• Nie Znaleziono Wyników

Wariacje ZMP

W dokumencie Słowa jak skiby... T. 2 (Stron 32-36)

Czas był trudny i mętny. Szczyt stalinizmu. Byłem nazbyt mło-dym i głupim, pozbawionym rodzinnej korekty, bym mógł sam for-mułować zastrzeżenia. Z tego, co było wówczas upiorne i okrutne, fa-sadowe, niewiele docierało do mojej świadomości. Szkoła też milczała na temat wynaturzeń władzy i bezprawia służb specjalnych, unikając skrzętnie wszystkiego, co mogłoby okazać się kłopotliwe. Otwarcie nikt socjalizmu nie kwestionował.

Raczej, to pewne, było odwrotnie. Szkoła deklarowała poparcie dla nowej rzeczywistości i akceptowała agitki wychwalające ustrojo-we dokonania. Podobnie postępowały też gazety, po które zacząłem już sięgać, a radio skoczną muzyką ludową zachęcało do nauki i pracy.

Trzeba było bezrefleksyjnie uznawać i akceptować narzucone po-glądy. I w żaden sposób nie zestawiać ich z realną rzeczywistością. A mnie, pozbawionemu rodziców, nie było komu wyprowadzać z błędu i nakłaniać do trzeźwego osądu.

Z niewiedzy i nieświadomości zdałem sobie sprawę dopiero po-tem. Jak zresztą można było wątpić, że chodzi tu o dobro młodzieży?

Dla ówczesnych ideologów stanowiłem przecież doskonały materiał do wykreowania mnie - chłopaka z awansu społecznego - na żarliwego

„hunwejbina”.

Starszy ode mnie brat Antoni zdany był na opinię swoich sąsia-dów, która funkcjonowała poza mną. On usiłował nawet prostować to czy tamto w moich poglądach, lecz nie był dla mnie autorytetem.

Przed popełnieniem jakiś zasadniczych błędów, których później bym się wstydził, ustrzegł mnie wrodzony sceptycyzm i krytycyzm. Z prze-kory ustawiałem się bokiem do tego, co wydawało mi się nieprawdzi-we lub mało prawdopodobne.

A jednak, przyznaję otwarcie, idealizowałem założenia progra-mowe nowego ustroju, których teraz do końca bym nie przekreślał.

Odpowiadała mi zwłaszcza - prawdę mówiąc - zasada równości spo-łecznej i sprawiedliwości oraz dostępu do oświaty. Opowiadałem się za wyrównaniem szans rozwojowych młodzieży.

Wierzyłem z młodzieńczą szczerością i naiwnością, że w Polsce zapanuje dobrobyt. A dla mnie, wyrosłego z ubóstwa, niewiele trze-ba było, by uznać poprawę warunków bytu za wielką. Byłem świado-my tego, że moja rodzina ze strony maświado-my, mająca rodowód fornalski, dworski, była w przeszłości krzywdzona. Nie wiedziałem natomiast nic albo bardzo niewiele o karygodnych poczynaniach Urzędu Bez-pieczeństwa. Tak samo, jak o sprzeciwie i buncie ludzi, którzy byli przeciwko wprowadzaniu nowych porządków.

Więcej wiedziałem o przymuszaniu chłopów do spółdzielni produkcyjnych, nazywanych „kołchozami”, jak też o obarczaniu ich dotkliwymi obowiązkowymi dostawami ziemiopłodów i zwierząt rzeźnych oraz płaceniem progresywnych podatków. W sprawy takie wtajemniczał mnie Antek, którego naciski władzy dotyczyły osobi-ście.

A więc żyłem jakby pod kloszem, odizolowany od otaczającej rzeczywistości. Wszystkiego nie udawało się jednak ukryć. Wypacze-nia dotyczące wsi, bo bliższe mi w odbiorze, tak czy inaczej docierały również do mnie. Zdarzyło się kiedyś, już pod sam koniec licealnej nauki, że do uregulowania obowiązku dostarczenia żyta zabrakło Ant-kowi 17 kg ziarna. Antek odwiózł wprawdzie dobrze zważone worki ze zbożem, lecz waga wyraźnie wskazywała co innego. A że przyszło surowe upomnienie, zagrożone karą, żądające natychmiastowego do-starczenia brakującego ziarna, będąc w Białej zaszedłem na punkt sku-pu, żeby powiedzieć, iż brat przy okazji wyrówna wagę.

Jakiś facet obruszył się na mnie, że śmiem lekceważyć obowiązek wobec państwa.

- A co się takiego stało? - zareagowałem ostro, już jakby z pozycji nauczyciela. - Za miesiąc czy półtora brat dowiezie tę brakującą część żyta - powtórzyłem. - Szkoda konia specjalnie pędzić kawał drogi!

- To lepiej sam weź worek na grzbiet i zboże przytargaj tutaj - tamten odrzekł.

Zaburczałem pod nosem, ale w gruncie rzeczy położyłem uszy po sobie i odszedłem, zaszokowany reakcją. U byle urzędnika chłop był niczym. Może jednak zależało włożyć zieloną koszulę i czerwony krawat?

Tupetu nie brakowało też ZMP-owcom w PLP. Zwłaszcza gdy idzie o aktyw, który pozwalał sobie na bulwersujące zagrania. Bez sprzeciwu, o który było trudno, podejmował się on rewolucyjnych - w swoim mniemaniu - działań. Jednych nauczycieli jawnie lekceważył, ingerując nawet w ich oceny, podczas gdy drugich, swoich patronów i zwolenników, wywyższał. Mając ich poparcie, czy też zachętę, wkra-czał tam, gdzie nie powinien.

Czasem były to „uderzeniowe” agitki, a kiedy indziej okazjonalne imprezy, przesycone ideologią - napuszoną i uproszczoną, sztuczną i niewiarygodną. Były też zgoła głupie popisy.

Z inspiracji ZMP nasza szkoła stawała się kuźnią laickich kadr.

Taka nadgorliwość kłóciła się z poglądami i osobowością patrona szkoły, którym był ks. Stanisław Staszic, co jednak nikogo nie dziwiło i zastanawiało.

Aktyw ZMP wkraczał z buciorami do sumień uczniów, ingeru-jąc brutalnie w ich wiarę. Gdy uczniowie siedzieli w ławkach, do-konywał on - za zgodą kierownika internatu, a może wbrew niemu?

- rewizji w internackich pomieszczeniach. ZMP-owcy zaglądali do szafek i kufrów, pod poduszki i do sienników, tropiąc modlitewniki, krzyże i różańce oraz obrazki święte. Jak też poszukując zakazanych książek.

Podczas zebrań, czasem bezimiennie, czasem po nazwisku, wywlekano publicznie istnienie tych rzeczy w internacie, uznając, iż „świadczą one o hołdowaniu przeżytkom”. Były nawet próby publicznego palenia ich na stosie. Prowadzono też „rozmowy

po-uczające i wyjaśniające”. Aktyw ZMP atakował młodzież ze dwu-licowość i chwiejność ideologiczną. Praktyka taka wydawać się może obecnie śmieszna i niepojęta, wtedy była jednak autentycz-na i groźautentycz-na.

Nazbyt gorliwi ZMP-owcy odważali sie wynosić ponad nauczy-cielski autorytet, Ich bezczelność sprowadzała się nawet do ingerowa-nia w oceny i proces nauczaingerowa-nia. Upominali się otwarcie o korzystne stopnie dla siebie i swoich podopiecznych. Inna sprawa, że ZMP sto-sował także samopomoc koleżeńską.

Występując w roli nadzorców ideowych, aktywiści ZMP nie zga-dzali się z interpretacją albo strojami dziewcząt. Jedni nauczyciele mieli odwagę sprzeciwiać się panoszeniu ZMP-owców, drudzy cichli, obawiając się kłopotów. Młodzi impertynenci nie ukrywali zresz-tą, przeciwnie mówili o tym otwarcie, iż w każdej chwili są w stanie odwołać się do władz zwierzchnich ZMP mogących „zaprowadzić w szkole porządek”.

Bardzo nie odpowiadało im sąsiedztwo klasztoru ojców paulinów.

Posesje przedzielał stary mur. Przedtem nie stwarzało to problemów, te pojawiły się za czasów ZMP. Młodzież uprzednio chodziła zbiorowo na msze święte, a zakonnicy prowadzili w szkole lekcje religii. W cza-sach stalinowskich praktyka ta została zaniechana.

Formalnie nie było zakazu indywidualnego chodzenia do ko-ścioła, w rzeczywistości istniał on. ZMP dla swoich śledczych po-trzeb powołał tzw. „lotne kawalerie”, które tworzyli najbardziej za-ufani członkowie tej organizacji. Jeden z obowiązków polegał na śledzeniu i wciąganiu na „czarną listę” uczniów chodzących do ko-ścioła. Pokoik śledczy ZMP mieścił się w szczycie drugiego piętra gmachu, skąd przez okno można było obserwować przykościelny teren. Apogeum zuchwałości i bezczelności stało się ostre strzelanie z karabinka do wież kościelnych. ZMP-owców rozgrzeszało to, że w tej głupiej zabawie brał udział młody dyrektor liceum. Kule podziu-rawiły pozłacaną kopułę i to wywołało oburzenie parafian. A że nie skutkowały rozmowy, udała się z interwencją delegacja do prezyden-ta Bieruprezyden-ta, który przyjął ją i obiecał, że ukróci „karygodną praktykę walki z kościołem”. I tak też się stało. Marcin Kosiński karnie rozstał się ze swoją funkcją.

W dokumencie Słowa jak skiby... T. 2 (Stron 32-36)