• Nie Znaleziono Wyników

Narodziny Eli

W dokumencie Słowa jak skiby... T. 2 (Stron 169-175)

Bardzo oczekiwaliśmy tego dziecka. Halka cały okres ciąży czu-ła się dobrze, wolna od jakichkolwiek zagrożeń. Pracując niemal do ostatniego dnia przed rozwiązaniem, tłukła się po bezdrożach Warmii i Mazur, nie chcąc skracać urlopu macierzyńskiego. Obsługiwała ze-brania, brała udział w szkoleniach i naradach, interweniowała u władz w sprawach, które były jej zgłoszone. Nasze kontakty towarzyskie też trwały nieprzerwanie. Ciąża miała potrwać do początków marca, tym-czasem bóle pojawiły się wieczorem 23 lutego 1966r.

Halka uparła się stanowczo, że obejrzy do końca kolejny odcinek popularnego serialu telewizyjnego „Doktor Kildare”. Kiedy podjechała pod dom taksówka, ledwie zdążyła przygotować się do szpitala poro-dowego. W samochodzie bóle przybrały na sile i stały się częstsze, nie-pokojąc zarówno nas, jak i kierowcę, który - zgodnie z prośbą - jechał powoli, a samochód i tak podskakiwał na bruku, denerwując żonę.

Kierowca obawiał się tego, co i my, czyli porodu w drodze.

Szpital znajdował się blisko lasu nad Łyną, należało więc przeje-chać przez całe miasto, żeby się tam dostać. Zdążyliśmy w samą porę.

Jedynie zdążyłem ucałować, a już żonę zabrała pielęgniarka. Popro-siłem położną, by poinformowała telefonicznie, kiedy będzie już po wszystkim. Wracałem piechotą. Był lekki mróz, padał drobny śnieg.

Szedłem niespiesznie, niepewny, co się urodzi, chłopak czy dziew-czynka? Odrzucałem od siebie wszelkie złe myśli.

Ledwie wróciłem do domu i zaparzyłem herbatę, gdy odezwał się telefon:

- Jest pan ojcem! - usłyszałem. - Ma pan piękną córeczkę. Gra-tuluję!

Podziękowałem drżącym głosem. Spytałem:

- Jak czuje się żona?

- Normalnie - padła odpowiedź. Poród odbył się zgodnie z ocze-kiwaniami. Żona jest zmęczona, ale wkrótce wróci do siebie. Kiedy rodziła, raz po raz wzywała po imieniu pańskiej pomocy. Pewnie mocno się kochacie...

To było cudowne! Gotów byłem pędzić na skrzydłach do szpitala, żeby czym prędzej ujrzeć nasze dziecko, co oczywiście było nierealne.

Dopiero po trzech dniach znalazłem się w szpitalu - bez kwiatów, któ-rych wtedy niewolno było wnosić na porodówkę. Przez szybę zoba-czyłem nasze maleństwo. Żona trzymała ją w pieluszkach, przytuloną do piersi. Wtedy spotkał się po raz pierwszy nasz wzrok.

Gdy córeczka wróciła do domu, uparłem się wziąć ją na ramiona. Drżały mi ze szczę-ścia i wzruszenia, jak tez z oba-wy, by jej nie upuścić czy też nie skrzywdzić w inny sposób.

Na powitanie córki i mamy wy-sprzątałem kuchnię i pokój. Na-paliłem w piecu, żeby było cie-pło, a na stole ustawiłem dzban z kwiatami. Radość zagościła również na twarzy Halki.

Były gratulacje od przyja-ciół i osób bliskich. Życzyli nam jak najlepiej, oferując swoją po-moc. Udzielali porad, dzielili się swoimi doświadczeniami.

Młodzi tłumaczyli, żebyśmy nie

przejmowali się zanadto, a postępowali rozsądnie i racjonalnie. Naj-więcej pomogła nam jednak pani doktor Jadwiga Kołodziejczyk, pra-cująca w przychodni małego dziecka w starym ratuszu. Była to osoba niezmiernie oddana dzieciom, miła i czuła.

Maleńka Ela wiele zmieniła w naszym małżeństwie. Pojawiła się dzięki Bogu bez skazy na ciele i umyśle. Szybko rosła i rozwijała się, a my tę różnicę postrzegaliśmy bez mała z dnia na dzień. Jak tylko mo-gliśmy, obdarzaliśmy córeczkę opieką i miłością. A czas upływał bez wstrząsów. Pamiętam jak bardzo byliśmy wzruszeni, kiedy na jej twa-rzyczce pojawił się uśmiech, grymas radości i niezadowolenia. Przy-szło też gaworzenie. To cudowne obserwować stany emocjonalne swe-go dziecka! Jeswe-go przywiązanie do rodziców, demonstrowanie uczuć i

Ela urodziła się 24 lutego 1966 r.

PRL obchodziła tego roku Tysiąc-lecie Polski.

miłości. Ustawiczne miło-ścią, jednakże w ubóstwie i zacofaniu troszczyli się o nas, trzech swych synów.

Jakaż to wielka strata, iż nie doczekali wnucząt, z których niewątpliwie by-liby radzi, jak teraz my z naszych.

Antkowi i Francisz-ce Maziejukom urodzi-ły się dwie córki i syn - Marianna i Urszula oraz Zbyszek. Ta trójka do-chowała się swoich dzieci, którymi oni oboje, Antek i Frania, rozkoszowali się jako swoimi wnuczkami.

Janek z Aliną Matczyne ręce! Ileż trudu,

odpowiedzial-ności, wytrwałości i odwagi spoczywa na nich w toku pielęgnacji i wychowania dzie-ci! Zda się jeszcze niedawno Halka trosz-czyła się o naszą Elę (zdjęcie górne), a tu już (zdjęcie środkowe) przyszło jej troszczyć się o wnuczkę Irenkę, córkę Eli i Irka Łuszczewskich. I te same ręce, już mocni spracowane, ale wciąż sprawne i równie odpowiedzialne (zdjęcie dolne) trzymają Irenkę. Zatem - od becika do becika?

Mikołaja i Irenkę, które na dobre zawładnęły naszymi sercami. A oni, moi rodzice, o których niezmiennie pamiętam, nie doczekali tego szczęścia.

Na same wspomnienia cisną się do oczu łzy. W podobny ton re-fleksji popadła Halka:

- A może oni - także przecież i mój ojciec, którego zamordowali bolszewicy - widzą swe wnuczęta i roztaczają nad nimi opiekę?

- Chciałbym bardzo, żeby tak było - mówiłem.

Upłynęło wiele czasu, gdyśmy - z dużą przykrością i pretensją - uświadomili sobie, iż popełniliśmy kardynalny błąd poprzestając na jednym dziecku. Błąd, którego należało uniknąć. Bo też zdawało się nam fałszywie, że żyjąc skromnie nie będziemy w stanie zapewnić wa-runki bytowe chociażby dla dwojga dzieci. A to - co zrozumieliśmy za późno - było złudzenie. Niestety, ulegliśmy egoizmowi.

- Gdybyśmy mieli dwoje czy nawet troje dzieci - zauważyła Halka - też jakoś dalibyśmy sobie radę. A ileż więcej byłoby radości!

Wnucząt też byłoby więcej. Więcej miłości i radości, satysfakcji i nadziei na przyszłość. Zapewne Irenka i Mikołaj, które mocno kocha-my, cieszyliby się ze swoich ciotek i wujków...

Mikołaj i Irena wyzwalają wspomnienia dotyczące ich mamy.

Pod wieloma względami, gdy chodzi o charakter i urodę, Irena przy-pomina Elę z okresu, kiedy była dzieckiem. Mikołaj jest natomiast wierną kopią Irka, swego ojca. Czy odziedziczy po nim również za-interesowania?

Zdarzyło się kiedyś, że Elunia, jak ją nazywaliśmy, parsknęła bu-zią wypełnioną białym twarogiem. Opryskała Halkę. A to dlatego, że nie była w stanie przełknąć twarogu, który albo sie jej nie spodobał, albo nie smakował.

- Niech doda pani do twarogu przecier pomidorowy lub barwny sok owocowy. bądź dżem, wtedy córka zmieni gust - podpowiedziała pani Kołodziejczyk. Jej rada okazała się niezawodna.

Nad wnuczętami rozczulamy się bardziej aniżeli w młodości nad Elą. Najważniejsze jednak jest to, że one są blisko nas. Jak na nasz po-deszły wiek, przyszły na świat późno. Jesteśmy wdzięczni Bogu, że ob-darzył nas nimi, Czymże byłoby tez nich nasze życie? Smutne i ego-istyczne. Puste i bezbarwne.

Gdy Irena, spędzając u nas co drugi weekend, wyjeżdża do swego domu w Magdalence, powstaje pustka. Nagle brakuje gwaru i zamie-szania, nawet płaczu. I tysiąca najróżniejszych pytań. I jej miłości do nas oraz... kotów, które ona uwielbia; tak samo zresztą jak Mikołaj, bo obydwoje lubią zwierzęta. Czekają tutaj na jej powrót zatroskane zabawki, z którymi tak bardzo lubi przebywać.

Mikołaj bywa u nas rzadziej, zajęty pobytem w szkole, lecz gdy odjedzie, też pozostawia po sobie pustkę. Wyczekujemy cierpliwie dnia i godziny - chociaż jesteśmy starzy i opieka nad dziećmi sprawia nam niemało kłopotu - kiedy Bulikowie, Mirka i Waldemar, a według Irenki „Nypcia” i „Aguś” - przywiozą ją nam znowu. Miło usłyszeć już na korytarzu jej słodki głos.

Chrzest Eli odbył się w gotyckiej katedrze na olsztyńskiej Starów-ce. Przybyli goście z Jagodnicy, Antek z Franią. Był Janek, mój młodszy brat, mieszkający wówczas w Miastku, który wcześniej i potem dbał, ku naszej satysfakcji, byśmy się spotykali. Janek, będąc wówczas kie-rowcą „stara”, rozwoził po całym kraju skórzaną odzież i rękawiczki, wyrabiane w miasteckiej fabryce.

W zorganizowaniu przyjęcia pomagała nam mama Hali, Irena Mieczyńska, podówczas jeszcze czynna nauczycielka. Zaangażowała się w pomoc Wanda Wójcik, z którą byliśmy blisko związani. Wandzia bardzo lubiła Elę, wykazując się dużą dbałością i odpowiedzialnością.

Odegrała ważną rolę w chowaniu naszej córki.

Ojcem chrzestnym Eli był Antoni, mój star-szy brat, a matką chrzestną Irena Kropiewnicka, nasza przyjaciółka z Olsztyna, pochodząca ze wsi Radule pod Białymstokiem. Jako drugie - na cześć mamy - Ela otrzymała imię Halina.

Tak więc, jakby tego nie określać, nasz związek z Warmią i z Mazurami, które wspominam z roz-To oni, Irena Kropiewnicka i Antoni

Ma-ziejuk, trzymali do chrztu naszą Elżbietkę.

rzewnieniem, wzmoc-niony został narodzina-mi i dzieciństwem córki Elżbiety. Znalazła się ona w rejestrze - po raz pierwszy w swoim życiu - mieszkańców stolicy tego regionu.

Mikołaj i Irena uro-dzili się w Warszawie.

Ich chrzest odbywał się jednocześnie w podwar-szawskiej Magdalence w czerwcu 2006 roku.

W tamtejszym koście-le, małym, lecz bezpłat-ny urlop macierzyński, żeby opiekować się cór-ką, dopóki okaże się to możliwe ze względów finansowych. Zajęło to pięć lat z górą. I tyle

samo trwała rozłąka Halki z pracą zawodową. A po, mimo wszystko było to możliwe przy tylko jednej pensji.

Z tym, że ja, odciążony przez żonę z większości obowiązków do-mowych, mogłem pozwolić sobie - za co jestem jej wdzięczny - na efektywną pracę. Nie zawężało to moich powinności w opiece nad dzieckiem. Całkowite poświęcenie się Halki macierzyńskim obowiąz-kom wpłynęło zbawiennie na rozwój fizyczny, umysłowy i emocjo-nalny naszej córki. Nie mówiąc juz o rozwoju zdrowotnym - szeroko pojętym - dzięki czemu nie mieliśmy z Elą większych problemów.

Pierwszą część swego rzekę. W bliskim jej sąsiedztwie (zdjęcie

Bo też nic nie jest w stanie zastąpić matki w jej roli. W efekcie Ela okazała się osobą zdolną, rozbudzoną intelektualnie, z bogatą wy-obraźnią i poczuciem odpowiedzialności za swoje czyny. Inna sprawa, że na jej rozwój duży wpływ miała także teściowa Irena Mierczyń-ska, która po przejściu na emeryturę zamieszkała z nami, zajmując się wnuczką chętnie i długo. Po niej odziedziczyła Ela także zdolności lingwistyczne, których ja zostałem całkowicie pozbawiony. Ela opano-wała język angielski w stopniu dorównującym rodowitym Anglikom.

Już jako matka swoich dzieci, Mikołaja i Ireny Elżbieta, doceniła i zrozumiała troskę swej mamy, gdyż doświadczyła czym to zaowoco-wało. A ja? Choć jestem świadomy wyrazistej różnicy między tym, co było wtenczas, a jest obecnie, bo przecież zmienił się ustrój, przypo-minam jej do znudzenia, by pamiętała, iż w matczynej miłości - także opiece - nikt jej nie wyręczy. I że to, co odbywa się we wzbogacaniu duchowym i rozwoju dzieci przemija bardzo szybko i na zawsze. Nie-odwracalnie. Bo w żaden sposób nie da się powracać do chwil, które stopniowo czynią dziecko osobą dorosłą. A może niepotrzebnie o tym - jako dziadek - przypominam? Ela, tak samo jak Irek, kocha swe dzie-ci ponad wszystko i jest to bezcenne.

Sam, doceniając poświęcenie żony, mogłem bez uszczerbku zajmo-wać się dziennikarstwem, pewny, iż ona niczego nie zaniedba. Zarobko-wałem na utrzymanie rodziny i pilnoZarobko-wałem ojcowskich powinności.

W dokumencie Słowa jak skiby... T. 2 (Stron 169-175)