• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 27 (4 lipca 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 27 (4 lipca 1943)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

POLSCY OFICEROWIE W OBOZIE IENCO WOJENNYCH W RZESZY

U góry:

Polscy oficerowie w biegu na sio metrów podczas jed­

nej z uroczystości sporto­

wych w obozie.

Kursy dokszlał c® dla oficerów.

ZAMIESZCZONE O B O K ZDJĘCIA, Z OBOZU JEŃ­

CÓW W O J E N N Y C H W R Z E S Z Y PRZEDSTA­

WIAJĄ W KILKU FRAG­

MENTACH ZYCIE I ZAJĘ­

CIA P O L S K I C H OFICERÓW.

U dołu: |

Pokój polskiego oficera.

Obok m oinoici prowadze­

nia różnych studiów, uczę się chętnie Polacy języka

niemieckiego.

Powyżej:

Świetlica znajdująca się w budynku gospodarczym.

U góry w kole:

Scena z operetki odegranej przez oficerów polskich W obozie.

Oficerowie utworzyli wiosnę orkiestrę. Na prawo

Jedna z ulic w obozie.

Wypożyczanie księżek w bibliotece obozowej'

(3)

Ć lad istnienia i zbadanie tych największych zwierząt jest do

^ dziś. nieznany, w każdym razie sięga mitycznych czasów.

Boga sztuki i nauki Ganesę według indyjskiej mitologii przed­

stawiano w świątyniach jako głowę słonia.

Bóg słońca Indra występuje w postaci jeźdźca na Airawali, jednym ;z 8 mitologicznych słoni.

W ogóle w Indiach słoń jest towarzyszem bogów i dlatego od najdaiWnlejszych.czasów główną składową częścią bu-

l dowy świątyni tegoż kraju jest jego głowa, tworząca V cokół filarów dźwigających dach świątyni.

i \ Hindusi wierzą, że wielu świętych podczas wędrówki l \ dusz przemieszkiwało dłuższy czas w ciele słonia,

a sam Budda podczas takiego przeobrażenia przejął

\ na siebie postać białego słonia. — Dlatego też te H \ słonie, bardzo zresztą rzadkie, zwane inaczej albi-

I ńosy, są przedmiotem specjalnej czci boskiej u buddystów.

Starożytni Egipcjanie już na 20 w. przed chr. znali

{ . dobrze i bardzo cenili zarówno słonia afrykańskie-

■ H R I 1 go i indyjskiego, ceńnę bowiem jego kły, jako I kość słoniowa b y ły za czasów istnienia państwa 1 egipskiego główną częścią rocznego haraczu, skła- S K Ł A D D R Z E W A

Przy pomocy trąby słoń z łatwością n a d a j e kierunek naweł naj- / grubszym pnrom

drzewnym. Cho- / , eiaż największy / r^ . .i przyjemnością fm & S S dla sionia jest / j f l H

kąpiel, nie

ośmieli się / J K j p " ' n i g d y / J | H H H m

i m

w uprzęży / f l L j B f t r do wody. I

F ot. W i|jl« b « n i P i l t ń

ZAPASY SŁONIĄTEK

Młoda latorośl słoni czuje się „w niewoli" łak, jakby cała dżungla do nich należała. Szczęśliwi, b o jeszcze za młodzi, aby mogił być wprzęgnięci

do pracy.

Na lewo:

WCZESNYM RANKIEM Przy wymarszu- do pracy służą już podrostki jako wierzchow- . - ce dla poganiaczy.

W O BO ZIE PO G AN IA CZY M ł o d z i poganiacze odgrodzeni od świata pędzą w puszczy żyw otsam ot- niczy ł monotonny, choć niebezpieczny.

Jedyną sensacją jest dla nith zasłysze- W m . ■^Tnię ińowóści od szczęśliw­

ca, któremu .'wolno było odprowadzić t r a n s p o r t

^ y i i o n i d o pobliskiego

I i;- '.miasta,

' o p p ęy S lY M E lrw Dostojny wyraz „twarzy" k(fpią«ego .się słoi

>- ' j®sł dla niego woda

Kia’, Wskazujffnam czym

(4)

OT7 hali maszyn elektrow ni krakowskimi w ypełnionej zazw ycS^

“ turkotem m aszyn i rytm em pracy,"zgrom adzili się niedaWS®' robotnicy M iejskich Zakładów Zaopatrzeniowych, b y posłucMv w spaniałych kom pozycyj muzycznych, w ielkich mistrzów tonoW- K oncert ten urządziła orkiestra Filharm onii G eneralnego Guber*

natorstwa, z in icjatyw y Stadthauptm anna, dr. Kramera, pod baw%

znanego d yrygenta Rudolfa Erba, dając pracownikom elektroirt^, m ilą rozryw kę ! odpoczynek po Ciężkiej pracy.

(5)

^ **<!g dalszy

J ^ y dni później w padł, {ale w iatr.

JW ^potadniem . Jo e nie było. A nna nie ni^rf.19 kiedy wróci. Powiedział, że się za ~ , In*?* szczęście. Jo e nadeszła

» ni» as^,e M inut Prosił, czy poszłaby nłn» po południu gdzieślcolwiek . . .

pani chce! M oże n a kaw ę

• • potem na jakiś w ieczorek arty-

^ n y . . Lubi pani może kino . H poddawał.

Poszli dwójkę. N aprzód do kaw iar- r j' . przed n ią form alnie górę

nieco zażenowana. Pyta!

sinń,, zYczyła sobie. W ino, czekolady,/

dó i™??' J.OTtY w szystko proponował w Z - ' Jadla jedno ciastko i w ypiła ka- cuH^ L600. “ ra*ona- N aładow ał kieszenie zvri^ j 81?* * poszli n a je j w łasną propo-

«■ U na.

v -l_1*^l?czn*e uw ażał się za kogoś w pra- 1 delikatnie otoczył ją ram ieniem

b V M b Yfo w ygodniej.

w7ł„ Podsuwał je j słodycze — zda- jej potely e j' *e m chw ilę cały u “ óg się

* róttm P?w^oc*e do domu tak rozjątrzona i w ytrącona 0 ttyma°Wa8*' A®113 wodziła za nią szeroko otw artym i i^ e d z f Przyszedl nazajutrz po południu przycichła już nieco,

koiu »* na tapczanie, a on chodził bez przerw y wzdłuż po­

wiała ozPierała 2 ° w ew nętrzna jak aś -siła ~i radość. Jo e fcfted wfażenie, że za chw ilę w szystkie ścian y rozstąpią się byle w przerażeniu, że wszystko zburzy się i runie, tylko* d r o g i. . . Brwi zbiegły mu się, ale nie gniewem, grałv fMJ|!lczucznyin junactw em i pew nością siebie, a oczy Mów ł - d ^ 4 brązow e św iatła. O pow iadał coś, śm iejąc s ię ..

szale - ° i ^ i n i ś ogrom nym mężczyźnie, a Jo e zauważyła, że na j ,e lubi takich w ysokich mężczyzn. Przystanął, potem i wir6 iść k u niej, włożywszy ręce w kieszenie

ut*wiwszy w niej sw aw olne oczy.-

taka J ar ° ° ’ ‘ ' c^° • • •---- (zaciągał po lwowsku) — Pani

^elikatniusieńka, drobniusieńka Po co pani taki wielki R a ^ Zna^ .^ e c ie ż b y panią zgniótł . . .

n5ni° na jego w yprażyły się drapieżnie. A nna zastygła

* tiśin m S p o k o j u . A le Jo e podniosła k u niem u tw arz S*S ufnie. W je d n ej chwili znieruchomiał, ,a« y wrósł w ziemię.

ISL*-®* to za chłopak . . . O n cię stopi!! — kpiła później gdy wspom inały ten- m o m e n t.

szkaPr?s** Joannę, by zechciała przyjechać tam, gdzie mie-

* stale.

Jak pan to sobie wyobraża?

zwyczaj n‘e! J a pójdę spać do kolegi, a pani cudn °^ aruje się u mnie. Pojeździm y na nartach, użyjem y

^ownej san n y . , .

Joe"wS.*a zostanS na pańskiej kaw alerce, tak? — tłumiła w zbierający w niej gniew,

obie je j ręce.

$ ^T eszkam u ciotki. Pani zostanie z nią, pod je j opieką,

*9^ na oczy się nie pokażę, chyba, że pani sam a mnie Q Vne-

?*y złagodniały. Poczęli planować, układać — Ste- V. Przekonany, że Jo e zdecydowała się.

\V n,.n° cy odjechał, zapowiedziawszy niedługo przyjazd.

V Jrl^dzyczasie m iał się listow nie porozum ieć z Joanną Cze*Wle’ załatw iała.

*rres? , a. na lis t praw ie dw a tygodnie. Zniecierpliw iła się m * napisała do Gizeli dużo im pertynencji pod adre- W trt

CłąjŁ zy dni później przyszedł list. Z irytow ana Jo e z po- kacj^u w ogóle nie chciała go otworzyć. Przekładała w rę- VVi(ja - US3 ja sn ą kopertę, zaadresow aną bardzo starannie, sią c. było, że w ysilił całą sw ą um iejętność, by okazać

j . Jej oczach jaknajłepiej.

tjy(ur°5a panno Jo e!" — zaczynał się list. O d pierwszego

° ^ a zorientow ała się Joanna, że to p isał człowiek P H ^ y w y k ły do pisania korespondencji i nie obdarzony Pj8ll) n aturę najm niejszym naw et, darem prow adzenia -jej.

staranne, kaligrafowane, czyste, dużo w nim było cy0 • A. forma pełna p rostoty w ręcz zastanaw iającej. Ten

n' e był in telektualistą — widziało się od razu.

c?ęn. ePraszał Jo e w serdecznych słow ach za długie mil- Wioye' Tłomaczył się naw ałem pracy. Przyznawał się do B | Przypominał łej obietnicę przyjazdu i m arzył o tym.

j«<je ® **? stelo ze m ną od poznania pani — p isał — to Bóg Ją, . . ^ ie i tego opisać słowem czy piórem nie można, f c ^ d y ś silny, wesoły, drw iący z całego życia, idący

®**bv ®' łam iący wszystko po drodze, dziś stałem się to chorym, riie wiem jak to określić) Czy znajdę na

**10^7*^? Tak w szystko ma swój koniec" . . . A potem

<łi0£ ' »Nie wiem napraw dę jak i tem at poruszyć, żeby Cię Slow*14 chw ilę zająć, takie ubóstw o w mej te ra z móz- slóty ?y • • I znowu prośba o przyjazd. I w iele innych reszcie: „kończę i życzę wszystkiego, czego może

^ w S °*oba całym sercem oddana. Zawszę ten sam Stef.

V*» ^ d *a Pan* Au.".

fyw j.ystkie nerw y rozpętały się w Joannie, ja k furie, fyjy a y t taki gniew, że A nna nie m ogła dać sobie z n ią Areszcie poczęła przytakiw ać je j w e wszystkim. Ła-

? sieh'' sP°'t °jn a , opanow ana Jo e niewiadom o czemu wyszła i obu,!?' W ybuchnęła niepowstrzym anym potokiem szyderstw

^>^łJ*enia pod adresem nieobecnego, iż ośmielił się w ogóle A pQ, Przez sekundę, że ona — Jo e — tam(U) pojedzie.

<ły»0. e® nagle porw ał ją płacz szalony, niepojęty, że roz- S*S cała, jak liść na wietrze. W szystkie zadaWnio- OiĄ .e' skargi, cierpienia, urazy do mężczyzn, w zgarda dla 4gresj “®*ertelny lęk przed ich bezwzględną' a egoistyczną

— porw ały ją w jakiś straszliwy, w proch ścierający p ie rz y ła w żadne jego słowo i zaciskała piąstki my-

ia k tanio chciał kupić j e j ufność.

{5c* k o w ICa* To w szystko niepraw da! — m ówiła w go- łzach do Anny. — N ic m u nie wierzę! nici ani m n ' e chciał sobie zrobić zabawkę? Ze mnie??

*tti sj_^a się w milczeniu I bólu. N ie odpisała oczywiście

? ° P e r tę podarta na strzępy, a Ust już . . . już . ...

'*Vch ^ by go zmiąć i rzucić z pasją — ale A nna W y J ? W za przegub rękL

i 'S nęła list z dygocących palców Joanny i schowała tv',<lla n°zne m iejsce. Jo e — osłabiona w łasnym wybuchem d^y^h tapczanie i w sparłszy się na ramionach, w ykrę- r v'ic z i/° ‘yJu spoglądała w płomień, skaczący różowo za T ^ jej - P i e c a . Ból nieludzki, ponad je j siły, szarpał 1 .,st° tą — ale już tylko w ew nętrznie, -jak zawsze . . .

pobl adł a, oczy rozszerzyły się przejm ującym a łzy ogromne, ciężkie, bezwolne, toczyły się na

sukienkę. W szystko w niej było zerwane, skończone. Dusza je j stała się podobna do pustyni, w k tó rej m ieszka już tylko zniszczenie; zła tylko spodziewała się, a myśl o szczęściu, a zwłaszcza wiara, nie p ia ły do niej dostępu. N ajsilniejszy człowiek cierpi dó pewnych tylko granic, najufniejszy i naj- łatw ow iem iejszy do pewnych granic wierzy. Zdolność w iary w Joannie w yczerpała się.

---— a potem przyszedł ten dzień okropny, n a którego wspomnienie Jo e zakręciła się na leżaku, jak ugryziona w serce przez żmiję . ■ . Mimo upału zimno zrobiło się jej na moment:

S tefan przyjechał niespodziewanie. A nna b y ła zła na nie­

go — przejęła nastro je Joanny —■ i chłodno tłom aczyła inu, by nie czekał, gdyż Jo e nie WTÓci tak szybko. A le tm usiadł i czekał. Jo e przyszła niemal zaraz.

Zaskoczony je j widokiem zapomniał w stać z tapczanu, na którym — na je j m iejscu — rozsiadł się wygodnie, m ając się na praw ach domownika. A Jo e poczuła na jego Widok, że w szystko cierpnie w niej i krzepnie. Jasn e je j brwi pod­

niosły się z pew nym lekceważeniem.

— P a n ?

W stał. Podała mu rękę. N ie rozbierając się, poczęła mó­

wić do A nny na tem at zupełnie Stefanowi obcy. W ogóle nie zw racała się do niego i w ogóle nie patrzyła na niego.

J e j obojętność była tak obraźliwa, że A nna spojrzała na nią

zezęsete

Szukam Cię, tęskne ,w dal obracam oczy ...

Na tle mych marzeń, co się w duszy plotą, Szukam darenuiie, targany tę sk n o tą ... : Nie wiem, gdzie jesteś, choć jesteś na peumo:

Gdy moją głowę senny mrok otoczy, Wołasz mię z dala jakąś nutą rzewną. . .

Jesteś, jak błędny ognik pośród nocy . . . Jesteś, jak echo, co się w lasach budzi

1 wabi ludzi, leczczy jesteś dla łu d z i? ...

Mówią, że z bólu rodzisz się, z cierpienia;

Że raj otworzyć leży w Twojej mocy,

Że Tyto wszystkie wyśnione marzenia...

Nie wiem, gdzie jesteś, choć jesteś na pewno:

Jeśli nie tam. gdzie zabaw dzwoni echo, To pod słomianą, pochyloną strzechą...

Nie w cichych snach przy starych drzew poszumie, Gilzie każda myśl jest mową duszy śpiewną,

To w rozbawionym blasku świateł tłumie.

Nie znam ja szlaków, co do Ciebie wiodą, Lecz znam tę prawdę, wiem dobrze to jedno, Że opuszczone przez Cię dusze więdną, Że chorym duszom Ty otwierasz niebo l jesteś cierpień życiowych osłodą,

A dla mej duszy stęsknionejpotrzebą. . . Czekam . . . a może z nieznanej oddali

Podzwonem pieśni radosnej śród ciszy Ucho me Ciebie pochwyci, usłyszy.

Może w mą duSzę, co jak mgła jesieni, Płynie gdzieś w bezkres na zbłąkanej fali, Wejrzysz. . . i rzucisz snop jasnych prom ieni...

H e n r y k H a b io o w s k i z lękiem. Ale Jo e swobodnie oświadczyła, że natychm iast wychodzi, na fortepian i jeszcze tam coś . . . że na obiedzie nie będzie, w róci dopiero późnym wieczorem itd. . . . Stefan milczał, ty lko patrzył, a oczy jego staw ały się coraz ciem­

niejsze.

1— Czy . , . napisze pani . . . do ^ do pani Gizeli — jakiś i i s t . . . mam przyjść?

— Ja k pan chce! Jeżeli nie będzie pan m iał czasu, poślę zw yczajnie, pocztą. Dowidzenia!

W stał n aty ch m iast

— J a również wychodzę!

Szedł obok n iej po schodach jakoś okropnie m ilczący ' i spokojny. Przy bram ie podała mu rękę. Zauw ażyła że je st b lady i zacięty bólem, starannie ukrywanym . N a m oment zdjęła ją litość Spuścił głowę nisko nad je j ręką, któ rą uca^

łow ał n a pożegnanie. Robił w rażenie zbitego i kopniętego od progu psa. O dw rócił się i odszedł cicho, miarowo, spokoj­

nie, z opuszczoną n a piersi głową, ta k drew niany, jakby n,ogi tylk o żyły w nim. P rzystanęła i oglądnęła się za nim, ale on nie odw rócił głowy. W reszcie zniknął je j z oczu.

Sumienie zatrzęsło się w niej.' Pierwszym porywem serca chciała biec za nim, zatrzym ać go, przeprosić — ale nagła niechęć przykuła ją do bruku.

U płynęło siedem m iesięcy . . . a j

- O n — ta m — z początku codzień praw ie biegał do Gizeli, pytając, czy J o e n ie pi­

sała, czy n ie p y ta ła o niego. N apastow ał ich tak, że w reszcie oboje — G izela i je j mąż — d elikatnie Wyprosili go. G izela nie w iedziała o niczym, ale zauw ażyła, że ze Stefanem dzieje się coś niedobrego. Znów wrócił. Prosił, by ona, Gizela, zaprosiła do siebie Joannę. J o e odm ów iła Gizeli, dziękując serdecznie. Stefan nachodził znów, p ytał, prosił, badał, za w szelką cenę chciał się czegoś dowiedzieć. Im putow ał Gizeli, że ktoś m usiał zaszkodzić m u w o- czach Joanny, że narobiono jakichś plotek i nieporozum ień. W reszcie uspokoił się.

Przestał chodzić , . . Gizela straciła go z oczu na pew ien czas. Potem nagle poje­

chała do m iasta Joanny.

I tu Jo e dow iedziała się całej praw dy.

Gizela usłyszawszy wszystko, spow ażnia­

ła i zam yśliła się głęboko.

W szystko, co d mówił, to najszczer- . sza praw da, Joe. "Nie skłam ał ci ani je d ­

nego słowa. To istotnie chłopak z bardzo dobrego domu, a kobieciarzem nigdy nie b y t W szyscy zauważyli, że zm ienił się po pow rocie i przy­

puszczano, że się zakochał, ale on nic nikom u nie mówił naw et mnie. ;

— Prosiłam go o to! — rzekła cicho Joe, z głową opuszczo­

ną k u ziemi.

I oto biedna je j dusza popadła w ta k szaloną rozterkę i mękę, że brzemię było już w prost ponad je j siły.

— Giza, powiedz m u . . . proszę, cię . . . ja m u . . . ja go . . m uszę się wytłomaczyć! J a k ja mogłam?? Gizela, proszę cięł Przez ciebie go poznałam, wytłom acz mnie! Przyjdź jeszcze, pomówimy n a ten te m a t ,

A le Gizela nie przyszła. M usiała odjechać natychm iast, zalpdwie zdążywszy w ysłać do Jo e posłańca.

Jo e natychm iast napisała list do Stefana. W najcieplejszych słow ach przepraszała go za sw ój nietak t i niespraw iedliw ość, prosząc, b y w razie przejazdu przez m iasto zechciał zaw a­

dzić o jej dom, w którym będzie zaw sze najm ilszym gościem.

„Padliśmy oboje ofiarą nieporozum ienia — p isała m u . __

W yrządziłam panu nie tylko przykrość, ale i krzyw dę, na k tó rą pan nie zasłużył. Chcę oczyścić się przed panem . N ie wiem, czy jeszcze chodzi panu ó to, niem niej pragnę oddać każdem u to, co mu .się należy".

Gizela doniosła, że list doszedł do rąk Stefana. „W szyscy będziemy-szczęśliwi! każdy z nas będzie m iał to, co chce mieć, pani Gizo" — m ówił d o niej, gdyż mąż je j przebyw ał w w ięzieniu śledczym, posądzony niesłusznie o jakieś urzę­

dow e nadużycie.

W kilkanaście dni później w padł radośnie do Gizeli p y ta­

jąc, .czy nie ma jak ich listów lub poleceń do Joanny, gdyż jedzie do niej za k ilka dni, a w m iędzyczasie m ógłby nie zdążyć przyjść.

Tymczasem wróciw szy do dom u zastał n a sto le depeszę błyskaw iczną: „przyjeżdżaj natychm iast bez dnia z w ło k i__

Jan".

Ja n , był to starszy b rat Stefana, osiadły w A rgentynie.

M atka ich posiadała tam rozległe plan tacje i o lb rz y m ie __

jedne z najw iększych — farmy. J a n gospodarow ał na m a jąt­

kach m atki, k tó re ja k o pierw orodny syn miał w przyszłości odziedziczyć. O żeniwszy się z córką farm era nie m iał zam iaru ruszać się stamtąd.

Bracia byli ludźmi jednego pokroju, toteż Stefan w iedział od razu, przeczytaw szy depeszę, ż e nie ma chw ili do stra­

cenia. Poprosiwszy Gizelę, by powiadom iła Joannę, że zaraz po pow rocie będzie u niej — nazajutrz odlatyw ał sam olo­

tem pasażerskim do Hamburga, by w porcie pochw ycić okręt na dw adzieścia m inut przed odpły n ięciem . . .

Stefan nie wiedział, czy pisać do Joe, czy nie. Domyśliwszy się ze słów Gizeli, że w łaśnie jego nieszczęsny list, tak okrop­

nie w ytrącił Jo a n n ę z równowagi, bał się ju ż teraz wziąć pióro do ręki. Zresztą zdaw ał sobie spraw ę z tego, że abso­

lutnie nie posiada talentu zdobyw ania kobiet przy pom ocy pióra, zwłaszcza zaś kobiet wyższego pokroju. Przecież Jo e naw et odpisać mu nie zechciała i-pom inęła jego list w zgar­

dliwym, m ilczeniem . . . Mimo całej tęsknoty do Jo e i radości, k tó rą je j list w niósł w jego życie — zrezygnow ał już — oba­

w iał się narzucać. Z nał Jo an n ę krótko — ale dobrze U st jej, pełen skruchy i serdeczności, mógł być p o prostu tylko odruchem spraw iedliw ego człowieka, który zrozumiawszy że zbłądził i skrzywdził, ma dość odwagi, by uznać sw ą winę

\ Przeprosić. Stefan n ie potrafił nie m yśleć o tym, choć rozu­

miał, że Jo e je st zbyt am bitna, by od razu rzucić m u się na szyję, zresztą wiedział, że nie kochała go.

Postanowił w ięc wprzód stw ierdzić n astroje Joanny, po­

sługując się ciotką, k tó ra znała dobrze Gizelę, zaś Gizela m iała stać się niejako „inform acyjnym " łącznikiem pom iędzy nim i Joe.

Przybywszy n a m iejsce Stefan przekonał się zaraz w pro­

gu, ż e isto tn ie trafił s a o statn ią chw ilę: b rata zastał w agonii, a w dw a dni później opłakał go. J a n padł ofiarą napadu. Za­

m ordowano go, ograbiw szy wprzód do nitki, zanim zdążył zacząć się bronić. Pół żyw ego odwieziono do farm y i uko­

chanej żony, gdyż ta k sobie życzył.

Pokazało się, że przyczyny sięgały znacznie głębiej: w ty ­ dzień po pogrzebie Jan a, banda gangsterów , osław iona roz­

bojam i i okrucieństw em , napadła n a godną pokusy -siedzibę Europejczyków. Stefan po prostu w m gnieniu oka zmobi­

lizow ał domowników i służbę. Dla utrudnienia napastnikom w alki kazał pogasić w dom u w szystkie światła, w ięc tylko księżyc upiornie blady, jakby z przerażenia zalew ał jasno­

ścią dziedziniec i budynek m ieszkalny. Stefan porw ał cztery rew olw ery i w yskoczywszy na szeroko otw arte okno na pię­

trze, z rozkoszą prażył w dół. C hętna do guzów dusza uży­

wała, ile s U . . . Był w swoim żywiole. Kilku położył trupem n a . m iejscu, kilkunastu zranił. Reszta poszła w rozsypkę i pierzchła, zabierając z sobą. tylk o tych, którzy mogli ucie­

k ać o w łasnej sile.

Farm a była ocalow a — ale Stefan otrzym ał k ilka niebez­

piecznych postrzałów, jed en z nich niem al w samo serce, a je d e n . . . zatruty! W straszliw ej gorączce, nieprzytom ny i m ajaczący, w ychudzony jak szkielet, leżał już od kilku tygodni. Śmierć siedziała mu w iernie p rzy głowie.

Jo e czuła, że dusza rozdziera się w niej na strzępy. Zima m inęła zwolna, potem w iosna okrasiła świat. Jo e tęp a ze szczętem n a w szystko co działo się wokół, dzień w dzień biegła na czerwcowe nabożeństw a (czerwiec b y ł właśnie) i w kościele Serca Jezusow ego, przed ulubionym nad wszyst­

ko Posągiem, biła niem al głową o kam ienne p ły ty posadzki, żebrząc o cud. Tam(!) nie było już żadnej n a d z ie i. . . a Jo e z fanatycznym uporem rozpaczy prosiła o cud, w ypłakując z siebie duszę.

Młody, żelazny organizm napraw dę niepojętym cudem zwyciężył wreszcie, odepchnął i śm ierć i chorobę — ale Ste-

(6)

fan niem al zaraz po pow rocie do zdrow ia w padł w ręce opryszków, którzy poprzysięgli' mu naprzód zemstę, potem śm ierć.

Jo an n ie zdaw ało się, że m gła okropna zasłania je) cały św iat. Joż naw et nie m iała słów przed ołtarzem , tylko k lę­

cząc pod stallami, skulona ja k m ałe zwierzątko, p atrzyła n ie­

przytom nym i oczyma, pełnym i piekących łez, w w yciągnięte słodko i zgarniaj ąco ręce M iłosierdzia. I chyba te łzy w ypro­

siły now y cud: wycieńczony, w yczerpany do ostatnich gra­

nic, w ydobył jeszcze z siebie ty le siły, że poturbow ał napast­

ników i uciekł. Policja k ie ru jąc się jego wskazówkam i w y­

łow iła resztki grasantów i zlikw idow ała w reszcie tropioną n a próżno od la t bandę.

Duszę Joanny, gdy dow iedziała się o tym wszystkim, prze­

ję ła rozpierająca duma. G dyby się był Stefan cudem Bożym przem ienił w najpiękniejszego mężczyznę ha ziemi, jeszcze nie zyskałby w je j oczach tyle, ile zyskał. Po pro stu z zapar­

tym od zachw ytu tchem m yślała o te j w spaniałej junackiej braw urze.

W spom inała z rozkoszą każde jego słowo, każde spojrze­

nie, każdy ruch„ C zytała dziesiątki razy jego list, ocalony roztropną a przew idującą ręk ą doświadczonej Anny, — te słow a proste, a p ęk ające od serca, niegdyś o m ało co nie zni­

szczone jednym ściśnięciem dłoni, dziś najw iększy je j skarb, najw iększa radość osam otnionego-i głodnego serca. N iepo­

ję te zm iany odbyw ały się w niej z dnia ha dzień — aż w resz­

cie w duszy je j w ybuchło ja k pożar jedno olbrzym ie p ra­

gnienie: b y w rócił I I w udręce na w skróś kobiecej trw ogi prosiła wciąż — ja k niegdyś w ów okropny czerw iec — by serce jego w ytrzym ało próbę. Bezbrzeżny sm utek p rzejął ją całą. Zdaw ała sobie spraw ę z tego, że nie m a praw a ani w y­

m agać, ani — naw et — spodziew ać się. Stefan był m łody i .rozpierało go życie, a na św iecie dużo je s t kobiet pięk­

nych, piękniejszych od J o e . . . i młodszych! W dodatku za­

dała ból, ból w ielki i niezasłużony, pozw oliła b y prżez sie­

dem m iesięcy ból te n traw ił zwolna s e rc e . . . i m iłość w nim zam kniętą! W yrządziła krzyw dę i obraziła. Czy on potrafi,

czy będzie chciał przebaczyć ,

— ■ Gdzie jesteś? Co się dzieje z tobą? Czy m yślisz o mnie?

Czy bodaj pam iętasz jeszcze m oje imię? — zapytyw ała go w nocy, w śród tłum ionych łez. Całe je j ty c ie stało się je d ­ nym w ielkim cierpieniem i jednym olbrzym im czekaniem.

Tymczasem spraw y n a farm ie przybrały tak i obrót, że o po­

w rocie do Europy na razie nie mogło być mowy. A potem przyszła powódź tak potw orna, że n ajstarsi ludzie nie pa­

m iętali takiego kataklizm u: żywioł pozryw ał tamy, r e g u la c je . i mosty, zmiótł z pow ierzchni aiemi tory kolejow e, jezdnie, szosy i drogi. P raw ie na rok Stefan został odcięty od cywili- zow anego św iata — zerw ał się autom atycznie listow y kon­

tak t z rodziną. Z prasy tylk o orientow ano się w *sytuacji.

I nareszcie k rótka depesza do rodziców: „Jutro wsiadam na okręt — Stefan". To była ostatnia wiadomość. W szelki słuch 0 Stefanie zaginął. Jo e została w śród lodow ej pustki.

Jakżeż okropnie prześladow ał ją los! Przy tym znając, jak chyba żadna kobieta na świecie, duszę mężczyzny, wie­

działa, że nie pow inna się łudzić. Zresztą dobrowolnie w y­

kopała przepaść m iędzy Stefanem i sobą — cokolwiek by uczynił, był w ytłum aczony. Jo e rozum iała to, zdaw ała sobie z tego spraw ę i to potęgow ało jeszcze je j gorycz, żal 1 tęsknotę. Bo pom ijając ju ż fakt, że okazał się prawdziwym mężczyzną, godnym kobiecej miłości, okazał się też człowie­

kiem praw dom ów nym i prawym , zasługującym na zaufanie i godnym szacunku. I teraz oto, leżąc w sierpniow e popo­

łudnie na leżaku, w cieniu morwy, m yślała z bezm ierną tkli­

w ością, ale i bezm iernym bólem w sercu:

— Czy wrócisz, Stef? czy wrócisz? Czym będziesz?: Słoń­

cem, zaśw ieconym m iłosierną ręk ą Boga, k tó ry każdy ludzki ból w yrów nuje w reszcie tą sam ą m iarą szczęścia, czy rów­

nież m e t e o r e m . . . jeszcze jednym zniszczeniem! jeszcze jedną ułudą) jeszcze jednym dowodem, że biada kobiecie, k tó ra uw ierzy i z a u f a ... O, ty! p rzy jęty i wzgardzony, obraż- liwie skrzyw dzony a teraz czekany tak bardzo! Przełam do­

brym i rękam i życie m oje i odm ień 'je tak, ja k przełam ałeś i zm ieniłeś duszę m oją!

S erce Jo e biło nierów no, um ęczone i biedne. Jaśnie prze- sm utne oczy zdaw ały się wśród rozproszonych po niebie obłoczków w ypatryw ać złotego ja k słońce błysku pluszo­

w ych oczu. A nad w szystkim górowało w yolbrzym ione fio gran ic'śm ierci chyba pragnienie, by w reszcie ktoś ją objął, u tulił i uciszył, ucałow ał jej oczy spłakane i przyw rócił rytm zbiedzonem u sercu, a cichość starganym n e rw o m . . . I coraz bardziej jakoś pragnęła, b y ten ktoś, to był w łaśnie Stefan, w łaśnie o n . . . ,

„ ...o c z y w iś c ie , m oże się zdarzyć, że nie przyjadę •— je ­ żeli nie będę ż y ł. . . " — przypom inały cichusieńkim śpiew ­ nym szeptem wspom nienia — i resztki ufności.

„...w szystko, co po­

siadam i kiedykol­

w iek będę posiadał, już dziś do pani na­

je ż y — jeżeli pan i się n a to zg o d z i. . . " — dzwoniło koło uszu najdroższe wspomnie-

rzypuscmy ze...

* *

podczas z m y w a n ia z b iło s i e jedno z naczyń i r o z c ię liś m y sobie pizy tym palec. Jak to najlepiej opatrzy ć ? ______

Czy m o ie la k ? A m o ie lepiej H a n s a p l a s ł e m elastycznym ?

Lepiej wxicić H ansaplasł. Ten praktyczny o p a­

trunek doraźny tam uje k r w a w i e n i e i działa odkażająco. Znosi także z pow odzeniem chw i­

low e zmoczenie.

:# fw s a p lm t e ia s b u c / ifliS

Vasenol

Dobra przyjacielska rada:

miej wzgląd na twych bliźnich f przestrzegaj zasad codziennej pielęg­

nacji ciafa! Lecz pamiętaj:

za pomocą

- p u d r u d o c i a ł a

o

U

o r z y s ł a j

Z OBROTU CZEKOWEGO

l O S Z C Z Ę D N O Ś C I O W E G O

N I E M I E C K I E J P O C Z T Y W S C H O D U

a k

I

(7)

Pewien znany poeta lubił w ałęsać się po cmentarzach, a także potrafił przesiadyw ać godzinami. Aż trudno uwierzyć, że ten przystojny mężczyzna z zadartym nosem z uśnłiechniętym i oczyma był w gruncie Keczy wielkim melancholikiem.

W poszumie drzew cm entarnych znajdo- nieraz tem aty , do sw ych poetyckich S worów. A często— jak sam przyznaw ał — tematy wypływały z najgłupszych przy­

czyn.

tak. do piosenki „Mów do mnie jeszcze"

Wyczynił się nagrobek z napisem ..Tu spoczywa nieodżałow anej pamięci

, Emilia G adulska . . .

więc mów, mów jeśliś taka gadulska . . .

i Piosenka gotowa.

^ frzymywał, że na cm entarzach można się e e, wiele nauczyć,- a przede wszystkim tai-UCZ^ ^ S d z ie , tak ja k na cmen- 2ui znikomość nasza tak wymownie do

nie przemawia.

Ówił również, że często zdarzało mu się . lc na bardzo wzniosłe, ciekaw e lub w prost sn»eszne napisy.

* cytował przykłady:

nagrobku zm arłej dwudziesto parolet- el kobiety w yczytał co następuje:

„Chciałeś — żyłam Kazałeś -r- umarłam O Bożel

Zbaw bo możesz!"

ó' *°z piękniejszego można by wymyśleć?

a innym nagrobku napisane było:

„Cud to był niełada

Sto trzy lata przeżyła w zgodzie z Bogiem i rodziną . . . "

^ jeszcze lia innym:

użyła, żyła, aż um arła . na zapalenie gardła."

Sr S'^ dług° PrzY granitow ej płycie —

B i Małżonków M acieja i Agnieszki K. — tórej było w ypisane:

„Agnieszka K . ..

Czeka n a męża"

sie °Ze^ a^a długo. Pan M aciej i bynajm niej ię nie sP*eszył do sw ej połowicy. Trzydzie- ,®t minęło od czasu jej zgonu, a m iejsce Pana M acieja n ie było jeszcze zajęte.

r~ Jakiś u p atty M a c ie j. . . Podśpiewywał:

"Umarł M aciej um arł i leży na desce, gdyby mu zagrano podskoczyłby jeszcze,

^o w Mazurze itd.

"poeta i n a g r o b k i

W spomniał też czasami o tych niepocie­

szonych wdowach, które każą rzeźbiarzom portretow ać się jako anioły śmierci n a gro­

bach mężowskich, a które po p aru latach same nie wiedzą co zrobić z tym fantem, w te­

dy gdy w stępują w pow tórne związki mał­

żeńskie.

Szary nagrobek ńa Powązkach, na którym je st w ypisany tylko jeden wyraz „M aria",' dał poecie w iele do myślenia.

Kimzeż była ta Maria, której nazwiska, a naw et daty śmierci nie śmiano wypisać?

Kochał się w niej po prostu i przez dłuż­

szy przeciąg czasu można go było zawsze znaleźć przy tym grobie. W idział ją piękną, młodą, uwielbianą. Unoszony fantazją snuł całe legendy o jej życiu. W yobrażał sobie, że tak jak Desdemona padła ofiarą zazdro­

snego kochanka.

Dziecięce groby napaw ały go niew ypo­

JDieklo

Zimne, kamiennoszare, wystygłe „daIeko“, wilgna, lepka obecność bezcielesnych mglic i rzucony w bezdennie trupi strzęp człowieka . spopielało, bezduszne, lodowate Nic .

Pustka; Niewymierzona, nieobjęta pustka, ośligzlą, krwistą ciemnią kapie w oczu skrzep.

i w nieruchęmy chichot, wciśnięty na usta

przekleństwem wszystkich Bogów,katem wszystkich Nieb!

Cisza. I w martwy spokój zamarzłe: „dlaczego^ -— i gdy nad ciężarem pustki przem knie W ielki Wóz i pęknie z jękiem skarga ściętych w chichot ust:

— O ! . . .

— N ie b o !. . .

B ro n isław K ró l

wiedzianym smutkiem . Gdzież spraw iedli­

wość? Dlaczego te biedne m ałe k w iatuszki w iędły w zarodku? Za ęzyje w iny cierpiały?

Jak ie przekleństw o kazało im pojaw ić się, na tak kró tk ą chwilę, na tym padole łez?

Zdum iony był także niezw ykłą ilością gro­

bów ludzi zm arłych w zaraniu życia. Szesna­

stoletnie dziew czyny i dw udziestoletni mło­

dzieńcy byli — jego zdaniem — nieszczę­

snym i ofiarami gruźlicy. A niebaczne zw iązki m ałżeńskie przyczyniały się do takich d ra­

matów.

Mówił:

— Pod groźbą k ary śmierci zabroniłbym, osobnikom, w których rodzinach grasuje t a choroba, zaw ierać śluby . . .

N a grobach sam obójców w ysiadyw ał dłu­

go. Pociągała go zagadkowość przyczyn ta r­

gnięcia się na w łasne życie. Zazdrościł tym.

ludziom ich determ inacji i odwagi. N ie uw a­

żał ich bynajm niej za winowajców, a za bo­

haterów .

N a mogiłę W andy nieraz kierow ał sw e kroki. A czy w ierzył w legendę o jej śm ierci pozostaje niedopowiedziane.

W dnie zaduszne nosił świeczki po kiesze­

niach i zapalał je na grobach opuszczonych przez Boga i ludzi. Uważał, żę w tym dniu każdy nieboszczyk ma jednakow e praw o przypom nieć się żyjącym . ■

N iejeden też kw iatek kładziony był ręką poety na takie zapomniane groby.

— K radnę je po pro stu z grobów bardziej uprzy w ilejo w an y ch . . .

A cieszył się jak dziecko gdy mu pokazano kiedyś przy szosie, pod rozłożystą nadw i­

ślańską topolą, okazałą kam ienną figurę w y­

staw ioną Panu Bogu przez hrabiego Ł.

O tę to w łaśnie topolę sam ochód hrabiego roztrzaskał się przed laty zabijając na m iej­

scu dwóch jego przyjaciół i szofera.

Jeden tylko hrabia wyszedł cało z tego w ypadku, a znanym był pyszałkiem , w ięc w ypisać kazał:

„A gdy Pan panu życie tu ta j zbawił W ted y pan Panu figurę postaw ił."

A już najw idoczniej cała rodzina hrabiego Ł. była za p anbrat z Boską familią, gdyż m ał­

żonka hrabiego, przesyłając do C zęstochow y srebrny wieniec dla M atki Boskiej, kazała n a nim wypisać:

„Teofila — M arii"

„H azet"

S *

k ' c e w a r s z a w s k i e Takil — A . Mur.., Rys. — S I .

“Pędzić popołudnie? Spacer? Kawiar-

^ oprócz tego te atry i teatrzyki, 8an możemy podziwiać często . . . podka-

8 8 $ '

^ bali, przyćm ione światła, a na sali..., Wszystkie m iejsca zajęte. Panowie sltj6 bohaterskie w ysiłki, aby poprzez mę-

%' D

f/\ c<>4 „.n uJrzeć scenę. Czasem naw et uda się ,lec°ś zobaczyć. Pochylają się na wi-

aPelusze zaw adiacko nałożone na gło-

j bie, ■j.1 Słowy ku so- i SliVs.° '•‘niej powścią­

ga,. . Widzowie wy-

^ uwagi.

b °lAŁOG P°UCZAJĄCY

I ten Zbyszek

— młody

1 >0*8l4d Podei rzliwie

a ®ię wokoło.

l i

pi

1

Jak to który?! — siS panienka.

Jak

>K p . bys*ek R a Prę'*1*6 śpiewa i ja

l*®ncjai lc

15 miprt ~'*łJ,<5cze mu kolanami, piorunuje i f ■ S*^’ że ma- , *aP>ącze mu wy -

> e tą ‘

wzrokiem towarzysza, który z a c z y n a po­

dejrzliwie:

— M ó w i s z „Zby­

szek", czy ty go znasz?

— Też pytanie! Co dzień spotykam go!

— . Gdzie?! — k rzy­

czy mężczyzna n a głos.

— W bramie. M ie­

szka piętro niżej. Po­

winien mi się naw et przedstawić, ale męż­

czyźni ze sw oją zaro­

zum iałością . . . A tymczasem akto­

rzy robią w szystko dla publiczności.

WSZYSTKO DLA PUBLICZNOŚCI

głoszą afisze, to samo pow tarza konferan­

sjer. Czyżby były inne możliwości w tym kierunku? Nie, ale niech pub­

liczność w ie o tym. Przecież m oże znaleźć się ktoś nie­

domyślny.

Dla publiczności zmienia się repertuar. To zrozumiałe.

A ktor m ógłby grać tę samą rolę przez całe życie, tak jak buchalter w pisuje wciąż te same cyfry. Tylko publicz­

ność chce widzieć sw ych ulu, bieńców w now ych rolach, słuchać now ych przebojów.

A ktorki m ają w tym kie­

runku ułatw ione zadanie. J e ­ śli nie m ogą zbyt często zmieniać repertuaru, to zmie­

niają toalety. Ja k to w yglą­

da? Bardzo prosto. Bierze się nożyczki i skraca bądź też w ycina dekolty w sukni. Im

częściej następuje podobna

„ z m i a n a" repertuaru* tym większy sukces. N asza pra- m atka Ewa m iała rację. W ę­

ża i mężczyznę zawsze moż­

na uwieźć listkiem figowym.

W gorszym położeniu znaj­

du ją się aktorzy płci m ęskiej.

Taki nie może skracać spod­

ni . . . Ale za to może w ystą­

pić z chóru i grać role d ra­

matyczne, bądź też stać się

solistą. T.—

Dla publiczności konferan­

sjer mówi stare kaw ały.

Pan X spotyka pana Y, udają, że się nie znają... itd.

— kończąc— Stary kawał, ale musiałem powiedzieć pań­

stwu, bo... zm ienia się dekora­

cje do następnego num eru.

Na czym tu polega dowcip? K onferansjer 'm yśli, że pow iedział now y „kaw ał”, a p u ­ bliczność śm ieje się, że „kaw ał m a tak ą bro­

dę" (przy tym trzeba w ykonać ruch dłonią w o k o l i c y p a s a ) .

W chodząc do teatru, należy pokazać bilety i w tedy:

MOZĘ P R O G R A M ?

W arto wziąć pro­

gram. N ie ze względu na treść, gdyż na ogół nikt nie trzym a się po­

danej w nim kolejno­

ści numerów. To sobie zastrzega dyrekcja, ale bileterki w a r t e s ą

„grzechu".

M ł o d e , fęrtyczne i przeważnie ł a d n e panny. Może czasem

i mężatki. Rozkoszne dziewczęta. Czasem, jeśli przyjdzie ktoś znajomy, to naw et do­

prowadzą do w łaściwego m iejsca w skaza­

nego na bilecie. N ie róbmy jednak plotek.

Bileterki są napraw dę miłe.

Jeśli nie masz ochoty pójść do teatru, to

SREBRNY EKRAN

ilustrujący dozgonną miłość, bądź też s e n ­ sację i dreszcz em ocji zaspokoją w szelkie upodobania zwolenników kina.

N ie je st wpraw dzie tak łatw o zobaczyć obraz. Przede wszystkim trzeba przejść przez długi „ogonek" zanim dostanie się do k asy po upragniony bilet. Czyżby to znaczyło, że mało je st kin? Nie. Po prostu ludzie lubią ten rodzaj rozryw ki po pracy.

N ie można nudzić się w W arszawie. Każ­

dy znajdzie ,coś" dla siebie.

— W ięc dokąd dzisiaj pójdziemy?

— Je st się nad czym zastanowić, gdyż je d ­ nego wieczoru nie zdąży się pójść i do kina i do teatru.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Śmiałem się jak opętaniec a najw ięcej śmiać mi się chciało z jego głupiej mirty.. Tu na w ypełnionej po brzegi

p-*uł się upokorzonym i zawzinal się.. Muszę je

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym

d0 .otc°nania obdukcji. W ałęsałem się przeto, całymi dniami koło 'willi, chcąc go koniecznie spotkać. Udało mi się, gdyż jeszcze raz przyszedł on i