Były to już podrygi konającego ZMP. Studia toczyły się jeszcze na pozór normalnie, utrzymywała się dyscyplina i nie słabły wyma-gania, trzeba było nadal w terminie zdawać egzaminy i zaliczać se-minaria. Jednakże studenci ze zdwojoną uwagą nasłuchiwali wieści politycznych. Zwłaszcza z zakresu krytyki ustroju i systemu rządo-wego PRL, jak też narastającego kryzysu państwa i gospodarki kra-jowej oraz wychodzącej bokiem wymiany handlowej ze Związkiem Radzieckim.
Na nastroje wpływały rewelacje dotyczące stalinizmu, ujawnio-ne na XXII Zjeździe KPZR i w szokujących wystąpieniach, także na forum ONZ, Nikity Chruszczowa. PZPR robiła wiele, by ukryć przed społeczeństwem treść referatu programowego sowieckich komuni-stów, odbywając zamknięte zabrania partyjne, broszurę z tekstem re-feratu okazało jednak się kupić na targowisku za niewielką opłatą.
Targały nami czerwcowe wydarzenia poznańskie z 1956 roku. Z trudem, ale jednak, docierały wiadomości o rozruchach i manifestacji robotników z zakładów Cegielskiego, które uzyskały poparcie innych fabryk i mieszkańców Poznania, przeistaczając się w groźną dla wła-dzy rewoltę. Podpalenie gmachu KW PZPR wskazywało, przeciwko komu kieruje się sprzeciw Polaków.
Gniew wzbudzały brutalne poczynania Urzędu Bezpieczeństwa i MO, ukierunkowane na obronę interesów rządzących. I gdy wystąpiła obawa, że poznański sprzeciw może przenieść się do innych wielkich miast, władza ludowa rozprawiła się krwawo z buntownikami.
Dowiedziałem się potajemnie o wielu szczegółach związanych ze sprawowaniem władzy PZPR. Szokująco wpłynął na mnie fakt, iż za sprzeciw wobec kolektywizacji rolnictwa siedziało w aresztach jedynie w Wielkopolsce kilkadziesiąt tysięcy chłopów.
Lecz ani wtedy, ani potem, nawet początkowo w okresie działal-ności i zwycięstwa „Solidardziałal-ności”, nie chodziło o rozstanie z socjali-zmem, jak się to opacznie określa obecnie, upraszczając ów proces, a tylko o surową krytykę wypaczeń ustrojowych oraz ograniczenie hegemonistycznej pozycji PZPR na rzecz prawdziwie wielopartyjnego systemu. Nawet w najostrzejszych wystąpieniach było to podkreślane.
Ja również wierzyłem głęboko, niemalże do końca istnienia PRL, ze jest możliwe i uzasadnione uzdrowienie socjalizmu i nadanie mu de-mokratycznego oblicza.
Optowałem za tym swoim piórem. Zakłamując ogół Polaków, także prawdę i obiektywne zasady rozwoju, liczni politycy - świado-mie albo cynicznie - uważają obecnie, iż wszyscy odnosiliśmy się z nienawiścią do socjalizmu, żądając restytucji kapitalizmu. Wcale tak nie było. Ludzie w dużej części dali się otumanić. Bo tak naprawdę ka-pitalizm, przy aktywnej pomocy Zachodu, został Polakom narzucony podstępnie. Większość z nas optowała za zmianami, lecz pod innymi hasłami, wskutek czego liczne praktyki nowego ustroju spotykają się z surową, lecz bezskuteczną krytyką i dezaprobatą. Ludzie oczekiwali czego innego, aniżeli to, co otrzymują.
Wiara w omnipotencję i sprawiedliwość kapitalizmu, musiała bo inaczej być nie mogło, rozminąć się z zapowiedziami. To nie jest i nie może być ustrój idealny. Tak w zakresie celów, jak i praktyki oraz za-sad funkcjonowania. A u nas, w Polsce, szczególnie, gdyż odrodził się wedle najbardziej drapieżnego wzorca. Odkąd brakuje „czerwonego diabła”, jakim był niewątpliwie ZSRR, przynajmniej programowo i ha-słowo przedkładającego inne rozwiązania - kapitalizm jest pozbawio-ny ideowego przeciwnika i będzie sięgał do takich rozwiązań, która zapewnią mu maksymalizację zysków i panowanie nad tymi, którzy mieliby chęć wystąpić przeciwko niemu.
Jeżeli pominąć globalizację, która zrodziła się też dla tego celu, trwa nawrót do maksymalizacji zysków wedle najgorszych wzorców.
A osiąga to tym łatwiej, że dysponuje swoimi mediami, których ce-lem jest ogłupianie ludzi. Im człowiek głupszy i bardziej naiwny, tym łatwiej nim manipulować.
Polska, niestety, potwierdza to i potwierdzać będzie coraz bar-dziej. PRL-u oczywiście nie żałuję, żal natomiast zmarnowanej szan-sy, jaką mógł być tamten ustrój, gdyby się zrodził gdzie indziej, a nie w Rosji. Powszechna czkawka posocjalistyczna będzie bardzo długo zniechęcać ludzi do podjęcia kolejnej próby poszukiwania lepszego ustroju.
Pamiętam wcześniejsze zrywy i bunty naszego społeczeństwa, które pragnęło udoskonalenia socjalizmu, a nie jego obalenia.
Pamię-tam groźne pomrukiwania stalinistów, gotowych bronić nie tyle ustro-ju, ile swoich stanowisk i przywilejów, za wszelką cenę. Gotowi byli przelać cudzą krew dla wyznawanych dogmatów.
Złowróżbnie zabrzmiało, jak dobrze to sobie przypominam, wystąpienie premiera Józefa Cyrankiewicza, podczas poznańskiego wzburzenia.
Podob-no uczynił to wbrew swej woli, ulegając naciskom Włady-sława Gomołki, który wymusił na nim owe oświad-czenie. Stwierdził on wprost, że „wła-dza ludowa utnie rękę każdemu, kto podniesie ją na nią”.
Na władzę, czy-li na kogo? Bo oni uznawali siebie za prawowitą władzę.
A jak zachowaliby się ci, co teraz w RP sprawują władzę, gdyby doszło do podobnego wybu-chu społecznego?
Po tej wypo-wiedzi J. Cyrankie-wicza, wykpiwanej
jedynie w ukryciu, było można oczekiwać najgorszego. A jednak, jak się okazało, buńczuczne zapewnienia nie świadczyły o sile, ale o słabo-ści sfer rządzących Polską.
Sercem i rozumem byłem za odmową, ale bynajmniej nie przeciwko ustrojowi, który - jak dla większości ludzi mego poko-lenia - stworzył szansę rozwoju i awansu. W innych warunkach
Gdy czas pozwalał zwiedzałem stolicę, poznając jej ulice i zabytki. Na rynku Nowego Miasta sfotografowałem się przy dawnej studni.
ustrojowych bym jej nie uzyskał. A ja przecież z tej szansy skorzy-stałem.
Byłem za usunięciem tego, co nosiło znamiona zła i niedorzecz-ności, co okazało się szkodliwe i niesprawiedliwe, czasem okrutne, chociaż w założeniach uchodziło za słuszne i optymistyczne. Na-prawę uważałem za możliwą i niezbędną. Wydawało mi się wtedy - także później - że Polskę można pod każdym względem ulepszyć.
Jednakże myliłem się, tym bardziej więc dotkliwie odczuwałem roz-czarowanie.
Na uczelni z chrobotem ścierały się poglądy polityczne studen-tów. Gdy jedni opowiadali się - chociażby ostrożnie - za odnową, dru-dzy naciskali, żeby iść szybciej do przodu, niż mogłoby być to realne.
Cóż, widać jesteśmy tacy, że bardzo lubimy burzyć i rujnować to, co inni zrobili dużym wysiłkiem - aniżeli naprawiać i doskonalić. Ci byli i wtedy gotowi wywrócić wszystko do góry nogami, by dopiąć swego.
Na szczęście byli też tacy, także w mniejszości, którzy mieli odwagę sprzeciwiać się tej tendencji, uważając, że nikomu nadmiar rozsądku i roztropności nie zaszkodził. I byli tacy, którzy niechętnie ujawniali swe poglądy, kibicując rozgrywce.
Pomny swoich doświadczeń, nie ukrywając poglądów, świado-mie zachowywałem umiar i rozsądek. Uważałem by nie dać się pory-wać niepewnym prądom, ale też nie występopory-wać w roli hamulcowego przemian, gdyż optowałem za nimi. Był to więc, mówiąc w skrócie, tyleż przejaw mego realizmu, co i sceptycyzmu.
Byłem człowiekiem zbyt młodym i naiwnym - nie znającym dobrze realiów życia - żebym mógł odnosić się racjonalnie do tego wszystkiego, co wtenczas się działo. Czyli także do spraw, jakie roz-grywali cwaniacy, cynicy i oportuniści oraz starzy wyjadacze partyjni.
Powiązani nierzadko z ciemnymi siłami, także międzynarodowymi, chcącymi zachować wpływy i dotychczasowe pozycje. A takich jak ja, prostodusznych idealistów, było wielu i łatwo dawało się nami mani-pulować, mącić w głowach i wypuszczać nas na fałszywe tropy.
Nieraz - tak wtedy, jak i później - byłem w stanie zorientować się, iż ktoś z moim udziałem chce rozgrywać obce mi interesy. I wcale nie byłem odosobniony, podobnie myślących i postępujących w okresie październikowego wzburzenia było bardzo wielu.