• Nie Znaleziono Wyników

Ukrycie się Pana Jezusa w świątyni Jerozolimskiej. Trzecia boleść Matki przenajświętszej

W dokumencie Żywot Matki Bożej (Stron 174-183)

Z pobytu przenajświętszój Panny w N azarecie po Jój po­ wrocie z E giptu, ja k o tóm już wspomnieliśmy, jeden tylko szczegół podaje nam Ew angelia święta, a ten je s t następujący. Stanowi on trzecią z kolei Boleść M atki Bożój z pomiędzy siedmiu, które zwykle wyliczamy przy pobożnóm ich rozpam ię­ tywaniu.

Stosując się wiernie do jednego z przepisów Starego Z a ­ konu x) przenajśw iętsza Panna i święty Jó zef chodzili na każdy

rok do Jeruzalem na dzień uroczysty Paschy 2). który tam obcho­

dzono z wielką wspaniałością w głównój św iątyni i na ćo wszy­ scy gorliwsi w zachowywaniu praw swojój religii mieszkańcy całój Palestyny zbierali się tłumnie. Lecz dopókąd W ielko­ rządcą Rzymskim w Jerozolim ie był Archelausz, który pilnie śledzić kazał, czy nie pojawi się w kraju do niego należącym Mesyasz, przenajśw iętsza M atka, z obawy, aby P an Jezus nie został tam odkryty i schwytany, przez kilka la t od powrotu Swego z Egiptu do N azaretu, tój pobożnój pielgrzymki razem z Nim odbywać nie mogła.

W ciągu tego Archelausz, dziewiątego roku swego wiel- korządztw a zrzucony z tój godności przez cesarza Rzym skie­ go, skazany został na wygnanie. Z nim skończyło się pano­ wanie w Ju dei rodu Herodowego, gdyż następcą jego był nie­ jak i Kopomiusz Rzymianin, który jako poganin, ani w tedy o Mesyaszu słyszał, ani się o niego troszczył. Gdy tedy już z tój strony nic nie groziło Zbawicielowi, chociażby się udał do ziemi Judzkiój, więc przy nadchodzącóm święcie Paschy, w ybrała się cała przenajśw iętsza Rodzina do Jerozolimy, by tam w głównój Św iątyni mógł tą razą i Pan Jezus, który wtedy już był we dwunastu Uciech 3), tę uroczystość wspólnie obchodzić.

Przenajśw iętsza Rodzina tę Swoją pielgrzymkę do m iasta św iętego odbyła nie tak samotnie, jak wszystkie poprzedzają­ ce. W ielu z mieszkańców N azaretu udało się także na uroczy­ stość Paschy do Jerozolim y. W miarę więc ja k się do tego m iasta zbliżali, w coraz liczniejszóm znachodzili się gronie, gdyż ze wszystkich miejscowości ciągnęły tłumy w tymże celu zdążające. Spotykała w ich liczbie M arya i krewnych i zna­ jomych, którzy J ą uprzejmie w itali, a wszyscy nie mogli się

dość nacieszyć widokiem Boskiśj Dzieciny, k tó rą za rączkę prowadziła. I J ą tóż to cieszyło, jak każdą matkę cieszy, gdy widzi w drugich oznaki przychylności dla swego dziecka. Lecz cieszyło J ą to najbardziój dlatego, że wiedziała, iż każde zbli­ żenie się ludzi do Jój Synka najdroższego, każda z Nim ro­ zmowa, a zwłaszcza dla tych, którzy czuli się przejęci jak ąś szczególną czcią i miłością ku Niemu, były to już promyki, zadatki, pierwociny tych łask niebieskich, które Oa jako Z ba­ wiciel przynosił na św iat cały. W szelako wiedząc i o tem, że czas apostołowania Zbawiciela jeszcze nie nadszedł, a że S a ­ ma unikała zawsze zgiełku i stosunków niepotrzebnych ze św iatem .—więc i w ciągu tój podróży sta ra ła się o ile możno­ ści być na uboczu, nie ściągać na siebie ani na Jój najdroż­ szego Synka uwagi, i najmniój wdawać się w rozmowy. Ód J e ­ zusa zaś ani kroku nie odstępowała, ciągle Go przy Śobie mia­ ła i z oczu ani na chwilę nie spuszczała.

N ie masz wątpliwości, że o P ana Jezusa, jako chłopczyka dwunastoletniego pierwszy raz w liczniejszóm zebraniu ludzi się znajdującego i napotykającego tam i swoich rówienników, M arya obawiać się nie potrzebowała i nie obawiała się wcale, ja k to jednak czynić powinna każda m atka troskliw a o duszę swych dzieci, gdy je z innemi nieznajomemi dziećmi tegoż wie­ ku widzi przestające. Lecz że jak Pan Jezus na Swojej Oso­ bie chciał zawsze objawiać wszystkie własności dzieci będą­ cych w latach, w jakich się On z kolei znajdował.—ta k z dru­ giej strony chciał, aby przenajśw iętsza M atka Jego, niezale­ żnie od tego, że On był Bogiem wcielonym, tak się zachowy­ wała, ja k każda m atka troskliw a o swe dzieci, z niemi zacho­ wywać się powinna. Ohciał zaś tego w tym celu, aby M arya w każdym najdrobniejszym szczególe Swego błogosławionego macierzyństwa, służyła za najwyższy wzór dla każdój innój matki, we wszystkich jój względem dzieci obowiązkach. Gdy tedy jednym z najważniejszych, a więc i najściślejszych obo­ wiązków każdój m atki, je s t baczne mieć oko, czuwać z naj­ większą pilnością nad dziećmi, gdy one wychodząc już z lat pierwszego dzieciństwa, zaczynają mieć stosunki z ludźmi, a zwłaszcza z młodzieżą równego sobie wieku,— więc dla nau­ ki i przykładu wszystkich matek. M atka przenajśw iętsza wtedy

ja k najpilniej czuwała nad już dwunastoletnim Swym Synkiem. Dla każdego bowiem podobne chwile są jakby stanowcze co do stanu jego duszy, co do zasad wiary i obyczajów, jeśli ta ­ kowe zaszczepione w nim zostały od dzieciństwa. Jedno bliż­ sze zetknięcie się chociażby najkrótsze z innśm zepsutśm dzie­ ckiem, dla dziecka najpobożniśj wychowanego, może być źró­ dłem zepsucia niweczącego na zawsze najdłuższą i n ajtroskli­ wszą około duszy i obyczajów jego pieczę i staran ia matki. I jeśli niektóre z matek, po najściślśj chrześciańskiśm wycho­ waniu dziecka, zaledwie ono podrosło, zuajdują powód ubole­ wania nad stanem jego duszy, nie czemu innemu to przypisać należy, jak ich własnśj nieogiędności na stosunki, jakie te dzie­ ci zawarły; ich własna wina w tśm. że je nie dość pilnie pod tym względem miały na oku.

Gdy więc baczna czujność tego rodzaju jest ta k ważnym każdej matki obowiązkiem, trzeba było. aby. M atka przenaj­ świętsza, wzór najwyższy dla m atek, chociaż tśj czujności nie potrzebowała wcale a wcale rozciągać nad Swoim Boskim Sy- naczkiem kiedy z dzieciństwa wychodził,— trzeba jednak było mówię, _ aby ta k się w tśm zachowała, jak w takich razach każda inna m atka zachować się winna.

Przy tśm tak wielkiśj wtedy czujności M aryi nad Jezu­ sem, był jeszcze i inny powód. Ń ie nawykła przebywać z Nim wśród ludzi, a tą razą w licznśm gronie się znajdując, ciągle się obawiała, żeby się" gdzie nie zabłąkał, żeby się z Nią nie rozłączył, żeby przed N ią nie zn ik n ą ł jakby mając przeczucie, że J ą ten smutek lada chwila spotkać może. I nie omyliło się to serce M atki nad matkami, ja k się nigdy w niczśm nie po­ myliło. Czekała J ą właśnie tego rodzaju boleść, a z różnych powodów jedna z najcięższych, jak ą przeniosła.

Przybywszy na miejsce, święty Jó zef obrał mieszkanie w jednśj z uboższych gospód, już dlatego, że w niśj pobyt kilkudniowy mniśj jak w innych kosztował, już że tam obrała sobie także mieszkanie pewna rodzina z jego krewnych zło­ żona, bardzo pobożna, z k tó rą podczas drogi młodziutki Pan Jezus najwięcśj i najchętniśj przestaw ał. Obrzędy uroczysto­ ści Pascbalnśj trw ały tydzień cały, a ja k zwykle, miasto prze­ pełnione było zgromadzonymi na nią z całśj Ziemi świętśj. Po upływie tego czasu, gdy już wszyscy wyruszali z powrotem do domów, i przenajśw iętsza Rodzina miała to samo uczynić,— poszła jeszcze raz do Świątyni, aby pomodliwszy się, ztam tąd już prosto puścić się w drogę. Do nich przyłączyli się i ci krew ni świętego Józefa, którzy w tśjże gospodzie mieszkali, i którzy jak razem z Nimi przybyli do Jerozolimy, tak razem i odchodzić mieli. W Świątyni tłok zastali niezmierny, a gdy pomodliwszy się z niśj wychodzili, przy głównych drzwiach,

z powodu tłumnie wychodzących i wchodzących, tak i ścisk się zrobił, że Pan Jezus odłączony został od przenajświętszój P a n ­ ny z gronem tych krewnych świętego Józefa, o których wyżej wspomnieliśmy :). M atka iBoża zakłopotała się tóm bardzo, lecz w tójże chwili tłok tak naciskał, że nietylko nie była w możności połączyć się z Panem Jezusem, ale naw et z oczu Go straciła. Z araz więc z wielkim niepokojem o Niego, za­ częła Go szukać, ale napróżno. Tymczasem tłum pielgrzymów wyszłych z Św iątyni napełnił plac przed nią będący, a potóm i ulice, i jakby rzeka jak a płynął ściśnięty. Z nim więc i wśród niego, parci zewsząd, szli przenajśw iętsza Panna i św ięty J ó ­ zef, przekonani, że P an Jezus podobnież ja k Oni postępuje tą ż drogą, zdążając w gronie krewnych, z którym i tłok wcho­ dzących i wychodzących rozłączył Ich we drzwiach Świątyni. Niepokój jednak przenajświętszój M atki o najdroższego Syna wzmagał się coraz bardziój, i pocieszała się jedynie nadzieją, że gdy pod wieczór w gospodzie na drodze będącój zatrzym a­ ją się na noc wszyscy pielgrzymujący, znajdzie Go pomiędzy tymi krewnymi, z którym i widziała że wyszedł z Świątyni, a do których pomimo wszelkiego starania, w ciągu całodzien- nój drogi z powodu i ciżby i nieładu pomiędzy idącymi, dostać się nie mogła.

Zapadł nakoniec wieczór i podróżni zatrzym ali się na nocleg. Zaraz tóż przenajśw iętsza Panna i święty Jó z ef za­ częli przebiegać wszystkie kółka pielgrzymów, szukając tych Swoich krewnych, z którym i widzieli Jezusa wychodzącego ze Św iątyni. Ale jakże ciężkiego frasunku doznała M atka Bo­ ża, gdy odszukawszy ich, dowiedziała się, że Go z nimi nie było. Szukała Go więc wraz z świętym Józefem i pomiędzy innymi znajomymi. Lecz gdy i to próżnóm się okazało, a oba­ wa Jój o Syna już praw ie granic nie miała, zaraz, bez wy- pocznienia po trudach całodziennój drogi, puścili się z powro­ tem do Jerozolim y, wnosząc, że tam pozostać musiał.

Oto są słowa, w których Ew angelia św ięta opowiada nam tę niezmierną boleść M atki przenajświętszój: Skończywszy

dni, to jest odprawiwszy tygodniowe nabożeństwo uroczysto­

ści Paschalnój, gdy Marya i Józef wracali, zostało dziecię Jezus

w Jerozolimie; a nie spostrzegli tego rodzice Jego. A mniemając, że On był w towarzystwie wracających z Nimi pielgrzymów, uszli dzień drogi, i szukali Go między krewnymi i znajomymi. A nieznalazłszy, wrócili do Jeruzalem szukając Go 2).

limy odeszli. A jak aż to noc była dla M atki przenajśw iętszój. P rzygniatały serce Jój najsm utniejsze myśli, najboleśniejsze dla Niój przypuszczenia. Albo Pan Jezus tak młodziutki jesz­ cze, wyszedłszy z Jerozolim y zbił się gdzie z drogi i zab łą­ kał w górach x), alboli tóż na mocy dawniój wydanego przez W ielkorządcę Archelausza wyroku, schwytano Go i ujęto 2), albo wreszcie (bo i to nasuwała Jój na myśl Jój niezrównana pokora), widząc się niedość troskliw ie przez rodziców pilno­ wanym, wrócił do nieba 3). Słowem, drogę tę z powrotem do Jerozolimy odbyła przenajśw iętsza Panna z tkwiącym w Jój macierzyńskióm sercu mieczem boleści, jakiej doznałaby każda m atka w takim razie, a cóż dopiero M atka taka, jak ą Ona była!

W szakże jeszcze, jeszcze jak iś promyk nadziei J ą oży^ wiał. Może tóż znajdą P ana Jezu sa w Jerozolim ie. Może roz­ dzielony z Nimi w tłumie przy wychodzie z Świątyni, nie mo­ gąc Ich odszukać, nie chciał przyłączać się do obcych, i wró­ cił do gospody w którój mieszkali, przypuszczając, że gdy i Oni opatrzą się, że Go przy Nich nie' ma, wrócą tam, żeby Go od­ szukać. O! ja k tóż biło przenajśw iętsze serce Matki, gdy na- koniec do tój gospody się dostali! Z jak dręczącym niepokojem o najdroższego Syna, skoro tam weszła, zapytała o Niego! Lecz niestety! cóż się z N ią dziać musiało, gdy się dowiedzia­ ła, że Go tam nie ma, i nie widziano go wcale o d ch w ili, k ie ­ dy z Nimi wyszedł.

K ażdy rodzaj niepokoju uzasadnionego, słuszne mającego powody, jakim właśnie był ten, którym spodobało się Bogu dotknąć wtedy dla Jój tóm większój zasługi M atkę przenaj­ św iętszą.—każdy rodzaj niepokoju ma to do siebie, że dopóki trw ają powody do niego, z każdą on chwilą w zrasta, zdwaja się, potęguje, a to w miarę zasadności tychże powodów, które go rozbudzają, w miarę przywiązania do przedmiotu, o który nam chodzi, i wreszcie w miarę tkliwości serca niepokojem dotkniętego, ja k tóż i żywości wyobraźni osoby pod wpływem tego bolesnego uczucia zostającój. Tu więc wszystko się zbie­ gało na to, żeby tę boleść M atki przenajświętszój uczynić nie­ zmierną. Powody były oczywiste i bardzo zatrw ażające, gdyż oto w obcój krainie, zabłąkał się od m atki mały "chłopczyk dwunastoletni; dzień już cały i noc cała upłynęła ód tój chwjli, a ani wieści o nim powziąć nie można było. Zginął On w mie­ ście, gdzie władza śledziła Go jakby największego zbrodnia­ rza, i już naw et w tym celu kiedyś dopuściła się w dziejach niesłychanego okrucieństw a przez wymordowanie kilkuset dzie­

') Eutymius apud Cornei, a Lapide in Luca c. 2. r. 41. 2) S. Antoninus. 3J Origines apud Cornei, a Lapide.

ci tegoż wieku, żeby i Jego dosięgnąć. Pobudki więc niepoko­ ju były nielada. A co do drugiój okoliczności wzmagającój w każdem sercu niepokój co do przyw iązania o przedmiot nie­ pokój wzbudzający, tu matce chodziło o dziecko, o jedyne dzie­ cko, a jakiójże M atce i o jakiego Syna! Gdy więc wiemy, że z wszelkiego rodzaju przywiązań niemasz prawdziwszego i s il­ niejszego nad przyw iązanie m atki do dziecka, i że nie było i nie będzie i być nie może matki przywiązańszój do dziecka, jak nią była M arya do Jezusa, więc łatwo zrozumiemy, że i z tego znowu powodu niepokój i troska, jakich wtedy doznawała, były najw ięk­ szym niepokojem, największą troską, ja k a kiedy spotkać kogo mogła. Nareszcie, gdy przytóm serce przenajświętszój Panny było z serc ludzkich najtkliwszóm. jak ie tylko być może, a wyo­ braźnia również najżywszą, jak ą kto mógł być obdarzonym, —

tedy niepokój i troska doznana przez N ią w Jój boleści po zgu­ bieniu Jezusa, dochodziły jakby do nieskończoności. K ażda in­ na m atka na Jój miejscu, niezbogacona łaską takiego męztwa i stałości, ja k ą obdarzył Pan Bóg Tę, k tó rą Sobie Samemu za M atkę obrał, byłaby, od doznanój wtedy przez M aryą boleści, niechybnie skonała.

Ale była prócz tego inna okoliczność, która tę boleść M atki przenajświętszój ledwie że nie bardziój ja k wszystkie powyższe powody, jeszcze cięższą, jeszcze sroższą czyniła, jeszcze trudniej­ szą do przeniesienia, dla takiój, ja k ą Ona była Matki, i takiego Syna M atki. A k tó ra to okoliczność, nie zachodząc we wszystkich innych J e j boleściach, spraw iała, że ta była dla Niój najdotkli­ wszą, nie wyłączając tój nawet, jakiój m iała doznać p atrząc na Boskiego Syna Swego umierającego na krzyżu.

W każdój innój boleści, powiada święty Alfons x), którój doznała przenajśw iętsza M atka, wiedziała Ona, że powód Jój smutku pochodził z wypadków, z których miały spłynąć na ludzi najobfitsze pożytki, te wszystkie łaski odkupienia, jakie nam wy­

służyła M ęka i śmierć Zbawiciela. Lecz nie mogła się domy­ ślać co mogło spowodować ono zniknięcie przed N ią P ana J e z u ­ sa? I niedość na tóm, spodobało się Panu Bogu dopuścić wtedy na przenajśw iętszą Pannę z przyczyny tego zniknięcia przed N ią Jój Boskiego Syna, cierpienie najdotkliwsze dla Niój, a którego także wśród innych boleści Swego macierzyńskiego serca nie mogła doznawać. Przez uczucie bowiem niezmiernie głębokiój pokory. M arya Sobie Samój przypisywała w tóm winę. Przypusz­

czała, że Pan Bóg poczytał J ą za niegodną opiekowania się n a­ dal Boskióm Dziócięciem, i to J ą nad wszystko bolało i smuciło.

„Niestety! mówiła Sama do Siebie, może nie pielęgnowałam Sy­ na Mojego tak, jak to powinnam była czynić. Może przez to odbieram k arę należną niedbalstwu Mojemu" x). B yły to więc jakby wyrzuty sumienia, że w skutek niedość pilnój macierzyń- skiój troskliwości o dziecko, zabłąkało się Ono gdzieś w tłumie, i w tśj chwili albo się tu ła po obcych dla Niego miejscach i po­ między nieznajomymi ludźmi, alboli tóż dostało się w ręce ty ra ­ na czyhającego na Niego jako na Mesyasza, którego chciał zgładzić.

I od takich myśli, pod wpływem takich przypuszczeń, od takich jakby wyrzutów sumienia, to przenajświętsze serce m a­ cierzyńskie już nietylko doznawało boleści jakby mieczem było przeszyte, lecz w całóm znaczeniu tego wyrażenia, od boleści tój ledwie że nie pękało. Bo czyż może być boleść, smutek i c ie r­ pienie serca większe, ja k m atki, któraby wyrzucała sobie, że się stała powodem śmierci własnego dziócięcia? K ażda matka, tego rodzaju boleścią przygnębionąby się czuła bardziój ja k wszelką inną, chociażby najdotkliwszą, a cóż dopiero tak a m atka jak ą była Marya! Niejedna biódna m atka, gdy w skutek chociażby niewinnój z jój strony nieostrożności, dziócię Jój śmierć poniosło, od boleści ztąd doznanój zmysły na zawsze postradała; a cóż w te­ dy dziać się musiało z tą M atką nad matkami, która przypuszcza­ jąc, że Syn Jój najdroższy dostał się w ręce czyhających na Jeg o życie, bez słusznego wprawdzie do tego powodu, lecz z dopu­ szczenia Bożego i z niezmiernój pokory Swojój, wyrzucała Sobie, że z Jój to winy się stało!...

Nakoniec w tój boleści Matki przenajświętszój, była prócz tego i inna boleść, dla każdój duszy świątobliwej, a cóż dopiero dla Jój duszy z dusz najświętszój jak a wyszła z rąk Boskich, naj­ cięższa, najsroższa; jeszcze bez porównania żadnego dotkliwsza naw et od wyżój wymienionój. T ą zaś była boleść duszy, która długo ciesząc się obecnością Boga Swojego, pozbawioną tego szczęścia nad szczęściami została. Co większa: była to boleść duszy, której zdawało się, że Boga Swego straciła z własnej w i­ nyl A jeśli tego rodzaju boleść dla każdój duszy świątobliwszój je s t bez w ątpienia boleścią, najsroższą jakiój człowiek doznać mo­ że na ziemi, od którój niektórzy, żywszą miłością Boga przejęci, naw et trupem padali, jak ąż to musiało być boleścią dla M aryi, k tó ra miłowała Boga więcój aniżeli wszyscy najwięksi Święci, ja k ci nawet, o których czytamy, że od aktu skruchy skonali.

Dotknięci od urodzenia ślepotą, którzy nigdy św iatła dzien­ nego nie oglądali, niewiele cierpią, a może i nic wcale, że są

zbawieni wzroku, którego ani na chwilę nie używali, a więc i uciechy i pożytku ztąd dla człowieka wynikającego nie mogli ocenić. Lecz kto cieszył się bystrym wzrokiem, a późniój ośle­ pnie, ten srodze nad nieszczęściem swojóm boleje. Coś podobne­ go dzieje się i z duszą. K to prawie nigdy nie znał Boga jak Go znać był powinien, ten chociaż w końcu utraca Go zupełnie, nie doznaje ztąd wielkiego żalu. Gdy tymczasem dusze długo świa­ tłem łaski cieszące się, pełne miłości Boga, nierównie większój doznają boleści, gdy tego skarbu najwyższego zostają po­ zbawione.

Owóż, ponieważ M arya m iała być dla nas wzorem naj wyż­ szój cierpliwości, więc trzeb a było, aby i tego rodzaju cierpienia, tego rodzaju boleści doznała: chcę mówić, aby przenajświętsze Jój serce, przeczysta Jój dusza, doznała tego smutku, tego żalu, tój srogiój i pełnej tęsknoty boleści, jakiój doznają dusze po­ bożne, gdy z własnej winy w skutek oziębłości, którój w służbie Bożój się dopuszczają, pozbawia je Pan Bóg uczucia obecności Swojój, któróm wprzód się cieszyły. Owszem, trzeba było, aby naw et tę Jój duszę przeczystą i wolną od skazy nietylko grze­ chu, ale i najmniejszój niedoskonałości, przygniotło, ogarnęło t a ­ kie uczucie, jakiego doznaje grzesznik najszczerszą i najsilniejszą skruchą i żalem za grzechy p rzejęty , jakiego doznaje dusza do­ tk n ię ta laską Bożą po popełniony’m grzechu, kiedy poznaje jaką poniosła stratę utracając Boga. T rzeba było, aby doznała tego rodzaju żalu nad żalami, takiej boleści nad boleściami, takiego smutku nad smutkami, jakiego dopuścił na Boską Swoją Osobę Zbawiciel, kiedy w Ogrójcu w skutek tego zapadł jakby w ko­ nanie. i krwawym potem okryty powiedział: Smutną jest dusza

moja aż do śmierci x).

Ale jakimże sposobem, z jakiegoż, że tak powiem, tytułu, z jakiego powodu, mogła przenajśw iętsza Panna doznać tego smutku i boleści, jakiój doznają grzesznicy skruszeni? Przecież nietylko grzechu najmniejszego, ale ani najlżejszej niedoskona­ łości nigdy nie popełniła. W praw dzie i Pan Jezus święty nad świętymi, Syn Boży, Bóg-Człowiek, dopuścił na Siebie w Ogrój­ cu ten rodzaj smutku i boleści; ale to dlatego, że przyjąwszy na siebie grzechy wszystkich ludzi, chciał wtedy żalem zam ykają­ cym w Sobie wszystkie żale ludzkie za ich grzechy, jak ie kiedy popełnione były i będą do końca św iata, wyjednać dla wszystkich

W dokumencie Żywot Matki Bożej (Stron 174-183)