Po dokonaniu takiój i tyle J ą kosztującej ofiary, przenaj świętsza Panna nie zaraz wydaliła się ze Świątyni. Poszła przed główne jój miejsce zwane Sancta-Sanctorum, ze świętych naj świętsze, gdzie zwykle podczas pobytu tam Swojego modliła się po całych nocach. Z Dzieciątkiem Jezus na ręku uklęknąwszy, jeszcze ponowiła ofiarę, jak ą uczyniła Bogu, a z największą go- rącością b łagała Go, aby wśród ciężkich przejść, jak ie najdroż szego Syna Jój czekały, a które Sobie i przepowiedziane i obja wione miała, wspierać J ą raczył łaską jak najobfitszą. Można przypuszczać, że zapatrując się w duchu na każdą z przyszłych boleści, które J ą spotkać miały, każdą z nich w szczególności składała w ofierze Bogu Ojcu za grzechy św iata, i znowu jakby Ogrójcową mękę przebyła. Spoglądając z oczami łez pełnemi na Boskie Dziócię na Jój rękach spoczywające, zdało się Jój, że już widzi to przenajśw iętsze ciałko zsieczone okrutnie biczami; tę
główkę koroną cierniową męczoną; tę twarzyczkę krw ią z pod cierni sączącą się zalaną; te rączki i nóżki na krzyżu rozpięte i do niego gwoździami przybite, i nakoniec to serce bijące nieo graniczoną miłością Boga i ludzi, włócznią niemiłosiernie p rze szyte! J). I w patryw ała się w ten obraz rozdzierający Jój ma cierzyńskie serce, to zuowu wznosiła do nieba oczy, a łzy z nich spadające skrapiały pieluszki Jezusa, który widząc M atkę pła czącą, tóż ze spojrzeniem pełnóm boleści spoglądał na Nią. A wtedy Ona do Niego: „O! Synu! Synu najdroższy! do czegóż to przywiodła Cię miłość ku ludziom! O! jakże wiele i ja k straszne męki wycierpisz dla nich! Lecz kiedy tak a wola Ojca przedwie cznego, i taka miłość Twoja, niechże się to wszystko spełnia, by łeś T y był zadowolony i ludzie zbawieni. Ty widzisz, jaki miecz przeszył już serce Moje, wszakże gotowe ono i na resztę bole ści, które je czekają; nie oszczędzaj Mnie wcale, niech Twoja a nie moja stanie się wola “
I to rzekłszy łzy otarła, pow stała, i pełna świętego spoko ju, złączywszy się z świętym Józefem, zaraz ztam tąd puściła się w drogę już prosto do N azaretu, miejsca swego zwykłego poby- tę. A tam niedługo czekała i na drugą boleść, k tó ra J ą wkrótce spotkać miała.
Po kilkodniowój podróży weszła tedy przenajśw iętsza Ro dzina do ubogiego domku Nazareckiego, do którego wniosła M a rya skarb nad skarby, najwyższe bogactwo nietylko ziemi całój, lecz i nieba samego. Boga wcielonego, mającego w tóm cichóm ustroniu najdłuższy czas Swego pobytu na ziemi spędzić. O! ja k że się to samotne mieszkanie przenajświętszój Panny przez to za ludniło! Nie zbiegł się tam wprawdzie zgiełk światowych gości, bo mało miała ze światem stosunków; nie przybyło Jój sług i do mowników, bo ubogą być nie przestaw ała. Lecz zamieszkał tam Bóg-Człowiek, wyższy nad wszystkie najświetniejsze wyż szości ziemskie, i zstąpiła z nieba niezliczona liczba Aniołów, Archaniołów, Cherubinów i Serafinów, najgłębszą cześć Panu Bogu Swojemu oddających. Były tam wtedy jakby dwa dwory niebieskie; jeden złożony z Aniołów przeznaczonych na straż i usługi przenajświętszój Panny jako ich Królowój; drugi sk ła dający się z duchów niebieskich głównie do oddawania czci wcie lonemu Synowi Bożemu przeznaczonych.
J a k tylko M arya znalazła się w Swoim domku, zaraz zaję ła się przygotowaniem miejsca dla Boskiego D zieciątka, i tako we w ybrała w jednym z kątów ubogiój izby k tó rą zajmowała, a k tóre było najodleglejsze od okna i drzwi, a więc zabezpieczone
od przeciągów, dla dziecięcia w pieluszkach bardzo szkodliwych. W ykąpała J e zaraz w ciepłśj wodzie, żeby lepiśj wypoczęło po trudach podróży, i ułożyła w pościółkę, możliwie przyrządzoną na J ś j własnśm łóżku. Tymczasem święty Jó zef w ziął się do zrobienia drewnianśj, nie wykwintnśj, lecz ładniutkiśj
kolśbki-I otóż Marya pielęgnuje Swoje Boskie Dziściątko. Do da wnych Jś j zajęć domowych przybyło J ś j to nowe zajęcie, dla k a- żdśj m atki najmilsze, a cóż dopiero dla N iśj, k tóra pielęgnując D ziścię Swoje, m iała w Niśm i Boga Swego. W szelako, bądź co bądź, miecz boleści wtłoczony w J ś j macierzyńskie serce proro ctwem świętego Symeona, nie przestaw ał ani na chwilę przeszy wać J ś j duszy. Z tąd tśż św ięty Alfons x) przypuszcza, że nieraz tśm i słowy odzywała się M arya do Jezusa, trzym ając Go m alut kiego u łona: ,.Ó! moje dziścię ukochane! J a Cię przytulam do piersi, bo Cię kocham bez granic. Lecz im droższym Mi jesteś, tóm prawdziwiśj stajesz się dla Mnie, według słów Pisma Boże go, Snopkiem myrry i boleści, gdy Sobie przywodzę na myśl cier pienia jak ie Cię czekają: Snopkiem m yrry jest M i miły Mój: mię
dzy piersiami то jemi przebywać będzie 2). „Sama przenajśw iętsza
P anna powiedziała w objawieniu św iętśj Brygidzie, że gdy k a r miła piersią małego Jezusa, myślała o occie i żółci, którem i Go poić będą na krzyżu; gdy w pieluszki przew ijała, o sznurach, k tó remi Go skrępują przed męką; gdy na ręce brała, wyobrażała Go Sobie na krzyżu przybitego i z krzyżem wznoszonego; a gdy na śpiącego patrzała, zdawało się Jśj, że Go już złożonego w grobie widzi, ,,A wtedy oczy Moje, przydała Matka Boża, na pełniały się łzami, a serce krajało się od smutku14 3).
W szelako nie trzeba sądzić, że życie, jakie wiodła przenaj świętsza Panna w domku Swoim Nazareckim po powrocie do niego z D ziściątkiem Jezus, upływało bez żadnśj pociechy. W prawdzie, po przepowiedni Symeona miecz tśj pierwszśj bole ści tkw ił bezustannie w J ś j macierzyńskiśm sercu, ależ toż serce jakichże pociech doznawało, pielęgnując Boską Dziecinę! W szak- ci każda m atka przechodząc nieraz bolesne chwile w ciągu wy chowania dziecka, doświadcza jednak i wielkich pociech, a zna nych tylko matkom. Jeden uśmiśch ukochanego dzieciaczka, jedno jego przymilenie się, pieszczenie się z niśm, przygarnięcie się do macierzyńskiego łona, za największe dla niśj staje szczę ście, i jedna tak a macierzyńska uciecha, wynagradza jśj stokro tnie zkądinąd z powodu tegoż dziecka doznane troski i smutki. Tak i z M aryą się działo, a to w stopniu bez żadnego porówna nia wyższym i żywszym, niżeli z każdą inną matką. Zatrzym
u-jąc myśl Swoją nad cierpieniami, jakie w przyszłości czekają Jój Syna. bolała boleściami wszystkich strapionych najnieszczęśli wszym losem swych dzieci m atek. Lecz z drugiśj strony patrząc na malutkiego Jezu sa Swojego, widząc Go uśmióchającego się do Niej, wyciągającego do Jój tw arzy rączki, albo znowu przy ciskając Go do serca, cieszyła się szczęściem wszystkich matek, na ich uciechę najpiękniejsze, najmilsze, najgrzeczniejsze, uaj- drowsze i najrzeźwiejsze mające dziatki. Co więcój, każda inna m atka ciesząc się swóm dziecięciem w pieluszkach, w niemo w lęctwie jeszcze będącóm, nie może w nióm dopatrzyć, a więc i cieszyć się, rozwiniętym rozumem, pojęciem, uczuciem. A ztąd cieszy się w nióm isto tk ą jeszcze na półludzką, bezrozumną, obo ję tn ą sercem na wszystko; i tylko niekiedy miłość macierzyńska
wyobraża sobie, że już w jój niemowlęciu je s t rozumek i pojęcie i uczucie, i byle cień czegoś podobnego w nióm dopatrzyła, wma wia i w siebie i w drugich, że już tam objawia się coś takiego na dobre. Tymczasem przenajśw iętsza Panna wyobrażać Sobie i roić tego nie potrzebowała, gdyż P an Jezus od chwili Swego poczęcia w Jój przeczystóm łonie, obdarzony był pełnością wie dzy i rozumu, a wiedzy i rozumu przechodzących wiedzę i rozum nietylko wszystkich najbystrzejszego rozumu i najbogatszój wie dzy ludzi, lecz i najwyższych duchów niebieskich. Boskie zaś Serduszko Jego, już wtedy pałało tym ogniem miłości Boga i lu dzi, k tó ra Go sprowadziła na ziemię, a po Bogu Ją jako i M atkę Swoją i najśw iętszą z isto t stworzonych, kochało najwięcój* W Swojóm Boskióm niemowlątku, M arya cieszyła się Synem już pełnym rozumu, a miłującym J ą miłością przechodzącą miłość synowską wszystkich dzieci ludzkich, chociażby za dzieci mieli Serafinów. I nakoniec, ponieważ M arya ciesząc się Dziócięciem Swojóm, miała w Nióm i Boga Swego, a którego miłowała miło ścią dla dusz najświętszych naw et niedostępną i niepojętą, więc każda Jój m acierzyńska uciecha, była oraz i uciechą nadludzką, nadziemską, niebieską, dostępną tylko duchom z Bogiem obcu jącym.
Chociaż więc, ja k to nadmieniliśmy wyżój, im bardziój Ma ry a miłowała Jezusa, im bardziój Jezus był Synem godnym miło ści, tóm srożój bolało Jój serce, gdy myślała o cierpieniach jakie Go czekają, a które objawione Sobie miała, — to jednak pocie chy macierzyńskie w jak ie opływała w ciągu pielęgnowania ma lutkiego Jezusa, były tak wielkie, że one to spraw iły, iż od bo leści mieczem przepowiedni świętego Symeona zadanych, Jój macierzyńskie serce nie pękało, i znosiło je święcie. Tak bowiem zawsze P an Bóg w m iarę krzyżów, jakie na duszę wybraną zsy ła, pokrzepia ją i wewnętrzną pociechą, udziela jój razem i więk szój siły, aby chociażby najsroższe cierpienia, święcie i z zasługą znosić była w stanie. O! cóż to więc za błogosławione życie było
M aryi w tym Jój ubogim domku! Tam wtedy był najprawdziwszy raj ziemski, rozkoszniejszy bez żadnego porównania od raju pierwszych rodziców naszych. W tamtym bowiem niekiedy ty l ko Stwórca się przechadzał, ja k o tóm piszą księgi Mojżeszowe, a tu Pan Bóg ciągle przebywał, w ludzkióm dziecięcóm ciałku przez M aryą pielęgnowany. W raju Adama i Ewy rosło drzewo
żywota !), któróm posilając się ludzie byliby nigdy nie umierali;
a w tym R aju M aryi rósł na Jój rękach Zbawiciel św iata, Syn Boży wcielony, który nam przyniósł żywot wiekuisty.
I schodziły btogo przenajświętszój M atce dzionek po dzion ku, w tóm Jój cichóm ustroniu na kaw ałek nieba zamienionóm dla Niej, kiedy oto trzeba Jój było nietylko ztam tąd, lecz i z oj czyzny wydalić się coprędzój, aby najdroższe Jój Dziócię od gro- żącój Mu śmierci zachować.
R O Z D Z I A Ł У.