• Nie Znaleziono Wyników

Głos Słupska : tygodnik Słupska i Ustki, 2011, luty, nr 28

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Głos Słupska : tygodnik Słupska i Ustki, 2011, luty, nr 28"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Czar słupskiego Adamka.

Tu się gra, tańczy i śpiewa.

Tylko tutaj serwują muzyczny koktajl z piosenek Anny Jantar i Shakiry. Niektórzy z tych imprez kpią, inni są tu kilka razy w tygodniu. Podczas gdy inne kluby i puby powstają i padają, Adamek wciąż ma powodzenie.

Jak komunizm nie rozpętał III wojny światowej

Wydmy koło Ustki i Łeby najeżone karabinami maszyno­

wymi w bunkrach. Koło Słupska pociąg pancerny, pod By­

towem zapasy paliwa i odwody. 60 lat temu w regionie trwały intensywne przygotowania do wojny.

Ulicy Marynarki Polskiej żałobny rapsod?

Tak mało klientów jak w styczniu tego roku w pubie Koral nie było jeszcze nigdy. Reprezentacyjna ulica Ustki coraz bardziej podupada. Handlowcy zamykają sklepy, a wie­

czorem na ulicy trudno spotkać żywego ducha.

GŁ 1 f Y G O D N I K S Ł U P S K A 1 1 1 J S T K I SŁUPSKA

Czarna przeszłość hali

PROBLEM Miasto i istniejący tylko na papierze klub KS Czarni zrzucają z siebie odpowiedzialność za doprowadzenie do rumy obiektu przy ul. Grottgera w Słupsku. Według naszych ustaleń oba te podmioty przyczyniły się do jej upadku.

P i o t r Kawatek

P l t o^alek@ m e d i a r e g i 0 n a | n e p |

co tie d ^0 d n i a "pisujemy to,

I t f S M S S i S

SSSS

ności pC Z a t o odpowiedział-

^9835

a s g a s e —

m

wstępcy ^zyatego jego na-£5w?ac p r a w o użytko- wiekn „ doniec lat 90. XX

a s » ®

S W 5

potężne dh^e W l e k ó w P°Padł w

"żywaniah^' ^zygnowano z

p^ychód&T^

y

k°mornika / zabierany przez szemy i J ^ szczegółach pi-

r°ku 2QCn i® fo n i e 3). Około

a & t ó S M

rządu r ^ ^ s k i (członek za- grupa o U ^ I Była to

m i n byliczL<Lle8ięciu o s ó b' KS Czarni 5 0 w i e z a r z^ ^ó w dze m in ,'„i w ł a s n e pienią- zytach n^a ta l i dach, po wi- wstawiali Roszonych gości okna Zak .aty, murowali Wszyto 6 Z p i e c z al i wejście, łceznym i j ? czynie spo- temupowS611^6 miesięcy

^4E2

mieć zdolność do czynności prawnych przed sądem. Pre­

zesem został Jan Sieńko.

- Byliśmy jedynymi oso­

bami, którym zależało na wy­

jaśnieniu statusu majątko­

wego tej nieruchomości - mówi prezes Twardowski. - Zdia- gnozowaliśmy sytuację prawną i ustaliliśmy stan faktyczny.

Chcieliśmy halę przekazać miastu lub sprzedać. Okazało się, że nie możemy tego zrobić.

Świadkowie, którzy przed 30 laty zasiadali we władzach MZKS, zeznawali przed sądem, że nic nie pamiętają.

Sąd stwierdził, że KS Czarni nie są następcą prawnym MZKS i nie mają prawa do hali. W księdze wieczystej znajduje się ostrzeżenie o nie­

zgodności treści księgi z rze­

czywistym stanem, polegającej na tym, że powinno być w niej wpisane prawo użytkowania wieczystego na rzecz następcy prawnego MZKS Czarni. Ta­

kiego wpisu nie ma. Klub złożył zażalenie na postano­

wienie sądu. Sprawa jest w toku. Jednak teraz, gdy ją na­

głośniliśmy, sprzedaż hali nie będzie już taka prosta. Wie­

rzyciele z pewnością zaczną śledzić sprawę i gdy sąd uzna KS Czarnych za następcę prawnego, znów zaczną usta­

wiać się w kolejce po pieniądze za sprzedaną halę. Bez winy nie jest miasto, które jako wła­

ściciel gruntu miało prawo do upominania się o swoje choćby dlatego, że użytkownik wie­

czysty od kilkunastu lat za nią nie płacił. - Gmina powinna być zainteresowana, co się z tym obiektem dzieje - uważa mecenas Ryszard Skowroński.

- Były przecież sygnały, że dzieje się coś niedobrego, na tej podstawie miasto mogło spróbować doprowadzić do roz­

wiązania umowy użytkowania wieczystego lub wystąpić o zwrot nieruchomości. #

DOKUMENTACH KS CZARNI i DLACZEGO WCIĄŻ ZNAJDOWAŁY SIE NA H A U

piszemy na stronie 3 ZOBACZ ZDJĘCIA HALI NA www.gp.24.pl/fotogalerie

ł - ' i

"*'*• '• ' 'l,y IttiH %

PODYSKUTUJ NA FORUM www.gp24.pl/forum

fi fi

: :

• : - :

Wnętne zdemolowanej hali przy ulicy Grottgera w Słupsku. Lata zaniedbań doprowadziły ją do miny, dziś za ten fakt nikt nie czuje się

OdpOWiedZialny* FoLKizyntotTom**

(2)

rozmowa Głosu

piątek 4 lutego 2011 r. Głos Pomorza/Głos Słupska www.gp24.pl

Stary browar w Słupsku.

Zobacz, co zostało po zakładzie piwowarskim na

www.gp24.pl/fotogalene

Nie da się stworzyć portretu domowego oprawcy

ROZMOWA z Katarzyną Wirkus, dyrektorką Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Bytowie.

- Bił, kopał, przyduszał, tłukł głową o podłogę.

Kobieta jest w szpitalu w krytycznym stanie. To zrobił jej mąż. To przypa­

dek z Bytowa z ostatnich dni. Jakim trzeba być człowiekiem, aby bliską kiedyś osobę aż tak okrutnie traktować?

- Zagniewanym, sfrustro­

wanym i bezradnym. Przemoc stosuje się, aby mieć władzę nad inną osobą. Użycie siły, z punktu widzenia sprawcy, to najprostszy sposób na zdobycie tej władzy. Domowi oprawcy zwykle twierdzą, że nie chcieli zrobić źle. Usprawiedliwiają się, mówiąc, że wiele razy o coś prosili, a druga osoba robiła in­

aczej, itp. A trzeba jasno i głośno powiedzieć. Przemoc do­

mowa to przestępstwo. Nie­

stety, ciągle w naszym społe­

czeństwie jest przekonanie, że kłótnie w rodzinie to tylko sprawa tej rodziny, że lepiej się nie wtrącać, że od jednego lania jeszcze nikt nie umarł, że to się wszędzie zdarza, a więc w sumie nic się nie dzieje. A właśnie, że się dzieje. I to bardzo źle.

- Da się stworzyć portret typowego domowego oprawcy?

- Nie da się. Przemoc zdarza się w każdej grupie spo­

łecznej. U robotnika, rolnika, adwokata, nauczyciela, poli­

cjanta. Oczywiście są inne symptomy. Osoby o wysokim statusie społecznym zwykle bardzo dbają o to, aby nic nie wyszło na zewnątrz. Częściej występuje w tej grupie psy­

chiczne dręczenie. Domowi kaci są więc w różnym wieku i różnie wykształceni. Kiedy do­

chodzi do tragedii, sąsiedzi zwykle dziwią się i mówią, że to był taki miły człowiek, który uśmiechał się, zagadał, po­

zdrawiał. Domowi oprawcy manipulują otoczeniem. W wi­

ększości dbają o zewnętrzną poprawność. Stąd dla sąsiadów to aniołek, a nie bestia, która terroryzuje rodzinę w czterech ścianach.

-Portret ofiary?

- Ofiara, tak jak otoczenie, też poddawana jest przez oprawcę ciągłej manipulacji.

Przechodzi prawdziwe pranie mózgu. Do tego wstydzi się.

Przemocy fizycznej, ekono­

micznej czy seksualnej, zawsze towarzyszy przemoc psy­

chiczna, emocjonalna. Sprawca wmawia ofierze, że sama jest sobie winna, że do niczego się nie nadaje. Zaniża jej samo­

ocenę. Upokarza ją, choćby przy znajomych, czy rodzinie. Z czasem izoluje. Taka osoba szybko traci poczucie własnej wartości. Ofiara zwykle pozo­

Katarzyna Wilkus, dyrektorka Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Bytowie podkreśla, że przemoc domowa to przestępstwo.

stawiona jest sama sobie. Nie ma kontaktów z rodziną, zna­

jomymi. Nie ma do kogo zwrócić się o pomoc. Tak myśli.

A sprawca domowej przemocy co jakiś czas zmienia reguły

gry. Przemoc to zaklęte koło.

Jest okres, kiedy wszystko bu­

zuje, później jest awantura, a następnie „miodowy miesiąc".

Próbując nakreślić portret ofiary, należy jeszcze wspo­

Fot Andrzej Gurba

mnieć o wzorcach, doświadcze­

niach z rodzinnego domu. Jeśli tata bil mamę, to ofierze ła­

twiej „pogodzić się" z tym, że też jest bita. Tak to, niestety, działa. Ofiara jest niejako uza­

leżniona od domowego kata.

Takiej osobie trudniej też wy­

rwać się z tego zaklętego kręgu. Mimo wszystko wyzwo­

lenie się z przemocy jest mo­

żliwe.

- Czy przemocy w rodzi­

nie zwykle towarzyszy alkohol?

- Nadużywanie alkoholu znosi hamulce. Domowy oprawca staje się odważny.

Uważam, że nie ma jednak prostej zależności, że tam gdzie jest alkoholizm, tam jest i do­

mowa przemoc. I na odwrót - ktoś, kto się znęca nad rodziną ,nie musi być alkoholikiem.

- A uzależnienie ekonomi­

czne?

- Wiele zgłaszających się do nas kobiet, które były bite, wy­

rzucane z domu, nierzadko gwałcone, opowiada o tym, że nie ma własnych dochodów, że nie ma gdzie pójść. Rysuje im się perspektywa bezdomności, społecznego dna. Jak są dzieci, to jest obawa, że sąd je za­

bierze, bo kobiety nie będzie stać na zapewnienie im choć minimum egzystencji. Ofiary przemocy, jak już zdecydują się otwarcie wystąpić przeciwko domowemu oprawcy, boją się jego odwetu. Niestety, kary dla domowych katów nie są dole­

gliwe.

- Jak ktoś uderzy jeden raz, to zrobi to po raz dru­

gi? Jeśli ktoś raz bardzo agresywnie zachowa się, to uczyni to kolejny raz?

To już przemoc, którą powinno zgłosić się poli­

cji, czy innym instytu­

cjom, szukać wsparcia, pomocy?

- Na tak postawione py­

tanie trudno ogólnie odpowie­

dzieć. Oczywiście może zdarzyć się, że to jedno uderzenie, agresja, to efekt nieprzewi­

dzianej gwałtowności, a nie za­

powiedź maltretowania. Jed­

nak trzeba, warto być czujnym.

Czerwona lampka musi za­

palić się. Najlepiej porozma­

wiać o tym z innymi ludźmi, rodziną, przyjaciółmi. Nie można zostać z tym samemu.

Oczywiście trzeba też rozma­

wiać z osobą, która tej jedno­

razowej przemocy dopuściła się. Stanowczo oznajmić, że nie będzie tolerancji i wytłuma­

czenia dla takich zachowań.

Zawsze można skorzystać też ze wsparcia psychologicznego i poradnictwa, chociażby ofero­

wanego przez Powiatowe Cen­

trum Pomocy Rodzinie. - Jak reagują na przemoc w rodzinie sąsiedzi, znąjomŁ Nie ingeriyą, czy próbują pomóc?

- Jeśli krzywdzone są dzieci, to nikt z sąsiadów, czy znajo­

mych, nie ma raczej oporów,

aby interweniować. Sytuacja zmienia się, kiedy przemoc do­

tyczy dorosłych. Dominuje po­

stawa, że lepiej nie wtrącać się Z jednej strony wynika to ze stereotypu, że to, co dzieje się w czterech ścianach, to wyłącznie sprawa tej rodziny, a z drugiej strony sąsiedzi, czy znajomi obawiają się, że włożą dłonie w szprychy. W dobrej intencji zaalarmują policję, a później mogą usłyszeć od ofiary wiele przykrych słów. Sąsiad, czy znajomy obserwuje. W nocy słyszy, jak mąż leje żonę, a rano widzi ich jak pod rękę ida do kościoła.

- Dzieci z domów, w których jest przemoc, nie mają łatwego startu - Dziecko może nigdy nie być uderzone przez rodzica, ale jeśli widzi, że ten rodzic bije i znęca się nad drugim, to do­

świadcza przemocy psy­

chicznej. Stąd rodzi się dla dzieci wiele problemów. Ciągle myślą i martwią się, czy tata znowu przyjdzie pijany, czy znowu uderzy mamę. To ma ogromny i negatywny wpływ na ich osobowość, na to jakimi staną się dorosłymi. Takie dzieci są później na dwóch bie­

gunach. Albo powielają model patologiczny, albo przysięgają sobie, że stworzą taką rodzinę, gdzie przemocy nie będzie. - Gdzie mogą szukać

pomocy ofiary przemocy w rodzinie?

- W wielu miejscach. W razie zagrożenia trzeba wzywać policję. Sąd może zo­

bowiązać sprawcę przemocy do opuszczenia wspólnie zajmo­

wanego mieszkania lub za­

rządzić areszt tymczasowy "

jeśli to konieczne. Może też za­

kazać sprawcy zbliżania się do ofiary. Pomoc rodzinom uwi­

kłanym w przemoc domową to zadanie ośrodków pomocy spo­

łecznej. W każdym stwier­

dzonym przypadku stosowania przemocy pracownicy socjalm powinni wypełnić Niebieska Kartę i udzielić wszechstronnej pomocy. To początek pomoco­

wych działań. W Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie W Bytowie zapewniamy pomoc psychologa, prawnika.

Dysponujemy pokojem in­

terwencji kryzysowej, W którym w uzasadnionym przy­

padku można przebywać do trzech miesięcy. To jest czas na to, aby zacząć uwalniać siS od domowego oprawcy. Porad­

nictwo specjalistyczne 1

wsparcie zapewnia też Stowa­

rzyszenie Kobiet na Rzecz Ko­

biet i Rodziny.

ROZMAWIAŁ ANDRZEJ GURBA PODYSKUTUJ NA FORUM

www.gp24.pl/forum

1

(3)

Słupscy kibice uczcili 13. rocznicę tragicznej śmierci Przemka Czai.

Zobacz zdjęcia na

www.gp24.pl/fotogalerie

w y larzema

www ip24.pl Głos Pomorza/Głos Słupska piątek 4 lutego 2011

W spadku po KS Czarnych zostały tylko długi i bałagan

PROBLEM Za taniec cheerieaderki dostawały po 20 złotych na głowę, koszykarzom klub płacił w ratach lub w ogóle.

Wierzycielom mydlono oczy o supersponsorach - tego dowiedzieliśmy się z dokumentów, które były w hali.

Komentarz

Karygodne zaniedbania

Piotr Kawałek piotr.kawalek@mediareqionalne.pl Z a to, co dzieje się z halą przy

ulicy Grottgera, odpowie­

dzialne jest miasto, ale i po części klub KS Czarni. Przynajmniej wskazują na to okoliczności tej zawiłej sprawy. Zarząd KS Czarni, wyjaśniając, że nie mógł opie­

kować się nieruchomością, bo nie jest jej właścicielem, nie może zapominać, że mimo wszystko korzystał z niej jak ze swojej wła­

sności. O tym, że nie ma do hali żadnych praw, dowiedziano się dopiero niecały rok temu. Co zatem z pozostałymi latami, gdy nikt nie dbał o obiekt? (poza nie­

zbędnymi pracami jakie wykony­

wało kilka osób, aby w przyzwo­

itym stanie utrzymać biura - przyp. red.). Miasto z kolei jako właściciel gruntu dawało na to ciche przyzwolenie, mimo że po­

winno interweniować już bardzo dawno temu, świadczy o tym jeden z dokumentów z 2001 roku, w którym miasto domaga się zapłaty z tytułu użytkowania wieczystego za lata 1995-2000. Z przejęciem nieruchomości od trupa, który się nią nie zajmował, bo nie miał pięniędzy, nie byłoby raczej większego problemu. Dla­

czego pozwolono na to, by przez lata hala niszczała na oczach słupszczan? Według niektórych osób związanych z koszykówką chodziło o to, aby uśpić wierzy­

cieli a następnie po latach po cichu sprzedać halę, wziąć pieniądze i szybko rozwiązać KS Czarni, tak aby nikt się nie zdążył zorientować.

ich do archiwum? Prezes wyja­

śnia, że po pierwsze, były bez­

pieczne i nikt nie mógł przewi­

dzieć włamania, po drugie, KS Czarni nie miał pieniędzy na opłacenie ich przechowywania.

Policja sprawdza m.in. czy do­

szło do nieuprawnionego udo­

stępnienia dokumentów lub umożliwienia do nich dostępu osobom nieupoważnionym. •

PODYSKUTUJ NA FORUM M

www gp24 pl/forum Q demolowane biura KS Czarni w hali pizy ul. Grottgera w Słupsku. Dizwi były otwarte, spizęt zniszczony, dokumenty porozizucane po pomieszczeniu.

^iotr Kawałek Piotr.kawalek@mediaregionalne.pl

Przypomnijmy: w ubiegły

c2wartek drzwi do pomiesz- j^eń biurowych hah przy ul.

Grottgera były otwarte, nie (Mo żadnych zakazów wstępu.

W środku walały się sterty do­

kumentów klubu KS Czarni i Wcześniejszych MZKS Czarni,

a W nich cała historia klubu od jat 80. do początku XXI wieku.

Zawierały dane osobowe ko­

szykarzy, cheerleaderek, pra­

cowników klubu i inne doku­

menty. Dane osobowe są chronione ustawą i nie po­

winny być dostępne dla osób nieuprawnionych. W interesie społecznym dokumenty zabez­

pieczyliśmy w naszej redakcji.

drugi dzień przekazaliśmy je policji, które wszczęła po­

stępowanie po zgłoszeniu o

^łamaniu. Okazało się też, że Już trzy dni wcześniej w hah byli złomiarze, których zatrzy­

mali policjanci. Odpowiedzą Jednak nie za przestępstwo, ale fca wykroczenie, bo wartość

^omu, jaki próbowali wynieść to około 100 złotych.

He zarabiali, ile byli dłużni Większość dokumentów to Wezwania KS Czarnych do za­

płaty na potężne kwoty. Na przykład holenderska firma

Court Side, która była przed­

stawicielem wielu grających wówczas koszykarzy, doma­

gała się spłaty zaległych wy­

nagrodzeń m.in. dla Kordiana Koiytka -12 tys. dolarów, An­

drzeja Pluty-13 tys. dolarów a dla Artura Golańskiego - ponad osiem tysięcy do­

larów. Słupski Seritext do­

magał się ponad 26 tysięcy zło­

tych. Krzysztof Wilangowski ponad 600 tysięcy złotych. Naj­

większy dług - ponad trzy mi­

liony złotych KS Czarni mieli do zapłacenia Urzędowi Skar­

bowemu z tytułu niezapłaco­

nych podatków za lata 1999- 2001. Ponadto setki innych wezwań i nakazów zapłaty na mniejsze sumy od kilkuset do kilkudziesięciu tysięcy złotych za hotele, a nawet wizytę w klubie nocnym w Toruniu. Co ciekawe, Urzędowi Skarbo­

wemu brak niektórych doku­

mentów klub tłumaczył... nie­

możliwością skontaktowania się z zawodnikami, którzy „są w ciągłej migracji po kraju i świecie i ustalenie adresu lub nr. telefonu w celu złożenia wy­

jaśnień okazało się niemo­

żliwe". KS Czarni nadal są winni wierzycielom miliony złotych. Były też dowody wypłaty.

Ówczesne gwiazdy - John Ri­

chard Taylor, God Shammgod

czy Gordan Zadravec oficjalnie nie dostawały pieniędzy za grę w ekstraklasie, ale za „wyszu­

kanie zawodnika", czyli sa­

mych siebie. Pieniądze dosta­

wali w ratach co kilka dni po około 12,5 tysiąca złotych. Mie­

sięcznie zarabiali ponad 30 ty­

sięcy złotych. Jest też kontrakt centra Krzysztofa Wilangow- skiego, który miał dostawać miesięcznie równowartość 11,5 tysięca dolarów. Za zdobycie mistrzostwa Polski zawodnik miał otrzymać 80 tysięcy zło­

tych premii. Wśród doku­

mentów są również listy płac cheerleaderek z imionami, na­

zwiskami, a nawet adresami domowymi. Każda za występ dostawała po 20 złotych, zara­

biała nawet trzynastoletnia tancerka.

Zapłacimy, jak zarobimy Długi szacowane są na 8,5 miliona złotych (według A. - Twardowskiego) do nawet 12 milionów złotych (według in­

nych byłych działaczy klubu).

Prezes klubu Jarosław Ta- felski, który doprowadził go na krawędź przepaści, trafił do więzienia, a bałagan po nim próbował naprawić nowy za­

rząd KS Czarni. Próbowano negocjować z wierzycielami na różne sposoby. W dokumen­

tach można znaleźć szereg

próśb o prolongatę spłaty za­

dłużenia. Nowy zarząd prze­

konywał wierzycieli, że lada chwila znajdzie się sponsor, który pozwoli pokryć zobowi­

ązania. Niektóre zapewnienia są bardzo interesujące: „Prezes i wiceprezes Czarnych będą dziś rozmawiać w Warszawie z zarządem ogólnopolskiej sieci hipermarketów Real, któiy jest zainteresowany sponsorowa­

niem drużyny ze Słupska. Nie­

oficjalnie mówi się, że kartą przetargową ma być zanie­

chanie budowy konkurencyj­

nego hipermarketu w Słupsku". - czytamy w jednym z dokumentów.

Niestety, nie udało się zna­

leźć sponsora, który uratuje klub. Wierzyciele cały czas wchodzili drzwiami i oknami.

Andrzej Twardowski wspo­

mina, że dziewięć na dziesięć osób, które przychodziły do klubu, upominało się o zaległe pieniądze. Próbowano płacić zaległości, jednak było to nie­

możliwe. Budżet klubu w nowym sezonie 2001/2002 wy­

nosił wówczas około miliona złotych, a długi były kilku­

krotnie wyższe. Klub był ska­

zany na upadek.

SSA przejęła zawodników W maju 2001 roku powstało Słupskie Towarzystwo Koszy­

Fot Krzysztof Tomasik

kówki Sportowa Spółka Ak­

cyjna, której prezesem został Andrzej Twardowski. STKSSA podpisała umowę z KS Czarni, na mocy której KS przekazał nowemu klubowi w użyczenie drużynę koszykówki grąjącą w ekstraklasie. Za użyczenie za­

płacono w co najmniej czterech ratach (więcej dokumentów w tej sprawie nie było) po 11,5 ty­

siąca złotych każda. STK SSA prowadzi drużynę do dziś. KS Czarni przestał działać, choć zarząd cały czas istniał, ale tylko na papierze. Jeszcze przez jakiś czas hala była wy­

najmowana dla szkół, jednak komornik zajmował wszelkie przychody. Rozpoczęcie jakiej­

kolwiek działalności narażone było na wizytę wierzycieli. Nie było pieniędzy na remonty i bieżące opłaty, więc ostatecznie KS zaprzestał działalności.

Dokumenty bezpieczne?

Poza ustaleniem, kto jest winny zaniedbań w hali, zo­

staje sprawa dokumentów, które znajdowały się w biurach.

Prezes A. Twardowski za­

przecza, jakoby były niezabez­

pieczone. Twierdzi, że dostępu do nich broniły trzy pary drzwi.

Co jakiś czas ktoś sprawdzał zabezpieczenia. Niestety, w końcu pokonali je włamywacze.

Dlaczego więc nie przekazano

(4)

reportaż

piątek 4 lutego 2011 r. Głos Pomorza/Głos Słupska www gp24.pl

Hip-hop Party w Słupskim Ośrodku Kultury. Zobacz zdjęcia na

www.gp24.pi/fotogaierie

Cudownie ocalony stu latek

LUDZIE - Będziesz żył sto lat - żartowali koledzy Henryka Szeligowskiego, gdy w 1932 roku wyszedł bez szwanku z katastrofy lotniczej. Mieli rację. 28 stycznia 2011 roku ukończył sto lat.

Zbigniew Marecki zbigniew.marecki@mediaregionalne.pl

Stulatek, który wraz z żoną Wandą od 1945 roku mieszka w Słupsku, jest przeświad­

czony, że udało mu się tak długo przeżyć i przetrwać naj­

trudniejsze chwile w życiu nie tylko dzięki sile ducha i wła­

snej pomysłowości, ale także wierze i pomocy Matki Bożej.

Do tej pory ze szczegółami pa­

mięta, jak żarliwie się modlił i prosił o pomoc Maryję Pannę, gdy w 1925 roku nie znalazł swojego nazwiska wśród osób, które dostały się do państwo­

wego gimnazjum w Łomży.

- Byłem wtedy w całkowitej desperacji, bo po dwóch latach nauki w prywatnym gimna­

zjum w Zambrowie z powodu kłopotów rodzinnych nie było mnie stać na płacenie wyso­

kiego czesnego i opłacanie in­

ternatu. Dlatego zależało mi na dostaniu się do gimnazjum państwowego. Gdy po egzami­

nach nie znalazłem się na liście przyjętych, w rozpaczy posze­

dłem modlić się do kościoła. W czasie modlitwy prosiłem Boga i Matkę Boską o pomoc.

Chciałem, aby choć ten raz stała się moja wola - opowiada pan Henryk.

Tuż po wyjściu ze świątyni zrozpaczonego Henryka spo­

tkał jego kolega z rodzinnej wsi Łady Polne (obecnie woj. pod­

laskie), gdzie Szeligowski przy­

szedł na świat jako czwarte z piątki dzieci małżeństwa miej­

scowych rolników.

- Dostałeś się do gimna­

zjum? - zapytał.

- Dostałem się - odpowie­

dział dumnie Henryk, choć w duchu drżał z przerażenia.

- Chcę zobaczyć listę - kon­

tynuował rozmowę kolega, który doskonale zdawał sobie sprawę, że dziecku chłop­

skiemu nie było łatwo dostać się do państwowej szkoły, bo tam uczęszczały głównie dzieci urzędników. I wtedy stał się cud: na wypisanej na maszynie liście obaj chłopcy zauważyli dopisane piórem nazwisko Sze­

ligowskiego.

Matko Boża, ratuj

To nie był jednak jedyny raz w jego życiu, kiedy odczuł opiekę Matki Boskiej. O ra­

tunek prosił ją także w 1932 roku, gdy - po 7-miesięcznym kursie dla pilotów-ochotników i zdaniu egzaminów upraw­

niających do samodzielnych lotów w Szkole Podoficerskiej Lotnictwa w Bydgoszczy - pewnego dnia wystartował sa­

molotem z bydgoskiego lot­

niska.

- Na wysokości około 500 metrów nad ziemią nagle prze­

stało się kręcić śmigło. Spa­

dałem gwałtownym ślizgiem nad lasem. Nie byłem w stanie wiele zrobić. Wpadłem w gąszcz drzew bujnego zagaj-

Słupsk, 1956 r.: Wanda i Henryk Szeligowscy z synani - Zbyszkiem i Jankiem - w ich ogródku działkowym w Słupsku. Wszyscy lubili spędzać

tam wolny czas. Fot Archiwum rodzinne

Poznań, 1938 r.: Wanda i Henryk na balu policjanta. Lubili razem tańczyć, a zawsze uśmiechnięta Wanda wzbudzała powszechne zainteresowanie wśród mężczyzn. Fot. Archiwum rodzinne

nika, w duchu prosząc Matkę Boską o pomoc - relacjonuje pan Henryk.

I znowu stał się cud: choć spadający samolot przełamał się, młody pilot wyszedł z ka­

tastrofy bez szwanku. Sam wy­

szedł z rozbitej kabiny i poszedł pieszo na lotnisko, aby poin­

formować przełożonych, co się stało.

- Jak wyszedłeś z tego cało, będziesz żył sto lat - żartowali koledzy piloci.

Lotnik policjant

Czas służby w lotnictwie pan Henryk wspomina jako jeden z najpiękniejszych okresów w życiu.

Wówczas nie tylko reali­

zował swoje marzenia, ale i do­

brze zarabiał.

- Na zakończenie szkoły lot­

niczej w Bydgoszczy dostałem 900 zł. To była pokaźna kwota.

Wówczas starczała na zakup 10 krów. Jako pilot zarabiałem 200 złotych miesięcznie. Za każdy obowiązkowy lot płacono mi 8 złotych, a damskie szpilki kosztowały wtedy 10 zł- wspo­

mina.

W wojsku jednak nie został na stałe. Gdy Komenda Woje­

wódzka Policji w Poznaniu za­

częła kompletować kadrę pi­

lotów, którzy mieli latać policyjnymi samolotami, Sze- ligowski postanowił skorzystać z tej szansy.

Stworzenia policyjnego lot­

nictwa nie doczekał się, ale za to w 1937 roku podczas spo­

tkania towarzyskiego u kolegi policjanta poznał 17-letnią, ro­

ześmianą Wandę, która pocho­

dziła z Białej Podlaskiej.

- Usiadła mi na kolanach i od razu wpadliśmy sobie w oko - wspomina pan Henryk.

Szybko zostali parą i razem ba­

wili się na balach, podczas których młodzi lotnicy tańczyli z pięknymi dziewczynami.

Razem też uciekali z bombar­

dowanego Poznania, gdy oka­

zało się, że już pierwszego dnia wojny w 1939 roku Niemcy zbombardowali polskie lot­

niska i zniszczyli myśliwce, przy pomocy których także Szeligowski miał walczyć z wrogiem.

- Wtedy wszystko zmieniało się niewiarygodnie szybko.

Dzień przed wybuchem wojny wspólnie z Wandą śmialiśmy się w kinie na komedii z udziałem Jana Kiepury, a kilka dni później, już w Siedl­

cach pełniłem służbę porząd­

kową na ulicy. Widziałem le­

żące trupy i powybijane witryny sklepowe - wspomina pan Henryk.

Po kampanii wrześniowej Szeligowcy, już razem, schro­

nili się u krewnych, na wsi w Woli Dubowskiej, koło Białej Podlaskiej, gdzie w obawie przed wywózką do obozu pan Henryk zdjął policyjny mundur. U krewnych brako­

wało jedzenia, a jednocześnie panował strach przed donosi­

cielami. Dlatego Henryk i Wanda postanowili się prze­

nieść do rodzinnej wsi Szeli- gowskiego, gdzie nikt nie wie­

dział, że był policjantem.

- Tam w tym czasie już rządzili Rosjanie. Niewiele bra­

kowało, a znaleźlibyśmy się wśród wywożonych na Syberię.

Uratował nas - mnie, żonę i naszą kilkumiesięczną córeczkę Basię - mój starszy brat, który komunizował i po nastaniu Rosjan został soł­

tysem wsi - zdradza pan Henryk.

Modlił się, więc nie komunista

Henryk i Wanda nie potra­

fili jednak myśleć tylko o sobie i rodzinie. Szybko obydwoje za­

angażowali się w działalność podziemną. Nawiązali współpracę z Armią Krajową.

- Jednak nie dla wszystkich byłem wiarygodny. Część dzia­

łaczy podziemnych podejrze­

wała, że jestem komunistą jak mój brat. Pewnego dnia przy­

szło do mnie dwóch ludzi z kon­

spiracji. Mieliśmy iść na wspólną akcję, ale zachowy­

wali się jakoś dziwnie. Zdałem sobie sprawę, że chyba chcą wykonać na mnie wyrok. Dla­

tego, gdy mijaliśmy kościół, po­

prosiłem, byśmy weszli do środka i pomodlili się. Trwało to kilkanaście minut. Po chwili ruszyliśmy w dalszą drogę, ale obaj mężczyźni jakoś na siebie popatrzyli i wróciliśmy do domu - mówi pan Henryk.

Jest przekonany, że wówczas nie stracił życia, bo ci, który mieli wykonać wyrok, doszli do wniosku, że nie może być ko­

munistą, skoro się tak żarliwie modli. Nie wyklucza, że i wtedy pomogło mu wstawien­

nictwo Maryi Panny.

Jego lipne życiorysy pozwoliły przeżyć

Choć Szeligowscy przeżyli także spalenie rodzinnej wsi pana Henryka przez Niemców, to jednak cali i zdrowi dotrwali do końca wojny.

Wtedy były policjant zajął się handlem. Podczas wypraw na Ziemie Odzyskane odkrył, że w Słupsku jest bezpiecznie.

Namówił więc żonę, aby w po­

szukiwaniu lepszego życia tam się przeprowadzili.

- Zajęliśmy puste miesz­

kanie na strychu budynku Za­

kładu Ubezpieczeń Społecz­

nych przy dzisiejszym skrzyżowaniu ulic Niedział­

kowskiego i Sienkiewicza - wspomina pani Wanda.

Ponieważ pan Henryk zdawał sobie sprawę, że jego przeszłość lotnika i sanacyj­

nego policjanta może być źle postrzegana, zataił swoje wy­

kształcenie i zawodowe doko­

nania.

- Długo pisałem lipne życio­

rysy, a w ZUS-ie zatrudniłem się jako woźny - opowiada.

Jego współpracownicy szybko zorientowali się, że dużo umie.

Dlatego poszedł do liceum wieczorowego i w ciągu roku zrobił ponownie maturę. W po­

szukiwaniu lepszego zarobku co chwila zmieniał miejsca za­

trudnienia.

Ciągle też marzył o powrocie do lotnictwa.

- W końcu odważyłem się i zacząłem ubiegać się o przy­

jęcie do LOT-u. Testy spraw­

nościowe przeszedłem bez pro­

blemu. Później jednak jakiś nieznajomy przyniósł mi list z odmową przyjęcia. Uprzedził też, żebym nie próbował nic do­

chodzić, bo władza może się za­

brać za prześwietlanie mojego życiorysu. Do tej pory nie wiem, czy to był dobry czło­

wiek, czy ktoś z esbecji - za­

stanawia się.

Potem jeszcze po 1956 roku próbował wrócić do latania w słupskim aeroklubie.

- Pewnego dnia jednak przyjechał ktoś z Gdańska.

Kierownikowi aeroklubu zro­

biono rewizję w domu. Znale­

ziono u niego pistolet, który może był podrzucony. Kierow­

nika już nigdy nie widziałem, a mnie zakazano pojawiania się w aeroklubie. Od tej pory po­

zostało mi już tylko oglądanie latających samolotów - nie ukrywa żalu pan Henryk.

Dzieci, wnuki i prawnuki

Od lat 50. ubiegłego wieku Wanda i Henryk Szeligowscy mieszkają w kamienicy miesz­

czącej się przy ulicy Paderew­

skiego (dawniej Pankowa) w Słupsku. Tam dochowali się jeszcze dwóch synów: Zbyszka i Janka. Pan Henryk przez wiele lat pracował w Polskim

Związku Gminnych

Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Słupsku, skąd w 1977 roku odszedł na emery­

turę.

Małżonkowie doczekali się także pięcioro wnucząt i czworga prawnuków. Wszycy niedawno obchodzili setne uro­

dziny pana Henryka, którego żywotność i sprawność inte­

lektualną podziwiają nie tylko najbliżsi. Osoby, które mają okazję z nim porozmawiać, wiedzą, że ciągle także intere­

suje się sprawami kraju i... To­

tolotkiem, bo pan Henryk grywa w niego systematycznie.

- Dla mnie mój teść jest przykładem prawdziwego pa­

trioty, który nie wyobrażał sobie życia poza krajem i który nadal żyje problemami na­

szego narodu. Takich ludzi, niestety, jest coraz mniej - podkreśla Elżbieta Szeli- gowska. •

PODYSKUTUj NA FORUM #

\^w.gp24.pl/forurS Q

(5)

Ustecka Straż Graniczna w Feb inku odzyskała skradzione bmw.

Zobacz zdjęcia na

www.qp24.pl/fotogalerie

obyczaje

www ip24.pl Głos Pomorza/Głos Słupska piątek 4 lutego 2011 r

Mocne uderzenie Adamka.

Tu grają, tańczą i śpiewają.

ROZRYWKA Tylko tutaj serwują muzyczny koktajl z piosenek Anny Jantar i Shakiry. Niektórzy z tych imprez kpią, inni są tu kilka razy w tygodniu. Podczas gdy inne słupskie kluby i puby powstają i padają, Adamek wciąż ma powodzenie.

Na parkiecie w słupskim Adamku tłoano jest w każdy weekend. Imprezy taneczne w tym lokalu odbywają się już od 42 l a t

Monika Zacharzewska

monikajacharzewska@mediaregionalne.pl

- Od Zdzisia dla wszystkich gości - krzyczy przez mikrofon pan Janek i zaczyna grać „Za­

tańczysz ze mną jeszcze raz"

Krzysztofa Krawczyka. Na parkiecie robi się tłoczno. Pi­

ruety ze swoim partnerem wy­

wija zgrabna dziewczyna w skąpym topie, a do towarzysza z wąsem przytula się dojrzała pani w golfie z cekinami.

— Teraz coś specjalnie dla dziewczyn ze Starnic — nawo­

łuje przez mikrofon didżej i puszcza JBeatę z Albatrosa".

Zaraz potem leci Shakira i jej

„Loca". Tłum faluje na par­

kiecie. W sumie około 250 osób.

- jesteśmy tu co tydzień, przyjeżdżamy od kilku lat - opowiada trzydziestokilku- letnia blondynka, która po tańcu przysiadła przy drew­

nianym stole z koleżanką i ko­

legą. Zamawiają pizzę. - Do Miami w życiu bym nie poszła.

To dla małolatów. No i tam jest rewia mody. Każdy patrzy tylko na ciuchy. Tu czujemy się na luzie - i potańczyć można przy fajnej muzyce, i ludzi różnych poznać... . . . . Znajomości na parkiecie i przy barze zawierane są co chwilę. Opalony mężczyzna z

wąsem w trochę za bardzo roz­

piętej koszuli mruga do młodej kobiety zamawiającej piwo.

Szef lokalu zdradził nam, że sam zna około 30 par, które po­

znały się właśnie w Adamku.

Interes się kreci

- Ja nie czuję się tu niebez­

piecznie, choć różnie o Adamku mówią - przekonuje miesz­

kanka Kobylnicy. - Gazety też pisały różne rzeczy. Wiadomo, jak wszędzie trzeba na siebie uważać. To przecież oczywiste.

Trzeba mieć głowę na karku.

Poza tym ochrona jest, jak trzeba, to interweniuje. Sta­

nowczo, ale dyskretnie.

W toalecie spotykam kolejne dwie panie w bluzeczkach z de­

koltami. Na oko są po czter­

dziestce. Śmieją się jak nasto­

latki. Są zmarznięte, bo właśnie wróciły z papieroska, którego szybko spaliły pod drzwiami lokalu. - Bawimy się tu, bo w Słupsku nie ma in­

nego miejsca dla nas. Lubimy potańczyć, a i piwko jest tu nie tak drogie jak w kawiarniach - przekonują. To, że nie ma wygodnych lóż i kameralnego nastroju im nie przeszkadza.

- Za to muza jest świetna.

Można się wyszaleć.

Wystrój lokalu może pozo­

stawiać wiele do życzenia. Na

ścianach tapety. Obok podświetlanych reklam piwa pejzażyk w ramce. Bar z drew­

nianymi tralkami i proste stoły z ciężkimi krzesłami. - Ja ten lokal dzierżawię od PSS-u. Nie jest mój, więc w niego nie in­

westuję. Zainstalowałem tylko monitoring - przyznaje prowa­

dzący Adamka od siedmiu lat Andrzej Jakuczun. - Ten in­

teres właściwie sam się kręci.

To znaczy didżej Janek go na­

kręca. Do popołudnia działa tu kuchnia i sprzedajemy obiady, potem czad na dyskotekę.

Słupski fenomen

Adamek funkcjonuje tak od

Fot. Krzysztof Tomasik

lat, a dokładnie od 1969 roku, kiedy został otwarty. Ludzie przyzwyczaili się, że tu można i zjeść niedrogo, i wesele zrobić, a wieczorem na dancing przyjść. Muzyka gra właściwie codziennie.

- To taki słupski fenomen - przyznaje Adrianna Strugała prowadząca w Słupsku pub Marylin Monroe. - Ja tam nigdy nie byłam, ale wiem, że ma on swoją stałą klientelę. To lokal, który mimo takiej, a nie innej renomy ma stałą i wierną klientelę. No i szeroką ofertę -boi zjeść tam można, i pota­

ńczyć i stypę czy wesele zorga­

nizować. •

Inwestuję w image nie w nowinki techniczne

ROZMOWA z didżejem Jankiem, 56-latkiem, który od 15 lat gra w Adamku

- Pracuje pan codziennie od godziny 20 do 4 rano.

Niejeden nastolatek nie dalby rady żyć w talrim tempie.

- Cierpię na bezsenność. Nie potrzebuję snu. Czasami wy­

starczy mi godzina dziennie.

Poza tym dbam o zdrowie, nie Ptię i nie palę. No i kocham tę Pracę.

- Didżej to dość oryginalny zawód dla dojrzałego mężczyzny.

-Jestem już dziadkiem. Nie

?pam starszego dj-a ode mnie.

Z zawodu jestem palaczem, ale

dopiero puszczając muzykę w Adamku, odkryłem swoje po­

wołanie.

- Jest pan na bieżąco z nąjnowszymi trendami w muzyce. No i ten image...

— Muszę o to dbać. Chociaż wolę stare, dobre piosenki.

Klienci Adamka też je wolą.

Oglądam programy rozryw­

kowe, podpatruję prowa­

dzących i wiem, że muszę byc na topie. Dlatego zakładam ka­

pelusik, kupiłem takie oku- ^

* S g P o ^ > d 5 r o Pan Janek z " w o d u jest palaczem. Didżejem został, bo kodia muzykę,

jest zabawa. szczególnie biesiadną.

-Ima pan grono wielbicieli - O tak! Tu przychodzą lu­

dzie, który lubią pobawić się przy sokołach czy cyganeczce Janeczce. To dla nich gram.

Nieraz facet kładł mi kilka stówek na konsolecie, bym pu­

ścił „Białego misia". Ja też to kocham.

- A dziewczyny?

- No, mam powodzenie. Co rusz podsuwają mi karteczki z numerami swoich telefonów.

Nawet takie fajnie 20-latki...

- Na czym polega magia tego lokalu?

- Na tym, że gram to, co lu­

dzie lubią. Puszczam trochę techno i disco, ale króluje mu­

zyka ludowa i disco polo. Inni tego nie grają, a ludzie to ko­

chają. Wszystkie drogi pro­

wadzą do Adamka. Przyje­

żdżają tu ludzie z Kępic, Sławna, a nawet Koszalinka.

Tam takich imprez nie ma.

- Didżeje inwestują w miksęry, supersprzęt, a pan?

- A ja nie. Od początku mam ten sam. Tylko dbam bardzo o niego.

ROZMAWIAŁA MONIKA ZACHARZEWSKA

Cytaty

Powiązane dokumenty

działacz sportowy, który jest starterem na Dziecięcych Wyścigach Kolarskich „Głosu Pomorza&#34;. To jak zawsze dla mnie duże przeżycie i świetna zabawa. Byłem tam wówczas

0 0 Słupska w 1945 roku, było kilka polskich czołgów. Jest punkt zaczepienia: grób plutonowego Kellera w Lęborku. Wdarli się tutaj jeszcze przed wojskami

skimi działaczami PO można usłyszeć, że nie jest wykluczone, że na liście znajdzie się także mecenas Anna Bogucka-Skow- rońska, choć ona członkiem partii nie jest.. W

Urzędnicy muszą sprawdzić, czy napis (pięć liter) kogoś nie obraża i czy nie jest już zajęty (zajmuje się tym Gdańsk).. Trzeba też zapłacić 1000 zł (jak ktoś ma

Być może nie wszystkim szkoła podoba się z zewnątrz, ale w środku jest zadbana i przyjemna,?. z okolicznościowymi

- Wszystko wskazuje na to, że czują się u nas doskonale. Nie jest wykluczone, że rodzina orłów jeszcze się powiększy, ale o szczegółach na razie nie chcę mówić -

Okazało się jednak, że w Ustce nikt tego nie dostrzega i nie chce. Wszyscy nastawieni są na schabowego dla

20-21 brak jest aktualnego planu zagospodarowania przestrzennego a Studium Uwarunkowań i Kierunków Zagospodarowania Przestrzennego Gminy przewiduje obszary zabudowane a zgodnie