• Nie Znaleziono Wyników

EPISTEMOKRACJA, MARZENIE

W dokumencie CZARNY ŁABĘDŹ (Stron 107-112)

To tylko esej – Dzieci i filozofowie kontra rodzice i niefilozofowie – Nauka jako działalność autystyczna – Przeszłość też ma przeszłość – Stawiajcie błędne prognozy i żyjcie długo i szczęśliwie (jeśli to przetrwacie)

Człowiek o niskim poziomie arogancji epistemicznej nie zwraca na siebie uwagi, jak nieśmiały gość na przyjęciu. Ludzie skromni, którzy starają się nie spieszyć z ferowaniem sądów, nie budzą w nas szacunku. Pomyślcie teraz o skromności epistemicznej. Wyobraźcie sobie głęboko introspektywną osobę znękaną świadomością własnej ignorancji. Brakuje jej brawury cechującej idiotów, za to jak mało kto ma odwagę powiedzieć: „Nie wiem”. Nie przejmuje się, że wyjdzie na durnia albo, co gorsza, nieuka. Waha się, nie chce się zadeklarować i martwi się konsekwencjami błędnej oceny sytuacji. Bez końca oddaje się procesowi introspekcji, aż w końcu czuje się wyczerpana fizycznie i psychicznie.

To nie musi oznaczać, że brakuje jej pewności siebie – być może nie ufa własnej wiedzy. Taką osobę nazywam tu epistemokratą, a domenę, w której prawa ustalane są z uwzględnieniem ludzkiej omylności, nazywam epistemokracją.

Największym współczesnym epistemokratą jest Montaigne.

Monsieur de Montaigne, epistemokrata

W wieku trzydziestu ośmiu lat Michel Eyquem de Montaigne osiadł w swoim majątku na wsi w południowo-zachodniej części Francji. Majątek nosił nazwę Montaigne, co w języku starofrancuskim oznacza góra. Dziś region ten słynie z win bordoskich, ale w czasach Montaigne’a niewielu ludzi poświęcało uwagę winom. Montaigne miał stoickie upodobania, więc i tak nie byłby zainteresowany tą dziedziną. Zamierzał natomiast stworzyć skromny zbiorek „prób”, czyli esejów. Już samo słowo esej kojarzy się z eksperymentalnym, niezobowiązującym, spekulatywnym tekstem. Montaigne dobrze znał klasykę filozofii i chciał rozważać w swoich „próbach” tematy życia, śmierci, kształcenia i wiedzy, a także przyjrzeć się pewnym zajmującym biologicznym aspektom ludzkiej natury (zastanawiał się na przykład, czy kalecy mają wyższe libido z uwagi na intensywniejsze krążenie krwi w ich narządach płciowych).

Wieża, która służyła mu za gabinet, była ozdobiona greckimi i łacińskimi sentencjami, a niemal wszystkie mówiły o kruchości ludzkiej wiedzy. Z okien rozciągał się widok na otaczające wzgórza.

Oficjalnie Montaigne pisał o sobie, ale był to przede wszystkim punkt wyjścia dalszych rozważań; nie przypominał dyrektorów korporacji, którzy przechwalają się w biografiach listą osiągnięć i wyróżnień. Interesowało go głównie dokonywanie odkryć o sobie samym, odkrywanie siebie przed czytelnikami oraz przedstawianie kwestii, które można było uogólnić na cały rodzaj ludzki. Wśród inskrypcji w jego gabinecie znalazł się cytat z łacińskiego poety Terencjusza: Homo sum, humani a me nil alienum puto – Człowiekiem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce.

W porównaniu ze współczesnymi tekstami naukowymi przyjemnie czyta się Montaigne’a, który w pełni akceptował ludzkie słabości i rozumiał, że filozofia nie może być przekonująca, jeśli nie uwzględnia naszych głęboko zakorzenionych niedoskonałości, ograniczeń naszej racjonalności, wad, które czynią nas ludźmi. Nie chcę przez to powiedzieć, że wyprzedzał swoje czasy; to raczej późniejsi uczeni (zwolennicy racjonalności) byli zacofani.

Ten refleksyjny myśliciel nie wpadał na swoje pomysły przy biurku w gabinecie, tylko w siodle. Wybierał się na długie przejażdżki konne i wracał z nowymi pomysłami. Montaigne nie był ani uczonym z Sorbony, ani profesjonalnym pisarzem, a nie był nimi z dwóch względów. Po pierwsze, był człowiekiem czynu; pracował jako sędzia pokoju, biznesmen i burmistrz Bordeaux, zanim zrezygnował z funkcji publicznych, żeby oddawać się rozmyślaniom nad własnym życiem i, przede wszystkim, własną wiedzą. Po drugie, był przeciwnikiem dogmatyzmu: uroczym sceptykiem, omylnym i introspektywnym pisarzem o niezobowiązującym, osobistym stylu, oraz kimś, kto – nawiązując do wspaniałej klasycznej tradycji – chce być człowiekiem. Gdyby żył w innych czasach, zostałby sceptykiem empirycznym – wykazywał tendencje sceptyczne typu pyrrońskiego i antydogmatyzm charakterystyczny dla Sekstusa Empiryka, szczególnie przez swoją świadomość, że warto się wstrzymać z ferowaniem opinii.

Epistemokracja

Każdy ma jakieś wyobrażenie utopii. Dla wielu oznacza ona równość, sprawiedliwość, wolność od ucisku, od przymusu pracy (niektórzy mają skromniejsze, choć wcale nie bardziej realne marzenia o społeczeństwie, w którym prawnicy nie rozmawialiby w pociągach przez telefony komórkowe). Dla mnie utopią jest epistemokracja, społeczeństwo, w którym wszystkie ważne postaci są epistemokratami i w którym epistemokraci potrafią wygrywać wybory. W takim społeczeństwie rządy byłyby sprawowane w oparciu o świadomość naszej ignorancji, a nie naszej wiedzy.

Niestety, uznając swoją omylność, nie zdobywa się autorytetu. Mówiąc wprost, ludzi trzeba porazić wiedzą – jesteśmy skonstruowani w taki sposób, żeby podążać za liderami, którzy potrafią zgromadzić wokół siebie ludzi, ponieważ korzyści z działania w grupie przebijają wady działania w pojedynkę. Ci, którzy podążyli za asertywnym idiotą zamiast za introspektywnym mędrcem, przekazali nam swoje geny. Świadczy o tym jedna z patologii społecznych: psychopaci mają mnóstwo zwolenników.

Bardzo rzadko spotyka się przedstawicieli gatunku ludzkiego o wybitnym intelekcie, który pozwala im bez trudu zmieniać

zdanie.

Zwróćcie uwagę na pewną asymetrię Czarnych Łabędzi. Uważam, że można – a wręcz należy – mieć niezachwianą pewność w niektórych kwestiach. Możecie być bardziej przekonani o słuszności dowodów obalających hipotezę niż tych, które ją potwierdzają. Karla Poppera oskarżano o promowanie zwątpienia w siebie, chociaż jego teksty pisane są agresywnym, zdecydowanym stylem (ten sam zarzut bywa wysuwany przeciw autorowi niniejszej książki przez ludzi, którzy nie rozumieją jego logiki sceptycznego empiryzmu). Na szczęście od czasów Montaigne’a wiele dowiedzieliśmy się o tym, jak prowadzić działalność sceptyczno-empiryczną. Asymetria Czarnych Łabędzi daje nam pewność, co jest fałszem, a nie, co jest prawdą.

Karla Poppera zapytano kiedyś, czy można „sfalsyfikować falsyfikację” (innymi słowy, czy można być sceptycznym wobec sceptycyzmu). Odpowiedział, że wyprasza studentów z wykładów za bardziej inteligentne pytania. Sir Karl z nikim się nie patyczkował.

PRZESZŁOŚĆ PRZESZŁOŚCI I PRZYSZŁOŚĆ PRZESZŁOŚCI

Niektóre prawdy potrafią zrozumieć tylko dzieci – dorosłych i niefilozofów zanadto zajmują niuanse codziennego życia; mają na głowie „ważne sprawy”, więc przestają się nad nimi zastanawiać. Jedna z tych prawd dotyczy istotnej różnicy w strukturze i jakości przeszłości i przyszłości. Badam tę różnicę przez całe życie, dlatego teraz rozumiem ją lepiej niż w dzieciństwie, chociaż już nie umiem jej sobie wyobrazić z taką dokładnością.

Przyszłość z naszych wyobrażeń będzie „podobna” do przeszłości tylko wtedy, gdy założymy, że będzie jej dokładnym odwzorowaniem, czyli że będzie przewidywalna. Potraficie dość precyzyjnie określić, kiedy się urodziliście – w takiej przyszłości z równą precyzją moglibyście określić moment swojej śmierci. Nasz umysł nie potrafi wyobrazić sobie przyszłości, która nie jest deterministycznym przedłużeniem naszej interpretacji przeszłości, tylko w pewnej mierze domeną przypadku. To za trudna operacja mentalna. Przypadkowość jest dla nas zbyt nieokreśloną kategorią. Między przeszłością a przyszłością istnieje asymetria – na tyle subtelna, że nie umiemy jej zrozumieć bez pomocy.

Pierwszą konsekwencją tej asymetrii jest fakt, że w ludzkim umyśle związek między przeszłością a przyszłością nie ulega korekcie na podstawie związku między przeszłością i jej przeszłością. To martwy punkt: myśląc o jutrze, nie bierzemy pod uwagę, co przedwczoraj myśleliśmy o wczoraj. Ze względu na tę wadę procesu introspekcji nie wyciągamy wniosków z różnic między naszymi dawnymi przewidywaniami a faktycznym rozwojem wydarzeń. Myśląc o jutrze, wyobrażamy sobie po prostu kolejne wczoraj.

Ten drobny martwy punkt przejawia się również na inne sposoby. Idźcie do sekcji ssaków naczelnych w zoo w Bronksie.

Zobaczycie tam naszych bliskich krewnych ze wspaniałego rzędu naczelnych, którzy jak my prowadzą intensywne życie towarzyskie; zobaczycie też hordy turystów wyśmiewających się z karykatur ludzi, za które uważają niższe naczelne.

Wyobraźcie sobie teraz, że jesteście członkiem jakiegoś wyższego gatunku (na przykład „prawdziwym” filozofem, autentycznie mądrym człowiekiem), rozwiniętego znacznie bardziej niż ludzie. Z pewnością rozśmieszyłby was widok ludzi, którzy śmieją się z niższych naczelnych. Tym rozbawionym turystom najwyraźniej nie przychodzi do głowy, że jakaś istota może patrzeć na nich z góry, tak samo jak oni patrzą z góry na małpy człekokształtne – gdyby przyszło im to do głowy, zaczęliby się nad sobą użalać. Już by się nie śmiali.

Kiedy nasz umysł wyciąga wnioski z przeszłości, jakiś element tego mechanizmu sprawia, że zaczynamy wierzyć w definitywne rozwiązania – nie zdając sobie sprawy, że nasi poprzednicy też wierzyli w definitywność swoich rozwiązań.

Śmiejemy się z innych, bo nie rozumiemy, że w niezbyt odległej przyszłości ktoś będzie miał tyle samo powodów, żeby śmiać się z nas. Taka świadomość wymagałaby myślenia rekurencyjnego albo myślenia drugiego rzędu, o którym wspomniałem w Przedmowie, a nie jesteśmy w tym zbyt dobrzy.

Ta blokada mentalna dotycząca przyszłości nie została jeszcze zbadana ani nazwana przez psychologów, ale wydaje się przypominać autyzm. Niektóre osoby autystyczne są wybitnie uzdolnione matematycznie albo technicznie. Ich umiejętności społeczne są niedorozwinięte, ale nie stanowi to sedna ich problemu. Osoby autystyczne nie potrafią postawić się w sytuacji innego człowieka, nie umieją patrzeć na świat z jego perspektywy. Traktują innych ludzi jak przedmioty nieożywione, maszyny, którymi rządzą jasno określone reguły. Nie są w stanie wykonać tak prostych operacji myślowych, jak „on wie, że ja nie wiem, że wiem”, i właśnie ta nieumiejętność ogranicza ich umiejętności społeczne. (Co ciekawe, osoby autystyczne, niezależnie od swojej „inteligencji”, nie potrafią również zrozumieć niepewności).

Autyzm nazywany jest ślepotą umysłu, więc naszą nieumiejętność dynamicznego myślenia, postawienia się w sytuacji obserwatora z przyszłości powinniśmy nazwać ślepotą przyszłości.

Prognozy, błędne prognozy i szczęście

Przejrzałem literaturę kognitywistyczną, szukając jakichkolwiek badań nad ślepotą przyszłości, ale niczego nie znalazłem. Z kolei w literaturze poświęconej szczęściu trafiłem na analizę naszych chronicznych błędów prognostycznych, dzięki którym jesteśmy szczęśliwi.

Oto mechanizm owego błędu prognostycznego. Macie zamiar kupić nowy samochód, który odmieni wasze życie. Wasz status społeczny wzrośnie, a jazda do pracy stanie się przyjemnością. Silnik pracuje tak cicho, że możecie słuchać nokturnów Rachmaninowa na autostradzie. Ten nowy samochód na stałe podniesie wasz poziom zadowolenia z życia. Każdy, kto was zobaczy, pomyśli sobie: „Rany, ależ on ma wspaniały samochód”. Zapominacie jednak, że takie same oczekiwania mieliście

przy zakupie poprzedniego samochodu. Nie spodziewacie się, że radość z nowego auta po pewnym czasie osłabnie i wrócicie do stanu początkowego, tak jak poprzednio. Kilka tygodni po tym, jak wyjedziesz nowym samochodem z salonu, zacznie was nudzić. Gdybyście to przewidzieli, prawdopodobnie nie kupilibyście go wcale.

Macie zamiar kolejny raz popełnić ten sam błąd prognostyczny. A wystarczyłaby tylko odrobina introspekcji, żeby go uniknąć!

Psychologowie badali to zjawisko w kontekście zarówno przyjemnych, jak i nieprzyjemnych zdarzeń. Przeceniamy wpływ obu rodzajów przyszłych wydarzeń na nasze życie. Prawdopodobnie wynika to z naszej konstrukcji psychicznej, którą Danny Kahneman nazywa oczekiwaną użytecznością, a Dan Gilbert – prognozowaniem afektywnym. Nie chodzi o to, że mamy tendencję do błędnego prognozowania swojego przyszłego szczęścia – sęk w tym, że nie uczymy się rekurencyjnie ze swoich wcześniejszych doświadczeń. Fakt, że nie wyciągamy wniosków z błędnych prognoz naszych stanów afektywnych, świadczy o blokadzie mentalnej i zaburzonym odbiorze rzeczywistości.

Zdecydowanie przeceniamy wpływ nieszczęść na nasze życie. Myślicie, że utrata całego majątku albo obecnego statusu społecznego byłaby koszmarem, ale prawdopodobnie się mylicie. Istnieje większa szansa, że przystosujecie się do nowej sytuacji, tak samo jak po poprzednich nieszczęściach. Może odczujecie to boleśnie, ale nie będzie tak źle, jak się spodziewacie. Błąd tego rodzaju może pełnić ważną funkcję: motywować nas do ważnych działań (kupna nowego samochodu albo bogacenia się) i powstrzymywać nas przed zbędnym ryzykiem. A jest to częścią szerszego problemu: my, ludzie, musimy się trochę samooszukiwać. Zgodnie z teorią samooszukiwania się Triversa ma to nas pozytywnie nastrajać na przyszłość. Ale samooszukiwanie się nie jest korzystną strategią poza swoim środowiskiem naturalnym. Powstrzymuje nas przed podejmowaniem zbędnego ryzyka – ale z Rozdziału 6 dowiedzieliśmy się, że nie uwzględnia wielu współczesnych źródeł ryzyka, których się nie boimy, ponieważ nie działają nam na wyobraźnię, między innymi ryzyka inwestycyjnego, zagrożeń ekologicznych czy długoterminowych papierów wartościowych.

Helenos i prognozy wsteczne

Jeśli pracujecie jako jasnowidze i opisujecie przyszłość mniej uprzywilejowanym śmiertelnikom, to jesteście oceniani na podstawie trafności swoich prognoz.

Helenos w Iliadzie był jasnowidzem innego rodzaju. Ten syn Priama i Hekabe uchodził za najmądrzejszego człowieka w armii trojańskiej. Właśnie on na torturach zdradził Achajom, jak zdobyć Troję (najwyraźniej nie przewidział, że sam zostanie schwytany). Ale nie to było w nim wyjątkowe. W odróżnieniu od innych jasnowidzów Helenos potrafił przewidzieć przeszłość z niezwykłą dokładnością – nie znając żadnych szczegółów na jej temat. Przewidywał wstecz.

Nasz problem nie polega tylko na tym, że nie znamy przyszłości – o przeszłości też niewiele wiemy. Jeśli chcemy poznać historię, to bardzo potrzebujemy kogoś w rodzaju Helenosa. Zaraz się przekonamy, dlaczego tak jest.

Topniejąca kostka lodu

Wykonaj teraz następujący eksperyment myślowy, który zapożyczyłem od moich przyjaciół, Aarona Browna i Paula Wilmotta:

Operacja numer 1 (topnienie kostki lodu): Wyobraźcie sobie kostkę lodu i pomyślcie o tym, jak będzie topnieć przez następne dwie godziny, podczas gdy wy rozegracie kilka partyjek pokera z przyjaciółmi. Spróbujcie wyobrazić sobie kształt kałuży, która powstanie w rezultacie.

Operacja numer 2 (skąd się wzięła woda?): Wyobraźcie sobie kałużę wody na podłodze. A teraz spróbujcie zrekonstruować w wyobraźni kształt kostki lodu, którą kiedyś tworzyła. Zwróćcie uwagę, że ta kałuża nie musiała powstać z topnienia kostki lodu.

Druga operacja myślowa jest trudniejsza. Helenos miał prawdziwy talent.

Różnica między tymi dwoma procesami jest następująca. Jeśli dysponujecie odpowiednimi modelami (i odrobiną wolnego czasu, z którą nie wiecie, co zrobić), możecie bardzo precyzyjnie przewidzieć, w jaki sposób będzie topnieć kostka lodu – to konkretny problem techniczny, pozbawiony złożoności, a więc łatwiejszy od przykładu z kulami bilardowymi. Jednakże z kałuży wody możecie skonstruować nieskończoną liczbę możliwych kostek lodu, o ile woda w ogóle pochodzi ze stopniałego lodu. Pierwszy proces, od kostki lodu do kałuży, nazywamy procesem prospektywnym. Drugi kierunek, proces retrospektywny, jest dużo bardziej skomplikowany. Procesów progresywnych zazwyczaj używa się w fizyce i inżynierii; procesów regresywnych w niepowtarzalnych i nieeksperymentalnych podejściach historycznych.

Można powiedzieć, że ograniczenia, które nie pozwalają nam zamknąć rozbitego jajka z powrotem w skorupce, powstrzymują nas również przed poddawaniem inżynierii wstecznej naszej historii.

A teraz trochę skomplikuję problem procesów prospektywnych i retrospektywnych założeniem nieliniowości. Zastanówmy się nad tak zwanym paradygmatem „motyla w Indiach”, który pojawił się w poprzednim rozdziale w kontekście odkrycia Lorenza. Jak mogliśmy się przekonać, jeden drobny czynnik w złożonym systemie może prowadzić do poważnych, nieprzypadkowych konsekwencji, w zależności od bardzo szczególnych warunków. Trzepot skrzydeł jednego motyla w Nowym Delhi może być przyczyną huraganu w Karolinie Północnej, mimo że zerwał się on dopiero kilka lat później. Trudno jednak zakładać, że na podstawie obserwacji huraganu w Karolinie Północnej byłbyś w stanie określić jego przyczyny:

istnieją całe miliardy drobiazgów, które mogły go wywołać, na przykład trzepot skrzydeł motyli w Timbuktu albo kichanie dzikich psów w Australii. Proces, który prowadzi od motyla do huraganu, jest znacznie prostszy niż proces o przeciwnym

kierunku, od huraganu do potencjalnego motyla.

Oba procesy bardzo często są ze sobą mylone. Metafora motyla w Indiach zmyliła przynajmniej jednego reżysera filmowego. Na przykład Szczęśliwy traf (oryginalny tytuł: Trzepot skrzydeł motyla), francuskojęzyczny film niejakiego Laurenta Firode’a, miał zachęcić ludzi do skupiania się na drobnych sprawach, które mogą odmienić bieg ich życia. Hej, skoro nawet najbłahsze wydarzenie (spadający na ziemię płatek, który zwróci waszą uwagę) może wpłynąć na to, kogo wybierzesz na partnera życiowego, to warto się skoncentrować na drobiazgach. Ani reżyser, ani recenzenci nie zauważyli, że mają do czynienia z procesem retrospektywnym; każdego dnia wokół nas dzieją się miliardy trywialnych rzeczy. Nie jesteśmy w stanie przeanalizować ich wszystkich.

Raz jeszcze – niepełne informacje

Wystarczy użyć arkusza kalkulacyjnego na swoim komputerze, żeby wygenerować losową serię danych, punktów, które możemy nazwać historią. Jak to możliwe? Program komputerowy stosuje bardzo skomplikowane równanie o nieliniowym charakterze, żeby podać na pozór losowo wybrane liczby. Równanie jest bardzo proste: jeśli je znacie, wiecie, jaka liczba będzie następna. Jednak poddanie równania inżynierii wstecznej i przewidzenie kolejnych danych z serii byłoby praktycznie niewykonalne dla człowieka. A mówię tu o programie komputerowym na jedną linijkę kodu (tak zwanym tent map), który generuje garść danych, a nie o miliardach równoczesnych zdarzeń składających się na historię świata. Innymi słowy, nawet gdyby historia była nielosowym szeregiem danych, wygenerowanych przez „ogólne równanie świata”, to dopóki inżynieria wsteczna takiego równania przekracza ludzkie możliwości, należałoby uznać go (szereg) za losowy, zamiast nadawać mu miano chaosu deterministycznego. Historycy powinni trzymać się z dala od teorii chaosu i problemów inżynierii wstecznej, chyba że omawiają ogólne własności świata i chcą poznać granice swojej niewiedzy.

Tym samym przechodzimy do poważniejszego problemu z działalnością historyków. Fundamentalna trudność praktyczna wygląda moim zdaniem następująco: wprawdzie w teorii przypadkowość to nieodłączna cecha zdarzeń, ale w praktyce jest ona efektem niepełnej informacji, co w Rozdziale 1 nazwałem nieprzejrzystością.

Ludzie, którzy nie specjalizują się w zagadnieniach przypadkowości, nie rozumieją tej subtelnej różnicy. Kiedy mówię o niepewności i przypadkowości na konferencjach, filozofowie, a czasem również matematycy dopytują się o najmniej istotną kwestię, mianowicie, czy przypadkowość, o którą mi chodzi, to „rzeczywista przypadkowość” czy też „chaos deterministyczny” udający przypadkowość. Autentycznie przypadkowy system jest faktycznie przypadkowy i nie ma żadnych przewidywalnych własności. Z kolei system chaotyczny ma całkowicie przewidywalne własności, które trudno jednak poznać.

Dlatego moja odpowiedź jest podzielona na dwie części.

1. W praktyce między tymi zjawiskami nie ma różnicy funkcjonalnej, ponieważ nigdy nie czynimy takiego rozróżnienia – różnica jest czysto matematyczna, a nie praktyczna. Jeśli widzę kobietę w ciąży, płeć jej dziecka jest dla mnie kwestią czysto losową (na każdą z płci przypada 50 proc. szans) – ale inaczej może być w przypadku jej lekarza, który mógł wykonać USG.

W praktyce przypadkowość wynika z posiadania niepełnych informacji.

2. Sam fakt, że ktoś mówi o tej różnicy, wskazuje, że nigdy nie podjął żadnej istotnej decyzji w warunkach niepewności – dlatego nie zdaje sobie sprawy, że w praktyce wspomniane zjawiska są niemożliwe do rozróżnienia.

W ostatecznym rozrachunku przypadkowość to po prostu nie-wiedza. Świat jest nieprzejrzysty, a my dajemy się zwieść pozorom.

To, co nazywają wiedzą

Jeszcze jedna refleksja na temat historii.

Historia przypomina muzeum, w którym można podziwiać przeszłość i napawać się urokiem starych, dobrych czasów. To cudowne lustro odbijające nasze narracje. Przeszłość można badać nawet przy wykorzystaniu analiz DNA. Osobiście lubię historię literacką. Historia starożytna zaspokaja moje pragnienie zbudowania własnej autonarracji, własnej tożsamości i odwołania się do moich (skomplikowanych) korzeni w regionie wschodniośródziemnomorskim. Wolę nawet opisy ze starszych, wyraźnie mniej precyzyjnych książek od współczesnych ujęć tematu. W grupie autorów, do których wracam (a prawdziwym sprawdzianem waszej sympatii do autora jest to, czy wracacie do jego książek), znajdują się następujący pisarze:

Plutarch, Liwiusz, Swetoniusz, Diodor Sycylijski, Gibbon, Carlyle, Renan i Michelet. W porównaniu z dzisiejszymi pracami ich teksty są zdecydowanie gorszej jakości; opierają się w dużej mierze na dowodach anegdotycznych i mnóstwo w nich

Plutarch, Liwiusz, Swetoniusz, Diodor Sycylijski, Gibbon, Carlyle, Renan i Michelet. W porównaniu z dzisiejszymi pracami ich teksty są zdecydowanie gorszej jakości; opierają się w dużej mierze na dowodach anegdotycznych i mnóstwo w nich

W dokumencie CZARNY ŁABĘDŹ (Stron 107-112)