• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 23 (6 czerwca 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 23 (6 czerwca 1943)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

N '- 23 Rok 4

(2)

Fot. PK. W»tt«-AH., Gaims-Sch.

OT-Sch., PBZ 3

Na lawo:

D Z I A Ł O o l b r z y m

D ą j a ł o najcięższego kalibru wmontowane w jedno z niemieckich umocnień na wy­

brzeżach Atlantyku.

U dołu:

WE W N Ę T R Z U O I G A N T U f. Działa najcięższegb kalibru sę tak HMjSŁ wielkie, że w ich komorze nabo- K g g |r ' jowej może zupełnie wygodnie

stanęć człowiek.

Na lewo: ' ■

DZIAŁO BUDZĄCE GROZĘ Luta działa-olbrzyma widziana z przo­

du. Jeden z kanonierów wydrapał się przez lufę aż do wylotu, by g o oczyścić.

I m ł K A ARTYLERIA WYBRZEfY j « H | z niemieckich baterii bojowych da- lo a u k rc h wmontowano działo o długiej

Powyżej:

SKŁAD AMUMtCM

Bomby wodne I ciężkie granaty przeznaczone dla baterii niemieckich znajdujących się na wybrzeżu

Atlantyku.

Poniiej!

RUCHOMA CtęZKA ARTYLERIA

to JatO n ależęce d o niemieckiej ciężkiej artylerii, i£ra£i poruszać na szynach Pdzięld tema

łatwo Je przesuwać z miejsca na miejace*

(3)

1

wmm

mm

Spr^5

W B ł

f4ch n ?.r'i Pfowac*zi S'S różne ro d zaje gospodarstw a ro ln eg o ; inne na płaskich obsza- tpriy* j . u inne ^rochę w górach południow o-zachodnich, zależnie o d warunków

■ p f aniczych danej okolicy. Powyżej: wieśniak przy pługu. U d o łu : Zasieki j‘ !’k w kłórych len moczy się aż zm ięknie d o dalszej przeróbki.

U góry:

Rybak z nad C zarnego M orza.

Znaczenie Bułgarii polega głów nie n a gospodarstw ie rolnym . Ale dzięki temu, że Bułgaria leży nad mo­

rzem, rozw inęło się rów ­ nież rybołóstw o i żeglar­

stwo. Rząd bułgarski idzie z postępem czasu, a do­

wodem na to je st nie daw no w ydany rozkaz 'wysiedlenia żydów z So­

fii. Rozkaz ten należy u- ważać za pierw szy krok w k ierunku ocalenia k ra ju przed niebezpieczeństwem, z którego powagi rząd dob­

rze zdaje sobie sprawę. Dal­

szym dowodem postępow ości rządu bułgarskiego je st popie, ran ie rozkw itającego młodego przem ysłu tego kraju.

Na lew o: Bułgarska służba pracy bu d u - je d ro g ę w górach. — U d o łu : Również i w ydobyw anie soli odbyw a się na dużą skalę w Bułgarii. Sól ła fworzy całe p ag ó rk i solne, które n adają krajobrazow i charaktery­

styczny Wygląd.

(4)

z a t o k a, f i ń s k a.

K R A J T Y Liczne jezio ra n ad ają południc Bardzo wąskie niekiedy pasy la gęstym i lasami w śród których kij H B

u dołu. w s j

M alarstwo' fińskie c z erp ie sw oje motywy częściow o z e starych p o d a ń kraju, częJcfóWwp '? ] ludu. Jest o no pow ażne ś p e łn e g łęb o k ich myśli p o d o b n ie jak ludzie te g o kraju. Dobre P s a jęcie o malarstwie fińskim daje nam o braz A lberta Edelfeldta pt.: „O statnia , droga .:ssaa

f o t . W a i « . k Ł Harx 2 — Z«,chnuft3l

; Straffi. ;• I ||

Na p raw o :

. * F ! ? S K4 C & G Ó R A C H

P o łu d n ie Finlandii jest równiną zasiang licznymi jezio­

rami i o n e to zjednały tej ziemi nazw ę „krainy łysiaca jezior". Na pó łn o cy Finlandii wznoszę się wysokie góry, pokryte w ielom a lodow cam i.

F I H I A N D l A

Ta plastyczna m apa d a je nam w poszczególnych pięknych ilustracjach o b raz kraju, w yobra- żeni%j> Jego zaludnieniu, o siedlach i przyrodzie.

. * - .

■ ■ B l H M c y s

O R G A N I Z A C J A „ L O T t A "

Dziewczyna należąca d a znanej fińskiej organizacji kobiet, która szczególnie <I®H ańie, w czasie wojny, o d d a je d u ż e usługi ojczyźnie, troszczy się O dostarczanie ii/”

noici przejeżdżającym żołnierzom na jednym z dw orców.

I g f E s j j g S h H*

(5)

jfuuandię można nazw ać krajem lasów, skał, bagien i jezior. Ale przede wszystkim jezior. Całe bowiem fc ftn ę trz e tego k ra ju tu lab iry n t m epjtćliczunych, postrzępionych tafli jesiernych i y y sp c z ę sto skalistych, Wosłych odwiecznymi borami. M oreny, ozy, zandry a także właśnie jeziora stanow ią produkty działalności g w w c a . B » k gór, tylk o na północy ciągnie się skraw ek wysokich szczytów górskich. Klimat je st konty- Nieliczne osady przysiadły na niegościnnych brzegach jezior, jakby zawieszone między tonią

§ |O to ą odwiecznej puszczy. V ■ ' t j J ' ,

Tanek, ranek nie różniący się w iele od jasn ej nocy letniej. Razem z rosą budzą się k w iaty — dzieci, gpPY przywitać słońce, ta k hojne i niemal nieustające w tej porze roku, aby wykorzystać każdy jego promień,

■K^szyć się nim i utrw alić go w sobie na. sm utne noce zimowe, które w okresie Bożego N arodzenia trw ają fifflal całą dobą. G dy w m aju śniegi ta ją słońce znów świeci cały dzień i tylko na bardzo krótki czas w nocy gflatlość jego blednie. W ów czas dzieci w cześnie kładą się spać, podczas gdy rodzice i starsze rodzeństwo wyjeżdżają na połów, ryb, a gdy po pow rocie wczesnym rankiem k u try przym ocowuje się ao brzegu z radosnym okrzykiem w ybiega naga dzieciarnia i tak ja k ich Pan Bóg stworzył pom agają przy rozw ieszaniu sieci i przy ich napraw ie, pom agają m atce w ydoić krowę, w yganiają bydło do pobliskiego lasu i cieszą się życiem. Ich światem je st uboga osada rybacka. Ich szczęściem

Na prawo:

B U D O W A N I E T R A T W Y Drzewo, które ' dla celów p r z e m y s ł u , transportuje się na południe kraju, wię­

żę najpierw żelazny­

mi obręczami w wiąz- ki, a następnie z wią- zek tych budują ira- lwy i w ten sposób ułatwiają transport

drzewa.

M A D B R Z E G I E M J E Z I O R A Podczas g d y ło d zie rybackie w yjeżdżają na połów ,

kobiety spraw iają tymczasem ryby.

je st słońce, w oda i las je st ich ojczyzną, z której głębi pocho-

——. „ - -'w tk ie te bajki powtarza- n ^ n i e z i i c z o n ^ ^ ^ ^ y ^ 12*2 m atkę podczas długich wiechy rów zimowych.

Trzy czw arte części k ra ju po­

k ry te są lasem, k tó ry zatrud­

n ia każdego mieszkańca, toteż każdy Finlandczyk ma niesły­

chaną w praw ę dó wszelakiego rodzaju robót drzewnych po*

cząwszy od karczowania, a skoń­

czywszy na najbardziej a rty ­ stycznych rzeźbach i budowie kutrów.

N a południu przeważa las szpil­

kowy, n a północy drzew a k arle ją a coraz rozleglejsze sta ją się bagna i tundry. M ało je st zie­

mi zdatnej pod uprawę. To tw ar­

de bytowanie, schodzące na cią­

głej w alce z przyrodą, w yrzeź­

biło na obliczach Finów nieza­

ta rte piętn o siły i niezłomności.

N ie zaw sze życie Finów bie­

gło tu ta k spokojnie* Kiedyś w rzały tu częste w alki z napie­

rającym i Moskalami. Siadami tych bohaterskich zm agań są obronne zameczki, których w ie­

życe przeglądają się w lustrza­

nych taflach jezior.

Ł O W C A N I E D Ź W I E D Ź I

:xywo p ó polow aniu. Z dobyczne pięk n e skóry niedźw iedzie suszą i się ro zp ięte na icianie.

i: r : 1 ■

S P Ł A W D R Z E W A

u poszczególnych w iązek złożono olbrzymią trałwę, którą mały parow iec holuje d o portu.

F I A S K A D Z I E W C Z Y N A

Z erw ała w spaniały bukiet kwiatów wracając z pracy d o dom u. W je j stroju charakliaBŁyczne t a bu ty z a skóry renifera.

(6)

Na prawo:

MADAME K£CAMIER Była zarówno utalentowaną jak piękny i czarującą kobietę. Na ilu­

stracji na prawo widzimy jej po­

stać przybraną w grecką szatę.

Moda noszenia starożytnego stro­

ju greckiego była wówczas p o ­ wszechnie łubianą, gdyż podno­

siła w szczególny sposób pięk­

ność kobieca.

M A D A M E T A L U E M należała do naj­

bardziej czarujących kobiet swej epoki. Mały jej portrecik zamieszczony' obok daje nam pewne po­

jęcie o jej wdzięku i ir gencji.

N

a tem at kobiet w ypow iedziano!

już ty le aforyzmów, w yśpie­

w ano ku ich chw ale ty le hym­

nów, w ylano pod ith adresem ty le żółci — że zastanow ić się w arto na chw ilę bodaj, czy św iat, ten niewdzięczny świat, w zrozum ieniu sądów i opi­

nii. t. zw. publicznej t— nie je s t i n ie byl Diniu> nie dobrym w s t o s u n k u do ow ych w szystkich szeroko rozsław ionych „królow y d i' ’, pew nych lat czy epok, zra­

zu w yniesionych na szczy­

ty ogólnego — ba! nie­

k iedy w prost bałwochw al­

czego — uwielbienia, póź­

niej pogrążonych w cień niepam ięci i zapom nienia.

C z y b y ł y ucieleśnie­

niem dobroci, czy zagad­

kow ym i „Sfinksami") czy k ry ły w sobie posm ak „ae- m oniczności", — czy w ią­

zały u sw ych stóp rzesze gorących w ielbicieli s w o j ą pięknością, —: w s z y s t k i e one błyszczały c z a s pewien,

Poniżej:

M A R K I Z A D E S E Y l G M f i jedna z najwybitniejszych postaci na dworze „le roi soleil". Była ona piękna jak bogini grecka. Mimo to jednak los n i e o s z c z ę d z i ł ( e j c i o s ó w .

Fot. Dillan

Jakkolw iek odtąd żyła w bardzo ograni­

czonych stosunkach m aterialnych, prze­

cież salon je j był punktem zborny®

w szystkich ów czesnych znakomitości.

Umarła, licząc la t 71, padając ofta- rą cholery.

M arkiza de Sevlgnć — to kobieta

« sław na z czasów Ludwika _ I r \ Bez je j znakom itych . . l i s t ć >' L V A trudno ty ło b y tak wyraźnie

zapoznać się z ułamkiem XVU w i e k u , w k t ó r y m żył*' z w spaniałością królew ską

z osobowością Ludwika XIV.

M a r k i z a była finansowo św ietnie sytuow aną, I| ie'

zależną, otoczoną’ ludźffl1 je j pozycji towarzyskiej' w s p i e r a j ą c y m i ją We w szelkich jej pociągnij"

gnięciach i poryw ach du­

cha.

W prow incjonalnych zam­

kach i dobrach jej wysoko postaw ionej rodziny i krew­

nych oczekiwano zawsżf z niecierpliw ością jej zaj­

m ujących ' listów, istnych kronik czasu i wydarzeń we F r a n c j i , u d w o r U i w świecie.

Do ogólnego szacunku, po­

dziwu, radości, tylko jedna Dokończenie na str. 9-**)

Poniżej: ,

H E N R I E T A DE F R A M C * Przez fałszywą ambicję słała ” 3 ona, jako królowa Anglii, nieszczę­

ściem dla swego męża i swego narodu-

Powyżej:

MAŁGORZATA DE YALOIS Nieszczęście i choroba strąciły, po krót­

kim okresie świetności, ją, niegdyś naj­

elegantszą dam ę swej epoki, na dno nędzy.

honorow ane, podziwiane, upragnione, by zejść z are n y zainteresow ań św ia­

ta dnia któregoś i pogrążyć się w m ro­

kach przeszłości, praw ie nieżałowane, ja k coś, o czym chyba tylko niekiedy się w sp o m n i. . .

Je d n ą z tych w ielu „zapom nianych"

kobiet była, jakże słynna swego czasu, M adam e Kćcamier.

Piękność jej m iała w sobie coś fascy­

nującego, stała się też natchnieniem m istrzów tej m iary, co G ćrard, David i Massot.

Je d y n ą ozdobą, jak ą nosiła, był w spaniały sznur pereł. C iekaw ie od­

nosił się do niej w ciągu całego jej życia Napoleon. Powodowany jak ąś dziwną odm ianą zazdrości nie chciał pomóc je j mężowi, bankierow i Rć- camier, gdy te n popadł w trudności fi­

nansowe.

— N ie jestem kochankiem pani Reca- m ier — stw ierdził w tedy złośliwie — a z zasady p ie pomagam ludziom, m a­

jącym do lekkiego w ydania rocznie 600 000 franków!!

Po krachu męża, zaopiekowała się n ią je j w ierna przyjaciółka, pani Stael.

G dy ' zrujnow any bankier zapropono­

w ał je j separację — szlachetnie od­

rzuciła ją, pozostając u boku Reca- m ier’a.

(7)

T 7 '5 « p g ^ T O 8 p S * * * a===!a!=aa“ ,^ “ ,^ — ta ,el°-' *? na *en m° j pierw szy list cze- doi Z ?‘f c' erPiiwością. Doniesie ci on prze- 7 . Wl . e rzeczy, ta k dla ciebie ważnych.

si» to P ^e cie ż namowy, Anno, dałam cal na w yjazd do H eleny. Parłaś mocą swego w pływ u do tego, bym dawnpi ? z*b° i czego k «:g“ “ o je j nie- 111 1' a tak bolesnej przeszłości i „zgu-

w. “ owych stare przeżycia" — jalt to chri^j u ^ atem j est rzeczą zrozumiałą, że wvt,;ł* koniecznie wiedzieć, ja k ie są jpMici tw ojej dobroci serca . . .

zain?n° ln a . Przede wszystkim zapewne nyrhT6* ^ 6 m° i stosunek do utęsknio- Dj7A-y ovf■ do przyrody, tak ślepo zawsze Pianejmnie *coc^lanei' a tak długo nie wi-

<Wt * ' U basanl i®k źrebię, nasycam oczy, n,i- .P ,ra i nerw y, ach! n e r w y . . . Oka- Hif Sl^' źe ja napraw dę nie lubię miasta, uroki °SZĘ* ^ ' e ma ono dla m nie żadnego talmv' f i?a zdrowie m oje w pływ a tak fa- knełn zab°Jczo! Zaledw ie m iasto zni- i 1111 2 oczu poczułam, że odradzam się

ja s n y c h popiołów . . . Ja k Feniks . . .

B K Fffi bY*a cudowna. Robert — ten pan, o którym wspo- Wr Staszek, że pojedzie z nami — istotnie razem z nami ćzvl do domu. Uprzedziłaś mnie, że to przystojny męż- a jednak nie przypuszczałam, że aż tak przystojny.

Pliw 3111 w*^c moment zaskoczenia, który pan ten niewąt- w *e pochw ycił. . . Ach, ci m ężczyźni. . . Zorientow ał się do H do niego sympatię, ale on w y d a je 'się być jeo 0 P ^yzw yczajony. T utaj w szyscy tak podchodzą do

*?s? bY‘ Doprawdy, że gdyby mi przyszło powiedzieć, czy u, a e J jest przystojny czy też bardziej sym patyczny — by-

w. niemałym kłopocie.

^ .? a a ' iśmy się wciąż i z byle czego, zwyczajnie jak młodzi.

S ta?1? n' e wiele potrzeba do radości. Zresztą niezastąpiona bttin Sia bYla rezerw uarem dowcipów i beztroski. Złoty Oini k* z*ote serce! Śmiała się, bezustannie naciskając na

^ e' bym postarała się tam, u Leny, nie tylko zastąpić ją ttej'?Pmii''' ale naw et przeiwyższyć. Solennie js j Io przy­

l e j ? ® ' uśm iechając sie p r jy jii u ie do Roberta, kjtóry — roz- 3| ‘onY SSWą dla mnie rolą — śm iał się w głos, a prze- to zapew ne wiesz, i prezentow ał mi sw oje cu- y®1® piękne zęby.

Itó-ń ^ n ' CZY uwierzysz, że na m om ent poczułam w sercu la c h n " ®° oto *nne zęby, wiesz c z y j e .. . i wiesz j a k i e . . . feiw PrzYSzły mi na pam ięć. Przez chwilę odczuwałam ów wny niepokój, jaki budzi się w człowieku na wspomnie­

l i . rzeczy, przeznaczonej stanowczo do zapomnienia. Bę- Pota* się śm iała — a jednak . . . czy uwierzysz? R obert przy-

^ j ^ j a ł ląl j e g o . . . Ernesta! Są zupełnie inni, och tak! J a Hj®- Nie usiłuję wmawiać w ciebie podobieństw a między

| 2 “ : byłoby to śmieszne. A jednak . . . jednak . . . G dy sta- k°*° uiego przy oknie, gubiłam się przy nim jak jjscjto — tak, jak przy ta m ty m . . . i też miałam uczucie

^.wtłaczającej, a rozkosznej przewagi fizycznej m ężczyzny tJŁ.e .n®4- Trudno, m oja An, nie zmienię się do końca ży d a ! w 1 JWż mam nieuleczalny, ślepy, pogański kult ciała, zdro-

p’ Piękności, s ił y . . .

*Ym względem m atka-natura jedno obu im dała z sie-

®>i k Pon‘ewaz zirytow ałaś m nie nic mnie nie obchodząey- ici * ^ u sta n n y m i ostrzeżeniam i na tem at w ybujałej zazdro- Harf6? 0 narzeczonej, w ięc z tym w iększą ciekaw ością przy- j^Wałam się mu. Chciałam zrozumieć tam tą panią — Klara

t&m imię — i zrozumiałam ją . . .

, ,e znam go przecież zupełnie, ale . już odnoszę wrażenie, Kar d zie typem raczej na plus, no, a przystojny je st bez za- to ,eze®' w ięc lęka się niew iasta. Ty wiesz, jak bardzo dobrze

rozum iem...

Ist Przedziale naszym, a raczej „przedziałce" gw arno było, y* We wróblim gnieździe. Mój zacny szwagier po zeszło-

eczomych libacjach niezbyt pojmował, co się mówiło do i na pół spał. My tro je za to, zwłaszcza pani J., bawi- O^Y cały wagon. Śmialiśmy się wszyscy. — Czułam- się ta®??, tak dobrze, An, ja k nie czułam się już dawno. Jakże

•kim dobrodziejstw em dla człowieka jest zapomnienie!

Pociąg, chociaż pospieszny, tłukł się po stacjach, jak potę­

piona dusza, aż wreszcie dobrnęliśmy do naszego przezna­

czenia. Lena z dzieckiem była na dworcu, oboje sini i sko­

stnieli. Zimno! Nie uwierzyłabyś! Sierpień, a tu jakby ktoś chlusnął w pow ietrze wiadrem zimnej wody, prosto ze studni.

Helenka na mój widok prawdziwie osłupiała, za to chłopak nadspodziew anie szybko rzucił mi się na szyję.

Moim piekielnie ciężkim bagażem (wybrałam się przecież na kilka miesięcy) opiekował się na stacjach przesiadania Robert. Co za im ponująca siła! Na dworcu czekała, na szczę­

ście, dziewczyna.

Nasza fam ilijna „trójca" szła razem, więc ja — nieco na przodzie — z Robertem. Pokazywał mi wieś, rzeczułkę, lasy i cudnie zielone pola, w których gubiły się m oje głodne o c z y . . .

. . . i oto jestem na w si!'J u ż n* Y“ tąpić zaznaczyłam ci, uję się jak żróbek. Cieszy mnie każda traw ka, każde drzewo, każdy krzaczek — a las m nie upaja! Ty wiesz, czym jest las dla m ojej n atu ry — życiem! Szum drzew za oknami usypia mnie nocą. Z a ś w dzień wałęsam się po wyraźnych ścieżkach, b y nie zbłądzić w przestrzeni, pokrytej drzewami.

Las! i

Na trzeci dzień po prfcyjeździe moim tu ta j przyszedł do Staszków Robert ze swą „przyszłą". Oczy ma ładne i cerę jasną, młodzieńczą. Była niegustownie ubrana. I — uderzyła m nie jakoś nieprzyjem nie: wyw ołała natychm iastow e uczu­

cie przym usu i zmęczenia. Jakaś kłopotliwa, czy ja wiem . . . Poza tym — nigdy nie wynajdzie prochu! Uważa się za pięk­

ność. Kilka osób też uważa ją za piękność i za — zero! Pod tym względem ogół naw et dość się z g a d z a . . . Odniosła się do m nie tak, że Ostrzeżenie tw oje jak żyw e stanęło mi w pa­

mięci! Zadawszy sobie gwałt, z źle tajonym w głębi duszy niepokojem, „pożyczyła" mi Roberta na g rz y b y . . . Je j bra­

tanek, jedenastoletni w prost rozkoszny chłopak, poszedł z nami. Taka mała p rzyzw óitka___Od piewszego w ejrzenia poczułam do tego dziecka śm iertelną słabość. Chłopak nie tylko ładny, ale i ujm ujący, m iniaturka mężczyzny. Inteli­

gentny, bystry,, żyw y a roztropny, wzorowo w ychowany, roz­

w inięty fizycznie i bardzo przyjem ny. I zaraz, tak samo, jak niegdyś Ernest (pam iętasz...? ), rozbudził we m nie niepoha­

mowaną, bolesną aż tęsknotę za własnym synem. Ten chło­

piec nadał mym marzeniom konkretny kształt i barw ę: chcia­

łam, by mój syn był t a k i ! Od biedy mogłabym przecież już mieć takiego chłopca . . . no, niechby trochę młodszy!

Polubiłam nad w szystko to dziecko. Zachodzi codzień do n a­

szego chłopaka i tak samo ma na imię: Zbyszek. Z rozkoszą rozmawiam z nim i obserw uję go, zachwycam się kulturą zew nętrzną i w ew nętrzną tęgo niezw ykłego dziecka. Panna Klara nie m iała pojęcia, ja k ą mi spraw i przyjem ność nadając swej bojaźni o narzeczonego taką formę asekuracji. Chłopiec szalenie lubi Roberta. Dało mi to w iele do m yślenia o Ro­

bercie, tym bardziej, że on ponoć całą swą pensję i „naturę"

oddaje m atce Klary, pom agając w ten sposób obu tym paniom do utrzym ania się. M ieszkają tak, jak przedtem, gdy ty tu

byłaś, w tej samej willi, co upra­

szcza sytuację. N ie dawno opu­

ściła ich dom siostrzenica Kla­

ry. Też była przeszło miesiąc.

Robert nie sprzeciw iał się. W i­

docznie bardzo dobry chłopak.

Poszliśmy tedy na grzyby. Ja

— oczywiście — jestem zawsze półprzytom na z rozkoszy, gdy znajdę się w lesie. Ujrzawszy cudownego, wysm ukłego ko­

zaczka, z trudem wstrzymałam wrzask tryumfu. Cieszę się po dawnemu ze wszystkiego, ale jednak Ernest nauczył m nie w ie­

lu rzeczy. (A może nie tylko Er­

nest, może przedtem Wacław...).

W ięc przede wszystkim pano­

w ania nad sobą. A może . . . ra ­ czej zabili we mnie daw ną umie­

jętność spontanicznego odczu­

w ania ra d o śc i. . . może być i to!

Nie wiem! W każdym razie nie zadręczam już swego otoczenia:

w m ilczeniu upajałam się lasem, Strumieniem, cudownym błęki­

tem nieba. U nóg m ych czerniły się borówki, prow okacyjnie ży­

cząc mi „smacznego". Czerwone jeszcze ostrężyny chyliły do m ych dłoni szerokolistne bujne gałęzie. W ysokie jałow ce w tu­

lały się w m oje kolana, tam ując przejście. Zaplątałam , się w tę gęstw inę — bez m iary szczęśli­

w a i odurzona, zginęłam!

Silny męski' głoś z oddali po­

szukał mnie:

— Hop! hooop!

— Hop! hooop! — odkrzyknę­

łam.

I nagle, och An, — aż do bó­

lu, do męki zapragnęłam , by Ernest teraz był przy mnie, byś­

m y razem mogli zaplątać się w te modrzewie i brzózki, aro-

F o t. Dr. KrBhn-DUlan

gancko zastępujące drogę . . . byśm y razem spojrzeli w niebo, bezm ała tak szafirowe, jak jego oczy! razem ukołysali dusze po­

szumem drzew nad głowami. On też — p a­

miętasz? mówiłam ci! — był w ielbicielem przyrody.

Robert je st niesłychanie kulturalnym to­

warzyszem. Zbierał grzyby, nie interesując się m oją osobą, baczył tylko b y m nie nie zgubić. — Pani Joanno!?! — p y ta ł czasem gromko z oddalenia. Częściej ja w zyw a­

łam mego opiekuna. Było mi z nim dobrze.

Nie zawadzał. Nie pytał o nic. N ie narzu­

cał rozmowy. Pozw alał mi robić — i m y­

śleć — wszystko, co mi się podobało. Inte­

resow ał się mną tak mało, że inna kobieta na moim m iejscu czułaby się chyba obra­

żona . . .

Gdy w racaliśm y do domu, koszyki nasze były w zględnie pełne, ale najkorzystniej oczywiście przedstaw iał się koszyk Rober­

ta. Szczęściarz! Zresztą zna teren i w szyst­

kie tajem nice „grzybołow stw a" ma w ma­

łym p a lc u . . .

W k ilka dni później pogoda odm ieniła się. Od pól powiało przedwczesnym jesiennym chłodem i deszcz mżył. W obec tak sprzyjających (!) w arunków atm o­

sferycznych Robert zorganizował dla m nie bridge a. Przed­

stawiono mi dwóch młodzieńców, ściągniętych do partii.

I w tedy to w łaśnie po raz pierw szy rozegrała się niejako pu ­ bliczna scena między Robertem i K la rą . . . o mnie! O na nie znosiła gdy Robert grał, gdyż nie należąc do brydżystów znieść nie mogła tego w łaśnie, b y pośw ięcał czas kom u inne­

mu, a nie je j. Ponoć bezustannie b yły m iędzy nimi na ten tem at scysje, a nieporozum ienia przybierały często ostrą formę. Niem niej Robert nie m iał zupełnie zam iaru ustępow ać i robił swoje. Mimowoli nasuw ały się wnioski, że z w olą i upodobaniam i narzeczonej nie liczył się. Tak było i w tvm wypadku.

Dość f& g j; już graliśmy, gdy nadeszła Klara. Poprzedniego dnia jeszcze umówiła się z naszą Leną, ale z Robertem m ani­

festacyjnie nie przyszła. W sam raz ja byłam „na stole" gdy nadeszła, w ięc wstałam , by ją pow itać i wprowadzić. Zmro­

ziła mnie z dala jej lodow ata mina. Powitałam ją grzecznie i zawiodłam do pokoju. Po upływ ie może dziesięciu minut wyszła, nie żegnając się z Leną i przeszła koło naszego sto­

lika na werandzie, zaledwie skinąw szy głową z wysokości swego gniewu. W ycedziw szy z silnym akcentem „dow idze­

nia" zm ierzyła Roberta i . . . mnie spojrzeniem, od którego tw arz Roberta spłonęła wściekłością i zażenowaniem.

Graliśm y długo . . . — po ósmej w ieczór goście nasi rozeszli się,, a my — Staszkowie i ja — cały w ieczór rozm aw ialiśm y 0 tym, żę Robert zrobi „piekło". M usiało istotnie zajść coś takiego, gdyż Klara przybrała wobec mnie ton w yniosłej obojętności. Biedactwo . . .

W ówczas dopiero zorientow ałam się, dlaczego takie oba­

wy zdradzałaś i ty sama i Lena. N ieprzyjem ne sytuacje. Nie wiem, dlaczego Robert w ydaje m i się jeszcze bardziej sym ­ patyczny. Przy tym żal mi go, a raczej szkoda . . . S w oją dro ­ gą z niego też je st ananas! A jednak, jednak, — jestem nie­

popraw na — im ponuje mi taki charakter. Ach, Ernest, tak i sam nieustępliw y, uparty, o sw oją w olę tylko dbał, o sw oją przyjemność, z nikim i niczym się nie liczył! Robert podob­

ny — choć inny.

Napisz, An, czy nie widziałaś gdzie Em esta? Nie napiszesz, wiem! W ściekła jesteś na mnie, że o nim piszę! Tak, lep iej że jestem daleko! W iatr zw ieje mi z oczu jego obraz, a z ser­

ca pamięć. Nie może być inaczej. Nie chcę już nigdy cierpieć przez mężczyznę i wytężę w szystkie siły, by się przed tym ustrzec. N a cóż mi to? Czy nie dość już przeżyłam bólu 1 niedość już daw ałam z siebie w imię miłości? Żaden męż­

czyzna nie w ydaje mi się je j w art. I tak m yślę, że dni szczę­

ścia dla m nie nigdy już nie nadejdą. Zycie nie zabiło we mnie pragnienia: zabiło w iarę! Z tym i dobrze mi i źle. Dobrze, bo przestałam się męczyć! źle, bo życie m oje nie m a barw y i upływ a bez celu, dó śmierci!! jak rzeka do ujścia — z dnia

na dzień . . .

Tw oja Joe".

II.

J[oe uw ijała się po m ieszkaniu siostry, nieco zmęczona, ale.

zadowolona i pełna w ew nętrznej radości życia.

Pogoda uczyniła się znów piękna, jak przedtem, i p iękniej­

sza nawet, gdyż sypnęło z nieba iście sierpniowym żarem i w przejaskraw iony od blasków św iat nie można było p a­

trzeć.

Joanna coś nuciła cichutko, bardzo cichutko, bo obok w pokoju H elena ułożyła się do poobiedniej drzemki. Jo e m yślała, że siostra śpi i starała się zachow yw ać ja k najciszej.

A le Lena sama zagadnęła niespodziew anie i zaraz potem uniosła się na kanapie, rozm aw iając w półsiedzącej pozycji z mężem, pracującym przy biurku.

N agle za domem rozległ się m łody b ujny gwar, kilka mę­

skich głosów w ydaw ało w esołe okrzyki. O krzyki te zbliżyły się pod sam dom — i nagle w szeroko otw artym oknie uka­

zała się roześm iana hoża tw arz Roberta. W jednej chwili znalazł oczyma Jo e i szczerząc piękne zęby w przyjaznym uśmiechu, przez chwilę patrzył je j w prost w źrenice.

— Przyszliśmy po panią!

Był w samej koszuli z krótkim i rękawam i i rozpinanym kołnierzykiem . Przez T a m i ę zwieszał się mu niedbale wło­

ch aty ręcznik kąpielow y.

Jo e pokraśniała z uciechy. Z wdzięcznością uśm iechnęła się do Roberta.

— S e k u n d k ę. . . Zaraz będę gotowa!

Skoczyła do drugiego pokoju i korzystając z tego, że szwa­

g ier w raz z Leną rozm awiali z gośćmi przez okno, szybko przebrała się. M iała rozkoszne shorty żielono-poziomkowo- żółto-błękitne., Szalenie je lubiła, g d y ż . . . ją lubiano w nich.

Pospiesznie narzuciła na w ierzch sukienkę, związała sandały i porw aw szy, białą czapeczkę szw agra nasadziła j ą zaw a­

diacko na czubek włosów, by uchronić głow ę przed żarem słonecznym.

G dy ukazała się w ogródku, R obert przedstaw ił je j tow a­

rzyszy. Sama męska młódź, prócz Roberta, jeszcze trzech mężczyzn i Zbyszek, ulubieniec Joe.

Plaża była daleko f— praw ie godzinę trzeba było iść i to w cale tęgo. Jo e szła wesoło, m ając z lew ej strony Roberta, z praw ej młodziutkiego, coś 19-letniego studenta. Dziecko uw ijało się przed nimi, ja k iskra.

Jo e czuła zupełnie fizycznie, ja k ból je j i sm utek gubi ‘się gdzieś w zielonych nasłonecznionych przestrzeniach. Całą ją brała w posiadanie jak aś niezm ierna ulga, odprężenie.

Mówiono niewiele, zwłaszcza Robert był milczkiem, ale czę­

sto patrzyli na siebie, ot tak, by się uśm iechnąć. Żartowali od czasu do czasu, a w tedy m łody śmiech niósł się polami k u rozchwianym gajom i bił w turkusow e niebo, na którym nie było nic, kom pletnie nic — prócz słońca. Joanna patrzyła

(8)

w ^ ó n ce, w

rzem, na którym jak w ysepki w idniały tu i ówdzie skupiska krzewów, czasami naw et jak ieś drzewa sam otne, rozłożyste, rozwiane, hojnie darzące cieniem. I znów było jej dobrze, cudow nie dobrze i cudow nie inaczej, niż dotąd. Bliskość Ro­

berta potęgow ała jeszcze te uczucia: coś płynęło od niego tajem nie a niewidzialnie, coś takiego, z czym każdem u było dobrze.

Zaprowadzono ją w praw dziw ie rajski zakątek. Z trudem w strzym ała okrzyk zachw ytu, ale za to milczała przez dłuż­

szą chwilę tak dziwnie, że Robert pytająco zajrzał je j w tw arz. Uśmiechnęła się natychm iast — i zasiedli niezwło­

cznie do kart, by — ja k to nazw ano — rozgrzać się .w słońcu przed kąpielą.

„Rozgrzewali" się z godzinę. Partnerzy zostawili potem k a rty (i odzież, oczywiście) pod opieką Jo a n n y i oddalili się, by obejść jezioro. Przy m ostku nad rzeczką było najlepsze m iejsce do kąpieli. M łode głosy, oddalające się w las, do­

chodziły do niej coraz słabiej, w reszcie zcichły. Jo e została sama. Przez m om ent odnosiła w rażenie, że zabłądziła w w iel­

kim lesie, albo że nagle w szyscy ludzie w ym arli i na całym św iecie ona została sam a jedna.

Sama? Tuż niem al przed nią prześliczny pstry dzięcioł w a­

lił dziobem w chory pień sosny tak zawadiacko, że omal nie przew rócił się do tyłu. Jo e dziwiła się; „gdyby człowiek w proporcji do swej wielkości ta k trzasnął głow ą o drzewo, pękłaby w e czworo. A tak a m alizna . . . "

Uśm iechnęła się. Ja k zawsze, gdy była czymś rozrzew nio­

na. M iarow y stukot dzięcioła zw olna przycichał. Ustał.

W okół milczało w szystko w popołudniowym skwarze.

Jezioro leżało nieruchom o i bezszmernie, jak b y spało. Głę­

boka i ciemna od mulistego dna woda nie odbijała w sobie słońca: cała otoczona lasem, ja k wieńcem, odcinała k o n tra ­ stowo od zieleni — czarna, nieprzyjazna. (Joe lubiła każdą wodę, ale ponad wszystko kochała niew ielkie rzeczułki o złotawo-piaszczystym dnie i miękkim nurcie). Przy ciemni wody tym bielszy w ydaw ał się m ały domek na przeciwległym brzegu, czysty lśniący, śliczny jak dziecięca zabawka. Dach jego p u iiy w a iy elbT^ymieeo drzewa.

Ilustrowany Kurier Polski

Identyczny obrazek — biały domek w tulony w koronę ro- sohatej gruszy - .pam iętała Joanna przedziwnie w yraźnie z lat najw cześniejszego dzieciństwa. W ięc dlatego pew nie g r u s z a ...

Za domkiem w lewo i w praw o las. N ieco już pochylone słońce farbowało pnie sosen rubinem i fioletem. Joe pa­

trzyła długo w ten obraz odległy i jasny. Potem przeniosła wzrok bliżej. U stóp jej chybotała złocista plam a słońca, któ ra wślizgnęła się między dw a krzaki i ogrzewała szeroki skraw trąw nika. N a tym rozgrzanym kaw ałku w yprężyła się Jo e z lubością, k ry ją c głowę w cieniu gałązek krzew u — jak parasolka unosiły się w prost nad nią.

Chw yciła gałązkę w rękę. W nagłym poryw ie bezmiernego kochania poczęła tulić do u st m iękkie ja k atłas liście. Spło­

szyła się w łasną świadom ością i szybko puściła gałązkę, roz­

glądając się z podejrzliw ym lękiem.

— Śmialiby się ze m nie . . .

A le na szczęście nie było wokół nikogo. Jo e wspomniała nagle partnerów .

— Gdzież oni? — N adsłuchiw ała chwilę uważnie, ale nie usłyszała nic, prócz ciszy.

Z eiw ała traw kę i powszechnym naw ykiem poczęła rozgry­

zać ją m iędzy środkowym i zębami. Zadarła głow ę wysoko, jak pastuszek i zapatrzyła się w błękit nieba tak jaskraw y, że aż ciężki. Brał w siebie z mocą oczy Joanny. Tak zawsze zazdrościła p ta k o m ... A w tej chwili chyba najbardziej.

O bejrzała z zaw iścią rozczochrane wierzchołki sosen, wyso- • kie, niedosiężne, za pan brat z błękitem.

— Tym d o b rze !. . . — Jo e czuła stanow czą antypatię do tego brzydkiego drzewa. — Bo i cóż? — m yślała — goły pień, a na szczycie m iotła bezwdzięczna i n ie c ie n ista . . . Chociaż na przykład o zachodzie słońca cudnie w ygląda so­

snow y bór — w łaśnie sosnowy!

Gdzieś w pobliżu sam otny ptaszek rozdarł się na całe gardło, na próżno usiłując zgłuszyć leśną ciszę. Jo e szukała wzrokiem śmiałka, lecz daremnie. Zresztą po chwili umilkł.

M usiał odfrunąć gdzieś dałej, bo delikatny szum skrzydełek na sekundę zaw isł w powietrzu.

Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900'

rzypuscmy ze

ch ło p ak u p a d ł p o d czas z a b a ­ w y i skaleczył kolano. Jak to t

Czy m oże ta k ? y opatrzyć?

A m o ż e l e p i e j k a w a ł k i e m H a n s a p l a s t u elasty czn eg o ?

Praktyczniej wziqć H a n s a p l a s l . O patrunek z H an sap laatu je st elastyczny i nie przeszkadza p o d czas b ieg an ia. Tam uje krw aw ienie, o d k a ­ ż a ra n ą i przyspiesza gojenie.

} U u is ( ip u is t - e lg s t u o iM

M E B L E KUCHENNE I POKOJOWE p o le ca :

M a g a z y n

K r a k ó w , S t a r o w i ś l n a 79

Ogł osz eni a w l K. P.

zapewniają powodzenie czytają go bowiem setU

t ysi ęc y m

P R Z E P O W I E D N I E

horoskopy, diagnozy, światowej sławy medjum X

Warszawa, Hoża 42-2 t y l k o o s o b i ś c i e 4 —6

m m i i i

Yasenol

Wesołość na twarzach maiki i dziecka—to oznaka zadowolenia. Nie ma juz ran od odleżenia dzięki codziennej pielęgnacji de­

likatnej skóry niemowlęcia za pomocą

-p u d r u d la d z i e c i

:

orzysfaj

Z

O B R O T U C Z E K O W E G O

Cytaty

Powiązane dokumenty

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym

d0 .otc°nania obdukcji. W ałęsałem się przeto, całymi dniami koło 'willi, chcąc go koniecznie spotkać. Udało mi się, gdyż jeszcze raz przyszedł on i

O żeniwszy się z córką farm era nie m iał zam iaru ruszać się stamtąd.. Bracia byli ludźmi jednego pokroju, toteż Stefan w iedział od razu, przeczytaw szy depeszę,

cych słów, lubiąca się podobać ł chcąca się kosztem fflęz*.. czyzny niewinnie