• Nie Znaleziono Wyników

„Scriptores Scholarum"

(ustna recenzja zeszytu „Dramat w szkole'')

Mam wrażenie, że w ostatnim (1996, nr 11/12) teatralnym zeszycie „Scriptores Scho-larum" każdy czytelnik znajdzie coś dla siebie. I ten, który będzie chciał przeczytać ca-łość i również ten, który będzie zainteresowany jednym lub dwoma artykułami. Sądzę, że każdemu czytelnikowi ten numer sprawić powinien przyjemność i satysfakcję. I to zarówno przyjemność estetetyczną (problemy natury estetycznej, szata graficzna), jak i intelektualną. Przyszło mi więc się zmierzyć z zawartością, treścią tego numeru jako jego pierwszemu czytelnikowi i recenzentowi jednocześnie. Pozwólcie Państwo, że teraz uzasadnię jakoś, o jakiej to przyjemności mówię jako czytelnik.

Cnoty

Co bym postawił na pierwszym miejscu, chwaląc ten numer? Na pierwszym miejscu postawiłbym autentyczną wszechstronność w ujęciu zagadnień, bo przecież nie jednego zagadnienia. Ja bym tego numeru nie nazwał różnorodnym, ja bym go nazwał właśnie wszechstronnym. To nie jest różnorodność typu jakiegoś „wszystkoizmu", że może by po kwiatuszku do tego bukieciku dorzucić, żeby wszyscy byli zadowoleni. Raczej nie cho-dzi o to. Rozumiem, że jest tam ambicja pewnej wszechstronności, swobody w poruszaniu zagadnień, które się podjęło. Ja sądzę, że ta wszechstronność jest podbudowana najzwyklejszą ciekawością redaktorów tego pisma wobec świata. Oni po prostu drążą to, co ich ciekawi.

Oni szukają tam, gdzie domyślają się może lub są pewni, że coś ciekawego się znajdzie. I to w numerze widać. Tematy czasami bardzo różnorodne, ale one się w zasadzie wszystkie układają w pewną całość. Oni dają przegląd wszechstronności zjawisk teatralnych we współczesnej kulturze, teatru we współczesnej szkole. Dalej podkreśliłbym skłonność do zgłębiania pewnych kwestii. Chociaż szerokość spojrzenia imponuje, co przyznaję, to dla mnie cnotą największą tego numeru jest to, że czasami, w niektórych oczywiście materiałach, nie we wszystkich, jest taka dążność do pogłębienia problemów, do zadania jeszcze jednego lub drugiego pytania, do dopisania kolejnego akapitu do tego, co się już tak ładnie ułożyło.

To jeszcze, jeszcze tamto, aby tylko dotrzeć do sedna sprawy. To mi, przyznam, imponuje.

I jak w wielu przedsięwzięciach tego rodzaju, kiedy materiały są dosyć zróżnicowane i wszechstronne, może się zdarzyć bałagan, tu go nie ma. Ja to na swój użytek mówię.

Nadmiar jest takim tanim usprawiedliwieniem różorodności, nad którą nie jest się w

sta-O cnotach i grzechach teatralnych „Scriptores Scholarum" 1 4 9

nie zapanować. Tutaj wszystko ma charakter pewnej cnoty, umiaru, mądrości, panowania nad materiałem, który się prezentuje. To jest pierwszy mój argument na rzecz przyjemności lektury tego numeru. Co bym postawił na drugim miejscu? Na drugim miejscu wymieniłbym dyskretny profesjonalizm tego, o czym się mówi, tyle tylko, że nie jest on taki narzuca-jący się. I redaktorzy, i ci którzy swoje materiały zawarli w numerze, nie epatują specjal-nie uczonością. W zasadzie jest to wszystko właśspecjal-nie strawne, ale też mocno rzeczowe, wręcz fachowe, profesjonalne. Czasami gdzieś tam nutka jakiejś naiwności się pojawia, ale to wszystko, sądzę, dobre. Trzecia cecha, nazwałem to sobie szlachetną bezstronno-ścią. W piśmie są głosy „od Sasa do łasa", ale redaktorzy nie boją się tego i nie próbują wpływać na swoich rozmówców, bądź autorów artykułów. Kolejną cnotą jest poszukiwa-nie problemów u źródeł. To mi bardzo imponuje, że wolą redaktorzy dotrzeć, pojechać do tego Krakowa z tymi plecakami, żeby jednak z Grabowskim i ze Stuhrem porozmawiać, żeby jednak zobaczyć ten spektakl naprawdę, a nie ze słyszenia, żeby z kolegami z „Di-daskaliów" się spotkać, a nie tylko wymienić korespondencję i powiedzieć: „Kochani, przefaksujcie, o co wam chodzi mniej więcej, a my to wydrukujemy!" Imponuje mi to, że szukają jednak spraw u źródeł. Zawsze spotkać się, podać rękę, porozmawiać. Cnota to dzisiaj niezbyt często spotykana. Kolejną wartością, która sprawia mi przyjemność, gdy czytam ten numer, to jest ujawnianie zjawisk mniej znanych normalnemu czytel-nikowi. Bo oto ja nie jestem teatrologiem, z teatrem miałem jednak wiele do czynienia, ale na przykład nie wiedziałem, że istnieje w Krakowie bardzo interesujące przedsięwzięcie pt. „Didaskalia". I oto z tego numeru się o tym dowiedziałem. Poza tym na przykład nie bardzo byłem zorientowany, jak jest naprawdę, gdy chodzi o funkcjonowanie naszych teatrów szkolnych. To znaczy, ile tego jest, czy w ogóle cokolwiek jest. Pewne materiały, że coś się dzieje, co bardzo mnie buduje, tutaj po prostu znalazłem. Dalej, za walor bardzo pozytywny uznałbym samą kompozycję tego numeru. Jest ona czytelna, nie sprawia trudno-ści w lekturze, dobry jest pomysł, żeby podzielić to morfologicznie, układ jest rzeczywi-ście czytelny, tyle tylko, że nie wiem, czy wam się nie myli stasimon z epejsodionem.

(Antrakty by się zgadzały). Teraz jeszcze chwaląc i mówiąc o radości czytania tego nume-ru, na końcu tej części mojej oceny, chciałbym powiedzieć, co jest dla mnie taką perełką numeru, zastrzegam się, co mnie sprawiło wielką satysfakcję, co się szczególnie podoba-ło. Albo inaczej bym jeszcze powiedział, co utrzymuje ten numer, jest jego szkieletem, osnową, decyduje o jego zdecydowanie wysokim poziomie. Jest tutaj kilka tych punk-tów. Oczywiście cieszę się bardzo, że udało się wam pozyskać Profesor Irenę Sławińską.

Subtelne i delikatne wspomnienia o sytuacji szkolnych teatrzyków w Wilnie przed wojną są znakomitym punktem odniesienia dla naszej wyobraźni współczesnej. Profesor Sławińska jest tutaj doskonałą przeciwwagą, dla pewnych współczesnych działań, które akurat mają miejsce w dzisiejszym teatrze szkolnym. To po pierwsze. Po drugie, bardzo podobały mi się uwagi mojego przyjaciela Wojciecha Kaczmarka o tym, czym jest recenzja teatralna.

Szczególnie podobało mi się, że nie poszedł on w tym kierunku, żeby zrobić wam uczony wywód, co to jest recenzja w sensie teatrologicznym. On zrobił znakomite pociągnięcie, on wam pokazał spektakl, on wam pokazał dwóch ludzi, którzy ten spektakl opisują i recen-zują. Działo się to przed wojną, akurat bardzo dobrze, że przedmiotem analizy jest tekst nieznany. Bo to jest jednak Claudel i Spoczynek dnia siódmego. Przed wojną nie było to zjawisko znane specjalnie. I oto dwóch znakomitych krytyków: Wiłam Horzyca i Antoni

150 Roman Doktór

Słonimski opisuje ten sam spektakl. Mnie się wydaje, że każdy z was młodych ludzi, którzy zamierzają pisać o teatrze, jak zestawi sobie te dwa punkty widzenia, te dwie możliwości, naprawdę bez łopatologii może się dowiedzieć, czym jest recenzja, stąd ten pomysł podoba mi się bardzo. Podoba mi się wywiad z Mikołajem Grabowskim. Dlaczego z nim akurat? (Powiem w dalszej części króciótko, dlaczego z innymi mi się nie bardzo podobało.) Z Grabowskim podobało mi się dlatego, że po prostu Grabowski potraktował was serio i w którymś momencie otworzył się na tyle, że powiedział wam rzeczy bardzo świeże, bardzo ciekawe i bardzo żywe. I czytelnikowi akurat tego wywiadu (jest on moim zdaniem zdecydowanie najlepszy w całym numerze), naprawdę daje to olbrzymią satysfak-cję. Bardzo zainteresowały mnie wynurzenia kolegów z teatrów alternatywnych. Tak się składa, że prawie wszystkich bez wyjątku znam również na stopie koleżeńskiej i mogłem sobie prześledzić uporządkowaną rozmowę według pewnych zgadnień, o co im chodzi, jakich mają mistrzów, jakie idee chcą przekazać. Sądzę, że był to bardzo dobry materiał, tyle tylko, że odniosłem wrażenie, że istnieją bardzo duże różnice w poetyce tych wypo-wiedzi. Podejrzewam, że niektóre były na żywo, a niektóre z materiałów. Więc niektóre są blade, chociaż ludzie, którzy je wypowiadali, nie są bladzi. To było trochę niedograne.

Podejrzewam, że nie jest to wina redaktorów. Jeszcze trzy rzeczy mi się podobały. Jeden materiał, który w zasadzie nie pasował do tego numeru, bo podejmował zupełnie podsta-wowe, elementarne kwestie polskiej, naszej edukacji. Mianowicie znakomity artykuł Moje niepokoje Michała Bobrzyńskiego. To jest punkt wyjścia do jakiejś otwartej, po-ważnej dyskusji młodych ludzi, doświadczonych ludzi, urzędników i tak dalej. Ten artykuł powinien się pojawić gdzie indziej, w innym numerze. Nie wiem, czy nie będzie przy-padkiem tak, że on troszeczkę został przyćmiony. Jest to wielkie szczęście, że ten artykuł jest i małe nieszczęście, że akurat w tym kontekście, ale myślę, że innego wyjścia nie było.

Bardzo podobał mi się materiał Scriptores w Krakowie. Z tego, co dotychczas powie-działem, wynika, że jest to numer strasznie nadęty: autorytety uniwersyteckie, a proszę bardzo: „podstawowe kategorie badawcze" pojawiają się, wywody o istocie sztuki tea-tralnej, itd. Natomiast Scriptores w Krakowie to po prostu artkuł prześmiewczy, artykuł autoironiczny. Oto chłopcy pokazali jak zdobywali niektóre materiały, i że to się mieści w tym numerze, i że w tej poetyce akurat jest to znakomity walor. Jest ważne, że wy macie dystans do tego, co robicie, bo gdyby to wszystko było nadęte takie i tylko „piana była-by bita" wokół tego, to podejrzewam, że całość nie miałabyła-by takiej wartości. Natomiast ten numer świetnie równoważy tak nadętą powagę poruszanych kwestii... I wreszcie na koniec sądzę, że filarem tego numeru są wszystkie materiały młodych. Jestem o tym przekonany po odbiorze dzisiejszej nagrody bardzo młodych (nagodę otrzymała Karolina Rozwód - uczennica drugiej klasy II LO w Lublinie - przyp. red.), którzy zawarli swoje recenzyjki, zapisy spektakli, pokazali swoją umysłowość, swoją wrażliwość, swoją in-teligencję, to zawsze jest miło spotkać się z kimś, z tego pokolenia, kto ma coś sensownego do powiedzenia. Ja nie mam wątpliwości, że te wszystkie materiały, bardzo mnie cieszą, bo one pokazują, że jest jeszcze pokolenie, które bawi się w teatr pojmowany serio.

O cnotach i grzechach teatralnych „Scriptores Scholarum" 151

Grzechy

Teraz chciałbym powiedzieć o tym, co niekoniecznie bardzo mi się podoba w tym numerze. To jest taki przywilej recenzenta, i chciałbym też zaproponować kolegom, moż-liwość jakiejś dyskusji, żeby następne numery, nie powtórzyły nie tyle błędów, co niedo-ciągnięć. Najważniejsze uwagi mam do wywiadów, że pewne kwestie, nie zostały ujęte w numerze. Moim zdaniem w ogóle „Scriptores" ma taki sens, że dopóki będzie pewien autentyzm waszych chęci, autentyzm pewnych poruszanych kwestii, o czym wy tam pisze-cie, dopóty numery „Scriptores" będą żywe, dobre i będą sprawiały satysfakcję. W mo-mencie, gdy przekroczycie granicę taką, że „słuchajcie to byśmy napisali, ale wiecie, nie wypada jednak tak", jeśli w numerze będzie więcej tekstów: „wypada tak napisać, niż -my chce-my tak napisać", to wtedy nastąpi koniec „Scriptores". Dlatego ja sądzę, musicie iść na pewne kompromisy, ale co jest najlepsze, najlepsze jest to, że to, co ja wyczuwam w redaktorach, autorach, żywość zainteresowania kwestiami, o których się mówi, i tak sądzę być powinno. Teraz właśnie o tym, co niestety specjalnie mnie nie usatysfakcjono-wało - wywiady. Podoba mi się Grabowski, natomiast wywiad ze Stuhrem jest dla mnie nie najwyższego lotu. Myślę, że daliście się obuć troszeczkę w tę taką oficjalną atmosfe-rę. Zrozumiałem po tym z tych wypowiedzi metaliterackich, że to u niego było w gabi-necie, on tam za rektorskim biurkiem, i to w tym wywiadzie dokładnie widać, wyczuwa się: „A może reżyseria?", a „czym jest aktorstwo dla Pana?" i on tak sobie opowiada...

Wywiad z aktorem o teatrze - nie ma nic nudniejszego... Z aktorem można o wszystkim rozmawiać, tylko nie o teatrze, takie jest moje zdanie. Słuchajcie, ja bym bardzo chciał, żebyście go poprosili o to: „Panie Stuhr, my tak nie będziemy o teatrze, co ma Pan do powiedzenia, bo co Pan ma do powiedzienia, to Pan pokazuje, jako aktor, jako reżyser.

Niech Pan nam pozwoli wejść na.zajęcia z pierwszym rokiem w szkole teatralnej, my sobie popatrzymy, a potem napiszemy o tym." Sądzę, że to byłoby to, o co mi chodzi, to byłby prawdziwy Stuhr, a nie ktoś, kto opowiada wam jakieś banały. Tutaj daliście się w pewnej mierze w tę poetykę wpuścić. I to stało się mniej ciekawe. Tak samo, jak rozmowa z prof. Bożeną Chrząstowską. Ona jest znakomita, ale prof. Chrząstowską o szkołę py-tać? Oto wszyscy ją pytają, więc z kolei powinniście poetykę inną jej zaproponować!

Zapytać ją o coś zupełnie innego, wtedy, myślę, powiedziałaby wam rzeczy ciekawe.

Podobnie rozmowa z naszym lubelskim aktorem - Henrykiem Sobiechartem, też nie wyszła najlepiej. Bo to takie rocznicowe laurki, to trzydziestolecie. Mnie się zdaje, że to gazeta codzienna powinna zamieścić podobny artykuł. Natomiast chyba z tego, co ja wiem, podjął on konkretne działania, żeby prowadzić teatr studencki na KUL-u. To jest kwestia. Dlaczego się tego podjął, co on chce zrobić, jak on tam widzi swoje miejsce.

Wydaje mi się, że rozmawianie o tym byłoby ciekawsze, niż o tak zwanym „całym do-robku Sobiecharta", który zresztą jest bardzo interesujący. Natomiast czego tu zabrakło:

jakiejś części materiałów zawartych w tym ostatnim numerze poświęconych kondycji, ale w miarę wszechstronnie, tak jak wy potraficie to robić. O teatrze szkolnym piszecie, ale tylko trochę, że ja pośrednio się dowiaduję, że odbył się jakiś festiwal, wiem mniej więcej, jakie nazwy są, jakie grupy, w jakich szkołach, ale na przykład, porozmawianie, czy jeszcze młodych ludzi bawi robienie teatrów szkolnych, dlaczego oni to robią w czasach tak rozbujanej sztuki wizualnej, jak obecnie, to jest dopiero jak sądzę pewne zagadnienie.

Więc raczej nie pokazywać tych zespołów, ile ich jest, tylko pogadanie z młodymi, dlaczego

152 Roman Doktór

to robią, a już najbardziej boleśnie odebrałem brak rozważań, jakichś refleksji na temat kompletnego moim zdaniem, poprawcie mnie, „uwiądu teatru studenckiego" w Lublinie.

Nie mówcie mi o „Scenie Plastycznej KUL" to nie jest teatr studencki, ani „Proviso-rium", ani „Scena 6". Zauważcie, że Lublin był kiedyś znany, wszystkie wymienione przeze mnie teatry były studenckie, ale kiedyś - w latach siedemdziesiątych! Wtedy Lublin nie wstydził się obok Łodzi, Wrocławia, Warszawy! Tu było centrum teatru stu-denckiego. Teraz przynajmniej nie widzę tego, może działają jakieś grupy na KUL-u, UMCS-ie. Pytanie, dlaczego mamy te lata chude? Tu można próbować drążyć! Spróbo-wać się dowiedzieć! Tego niestety w tym numerze zabrakło.

Na koniec chciałbym powiedzieć tak: pomimo tych kąśliwych uwag na końcu, ten ostami numer „Scriptores Scholarum" jest u mnie w takim miejscu, na biurku, że w każ-dym momencie będę sięgał, bo przedtem przymuszony byłem do przeczytania jednym tchem, a teraz pewne rzeczy będę jeszcze raz czytał, powracał na pewno!

Proponujemy Wam comiesięczny biuletyn poświęcony kulturze Żydów polskich. Znajdziecie w nim relacje z dialogu polsko-żydowskiego, informacje o wydarzeniach kulturalnych, teksty o naszej trudnej, żydowskiej tożsamości, o życiu innych mniejszości narodowych i religijnych w Polsce. W ciągu roku otrzymacie 10 biuletynów oraz dwa grube (ponad 100 stron) monograficzne wydania „Jidełe".

Z okazji Święta Purium planujemy także wydanie specjalnego numeru świątecznego dla dzieci.

Zapraszamy do prenumeraty.

prenumerata roczna biuletynu 10 numerów 11 zł prenumerata półroczna biuletynu 5 numerów 5,5 zł

cena numeru „Żydzi a komunizm" 5 zł (plus koszty wysyłki) cena numeru świątecznego 0,5 (plus koszty wysyłki)

Najnowsze, a także archiwalne numery „Jidełe" można nabyć w redakcji oraz w Żydowskim Instytucie Historycznym - Warszawa, ul. Tłomackie 3/5.

Nasze konto:

PKO S.A. XI oddział w Warszawie 12401138-3600095-1-2750-401112-504-0000 Międzynarodowe Stowarzyszenie Na Rzecz Rozwoju Społecznego z dopiskiem

„Prenumerata Jidełe", prosimy o zaznaczenie ilości zamawianych biuletynów lub numerów.

Redakcja „Jidełe" - ul. Twarda 6, 00-104 Warszawa, teł. (0-22) 562-21-22

• wiersze