• Nie Znaleziono Wyników

MARGARITAS ANTE PORCOS 9

W dokumencie CZARNY ŁABĘDŹ (Stron 173-177)

Jak nie sprzedawać książek na lotniskach – Woda mineralna na pustyni – Jak skutecznie umniejszać idee innych ludzi Zacznijmy od początku. Czarny Łabędź jest książką o istotnych ograniczeniach epistemicznych, nie tylko psychologicznych (pycha i błędy poznawcze), lecz także filozoficznych (matematycznych) granicach wiedzy, zarówno jednostkowej, jak i zbiorowej. Podkreślam słowo „istotnych”: skupiam się na rzadkich zdarzeniach o dużej sile rażenia, gdyż nasza wiedza, i empiryczna, i teoretyczna, zawodzi w takich sytuacjach – im rzadsze zdarzenie, tym mniej potrafimy je przewidzieć i tym większa siła jego rażenia. Zatem Czarny Łabędź mówi o naszych błędach w niektórych dziedzinach, spotęgowanych przez długą tradycję scjentyzmu i natłok informacji, które zwiększają naszą pewność siebie, nie podnosząc poziomu naszej wiedzy.

Porusza problem eksperta, pokazując, jakie szkody wywołuje zdawanie się na szarlatanów udających naukowców, którzy niekiedy zasłaniają się skomplikowanymi równaniami, albo zwykłych, nieszarlatańskich naukowców, którzy wierzą w swoje metody trochę bardziej, niż uzasadniają to dane empiryczne. Chodzi o to, żeby nie wyjść na indyka tam, gdzie ma to znaczenie – nie ma nic złego w byciu głupcem, kiedy nie pociąga to za sobą żadnych konsekwencji.

PODSTAWOWE BŁĘDY INTERPRETACYJNE

Teraz omówię krótko te aspekty koncepcji Czarnego Łabędzia, które mogą budzić pewne wątpliwości – chociaż problemy zgłaszają głównie specjaliści, rzadziej zwykli czytelnicy, amatorzy. Przedstawię je w postaci listy:

1) Mylenie Czarnego Łabędzia (zwracam uwagę na wielkie litery) z problemem logicznym. (Błąd popełniany przez brytyjskich intelektualistów – intelektualiści z innych krajów nie znają filozofii analitycznej na tyle, żeby móc paść jego ofiarą)10.

2) Utrzymywanie, że mapy, którymi dysponowaliśmy, były lepsze niż nic. (Błąd ludzi, którzy nie mają doświadczenia kartograficznego, „ekspertów” od spraw ryzyka albo, co gorsza, pracowników Banku Rezerw Federalnych Stanów Zjednoczonych). To najdziwniejszy ze wszystkich błędów. Niewielu znanych mi ludzi wsiadłoby do samolotu, który ma wylądować na lotnisku La Guardia w Nowym Jorku, gdyby pilot posługiwał się mapą lotniska w Atlancie, „bo innej nie ma”.

Każdy, kto ma odrobinę oleju w głowie, pojechałby samochodem albo pociągiem, a w ostateczności – został w domu.

Tymczasem kiedy przychodzi do ekonomii, wszyscy wolą posługiwać się w Ekstremistanie miarami przystosowanymi do Przeciętnostanu, uzasadniając to tym, że „żadnych innych nie mamy”. Nasze babcie rozumieją, że na cel podróży warto wybrać miejsce, którego mapą dysponujemy, zamiast jechać na oślep, a potem szukać „najlepszej możliwej” mapy. Z jakiegoś powodu pomysł ten jest jednak obcy doktorom nauk społecznych.

3) Przekonanie, że Czarny Łabędź powinien być Czarnym Łabędziem dla wszystkich obserwatorów. (Błąd popełniany przez ludzi, którzy powinni spędzać więcej czasu w Brooklynie, ponieważ brakuje im sprytu i inteligencji społecznej, żeby zrozumieć, że niektórzy są frajerami).

4) Niedocenianie rad, jak nie należy postępować, i domaganie się bardziej „konstruktywnych” sugestii albo wskazówek dotyczących „następnego kroku”. (Błąd popełniany zwykle przez prezesów dużych firm i tych, którzy kiedyś chcieliby pełnić tę funkcję)11.

5) Nieświadomość, że niepodjęcie żadnego działania może być znacznie lepszą decyzją od podjęcia potencjalnie szkodliwego działania. (Błąd popełniany przez większość ludzi, którzy nie są babciami).

6) Nadawanie moim koncepcjom gotowych etykiet (takich jak sceptycyzm, grube ogony, prawa potęgowe) i zrównywanie ich z nieadekwatnymi tradycjami badawczymi (albo, co gorsza, przypisywanie im „logiki modalnej”, „rozmytej logiki” lub innych typów logiki, o których dana osoba wie tyle, co nic). (Błąd popełniany przez ludzi z dyplomem uniwersyteckim z obu wybrzeży).

7) Przekonanie, że Czarny Łabędź wynika z błędów w stosowaniu rozkładu normalnego, których wszyscy są ponoć świadomi, oraz że owym błędom można zaradzić, zastępując to prawdopodobieństwo liczbą pochodzącą z rozkładu typu Mandelbrota.

(Błąd popełniany przez pseudonaukowych profesorów finansów z etatem na uczelni, takich jak choćby Kenneth French).

8) Utrzymywanie, że „już o tym wiedzieliśmy”, a w mojej książce „nie ma niczego nowego”, a potem bankrutowanie w następstwie kryzysu z 2008 roku. (Błąd popełniany przez tych samych profesorów finansów, o których wspomniałem wyżej, którzy jednak zaczęli pracować na Wall Street, a teraz są spłukani).

9) Mylenie mojej koncepcji z popperowskim pojęciem falsyfikacji – albo utożsamianie któregokolwiek z moich pomysłów z istniejącą kategorią, która brzmi znajomo. (Błąd popełniany przede wszystkim przez socjologów, profesorów politologii z Uniwersytetu Columbia i innych, którzy usiłują być wszechstronnymi intelektualistami i uczą się na pamięć haseł z Wikipedii).

10) Traktowanie prawdopodobieństw (przyszłych stanów) jako zjawisk mierzalnych, takich jak temperatura albo waga waszej siostry. (Błąd ludzi z doktoratem MIT albo czymś w tym rodzaju, którzy później poszli gdzieś do pracy, a teraz spędzają czas na czytaniu blogów).

11) Marnowanie energii na różnicę między przypadkowością ontyczną i epistemiczną – rzeczywistą przypadkowością a przypadkowością wynikającą z braku pełnych informacji – i pomijanie znacznie istotniejszej różnicy między Przeciętnostanem a Ekstremistanem. (Błąd ludzi, którzy nie mają hobby ani problemów osobistych, cierpią na brak miłości i nadmiar wolnego

czasu).

12) Przekonanie, że moje rady brzmią: „Nie prognozuj” i „Nie używaj modeli”, a nie: „Nie używaj sterylnych prognoz obarczonych ogromnym błędem” i „Nie używaj modeli w Czwartej Ćwiartce”. (Błąd popełniany przez większość ludzi, którzy zawodowo zajmują się prognozowaniem).

13) Interpretowanie moich słów jako „Czasem mamy prze**ane”, a nie „W takich sytuacjach mamy prze**ane”. (Błąd popełniany przez wielu ludzi, którzy kiedyś zgarniali premie)12.

Jestem naprawdę pełen podziwu dla inteligentnych, zainteresowanych tematem amatorów z otwartym umysłem. Z zaskoczeniem i radością odkryłem, że przenikliwi amatorzy, którzy czytają książki, żeby pogłębić swoją wiedzę, i dziennikarze (z wyjątkiem tych zatrudnionych w dzienniku The New York Times), rozumieli moje koncepcje znacznie lepiej niż specjaliści.

Czytelnicy z branży ekonomicznej są mniej autentyczni w swoim podejściu: albo czytają za szybko, albo mają w tym jakiś interes. Jeśli ktoś czyta „z obowiązku” albo po to, żeby podnieść swój status zawodowy (na przykład pisząc recenzję), a nie dla zaspokojenia szczerej ciekawości, to takie czytanie jest inne: czytelnicy, którzy mają zbyt wiele (albo zbyt niewiele) na głowie, zwykle czytają szybko i wydajnie, analizują żargon i szybko dostrzegają związki moich koncepcji z istniejącymi teoriami. W rezultacie idee przedstawione w Czarnym Łabędziu początkowo zostały wtłoczone w dobrze znany, skomodytyzowany kontekst, jak gdyby mieściły się w standardowych pojęciach sceptycyzmu, empiryzmu, esencjalizmu, pragmatyzmu, popperowskiego falsyfikacjonizmu, knightowskiej niepewności, ekonomii behawioralnej, praw potęgowych, teorii chaosu itp. Ale amatorzy ocalili moją koncepcję. Dziękuję wam, czytelnicy.

Jak już pisałem, to, że uciekł wam pociąg, jest przykre tylko wtedy, gdy biegliście, żeby na niego zdążyć. Nie chciałem wydać bestsellera (myślałem, że była nim moja poprzednia książka, więc skupiłem się na autentyczności przekazu), więc nie byłem gotowy na nieprzyjemne skutki uboczne, jakie się z tym wiążą. Ze względu na status bestsellera początkowo moją książkę zaklasyfikowano do kategorii literatury faktu i traktowano jako „poradnik”. Musiałem znieść to, że jakiś dokładny i

„kompetentny” redaktor wprowadził w tekście cięcia, a moja książka trafiła do kiosków na lotniskach, gdzie kupowali ją

„myślący” biznesmeni. Sytuację, w której wielbiciele „poradników” , czyli wykształceni filistrzy, dostają do rąk prawdziwą książkę, można porównać do sytuacji, w której fani dietetycznej coca-coli próbują starego bordeaux i wypowiadają się na temat jego smaku. Zazwyczaj narzekają, że liczyli na dietetyczną książkę zawierającą „praktyczne wskazówki” albo „lepsze narzędzia prognostyczne”, tym samym pokazując, że zaliczają się do grupy potencjalnych ofiar Czarnych Łabędzi. Dalej omówię przypadłość przypominającą błąd potwierdzenia: szarlatani podają ludziom rady pozytywne (co należy robić), których się domagają, ponieważ ludzie nie cenią rad negatywnych (czego nie należy robić). Najwyraźniej rada „jak nie pójść na dno” nie znajduje aprobaty u tych czytelników; niemniej jednak, zważywszy na to, że niewielu firmom ostatecznie się to udaje, rada, jak uniknąć śmierci, to najlepsza – i najbardziej odporna – wskazówka. (Szczególnie po tym, jak wasza konkurencja popadnie w tarapaty i możecie zgodnie z prawem splądrować jej firmy)13. Wielu czytelników (na przykład zatrudnionych w bankowości albo branży prognostycznej) nie rozumie również, że „następny właściwy krok” w ich przypadku polega na tym, żeby zmienili zawód na bardziej etyczny.

Owe poradniki świetnie wpisują się w nasze ograniczenia mentalne i mówią ludziom to, co ci chcą usłyszeć – ale to nie wszystko. Często napisane są obrzydliwie stanowczym tonem, jak raporty doradców biznesowych, którzy usiłują was przekonać, że są mądrzejsi, niż są w rzeczywistości. Opracowałem prosty test kompresji, wykorzystując pewną wersję tak zwanej złożoności Kołmogorowa, miary tego, na ile można skrócić przekaz, nie tracąc jego istoty. Polega on na maksymalnym streszczeniu książki w taki sposób, żeby nie przeinaczyć jej idei i nie pozbawić jej wartości estetycznej. Mój przyjaciel ze Szwajcarii (który nie lubi wolno chodzić i ciągnie mnie ze sobą w Alpy), właściciel firmy, która streszcza książki i sprzedaje podsumowania zajętym biznesmenom, przekonał mnie, że jego przedsiębiorstwo realizuje szczytną misję, ponieważ treść niemal wszystkich książek biznesowych można zawrzeć na kilku stronach bez straty dla ich przekazu i wartości; z kolei powieści i traktatów filozoficznych nie da się skompresować.

Zatem esej filozoficzny jest początkiem, a nie końcem. Sam w każdej kolejnej książce rozważam ten sam temat, w odróżnieniu od twórcy literatury faktu, który za każdym razem omawia odrębny, spójny i zamknięty obszar. Chciałbym pokazać ludziom nowy sposób traktowania wiedzy, zapoczątkować długi, autentyczny proces. Naprawdę cieszy mnie, że dziś, kiedy piszę ten esej, kilka lat po ukazaniu się Czarnego Łabędzia, moja koncepcja dociera do wnikliwych czytelników, inspiruje uczonych o podobnych poglądach do wykraczania poza nią i prowadzenia badań w dziedzinie epistemologii, inżynierii, edukacji, obrony narodowej, badań operacyjnych, statystyki, politologii, socjologii, klimatologii, medycyny, prawa, estetyki i ubezpieczeń (chociaż nie dotyczy to obszaru, na którym Czarny Łabędź okazał się trafną ideą w błyskawiczny i nieoczekiwany sposób, jak przystało na Czarnego Łabędzia, czyli obszaru ekonomii).

Miałem to szczęście, że wystarczyło kilka lat (na które przypadł poważny kryzys ekonomiczny), żeby Republika Liter zrozumiała, że Czarny Łabędź to przypowieść filozoficzna.

Jak zatrzeć własne przestępstwa

W odbiorze Czarnego Łabędzia da się wyróżnić dwa odrębne etapy. Na pierwszym etapie, kiedy książka trafiła na listę bestsellerów w niemal każdym kraju, w którym ją wydano, wielu przedstawicieli nauk społecznych i specjalistów w sprawach finansów wpadło w pewną pułapkę: krytykowali mnie wyłącznie na tej podstawie, że sprzedawałem za dużo książek, a mój

przekaz był zrozumiały dla czytelników; uznali, że Czarny Łabędź nie może wyrażać oryginalnej, spójnej argumentacji i należy do literatury „popularnonaukowej”, dlatego nie warto go czytać ani komentować.

Zaczęło się to zmieniać, kiedy w rozmaitych periodykach zaczęły się pojawiać moje trudniejsze, matematyczne, empiryczne i naukowe artykuły mające zatrzeć złe wrażenie po tym, jak sprzedałem za dużo książek14. A potem zapadła cisza.

Do chwili, gdy pracuję nad tym esejem, nikt nie obalił moich tez; w zasadzie mój artykuł o Czwartej Ćwiartce z International Journal of Forecasting (który uprościłem na potrzeby tego eseju) przyniósł niepodważalne dowody na to, że większość (a może nawet wszystkie) „ścisłych” prac ekonomicznych odwołujących się do zaawansowanej statystyki to pic na wodę, wielki zbiorowy przekręt (z rozproszeniem odpowiedzialności), bezużyteczny w dziedzinie zarządzania ryzykiem.

Mimo kilku kampanii oszczerstw, a raczej prób przeprowadzenia kampanii oszczerstw (za którymi zwykle stali byli pracownicy Wall Street albo wielbiciele dietetycznej coca-coli), nikomu nie udało się dotąd formalnie (czy nawet nieformalnie) obalić moich tez – ani argumentów logiczno-matematycznych, ani argumentów empirycznych.

W międzyczasie zdałem sobie jednak sprawę z ważnego aspektu dotyczącego przedstawiania koncepcji Czarnego Łabędzia.

W książce Ślepy traf przekonywałem, że „70 procent szans na przeżycie” brzmi zupełnie inaczej niż „30 procent szans na zgon” (o czym wiedziałem z doświadczenia). Teraz zrozumiałem, że mówiąc badaczom „W tych obszarach wasze metody świetnie się sprawdzają”, trafiam do nich znacznie skuteczniej, niż mówiąc „Na tym się w ogóle nie znacie”. Zatem stojąc przed najbardziej wrogą mi wówczas publicznością na świecie, czyli członkami Amerykańskiego Towarzystwa Statystycznego [ang. American Statistical Association], pokazałem im mapę czterech ćwiartek i oświadczyłem: „Wasza wiedza wspaniale się sprawdza w tych trzech ćwiartkach, ale uważajcie na czwartą, ponieważ w niej rodzą się Czarne Łabędzie”. Reakcja?

Natychmiastowa aprobata, wsparcie, oferty dozgonnej przyjaźni i napojów (dietetycznej coca-coli), zaproszenia na ich sesje, a nawet uściski. To wystąpienie dało nawet początek serii artykułów naukowych poświęconych lokalizacji Czwartej Ćwiartki i tym podobnym kwestiom i nawiązujących do moich koncepcji. Moi słuchacze próbowali mnie przekonać, że statystycy nie są odpowiedzialni za opisywane przeze mnie aberracje, zrzucając winę na przedstawicieli nauk społecznych, którzy stosują metody statystyczne, chociaż ich nie rozumieją (co ku mojemu przerażeniu potwierdziły moje późniejsze eksperymenty, o czym piszę dalej).

Drugą zmianę w odbiorze moich koncepcji przyniósł kryzys z 2008 roku. Wciąż zapraszano mnie do wzięcia udziału w rozmaitych debatach, ale przestałem się zgadzać, ponieważ trudno mi było powstrzymać uśmiech, a czasem uśmieszek, kiedy słuchałem skomplikowanej argumentacji moich rozmówców. Skąd brał się mój uśmiech? Poczułem się zrehabilitowany. Nie w sposób intelektualny, jak człowiek, który wygrał ważny spór – nic podobnego. Odkryłem, że środowisko akademickie nie zmienia zdania z własnej woli; wyjątkiem mogą być prawdziwie naukowe dziedziny w rodzaju fizyki. To było inne uczucie:

trudno się skupić na rozmowie, szczególnie o kwestiach matematycznych, kiedy właśnie zarobiliście kilkaset tysięcy razy więcej, niż wynosi roczna pensja badacza, który usiłuje wam udowodnić, że się „mylicie”, mając odwrotną wizję świata niż on.

Przejście przez pustynię

Miałem bowiem za sobą trudny okres. Po publikacji Czarnego Łabędzia przeżyłem coś, co Francuzi określają mianem traversée du désert: ogromne pragnienie i ogromną dezorientację, jaka towarzyszy podróży przez pustynię w poszukiwaniu nieznanego celu albo czegoś w rodzaju ziemi obiecanej. Było mi trudno, bo stale krzyczałem „Pożar! Pożar! Pożar!”, usiłując zwrócić uwagę na ukryte ryzyka systemu, ale wszyscy ignorowali treść moich słów, skupiając się wyłącznie na formie, jak gdyby mówili: „Jeśli chcesz krzyczeć »Pożar!«, musisz popracować nad dykcją”. Na przykład organizator konferencji TED (okropieństwa, które zamienia naukowców i myślicieli w kiepskich artystów estradowych przypominających cyrkowców) narzekał, że mój styl prezentacji nie odpowiada jego preferencjom, dlatego mój wykład o Czarnych Łabędziach i kruchości nie trafił do Internetu. Oczywiście później usiłował przypisać sobie autorstwo moich przestróg wygłoszonych przed kryzysem z 2008 roku15.

Większość przytaczanych argumentów podkreślała, że „to były inne czasy” – ludzie powoływali się na strategię wielkiego umiarkowania niejakiego Bena Bernanke (prezesa Banku Rezerwy Federalnej w chwili, gdy piszę te słowa), który dał się nabrać jak indyk przed Świętem Dziękczynienia, bo nie rozumiał, że ograniczenie codziennej zmienności wywołuje przejście do Ekstremistanu.

Poza tym, kiedy pomstowałem na modele, przedstawiciele nauk społecznych powtarzali, że zdają sobie sprawę z ich wad, ale wierzą w powiedzenie, że „wszystkie modele są błędne, ale niektóre są również użyteczne”. Nie rozumieli, że problem polega na tym, że „niektóre są szkodliwe”. Bardzo szkodliwe. Jak powiedziałby Gruby Tony, „Gadanie nic nie kosztuje”.

Dlatego razem z Markiem Spitznagelem znów zaczęliśmy zajmować się „uodparnianiem” klientów na Czarne Łabędzie (pomagając ludziom realizować strategię sztangi z Rozdziału 11). Byliśmy przekonani, że system bankowy załamie się pod ciężarem ukrytych ryzyk – że takie zdarzenie będzie białym łabędziem. Kiedyś było szarym łabędziem, ale bielało coraz bardziej w miarę akumulowania ryzyk w systemie. Im dłużej kazałby na siebie czekać, tym większa byłaby jego siła rażenia.

Krach nastąpił około półtora roku po publikacji książki. Spodziewaliśmy się go i od dawna zajmowaliśmy pozycję przeciw systemowi bankowemu (i chroniliśmy klientów, uodparniając ich na Czarne Łabędzie), ale odbiór Czarnego Łabędzia w środowisku – i brak krytyki, która nie opierałaby się na argumentach ad hominem – sprawiły, że bardzo się obawialiśmy jego

skutków.

Jak Anteusz, który tracił siły z dala od ziemi, potrzebowałem kontaktu z prawdziwym światem, czegoś autentycznego i praktycznego. Nie chciałem skupiać się wyłącznie na swoich argumentach i próbować przekonać ludzi, że mam rację (większość ludzi daje się przekonać tylko do tego, co już wie). Zacząłem obracać się w prawdziwym świecie i zająłem się tradingiem, wcielając w życie swoją koncepcję. Miało to na mnie zbawienny wpływ, niezależnie od wspomnianej rehabilitacji; wystarczyła jedna otwarta transakcja, żebym mógł nie przejmować się całą resztą. Kilka miesięcy przed wybuchem kryzysu z 2008 roku zostałem zaatakowany na przyjęciu przez psychologa z Uniwersytetu Harvarda, który mimo nieznajomości mojej teorii prawdopodobieństwa prowadził osobistą wojnę przeciwko mnie i mojej książce. (Najbardziej bezwzględnymi i zgorzkniałymi krytykami są zwykle ludzie, których książki stoją obok mojej w księgarni). Miałem otwartą transakcję, więc mogłem skwitować to śmiechem – a co gorsza, przez jego złość poczułem się współwinny. Zastanawiam się, jak ta sytuacja wpłynęłaby na autora, który przypominałby mnie pod każdym względem, ale nie zajmowałby się tradingiem i podejmowaniem ryzyka. Kiedy wcielacie swoje poglądy w życie, z powodzeniem lub bez powodzenia, opinia innych ludzi jest wam bardziej obojętna – stajecie się bardziej odporni, bardziej wolni, bardziej autentyczni.

Moje rozliczne dyskusje w końcu na coś się zdały: przyniosły mi dowód na to, że zdarzenia z kategorii Czarnego Łabędzia wywoływane są często przez ludzi posługujących się miarami, których nie rozumieją. Dzięki nim uzyskują błędne wyniki, które sztucznie podnoszą ich pewność siebie. Byłem zdumiony, dlaczego ludzie wykorzystują miary rodem z Przeciętnostanu poza jego domeną i uważają, że to dobry pomysł. Podejrzewałem też, że problem jest znacznie głębszy, bo spośród osób zajmujących się zawodowo pomiarem prawdopodobieństwa prawie nikt nie ma pojęcia, o czym mówi. Przekonałem się o tym, uczestnicząc w debatach i dyskusjach panelowych z wieloma ważniakami, w tym z przynajmniej czterema noblistami z dziedziny ekonomii. Mówię poważnie. A problem ten można było z łatwością zmierzyć i przeanalizować. Ilościowcy w branży finansowej, naukowcy akademiccy i studenci posługiwali się pojęciem odchylenia standardowego oraz pisali o nim liczne prace, ale nie rozumieli, co ono znaczy, dlatego łatwo było zbić ich z tropu, zadając im podstawowe pytania o niematematyczne, rzeczywiste, konceptualne znaczenie przytaczanych przez nich liczb. I faktycznie zbijało ich to z tropu. Wraz z Danem Goldsteinem prowadziliśmy eksperymenty z udziałem specjalistów posługujących się miarami prawdopodobieństwa i ze zdumieniem stwierdziliśmy, że aż 97 proc. z nich nie odpowiedziało na podstawowe pytania16. Emre Soyer i Robin Hogarth później sprawdzili to na odrażającym polu ekonometrii (w dziedzinie, która nie istniałaby, gdyby poddać ją jakiejkolwiek weryfikacji naukowej) i znów okazało się, że większość badaczy nie rozumie narzędzi, którymi się posługuje.

Teraz, kiedy omówiłem już, jak została odebrana moja książka, przejdźmy do bardziej analitycznych kwestii.

Fragment IV

W dokumencie CZARNY ŁABĘDŹ (Stron 173-177)