Z pobytu przenajświętszój Panny w N azarecie po Jój po wrocie z E giptu, ja k o tóm już wspomnieliśmy, jeden tylko szczegół podaje nam Ew angelia święta, a ten je s t następujący. Stanowi on trzecią z kolei Boleść M atki Bożój z pomiędzy siedmiu, które zwykle wyliczamy przy pobożnóm ich rozpam ię tywaniu.
Stosując się wiernie do jednego z przepisów Starego Z a konu x) przenajśw iętsza Panna i święty Jó zef chodzili na każdy
rok do Jeruzalem na dzień uroczysty Paschy 2). który tam obcho
dzono z wielką wspaniałością w głównój św iątyni i na ćo wszy scy gorliwsi w zachowywaniu praw swojój religii mieszkańcy całój Palestyny zbierali się tłumnie. Lecz dopókąd W ielko rządcą Rzymskim w Jerozolim ie był Archelausz, który pilnie śledzić kazał, czy nie pojawi się w kraju do niego należącym Mesyasz, przenajśw iętsza M atka, z obawy, aby P an Jezus nie został tam odkryty i schwytany, przez kilka la t od powrotu Swego z Egiptu do N azaretu, tój pobożnój pielgrzymki razem z Nim odbywać nie mogła.
W ciągu tego Archelausz, dziewiątego roku swego wiel- korządztw a zrzucony z tój godności przez cesarza Rzym skie go, skazany został na wygnanie. Z nim skończyło się pano wanie w Ju dei rodu Herodowego, gdyż następcą jego był nie jak i Kopomiusz Rzymianin, który jako poganin, ani w tedy o Mesyaszu słyszał, ani się o niego troszczył. Gdy tedy już z tój strony nic nie groziło Zbawicielowi, chociażby się udał do ziemi Judzkiój, więc przy nadchodzącóm święcie Paschy, w ybrała się cała przenajśw iętsza Rodzina do Jerozolimy, by tam w głównój Św iątyni mógł tą razą i Pan Jezus, który wtedy już był we dwunastu Uciech 3), tę uroczystość wspólnie obchodzić.
Przenajśw iętsza Rodzina tę Swoją pielgrzymkę do m iasta św iętego odbyła nie tak samotnie, jak wszystkie poprzedzają ce. W ielu z mieszkańców N azaretu udało się także na uroczy stość Paschy do Jerozolim y. W miarę więc ja k się do tego m iasta zbliżali, w coraz liczniejszóm znachodzili się gronie, gdyż ze wszystkich miejscowości ciągnęły tłumy w tymże celu zdążające. Spotykała w ich liczbie M arya i krewnych i zna jomych, którzy J ą uprzejmie w itali, a wszyscy nie mogli się
dość nacieszyć widokiem Boskiśj Dzieciny, k tó rą za rączkę prowadziła. I J ą tóż to cieszyło, jak każdą matkę cieszy, gdy widzi w drugich oznaki przychylności dla swego dziecka. Lecz cieszyło J ą to najbardziój dlatego, że wiedziała, iż każde zbli żenie się ludzi do Jój Synka najdroższego, każda z Nim ro zmowa, a zwłaszcza dla tych, którzy czuli się przejęci jak ąś szczególną czcią i miłością ku Niemu, były to już promyki, zadatki, pierwociny tych łask niebieskich, które Oa jako Z ba wiciel przynosił na św iat cały. W szelako wiedząc i o tem, że czas apostołowania Zbawiciela jeszcze nie nadszedł, a że S a ma unikała zawsze zgiełku i stosunków niepotrzebnych ze św iatem .—więc i w ciągu tój podróży sta ra ła się o ile możno ści być na uboczu, nie ściągać na siebie ani na Jój najdroż szego Synka uwagi, i najmniój wdawać się w rozmowy. Ód J e zusa zaś ani kroku nie odstępowała, ciągle Go przy Śobie mia ła i z oczu ani na chwilę nie spuszczała.
N ie masz wątpliwości, że o P ana Jezusa, jako chłopczyka dwunastoletniego pierwszy raz w liczniejszóm zebraniu ludzi się znajdującego i napotykającego tam i swoich rówienników, M arya obawiać się nie potrzebowała i nie obawiała się wcale, ja k to jednak czynić powinna każda m atka troskliw a o duszę swych dzieci, gdy je z innemi nieznajomemi dziećmi tegoż wie ku widzi przestające. Lecz że jak Pan Jezus na Swojej Oso bie chciał zawsze objawiać wszystkie własności dzieci będą cych w latach, w jakich się On z kolei znajdował.—ta k z dru giej strony chciał, aby przenajśw iętsza M atka Jego, niezale żnie od tego, że On był Bogiem wcielonym, tak się zachowy wała, ja k każda m atka troskliw a o swe dzieci, z niemi zacho wywać się powinna. Ohciał zaś tego w tym celu, aby M arya w każdym najdrobniejszym szczególe Swego błogosławionego macierzyństwa, służyła za najwyższy wzór dla każdój innój matki, we wszystkich jój względem dzieci obowiązkach. Gdy tedy jednym z najważniejszych, a więc i najściślejszych obo wiązków każdój m atki, je s t baczne mieć oko, czuwać z naj większą pilnością nad dziećmi, gdy one wychodząc już z lat pierwszego dzieciństwa, zaczynają mieć stosunki z ludźmi, a zwłaszcza z młodzieżą równego sobie wieku,— więc dla nau ki i przykładu wszystkich matek. M atka przenajśw iętsza wtedy
ja k najpilniej czuwała nad już dwunastoletnim Swym Synkiem. Dla każdego bowiem podobne chwile są jakby stanowcze co do stanu jego duszy, co do zasad wiary i obyczajów, jeśli ta kowe zaszczepione w nim zostały od dzieciństwa. Jedno bliż sze zetknięcie się chociażby najkrótsze z innśm zepsutśm dzie ckiem, dla dziecka najpobożniśj wychowanego, może być źró dłem zepsucia niweczącego na zawsze najdłuższą i n ajtroskli wszą około duszy i obyczajów jego pieczę i staran ia matki. I jeśli niektóre z matek, po najściślśj chrześciańskiśm wycho waniu dziecka, zaledwie ono podrosło, zuajdują powód ubole wania nad stanem jego duszy, nie czemu innemu to przypisać należy, jak ich własnśj nieogiędności na stosunki, jakie te dzie ci zawarły; ich własna wina w tśm. że je nie dość pilnie pod tym względem miały na oku.
Gdy więc baczna czujność tego rodzaju jest ta k ważnym każdej matki obowiązkiem, trzeba było. aby. M atka przenaj świętsza, wzór najwyższy dla m atek, chociaż tśj czujności nie potrzebowała wcale a wcale rozciągać nad Swoim Boskim Sy- naczkiem kiedy z dzieciństwa wychodził,— trzeba jednak było mówię, _ aby ta k się w tśm zachowała, jak w takich razach każda inna m atka zachować się winna.
Przy tśm tak wielkiśj wtedy czujności M aryi nad Jezu sem, był jeszcze i inny powód. Ń ie nawykła przebywać z Nim wśród ludzi, a tą razą w licznśm gronie się znajdując, ciągle się obawiała, żeby się" gdzie nie zabłąkał, żeby się z Nią nie rozłączył, żeby przed N ią nie zn ik n ą ł jakby mając przeczucie, że J ą ten smutek lada chwila spotkać może. I nie omyliło się to serce M atki nad matkami, ja k się nigdy w niczśm nie po myliło. Czekała J ą właśnie tego rodzaju boleść, a z różnych powodów jedna z najcięższych, jak ą przeniosła.
Przybywszy na miejsce, święty Jó zef obrał mieszkanie w jednśj z uboższych gospód, już dlatego, że w niśj pobyt kilkudniowy mniśj jak w innych kosztował, już że tam obrała sobie także mieszkanie pewna rodzina z jego krewnych zło żona, bardzo pobożna, z k tó rą podczas drogi młodziutki Pan Jezus najwięcśj i najchętniśj przestaw ał. Obrzędy uroczysto ści Pascbalnśj trw ały tydzień cały, a ja k zwykle, miasto prze pełnione było zgromadzonymi na nią z całśj Ziemi świętśj. Po upływie tego czasu, gdy już wszyscy wyruszali z powrotem do domów, i przenajśw iętsza Rodzina miała to samo uczynić,— poszła jeszcze raz do Świątyni, aby pomodliwszy się, ztam tąd już prosto puścić się w drogę. Do nich przyłączyli się i ci krew ni świętego Józefa, którzy w tśjże gospodzie mieszkali, i którzy jak razem z Nimi przybyli do Jerozolimy, tak razem i odchodzić mieli. W Świątyni tłok zastali niezmierny, a gdy pomodliwszy się z niśj wychodzili, przy głównych drzwiach,
z powodu tłumnie wychodzących i wchodzących, tak i ścisk się zrobił, że Pan Jezus odłączony został od przenajświętszój P a n ny z gronem tych krewnych świętego Józefa, o których wyżej wspomnieliśmy :). M atka iBoża zakłopotała się tóm bardzo, lecz w tójże chwili tłok tak naciskał, że nietylko nie była w możności połączyć się z Panem Jezusem, ale naw et z oczu Go straciła. Z araz więc z wielkim niepokojem o Niego, za częła Go szukać, ale napróżno. Tymczasem tłum pielgrzymów wyszłych z Św iątyni napełnił plac przed nią będący, a potóm i ulice, i jakby rzeka jak a płynął ściśnięty. Z nim więc i wśród niego, parci zewsząd, szli przenajśw iętsza Panna i św ięty J ó zef, przekonani, że P an Jezus podobnież ja k Oni postępuje tą ż drogą, zdążając w gronie krewnych, z którym i tłok wcho dzących i wychodzących rozłączył Ich we drzwiach Świątyni. Niepokój jednak przenajświętszój M atki o najdroższego Syna wzmagał się coraz bardziój, i pocieszała się jedynie nadzieją, że gdy pod wieczór w gospodzie na drodze będącój zatrzym a ją się na noc wszyscy pielgrzymujący, znajdzie Go pomiędzy tymi krewnymi, z którym i widziała że wyszedł z Świątyni, a do których pomimo wszelkiego starania, w ciągu całodzien- nój drogi z powodu i ciżby i nieładu pomiędzy idącymi, dostać się nie mogła.
Zapadł nakoniec wieczór i podróżni zatrzym ali się na nocleg. Zaraz tóż przenajśw iętsza Panna i święty Jó z ef za częli przebiegać wszystkie kółka pielgrzymów, szukając tych Swoich krewnych, z którym i widzieli Jezusa wychodzącego ze Św iątyni. Ale jakże ciężkiego frasunku doznała M atka Bo ża, gdy odszukawszy ich, dowiedziała się, że Go z nimi nie było. Szukała Go więc wraz z świętym Józefem i pomiędzy innymi znajomymi. Lecz gdy i to próżnóm się okazało, a oba wa Jój o Syna już praw ie granic nie miała, zaraz, bez wy- pocznienia po trudach całodziennój drogi, puścili się z powro tem do Jerozolim y, wnosząc, że tam pozostać musiał.
Oto są słowa, w których Ew angelia św ięta opowiada nam tę niezmierną boleść M atki przenajświętszój: Skończywszy
dni, to jest odprawiwszy tygodniowe nabożeństwo uroczysto
ści Paschalnój, gdy Marya i Józef wracali, zostało dziecię Jezus
w Jerozolimie; a nie spostrzegli tego rodzice Jego. A mniemając, że On był w towarzystwie wracających z Nimi pielgrzymów, uszli dzień drogi, i szukali Go między krewnymi i znajomymi. A nieznalazłszy, wrócili do Jeruzalem szukając Go 2).
limy odeszli. A jak aż to noc była dla M atki przenajśw iętszój. P rzygniatały serce Jój najsm utniejsze myśli, najboleśniejsze dla Niój przypuszczenia. Albo Pan Jezus tak młodziutki jesz cze, wyszedłszy z Jerozolim y zbił się gdzie z drogi i zab łą kał w górach x), alboli tóż na mocy dawniój wydanego przez W ielkorządcę Archelausza wyroku, schwytano Go i ujęto 2), albo wreszcie (bo i to nasuwała Jój na myśl Jój niezrównana pokora), widząc się niedość troskliw ie przez rodziców pilno wanym, wrócił do nieba 3). Słowem, drogę tę z powrotem do Jerozolimy odbyła przenajśw iętsza Panna z tkwiącym w Jój macierzyńskióm sercu mieczem boleści, jakiej doznałaby każda m atka w takim razie, a cóż dopiero M atka taka, jak ą Ona była!
W szakże jeszcze, jeszcze jak iś promyk nadziei J ą oży^ wiał. Może tóż znajdą P ana Jezu sa w Jerozolim ie. Może roz dzielony z Nimi w tłumie przy wychodzie z Świątyni, nie mo gąc Ich odszukać, nie chciał przyłączać się do obcych, i wró cił do gospody w którój mieszkali, przypuszczając, że gdy i Oni opatrzą się, że Go przy Nich nie' ma, wrócą tam, żeby Go od szukać. O! ja k tóż biło przenajśw iętsze serce Matki, gdy na- koniec do tój gospody się dostali! Z jak dręczącym niepokojem o najdroższego Syna, skoro tam weszła, zapytała o Niego! Lecz niestety! cóż się z N ią dziać musiało, gdy się dowiedzia ła, że Go tam nie ma, i nie widziano go wcale o d ch w ili, k ie dy z Nimi wyszedł.
K ażdy rodzaj niepokoju uzasadnionego, słuszne mającego powody, jakim właśnie był ten, którym spodobało się Bogu dotknąć wtedy dla Jój tóm większój zasługi M atkę przenaj św iętszą.—każdy rodzaj niepokoju ma to do siebie, że dopóki trw ają powody do niego, z każdą on chwilą w zrasta, zdwaja się, potęguje, a to w miarę zasadności tychże powodów, które go rozbudzają, w miarę przywiązania do przedmiotu, o który nam chodzi, i wreszcie w miarę tkliwości serca niepokojem dotkniętego, ja k tóż i żywości wyobraźni osoby pod wpływem tego bolesnego uczucia zostającój. Tu więc wszystko się zbie gało na to, żeby tę boleść M atki przenajświętszój uczynić nie zmierną. Powody były oczywiste i bardzo zatrw ażające, gdyż oto w obcój krainie, zabłąkał się od m atki mały "chłopczyk dwunastoletni; dzień już cały i noc cała upłynęła ód tój chwjli, a ani wieści o nim powziąć nie można było. Zginął On w mie ście, gdzie władza śledziła Go jakby największego zbrodnia rza, i już naw et w tym celu kiedyś dopuściła się w dziejach niesłychanego okrucieństw a przez wymordowanie kilkuset dzie
') Eutymius apud Cornei, a Lapide in Luca c. 2. r. 41. 2) S. Antoninus. 3J Origines apud Cornei, a Lapide.
ci tegoż wieku, żeby i Jego dosięgnąć. Pobudki więc niepoko ju były nielada. A co do drugiój okoliczności wzmagającój w każdem sercu niepokój co do przyw iązania o przedmiot nie pokój wzbudzający, tu matce chodziło o dziecko, o jedyne dzie cko, a jakiójże M atce i o jakiego Syna! Gdy więc wiemy, że z wszelkiego rodzaju przywiązań niemasz prawdziwszego i s il niejszego nad przyw iązanie m atki do dziecka, i że nie było i nie będzie i być nie może matki przywiązańszój do dziecka, jak nią była M arya do Jezusa, więc łatwo zrozumiemy, że i z tego znowu powodu niepokój i troska, jakich wtedy doznawała, były najw ięk szym niepokojem, największą troską, ja k a kiedy spotkać kogo mogła. Nareszcie, gdy przytóm serce przenajświętszój Panny było z serc ludzkich najtkliwszóm. jak ie tylko być może, a wyo braźnia również najżywszą, jak ą kto mógł być obdarzonym, —
tedy niepokój i troska doznana przez N ią w Jój boleści po zgu bieniu Jezusa, dochodziły jakby do nieskończoności. K ażda in na m atka na Jój miejscu, niezbogacona łaską takiego męztwa i stałości, ja k ą obdarzył Pan Bóg Tę, k tó rą Sobie Samemu za M atkę obrał, byłaby, od doznanój wtedy przez M aryą boleści, niechybnie skonała.
Ale była prócz tego inna okoliczność, która tę boleść M atki przenajświętszój ledwie że nie bardziój ja k wszystkie powyższe powody, jeszcze cięższą, jeszcze sroższą czyniła, jeszcze trudniej szą do przeniesienia, dla takiój, ja k ą Ona była Matki, i takiego Syna M atki. A k tó ra to okoliczność, nie zachodząc we wszystkich innych J e j boleściach, spraw iała, że ta była dla Niój najdotkli wszą, nie wyłączając tój nawet, jakiój m iała doznać p atrząc na Boskiego Syna Swego umierającego na krzyżu.
W każdój innój boleści, powiada święty Alfons x), którój doznała przenajśw iętsza M atka, wiedziała Ona, że powód Jój smutku pochodził z wypadków, z których miały spłynąć na ludzi najobfitsze pożytki, te wszystkie łaski odkupienia, jakie nam wy
służyła M ęka i śmierć Zbawiciela. Lecz nie mogła się domy ślać co mogło spowodować ono zniknięcie przed N ią P ana J e z u sa? I niedość na tóm, spodobało się Panu Bogu dopuścić wtedy na przenajśw iętszą Pannę z przyczyny tego zniknięcia przed N ią Jój Boskiego Syna, cierpienie najdotkliwsze dla Niój, a którego także wśród innych boleści Swego macierzyńskiego serca nie mogła doznawać. Przez uczucie bowiem niezmiernie głębokiój pokory. M arya Sobie Samój przypisywała w tóm winę. Przypusz
czała, że Pan Bóg poczytał J ą za niegodną opiekowania się n a dal Boskióm Dziócięciem, i to J ą nad wszystko bolało i smuciło.
„Niestety! mówiła Sama do Siebie, może nie pielęgnowałam Sy na Mojego tak, jak to powinnam była czynić. Może przez to odbieram k arę należną niedbalstwu Mojemu" x). B yły to więc jakby wyrzuty sumienia, że w skutek niedość pilnój macierzyń- skiój troskliwości o dziecko, zabłąkało się Ono gdzieś w tłumie, i w tśj chwili albo się tu ła po obcych dla Niego miejscach i po między nieznajomymi ludźmi, alboli tóż dostało się w ręce ty ra na czyhającego na Niego jako na Mesyasza, którego chciał zgładzić.
I od takich myśli, pod wpływem takich przypuszczeń, od takich jakby wyrzutów sumienia, to przenajświętsze serce m a cierzyńskie już nietylko doznawało boleści jakby mieczem było przeszyte, lecz w całóm znaczeniu tego wyrażenia, od boleści tój ledwie że nie pękało. Bo czyż może być boleść, smutek i c ie r pienie serca większe, ja k m atki, któraby wyrzucała sobie, że się stała powodem śmierci własnego dziócięcia? K ażda matka, tego rodzaju boleścią przygnębionąby się czuła bardziój ja k wszelką inną, chociażby najdotkliwszą, a cóż dopiero tak a m atka jak ą była Marya! Niejedna biódna m atka, gdy w skutek chociażby niewinnój z jój strony nieostrożności, dziócię Jój śmierć poniosło, od boleści ztąd doznanój zmysły na zawsze postradała; a cóż w te dy dziać się musiało z tą M atką nad matkami, która przypuszcza jąc, że Syn Jój najdroższy dostał się w ręce czyhających na Jeg o życie, bez słusznego wprawdzie do tego powodu, lecz z dopu szczenia Bożego i z niezmiernój pokory Swojój, wyrzucała Sobie, że z Jój to winy się stało!...
Nakoniec w tój boleści Matki przenajświętszój, była prócz tego i inna boleść, dla każdój duszy świątobliwej, a cóż dopiero dla Jój duszy z dusz najświętszój jak a wyszła z rąk Boskich, naj cięższa, najsroższa; jeszcze bez porównania żadnego dotkliwsza naw et od wyżój wymienionój. T ą zaś była boleść duszy, która długo ciesząc się obecnością Boga Swojego, pozbawioną tego szczęścia nad szczęściami została. Co większa: była to boleść duszy, której zdawało się, że Boga Swego straciła z własnej w i nyl A jeśli tego rodzaju boleść dla każdój duszy świątobliwszój je s t bez w ątpienia boleścią, najsroższą jakiój człowiek doznać mo że na ziemi, od którój niektórzy, żywszą miłością Boga przejęci, naw et trupem padali, jak ąż to musiało być boleścią dla M aryi, k tó ra miłowała Boga więcój aniżeli wszyscy najwięksi Święci, ja k ci nawet, o których czytamy, że od aktu skruchy skonali.
Dotknięci od urodzenia ślepotą, którzy nigdy św iatła dzien nego nie oglądali, niewiele cierpią, a może i nic wcale, że są
zbawieni wzroku, którego ani na chwilę nie używali, a więc i uciechy i pożytku ztąd dla człowieka wynikającego nie mogli ocenić. Lecz kto cieszył się bystrym wzrokiem, a późniój ośle pnie, ten srodze nad nieszczęściem swojóm boleje. Coś podobne go dzieje się i z duszą. K to prawie nigdy nie znał Boga jak Go znać był powinien, ten chociaż w końcu utraca Go zupełnie, nie doznaje ztąd wielkiego żalu. Gdy tymczasem dusze długo świa tłem łaski cieszące się, pełne miłości Boga, nierównie większój doznają boleści, gdy tego skarbu najwyższego zostają po zbawione.
Owóż, ponieważ M arya m iała być dla nas wzorem naj wyż szój cierpliwości, więc trzeb a było, aby i tego rodzaju cierpienia, tego rodzaju boleści doznała: chcę mówić, aby przenajświętsze Jój serce, przeczysta Jój dusza, doznała tego smutku, tego żalu, tój srogiój i pełnej tęsknoty boleści, jakiój doznają dusze po bożne, gdy z własnej winy w skutek oziębłości, którój w służbie Bożój się dopuszczają, pozbawia je Pan Bóg uczucia obecności Swojój, któróm wprzód się cieszyły. Owszem, trzeba było, aby naw et tę Jój duszę przeczystą i wolną od skazy nietylko grze chu, ale i najmniejszój niedoskonałości, przygniotło, ogarnęło t a kie uczucie, jakiego doznaje grzesznik najszczerszą i najsilniejszą skruchą i żalem za grzechy p rzejęty , jakiego doznaje dusza do tk n ię ta laską Bożą po popełniony’m grzechu, kiedy poznaje jaką poniosła stratę utracając Boga. T rzeba było, aby doznała tego rodzaju żalu nad żalami, takiej boleści nad boleściami, takiego smutku nad smutkami, jakiego dopuścił na Boską Swoją Osobę Zbawiciel, kiedy w Ogrójcu w skutek tego zapadł jakby w ko nanie. i krwawym potem okryty powiedział: Smutną jest dusza
moja aż do śmierci x).
Ale jakimże sposobem, z jakiegoż, że tak powiem, tytułu, z jakiego powodu, mogła przenajśw iętsza Panna doznać tego smutku i boleści, jakiój doznają grzesznicy skruszeni? Przecież nietylko grzechu najmniejszego, ale ani najlżejszej niedoskona łości nigdy nie popełniła. W praw dzie i Pan Jezus święty nad świętymi, Syn Boży, Bóg-Człowiek, dopuścił na Siebie w Ogrój cu ten rodzaj smutku i boleści; ale to dlatego, że przyjąwszy na siebie grzechy wszystkich ludzi, chciał wtedy żalem zam ykają cym w Sobie wszystkie żale ludzkie za ich grzechy, jak ie kiedy popełnione były i będą do końca św iata, wyjednać dla wszystkich