• Nie Znaleziono Wyników

Zdrowie na własny rachunek

W dokumencie prof. dr hab. Anna Nasiłowska (Stron 108-112)

Powtórzmy przywołane we wstępie do tej książki słowa jej przedsta-wicielki, Nancy Hartsock, z eseju The Feminist Standpoint. Toward a Specially Feminist Historical Materialism: „Skoro życie materialne dwóch różnych grup zostało ustrukturyzowane w fundamentalnie odmienny sposób, można oczekiwać, że wizja każdej z nich stanowić będzie odwrotność drugiej, a wizja grupy dominującej będzie częściowa i wykrzywiona”10. Dotyczy to podziału na klasę pracującą i posiadaczy kapitału w porządku własności prywatnej oraz na kobiety i mężczyzn w społeczeństwie męskiej dominacji. W obu przypadkach wyzyskowi pracy grupy zdominowanej towarzyszy ideologia, w myśl której praca ta zostaje umniejszona i uznana za dowód społecznej niższości osób ją wykonujących. W kapitalizmie wyżej od niej ceni się własność, w patriarchacie domowe zajęcia kobiet uznawane są za trywialne, de-gradujące. Zdaniem filozofki, u źródeł i na straży obu tych niesprawie-dliwych porządków stoi pogarda do tego, co materialne. Rzeczywistość pracującego ciała okazuje się gorsza, pozbawiona samoistnej wartości, którą posiada abstrakcyjny świat pieniądza i zakorzenionej dominacji społecznej. Czyż nie jest to wypisz wymaluj opis sytego idealizmu Tczewskich, dla których proletariacka, kobieca praca Bogutowej – jak i każdej innej służącej – stanowi warunek sine qua non ich społecz-nej wyższości i właśnie dlatego musi być przemilczana, zepchnięta w niewidzialność?

Zdrowie na własny rachunek

Bohaterka dogadza arystokratycznym ciałom, podczas gdy jej własne zdrowie zaczyna szwankować. Skończywszy 50 lat, robi się otyła, wciąż czuje się zmęczona. Nie ma możliwości wzięcia wolnego dnia, choć z powodu ataków kolki wątrobowej ledwo dźwiga się z łóżka, by stanąć przy blasze. Musi często siadać, a do dyspozycji ma jedynie stołek, nawet nie krzesło. Nikt nie myśli o tym, by wysłać ją na leczenie lub wyznaczyć jej rentę. Po czterech latach od pierwszych objawów choroby zostaje po prostu zwolniona jako niezdatna do służby. Nie może jednak, z oczy-wistych powodów finansowych – brak środków do życia dla siebie i nastoletniej córki – zrezygnować z zatrudnienia, toteż wynajmuje się do tej samej pracy za mniejsze wynagrodzenie w coraz mniej świetnych domach. Ostatecznie trafia do zbiedniałego dworu w Boleborzy, skąd

10 N.C. Hartsock, Money, Sex, and Power. Toward a Feminist Historical Materialism, Northeastern University Press, Boston 1983, s. 232.

pochodzi główny bohater powieści, Zenon Ziembiewicz. Bogutowa przyrządza tam, kiedy jej zdrowie pozwala, „dania godne wyższego stołu”11. Podobnie jak ich poprzednicy, Ziembiewiczowie nie mają zamiaru opłacać jej leczenia. Kiedy doktor stwierdza, że konieczna jest operacja, otrzymuje ona na podróż do miasta jedynie połowę swoich zaległych poborów. Rzeczowy opis wyprawy do szpitala jaskrawo uwi-dacznia pozycję społeczną Bogutowej. Mimo ostrego ataku choroby nikt jej nie pomaga dotrzeć do odległej placówki, razem z córką musi jechać pociągiem, na który czeka parę godzin.

W szpitalu, gdzie docierają nocą, odźwierny uznaje, iż nie ma po-wodu budzić lekarzy. Półprzytomna Karolina znów musi czekać na niewygodnej ławie, podczas gdy Justyna ją opuszcza, by gdzieś umieścić bagaże, których nie pozwolono im składować w poczekalni. Kiedy wraca, matka jest już operowana, niestety, interwencja chirurgiczna okazuje się zbyt późna, by można było kobietę uratować. Doktor oznajmia, że śmierć by nie nastąpiła, gdyby nie zwłoka w podjęciu operacji. Inaczej uważa matka Zenona, Żancia Ziembiewicz. Według niej wyzyskanie ostatnich sił chorej kobiety i nieudzielenie jej wsparcia stanowi przejaw... dobrej woli. Mówi: „Trzymaliśmy ją, biedaczkę, póki się dało, taka była niedołężna. Dopiero doktor kazał ją na olaboga wy-słać tu do miasta na operację i pod nożem w szpitalu umarła! A gdyby nie doktorzy, byłaby sobie jeszcze nieboga z parę lat pokwękała przy kuchni...”12. Także jej syna nie obchodzi sytuacja życiowa Bogutowej, tej „baby grubej i nadąsanej, którą widział od rana człapiącą po kuchni i podwórzu nogami bosymi, brudnymi i spuchniętymi”13. Tylko Ju-styna dostrzega niedocenione zasługi i zmarnowane życie swojej matki.

Nie może przeboleć, że na pogrzebie kucharki nie pojawia się żaden z jej byłych pracodawców. „Całe życie pracowała, a wszystkiego cztery osoby stoją, jak ją kładą do grobu. Tamci wszyscy, co im gotowała, czy choćby o niej pomyśleli? Nikt. Mogła sobie umrzeć, jak sobie wzięli drugą”14. Justyna widzi, że jej matka, która czyniła życie innych tak wygodnym i wyjątkowym, sama nie miała podstawowych wygód ani elementarnego uznania dla swojej nieprzeciętnej pracy.

Jej życie upływało „wciąż tylko przy blasze i przy blasze, nawet nie wiedziała, co to było gdzie pójść”15. Wyjątek stanowiło parę miesięcy

11 Z. Nałkowska, Granica, s. 57.

12 Tamże, s. 234.

13 Tamże, s. 42.

14 Tamże, s. 106.

15 Tamże.

113

K A Ś K A K A R I A T Y D A

po zwolnieniu z pracy w pałacu, spędzonych u zaprzyjaźnionej rodziny Borbockich, kiedy Bogutowa „żyła jak człowiek, od rana się ubrała, poszła gdzie, posiedziała w ogrodzie. A tak to całe życie zawsze przy kuchni, przy ogniu, przy tym ciągłym gotowaniu”16. Notabene, losy ogrodnika Tczewskich Borbockiego, przypominają jej własne. Jako człowiek starszy i chorujący na serce musiał on pracować latem w peł-nym słońcu, od czego umarł na zawał. Jego rodzina nie otrzymała w związku z jego śmiercią żadnej rekompensaty, co zepchnęło jego żonę i dwoje dzieci na dno społecznej degradacji. Zapewne Borbocki, tak jak Bogutowa, był świetny w tym, co robił – inaczej bowiem by go w pałacu nie trzymano – czym przyczyniał się niewątpliwie do arystokratycznego przeżywania świata przez jego mieszkańców. O ile jednak pięknie utrzymany ogród widać, a wyrafinowanymi smakami można się delektować, o tyle ludzie odpowiedzialni za rozsnuwanie subtelnej aury dobrobytu pozostają niewidzialni lub uważani za szpetnych, niepasujących do współtworzonej przez siebie „wyższej”

rzeczywistości. Jeszcze bardziej kłóci się z nią ich choroba, uznana za ich prywatną sprawę czy wręcz rodzaj skazy na harmonijnym obrazie...

Kaśka Kariatyda

Nałkowska nie opisuje doznań kucharki, które znamy głównie z docie-kań jej córki. Mamy jednak w literaturze polskiej znakomitą analizę tego, jak odczuwa swoje życie służąca z pokolenia Bogutowej, czyli rozpoczynająca pracę w latach 80. XIX wieku. Mam na myśli Kaśkę Kariatydę (1888) Gabrieli Zapolskiej. Autorce udaje się adekwatnie opisać reakcje samego ciała na fatalne warunki bytowe oraz na przemoc społeczeństwa klasowego, przybierającą dosłownie fizyczną postać.

Ten sposób pisania pasuje do postulatu standpoint theory, by tworzyć konsekwentnie materialistyczny obraz kobiecej egzystencji, oparty na analizie warunków pracy i życia, ze szczególnym uwzględnieniem ogra-niczeń przestrzennych i czasowych, nasilenia bólu oraz zakresu innych niedogodności. Kaśka Olejarek jest sierotą, pochodzi ze wsi. W dzie-ciństwie musiała wziąć na siebie opiekę nad młodszym rodzeństwem i pracę w fabryce, której podjęła się, by wyżywić rodzinę. Poznajemy ją, gdy jako 21-letnia kobieta zaciąga się na służbę do niezamożnych

16 Tamże, s. 106-107.

Budowskich. Podejmuje tę pracę „ażeby nie zdechnąć z głodu”17. Kaśka ma wychodne raz w miesiącu, na sen może przeznaczyć najwyżej cztery godziny na dobę, które spędza w łóżku bez materaca, skleconym ze starych desek. Żywi się resztkami z obiadu, często przez cały dzień zjada jedynie czerstwą bułkę popijaną wodą.

Przestrzenią jej pracy jest niska kuchnia z brudnym sufitem, „prze-pełniona wonią cebuli, grzybów i nieświeżego masła”18. Tam Kaśka

„uwija się od rana do późnej nocy, oddychając ciężko, pełna dobrej woli i energii, i nie zużytej jeszcze siły! Gdy wyda obiad, umywa naczynie, szoruje rondle, klęcząc na podłodze, powalana cegłą”19. Z kolei przy praniu – także robionym na podłodze – musi się głęboko schylać, co sprawia, że kłęby duszącej pary buchają jej prosto w twarz. Zanurza

„odważnie swe czerwone i popękaną skórą pokryte ręce w gorący odwar ługu dla wydobycia pojedynczej sztuki bielizny”20, którą następnie skręca i odkłada do naparzania. Zniszczone wrzątkiem i substancjami piorącymi dłonie powinny być smarowane gliceryną, ale Kaśka wstydzi się poprosić Budowską o kroplę zbawiennej substancji. Maść kosztuje grosze, ale dziewczynie żal odejmować je od własnego skromnego dochodu, który nie wystarcza jej nawet na kupno kapelusza czy cie-plejszych ubrań na zimę. Budowskiemu nie przychodzi do głowy, by zaopatrzyć służącą w rękawice ochronne czy odzież właściwą do pory roku. Ze skąpstwa nie pozwala jej nawet zapalać światła w kuchni, toteż pracuje ona w  ciemności. Kaśka czuje się w  swoim miejscu pracy – nazywanym przez Zapolską „klatką” i „więzieniem” – odcięta od świata. Budowski zakazuje jej tam nawet śpiewać oraz trzymać kwiaty.

Z kolei gdy dziewczyna wychodzi na zewnątrz robić zakupy i wy-pełniać polecenia Budowskiej, zostaje natychmiast osaczana przez agresywne męskie pożądanie. Jako młoda, atrakcyjna kobieta o wi-docznym niskim statusie społecznym (podkreślanym przez ubogi ubiór, zwłaszcza odkrytą głowę) stanowi dla mężczyzn oczywisty obiekt sek-sualny. Toteż Kaśka jest wciąż dotykana i przyciskana wbrew swej woli.

Dzieje się tak również w jej pracy, a dokładnie na kuchennych schodach, słusznie uznanych przez Elżbietę z Granicy za kwintesencję doli słu-żącej. Zapolska opisuje je następująco. „W gorącym zaduchu, pełnym

17 G. Zapolska, Kaśka Kariatyda, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1965, s. 49.

18 Tamże, s. 87.

19 Tamże.

20 Tamże, s. 88.

115

W dokumencie prof. dr hab. Anna Nasiłowska (Stron 108-112)