• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4 , nr 14 (4 kwietnia 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4 , nr 14 (4 kwietnia 1943)"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

c i a ł o 'w czasie gier i głm -

® P na iw i« iy « f p 6 - HRs' wietrzu i

w miitttfę. R acjonalna jfl» i& j« f|if tiro a y polega dziś na zrozum ieniu w artości trybu żyćfa m e od­

biegającego od natury. W lećie, w jesieni l n i w iosnę d u to ruchu na świeżym pow ietrzu, w zimie gim nastyka codzienna w domu. Zwłaszcza recepta o ruchu nti św ieżym pow ietrzu je st może najlep iej w ypróbow anym środkiem utrzym ania ja k n a j­

dłużej młodości, zdrow ia i piękności. M ężczyznę specjalnie nęci W. kobiecie m iękkość ruchów, n a tu ra ln y wdzięk i sprężystość m łodego ciała. Kobieta now oczesna na skutek sw ych zajęć za­

wodowych m a o 'w iele bardziej zagrożoną urodę, aniżeli je j pro*

toplastki z ubiegłych w ieków. Siedzący tryb życia, pochylanie się całym i godzinam i nad m aszyną do pisania, brak ruchu po­

w ażnie zagrażają piękności. W tych w ypadkach zaleca się gimna­

sty k ę na świeżym pow ietrzu i ćwiczenia rytmiczne. W szech­

stronną gim nastyką są skoki, w których w szystkie mu skuły biorą udział oraz gra w piłkę ćw icząca specjalnie m ięśnie bioder, zaniedbane przy siedzącym trybie życia. Lekki ubiór ułatw ia wzmożone oddychanie i hartow anie skóry. Podniecenie grą na św ieżym pow ietrzu pow oduje wzmożoną czynność płuc i usuw a nagrom adzone w czasie pracy biurow ej szkodliwe produkty od­

dychania. Tak w ięc gim nastyka na świeżyin pow ietrzu je st n a j­

lepszym kosm etykiem , jak i istniał 1 kiedykolw iek będzie istnieć.

Propagatorkom system u naturalnej pielęgnacji urody zawdzię­

czam y to, że ten rodzaj tężyzny cielesnej, k tó ry konserw uje młodość lepiej niż w szystkie inne, coraz bardziej rozpowszech­

nia się w śród dziew cząt i kobiet.

i jekScolć. Sc za- w d łięw ć-jis w.śiacr-

»e} m ieria Wdzięk I postawy.

Taniec ) gimnastyka rytmiczna na ziyłgggj

'murawie,.,,-,

V u c h ó w IS S lg B lflS f za ótłdawa'Mj»j^&

• sportom"! y m tr o fj1 ce na świcjtom po­

wietrzu (.w blaskach

F o l: A łfanłic (Thaler)

(3)

BOMBOWIEC Niemiecki bombowiec na ' lotnisku na krótko p r z e d startem. Pod skrzydłami w i s z ą już bomby ciężkiego kalib­

ru, z których każda wa- ' ży po fOOO kg.

Na lewo:

KRZYŻ RYCERSKI DLA Żo ł n i e r z a z l e g i o­

n u HOLENDERSKIEGO 19-fetni Gerard Moy- man zniszczył nad je­

ziorem Ładoga w jed­

nym dniu 13 sowiec­

kich czołgów. Za ten dzielny czyn został od­

znaczony jako pierwszy H o l e n d e r Rycerskim Krzyżem Żelaznego

Krzyża.

W A LKA C ZO ŁG Ó W

Na przednim planie widzimy czołg niemiecki walczący na ulicy jednego z miast na Wschodzie. W łyle zaf leży sowiecki czołg, który co dopiero został

zniszczony.

Na lewo:

W TUNISIE

Niemieckie czołgi jadą przez góry w Tunisie.

Fot: PK Hug. Rynas, Br&dlain — PBZ, ff PK Canlzlar PBZ.

(4)

Mama. ’

c m

^ • i g dalszy ..Droga W andot

tó6u* za kilka tygodni opuścisz Pragę ja k pi- jjj SZ' °y udać się na wies. J a dopiero w sierp­

ni! 2°®^ korzystać z urlopu, k tó ry postano- cu 910 spędzić u ciebie, o ile oczywiście , ze- nip6SZ mn*e przyjąć. Poczciwy stryjaszek w c a le , i „ J est obrażony, że n ie zostanę przy nim

°b.ecal Tolka dopilnować. .

sie ** w' em' co mi si? stało . . . Właściwie nic nW*16- s*a*° • • • A może cflatego jestem taką 'vier'r0^ ‘ ‘' *“ze8 0 j a ch c ę?... Unikam doktora, si„ czego mogę od niego żądać, lub czego

^®P°dziewać.

iJj^Y Ponńnasz sobie, jak swego czasu żazdro- a (j9? .m* ® ojej samodzielności, niezależności, ja Tóbie zazdroszczę. Nie tyle Twoich Two‘°łT - m aterialn ej ńiezależnośct, ja k łych t0 'wielkich rozm achów i p la n ó w . . . Może ale • '“'a 12611*®, k tó re spełznie na niczym one już jako m arzenia są piękne i wzniosłe, coś ohydnego', niesam owitego ściąga a nie mogę się w yżej wznieść. Przygniata będ2ieStrach Przed przyszłością . . . jak a ona śl4j^ am tu tak zadow olona i szczęśliwa, my- trj ze to już na zawsze wystarczy. A teraz liirii . z»ów uciekać, tym razem nie przed SPSttii t n i t _____ j __tSBŁ___B r P ' tylko przed sobą samą.

■Pozę odnajdę u Ciebie spokój i równowagę.

£ * * * miała ze m nie mało pociechy, za to I 7 0 a Fryda ten niedobór Ci wynagrodzi."

. ist posłała, ale ja k przepędzić czas aż d o el Pory?

p r z e c ie ż niesposób chodzić tak obojętnie IgOno obok drugiego, przecież i doktór cier'- E ’ V Sam fakt, że on walczy z tym silnym

>i'?c!em miłości) w ykazyw ał je j beznadziej-

%SC ictl stosunku. N ie zam ierzał uczynić jej r a s J i zon3- Nie pragnęła w yłącznie legalnego IjP y k u , ale chciała więcej, niż zwykłego ro- iSDft **' k tó ry kobietę tylko upokarza. Miała I t*osobność poznać poglądow e zdanie doktora L w i ę t a c h . W iedziała, że nie takiej kobiety L ®gnął za żonę. W iedziała, że o ile nie zajdzie Kra Jladzwyczajnego, to pochłonie ich ten pło- W ft. miiości- W iedziała, że ją kocha i gwał- Jb Pożąda, że tylko uczciwość ham uje je U4 ,na®iętność i miłość. A ona oddała się bez- L ^ z>ejnie tej miłości, tylko przeraźliw y strach Lj,e“ tym, co przyjdzie po tak iej gw ałtownej

AiSC*’ czVn i* j4 silną i odporną.

^ 'e z a s z i y tego rodzaju okoliczności, że zmu- fW .Halinę do zajęcia się innym i sprawami.

Nrh'asto' w którym znajdow ało się kilka śred- zakładów naukow ych, było całe pod zna-

egzam inów m aturalnych.

Igydczuwało się ciężką atm osferę w powle- W esoła zawsze młodzież, w lokła się teraz Lr*Sźale ulicami. W urzędach urzędnicy byli l a w o w a n i . zaniepokojeni m aturam i synów

L ^alin a wiedziała, ęo działo się u gospodyni, w i j^J Ela- chodziła ja k bez życia. Prze- re$kne JsfTJEsy patrzyły w prost niesam owicie gc świat. Była w praw dzie pilną dziewczynką^

L® Posiadała w ybitny talen t m uzyczny i nauka 1 u * 10*® sz*a dość ciężko.

L Ma tka nie w iedziała od czego zacząć, by L ^w ić córce egzam in dojrzałości. N ie w szyst­

k a profesorów dało się życzliw ie usposobić,

|j®Sztą ciężka to była spraw a, bo szło o nauczy­

l i'j8 trzeciej kategorii.

tniały w edług poglądów uczniów, trzy ka- h.?°rie nauczycieli, Młodzież używ ała często B j t drastycznych, nie zawsze cenzuralnych P ra ż e ń , gdy chodziło o niektórych profe- p óty.

Ifie rw s z a k ategoria profesorów stała ponad K^tyką, był to profesor — człowiek i nic mu można było zarzucić. Był to profesor inte- JP n tn y , a jednak w yrozum iały i w spraw ach f *aszkolnych. Był on dla ucznia życzliwy jj W o w n y w obejściu. Tego rodzaju profesor Iło w ał, co można było darować, a czego da- K^ać nie mógł, to karcił, a uczniow ie przyj- r m i i k arę bez pro testu i żalu Kochali ] ^ ie lb ia li tego rodzaju profesorów

L j Uga kategoria to profesor — p ite którego E’*® szkołą nie uznawano. N ie dam w ał ni- fa®° przez cały rok, ale przy k >m .. roku L a n e g o , ęży też przy m aturze „n u opalił"

hy Ważnej przyczyny żadnego uczni,; v. ymy- L ° ,s i ę w praw dzie na tego rodza i p^olesp- IW nie kochało się ich, ale szanc w&ło i po­

ić), 4lo, W późniejszym w ieku wspoin -..tio się k * pew ną wdzięcznością i z r o r u - . j : : się

Postępowanie.

Trzecia kategoria profesorów, to profesor — Świnia i szkoda było naw et o nich mówić. N ie­

nawidziło się ich, pogardzało nimi, a jednak trzeba się było najw ięcej z nimi liczyć. Nie grała żadnej roli u tych panów zdolność ucznia, albo pilność. Zależało w szystko od sympatii albo hum oru danego pana. W szystkie niepo­

wodzenia pryw atnej n atu ry odbijały się feą biednych uczniach, w ięc naw et szkoda było się uczyć.

Co tu robić, ja k ująć tego rodzaju profe­

sorów? — zapytyw ali przed m aturą rodzice.

Uczniowie byli bezradni. O ile szło o profesora młodego i uczennicę, to rzecz się. łatwp, ukła­

dała, zwłaszcza, gdy dana uczennica potrafiła zjednać sobie sym patię. Dzięki Bogu, tego ro­

dzaju panów była m ała liczba i jakoś sobie z nimi daw ano radę. W najgorszym razie obito ich po matiirze, a sprawców praw ie nigdy nie w ykryto.

Ela Berkówna obaw iała się tylko profesora Łamacza, k tó ry py tał przy m aturze jednego z najgłów niejszych przedmiotów. Resztę pro­

fesorów ceniło je j pilność i fakt, że to co umie, w ystarczy je j do dalszych studiów w konser­

watorium . Inaczej przedstaw iała się sprawa z profesorem Łamaczem. Już od dłuższego czasu dość widocznie ubiegał się o jej wzglę­

dy. O na na to nie reagowała. Rzecz naturalna, by ła po słowie z praw nikiem Sojeckim i zarę­

czyny m iały nastąpić po maturze.

Sojecki był synem znanego w mieście han­

dlowca. Był to przystojny, m iły i niegłupi chlo-

to ju ż dziew czynek tak sobie pom ogło przy maturze.

Ela nie zgadzała się wpraw dzie z zapatryw a­

niem matki, ale nie było innego w yjścia. Trze­

ba będzie politykować, bo ja k nie zda, to co będzie? Bez m atury do konserw atorium nie przyjm ują. Co by powiedział W łodek Sojecki?

Już na św ięta budowali plany, ja k im będzie dobrze studiować razem w jednym m ieście.

Będzie trzeba tego profesora jakoś udobruchać,

■żeby tylko nie zaplątać się w coś brzydkiego.

W ie o tym od koleżanek, jak trzeba być prze­

biegłą w takim wypadku.

Tak się złożyło, że H alina m usiała być ba przyjęciu u państw a Berków. Poznała państw a Jelskich, profesora Łamacza i m usiała przycho­

dzić, ja k bywał profesor, dla zachow ania po­

zoru przyzwoitości, bo Ela liczyła się z W łod­

kiem Sojeckim.

Halina nie m ogła odmówić. Panna Ela i jej m atka zajm owały się Tolkiena podczas choro­

by, w ogóle byli to ludzie bardzo zacni i trzeba było im pomóc. Nie zgadzała się w prawdzie z ich taktyką zjednyw ania sobie w ten sposób profesora, ale to już była ich rzecz osobista.

Profesor Łamacz był obecnością H aliny w prost zelektryzow any. O dpaliła go, więc z podw ójną zaciętością narzucał się Eli. Bar­

dzo ciężka była sytuacja dla tej subtelnej pan­

ny, ja k zauw ażyła Halina.

Kiedy była jak zw ykle raz w tygodniu u pani Łinczewskiej, rozmowa zeszła na tem aty szkolne.

JDrzebaćz mi p a n ie ! .

Z szaro ciszy kościelnej, co ftopieli się mdlawo wśród filarów cieni,

zamigotał cień cichy, człowieczy, i do kamiennej tafli dygoczący przyw arł.

W estchnienie rzewno skargę przez usta wyrzuca struchlałe sumienie, na przedprożu Wszechmocy, by zatkało przysięgą nieklamliwych warg.

Przebacz mi P anie!. . , Wieczna lampka migocze i smugą promieni zło'ci koroną (z ostrych kolcy wieniec) i uśmiechniętą twarz wiecznej Dobroci.

Przebacz m i P anie. . . Wracam do Ciebie z doskonałym ża le m . . . i z wolną w olą. . . Umiłowanie m ym życiem teraz musi być,

i tak, jak dotąd spijałem haustami grzechy, z pokutą muszę iść dalej, bo zrozumiałem duszę swoją i to, że jej przed Tobą nie potrafię skryć.

Postanawiam poprawę i drogą cierni, przejdę życia dzień,

bym tam, u Ciebie, choć czątkę świtu ujrzeć mógł i rzucić w zwyż spojrzenie ( krwiste teraz od grzechów), lecz T y w kilka mgnien potarłszy lepką gliną, uwolnisz oczy me i ujrzę jasność odwieczną przez męczeński k r z y ż .. .

Przebacz mi P anie!. . . Wieczna lampka migocze i smugą promieni złoci berło trzcinowei uśmiechniętą, miłosierną twarz wiecznej Dobroci.

piec. Życzył sobie, aby Ela skończyła ko n ser­

watorium , bo i jego czekały jeszcze studia i praktyka.

Ela była pewna, że Łamacz ją spali, ą może też jego serdeczny przyjaciel Jelski. Był to jego sposób, znany z dośw iadczeń starszych koleżanek, które były tak nieostrożne i nara­

ziły się temu lowelasowi. Bąkali o tym jego postępow aniu coś niecoś, ale nic określonego nikt nie mógł powiedzieć. Był przebiegły i sprytny, a rzecz jasna, chodziło o uczennice, które m usiały jako kobiety, ratow ać sw oją, opinię i milczały.

Była jedynaczką, rodzice dorobili się m ająt­

ku i w szystko zrobiliby dla ukochanej córecz­

ki. Byli to ludzie prości, ale uczciwi. Zależało im, aby córka stanęła w yżej w społeczeństwie, niż oni i m atu ra w ich oczach była tym, co sta­

nowi tę wyższość. M atka w ięc nam ówiła Elę do dyplom atycznego postępow ania z profeso­

rem Łamaczem.

-— Trzeba być sprytną m oje dziecko, co ci to szkodzi być trochę grzeczną przez miesiąc.

Już to jakoś zrobię. Panią Jelską znam, zapro­

szę ich z Łamaczem do nas, Jelscy d ają się zaprosić, a Łamacz przyjdzie pierw szy raz z nimi. Dalej już tw oja rzecz, sam a mówisz, że się do ciebie przymila, nie bądź głupia, ileż

R . S t. P e lc

— Ćo pani sądzi o gim nazjach k o edukacyj­

nych, na któ re się z , pew nych stron k ry ty c z ­ nie zapatrują? — zapytała Linczewska Haliny.

— Co sądzę? Przyznam się, że nie m ając córki, nie zastanaw iałam się nigdy nad tym, ale z w łasnego dośw iadczenia mogę pow ie­

dzieć, że moim zdaniem, młodzi koledzy nie stanow ią żadnego niebezpieczeństwa, o ile chodzi o norm alne typy, o ile zaś chodzi o jar kieś zboczenie, to spotykam y się z nimi i poza szkołą. Jeżeli natom iast mówić o jakim ś nie­

bezpieczeństwie, to stanow ią je dla dziewczy­

nek niektórzy nauczyciele.

— Podziela w ięc pani m oje zdanie. Czy pani wie, że pracuję nad tym, ażeby te n tem at drażliw y jakoś przystępnie i krytycznie opra­

cować. N ie mówię o tym, żeby nauczyciele nie mieli praw a darzyć tej lub ow ej uczennicy sympatią, ale niech tylko na tym poprzestaną.

Dużo, naw et dosyć dużo profesorów , żeni się ze swoimi uczennicami. A m edal m a też od­

w rotną stronę, nad któ rą w arto b y się zastano­

wić. N a ten tem at należałoby powiedzieć słowo dobitne i rzeczowe. Pani zapew ne ma także w łasne doświadczenia, była pani już jako dziewczynka bardzo ładna.

— Owszem byłam ładna, ale strasznie głupia i błędnie co do mężczyzn, przez ciotkę, starszą

pannę, uświadomiona. C iotka operowana tylko strasznym i przykładam i, opow iadała jak ieś cie­

kawe^ ale krew ścinające w żyłach zdarzenia.

Pozytyw nego pojęcia o stosunku mężczyzny do kobiety nie miałam. Uważałam każde se r­

deczne słowo, uścisk dłoni za zbrodnię. Ó po­

całunku,, to już naw et nie m yślało się. Dzięki takiem u w ychow yw aniu w yw ołałam raz, bę­

dąc już w szóstej klasie gim nazjalnej, okropnie śmieszną i fatalną sytuację:

Pewnego razu z młodym nauczycielem, bar­

dzo zresztą przystojnym ; porządkowałam bi­

bliotekę. Trzeba było wchodzić na drabinę..

Gdy byiam na górze, drabina przew róciła ;;ię.

Profesor mnie pochwycił. Rozumie się samo przez się, że znalazłam się w jego objęciu, okropnie tym faktem przestraszona. On zoba­

czywszy moje w ystraszone oczy i przerażoną minę, m yślał, że to z pow odu w ypadku, Trzy­

m ał mnie przy sobie, głaskał i serdecznie mówił:

— Ależ nie ma się czego obawiać, m oje dziecko.

W ysunęłam się z jego objęć, krzycząc prze­

raźliwie. Zbiegli się profesorow ie i dyrektor.

Miałam tak w ylękłą minę, nie dlatego że sp a­

dłam, ale dlatego, że znalazłam się w objęciach profesora. Z opowiadań, czy też niedopow ie­

dzianych ostrzeżeń cioci w nioskowałam , że stało się coś okropnego.

D yrektor zaczął m nie badać i szukał tego, czego nie było. G dy zrozum iał o co chodzi, uśmiał się serdecznie, a rezultat był taki, że szkolnej dyrektorce polecono m nie uśw ia­

domić . . .

Nic dziwnego, że byłam przez rok przedm io­

tem drw in kolegów i koleżanek, a profesoro­

w ie aż do końca nauki obchodzili mnie w iel­

kimi krokam i. O kropnie żałow ałam te j sw ojej głupoty, bo później bardzo lubiłam owego pro ­ fesora, k tó ry zawsze do mnie ja k do dziecka się odnosił. A le i to wiem, że z pew nością „zry­

łabym" z fizyki przy maturze, żeby nie p ro tek ­ cja koleżanki Frydy. O na um iała profesora koło palca ow inąć i w ten sposób także i mnie pomogła. Zapewne połowę nauki zaoszczędzi­

łabym sobie ,gdyby nie ta m oja głupota, czy naiwność. Dziś owszem, jestem w dzięczna tej głupocie.

. Przypom ina mi się m oja m atura, gdy widzę tę biedną Elę. Nie podoba mi się profesor Łamacz.

— Czy pani sobie przypom ina pani Halino, tę ładną blondyneczkę z wielkimi, niebieskim i oczami dziecka? Była u m nie może m iesiąc temu, pani też w tedy była m nie i doktór W raz.

— Ach ta nauczycielka, ( a n n a O strow ska, o ile się nie mylę! bardzo m iła i inteligentna.

— To też absolw entka gimnazjum, trzy la ta chyba temu. N ie było środków na dalsze stu ­ dia, w ięc została nauczycielką. Była to swego czasu głośna historia, a sm utnie by się była pod każdym względem dla tej p anny skończyła, gdyby n ie doktór W raz. W idzi pani, że proszę dalej pannę O strow ską do siebie, pomimo, że nie pochwalam i nie rozumiem je j postępow a­

nia. Słyszałam, że Łamacz pomimo swoich licz­

nych romansów, zawsze do niej pow raca a ona mu wszystko przebacza. Proszę uw ażać na pannę Elę, bardzo to dobra dziewczynka. W i­

dzi pani, tu leży to zło, o które mi chodzi, to zło, które pociąga za sobą ofiary i fatalne na­

stępstw a W tym, lub owym kierunku.

•— Tak, ma pani rację w zupełności, Słyszę jak b y dziś koleżankę Jadw igę Kapównę, k tó ­ rej asystow ał sw ego czasu jeden z naszych daw nych kolegów: „Jaka ty, Halo, jesteś szczę­

śliwa, zostanie tobie takie piękne w spom nie­

nie z czasów szkolnych, a m nie będzie zawsze ja k zm ora prześladow ało w spom nienie nie­

zbyt piękne, niskie, w prost podłe ..

Było to w ostatnich dniach m aja. Bzy w ogro­

dach cudnie przekw itały i pachty , . . H alina w racała z biura, w dychając z rozkoszą ich za­

pach. Spieszyła się do domu, bo zam ierzała od­

wiedzić jeszcze stryjaszka K arola w iepo farmie.

Ju ż w pobliżu domu spotkała pan n ę Elę, mi­

mo deszczu bardzo elegancko ubraną.. W za­

jem ne pow itanie i każda poszła w innym k ie­

runku.

H alina w eszła do sieni i gdy zaczęła iść po schodach, zaw ołała ją gospodyni do siebie.

—i Ela poszła dziś do profesora Łamacza po tem at. W idzi pani, że jakoś się udało.

Uważam, że o ile profesor Łamacz przy­

rzekł jć j podać tem at m aturalny, to pow inien go sam przynieść, a n ie zapraszać je j do siebie, i narażać uczennicę na niepotrzebne gadanie.

W idzi pani, że przed m aturą to się na w szyst­

ko inaczej patrzy. W ogóle nie pow inna pani z nikim o tym mówić.

— Ależ, kochana pani, to w szystko się' robi tylko dlatego, żeby tę m aturę zdać. O na prof.

Łamacza nie lubi i ja ją m usiałam w prost zmu­

sić, bo nie chciała do niego pójść. A lę co robić, kiedy on sobie ta k życzył.

— W łaśnie to mi się nie podoba. W ie pan ir co się o nim mówi?! Panna Ela tak a naiw n a i delikatna. A le co tu będę naprzód panią stra­

szyć, panna Ela da sobie jakoś radę, a niedługo już tego. Będzie, po maturze, przyjedzie W ło­

dek Sojecki i zapomni się o strachu i zabiegach m aturalnych.

I tak się stało. Ela zdała m aturę. Państw o Berkowie byli szczęśliwi, zadowoleni i trochę dumni ze sw ojej córeczki. H alina cieszyła się ich szczęściem, ale sama Ela jakoś nie cieszyła się tą zdobytą m aturą. H alina zauważyła, że Ela jej unika, ale swoimi sprawam i zajęta nie zastanaw iała się nad tą zmianą.

Czerwiec się kończył i zbliżały śie_acz£ki=-

(5)

konserwuje jajka p o n a d r o k ! Przechowanie jjj w G a r a n t o l u jest prostą rzeczą.

i c o n a j w a ż n i e j s z e : ja jk a roo- bez obawy wyjmować i dokładać!

/

7

W ru J-ix y ^ ix a t

budzi się ziemia ze spoczynku i pęcznieje od świeżych soków. Znów jest gbtowa do wspól­

nej pracy z człowiekiem. I tak niezmiennie od wieków przeplata sie korowód ludzkich ra­

dości: praca, a potem błogi wypoczynek, gdzie człowiek, zadowolony z ruchliwie spędzone­

go dnia, odświeża swe siły drobną rozryw- ką, zdrowym pokarmem, filiżanką kawy.i. s

Kto pija kawe Enrilo, ten sie prze- . konał, że jest zawsze ta sama. Niech H nam wiec chwile wypoczynku umila kawa •

w ane w akacje. Tolek, w praw dzie z zastrzeże­

niem z m atem atyki, przeszedł z trzeciej k lasy do czw artej. H alina postanow iła dać mii przez w akacje pomoc w m atem atyce, a lekcji miał udzielać W łodek Sojecki.

H alina m iała sposobność poznać bliżej tego m łodego chłopca i podobał się je j pod każdym względem.

Był on bardzo zakochany w sw ojej Eli i zwie­

rzył się H alinie ze swoim zm artwieniem.

— Proszę pani, nie wiem co się Eli stać mo­

gło, zupełnie nie ta sama, k tórą zostawiłem odjeżdżając po w ielkanocnych św iętach. Je st już szczęśliwie po m aturze i zam iast snuć ze mną plany na przyszłość, jak to zawsze robi­

liśmy, słucha m nie apatycznie, a na końcu mówi sm utnie: „Dobrze się to W łodku tak ga­

da, ale życie czasem przynosi niespodzianki.

N ic naprzód nie można pow iedzieć." Czy pani 0 tym wie, że nie chciała się zgodzić na ofi­

cjalne ze m ną zaręczyny, musiałem udaw ać obrażonego i tym wymusiłem, że odbędą się w niedzielę. Czy ona może kocha się w prof.

Łamaczu?

— To stanow czo nie, panie W łodku. Trzeba było z nim liczyć się przed m aturą i nie w ypa­

dało w kilka dni po niej zryw ać tow arzyskich stosunków. Ela nie lubi profesora Łamacza 1 tylko m atka radziła jej, żeby jakoś „polity- kow ała", jak m y to nazywamy.

— Prof. Łamacz z w yjątkiem tej głupiej sła­

bości do kobiet, je st bardzo dobrym nauczy­

cielem. Nas uczniów nie szykanow ał. O n tylko pomiędzy pannam i miał sw oje sym patie i anty­

patie i robił czasem rzeczy niezrozum iałe każ­

demu. Poza tym, je st on dobrym historykiem , w ydał doskonały podręcznik, a teraz pracuje nad w ydaniem większego dzieła.

— Co pan mówi? M iałam wrażenie, że to tak i próżny lowelas.

— Co do kobiet, to napraw dę dziwna je st jego taktyka. Nie dziwię się wcale, że g a Ela n ie lubiła, ale co się z nią stało, proszę to w y­

badać. O na panią w prost uw ielbia i na pewno się pani uwierzy. Coś tu nie je st w porządku.

— Dobrze, panie W łodku, zbadam tę tajem ­ nicę. Co do Tolka, to rozpoczniemy lekcję za kilka dni. Trzeba mu dać trochę w ypoczynku w akacyjnego. W sierpniu w yjeżdżam na urlop, Tolek zamieszka u stry jk a i będzie do pana na lekcje przychodził. Proszę trochę się nim zająć, a ja zajm ę się panną Elą, bo na serio coś się z nią dzieje. Może ona chora? Zmarniała. Czy - tak, czy owak, nie je st to zanik miłości do pana.

Tego może pan być zupełnie peWny. Obawiam się czegoś innego. Sprawdzę i pow iem panu.

H alina postanow iła rozmówić się z Elą szcze­

rze i otwarcie. Była pewna, że Łamacz odgrywa tu jakąś rolę, ale jaką? M iała go za próżnego low elasa a tu się dow iaduje, że to w łaściw ie uczony historyk, dobry człowiek i dobry peda­

gog. Ja k ie to dziwne, że mężczyzna potrafi w sobie człowieka odgraniczyć od płci. Kobieta tego nie potrafi. Zła kobieta je st zawsze złym człowiekiem, dobra kobieta dobrym człowie­

kiem. U mężczyzn, to zupełnie co innego. Ten najgorszy, czy najpodlejszy mężczyzna byw a często najlepszym człowiekiem i pożytecznym członkiem społeczeństwa.

Pani Berkowa postanow iła na ucztę zaręczy­

now ą sw ojej córki zaprosić i prof. Łamacza. Tak w ypadało. Ela postanow ienie m atki obojętnie przyjęła do wiadomości. Zaproszenie do Łama­

cza zostało wysłane.

Było to w czwartek. H alina pow róciła z k a n ­ celarii, odłożyła kapelusz i postanowiła_ po pod­

wieczorku odwiedzić pannę Elę, aby jutro, kiedy zjaw i się u niej W łodek Sojecki, móc mu rezul­

tat w izyty zakomunikować. Tolek, ja k zw ykle rysował, czekając n a podw ieczorek, po którym miał się udać do stry ja i zanocować tam, bo po jeździe na Ferku nie chciało m u się zaraz w ra­

cać do m iasta. W akacje prżecież, w ięc trzeba sobie powetować. I tak za k ilka dni będzie trze­

ba zacząć lekcje m a te m a ty k i. . .

Dzień był upalny, od tygodnia nie padła k ro ­ pla deszczu. Już od wczesnego ranka patrzyło

DR. W. B I L I Ń S K I j k u t z e r - g i n e k o l o g ordynuje L w ó w , ul . S a p i e h y 15

GUTO W SKI SU niiw nujau l i s m , iim ra 35 tth . 2— 5. ■ bmfcr In te lu 1, 1. 11— 2

Dr M AUZYN JKI STifM tar. unt. pfttau.

Wg mKnyłii wnr*.

L wó w,

M ic k i e w ic z a 3

O g ła s ta i się w I. K. P.

Westijcnt, sMm DrK.Kauuyński

L w 6 w , toiiAsktogo 5.11. p.

Meble, sypialnie,

szafy kombinowane oraz trójdzielne

s p r z e d a S t o l a r n i a

K r a k ó w , S t a r o w iś ln a 35

W sien i na p ra w o (nie sklep)

F u ł r a L i s y Płaszcze i td.

z jasnego nieba słońce tępo, jak okó w go­

rączce. Ludzie kładli się w cieniu, kw iaty chyliły główki. Boleść spraw iał ich widok.

H alina odchodząc do biura, odstaw iła kw iaty od okna, by je uchronić od gorących promieni słonecznych, zasłoniła okna, któ re teraz otworzyła, bo nieznośna duszność pa­

now ała w p o k o ju . . .

Chciała rozpalić maszynkę, a b y .z a g rz a ć mleko dla Tolka, a dla siebie zaparzyć her­

batę.

— Proszę mamci, wolę pić zimne mleko, strasznie gorąco dziś. Proszę duży kaw ał chleba i grubo masła, bo już ńa kolację nie będę jadł nic. W olę się napchać czereśni w prost z drzewa, a po tych sm acznych jagód­

kach nie mogę jeść kolacji, w ięc wolę sobie naprzód wsunąć.

— P aradny jesteś chłopcze, tylko nie spad­

nij z drzewa, albo nie połam gałęzi, bo tego stry je k nie lubi.

— Czy mamcia dziś zajrzy do stryjcia?

— Nie, m oje dziecko, zatrzym am się u go­

spodyni na dole. Ju tro przyjdę, o ile nic nie zajdzie. W niedzielę też nie będę mogła.

Tolek dzielnie wsuwał chleb z masłem i za.

pijał mleczkiem. H alina robiła dla siebie her­

batę. W tem zapukano do drzwi i w eszła pani Berkowa.

—■ W łaśnie w ybierałam się do pani. Chcia­

łam z panną Elą porozmawiać. Prosił mnie o to pan W łodek. Proszę, niech pani zechce zająć miejsce, zaraz wyślę Tolka do stryja.

Pani Berkowa upadła na krzessło i Halina zauw ażyła jej pełną rozpaczy twarz.

— Co się stało, proszę pani?

— Ach, Ela chora, proszę załatwić z w | opowiem potem. ,

Tolek wyszedł, a pani Berkowa długo i szczegółowo. Cała rozpacz matu 1 ja ła się na jej dobrotliw ej twarzy. HaWjl chała z przerażeniem . Przeczuwała ciągjj®

Elę w związku z m aturą spotka coś niea°“ ł fakta dokonane, jednak ją zaskoczyły- p W

— Pani zawsze ostrzegała, pani Halin psy

ja. jakoś nie chciałam słuchać, m y ś l a ł a m 'Sto sv

żeby Ela zdała m aturę. O. niczym |nn/ , Tc

myślałam. Ela Łamacza nie lubiła, j®- J?

- Psa.

szałam, by do niego poszła, a później>

nam awiał, po prostu zmuszał. Ela * **1.

przyjściu od Łamacza była smutna, ale ) i~ 0]

przypuszczałam, że je st coś powaźne? _ dziś dopiero zauważyłam , że coś nie jes*. , rz ą d k u . . . O na tak a wątła, muszę je j zdrowie . . . O na tego nie przeżyje, ‘ też. Zna pani m ojego uczciwego męż&

załkała. S IŁ t

— A leż to nie do uwierzenia, to oklwr®

W obec takiego stanu rzeczy, . profesora zmusić, by się z Elą ożenił, czej grozi mu coś gorszego. N ie wota0

milczeć. ^

— J a też o tym już. myślałam, ale Ela wjj czyła mi, że woli się utopić, niż za niego

ce le 81 za

» A '

?l§ 0 k.

można w ina

Co fcntó

— W ięc tak się rzeczy m a ją . ■ • I dziecko . . . Proszę m nie zostawić samą, się zastanowić, co należy uczynić, od zacząć. Trzeba przecież to biedne dzieck^

wać, ale muszę nad wszystkim dokład®*®

myśleć. Proszę uspokoić Elę i zachować SP by nikt niepow ołany nie dowiedział się 0 j roż Będę u w as przed wyjściem . L .

Ciąg dalszy nastąpi Pens

Na łonie Tatr Bóg rozpiął

cudów krosna!

gdzie spocznie wzrok, budzi się życie w krąg:

od turni hen po regle

dźwięczy wiosna, a wtórzą jej odgłosy

hat i łąk! . . .

W IO SNA.

T u cudny kwiat krokusa dzwoni

w kielich;

spod zim y szat

śnieżyczka wznosi skroń i chyli się

do gwarnych rojów pszczelich i n ie s ie im przeslodką

moc i w o ń !. . .

Wsłuchany w wiatr, |

co pieści głaz wpatrzony w cuo jak ginie

szara pleśń,

człek u stóp Tatr odradza zda się

w wiośnie- i, jakby z nut

radosną nuci

cieszy sit U H lM lffli

Źródło nabycia wskaże: Skład hurtowy Arthur Engelhardt, Danzig, Kiebitzgasse 3

MEBLE

K U C H E N N E I PO KO JO W E

poleca:

M a g a z y n K R A K Ó W S ta r o w iś ln a 79

SŁ Y N N Y J A S N O W I D Z

wizjoner W a r s z a w *

Hoia 41-1

S w i i t i w t j s ła w y medium Ł Prayszłoić, prznztośt, Im oddalo­

nych, zdrowie (diagnozy) straty, wypadki, 4— 5 Ustowiii da inżyniera

„ S Z C Z E P K O - T O Ń K O * K raków , H a t a - T a r g o w a 22 poleca drewniaki i spody arłystycz.

Dr. mad.

i. EHRENKREUTZ skór. i weneryczne Warszawa Howy-Świat 37 a. 11

Dr. A. RUSIN skórni iwuerjHM

WA R S Z A WA Kopernika 16 ■. S g o d z . 12-13, 4-7

P O Ł O Ż N A S O L A R S K A pnrimll H»il (rjy- jutaikimriitaMiji,

zastrzyki

t r a m, lim b 31

t t t r i W arszaw a, SU iiw skl 7 m. I.

W. >53-81 inti. 3-5

Skorupki J w.

(6)

i Pan. są nieraz ta- in, ' ze P ^echodzą rozu-

®swpich panów.

Ł | ' § m* Pan nowinę po-

Psa S a m m a m t s k i e -

>B?t.ec.nie daJS restaura- . ‘^ c j e fortepianu w za- 81« obiady.

d > « Y ma talent?

f tak) znakomicie go-

I . 1

lf n X ini tow arzystw a o- )alisty:2WierZętami d° k ry ‘

Nieszczęsny człowieku!

| L 3 Pana zaprowadziło r^arzystw o.

&ch Paniusia. Było 1 Policjantów i jeden

■ J 1 #

f a t ó l P M®ZU trZeCh k0n' Kżliwe. *° przecież I ^ÓŻJfa. 0

Dai — Bardzo możli- żeńsHPj ni tylko łnserat

uo gońca.

"«Tl mmmmiii i ynnv

A A /

f/j- .•

r r r r

-^7 r rr r

r r

1IREB1

d i i

m m

mr/MmImr '

' n i

mmmsBsszpeMKs&mm ę&jk&jL

który nie chce przeszkadzać...

Wiener Illustrierte

r J u i gram pól godziny, a ten bachor jeszcze nie zasnął.

POEMAT O IMIONACH

Które imię najładniejsze, To problem nie lada;

To jest ładne, to ładniejsze. . . Mnie to odpowiada.

Kiedy słyszę *Maryś, Maryś“, W idzę, jak na dłoni:

Długi warkocz, lazur w oczach, Głosik srebrny dzwoni.

Zosia musi być blondynką, Skromną, jak lilija,

Słodki wyraz wciąż na buzi, Ale zła, jak żmija.

Manię widzę na Bielanach, Jak z Mankiem wywija,

Wabi, nęci no iw końcu

Ósmy miesiąc m ija. . .

Frania ciągle zakochana, No i . .. nieszczęśliwie Co dzień daje mu kotlety, A o n . , . z inną żyje.

Krysia zawsze roześmiana, Żarem płoną lica . . .

Zawsze prawie czarnobrewa, Gorąca. . . dziewica.

Irka dobrze ma całować, Tulić się, jak kotka,

Lubi marzyć wciąż o . . . wiośnie;

Wiosna taka słodka!

— k a z iu k —

— W ięc ju tro .masz r o z p r a w ę karn ą o ciężkie pobicie. Bo­

isz się?

— Cokolwiek, bo wczoraj pobiłem tak­

że i m ego obrońcę.

— Panie! Pocało­

wałeś pan m oją na­

rzeczoną! Odpowiesz mi za to.

. — J a k pan może przypuszczać, że od­

ważyłbym się na po­

dobną zniewagę nie­

w innej panienki?

— Niewinnej... pa­

nienki!... Kogo pan ma na myśli, bo ja mówię o m ojej narze­

czonej.

Pani: —1 Czy te o- rzechy świeże?

Subiekt: — Proszę pani, ja zaraz jeden rozgryzę, to pani do- Hamburger IUustricrte *>rodziejka skosztuje

ja k ie są smaczne.

„Panie,czy tutaj Plac D om inikański?“

„Nie, to są moje plecy!* Korali*

ZAGADKA LICZBOWO-LITEROWA

4 2 O¥

* 2 5

UPARTA KWOKA

W każde z 9 pól odgraniczonyćh od siebie należy umieścić w yrazy złożone z pięciu liter.

Litery należy wpisać w takiej kolejności jak to podają cyfry. Cyfry w kółku oznaczają jedynie kolejność pól. Gdy odczytam y litery znajdujące się na liniach poziomych, w których nie w ystę­

pują cyfry w kółkach otrzym am y znane przy­

słowie.

Znaczenie w yrazów : 1 arty sta dram atyczny, 2 m iejsce zapasów w rzymskim Amfiteatrze, 3 roślina kw itnąca w sierpniu i wrześniu, 4 lasy iglaste na Syberii, 5 chem iczny związek organicz­

ny, 6 św ięto żydowskie, 7 owoc, 8 przestrzeń ziemi zajęta pod upraw ę drzew, w arzyw lub ro ­ ślin ozdobnych, 9 m iasto w Holandii.

ROZWIĄZANIE ZADAŃ Z NR 12 KRZYŻÓWKA

Znaczenie w yrazów : Poziomo: 1 skalp, 2 pegaz, 4 rai, 6 Spa, 7 wy, 8 egida, 11 do, 12 rab, 14 si, 15 ostry, 19 byt, 20 m izantropia, 23 samowar, 26 anastrofa, 30 sak, 32 akt, 34 Justynian, 36 Te- salia, 37 irredenta.

Pionowo: 1 szwadron, 2 prototyp, 3 panora­

ma, 5 lew iatan, 6 scherzo, 9 arbiter, 10 sąd, 13 asy, 16 stygm aty, 17 rt, 18 ro, 21 Irlandia, 22 Ja- ' kobini, 23 subiekt, 24 mat, 25 weronal, 27 tank-

red, 28 aw ersja, 29 par, 31 om, 33 akr, 35 on.

MIŁOŚĆ MIERZONA MATERACAMI Sześć m ateraców można ułożyć na 720 róż­

nych sposobów. Ponieważ jednak każdy m ate­

rac m a 4 strony, w ięc z rachunku w ynika, że można je ułożyć na 2 949 120 różnych sposobów, co d aje po przeliczeniu 8080 lat.

R yt. i te k st Pawi.

Uparte ptaszę, k * si,c ,ych W rT1**, czasem kaszę,

|'*®k dotąd nie ma.

Pracz z stworzeniem tym uparłym Wrzeszczy Motek, — precz, psiakrew Knotek zaś na nożu wsparty

Przemyiliwa pomsty zewl*

A od czegóż mędra głowa?

Wnet dokażę cudów cud, Objektywem jaj połowa Jest ogrzana. Taki trud!

Jakże sę zadowoleni!

Piskląt kopa już'się kłuje.

Co zje kwoka jest w kieszeni A kurczątek rój wędruje.

Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 tel. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole i lei. 13S-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warschau N r.!

A L T R

Uittntg ś r o d e lt prxecxt§sxcxająct§ o n ie *

^ o d f f f y w i b e x b o i e s n t § m d z i a ł a n i u

O o n a b y c i a w a p t e k a c h i d r o g e r i a c h Nr, rej. 1873 ~ ■ ' Cena 10 draż. Zł. 1.20

FABRYKA CHEMICZNO-FARMACEUTYCZNA

Dr. A. WANDER A.C KRAKAU

(7)

U góry: •

Wspaniale wyglądają z ł o t e świeczniki.

„TREI ERARHI" W JĄSSY J a s s y , stolica daw nego księstw a Mołdawii, posiada dziś jeszcze znaczną ilość historycznych budowli.

'"§ W iele in sty tutów w póź- 1V niejszych czasach nada- / I wało m iastu specjalne

| p § k znaczenie. Dziś Ja ssy h H je st ośrodkiem ożywio- p 9 H nego ruchu handlowe*

go, k tó ry stąd sięga aż I w głąb Besarabii. W mie- y J S ście tym w śród arcy- irijSR dzieł sztuki o historycz- J nym znaczeniu przede wszystkim zw raca na siebie uw agę „ z ł o t a j § i św iątynia”. W ybudow a- W j t na w połow ie XVI-go fo m stulecia stanow i św iąty- P "'Ą nia w Ja ssy klasyczny

■ a | przykład sty lu grecko- E . ł bizantyńskiego. Nazwa-

rW no ją „Trei Erarhi", trzy g w hierarchie. Ś w iątynia ta

| | ' 9 stała się bardzo popu- larną przez nagrom a- i 1 dzenie w n iej dużych K a r ilości złota użytego do pozłocenia w szystkich w ażniejszych sprzętów znajdujących się w e­

w nątrz św iątyni oraz dachów obu wież.

Już samo wejście lśni w blasku złota i barwnej mozaiki.

F ot: Atlantic

Oswnł®

U góry:

Jedno z przepięknych złoconych krzeseł.

Na prawo:

Wszystkie sprzęty i naczynia są pokryte grubą warstwą zioła.

Na pierwszej stronie:

W idok kościoła z boku obu wież. »

Cytaty

Powiązane dokumenty

Śmiałem się jak opętaniec a najw ięcej śmiać mi się chciało z jego głupiej mirty.. Tu na w ypełnionej po brzegi

p-*uł się upokorzonym i zawzinal się.. Muszę je

• Drzwi — odezwała się ciocia Tunia bardzo szorstkim głosem. Tylko królowie i psy drzwi za sobą nie zamykają, więc proszę zamykać..

— Potem, ponieważ rzecz dzieje się pod wieczór przed twoim pójściem na spoczynek, kładziesz się do łóżka z błogim uśmiechem i zasypiasz beztrosko jak

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W