• Nie Znaleziono Wyników

tM 33. Warszawa, d. 16 Sierpnia 1885 r. T om IV .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "tM 33. Warszawa, d. 16 Sierpnia 1885 r. T om IV ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

tM 33. Warszawa, d. 16 Sierpnia 1885 r. T o m IV .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM

PRENUMERATA „W SZ EC H ŚW IA T A ."

W Warszawie: rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2

Z przesyłką pocztową-, rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., m ag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, Wł. K wietniewski, B. R ejchm an,

m ag. A. Ślósarski i prof. A. W rześniowski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch tre ść m a jakikolw iek zw iązek z nauką na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego miejsce pob iera się za pierwszy ra z kop. 7 '/a,

za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.

jfid re s E e d a k c y i: P o d w a le IŃTr 2.

Fig. 1. M otor elek try czn y E lia sa , 1842.

(2)

514 W S Z E C H Ś W IA T . N r 33.

PO CZĄTKI

MUSIKU DłNAMOfLEKTRKCMKCH

P O D A Ł

S . JSZ.

W dziejach astronom ii zapisane są obja­

wy ukazyw ania się gw iazd nowych: w m iej­

scu, gdzie wczoraj jeszcze oko żadnego św ia­

tełka nie dostrzegało, dziś ja śn ie je św ietna gw iazda, ja k b y tajemniczą, silą ja k ą ś nagle z nicości do bytu pow ołana. D la astrono­

ma wszakże nie je st ona nową, istniała ona bowiem i daw niej, ja k o gw iazdka drobna, niedostępna oku nieuzbrojonem u, a tylko teraz potężniejszem zabłysła św iatłem .

Toż samo dzieje się i z w ielkicm i w yna­

lazkam i, 9 których wieść niespodzianie się roschodzi i k tó re uw agę pow szechną na sie­

bie zw racają. Z w ynalazków ty ch żaden nie w yskakuje nagle, bez przygotow ań, ja k M inerw a z głow y Jow isza; każdy je s t owo­

cem prac długich, z początków bardzo sk ro ­ mnych, stopniowo do olbrzym ich rozm iarów dochodzi; częstokroć tru d n o n aw et wskazać p u n k t, od którego początek ów właściwie datow ać należy.

U w agi te n arzu ca ją się mimo w oli w obec now ych m aszyn elektrycznych, k tó ry c h dzia­

łalność potężna dziś każdem u je s t znana;

pod now ą nazw ą m aszyn dynam oelektry- cznych w ydają się one w ynalazkiem nowym zupełnie, bez żadnego łącznika z daw nem i, skrom nem i przy rząd am i elektryczncm i, wszakże stanow ią one tylko ogniw o w cią­

g łym rozw oju nauki.

Celem m aszyn dynam oelektrycznych je s t otrzym yw anie p rą d u bez u d ziału stosów gal- w anicznych; pierw szy ich zaród ted y tkw i w pam iętnych odkryciach F a ra d a y a induk- cyi elektrycznej i m agnetycznej, p rzed sta­

w ionych tow arzystw u królew skiem u w L o n ­ dynie 12 L isto p ad a 1831 ro k u , pod sk ro ­ mnym tytułem : „E xp erim en tal R esearches in E lectricity". W yłożone w ro sp ra w ie tej wa­

runki, przy k tó rych pod w pływ em prądów lub m a^iesów w ytw arzać się m ogą p rą d y

elektryczne, są podstaw ą wszystkich p rzy ­ rządów indukcyjnych, w szystkich maszyn m agneto i dynam oelektrycznych, które od­

tąd w ciągu półw ieku wynaleziono. P om y­

sły i udoskonalenia, w ostatnich zwłaszcza czasach, m nożyły się tak szybko, że p rzy ­ rząd y je d n e rychło ustępow ać m usiały póź­

niejszym , zanim zdołały u trw alić się w tra k ­ tatach fizyki, a stąd nie są dostatecznie zna­

ne. K reśląc tu w grubych zarysach szkic rozw oju m aszyn dynam oelektrycznych, po­

sługujem y się opisem k ilk u mało znanych przyrządów , podanym przez p. E. Ilo sp ita- liera, w piśmie „ L a N a tu re“.

N atychm iast praw ie po odkryciach F a r a ­ daya, bo ju ż w r. 1832, uk azały się pierw sze m aszyny m agnetoelektryczne, któ ry ch tw ór­

cami byli P ix ii i C iarkę. Znane te p rzy ­ rządy nie wyszły wszakże poza zakres p ra ­ cowni naukow ych, p rą d y bowiem, które wy­

tw arzają, do celów przem ysłow ych zb yt są słabe.

P ra c e nad udoskonaleniem tych maszyn, nad wzmożeniem ich działalności i rosprze- strzenieniem icli zastosowań, rozeszły się

w dw u różnych kierunkach.

Je d n i m nożyli liczbę m agnesów i cewek, aby pow iększyć sum ę ich skuteczności; dla p rz y k ła d u przytoczym y tu znaną maszynę S to h rera o czterech biegunach i czterech cew kach (1844), dalćj m aszyny N olleta iY an M ald erena (1849), S hepharda(1850), azw ła- szcza m aszny dc 1'Alliance o bardzo wiel­

kiej liczbie m agnesów.

D ro g a ta prow adziła wszakże do maszyn zbyt w ielkich i zbyt ciężkich, a zarazem i zbyt kosztownych. In n i tedy w ynalazcy sta ra li się o to, aby nadać form ę korzy­

stniejszą induktorom , czyli zwojom dru tu , w k tó ry ch się p rą d w ytw arza. N ajkorzy- stniejszem i okazały się dwie form y— „w alec in d u k cy jn y Siem ensa" i „pierścień".

W alec indukcyjny Siem ensa w prow adzo-

; n y został w roku 1854; zwoje d ru tu nie bie- ' gną tu, ja k w cewkach daw niejszych, po­

przecznie względem osi walca, ale podłu-

j żnie, w k ieru n k u do osi tej rów noległym ; dla um ieszczenia tych zwojów walec posia­

da głębokie nacięcia, k tó re m u n adają po­

stać podw ójnego T . G łów ną zaletę ta k ie - I go urządzenia stanow i to, że in d u k to r ma j położenie korzystniejsze względem m agne­

(3)

N r 33. W S Z E C H Ś W IA T . 515 su, że w yzyskuje lepiej natężenie pola ma­

gnetycznego.

Znaczenie tego urządzenia będziem y m ie­

li sposobność podać w jednym z następnych num erów naszego pism a.

N ajdonioślejszy wszakże postęp polega na n adaniu in duktorow i postaci p i e r ś c i e n i a , co um ożebniło otrzym anie prądów ciągłych i statecznych.

P ierścień ten właściwie stanow i ju ż wy­

nalazek daw ny. N a wystawie elektrycznej 1881 ro k u umieszczoną, b y ła w dziale h o ­ lenderskim maszyna, zbudow ana w ro k u 1842 przez E liasa, przedstaw iona na fig. 1.

Stanow i ona m otor elektryczny, złożony z dw u pierścieni współśrodkow ych; zew nę­

trzny je s t nieruchom y, a otaczające go zwo­

je d ru tu m ają u k ład taki, że przebiegający przez nie p rą d w ytw arza sześć następują­

cych po sobie biegunów , w odległości 60°, i rozłożonych naprzem ian—północny i po­

łudniow y; pierścień drugi, w ew nętrzny, ru ­ chomy, osadzony je s t na osi, a dru ty łączą się ze stosownym kom utatorem , któ ry w c ią­

gu każdego obrotu k ieru n ek p rą d u zmienia, sześciokrotnie. W chw ili, gdy bieguny je - dnoim ienne zn a jd u ją się naprzeciw siebie, m a miejsce odpychanie, następnie przycią­

ganie, dopóki pierścień nie dokona szóstej części obrotu; znow u następuje odwrócenie prądu, odpychanie, przyciąganie, odwróce­

nie p rą d u i tak d a le j, przez wszystek czas przebiegu prądu.

M ożnaby więc widzieć w m otorze E liasa zaród m aszyn o k ilk u parach następujących po sobie biegunów; od późniejszych w szak­

że m aszyn P acinottiego i G ram m e’a wy­

różnia się on tem mianowicie, że zm iana kie­

ru n k u p rą d u zachodzi tu w całym naraz pierścieniu, gdy w p rz y rzą d ach P acin o ttie­

go i G ram m e’a zm iana dokonyw a się kolej­

no, stopniowo, cew ka po cewce. W moto­

rze E liasa działania są przeryw ane, są cią­

głe w innych m aszynach, których zasadą je s t pierścień. J e s t wszakże i ważniejsza jeszcze różnica. J a k wszystkie m otoryzbu- dowane dawniej i znaczna liczba nowszych, m achina E liasa nie je s t o d w r a c a l n a ; tak obfita w następstw a zasada o d w r a c a l n o - ś c i je s t późniejszą daleko aniżeli te p ie r­

wsze próby, którym zresztą ta k słabej eszcze sposoby w ytw arzania energii elektrycznej

nie pozw alały w ykraczać poza dziedzinę

•I pracow ni naukow ych.

Zasada odwracalności, w zastosow aniu do generatorów , t. j. do przyrządów w ytw arza­

jących p rą d elektryczny, i do m otorów ele­

ktrycznych, polega na tem: M aszyna dana je st odw racalną w tedy, gdy, w praw iona w ru ch p racą m echaniczną, zew nętrzną, wy­

tw arza energiję elektryczną, a naw zajem , może przejść w ruch i w ytw arzać pracę me­

chaniczną, gdy j ą przebiega p rą d stosowny doprow adzony z zew nątrz. W łaściw ie wszystkie dobre maszyny elektryczne są obecnie odw racalne, istnieją wszakże jeszcze pewne typ y m otorów elektrycznych, zarzu­

cone zresztą, k tó re m ogłyby być jed y n ie motoram i. T ak ą je s t właśnie m achina E lia ­ sa, jak o też wszystkie drobne m otory, p o le­

gające na przyciąganiu b ry ł żelaza m ięk­

kiego.

K om u przy p ad a zasługa odkrycia zasady odwracalności? T ru d n o przyszłoby na to odpowiedzieć, znajdujem y ją wszakże jasn o sform ułow aną w rospraw ie Pacinottiego, ogłoszonej w C zerw cu 1864 r. w „Tl Nuovo Cim ento“ .

M aszyna P acinottiego zbudow aną była pierw otnie w tym celu, by stanow iła m otor elektryczny, po opisaniu je j wszakże au to r dodaje:

„Z daje mi się, że znaczenie tego m odelu powiększa łatwość, ja k ą on przedstaw ia w przekształcaniu tej m aszyny elektrom a­

gnetycznej w m aszynę m agnetoelektryczną, w ytw arzającą p rą d ciągły.

„G dyby w miejsce elektrom agnesu (fig. 2) był tu magnes trw ały i gdyby w prow a­

dzono w ruch elektrom agnes poprzeczny (t. j. pierścień), m ianoby rzeczywiście m a­

chinę m agnetoelektryczną, któ rab y w yda­

wała p rą d induk cyjny ciągły, skierow any zawsze w jed n y m kierunku.

„A by więc zapomocą m achiny tak zbudo­

wanej w ytw orzyć p rą d indukcyjny, zbliża­

łem do pierścienia bieguny przeciwne dw u magnesów trw ałych, albo też zapomocą p r ą ­ du magnesowałem znajdujący się tam ele­

ktrom agnes — i elektrom agnes poprzeczny w praw iałem w obrót dokoła jeg o osi. Z a­

rów no w jednym j a k i w drug im ra zieo trzy - m yw łem prąd indukcyjny, zw rócony sta te ­ cznie w jednym kieru nku , k tó ry na busoli

(4)

516 w s z e c h ś w i a t. N r 3o.

okazyw ał pew ne natężenie, naw et po p rz e j­

ściu przez siarczan m iedzi lub przez w odę zakwaszoną kwasem siarczanym .

„P ojm ujem y łatw o, że d ru g a z tych m e­

tod nie je s t prak ty czn ą, ale m agnesy te przechodnie łatw o zastąpić można m agne­

sami trw ałem i; tym sposobem pow stanie m aszyna m agnetoelektryczna, przedstaw ia­

ją c a tę korzyść, że w ydaw ać będzie p rą d y indukcyjne sum ujące się i zw rócone zawsze w jed n y m kieru n k u , a to bez pomocy do­

datkow ych p rz y rząd ó w m echanicznych, od­

dzielających j e od p rą d ó w przeciw nych, lub też nadający ch im k ie ru n e k jedn ak o w y .

opisaną tu je st w yraźnie i zupełnie; nato ­ m iast P acin o tti nie m yślał o zużytkow aniu p rą d u maszyny do pobudzenia swoich ele­

ktrom agnesów . S tanow iła ona tedy tylko m aszynę m agnetoelektryczną, albo też dy- nam oelektryczną o p o b u d z e n i u z e w n ę ­ t r z n e m.

Nieco później dopiero, przy końcu 1866 ro ku , zjaw ia się po raz pierw szy zasada, stosow ana w m aszynach dynam oelektry­

cznych c z y s t y c h , w których p rą d w ytw o­

rzony przez m aszynę, obiega elektrom agne­

sy i u trzy m u je ich m agnetyzm . Zdaje się, że zasłu ga urzeczyw istnienia zasady tej po

Fig. 2. M aszyna m agnetoelektryczna Pacinottiego (1864).

„M odel ten w skazuje nadto, j a k m aszyna elektrom agnetyczna je s t odw rotną w zglę­

dem m achin y m agnetoelektrycznój; w p ie r­

wszej bow iem p rą d elek try czn y doprow a­

dzony z zew nątrz po d ru tac h , krążąc w ce­

w kach, pozw ala otrzym yw ać ru c h koła i j e ­ go pracę m echaniczną: w d rugiej natom iast posługujem y się p ra c ą m echaniczną, aby obracać koło, a tą drogą, pod w pływ em m a­

gnesów trw ałych, otrzym ujem y p rą d , k tó ry krąży po cewkach, skąd przechodzi do d ru ­ tów zew nętrznych, po tych zaś doprow a­

dzonym być może do ciała, n a które ma działać“ .

W idzim y stąd, że zasada odw racalności

raz pierw szy przy p ad a p. A lfredow i V ar- ley.

M aszyna zbudow ana przez V arley a w S ier­

pniu 1866 roku (fig. 3) i ochroniona p aten ­ tem tym czasowym av G ru d n iu tegoż roku, w ystępuje obecnie w dziale elektryczności na w ystaw ie w ynalazków w L ondynie:

w praw iona w ru c h zapomocą pedału u trz y ­ m uje św iatło niew ielkiej lam py.

Zasada, na której opiera się budow a tej m aszyny, podobnie ja k i w szystkich potę­

żnych m aszyn teraźniejszych, polega na tem, że najdrobniejszy ślad m agnetyzm u, resztka m agnetyczna, pozostająca w zw y­

kłem żelazie handlowem , m oże być zużytko­

(5)

N r 33. W S Z E C H Ś W IA T . 517 w ana do w ytw orzenia prądu, któ ry zasób

ten m agnetyzm u podsyca i wzmaga; tym sposobem rozw ija się p rą d potężniejszy,któ­

ry znów służy do silniejszego wzmożenia m agnetyzm u, — i tak dalój, aż do pewnej granicy, zależnej od w arunków budow y m a­

szyny, od j e j prędkości, od p racy wyłożo­

nej na w praw ienie je j w rucli i t. d.

Zasada taż sama, nieco później od krytą została niezależnie i praw ie współcześnie przez K a ro la W heatsto n e’a i W e rn e ra Sie­

mensa, którzy o odkryciu swem zawiadom ili towarzystwo królew skie tegoż samego dnia, 14 L utego 1867 roku.

P om ysł zużytkow ania p rą d u maszyny do w ytw orzenia je j własnego pola m agnety- j

by nazw ać m ożna s a m o s i ę p o b u d z a j ą- c e mi , byłyby urzeczyw istnione przed 1866 rokiem .

W każdym razie w tej to dopiero epoce, i w formie wskazanój na fig. 3, zbudow aną została pierw sza m aszyna, sama się pobu­

dzająca. W tym więc czasie znane ju ż były wszystkie istotne zasady, stosowane w m a­

szynach now ych, i odtąd rospoczyna się okres postępów' przem ysłow ych, in au g u ro ­ w any uroczyście przez Zenobijusza Teofila G ram m e’a, którego pierw szą m aszynę m a- gnetoelektryczną o p rąd ach ciągłych przed­

staw ił Jam in akadem ii n auk w L ipcu 1871 roku.

P ierw szy p aten t p rzyznany w ynalaz-

Fig. 3. Maszyna ćlynam oelektryczna Y arleya (186G).

cznego je s t zresztą daleko wcześniejszy nad datę 1866 roku; poszukiw ania bowiem p ro ­ wadzone w Patent-O ffice w 1882 roku w y ­ dobyły ten fakt ciekawy, że w 1854 roku S oren H jo rtli z K openhagi uzyskał p aten t tym czasowy n a w ynalazek, w którym ma­

gnesy trw ałe skom binowane z elektrom a­

gnesam i m iały w ytw arzać elektryczność, a dalej znów elektrom agnesy m iały być pod­

sycane przez elektryczność, w ytw arzaną przez maszynę. Nie zdaje się, aby urzą­

dzenie to poddane było doświadczeniu, a za- J łączone rysunk i nie w skazują jasn o budowy.

W każdym razie rzecz niew ątpliw a, że gdy­

by w ro k u 1854 zbudow ano maszynę Avedle zasad w skazanych przez Sorena H jo rth a, zbliżonoby się k u dzisiejszym maszynom dynam oelektrycznym , a m aszyny te, które-

cy tem u nosi datę 22 listopada 1869 r.

a tyczy się głów nie pierścienia i kolekto­

ra; — moc patentu ukończyła się przed k il­

ku miesięcami, a w ynalazki te stały się w ła­

snością ogółu.

W tym krótkim wszakże okresie patenty te przyniosły w ynalazcy obfite owoce, •—

w czasie tym bowiem zbudowano nie mniój nad 7000 maszyn, różnych typów. L iczba ta wszakże tyczy się tylko maszyn G ram - me’a, a nie mnićj obfitą je s t produkcyja licznych ju ż obecnie fab ry k — w E uropie i A m eryce. W idzim y z tego, ja k potężna działalność praktyczna rozw inęła się z czy­

sto naukow ych badań wielkiego sam ouka, F a ra d a y a .

A rty k u ł ten m a znaczenie pobieżnój jed y -

; nie n otatki historycznej;—w szeregu nastę-

(6)

518 W S Z E C H Ś W IA T . N r 33.

pnych artykułów postaram y się bliżej w y ja­

śnić teoryę i działalność now ych m aszyn elektrycznych, zarów no żywo naukę j a k i przem ysł obchodzących.

0 ODDYCHANIU

Ż Y W Y C H T K A N E K

TR ZE Z

G a s t o n a B o n n i e r . tłum . A. Wiesel.

(Ciąg dalszy).

III.

Natura gazów wymienianych przy oddychaniu.

D otychczas m ówiliśm y tylko o absorbcyi tlen u i w ydalaniu kw asu w ęglanego. Z a­

dać sobie należy teraz pytanie: 1) czy azot nie p rzyjm uje ud ziału w procesie oddycha­

nia, i 2) czy inne gazy nie mogą się w ydzie­

lać z tkanek podczas oddychania w pow ie­

trzu.

S aussure w yw nioskow ał z pew nych do­

świadczeń, że p rz y oddychaniu roślin m o­

że się w ydzielać azot w e w zględnie w iel- | lciej ilości; inni autorow ie, a m ianow icie j R e g n a u lt i R eiset, zdają się także przy p u sz- j czać, że m ałe ilości azotu mogą. się w ydzie­

lać p rzy oddychaniu zw ierząt. T en sam w niosek w y pro w ad ził p. L o ry ze swoich dośw iadczeń nad oddychaniem O robancheac, roślin pasorzytnycli, pozbaw ionych chloro­

filu. Jeszcze później n aw et D eh erain i L a n - d rin dostrzegli podczas k iełkow ania ziarn, a zatem w chw ili, kied y natężenie oddycha­

nia w tk ankach je s t znaczne, bądź pew nego rodzaju w ydalanie, bądź też absorbcyją azo­

tu, którego ilość m ogłaby dorów nać, a n a­

w et przew yższyć ilość kw asu w ęglanego, powstałego w tych sam ych w aru nkach.

Z drugiej strony H um boldt, k tó ry p ier­

wszy dał wskazówki co do oddychania grzybów, zauważył, że rydze, p rz y d ziałaniu słońca lub też w ciemności, w ydzielają po

upływ ie pewnego czasu wodór. D c C an- dolle, Grrischow i inni p otw ierdzili ten fakt.

Pow iedzm y z początku kilka słów o w y­

dzielaniu wodoru, aby módz później p rzy ­ stąpić do bardziej szczegółowego rozw aża­

nia problem atu wym iany azotu, fa k tu tak ważnego w kw estyi rolnictw a i pokarm u dla bydła. Okoliczności, w śród ja k ic h po­

w staje w odór w grzybach, były uw idocznio­

ne i w zupełności określone w pracy M iin- tza. A u to r ten zapomocą bardzo dobrze prow adzonych doświadczeń dowiódł, żcp rzy norm alnem oddychaniu grzyby nigdy nic wydzielają, w odoru. I tylko , w zam kniętem naczyniu i w razie zupełnój nieobecności tlen u m ogą g rzyby wydzielać naraz kw as w ęglany i wodór, przyczein odbyw a się to tylko w grzybach, zaw ierających m annit.

W razie, kiedy te organizm y są usunięte z pod w pływ u tlenu, zachodzi zjaw isko, o którem wyżej mówiliśmy; grzyby roskła- dają przez właściw ą ferm entacyję zw iązki cukrow e albo m annit, k tó ry w sobie zaw ie­

rają., i w razie istnienia tego ostatniego tw o­

rzy się kw as w ęglany i w odór (ferm entacy- ja m annitow a). Liczne szeregi jeszcze no­

wszych doświadczeń, robionych nad oddy­

chaniem roślin '), w zupełności potw ierdzi­

ły wnioski M iintza. A zatem, w tych r a ­ zach, w których w odór zauważono, nigdy się on nie tw orzy p rz y norm alnem oddycha­

niu w czystem pow ietrzu

P rzejd źm y teraz do kw estyi azotu, by rostrzygnąć pytanie, czy przy oddychaniu zachodzić może wym iana tego gazu, czy też nie?

Zbadajm y n a początku przyczyny błę­

dów, ja k ie mogą się zdarzyć przy podobnych poszukiw aniach. N ajw ażniejsza przyczyna polega n a tem, że w skutek długiego trzy- j m ania badanych organizm ów w zam kniętej

*) W szystkie dośw iadczenia, ja k ie będ% p rz y ta ­ czane bez nazwisk autorów, s% w zięte z pam iętn i­

ków, k tó re Ludw ik M angin ogłosił wspólnie z au to ­ rem tego arty k u łu : S B onnier i L. Mangin: „Be- cherches sur la resp iratio n et la tra n sp ira tio n des cham pignons11 (Ann. so. n atu relles, 6-e serie, t. XVII pag. 210)—„Iiecherches sur la re sp ira tio n des tissus sans cblorophylle (Ann. sc. n at., C-e serie, t. XVII , [ p. 293). •— „R espiration des feuilles a ro b s c u rite “ i (A nn. sc. nat., t. XIX).

(7)

N r 33. W S Z E C H Ś W IA T . 519 atmosferze, tk an k i tych organizm ów mogły

się mniej lub więcej rozłożyć, co się odby­

wa czasami z dość znaczną szybkością; gazy przeto, m ierzone w końcu eksperym entu, są, to gazy, pow stałe n araz z oddychania i z czę­

ściowego ro składu kom órek. A by rezu ltat znaleziony m etodą zam kniętej atm osfery był w iaregodny, doświadczenie winno więc trw a ć krótko.

W razie, gdy pow ietrze, ustawicznie od­

naw iane, obiega w przestrzeni, w której są umieszczone organizm y, błąd pow staje czę­

sto w skutek trudności w ym ierzenia azotu, zw łaszcza kiedy chodzi o wyższe zw ierzęta, pozostające długo w przyrządzie.

Leclerc, d y re k to r laboratoryjum tow arzy­

stw a powozowego w P a ry ż u , z okazyi badań, czynionych nad żywnością koni, zmuszony był zająć się ważną lcwestyją wym iany azotu podczas oddychania; osiągnięte przez niego rezu ltaty stanowczo negują istnienie wymiany azotu i dowodzą, że gaz ten nie bierze n aj­

mniejszego udziału w procesie oddychania u zw ierząt. T en sam au to r dowiódł, że podczas kiełkow ania ziarn niem a ani p rzyj­

m owania, ani w ydalania azotu i że gaz ten zjaw ia się tylko w chw ili ro składu ziarn.

P odajem y zresztą metodę bardzo prostą, pozw alającą zbadać zupełnie ściśle, czy azot p rzyjm uje czy też nie przyjm uje udziału w oddychaniu kom órek. Je st ona p rzy da­

tną tylko w tym w ypadku, kiedy stosunek objętości wym ienianych gazów nie je s t ró­

w ny jedności, lecz zobaczymy, że ten w ypa­

dek je s t najczęstszy. P rzypuśćm y, że ma- I m y do czynienia z organizm am i, dla których skonstatow ano, że stosunek C 0 2:O jest m niej­

szym od jedności, i obierzm y, ja k o przykład, | ziarn a podczas kiełkow ania, albo grzyby, u których przypuszczano wym ianę azotu.

M ożnaby także robić doświadczenia nad ssącemi w epoce snu zimowego.

W jed n y m lub drugim razie, podczas przebyw ania, naw et bardzo krótkiego, tych istot w zam kniętój atmosferze, będzie mo­

żna zauw ażyć n atu raln ie zm niejszenie się objętości, w yw ołane przew agą objętości przyjętego tlenu nad objętością w ydzielone­

go w tym samym czasie kw asu węglanego.

T o zm niejszenie objętości w ykazuje się w przyrządzie zm niejszeniem ciśnienia,

[ które można wym ierzyć zapomocą m ano­

m etru.

Z drugiej strony, analiza gazów, n a po­

czątku i w końcu doświadczenia dokonana, pozw ala obliczyć zmniejszenie się ciśnienia, jeśli przypuścim y hipotetycznie, że objętość azotu się nie zm ieniła. W ed ług tego, jeśli tem p eratu ra i ciśnienie w ciągu doświadcze­

nia się nie zm ieniły, będzie można znaleść, czy zm niejszenie się ciśnienia, określone za­

pomocą m anom etru, je st równe, czy też różne od ciśnienia obliczonego. W pierw szym r a ­ zie niem a żadnej w ym iany azotu, w drugim azot uczestniczy w oddychaniu. M etoda ta, zastosow ana do najrozm aitszych tkanek ży­

wych, pozw alała bezustannie otrzym yw ać ja k najw iększą zgodność rezultatów za­

obserwowanych i obliczonych: a zatem azot nie g ra żadnej ro li w oddychaniu.

Z tego wszystkiego cośmy wyżej powie­

dzieli, w ynika, że przy oddychaniu tk anek żywych w czystem pow ietrzu niem a nigd y ani czynności przyjm ow ania ani w ydalania azotu lub też wodoru. N orm alne oddycha­

nie zawsze polega n a absorbow aniu tlenu i w ydzielaniu kw asu węglanego. T eraz, kiedy przyczyny błędów są ju ż usunięte i kiedy nie nastręcza się nam najm niejsza wątpliwość co do n a tu ry badanego zjaw i­

ska, zobaczmy, w ja k i sposób je s t ono za­

leżne od rozm aitych w arunków zew nę­

trznych.

IV .

Wpływ temperatury na natężenie oddychania.

L iczni autorow ie ju ż bardzo daw no zau­

ważyli, że czynności oddychania tkanek, zw ierzęcych i roślinnych, zw iększają się j e ­ dnocześnie ze wzrostem tem peratury komó­

rek; lecz do ja k ic h granic dochodzi to zw ię­

kszanie się? Jak ie praw o niem rządzi? Rzecz ta była badaną dopiero w najnowszych cza­

sach.

Jeszcze w roku 1864 p. de Fauconpretz bad ał starannie proces czynności oddycha­

nia u roślin podczas przebyw ania ich w cie­

mności. U w idocznił on praw idłow e zw ię­

kszanie się wydzielania kw asu węglanego w m iarę podnoszenia tem p eratu ry i w yk a­

zał, że oddychanie kom órek może mieć m iej­

sce ju ż w tedy, kiedy tem p eratu ra je s t niższą

(8)

520 w s z e c h ś w i a t. N r. 33.

od zera. Dzięki licznym swym badaniom a u ­ tor ten w ynalazł bardzo prostą, form ułę em­

piryczną, mogącą, w sposób ogólny w yrazić w funkcyi tem p eratu ry ilość wydzielonego w oznaczonym czasie kw asu w ęglane­

go. Z naleziona form uła je st następująca:

Q ==A -f-Bt2, gdzie A i B są to dw ie wielkości stałe. A więc, je śli tem p eratu ry , zw olna w zrastające, będą oznaczane na osi odcię­

tych, krzyw a, w yobrażająca ilości w ydzie­

lanego kw asu w ęglanego, będzie m iała po­

stać odcinka p araboli, którego w ypukłość zw róconą je s t do osi odciętych. Innem i słowy, jednostajnem u przyrostow i tem pera­

tu ry odpow iada coraz szybszy p rz y ro st ilo­

ści w ydzielanego kw asu w ęglanego.

Je śli praw o to je s t dokładne, w takim ra ­ zie w ydzielanie kw asu w ęglanego p rzy o d ­ dychaniu różni się od w szystkich niem al czynności fizyjologicznych. W iadom o rze­

czywiście, że w ogóle, jeżeli w yw ołujem y w jak iejk o lw iek funkcyi fizyjologicznej zm iany, pow odow ane rozm aitością w a ru n ­ ków zew nętrznych, w tedy funkcyja ta się w zm aga, dochodzi do pew nego m axim um natężenia i następnie słabnie. W ten spo­

sób, jeżeli kiełkow anie ziarn odbyw ać się będzie p rzy rozm aitych tem p eratu rach , bę­

dą one p rzy pew nej średniej tem p eratu rze kiełkow ać prędzej, niż p rz y niższej albo wyższej. W ten sposób, rów nież, ru ch y w ielu niższych zw ierząt, wszystkie ruchy protoplazm y w kom órkach, uskuteczniają się najszybciej p rz y pew nej oznaczonej tem ­

peraturze.

W idzim y, j a k różnem by było praw o zm ienności oddychania, zależnej od zm ian j tem peratury. L ecz p. de F au co n p retz | w w ielu razach nie podnosił te m p e ra tu ry j do wysokości zabójczego d ziała n ia na tkan - j kę. W sw ych najnow szych badaniach pp. * D eh ^rain i M oissan nie w skazują najodpo- ! wiedniejszej tem p eratu ry dla w ydalania kw a­

su w ęglanego; tym czasem p. R ischavi, któ ry w r. 1877 przep ro w ad ził szereg bardzo ści­

słych dośw iadczeń p rzy pom ocy p rz y rzą d u , służącego do ciągłego o dnaw iania powie­

trza, dowodzi m ałego obniżania się krzyw ej dla najwyższych tem p eratu r, bliskich tem ­ peratu ry , zabijającej kom órkę.

W szystkie te badania odnosiły się do k w a­

su węglanego. P p . W o łkow i M ayer, p rz e­

ciwnie, zajęli się pochłanianiem tlenu pod­

czas oddychania kom órek. U żyli oni w tym celu m etody bardzo dowcipnej i znacznie się różniącej od daw niejszych. B adane tk an k i żywe umieszczali w zam kniętem po­

w ietrzu, w obecności rostw oru sodu gryzą­

cego, któ ry tw orzący się kwas w ęglany na­

tychm iast pochłania. Dalej, ponieważ tlen p ow ietrza powoli się absorbuje przez oddy­

chanie, ciśnienie stale się zmniejsza. Ł ą ­ cząc ted y górną część ru rk i ze zbiornikiem pow ietrza a dolną zanurzając w rtęci, mo­

żna zapomocą katetom etru śledzić zm iany poziom u rtęci w rurce, k tó re w sposób w i­

doczny w ykazują zmienność pochłaniania tlenu. Zapom ocą tój m etody ci dwaj fizy- jologow ie poznali zwiększanie się absorb- cyi tlen u ze wzrostem tem peratury i znale­

źli krzyw ą, podobną do tej, ja k a w yobraża w y d alan ie kw asu węglanego. To, co p. R i- scliawi zauw ażył co do w ydalania kw asu w ęglanego, to samo pp. W ołkow i M ayer zaobserw ow ali co do przyjm ow ania tlenu, a m ianow icie lekkie obniżanie się krzywej p rzy bardzo wysokich tem peraturach.

W rzeczywistości istnienie optim um tem ­ p eratu ry , zarów no dla absorbcyi tlenu, ja k dla kw asu węglanego, było jeszcze w ątpli- wem. W pracach, o których dopiero cośmy m ówili, obserw ow ano oddzielnie kwas wę­

glan y i oddzielnie tlen. P odajem y teraz opis doświadczenia, które pozw ala określić w każdźj chw ili, bez zakłócenia norm alnego oddychania, w szystkie n araz wym iany ga­

zów.

P rz y rz ą d sk ład a się głów nie z klosza, w k tó ry m umieszczamy badane tk ank i i przez k tó ry można albo przepuszczać p rąd czy­

stego, przesyconego wilgocią, pow ietrza, albo też pozostaw iać niezm ienną na k ró tk i czas atm osferę, w ew nątrz klosza zaw artą. Klosz ten łączy się z jed n ej strony z m anom etrem o wolnym dostępie pow ietrza a z drugiej z o d b i e r a l n i k i e m , k tó ry przedstaw ia najw ażniejszą część całego urządzenia.

O d b ieraln ik ten składa się głównie z dwu kulek, połączonych ze sobą zapomocą ru rk i kauczukow ej. Je d n a z nich je s t nierucho­

ma i zakończona w górnej swej części k ra ­ nem z trzem a otw oram i, k tó ry pozw ala po­

łączyć j ą bądź z pow ietrzem klosza, bądź też z ru rk ą odprow adzającą; d ru g a zaś k u l-

(9)

N r 33. w s z e c h ś w i a t. 521 ka je st ruchom a i po nalaniu rtęci dó owe­

go systemu połączonych naczyń służy:

1) do m ieszania atm osfery, k tó ra otacza żywe tkanki, i 2) do tego, aby módz w każ­

dej pożądanej chw ili otrzym yw ać dla zba­

dania m ałe ilości gazów. P ró b k a ta póź­

niej poddaje się analizie.

D la zbadania w pływ u tem p eratu ry na oddychanie odbieralnik umieszcza się w wan­

nie, której tem p eratu ra może być ustalaną zapomocą regu lato ra. P rz y pomocy tego prz y rzą d u można było śledzić przebieg ro ­ zm aitych zm ian w przyjm ow aniu tlenu i zm ian w w ydalaniu kw asu węglanego, za­

leżnych od w ahań tem peratury. O kazało się, że zm iany są i d e n t y c z n i e t e ż s a m e d la obudw u gazów, i można powiedzieć, że n a t ę ż e n i e o d d y c h a n i a w z r a s t a w r a z z p o d w y ż s z a n i e m t e m p e r a t u r y . Z r e ­ sztą, we w szystkich zaobserw ow anych wy­

padkach, krzyw a, w yobrażająca natężenie oddychania, może się w yrazić zapomocą for­

m uły parabolicznej. O kazało się d alej, przy coraz wyższem ogrzew aniu wanny, że zwiększa się ono wciąż aż do samej chwili śmierci protoplazm y w kom órkach.

Nie istnieje zatem d lafu n k cy i oddychania żadne o p t i m u m tem peratury.

(d. c n.)

Przegląd znanych zjawisk roskładu i znaczenie ich w ogólnej ekonomii przyrody

opisał

j f ó z E F J^J-ATANSON.

(Ciąg dalszy).

82. Fermentacyja mleczna. Zjawisko to, bardzo pospolite w życiu codziennem, ozna­

czane zazwyczaj byw a w mowie potocznej jak o „kw aśnienie, skw aśnienie“ produktów spożywczych, np. m leka lub cieczy słodka- wych; gdy dostrzeżem y, że te uległy fer- m entacyi m lecznej, mówimy zazwyczaj, że

„w dał się kw as“ lub że „czuć to ju ż kw a­

skiem". M leczna ferm entacyja zjaw ia się łatw o w tych wszystkich substancyjach, czy to zwierzęcego czy roślinnego pochodzenia, w których znajduje się cukier mleczny i in­

ne wodany w ęgla '), a obok nich rospu- szczalny pokarm azotowy. T ak więc w m le­

ku, które pozostawionem zostanie p rzy zw y­

kłej tem peraturze, w net cukier mleczny ( 0, 2 H22 O j,) ferm entow ać poczyna, a p rzy słabej choćby ilości kw asu mlecznego (C3 H6 0 3) następuje zaraz ścięcie się ros- puszczalnego przedtem białka; dlatego to

„kw aśne“ mleko je st „zsiadłem “ ; pod wpływem dłuższego czasu lub wyższej tem ­ p eratu ry wszystek „tw aró g “ ścina się i po­

zostaje „serw atk a”. W yżej ju ż mieliśmy sposobność wspomnieć, że ogórki i kapusta przy „kw aszeniu“ podlegają tejże samej fer- mentacyi m lecznej; nadto soki roślinne, ziarna zbóż m acerow ane w wodzie (zw ła­

szcza ciepłej), odpadki fabryczne przy fa- brykacyi krochm alu, cu k ru i spirytusu, ja k o to wody odpływ ow e i wysłodziny lub wywa­

ry podlegają rów nież tem u samemu roskła­

dowi.

Zdaw ałoby się, że przy takiem rospo- wszechnieniu tego roskładow ego procesu, istotka ferm entacyi mlecznej pow inna być dobrze znaną i zbadaną. T ak je d n a k by­

najm niej nie jest. Ż yjątko, działające p rzy tych roskładach, w praw dzie od bardzo da­

w na poznanem zostało, bo w krótce po od­

kryciu roślinnego c h a rak teru drożdży (§ 16) dostrzegł j e i opisał Rem alt (1841 r.), po- znańczyk j . pochodzenia, jak o „kuleczki bezporów nania od drożdży mniejsze, powo­

dujące zupełnie odrębne przem iany chemi­

czne' ‘, lecz cały szereg lat, blisko pół wieku przecież wynoszący, małoco więcej nam przyniósł w dziedzinie poznania drob n iu ­ tkiej bakteryi, wywołującej przem ianę sub- stancyj cukrow ych na sole kwasu mleczne­

*) U trz y m u ją powszechnie, że te „ cu k ry 11, które łatw iej ulegają alkoholowej ferm entacyi (por. § 90), n ajtru d n iej podlegają kw aśnieniu m lecznem u i od­

w rotnie. Zdaje się, że zdanie to odnosi się tylko do cukrów wzoru C12 H22 On.

(Przyp. aut.).

(10)

522 W S Z E C H Ś W IA T . N r 33.

go. B a c t e r i u m a c i d i l a c t i c i Z o p f j e s t to drobna b a k te ry jk a (fig. 2 o w N r 8 r. b.), po­

siadająca zaledw ie nieznaczny ruch d rg a w ­ kowy (B row na), a k tó ró j własności nie są do­

kładnie poznane z pow odu częstego m ięszania tego żyjątka z ro zw ijającym się często obo- cznie (por. § 8 8) grzybkiem ferm entacyi m asłow^j. T a k np. Zopf podaje, że b akte- ry ja znaną je s t i w form ie pręcików oraz nitek, lecz nie wiadom o, czy z czystą k u ltu ­ rą robione były te dośw iadczenia. W iad o ­ mo tylko, że grzybek ten nie ginie p rz y tem peraturze 100° lecz w yżej, przy 110°C, gdyż p rzy tej dopiero tem p eratu rze m leko k row ie zostaje w yjałow ionem . B a k te ry ja ta posiada wielce zajm ujące fizyjologiczne w ym agania co do n a tu ry ośrodka. J e s t ona, a w raz z nią cały szereg istotek, pow o­

dujących ferm entacyje słabo kwaśne, n a d e r czułą n a oddziaływ anie chemiczne, k tó re pow inno być albo obojętnem , albo alk ali- cznem, aby rozwój b ak tery i bez przeszkód m ógł iść pom yślnie. To też, je śli w y tw a­

rz an y przez nią kw as m leczny, lub in n y j a ­ kikolw iek kw as, zn a jd u ją cy się w ośrodku, nie może być stopniow o, w m iarę j a k się tw orzy, zaraz zobojętnianym przez zasadę, fe n n en tacy ja wcześnie bardzo ustaje, a b ak ­ te ry ja albo ginie, albo słabe zaledw ie, p rz y mniejszej ilości kw asu, pędzi życie. P rz y długotrw ałej reakcyi kw aśnej i niskiej tem ­ p eratu rze pow staje zazw yczaj w m iejsce mlecznej octow a ferm entacyja (na p ow ie­

trzu). O dw rotnie, p rz y pom yślnych w a­

ru n k a ch ośrodka, lecz p rzy m ałym p rz y ­ pływ ie p o w ietrz a, m leczna fejunentacyj a albo b a k te ry ja — co n a je d n o w ychodzi — u stępu je m iejsca m asłow źj (por. § 8 8). W e ­ d łu g R icheta istnieją takie w a ru n k i fizy­

czno, p rzy k tó ry ch b a k te ry ja lepiej ostać się może w kw aśnym naw et płynie, lecz bez­

w arunkow o w rostw orze kw aśnym rozwój jó j, a w łaściw ie ferm en tacy ja m leczna, wszcząć się nie może. D o pom yślnych w pływ ów zaliczyć trze b a odpow iednią (w y­

soką, przeszło 30° n ajlep iej) tem p eratu rę (P asteu r najlepszość te m p e ra tu ry dla ferm . mlecznej oznacza na 50°), obecność soli w rostw orze, obfitość p o k arm u azotowego, nie w spom inając o reakcyi i niezbędnym przypływ ie pow ietrza. Z abójczym d la ba­

kteryi w drobnych ju ż ilościach je s t alko­

hol, w*skutek czego b akteryja, razem z droż­

dżami do działania przypuszczona, w walce się ostać nie może. B ak tery ja ta sama przez się (z wym ienia krow y?) znajduje się stale w m leku, z którego łatw o otrzym ać kw as m leczny, a raczej sól w apienną, dodając do m leka— również do rostw oru sztucznego cu­

k ru oraz b iałk a—odpowiednie ilości kredy, k tó rą kw as przy tw orzeniu się rosldada, w ydzielając z niej C 02 i tw orząc mleczan w apnia. Taż sam a bak teryja m leczna w obfi­

tości znajd u je się w serach, a Cazeneuye (1880) znalazł j ą rów nież w przegniłym m oczu.

Rosszczepienie, jak iem u ulegają cu k ry p rzy ferm entacyi m lecznej, nie je s t pozna­

ne ') (por. koniec § 48); rz u t tylko oka na przyrodzone w aru n k i zjaw iska w skazuje, że zależnem ono je s t od dostępu pow ietrza.

K o rzystny w pływ przepuszczania tlenu skon­

statow ał naukow o R ichet. U tlenianie je ­ d nak je s t tu słabo i wśród całego szeregu roskładów tlenow ych ferm entacyja m le­

czna je s t najsłabszem bodaj utlenieniem . B udow a chem iczna kw asu mlecznego, ja k i się w rezultacie otrzym uje, je st nie etyleno­

wą lecz etylidenow ą; kw as m leczny ferm en­

tacyi różni się przytem , ja k wiadom o, od kw asu z mięśni czyli param lecznego. W y ­ jątk o w o tylko udało się M ały emu otrzym ać

obok zw ykłego kw asu drobną ilość kw asu param lecznego (niesłusznie wówczas jeszcze uw ażanego za etylenowy; ten ostatni jed n ak , czyli kw as h id rak ry lo w y —B eilstein—o n o r­

m alnej g rup ie etylenowej w n atu rz e zupeł­

nie się nie znajduje. W obec tój budow y kw asu mlecznego ferm entacyjnego dziwnem je s t, że tak otrzym any przy dalszym u tle ­

niającym roskładzie przez F itz a kw as wa- leryjanow y, jak o też pochodny w prostej li- n ji p rzy roskładzie beztlenow ym kwas ma- slowy ferm entacyi, m ają budow ę no rm al­

nych kwasów!).

N adm ienić w końcu w ypada, że F itz opi-

') Procentow y sk ład pierw iastków je st w kwasie m lecznym (C3 II.j 0 ;l) zupełnie ta k i sam ja k i w glu­

kozie (Cf, II12 Oc): okoliczność ta czyni poznanie za*

chodzącej tu re a k c y i chem icznej roskładu jeszcze b ardziej zajm ującą.

(Przyp. aut.).

(11)

N r 33. W S Z E C H Ś W IA T . 523 sal szereg ferm entacyj dalszych m leczanu

w apnia, dokonyw anych przez rozm aite ba- cylle. R oskłady te je d n a k conajm niej w b i- jologicznym k ie ru n k u wymagają, jeszcze spraw dzenia i uzupełnienia.

83. Ferm entacyja glukonowa. F erm en ­ tacyj ę z wielu w zględów podobną do mle­

cznej opisał B outroux pod nazw ą ferm enta- cyi glukonow ej. P o d w pływ em drobnego żyjątka, m ającego postać pośrednią między m ikrokokiem a b ak tery ją, a nazwanego przez B outroux M i c r o c o c c u s o b l o n g u s , w rostw orze glukozy (CG II, 2 O0) w obec m ateryi azotowej rospuszczalnój i w obec w ęglanu w apnia, po dość długiej ferm enta- cyi, w ydzieloną zostaje krystaliczna, trudno rospuszczalna sól w apienna kw asu gluko- nowego (acide 'zym ogluconiąue B outroux), będącego poprostu utlenioną glukozą (C6 H12 O ,). W łasności morfologiczne cie­

kaw ego żyjątka, sprow adzającego słabe utlenienie glukozy, a także innych zw iąz­

ków, są dość dobrze zbadane i przedstaw ia­

j ą naukow'o dość ciekaw ych szczegółów, go­

dnych, ażeby się n ad żyjątkiem tem i nad jeg o w łasnościam i cokolw iek zatrzym ać.

M icrococcus oblongus przedstaw ia w yborny typow y niem al p rz y k ła d „w ielopostaciowo- ści“ istotek rosszczepkow ych, o której mó­

wiliśmy w § 64. G d y poczynam y badanie tego ży jątk a od „zasiania" go w rostw orze glukozy z materyją, azotową, i w obec do­

d atku kredy, grzybek rozw ija się w formie pojedynczych lub zdw ojonych ciałek owal­

nych, czasem—w skutek poczynającego się zdw ojenia •— pośrodku przew ężonych, nie­

kiedy zaś ugrupow anych w formę paciorko- w atą. P o śro d k u każdej podłużnej kuleczki w ystępuje w yraźne „ ją d e rk o “, które nie może być czem innem ja k tylko zarodni­

kiem (sporą) m łodej jeszcze bakteryi; dal­

szy rozwój g rzy b k a wszakże odbyw a się nie w płynie lecz na jeg o pow ierzchni. Roz­

ro st ten na pow ierzchni nadaje grzybkow i pozór kożuszka, lecz tu spójności pomiędzy oddzielnem i bryłeczkam i nie ma żadnej i ju ż p rzy słabem zakłóceniu kożuszek się rozstępuje. R eakcyja płynu, zrazu oboję­

tna, poczyna być kw aśną, lecz kwas w ido­

cznie je st słaby, bo roskład kredy, w płynie pogrążonej, je s t niesłychanie powolny. P o ­ woli tworzą, się ponad kredą kryształy glu-

konianu w apnia i ferm entacyja trw a długo.

W m iarę je j trw an ia, bak teryja zm ienia swą postać: kuleczki drobnieją, znika ostry obrys i środkow e ją d e rk o (spora), ciało po- długow ate zam ienia się n a okrągłe, a wśród drobnych teraz, okrągłych, kuleczek, zja­

w iają się coraz liczniejsze nitki, znacznej nieraz długości, niekiedy dziw acznie zw i­

nięte czy splecione, tak, że pierw otny Mi- ci-ococcus oblongus stał się po przejściach różnorodnych n ib y nitkow atym bacyllem lub form ą w ro dzaju L ep to trix (§§ 63— 64).

Zdaw ałoby się, że obok poprzedniej formy (Micrococcus) rozw inęły się inne saprofity, które zw yciężyły i w y parły poprzednika, lecz skoro d rob niutk ie kuleczki lub długie niteczki odm łodzim y w świeżym rostw orze glukozy, otrzym ujem y znów wydłużonego i owalnego M. oblongus, z w yraźnem i we­

w nątrz sporam i i częstemi przewężeniam i ciała. C harakterystycznem jest, że rozwój taki i ta zm iana postaci żyjątka najzu p eł­

niej zależną je st od chemicznych “w arunków ośrodka. Jeśli np. nie użyjem y do reakcyi w ęglanu (najlepiej w apniow ego) lub zasa­

dy, w celu zobojętnienia rostw oru, to grzy­

bek długo wśród kwaśnego oddziaływ ania żyć nie może i poza m łodocianą formę się nie rozw inie. F erm entacyja, zaledwie po­

częta, ustaje. Dopiei-o gdy kw as glukono- w y nasycanym być może stopniowo przez wapno kredy, zjaw isko przebiega dalej, ja k nakreśliliśm y. M. oblongus je s t widocznie przejściowym saprofitem , pom iędzy bakte­

ry ją m leczną i je j analogam i, wym agaj ące- mi zobojętniania w y tw arzanych przez się kwasów do pom yślnego rozw oju, a między bakteryjam i ferm entacyi octowej; aby zro ­ zumieć całe podobieństwo fizyjologiczne na­

szego roskładacza glukozy do tych ostatnich saprofitów, musimy się zapoznać z typem octowej ferm entacyi, stanow iącym ostatni szczebel fizyjologicznych roskładów u tle­

niających. Pom ów iw szy nieco o ferm enta­

cyi octow ej, pow rócim y przeto jeszcze do naszego M. oblongus. T u dodajem y tylko, że M icr. oblongus nie posiada żadnego ru ­ chu, że rozw ija się najpom yślniej około 30— 35°, a przy tem peraturze 37— 40°C ju ż przez dłuższy czas żyć nie może. M łodo­

ciana form a je s t w ytrzym alszą od starej, wycieńczonej, w n itk i w yrośniętej (por.

(12)

524 w s z e c h ś w i a t. N r 33.

§§ 55 i 64—-65), albow iem gdy grzybek, k tó ­ ry p rzebył do końca ferm entacyj ę, ginie w tem peraturze 53° po dziesięciu m inutach czasu, to dla zabicia form y m łodocianej, owalno w ydłużonój, potrzeba działania przez takiż przeciąg czasu tem p eratu ry 60°.

(d. c. nast.)

0 C H E M I I M L E K A

P O D A Ł

Maksymilijan Flaum.

M leko, które sam a p rz y ro d a w skazała swym najdoskonalszym dzieciom ja k o p ie r­

wszy ich pokarm po opuszczeniu organizm u m acierzyńskiego, z n a tu ry swój zajm ując w yjątkow e stanowisko, od daw na je st p rz e d ­ m iotem ścisłych badań, tak pod w zględem fizyjologicznym j a k i pod w zględem swego | składu chemicznego. A je d n a k , pomimo dość m ało zawiłej n a tu ry chem icznej, w ia­

domości, ja k ie posiadaliśm y o niem do nie­

daw na, nie można było nazw ać zupełnem i. J G łów ną tego przyczyną była tak niekom - ! pletnie dotychczas zbadana isto ta ciał b iał- j kowycli, o których ro li w odżyw ianiu org a- j nizm ów n ik t ju ż dziś nie w ątpi, któ ry ch bu - I dow a je d n a k dotychczas jeszcze je s t zag ad - ! k ą dla nauki. W dalszym ciągu p rz ek o ­ nam y się, na j a k chw iejnych zasadach, w skutek tej w łaśnie niedokładnej znajom o- j ści ciał białkow ych, z biegiem czasu p rz y - J znaw ano istnienie w m leku w ielu różnych ciał, nie m ając absolutnie żadnych n a to j przekonyw ających dowodów.

P o m ijam y tu zup ełnie rolę fizyjologiczną m leka i p ostaram y się zaznajom ić czytelni­

k a z tem i m ateryj ami, które, n a podstaw ie dokładnych analiz i in terp retacy j tych osta- i tnicli, w chodzą w sk ład m leka, ja k o niezbę­

dne dla organizm u niem ow ląt ssących. R ó ­ wnież ograniczym y się opisem m leka w ogó­

le, nie om awiając drobnostkow o różnic, z a ­ chodzących w m leku różnych ssących sa­

mic; z góry zaznaczam y tylko, że różnice te są jedynie ilościowe, jakość zaś m ateryj

w każdem m leku, bez w zględu na jeg o po­

chodzenie, je s t ta sama.

M leko je st em ulsyją w odną, zaw ierającą m ateryj e organiczne i nieorganiczne, czę­

ścią w zawieszeniu, częścią w rostw orze.

W zawieszeniu zn a jd u ją się ta k zw ane w łaściw e k u lk i mleczne, o średnicy 0'01— 00015 m m , dalej ciałka siary, przed - j staw iające małe ziarn a masy protoplazm a- [ tycznej, i drobne cząsteczki składające się głów nie z sernika (kazeiny). Te ciała w za­

w ieszeniu są przyczyną nieprzezroczystości m leka.

K u lk i mleczne są to k u lk i tłuszczu nie- rospuszczalnego w danym rostw orze. P ró cz tłuszczu niezbędnym m ateryj ałem dla odży­

w iania organizm u są ciała białkow ate, w ę­

glow odany i sole nieorganiczne. W szystkie te g ru p y m ają swoich przedstaw icieli w m le­

ku. T e ostatnie zn ajd u ją się w rostw orze.

| A lb u m in i sern ik rep rezentują tu ciała b iał­

kow ate, cukier m leczny — węglow odany, a różnych soli nieorganicznych je s t tyle, ile w norm alnych pokarm ach późniejszego w ie­

k u organizm ssących sobie przyw łaszcza.

A więc są tu: chlorek sodu i potasu, fosfo-

j ra n y alkalij, fosforan w apnia i m agnezu, j w ęglany alkalij, ślady żelaza '), fluoru i krzem ionki. Nie dość n a tem. Zawsze zn a jd u je się w m leku pew na niew ielka ilość dw u gazów: kw asu węglanego i azotu, rz a ­ dziej tlenu. Zw róciliśm y tu uw agę jed y n ie na norm alne i stałe m ateryj e w skład m leka wchodzące; p rzy różnych nienorm alnych w arun kach może być jeszcze bardzo wiele, dodatkow ych m ateryj które jed nak że pom i­

nąć m usim y w tym krótkim zarysie.

Przechodzim y do scharakteryzow ania od­

dzielnych ciał wyżej wyliczonych.

Tłuszczam i nazyw am y połączenia glice­

ry n y z nie wieloma kwasami organicznem i, należącem i pod względem budow y chem i­

cznej i swych własności do wielkiego szere­

gu kwasów, za których przedstaw iciela mo­

żemy uważać ogólnie znany kwas octowy.

K w asy te, podług ogólnej form uły Cm ł ł 2m Ó2

') Co do formy, w jak iej się żelazo w m leku znaj­

duje, ob. arty k u ł „O asym ilacyi żelaza“ w N r 27 W szech św iata z r. b.

(Przyp. Autora).

Cytaty

Powiązane dokumenty

R ów noupraw niając wszakże ten rosk ład z innemi ferm entacyjaini,gorzej zba- danemi, nie wdamy się tutaj w rozbiór nie­. tylko drugorzędnych czynników i wpływów

dzie gdzie tylko można zauważać, że brzegi są silnie zniszczone przez naw odnienia, tam zawnioskować można, że one przynajm niej nie znajdują się w stańie

J u ż od czasu Saussurea znany był fakt, że liście niektórych roślin, znajdujących się w atm osferze azotu lub wodoru, wydzielają także dw utlenek węgla

Jeżeli w razie w alki zw ierz posuwa się naprzód, lub cofa się, zaw sze może zadać nieprzyjacielow i cię­.. żkie

cnego czasu zaledwo na kilkanaście stacyj m eteorologicznych otrzym ano form alne ob- stalunki.. Nie dziw więc, że w czasie kiedy m ikroskop odsłonił św iat

Ja k ż e inaczej rzecz się ma z powietrzem przestrzeni zam kniętych i zamieszkanych.. ilość dw utlenku węgla w krótkim stosunkowo przeciągu czasu tak się

serw atorem a punktem świecącym, zaczyna się skraplać para wodna, ukazują się dokoła tego p u nk tu współśrodkowe pierścienie b a

Że zaś mięso lam y nie cieszy się powodzeniem m iędzy białą lub mięszaną ludnością, pomimo, że się naw et wogóle europejczykom podoba, przypisać to chyba