ów, d n ia 24 października 1943.
MIŁOŚĆ
M M W S
W E W N Ą I * X N U H E B U
Fot: ttse SteinltoH
GENERALNEGO
Generalny Gubernator, mini
ster Rzeszy dr. Frank
Fel. Archiwum )KP 25, B il 2.
Poi: lis*
StainhoffCÓŻ TO ZA E G Z O T Y C Z N A
POSTACI
Ani syn kacyka z archipelagów słonecznej Oceanii, ani wio*
skowy nasz drużba — tylko \
„młody człowiek" w regional
nym nakryciu głóWy-* malei węgierskiej w io jk iN y \
Na prawo:
M Ł O D O Ś Ć UŚMIECHEM KRASI UCA
Wesoło spogięcia ta ma
ła dziewczynka w świat, gdyż iyii wie, że jest /
y piękny. / /
Powyżej w kole:
CZY NIE JESTEM INTERESUJĄCA!
pyta mała, u ś m i e c h n i ę t a mieszkanka w i o s k i T a r d.
Na lewo:
TRZY MŁODE „ G R A C J E 1 Z SARK0Z
Margił, llonka i Julika, nie
odłączne przyjaciółki, w dro
dze do kościoła śmieję się z a d o w o l o n e z siebie i swych ładnych ubiorów, w których im b a r d z o
„ d o ł w a r z y".
T Jziecięce spojrzenie w świat — jest, jak
” „świat długi i szeroki", wszędzie takie samo. Ciekawość, chęć zwrócenia za wszelką cenę wyłącznej uwagi na siebie, wrodzona żywość, pewna doza kokieterii, wielka „waż
ność" swej osoby, oto cechy wspólne, zda się, dzieciom całego globu.
Gdy do tego kompletu dziecięcych właści
wości dodamy „ramy" w znaczeniu ubioru, mamy wspaniały kalejdoskop barwnych i ru
chliwych figurek-typków, biorących nas za Na prawo:
CZEMU TAKA ZAFRA
SOWANA M IN K Al Czyż przybycie ob
cych do wsi Szent- lstvany, w półn. Wę
grzech, to nie oka
zja do nieufnego spojrzenia? T a k i e odwiedziny tak rzad
ko ma sposobność zaobserwować mała
Julika.
Na prawo w kole:
EJ, TOZ
d o p i e r oBĘDĄ NOWINKII Kłóż nie byłby ciekaw s ł y s z e ć , o czym ło rozprawiają „goście", ' do wsi przybyli? Wypada się
przecie przysłuchać i z gó- ry zrobić wesołe miny.
M W ykuwających faktycznie nasze spoj- obserwować warto pod tym wzglę-
^ Wę w ę g i e r s k i e j wsi, stanowiącą e 8 lonaliźmie ludowych, tradycyjnych, K®rotnie bardzo efektownych, choć mo- i; ,Co niezwykłych strojów, prawdziwy I [tjv ?st*umowy" niby jakiejś dziecinnej
1NL •
j koszulo-siermięgi o kolosalnie ]) * , ^kawach, maleńkie, ledwie czubek
L /* rywające, a nieproporcjonalnie wy- Kplusze-meloniki z kiścią piór, fartuchy, HF*kich bardzo podobne, ale bogato zdob- f c ^ y w a n i a i hafty, długie, falbaniasto- jłii" sPódnice — oto obraz „zewnętrznego I IśK Młodocianych obywatelek Mózekdve-
§>C(/Usanych pociech z Szentistvany, re- .'.gosposi'.' z Sarkoz, i wszędobylskich z siół i wioseczek rozsianych po- i » n y c h pagórków zielonych winnic.
J >Hy.' roześmiani, psotni i niezmordowani f (JP*?niu wciąż nowych figlów i kawa- ze swych obyczajów i „wiadomo- 3 1 ®Jn»łodsi z krainy puszty.
Poniżej:
T R Z E B A P R Z E C I E Ż Z R O B I Ć S P R A W I E D L I W Y P O D Z I A L I . . . Jeszcze dla ciebie, i dla ciebie taż, i dla mnie taraz także. . . Bo każda z dziew- czętak musi otrzymać równą ilość wspa
niałych, soczystych w in ogron ... Ćzyz nie'Jttk?"
FC
l. CY * POŁ-
B B T “ i > " r h ,
* y c h są Jj tak M
SvS9ier‘ M
^wycji J H
...
rycia naszych rodaków w Rzeszy
S l m t,
w m
Wesoła grupa pol
skich r o b o t n i k ó w 1 pracownic pewnego w i e l k i e g o przedsię
biorstwa w j e d n e j z najpiękniejszych o- kolie bogatych w win
nice, nad dolnym bie
giem Dunaju. m ' I M
Wszędzie, ery to na placówkach p r a c y , czy tez m iędzy bara
kami mieszkalnymi, panuje w z o r o w a
czystość.
ilka dni tem u przebywała w Niem czech komisja, zło
żona z przedstawicieli różnych zawodów w Generalnym Gu
bernatorstwie, udając się w róż
n e strony Rzeszy dla wyrobie
nia sobie pojęcia o sposobie ży
cia, codziennej pracy, oraz trak
towania sw ych rodaków, którzy tu są zatrudnieni Jako pracow
n icy przemysłowi, rolni łub rze
m ieślnicy.
Komisja zwiedziła liczne war
sztaty pracy, kolonie m ieszkal
ne, kuchnie, urządzenia sani
tarne, rozmawiając z robotnika
mi na temat ich wrażeń 1 do
świadczeń. Ogólnie dano wyraz sądowi, że wprawdzie wymaga się od robotnika dużo, ale n ie niem ożliwości. Czas pracy Jest ściśle ustalony i w żadnym w y padku nie przekracza czasu za
jęć robotników niem ieckich. — Miejsca pracy są czyste, jasne, przewiewne, przyuczanie spo
czywa w rękach najbardziej do
świadczonych fachowców. Ro
botnicy, gdziekolwiek są zatrud
nieni w przemyśle, umieszczeni są w schludnych, obszernych barakach m ieszkalnych, I —10 lu
dzi w Jednej dużej Izbie, gdzie najczęściej dobierają się m ie
szkańcy jednych stron.
Każdy robotnik posiada czyste łóżko, zamykaną szalkę oraz możność zabezpieczenia prywat
nej sw ej własności.
W pośrodku każdej izby m ie
szkalnej stoi duży stół, otoczo
n y odpowiednią ilością krzeseł;
okna są duże, ubrane skrzynka
m i z kwiatami, wszędzie św iatło elektryczne, a w w ielu w ypad-
czym w ybiera się spośród pracow
ników ludzi zaufania, czuwających nad pełnym przydziałem racyj żyw nościowych i uwzględnianiem w ed
le m ożliwości życzeń robotników.
Ubikacje umywalniano-natrysko- We z zimną i ciepłą wodą są w każ
dej partii mieszkalnej, jest też ba
rak lazaretowy, stojący pod pieczą sił fachowych, przeznaczony dla lżej chorych. Poważniej chorzy od
dawani są do m iejscowego szpitala.
Czas Wolny spędzają robotnicy nasi albo na przechadzkach, w kl
nie, albo na ćwiczeniach sporto
w ych, Jużto na grach towarzyskich) łub w teatrze czy na produkcjach m uzycznych, na pisaniu listów czy też Czytaniu dzienników.
Specjalna służba barakowa i wszę
dzie będąca do dyspozycji pralnia dbają o czystość ubikacyj mieszkal
nych 1 bielizny.
Każdy w iększy obóz zaopa
trzony Jest w tucznię świń, doznającą szczególnie pie
czołowitej opieki od wszyst
kich.
kach o p a l a n i e centralne.
Gdzie n ie ma tego ostatnie
go, stoi duży piec. Każdy kompleks baraków dysponu
je now ocześnie urządzoną kuchnią, wydającą S razy dziennie posiłek, ze szcze- g ó l n y m uwzględnieniem ciężko pracujących.
S razy w tygodniu bywa mięso, zupa, chleb i jarzyny, a w edle możności i owoce, wszystko suto i smacznie podane.
W południe 1 wieczorem nabyć można piwo, papiero
sy wydawane są w Ilości przewidzianej na odcinku
Dwaj „m ężowie zaufania" jednegjj akich obm ów pracy, którym po®3 nadzór nad sprawnym
f u n k c j o n u jży d a zapośredniczonyeh do pracy
i b m t»i Tym sposobem życie polskich czy eh w Rzeszy Niem ieckiej ’ w yraz normalnie i wzorowo. ___
ści, niemal przez każdego ray®'? “c albo wpłacane na konto oszczędna \ albo stosow nie do życzenia prze*H d o kraju na ręce rodziny.
|yi
Fot: Z*i.
Oto parka,—która zapoznała się ’ pracy.
karty tytoniow ej.
...mmi...
W każdym obozie robotni* Własne warsztaty w obozach dbają o odzież t niezbędne potrzeby robotników.
Mała grupka przed* oknem baraku mieszkalnego.
Każdy obóz pracy posiada obszerny barak szpitalny, w którym pielęgnuje się chorych pod fachową opieką
lekarską.
££5“ ~ bo*2lce ui r y l ztty sobie gustownie m les zk a o ^ jf k'.
małe obrazki, robótki — tworzą obraz w ygody. Zeirfi i J urządzenie ogrzewania centralnego darzy m i ł y m e 1 r*’
w chłodnych porach roku.
| <% dalszy
szerokie, fałdziśte muślinów
«ami ,*5°^n*ce ozdobione kilkoma d z kolorowego jedwabiu.
g*“ ®o zasznurowane gorseciki j aksamitu, gęsto wyszywane
"Mmi i świecidełkami. Miały kilka BYch°W a^* na 52 yi. pęki różnobarw- ' P i e r w sPadających im z głowy na
1 L ? °nUej Pasa * zgrabne trzewiki
| » Wokich czerwonych obcasach.
5 obie były nader urodziwe.
lśłinowc ' - ł -
oma pli ę Ę f ‘ /
l Miały X . _ ...-
• z czar rane p<» Tr _
i j i gyż»za, czarnooka brunetka
4 o j . * l ni°w ą cerą, uśmiechnęła si«;
ny-f1®*? olśniewająco białymi i rów- Rond. tó zębami, a ta druga - B?W>ka ze ślicznymi fiołkowymi
iakb * * bardzo jeszcze młodziutka — 9®ięśmielońa widokiem w yele y,8j °^anej panny Liii, schowała si«;
■nim i 6 za P'ecY swej towarzyszki.
£j|. 4 krytycznym spojrzeniem obrzu-
■ ^ ztjrabne postacie dziewcząt i spytała się opryskliwie:
i §§ ^ wy ta po co?
Pfad w jenteresie do pana dziedzica. Przyszłyśmy przed
■^“oransem, to i czekamy na niego.
~ ,e nie tutaj. Tutaj czekać nie można.
^ *o gdzież mamy czekać?
» , dworze, albo gdziekolwiek.
E. M ? Wrzuciła.
L \JaHePiej jest czekać na tatusia w kancelarii.
kiv bo my tam wiemy gdzie ta kancelaria? Tutaj drzwi I g ®*Warte tośma weszły.
K !r2y wy nie tutejsze? Czy jak?
r® ()i» 6^S2e' mY gospodarskie córki jesteśwa. My tutaj nigdy nie przy chodzimy.
[ v j ^ czego chcecie? — indagowała bona.
ta „ *° za przeproszeniem, Szymon Pazdurski zaprosił nas
**oje w esele z Tereską.
P więc żenią się?
> n*e ma14 żenić? Żenią się, ale Szymon, jak obra
stali' Wszyćkie wydatki, to powiedział, że mu pieniędzy ŁL~*ykantów n ie starczy. A potem kazał nam wystroić się
przyjść tutaj i pokornie poprosić pana dziedzica.
*0 czemuż sam nie przyszedł?
^ _ * 6 go my nie wiemy — wzruszyła ramionami ta wyższa W — Un powiadał, że mu jest głupio ciągle się o coś rj^uiać i wolał . . .
^ Me skończyła zdania. W tej samej chwili pan Jan się na przeciwległym końcu korytarza.
EL ,e 8 ° widok panna Liii odwróciła się od dziewcząt K 5?? za sobą małą Golę weszła do dziecinnego pokoju.
K ^ °ż za strojne i piękne druhny — mówił tatuś, pod- do dziewcząt i pogłaskując je po głowach. — Tak
| T ‘<i. Aż oczy wyskakują do tych prześlicznych kolorów.
■L^jdec zrozumiałyście, głupie, że nie należy zarzucać łjtr ypb stroi. Poprzebierane za mieszczki wyglądacie jak
S * y na wróble.
\ & w®rui^cym uśmiechem na ustach wysłuchał paplaniny 1 b|m ' śmielszej brunetki. Spochmumiał, gdy zażądała
I i wykrzyknął.
j fclg Jeszcze pieniędzy? Ten łajdak Pazdurski naciąga 1 K o *9 Wszystkie sposoby. Onegdaj najpiękniejszą krowę 1 g Wadził mi z obory, a teraz jeszcze mu mało? Przecież
| |^*?Pewniał, że starczy mu już na wszystko. Końca nie
|i g? ł° jakżeż będzie?
radzie bez muzyki i już.
rety — skrzywiła się dziewczyna. — Nawet tamoj iść indzie warto. W esele bez muzykantów, to tak jak po*
L !* bez księdza.
[v vj.an uśmiechnął się.
,''idzę, że muzyki ogromnie się 'wam zachciewa — udo-
■?»ł Się. — No, trudno! Cóż poradzić? Chciałybyście po-
I więc nie mam serca odmówić takim dwom ładnym
P».
k*?Ypnął brunetkę w rumiany policzek i dodał:
t nie darmo> Jeżeli chcecie koniecznie pieniędzy na jpantów, to trzeba przyjść do mnie pod wieczór. I nie
* ,?!* tamtędy od strony kancelarii.
Obie?
, *^° nie. Jedna wystarczy . . .
: A która — parsknęła śmiechem brunetka.
^ i ? zYznaję, że wybór jest trudny. I ta ładna i ta ponętna.
J i ^ * 8 oś ta mała blondyneczka jakby mnie' więcej ujmo- T - J s k i e ma niewinne oczęta. Taka jakaś nieśmiała,
fw tfa.
ona jeszcze trochę za bardzo młoda — chichotała
__ - - . . . --- | — - -
k Una jeszcze nie w iele rozumie. Jeszcze z ni*
f
Jd® obznajomiona.
p ty obznajomiona?
j*o nie mam być . . . Bo mi to pierwszyzna?
0 to doskonalę. Kwituję z blondyneczki. A jak ci na
^aryśka.
i^ d o e imię, a ty również ogromnie mi się podobasz.
t®»asz prześliczne . . .
?cze coś szeptał pocichuteńku.
ATAK HISTERII
■czasem panna Liii — pozostawiając poza sobą uchy- 2wi — podeszła do lustra i z wielkim roztargnieniem j^Wała z głow y kapelusz.
j ^ c h mi pani guzity poodpina — prosiła Gola, więc jSkła przy dziewczynce i zdjęła z niej szubkę.
jc*losze możesz sobie sama zdjąć— burknęła.
C uciła się w stronę okna i stała tak nieruchomo przez R chwilę. Najwyraźniej podsłuchiwała to co się mó-
9 korytarzu.
^rwieniała, a oczy jej ciskały błyskawice i pioruny, ir ^ n y m czasie pochyliła się nad Zbyszkiem i nerw o- j e ż ą c y m i się palcami zaczęła rozpinać jego paltocik.
W spokojnie, smarkaczu! N ie kręć się — irytowała się 3 sała chłopczykiem jak workiem plew.
j j ? się pani tak szarpie — zaprotestował malec.
— wrzasnęła.
^jP&Yślała mu:
P t łobuzie spod ciemnej gwiazdy jeszcze będziesz mi
^Yskował. Nauczę ja ciebie rozumu, nie bój się. Zam- II | Oa całą noc w piwnicy. Szczury żywcem cię tam Ależ nieznośny. Ot i znowu oberwał guzik pod brodą,
sama go teraz oberwała.
C * Kłam mi zadajesz?
.1 ■He, Pa*n^ła malca w twarz.
I K ^ l a l 9 n h n r v a n i a
J f
uf1'ał z oburzenia,
ł samej sekundzie Zaza, jak rozjuszona pantera bro- potomstwa, rzuciła się na bonę z pięściami.
Pani śmie — wrzasnęła. — Nie wolno bić Zbyszka!
Ciocia Tunia nie pozwala bić Zbyszka, ani Goli, ani nikogo.
__Won! Odczep się ode mnie, ty złośnico — odepchnęła ją panna Liii od siebie.
I mamrotała: , . . . . . .
— Dużo mnie tam obchodzi ta twoja ciocia Tunia. Niechaj sobie gada co sama chce, a ja właśnie wcale jej słuchać nie będę. A będę biła ile wlezie.
— Zobaczymy — stawiała się hardo dziewczynka, wlepia*
jąc w bonę wyzywające spojrzenie. : , _O jak się tu na mnie wyżwirza! Tobie tez należałoby wlepić parę dobrych klapsów.
— Niech pani spróbuje.
— A właśnie spróbuję.
Spróbowała. Schwyciła Zazę za kark i waliła w co popadło.
— Haaa masz! Haaa masz! — dyszała z pasją.
Piekło. . . . . . .
Mała Gola, zdesperowana i wystraszona, ryknęła wielkim płaczem, a Zbyszek skoczył Zazie na pomoc.
Kilka krzeseł przewróciło się z ogromnym hałasem. Para
wan zwalił się na umywalnię, tłukąc miednicę i dzbanek.
— Co się tu dzieje? Cóż tu za jakieś beki. wrzaski, piski, brzęki? •— wsadził głowę pan Jan w uchylone drzwi.
A panna Liii. na jego widok, wrzasnęła nieludzkim głosem, puściła Zazę, schwyciła ze stołu ciężki metalowy kałamarz i z całym rozmachem cisnęła mu w głowę.
Skaleczony w czoło i zalany atramentem tatuś stracił rów*
nież panowanie nad sobą. Jednym susem przyskoczył do rozwariowanej panny Liii, schwycił ją za kark i dopomagając sobie kolanem wyrzucił ją z pokoju.
yN asze lato wróci
Jesień, już astry pod oknami kwitną
•wśród drzew gałęzi czai się tęsknota niebo straciło swą barwę błękitną a słońce przepych złota.
Żal letnich, cudnych, kolorowych wspomnień szarość i smutek gdzieś w powietrzu wisi i tak coś duszę tłoczy przeogromnie a ludzie chodzą zgaszeni i cisi.
Jesień, z drzew liście opadają rdzawe
jak bólem pokurczone i powiędłe serca ' lecą z cichym westchnieniem na spłowiałą trawę i układają się na niej stubarwnym kobiercem.
1 płaczą jarzębiny krużą swoją czerwoną a brzoza ręce łamie ż e . . . zgubiła włosy że lato przeminione, że szczęście już prześnione że z wszystkich kwiatów tylko zostaną wrzosy.
A wiatr szlochając głośno po świecie wieści niesie że minął czas uniesień
że przyszedł spleen i wrzesień że to już jesień . . . jesień . . .
C zy my będziemy także tęsknili tak za latem gdy serca nam dojrzały, miłością przebogate?
C z y rezygnacja także na oczy cień nam rzuci?
Drogi! m y wiemy przecież . . . że nasze lato wróci!
K. Wodnicka
w i d m o
Ś
m ie r c iZle. Bardzo żle.
Biedna panna Liii ciężko zasłabła po takim przejściu.
Już od dwóch dni nie rusza się z pościeli. Leży na wznak pod mamusiną żółtą atłasową kapą. Płacze całymi godzinami.
Stęka. Jęczy. W ije się z bólu. I mówi, że umiera.
— A niechby naprawdę umarła — robił sobie nadzieję Zbyszek.
Co chwila podbiegał na paluszkach pod zamknięte drzwi jej pokoju i nasłuchiwał w napięciu.
— Jeszcze żyje — wzdychał z rozczarowaniem.
A le mała Gola, która w braku matczynych pieszczot przy
wiązywała się łatwo do swoich bon, była zdesperowana.
Przypominała sobie śmierć ulubieńca kotka i mówiła:
— Ja n ie fcę, ja nie fcę zeby i ona zdechła . . . Walerka była w e wściekłym humorze.
— A juści — mamrotała pod nosem. — Jo tam nie mam głowy, ani czasu na cackanie się z chorymi. Już rady dać sobie nie mogę tyle z nią kramu. A przynoś, a wynoś, a dźwi
gaj, a wąchaj, a podaj. Taką grymaśnicę to jo bym kijem z łóżka wygnała. Niechaj sobie kona gdzieniebądż pod pło
tem.
— Ale tatuś, to jej chyba nawet i po śmierci nie wybaczy tego kałamarza — zastanawiała się Zaza.
Okazał się jednak prawdziwym chrześcijaninem i wspaniałomyślnie wybaczył jej wszystko.
Odwiedzał konającą. Uspokajał. Po
cieszał. Znosił jej konfitury, karmel
ki, a gdy nie skutkowało sprowadził
<ło niej starego doktora Berensa z mia
steczka.
A czas był wielki.
Panna Liii utrzymywała, źe trzeciej nocy już nie przetrzyma.
— Nic jej nie jest — zapewniał
•: .* ;.l.I..J' doktór ciocię Tunię. — Ot atak histe- i rii. N ie często miałem sposobność wi-
dzieć równie niezrównoważoną osobę.
Poprawił okulary na posie i mówił dalej.
— .Nie chciałbym się wtrącać w nie sw oje rzeczy i krzywdzić pracującą panienkę, lecz uważam za swój obowiązek przestrzec panią, że ta bona wcale się nie nadaje do dzieci. Moim zdaniem, to jest osoba niepoczytalna, niebezpieczna.
— Ot stary ględa — wzruszył tatuś ramionami gdy mu ciocia Tuńia powtórzyła słowa doktora.
Z A P R O S I N Y
W pierwsze św ięto W ielkanocne Szymon Pazdurski zjawił się w e dworze. Odziany był odświętnie. Sprawił sobie nowe szaro-bure ubranie. Suto namaścił słoniną sw e siw iejące rzad
kie kosmyki włosów i buty, a także ogolił się do czysta, co uwydatniało w sposób odrażający jego guz i szpetotę.
Przestępując z nogi na nogę, oznajmił Walerce, że chce się widzieć z panem dziedzicem i będzie czekał na niego w kre
densowej sieni. .
Chciał go poprosić na sw oje w esele z Tereską.
— Cholera — zaklął pan Jan. — Czepił się mnie jak rzep krowiego ogona.
I
wcale mu pilno nie było wychodzić do gajowego.
— Niech czeka.
— Was też będzie prosił — oznajmiła dzieciom Walerka.
— A czy nie będzie całował — zaniepokoiła się mała Gola.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
— Co też w głow ie u takiej smarkatej? N ie ciebie, głupia, będzie un tera całował, a Tereskę.
I
splunęła.
— Tfuj! Okropa! N ie zazdroszczę jej tych smaków.
— Jakich smaków? — zaciekawiła się Zaza.
— A tych małżeńskich. Jaże w dołku me ściska jak sobie pomyślę o tej jego zajęczej wardze.
Tatuś, bardzo niechętnie, w yszedł w końcu do gajowego.
Mówił, że sam być na w eselu nie może, gdyż musi jechać w sąsiedztwo, lecz obiecał solennie, że dzieci będą.
Wprawdzie ciocia Tunia była zdania, że dzieci wcale tam niepotrzebne na tej zabawie.
— N ie będę mogła im towarzyszyć — tłumaczyła. — Mu
szę iść na w ieś do chorej Parasiakowej.
— Pójdą z boną albo z Walerką.
— Chłopy się popiją.
— Ot w ielkie rzeczy i— wzruszył ramionami. — Obieca
łem! Trudno.
No i zdanie ojca przemogło, a dzieci były uradowane.
Obiecywały sobie dużo przyjemności. Wszak Walerka obie
cywała, że — „kużda muzyka to zabawna zabawa".
W OCZEKIWANIU
W sam dzień wesela dzieci, bardzo podniecone, siedziały w jednym z okien salonu i stamtąd wypatrywały powrotu weselników z parafialnego kościoła.
Były już odpowiednio wystrojone.
Dziewczynki miały na sobie prześliczne, białe haftowane sukienki, a Zbyszek coś jakby krakowskie ubranko, też białe, przepasane szerokim skórzanym czerwonym pasem nabitym metalowymi gwoździami i brzękadłami.
Bardzo był dumny z tych brzękadeł, w ięc co chwila poru
szał się w taki sposób żeby jak najwięcej hałasu nimi na
robić.
— Nieznośny! Siedź spokojnie — denerwowała się Zaza.
A mała Gola niecierpliwiła się i pytała co chwila:
— Kiedyż oni przyjadą?
Przyjechali w końcu.
Nagle zaturkotalo na twardej drodze poza sztachetami i trzy wozy, umajone zielonymi gałązkami i przyozdobione pękami furkających z wiatrem papierowych wstęg, ukazały się na zakręcie.
Zapracowane fornalskie szkapy — użyczone przez pana dziedzica pod orszak w eselny — jakby rozumiejąc, że trzeba się dziś sprezentować i smagane batami przez powożących wyrostków pędziły galopa.
-r- Jadą! Jadą! — wrzeszczały dzieciaki.
A jechali z wielką paradą. Z muzyką na czele.
— Dylu, dylu — dylu, dylu — zawodziły skrzypki na naj
cieńszej strunie, a basetla wtórowała krubym basem: — przerżnę brzuch! Przerżnę brzuch . . .
I
znowu skrzypki protestowały oburzone:
— Oj nie przerzynaj brzucha, bom ja chwacka dziewucha.
A na wozach aż gęsto było od ludzi. Kto gdzie mógł to się wtłoczył. Głowa przy głowie, ramię przy ramieniu. A nogi, co się już nigdzie pomieścić nie mogły, tryndały po bokach wozów.
I znowu dylu, dylu . . . A le cóż? Muzyka swoje, a ludziska swoje. Jakaś podstarzała babina piszczała ochrypłym głosem:
„Ożeniłem się, nie radziłem się, parszywa była, zaraziłem się."
A inna jeszcze coś innego wyśpiewywała.
„Miała baba koguta, koguta, koguta Wsadziła go do buta, do buta."
I jeszcze:
,)U pana młodego jest pieniędzy dużo."
A le kto by tam zliczył i zapamiętał te wszystkie piosenki.
W esoło. Zabawnie.
Dzieci podskakiwały w oknie z uciechy i z ogromnym za
ciekawieniem wypatrywały panny młodej.
— A gdzież się Tereska podziała — niepokoił się Zbyszek.
Przejechali.
Po chwili wpadła Walerka, Ona też do parafii jeździła, a teraz zabiegła po dzieci. Panna Liii kategorycznie orzekła, że żadna siła ludzka nie zmusi jej do pójścia na Pazdurśkiego wesele. N ie mogła mu'zapomnieć uszczypnięcia.
— Spieszta się smarkacze — przytupywała pokojówka nogami.
N ie chciała stracić ani jednej chwili z tej całej zabawy.
— A dlaczegóż to Tereska nie jest dzisiaj w welonie i w wianku — dopytywała się Zftza.
— A juści! Jeszcze komu wiańek? Już by chyba wstydu
nie miała.
— Dlaczego?
— Dlatego.
Raptem przysiadła na łóżeczku małej Goli. Zrzuciła z nóg czarne lakierowane pantofelki, podarowane jej przez pannę Liii, i zaklęła przez zęby:
— Ciasne cholery co ażl Też prezent. Tyla się przy niej na- harowałam podczas choroby, a uraczyła me starymi panto
flami. A le chyba je za płot wyciepię, bo już w nich wytrzy
mać nie mogę. Nogi me całkiem popuchły. Myślałam, że zemdleję w kościele.
WESELE
Pod czworakami roiło się od ludzi. Każdy był ciekaw zo
baczyć, a szczególniej nasłuchać się muzyki, w ięc proszony, czy nie proszony, pchał się do sionek.
— Bum, bum, bum — bum, bum, bum huczał bęben, aż się trzęsło powietrze.
Tańczono polkę.
Kupa brudnych i na wpół nagich bachorów obsiadła płoty.
Pomiędzy nimi było sześcioro dzieci Pazdurskiego. A łatwo je było poznać. W szystkie odziedziczyły po ojcu zajęczą wargę.
— Boję się ich, boję — mówiła Gola, tuląc się do idącej jak kaczka Walerki.
A gdy na koniec mali goście ze dworu weszli do izby Pa- zdurski skinął natychmiast na muzykantów żeby grać prze
stali. Zerwał się z ławy, rzucił się do drzwi na swych krzy
wych nogach i z przesadną uniżonością zaczął się kłaniać dzieciom do samej ziemi.
Mówił:
'— Dziękuję! Dziękuję! pokornie dziękuję za łaskę. Taki w ielgi honor mnie spotyka . . . Do grobowej deski będę wdzięczny. Wprawdzie spodziewałem się widzieć tutaj sa
mego pana dziedzica, ale trudno.
I przymrużając chytrze jedno oko dodał po chwili:
— A dziwię się, że go nie ma! Tak osobliwe w esele nie często się widzi. Panna młoda inaluchne dzieciątko na rękach piastuje, ale mniejsza. Z nią to będę miał czas się rozprawić.
Ujął Zbyszka za rączkę i poprowadził do stołu, na którym były porozstawiane wyszczerbione talerze z pokrajanym chlebem i serem, a także spora flaszka z wódką.
Sięgnął po kieliszek, napełnił po brzegi i podał malcowi, mówiąc:
— Młodziuchny pan dziedzic, to już chyba poczęstunkiem nie wzgardzi.
Poklepał się z uciechy po udach i wykrzyknął:
— Patrzajta ludzie! Patrzajta! O jak to mały panicz spraw
nie łyka wódkę i nawet się nie skrzywi. Tak, tak. Nie daleko pada jabłko od jabłoni. Młody dziedzic w tatusia się wdał.
Dziewczyny i wódka. — Wódka i dziewczyny.
Splunął, roztarł butem i dodał:
— A ty, durniu, żeń się . . .
— Et! Stul gębę. Lepiej byś głupstw nie wyplatał przy dzieckach — napomniała gajowego jedna ze starszych kobiet.
A druga dorzuciła:
— Pyskować, to umiesz, ale krowę toś chętnie brał.
Tej krowy, to mu już wszyscy zazdrościli.
Tymczasem Zaza i Gola — porzucone przez Walerkę i bar
dzo onieśmielone ciżbą tłoczących się ludzi — szukały wzro
kiem Tereski.
Dostrzegły ją w końcu.
Zwrócona plecami do grona weselników siedziała chmur*
na i nadąsana w ciemnym kącie za półką z garnkami. W ra
mionach pohuśtywała dziecko.
Co jakiś czas postrojone drtihny zbliżały się do niej, po
klepywały ją po plecach i mówiły:
— Na miły Bóg, Tereska, nie upieraj się jak ten kozioł, a ostaw to dziecko. Niechaj sobie pośpi spokojnie w komo
rze. Takie niańczenie bachora wcale nie pasuje do panny młodej. Ludzie oglądają się na ciebie. Całkiem nieładnie wychodzi.
—i A niechaj — wzruszyła ramionami. Na złość będę niań- czyła. Dużo me tam obchodzi co ładnie, a co nieładnie.
Z Zazą i z Golą, które do niej podeszły, przywitać się zno
wu nie chciała.
— Idźta sobie — burknęła, odsuwając je dłonią.
N agle zagrzmiała muzyka.
— Dziś, dziś, dziś — podrygiwali parobcy, chwytając wpół stłoczone przy kominie dziewczyny.
W ionęły barwne spódnice.
Za małym okienkiem czworaków'ukazały się głowy ludz
kie. Twarze z rozpłaszczonymi nosami przywarły do szyb.
Oczy łyskają ciekawie. Ścigają powiewające w oberku sz e
rokie kiecki druhen . . .
W drzwiach ciżba. Tłoczą się starsi gospodarze na gapę.
nie miała ani czasu, ani
Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 fel. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 tel. 135-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Watschau Nr. 900
Osiągnięte W Y N IK I gwarantują za:
Mikroskopy
u ł a t w i a j ą w p r a w n y m o c z o m naszych laborantek kontrolę nad precyzyjnymi wymiarami drucika do żarówki O SR A M o podwójnej skrętce - dalsza rękojmia niezmien- n e j d o b r o c i w y p r ó b o w a n e g o światła OSRAM -
» OSRAM < oszczędza również prąd.
OSRAM
d u i o ś w i a t ł a — m a ł o p r q d u .
Dr. L Kinowski wener. sk 6 rne
W A R S Z A W A , Ż u r a w i a 13 godz. 10-11 i 3-6
Dr.KRZT JZUITZ Kok. JUnuL Chir.
W a r u a w a , Skorupki 8 m, 6
M. B94-63 goto. 3—t Dr. KRAJEWSKI iw . iMr. t. na.
W a r s z a w a , Chmielna 34 tel. 267-52
godz. 9—114—6Dr. M. 8II MUCU
choroby wiosów, skóry, kosmetykalekarska.
W a r s z a w a , Siop*Mł,g.1—i
Dr.
mL J.EHRENKKUTZ sMr. i WBMrfOM
Warszawa
Nfwy-Śrót 37 tt
P O Ł O Ż N A
SKWARSKA prifjm. cały dzień WARSZAWA
21 n. 31 Dr. m t 2URAK0WSKI tped. (hor. sMm.
I HdNHi WARSZAWA
C h m ie ln a 25 I I —.1 I 3—6
MEBLE
KUCHENNE I POKOJOWE
p o leca:
M a g a z y n KRAKÓW
S ta ro w liln a 79
PRZEPOWIEDNIE
horoskopy, diagnozy, światowej sławy medjum X
W arszaw a, H o ia 41-2 t y l k o o s o b i ś c i e 4 —6
Dr. ANIIU UW
Wener. skór. p k . spec. u kobietWARSZAWA
C h m ieln a 35
1 1 - 1 I 3—6
Obrazy, dywany,
k u p u je i p n s d a j e j K r a k ó w , ^ ^ » w l ^ • * ,,,
Yasenol
_W e so ło ść na tw arzach matki i dziecka—to oznaka zadowolenia. N ie ma już ran od odleżenia dzięki codziennej pielęgnacji de
likatnej skóry niemowlęcia za pomocą
-pudru d la d zie c i
... — -A
orzysłaj
Z O B R O T U C Z E K O W E G O
i O S Z C Z Ę D N O Ś C I O W E G O
N I E M I E C K I E J P O C Z T Y W S C H O D U
G W I A Z D O R
M. A. HESSEL
tfccho ® ®apinały się, jak struny, strzelając i trzaskając i ując' c“Wila a prysną, ja k nitki. Konie chrapały, wydy- Iftsiai rs!' TObiły mocno bokam i, bezradnie grzebały ko-
! Ya Wiy .?* eiscu. nozdrzami niem al ry jąc ziemię w straszli- j Wta si * ^ ruszyć z m iejsca platform ę — na nici Sierść
* iśVm Po tu > k tó ry strum yczkam i Spływał po ściem- t -H .. ąceJ skórze, biała piana opadała z wędzideł,
bcji." 4 beeejl hoool ho-o-o! — pokrzykiw ali woźnice za*
» Kromko trzaskając z biczów dla postrachu. Zaprzęg fozD S*^- — kłębiło się sześć ciał, dw anaście par tiUjeułacz^w*e usiłowało zwyciężyć przeszkodę, daremnie.
»chł °** ^ k u d n io ir y c h deszczy gliniasta gleba zlośli- j | g “*onęła w siebie potw orny ciężar: olbrzyitoie, dziesię-
^ kam ienne ciosy, wiezione do budowy nowego dworskiego. Koła zapadły w błotną ziemną maż Pił osi,
4 ld)Sv^ lstrator m ajątku Łachety stał opodal pod jaworem, i i^jwnie pracując głową, badawczo spoglądając na roz- t( 8ru»t, na m okre od w ysiłku umęczone i dyszące ko- Wsi» Py kam ienne, zwalone wzdłuż platform y — i ude- v j |.KPicnitą po cholewach, zafrasow any i zły.
jLfo® Pójdzie, panie inżynierze! N iepotrzebnie m arnuję Ike ^ się spotniały Józef do adm inistratora. Zdjął rr> rękawem ocierał czoło.
T P ^ g a ć ! — padło krótko spod jaworu.
• Jedo Spoi r2eli Pytająco.
V ttof mi na konia i do dworu! — rozkazywał admini- 1 tlij W yprowadzić Tytana i Gwiazdora, szmaty na łby,
. r°gi i tu! Za darm o będą żarły?
i(y 4 I natychm iast w yprzęgli konie i odprowadzili pod Ino i, pyliły ku ziemi zmęczone pyski, poczęły węszyć
I 1 7 A.U UCUU &U»fl,&VUC p J puv.ltraw*e - Potem jęły skubać delikatnie, zagarniając
& 4rł> jeszcze wargam i. A dm inistrator poklepał je po
£BiJffP°kai ate co-
aaki! Mokre, jak z kąpieli!
pjj chwili skoczył na oklep na jednego z koni i ru- S Sfyt spiesznie, by konia oszczędzić, do dworu.
jStożw! — spytała służba dworska.
U l*o„ynier ^azał w yprow adzić buhaje. Konie w trzy pary Rfi P°radzić.
^ fszy dziedzic w ysłał W incentego do m iasta. Nie przy- V T wieczór.
jjf o p o tliw ie strzelił palcami.
*4o rf’ ^i^da- Ano — trzeba samemu! A jak tam L br*e. Spokojny j e s t Dopiero co żreć dostał,
i h °bory, do przegrody Gwiazdora. Przepiękny ol- l*olender, czarny jak noc i jak noc posępny, spojrzał przekrwionym i ślepiami. Cudne rogi pochyliły się
“Zef podszedł z boku i szybko narzucił mu worek na 'ijl ®ubaj już był przyzwyczajony do tych rze-
. zupełnie spokojnie, w ięc fornal odczepił łańcuchy,
!jeJ e sobie krótko w okół garści i wywiódł olbrzyma B&aniec.
“"•ty! Szmaty! Deszczółki dawać, żywo!
^ ludzi były Niepewne i trwożne, gorączkowe, w skutek D, Co nieudałe. Szmaty zam iast na łeb byka, spadły na
8tv zaklął i schylił się pospiesznie, zw alniając -Vcznie ucisk łańcuchów. Gwiazdor wyczul to, pod-
‘^cierpliwie rogami, szarpnął się i wyrw ał. Skoczył C, Worek narzucony w oborze na łeb rozluźnił się, po
j ą kić koło oczu i jeszcze bardziej rozdrażnił buhaja.
^ ?r ujrzaw szy św iatłość słoneczną, przestrzeń dzie-
■L* kilku ludzi wokół siebie, runął wprzód ja k burza, vr°gim pobrzęku łańcuchów i zw alił Józefa z nóg.
t*®niu oka przycisnął go łbem do ziemi, gniotąc mu J p Jsr. Byłby go rozniósł na skrawki, gdyby mu inny e mignął przed oczami. Gwiazdor poniechał i buchnął za tamtym, k tóry błyskawicznie bok i ja k w iew iórka śm ignął na drzewo. Gwia- b. **ł rogami w pień — na szczęście gruby, aż dygotały Tymczasem służba porw ała Józefa i wniosła do
^ ta jn ia c h ukazała się dziewczyna stajenna z pękiem na plecach. G wiazdor dojrzał ją natychm iast, 11 s*Si zgiął w kabłąk, w yprężył ogon, k tóry jak bicz jrjd nim — i jak czarna śm ierć pognał ku dziewce.
Jp*. puściła koniczynę i zdążyła jeszcze wskoczyć js } 1 zatrzaskując drzwi za sobą i zasuw ając rozpaczli
wi !' ^ " ^ a z d o r bił łbem w zam knięte drzwi, aż konie
^ 4*y na zadach. W reszcie zemścił się na koniczynie, P>c JĄ
wpuch i rozrzucając wokół,
im ieniu oka dziedziniec opustoszał, jak cm entarz. Prze-
*użba przez parterow e okna podglądała buhaja, który l się jak szatan wyzwolony z piekieł, dawno lq^°rek i łańcuchy, i krążył upiornie, śm iercionośnie, A \ *ajął zaczepno-obronną pozycję na samym środku pod kasztanem , gubiąc się nieco w jego rozłoży- J 6niach. Patrzył. Przekrwione ślepia toczyły wokół . 0: ptak nie przefrunąłby niezauważony!
? Vr śm iertelnym lęku i niepokoju przeglądała spoj- L. °8rody, ścieżki i furtki, czy ktoś nie idzie — i dusze
________ . 1 ___________11- : - __ . . r