• Nie Znaleziono Wyników

Znad Łyny nad Wisłę

W dokumencie Słowa jak skiby... T. 2 (Stron 181-184)

Rozmyślałem, jak zacznie się nowy rozdział mego życia? Byłem pewny jedynie tego, że zrobię co będę mógł, by mi się powiodło, ale czy to wystarczy? Czy mam doświadczenie, które pozwoli sprostać ważnej funkcji?

Pytań i wątpliwości było wiele. Lecz tak naprawdę zabrakło cza-su, żebym rozczulał się nad sobą, gdyż wydarzenia potoczyły się szyb-ko. Ludomir Stasiak, sekretarz NK ZSL, wsadził mnie do samochodu i zawiózł na spotkanie z Wydziałem Prasy KC PZPR życząc powodze-nia. Politykę kadrową w podległych sobie mediach, choć byłem ludo-wcem, prowadziła partia. Szczególnie w odniesieniu do kombinatu prasowego, jakim była RSW Prasa, wydającego m.in. „Zarzewie”. Na-tomiast Jurek Grzybczak zaaranżował spotkanie ze Zdzisławem Ku-rowskim, przewodniczącym ZG ZMW, sprawującym patronat nad związkowym organem prasowym.

Halina Krzywdzianka, szefowa tygodnika, którą poznałem już wcześniej, podobnie jak moja żona, przyjęła mnie ciepło i serdecz-nie. Przedstawiała członkom kolegium redakcyjnego „Zarzewia” i całemu zespołowi. Pomimo koleżeńskiej atmosfery, byłem spięty i zagubiony, co oczywiście ukrywałem, dbając, by debiut wypadł po-myślnie.

Usiadłem za biurkiem naprzeciw Stanisława Wiechny, nieznane-go mi dotychczas, który także pełnił funkcję zastępcy redaktora na-czelnego tego tygodnika. Staszek okazał się osobą wyjątkowo otwartą i miłą. Był sympatyczny i kompetentny, a przy tym inteligentny i kole-żeński. Pomógł mi wejść w młodzieżowe środowisko dziennikarskie, które sam dokładnie rozpoznał już wcześniej.

Zostaliśmy przyjaciółmi. Nasze żony też się zaprzyjaźniły. Nigdy nie darliśmy ze sobą kotów. Z jednaką energią zabiegaliśmy o stan ty-godnika i działalność społeczną w ZMW. Z udziałem Władka

Biel-skiego, który był sekretarzem redakcji, podejmowaliśmy wspólnie ini-cjatywy wydawnicze i pamiętnikarskie.

Staszek nosił legitymację czerwoną, ja zieloną, co nam nie prze-szkadzało. Jeżeli dochodziło do rozbieżnych poglądów czy ocen, wy-jaśnialiśmy zawsze sobie takie różnice w spokoju i z zachowaniem tolerancji, bez potrzeby rezygnacji z ambicji. Gdy zaś sprawy zaczęły sięgać zbyt daleko, szliśmy wtedy... na piwo.

Pozostawało tak również wtedy, kiedy Staszek podjął pracę w KC PZPR, czy wówczas gdy pracował w redakcji „Gromada-Rolnik Pol-ski” i w Państwowym Wydawnictwie Rolniczym i Leśnym. Wieś była nam obu szczególnie bliska. Zainteresowania Staszka obejmowały zwłaszcza kulturę i obyczaje wsi, sztukę i literaturę chłopską, zaś moje dotyczyły głównie problemów ekonomicznych i społecznych wsi oraz ochrony środowiska.

Wiechno pochodził z podłowickiej wsi Leśniczówka. Bywałem tam. Znałem jego ojca, który był z zawodu kowalem. Człowiek zacny i godny. Na żonę wybrał sobie Staszek Janinę Rybusiewicz, łowicką rodaczkę, która skończyła medycynę i była lekarzem. Nieoczekiwana jego śmierć w młodym wieku przerwała naszą serdeczną więź. Staszek zmarł na raka.

Czułem, że zespół „Zarzewia” zaakceptował mnie. Odpowiada-jąc za sprawy społeczno-zawodowe młodzieży wiejskiej sprawowałem opiekę nad jednym z działów tej redakcji. Wpływałem na programo-wanie i dobór tematów, jak też planoprogramo-wanie numerów. Odpowiadałem też za przygotowanie merytoryczne i redakcyjne materiałów dzienni-karskich, które trafiały z mego poręczenia na łamy „Zarzewia”. Sam dużo pisałem, wyjeżdżając często w teren, chociaż formalnie nie mia-łem takiego obowiązku.

Redakcja mieściła się w dawnym pałacu przy ul. Smolnej 40, naprzeciw potężnego gmachu KC PZPR. Pałac ten był nazywany po-tocznie ZMP-owcem. Wespół z pracownikami ZG ZMW zajmowali-śmy drugie piętro. Piętro wyższe zajmował ZG ZMS, który wydawał

„Walkę Młodych”, swój organ prasowy. ZMW miał ponadto szczupłą redakcję miesięcznika szkoleniowego „Razem”. Tam mieściła się rów-nież redakcja popularnego wówczas magazynu młodzieżowego „Do-okoła Świata”, któremu patronował ZMS. Natomiast redakcja

drugie-Po zamieszkaniu w Warszawie otworem stanęły przed Elą nowe możliwości rozwojowe. Odwiedzała często ulubiony lasek na Bielanach, odbywając w nim długie spacery (u góry) z mamą Halinką i babcią Ireną oraz poznając uroki przy-rody. Lubiła bywać w Jagodnicy, gdzie spotykała inny świat. Z wiejskimi dzieć-mi nosiła do poświęcenia wielkanocny koszyczek pełen wiktuałów (zdjęcie lewe, pośrodku) albo bawiła się na podwórzu ze stryjeczną siostrą Urszulą (na dole, po lewej). A ciocia Frania (na dole, siedzi z Halką, gdyż to dwie „bratówki”) sporządzała smakowite pierogi.

go magazynu młodzieżowego, skierowanego do wsi, związanego z ZMW pod tytułem „Nowa Wieś” - ulokowała się w czynszówce przy ul. Wiejskiej. Wspominam z sympatią o tej gazecie także dlatego, że to na jej łamach - będąc jeszcze uczniem liceum pedagogicznego - debiu-towałem jako korespondent.

Sąsiedztwo obu organizacji młodzieżowych, ZMW i ZMS, nie przekładało się we wzajemną sympatię. Raczej wręcz przeciwnie. Pa-nowała między nimi obojętność, a nawet swego rodzaju wrogość. Były jawne uprzedzenia. Skąd się to brało? Głównie stąd, że ZMS podkre-ślał z przesadną dumą, iż jest godną pochwały przybudówką partii, uważając się za coś lepszego i godniejszego od „schłopiałego” ZMW.

Członków i sympatyków ZMW raził z kolei ZMS-owski styl działania i sposób bycia oraz działania - napuszony i drętwy, dogma-tyczny. Zupełnie odmienny styl działania prezentował ZMW. Była to organizacja spontaniczna, autentyczna, wesoła. Naturalna. Chociaż nie dopieszczany, był ZMW organizacją mającą uznanie i poparcie środowiska.

Opiekę nad nim sprawowały pospołu PZPR i ZSL. Nie jest przy-padkiem, że to w ZMW wyrosło bardzo wielu - na różnych szczeblach działania - autentycznych liderów i działaczy, by wspomnieć chociaż-by o takich postaciach jak Józef Tejchma czy Kazimierz Barcinkowski albo Jerzy Grzybczak, bądź Jan Toniak.

W dokumencie Słowa jak skiby... T. 2 (Stron 181-184)