byłoby niemożliwe, gd y b y kom ora b y ła ciasn a i ściśle dopaso­

w an a do w ielkości poczw arki...

O statni p rz y k ła d je st m oże najciekaw szy. P o d aje go F. K ow alski.1) Otóż jedząc śliwki znalazł on w jednej ładny okaz g ąsienicy m ola owocowego. Chcąc z tej gąsienicy o trz y m a ć m o ty la, w łożył ją w raz ze śliw ką do pudełka od z ap a ­ łek, pudełko staran n ie zam knął i położył w szafie. P o kilku ty g o d n iach w yjął pudełko i przek o n aw szy się, ż e je st szczególnie zam knięte i że w szy stk o jest w porządku, o tw o rzy ł je w nadziei znalezienia w nim m otylka. Jed n ak znalazł w pudełku ty lk o zeschniętą śliwkę, oprzęd, w k tó ry m p oczw arka spoczyw ała, skórkę g ąsienicy po o statn im w ylenieniu się, chitynow ą powłokę poczw arki, dow odzącą, że przepoczw arczenie odbyło się należycie, ale z m o t y l a a n i ś l a d u . C zyżby ktoś niepow ołany otw o rzy ł pudełko? U w ażne oględziny w y­

k a za ły na szp arze pudełka białą, okrągłą plam kę. P lam k ą tą by ł ok rąg ły otwór, w y g ry zio n y p rzez gąsienicę, w połowie pod, a w połowie nad s zp a rą i zasn u ty jed w ab isty m m ateriałem , z k tórego sk ład ał się cały oprzęd. T ę d y u c i e k ł m o t y l .

P rz y stą p im y te ra z do kolejnego rozbioru ty c h przy k ład ó w z punktu wi­

dzenia h ip o tezy d u s z y zbiorow ej. T eza ta p rzyjm uje, że u zw ierząt jeden duch nie ożyw ia jednego fizycznego ciała tak, ja k u ludzi, ale że ta k powiem, m en­

taln ą stro n ę całej g ru p y z w ierzą t stanow i jeden duch, k tó ry posługuje się tą 4) N a cie k a w ą tę stro n ę ży cia ow ad ó w zw ró cił p ie rw szy u w ag ę fra n c u s k i ento m o lo g J. H. F ab re , z k tó reg o k siąż k i p . t. „D ziwy in s ty n k tu u ow adów i p a j ą ­ k ó w “ p o d aję te n p rz y k ła d . K siążk a b ard zo ciek aw a, a w n io sk i p ra w ie że zgodne z te zam i o k u lty sty c z n e m i w ty m k ie ru n k u .

‘) A r ty k u ł: „Czy o w ad y m y ś lą “.

(12)

g ru p ą ciat tak, jak indyw idualny duch ludzki posługuje się jednem sw em ludz- kiem fizycznem ciałem . Zatem np. stad o gęsi je st kierow ane jednym duchem zbiorow ym , k tó ry p o ru sza tem i gęsiam i tak, jak m y p o ru szam y n aszym i pal­

cam i i członkam i. To, że stracim y jeden c zy kilka palców, nie pow oduje śm ierci całego organizm u i identycznie u ducha zbiorow ego śm ierć kilku organizm ów , nie p rz e sz k a d za dalszem u bytow aniu tego organizm u zbiorow ego, jakim je st stad o c zy grupa. Zbiorow y ten duch zb iera dośw iadczenia od poszczególnych z w ierzą t i w zbogaca tein sw oją świadom ość, nab ierając coraz w iększego do­

św iadczenia i przek azu jąc je w szystkim następ n y m zw ierzętom , k tó re ożyw ia.

Jak się zatem w tern świetle p rzed staw ia sp raw a w ędrów ek biedronek?

B iedronki ży jące na południowem w y b rzeżu Szw ecji, odległem od brzegu polskiego około 200 km, wiedzą, że na polskiem w ybrzeżu rozm nożyły się m szyce, w y b ierając dzień, w któ ry m w ieje w iatr o odpow iednim kierunku, pow ierzają się tem u w iatrow i i częściow o lecąc a częściowo p ły n ąc dobijają do sm akow itej u czty. W ęd ru ją ich m iliard y . Z chw ilą zniknięcia m szyc — u s ta ją te ż i w ędrów ki biedronek.

Jak fakt ten potrafi w yjaśnić p rzy ro d n ik , nieuznający istnienia ducha zbio­

row ego? Złoży w szy stk o na ten ta k w ygodny „in sty n k t“ i sp raw a załatw iona!

C iekaw e tylko, skąd k ażd a biedronka wie, na podstaw ie teg o in sty n k tu , że 0 200 km za m orzem rozm nożyły się m szy ce i kiedy n ależy ru sz y ć w drogę, b y dolecieć c zy dopłynąć do tego b rzeg u ?! 1 ja k to pokolenie biedronek, które zginęło w jesieni n a polskim brzegu, przek azu je ten in sty n k t ty m biedronkom , k tó re w n astępnym roku urodzą się w S zw ecji?! T ym czasem jeśli przy jm iem y istnienie ducha zbiorow ego, k tó ry u ow adów ożyw ia m iliony eg zem p larzy tego gatunku — sp ra w a p rzed staw ia się całkiem pro sto . D uch ten na m ocy do­

św iadczeń wieków wie, kiedy i jak m a w y sy łać to sw oje fizyczne ciało, jakiem są m iljony biedronek, na polski brzeg na poszukiw anie żyw ności i je st k ie ­ row nikiem i przew odnikiem całej w y p raw y , znając te re n i w arunki w ypraw ie sp rzy jające. Może naw et je st w pew nym kontakcie z florą ty c h terenów 1 w ten sposób pow iadom iony je st o pladze m szy c n iszczących rośliny. Nie tw ierdzę n aturalnie, że ta k je s t n ap raw d ę — sta ra m się ty lk o w ykazać, że hipoteza o k u lty sty czn a tłu m aczy n am jednak tę w ędrów kę naro d ó w — ty m ­ czasem p rz y ro d n ic y stoją p rzed tą zag ad k ą całkiem bezradni.

P rz y k ła d d rugi je st znacznie ciekaw szy, bo św iadczyłby już o zupełnie św iadom em działaniu ducha zbiorow ego ula. Ul m usim y tu uw ażać z a fizyczne ciało jednego ducha zbiorow ego, ty lk o inaczej zbudow ane, ja k n asze ciało, bo m ające kom órki luźne, niezw iązane fizycznie. P o szczeg ó ln a pszczoła je st ta k ą w łaśnie kom órką. O pszczołach i organ izacji ula pom ów im y k ied y ś osobno.

Na p odanym p rzy k ład zie widzim y, że duch u la w chwili k a ta stro fy grożącej ulowi, w y sy ła kilka sw ych kom órek do opiekuna ula z prośbą o n aty ch m iasto ­ w ą pom oc. Bo czy ż m yśl tak a pow staćby m ogła indyw idualnie w m aleńkim m ózgu pojedynczej p szczo ły ? Ja k to w y tłu m aczy ć fizjologicznie, jeśli od m ózgu „m yślącego“ w ym aga n auka odpow iedniej objętości i zróżnicow ania poszczególnych zw ojów ? G dy się o bserw uje pszczo ły w ra c ają c e z łąki do ula, jak one cudow nie i szybko tra fiają w o tw ór w ejściow y s w e g o ula, jak w pa­

d ają w eń niby kula karabinow a — nie m ożna się oprzeć w rażeniu, że tw orzą one organiczną całość w y rzuconą ty lk o chw ilow o poza ul i ściąg an ą do niego zpow rotem . T a k jak b y k to ś piłkę n a gum ce rzucił w dal i ściągał zpow rotem do ręki. A czy ż z re sz tą inaczej da się w y jaśn ić w zorow a dy scy p lin a ula, pod­

(13)

porządkow anie się i podział p ra c y i zupełne poddanie się jak iejś woli w yższej, kierow niczej, regulującej tok ży cia i p ra c y w ulu. Jeśli przy jm iem y istnienie ducha zbiorow ego ula, w szy stk ie te objaw y d ad zą się łatw iej w ytłum aczyć i nie zdziwi n as to, że dośw iadczony duch teg o u la w zyw ał opiekuna pasieki na pomoc. O ciekaw ym św iecie pszczół, m rów ek i term itó w pom ów im y kiedyś osobno.

A te ra z , czego nas nau czy ła ta gąsienica kozioroga, ten kaw ałek je lita bez n arząd ó w zm ysłow ych, św iadom ości, pam ięci i w szelkich innych, n aw et n a j­

niższych w ładz psy ch iczn y ch ? T a gąsienica z ta k m arnem i w ładzam i zm ysło- wemi m usi n a s głęboko zastan o w ić swem jasnow idzeniem . W ie ona, że p rz y ­ szły ow ad nie p o trafi u torow ać sobie drogi p rzez tw a rd e słoje dębiny — ted y d rą ż y tę drogę kosztem w łasnego bezpieczeństw a. W ie, że ow ad niem ógłby się obrócić w kom orze a w ięc u k łada się do snu poczw arczego z głow ą o p artą 0 w rota. W ie, jak delikatne je st ciało poczw arki i obija kom orę puchem z d rz e ­ wa. G ąsienica ta, ten k aw ałek jelita, postępuje tak, jak b y w iedziała, jaka będzie p rzyszłość. Skąd wie ona o tern? C hyba nie z dośw iadczenia zdobytego p rzez zm y sły ?! „C o w ie ona o świecie zew n ętrzn y m “ — p y ta J. H. F a b re —

„ty le ile w iedzieć m oże kaw ałek jelita. W podziw n as w praw ia ta pozbaw iona zm ysłów isto ta! Szkoda, że z rę cz n y logik, zam iast w ym yślić posąg w ąch ający różę, nie o b d arzy ł go raczej jakim ś instynktem . Jak że prędko doszedłby do wniosku, że zw ierzę — zalicz a ją c tu tak że człow ieka — poza w iedzą zm ysłow ą, posiada jeszcze stro n ę psychiczną, pew ne przeczucie w rodzone, nie zaś n a b y te !“

G enjalny p rzy ro d n ik tra fia tu w sedno. Jasnow idcze zdolności liszki kozioroga nie m ogą być n ab y te a m uszą b yć w rodzone. Zatem i ow a liszka m a sw ą duchow ą stro n ę ży cia. T ylko, że p rz y zw ierzętach w yżej zorganizo­

w anych m oglibyśm y (biorąc m a te rja listy cz n ie ) tę duchow ą stro n ę doczepić od biedy do ich w yżej zo rganizow anego m ózgu — tu zaś i to je st niem ożliwe, bo u liszki o czem ś w ro d zaju m ózgu niem a praw ie m ow y i praw dopodobnie h ip oteza ducha zbiorow ego gatu n k u koziorogów , k tó ry od w ieków zb iera do­

św iadczenia p rzez poszczególne osobniki teg o gatunku i kieruje ich życiem 1 przeobrażeniam i — będzie tu najb ard ziej odpow iadającą rzeczyw istości!

W przy k ład zie o statn im m usim y się n ajpierw zastan o w ić n ad przebiegiem całego zajścia. G ąsienica d o jrzała, w y lazła ze śliwki i zrobiła p rzeg ląd swego siedliska, szukając odpow iedniego m iejsca do p rzepoczw arczenia się. P r z e ­ konaw szy się, że je st zam knięta, m usiała chyba pom yśleć n a stę p u ją c o : „Do­

b rz e tu i bezpiecznie, a le co będzie potem . Jak o m o ty l nie będę m iała zębów, g d y ż stra c ę je po ostatn iem lenieniu się, nie będę te d y m ogła p rz e g ry ź ć ściany pudełka i zginę m arnie w tern więzieniu. Zatem trz e b a u ży ć żuw aczek, jak długo je m am .“ Zrobiła te d y oprzędow ą kolebkę tuż p rz y szp arze pudelka, w y g ry z ła otw ór i zasn u ła go jedw abiem , bo nie u w ażała za potrzebne w yłazić z pudełka, gdzie jak o p o czw ark a m iała doskonały schron. D opiero m otyl odchylił jedw abną zasłonę otw oru, w yfrunął na w olność a sp rę ż y sta zasłona zam knęła otw ór zpow rotem tak , że go p raw ie nie m ożna było zauw ażyć.

I c zy nie je st to rzecz zd u m iew ająca? T u już nie m ożna tego faktu w y ­ jaśnić in sty n k tem czy pam ięcią biologiczną, jak u liszki kozioroga, bo poło­

żenie g ąsienicy było całkiem w yjątkow em , takiem , z jakiem się gąsienice n o r­

m alnie w n a tu rz e niesp o ty k ają. N iektórzy p rz y ro d n ic y chcą w y gryzienie otw oru tłum aczyć łaknieniem tlenu, ale zdaniem innych bad aczy tłum aczenie 375

(14)

to nie w y trzy m u je k ry ty k i, bo pudełko od zapałek, n aw et zam knięte, m a dość szp ar, p rzez k tó re pow ietrze w chodzić m oże do środka M usim y tu p rzy jąć, źe gąsienica d ziałała z rozm ysłem , z m yślą o p rzyszłości po rozpoznaniu sy tu acji, w jakiej się znalazła. A że tru d n o p rz y ją ć , by ten „k aw ałek jelita"

m ógł m yśleć — zatem m usiał za niego m yśleć kto inny, tj. duch zbiorow y tego gatu n k u ow adów.

C zego nas nau czy ły te c z te ry p rz y k ła d y , jeśli p o p atrzy m y na nie z punktu w idzenia ducha zbiorow ego z w ierzą t? P o k a z ały nam , że duch ten prow adzi życie odmienne, ja k gru p a duchów, k tó re obecnie b y tu ją w ciałach ludzkich.

Idzie on n a ra zie po innej linji rozw oju. W y p ełn ia zbiorow e fizyczne ciało, zło­

żone z pew nej ilości eg zem p larzy danego gatunku z w ierzą t i w tej grupie ciał zb iera dośw iadczenia życiow e z pokolenia na pokolenie, postępując tą drogą co ra z w yżej w rozw oju. W sz y stk ie dziw y in sty n k tu , z k tó ry m i przy ro d n icy nie m ogą sobie dać ra d y , są św iadom ym i psy ch iczn y m i p rzejaw am i ducha zbio­

row ego n a planie fizycznym . P rz e k ra c z a już n aw et czasem ra m y teg o „in­

sty n k tu “ i w ykonyw a poszczególne działania, o p arte ju ż na p o d staw ach m yślo­

w ych — ja k to w idzieliśm y w ostatn im p rzykładzie.

Ten sam duch zbiorow y je s t im pulsem rozw oju i ro zro stu gatunku i on, gd y się „ ze sta rz e je “, p rz e sta je ożyw iać fo rm y fizyczne sw ych grup. G atunek s ta rz e je się w tedy, p rz e sta je się rozm nażać i zam iera, a duch przechodzi w nowe, w y ż sz e form y, w zgl. ja k to m a m iejsce u z w ierzą t w y ższy ch (np. do­

m ow ych) w yłam uje się ze sfe ry zbiorow ej i osiąg a indyw idualizację, ożyw iając już ty lk o jedno fizyczne ciało. Pisałem z re sz tą o tern szerzej w arty k u le pt. „In d yw idualizacja z w ierzą t“. W ogóle studium d u szy zw ierzęcej i p rz e ­ m ian, jak im ona ulega, rzu ca ciekaw e św iatło n a różnorodność d róg inwolu­

cy jnych, tj. zstępow ania ducha w m aterię. K ażda z tzw . „fal ż y cia “, tj. różnych grup duchów oży w iający ch m a te rię , idzie inną, odrębną drogą, ale każda z uporem i nad zw y czajn ą cierpliw ością posuw a się w górę po szero k iej spirali ew olucji pow szechnej ku jakiem uś dalekiem u celowi, k tó reg o u m y sł n asz pojąć i zrozum ieć n arazie nie je st w stanie.

S k r z y d e ł! . .

Oto staje p rzed Tobą k o rn y — ale śm ia ły, sla b y — lecz gotów piąć sie na n a jw y żs ze s z c z y ty , z m ro kó w ku św iatłu biegnący uparcie

i nieprzerw anie...

W o la — m e im ie!

T y ś sam m i zezw o lil porwać za m ie cz woli:

ram ie nie zw iśn ie pod jego cięża rem !

T y ś m i nakazał w ziąć m io t — m ia żd ży ć tańcach, k tó r y m m e s to p y sk u te i skrw aw ione.

T y ś s k r zy d ła obiecał, b yłem sięgnął po nie w c z y s ty m pragnieniu słonecznego w zlotu.

376

(15)

Z am knąłem stronę życ ia , na któ rej niewola, słabość i fatum śm ierci w ypisane!

D ziś — zrzu ca m z siebie ła chm any wcielenia...

D ziś — na zd o b ycie M o cy sie p o ryw a m i... N ieśm iertelności!

Jam — w o ln y!... O d w ieczn y!

T y w iesz, żem w zg a rd ził osobista chwała;

w iesz, ż e im w iększa o b d a rzy sz m nie m oca — tc m korniej sch y lę p rzed T w y m M a jesta tem glow e m a. Panie.

I ja ko dziecie, obdarzone berłem, czcić bede w berle Tw ó j dar, wole Tw oja, która w godzinie ka żd e j m o żesz m i odebrać.

W ie c m i rzu ć płom ień w serce — b y kochało i dłoń m a uzbrój w rękaw icę stali,

a w m ózgu zapal pochodnie w szech w ied zy!...

I w iej w m e ż y ły krew N IE ŚM IE R TE LN O ŚC I!

Oto ja sta je p rzed Toba p o ko rn y — le c z czołem gotów d o tknąć stropu niebios!

Ja, duch o d w ieczn y, nie zn a m pet p rze strzen i!

Z planeta-bratem m kne w za w ro tn y m biegu po nieskończonej spirali w szechśw iata.

W y z w o lo n z m usu ziem skieg o pełzania, w id zę w m ej Ziem i p y ł — a w p y le m gław ic ro d zeń stw o moje...

S k rz y d e ł, sk r zy d e ł, P a n ie! A rtibo.

(16)

R om an J ó z e f M oczulski (W a rsza w a )

Różokrzyżowcy

ich^historja, organizacja oraz ideologja

8. C iąg dalszy.

W ty m krótkim p rzeg ląd zie now oczesnych ruchów ezo tery czn y ch nie m ożem y pom inąć rów nież i T o w a rz y stw a Teozoficznego. Choć obce pocho­

dzeniem w stosunku do różokrzyżow ców , s ta ra ło się ono niew ątpliw ie naw ią­

zać niektóre p rz e ja w y sw ej działalności do ideologii i histo rii zakonu, stw a ­ rz a ją c w sw ym łonie kom órki o c h arak terze różokrzyżow ym .

1 tak w orbicie działalności T o w a rz y stw a Teozoficznego zn ajdow ała się org an izacja, k tó ra w sposób b ard ziej o tw a rty s ta ra ła się naw iązać do sym bo­

lizm u R óży K rzyża. M am y tu n a m yśli „Ordre du T em p le de la R ose C roix", o rg an izację tajną, stw orzoną jak o ośrodek w ew n ętrzn y Tow. Teozoficznego.

O środek ten zo stał pow ołany do życia p rzez Tow. T e o z o f ic z n ^ w osobach jego członków : Annie B esant, M arie R ussak i H. W edgw ood'a. D okładniejszy opis tej o rganizacji zn ajd u jem y w a rty k u le angielskiego m iesięcznika „The V ahan" (kw iecień—m aj 1912). M iędzy innemi a rty k u ły te z aw ierają następu­

jące in fo rm acje: „ W y b ierając nazw ę R ose C roix, tw ó rcy zakonu mieli na celu naw iązanie do p rac różnych daw nych o rg an izacy j ezo tery czn y ch , ja k np.

T em p lariu szy . Jed n ak p rzed ew szy stk iem chodziło tu o B ractw o R óży K rzyża, z którem org an izacja u trzy m u je kon tak t p sychiczny. R óżokrzyżow cy założeni p rzez w ysłannika B iałego B ractw a, k tó ry p rz y b ra ł m istyczne nazw isko C h ri­

stia n a R osenkreutza... itd ." J a k widzim y, pom im o kierunku niew ątpliw ie teozo­

ficznego, now a o rg an izacja sta ra ła się rów nież naw iązać do ideologii R óży K rzyża, p rzy jm u jąc n aw et jej nazwę.

W spom niany zakon u k o nstytuow ał się w kilku k rajach , p racu jąc głównie w edług ry tu a łu m agii cerem onialnej. Natchnieniem i duszą jeg o działalności b y ła niew ątpliw ie słynna teozofka Annie B esan t, k tó ra, ja k now y J a n C hrzci­

ciel, zw iastow ała św iatu nadejście M istrza. W roku 1918 zakon jak o b y się oficjalnie rozw iązał, a jego członkowie zajęli się p rzygotow aniem g runtu dla nadchodzącego M istrza.

J a k w idzim y, T ow arzy stw o Teozoficzne, p racu jąc w edług d o k try n y w schod­

niej i p ro p ag u jąc ją na teren ie św iata zachodniego, jednocześnie s tarało się n aw iązać sw ą działalność do staro d aw n ej szkoły R óży K rzyża, ta k silnie zw ią­

zanej ze św iatopoglądem białej ra sy . T o przejm ow anie sym boli, nazw , idei, form , a n aw et tra d y c ji histo ry czn ej je st w ym ow nym dow odem , że ruch teo- zoficzny, s ta ra ją c się p rzeszczep ić na Zachodzie ideologię W schodu, w pełni doceniał jed n ak siłę z a w a rtą w sym bolu R óży K rzyża, i na fundam entach ideologii w zniosłych M istrzów W schodu p ra g n ą ł zbudow ać form y ró żo k rzy - żo w e, b ard ziej zrozum iale dla Zachodu.

C zy było to w łaściw e? C zy dw ie tak różne fo rm y p ra c y m ożna było po­

godzić bez szkody dla jednej z nich? C zy Tow. Teozof. zdołało rzeczyw iście n aw iązać k o n tak t z B ractw em praw d ziw y ch różokrzyżow ców ? Na to pytanie będziem y się sta ra li obecnie odpow iedzieć. W poszukiw aniach je d n a k odpo-

?<?) V ide d r F e rd in a n d M aack , „A n d reae“, H a m b u rg 1913.

(17)

w iedzi m usim y się zw rócić do źródeł p rzed ew szy stk iem różokrzyżow ych, bowiem ich opinia o ra z ustosunkow anie się będą w tej spraw ie bodaj n a jb a r­

dziej m iarodajne.

Pod ty m w zględem pom ocne nam będą enuncjacje niejakiego B ra ta Syn- teth icu sa, o k tó ry m już uprzednio w spom inaliśm y. N ależy on do niezm iernie rzadkich przedstaw icieli p raw d ziw y ch różokrzyżow ców , k tó rz y decy d u ją się na w y stąpienie publiczne. A rty k u ły jego u k azały się w holenderskiem czaso­

piśm ie „Eenheid" (nu m ery 16 i 23 m arca, 25 m aja, 1 i 8 czerw ca 1922 r.) i do­

ty c z y ły w zajem nego ustosunkow ania się Zakonu R óżokrzyżow ców i Tow.

Teozoficznego. Ze w zględu n a ich niezm iernie ciekaw ą i zasad n iczą treść, u w ażam y za w sk azan e zapoznać czy teln ik a z ich najb ard ziej w ażnym i w y­

jątkam i. I ta k B ra t S y n th eticu s pisze:

„O trzym ałem list, k tó ry p o ru szy ł sp raw ę w zajem nych stosunków , jakie zachodzą pom iędzy now oczesnym ruchem teozoficznym , a różokrzyżow cam i.

A utor teg o listu w ypow iada n astęp u jącą opinię: »W moim pojęciu T o w a rz y ­ stw o Teozoficzne je st sp adkobiercą posłannictw a o raz ideologii, k tórej s tra ż ­ nikiem na Zachodzie b y ł Zakon R óżokrzyżow ców . Obecne w arunki nie w y­

m a g a ją ju ż ta k ścisłego p rz e strze g a n ia tajem n icy w iedzy ezo tery czn ej. Było to m oże konieczne ongiś, dziś n ato m iast staje się zbyteczne. Bow iem rozw ój duchow y ludzkości, jaki się dokonał w ostatn ich p ię tn a stu latach, je s t ogrom ny.

Tow . Teozoficzne, k tó re o degrało w ty m rozw oju ta k w ielką rolę, tern sam em upraw nione je s t do tw o rzen ia p o dstaw now ej cyw ilizacji. J e s t to tem bardziej uspraw iedliw ione, że Tow. Teozoficzne z a pośrednictw em sw ych założycieli pozo staje w bezpośrednim kontakcie z W ielką H ierarch ią, k tó ra trz y m a w sw y ch ręk ach kierow nictw o św iata. D latego też zd aje m i się, że m inęły już cza sy , g d y trzeb a było z w racać się do ludzkości za pośrednictw em hieroglifów i sym boli. T e środki należą do przeszłości.«

„N iestety w yw ody teg o a u to ra nie są dla mnie przekonyw ujące. Nie m ogę bowiem zgodzić się z poglądem , a b y T o w arzy stw o Teozoficzne przejęło p race Zakonu R óżokrzyżow ców i kontynuow ało jego działalność n a teren ie św iata zachodniego. B yłoby to bow iem rów noznaczne z fak ty czn ą śm iercią Zakonu i zupełnem p rzerw aniem w szelkiej jego działalności. Założenie takie je st jednak najzupełniej m ylne, g d y ż Zakon R óży K rz y ż a istnieje dziś, podobnie ja k istniał w w iekach m inionych. P ra c a Zakonu je st rów nie skuteczna i planow a w dobie obecnej, ja k n ieg d y ś i nie n astąp iła n ajm niejsza p rz e rw a w jego działalności, ani też zm iana w jej m etodach. J e s t p raw dą, że tłum y nie gościły nig d y w mo­

ra c h jego św iątyń. Nie liczebność jednak stanow i o żyw otności organizacji, a jak o ść i d y n am ik a jej członków. N iezw ykle silny rozw ój m aterializm u w o kresie wieku XIX p rzy czy n ił się do zm niejszenia zain tereso w an ia dla spraw ezo tery czn y ch . D latego też B ractw o R óży K rzyża okry ło tajem nicą sw ą dzia­

łalność i c o raz trudniej było d o trzeć do b ram jego św iątyń. Poufność tej p racy nie je st jed n ak rów noznaczna z zupełnym jej zanikiem . J e s t to ty lk o p rz y s to ­ sow anie się do zm ienionych w arunków . Tego rod zaju przejściow a zm iana fo rm y p rzejaw ien ia się b y ła zaw sze c h a ra k te ry sty c z n a d la działalności Zakonu.

„Zakon R óży K rz y ż a je s t strażnikiem d o k try n y e zo tery czn ej św iata za ­ chodniego. D o k try n a ta stanow iła ongiś isto tę i tre ść w ew nętrzną Kościoła chrześcijańskiego. D latego te ż Z akon R óży K rz y ż a je st jedyną organizacją, k tó ra m a praw o działania na terenie św iata zachodniego. R óżokrzyżow cy

(18)

p rzechow yw ują ideologię chrześcijań stw a ezo tery czn eg o i p o siad a ją klucz do tajem nic, niezrozum iałych ju ż dla w yznaw ców dogm atu i form zew nętrznych ch rześcijań stw a. P osłannictw o Zakonu je st więc ściśle zw iązane z religją n a ­ szej ra sy . D ziś isto ta tej d o k try n y pozo stała już tylko w rękach Z akonu i Z a­

kon odpow iedzialny je st za jej przechow anie i zabezpieczenie do w łaściw ych czasów . F a k t ten je st jednocześnie stw ierdzeniem odw iecznych p ra w Zakonu w świecie ludzi Zachodu. K ierow nicy T o w arzy stw a Teozoficznego w iedzą 0 tern dokładnie (vide s tro n a 80 „C hristanism e Esoterique44 Annie B esan t) 1 d lateg o też nie om ijają żadnej okazji, aby podkreślić analogję, jak a w y stę­

puje jak oby pom iędzy Teozofją a R óżokrzyżow cam i. Pow ołanie do ży cia Za­

konu Ś w iątyni R óży K rzy ża („Ordre d u T em p le d e la R o se C roix'4) je s t w ła­

śnie p rzejaw em ty c h tendencyj w kierunku przejęcia p rzez Tow. Teozoficzne szta n d a ru R óży K rzyża. Jed n ak zw ykłe stw orzenie o rg an izacji i n adanie jej n azw y R óży K rzyża nie je st w y starczającem , aby stała się ona istotnym Za­

konem R óży K rzyża. Aby ta k ą org an izację R óży K rzyża rzeczyw iście stw o­

rzy ć, n ależy m ieć na to upow ażnienie stw ierd zające, iż założyciele d ziałają w imieniu praw n y ch p o siad aczy tego sym bolu.

„O dy zb ad am y jednak tę spraw ę dokładniej, to niew ątpliw ie stw ierdzim y, że panie Annie B esan t i R ussak, ani też pan W edgw ood nie zo stali nigdy p rzez nikogo upow ażnieni do w ystępow ania pod nazw ą R óży K rzyża. „Ordrc d u Tem ple d e la R ose C roix44 pozostał tw orem w yłącznie ty lk o w ym ienionych trzech osób.

„Pom iędzy teozofją R óży K rzyża a teozofją Tow. Teozoficznego w y stę­

puje zupełnie w y raźn a różnica (należy pam iętać, że słowo te o zo fją sp o tykam y po raz pierw szy w p racach różo k rzy żo w y ch ). Aby zrozum ieć sk ąd różnica ta w ypływ a, n ależy zastan o w ić się nad źródłem p o w stania Tow. Teozoficznego.

„W ubiegłym stuleciu odbyło się zg ro m ad zen ie ad eptów ra s y hinduskiej w ośrodku him alajskim . P rzed m io tem tej konferencji było zam ierzenie niektó­

ry c h adeptów o d k ry cia św iatu części w iadom ych im praw d duchow ych. Plan te n jednak nie sp o tk ał się z ap ro b a tą w iększości. Pom im o teg o jed n ak dwu z pośród zg rom adzonych adeptów postanow iło plan ten zrealizow ać na w łasną odpow iedzialność. Po zo stali adepci nie udzielili akcji tej sw ego poparcia, jed n ak nie sprzeciw ili się czynnie tej pracy .

„Adepci, k tó rz y postanow ili p raco w ać n a w łasną rękę, nosili w edług p ra c teozoficznych nazw iska M orja i R oot Hoomi. N awiązali oni k o n ta k t duchow y z H. P . B ław atsk ą, k tó ra w ten sposób sta ła się re a liz ato rk ą ich planu, tw o­

rz ą c w espół z pułk. O lc o tfe m T o w arzy stw o Teozoficzne.

„Zw rócono się w ów czas również do Zakonu R óżokrzyżow ców z propo­

zy cją w sp ó łp racy p rz y rozpow szechnieniu now ego ruchu w świecie. Jednak N ajw yższa R ad a Zakonu R óży K rzyża zadecydow ała, że chw ila ta je st nie­

odpow iednia i d lateg o term in w łasnej akcji odłożyła m niejw ięcej na połowę XX wieku.

„W m iędzyczasie Tow. Teozoficzne prow adziło sw ą akcję, nie sp o ty k ając nigdy na przeszk o d y ze stro n y o rg an izacji podległych innym adeptom . H. P. B ław atsk a w y d a je sw oje dw ie podstaw ow e p ra c e: „Isis D evoilee44 oraz

„La D octrine S ecrete44. P o w sta ły one jak o b y pod natchnieniem M ahatm ów Induskich i T ybetańskich. J e s t rzeczą praw dopodobną, że m iało to m iejsce w w ypadku D o k try n y Tajem nej, jed n ak nie n ależy się doszukiw ać takich

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dzięki w łaśnie symbolom, przedstaw ionym na ty ch tablicach, udało się ustalić jeg o p rzynależność do różokrzyżow ców.. Nie od rzeczy więc będzie

Stwierdzenie więc przejawów Bractwa (symbole, nazwy, idee itp.) przed tym okresem, jest jednoczesnym stwierdzeniem, że obydwie te daty nie odnoszą się do

Jeżeli bowiem losy n asze zależą od czynników charakterologicznych, oraz psycho-fizycznych, to jednakże są to czynniki p lastyczne, k tó re w pew nych granicach

mieni na cerę stw ierdziła, że działanie to rzeczyw iście istnieje. O tóż uczeni postanow ili zap y tać się tu kwiatów, jak d ziałają różne prom ienie św

Saint-Martin nie neguje możliwości otrzymywania komunikatów ze światów niewidzialnych drogą nadzwyczajną. Utrzymuje on, że człowiek otoczony jest wieloma duchami i

twórca, który potrafi wzbić się w pow ietrze na zaw rotną wysokość, lub pogrążyć się w głębinach oceanu, nie jest w stanie przejrzeć otchłani swej

Nie znać także zajęcia się francuską m yślą.. Piszę to poprostu, obrazow o, może dziecinnie i niedołężnie, ale to nie frazesy, tylko w yrażenie elem

D oznałem potem trzech uczuć, chociaż nie m ogę określić, czy rów nocześnie, c zy też kolejno: Jednego b ard zo miłego, trudnego do opi­.. san ia uczucia