Ju¿ pierwsze zdanie powieci wskazuje na dominantê kompozycyjno-tematyczn¹. Bohaterem eposu jest £ód, która determinuje wszystkie aspek-ty bytu zwi¹zanego z ni¹ cz³owieka. Jest czasoprzestrzeni¹, w której dokonu-j¹ siê jego dzia³ania. Przywiod³a go bowiem w to miejsce, hic et nunc, midasowa ¿¹dza przemienienia pracy w bogactwo. Pragnienie to mo¿liwe jest do zaspokojenia w³anie w ziemi obiecanej opartej na toposie mityczne-go Sezamu, otwieraj¹cemityczne-go siê tylko przed tymi, którzy przyswoj¹ regu³y
definiuj¹ce przestrzeñ bezprawia.
St¹d obraz miasta jest wielopoziomowy, odbiorca tekstu stale towarzyszy czyjemu wra¿eniowemu b¹d wnikliwemu (diagnozuj¹co-symbolicznemu) spojrzeniu na przestrzeñ urbanistyczn¹, dla której puntem wyjcia jest pre-zentacja ulicy:
£ód siê budzi³a.
Pierwszy wrzaskliwy wist fabryczny rozdar³ ciszê wczesnego poranku, a za nim we wszystkich stronach miasta zaczê³y siê zrywaæ coraz zgie³kliwiej inne i dar³y siê chrapliwymi, niesfornymi g³osami niby chór potwornych kogutów [ ].
Olbrzymie fabryki, których d³ugie, czarne cielska i wysmuk³e szyje-kominy majaczy³y w nocy [ ] budzi³y siê z wolna, bucha³y p³omieniami ognisk, oddy-cha³y k³êbami dymów, zaczyna³y ¿yæ i poruszaæ siê w ciemnociach, jakie jeszcze zalega³y ziemiê.
Deszcz drobny, marcowy deszcz pomieszany ze niegiem, pada³ wci¹¿ [ ]; bêb-ni³ w blaszane dachy i sp³ywa³ z nich prosto na trotuary, na ulice czarne i pe³ne grzêskiego b³ota, na nagie drzewa [ ], dr¿¹ce z zimna, targane wiatrem, co zrywa³ siê gdzie z pól przemiêk³ych i przewala³ siê ciê¿ko b³otnistymi ulicami miasta [ ]11.
11 W.S. Reymont, Ziemia obiecana, t. 1, Kraków 2002, s. 7; wszystkie cytaty pochodz¹ z tego wydania, dalej zastosowano nastêpuj¹cy zapis: Z na oznaczenie tytu³u, cyfra rzym-ska wrzym-skazuje tom, a arabrzym-ska odsy³a do strony, z której pochodzi cytat.
I jeszcze fragment z rozdzia³u I (tomu I):
Tysi¹ce robotników, niby ciche, czarne roje, wype³z³o nagle z bocznych uliczek, które wygl¹da³y jak kana³y czarnego b³ota, z tych domów, co sta³y na krañcach miasta niby wielkie mietniska nape³ni³o Piotrkowsk¹ szmerem kroków, brzê-kiem blaszanek b³yszcz¹cych w wietle latarñ, stubrzê-kiem drewnianych podeszew trepów i gwarem jakim sennym oraz chlupotem b³ota pod nogami.
(tam¿e)
Oba opisy wykazuj¹ znaczne podobieñstwo, gdy¿ oparto je na rytmie nawracaj¹cej informacji o zalewaj¹cym £ód potopie b³ota. Paradoksalnie
nie istnieje takie miejsce, które chroni³oby (jak arka) przed infernaln¹ czerni¹ p³ynnej ziemi bior¹cej we w³adanie przedmioty i ludzi. Ta wyranie biblijna metaforyka (Pismo wiête jest dla Reymonta tekstem ¿ywym12) ma na celu uwypuklenie cech zasadniczych miasta jako przestrzeni wartocio-wanej ujemnie. Zreszt¹ ta powtarzalnoæ cechy (czerñ b³ota, mroku, roju ludzkiego) unicestwia przekonanie, ¿e miasto to jest efektem twórczych
dzia-³añ cz³owieka. W istocie jest to bowiem miejsce wykreowane przez Adama pora¿onego pych¹ rozumu. Akordem wzmacniaj¹cym tê aurê szeolu s¹ przy-wo³ane cielska fabryk-lewiatanów ziej¹cych ogniem stra¿ników piek³a13. I tu wykorzysta³ Reymont biblijny topos bestii, która w kulturze ¿ydowskiej symbolizuje co istotne Chaos pierwotny. pi¹cy na dnie morskim
a zbudzony Lewiatan, zagra¿a porz¹dkowi wiata istniej¹cego14. Tote¿
monstra, przywo³ane w opisie, wzmacniaj¹ wizjê kresu starego wiata (wy-wiedzionego z poszanowania praw natury i cz³owieka), przeciw któremu wystêpuje cywilizacja maszyn.
Dodatkowo to poczucie wynaturzenia przestrzeni wzmaga sensualne jej dowiadczenie (tak¿e wrogie cz³owiekowi). Zaatakowane zmys³y parali¿uj¹ postrzeganie. Ciemnoci zalegaj¹ce miasto nie ust¹pi³y, ale £ód ju¿ zrywa siê do ¿ycia, ur¹gaj¹c naturalnym prawom. St¹d w kontekcie losów bohate-rów sukcesywnie zanika nadzieja, ¿e inferno to doczeka siê os¹du jak upad³y Babilon. W bezradnoci cz³owiekowi pozostaje ju¿ tylko przekleñstwo oto rozmowa Borowieckiego z wdow¹ po zmia¿d¿onym robotniku (czyli Conra-dowskie docieranie do j¹dra ciemnoci):
Czemu nie wrócicie na wie, do domu?
Wrócê kiej mi tylko zap³ac¹ za ch³opa, to juci, ¿e wrócê, a niech tam to miasteczko £ód mór nie minie, niech j¹ ta ogieñ spali, niech ich tam Pan Jezus niczegoj nie ¿a³uje, coby wszystkie wyzdycha³y, co do jednego.
12 Zob. D. Bieñkowska, Literatura piêkna jako element stylizacji jêzykowej w twórczoci W³adys³awa Reymonta, Prace Polonistyczne 1983, seria XXXIX, s. 315.
13 Do symboliki miasta-lewiatana do³¹czany jest obraz greckiego Uroborosa, wê¿a zja-daj¹cego w³asny ogon, identycznie w tradycji ¿ydowskiej przedstawiany jest Lewiatan; zob.
W. Rusinek, Czas maszyn. Czas niepoprawnych g³upców, Kresy 2005, nr 1/2, s. 216.
14 Zob. W. Kopaliñski, Lewiatan, w: tego¿, S³ownik symboli, Warszawa 2001, s. 194.
Cicho b¹dcie, nie macie za co przeklinaæ szepn¹³ nieco podra¿niony.
Ni mam za co? wykrzyknê³a zdumiona, podnosz¹c na niego blad¹, brzydk¹, przegryzion¹ przez nêdzê twarz [ ]. A to, wielmo¿ny panie, my na wsi byli tylko komorniki [ ]. Mywa ¿yli z wyrobku ino, ale zaw¿dy cz³owiek mieszka³ po ludzku [ ], a tutaj co? Harowa³ nieborak od witu do nocy i jeæ nie by³o co,
¿ylimy kiej te dziady ostatnie, a nie kiej krzecianie, kiej psy, a nie kiej gospodarze poczciwi.
(Z I 20)
Karol nie czuje siê komfortowo. Wie, ¿e za rozmówc¹ przemawia praw-da. Dlatego ta jego pañska uczuciowoæ nie ostoi siê wobec argumentów podnoszonych po stronie pokrzywdzonych, którzy w niekoñcz¹cych siê godzi-nach rozpaczy zdefiniowali ów ³ódzki wiat na opak. Tu mordercza praca rodzi tylko zatrute owoce, zamiast obfitych plonów niesie przekleñstwo wszelkiemu istnieniu.
Negatywny fenomen £odzi potwierdza siê tak¿e w przestrzennym uk³a-dzie jej ulic, niwecz¹cym urbanistyczn¹ tradycjê. Miasto bowiem wci¹¿
rozsadzaj¹ce swe granice wykazuje podobieñstwo do amerykañskich cities wyros³ych w stepie, choæ bli¿sze kulturowo s¹ tu tradycje syberyjskiego siedliska, tworzonego wprost w dzikiej przestrzeni15, niepowi¹zanej z innymi orodkami cywilizacyjnymi. St¹d zabrak³o w £odzi rodka, który oddaj¹c kszta³t otaczaj¹cego cz³owieka uniwersum, zaspakaja³by potrzebê mityczne-go centrum jako sakraln¹ i antropologicznie konieczn¹16. Przywo³ana w cytatach Piotrkowska geometryzuje miasto, a odchodz¹ce od niej ulice-promienie nie spe³niaj¹ swych zadañ: nie os³abiaj¹ dwiêków czy si³y wiatru.
Ów przecz¹cy tradycji uk³ad przestrzenny ³ódzkiego molocha znalaz³ nawet odbicie w powiedzeniu, ¿e £ód w zamian serca posiada szyjê17.
Szybkoæ, z jak¹ miasto powstaje, wp³ywa znacz¹co na groteskow¹ kre-acjê przestrzeni. Tu¿ obok siebie bytuj¹ pa³ace milionerów (Pociejów milio-nerski Zuckerów) i nêdzne nory robotników. Buduje siê w pêdzie i wzd³u¿
g³ównej arterii miasta. Umieraj¹ca przyroda, nêdza, brzydota to oznaki wiata bez Boga. Odbiorca poznaje fabryki, pa³ace, rudery, wêdruje na cmentarz wraz ze szcz¹tkami Bucholca, lecz nie do kocio³a. £ód czyni niemo¿liwym prze¿y-cie sfery sacrum. Wszystko, co cz³owieka duchowo wywy¿sza, to miasto w nim umierca. To nie Dekalog wyznacza horyzont ludzkich dzia³añ, lecz cynizm, w którym upatrywaæ mo¿na podstawy wartoci, a w³aciwie antywartoci:
A co go obchodzi³o [Dawida Halperna, przyp. M.D.£.], ¿e ta £ód by³a brudna,
le owietlona, le zabrukowana, le zabudowana, ¿e domy wali³y siê corocznie na g³owy mieszkañców, ¿e w bocznych ulicach w bia³y dzieñ zarzynali siê ludzie
15 Zob. P.O. Scholz, Ikonologia i hermeneutyka ziemi obiecanej, Tygiel Kultury
2003, nr 1/3, s. 14.
16 Tam¿e, s. 11.
17 Zob. M. Popiel, Od topografii do przestrzeni mitycznej. Analiza przestrzeni w Ziemi obiecanej Reymonta, Pamiêtnik Literacki 1979, z. 4, s. 90.
scyzorykami! O takich g³upstwach nie myla³, jak i nie myla³ o tym, ¿e tutaj tysi¹ce ludzi mar³o z g³odu, ¿e tysi¹ce ludzi gni³o w nêdzy, ¿e tysi¹ce ludzi walczy³o ca³ym wysi³kiem o nêdzny byt i ¿e ta walka cicha i straszna przez swoj¹ ustawicznoæ, walka prowadzona nawet bez nadziei zwyciêstwa z¿era³a wiêcej ludzi rocznie nili najgroniejsze epidemie.
(Z I 208)
Prostytucja, oszustwa, wyzysk to dzia³ania maj¹ce w pogardzie cz³owie-ka, który w £odzi staje siê towarem o zadziwiaj¹co niskiej cenie. Choroby tocz¹ce organizm miasta18 wynikaj¹ z rozpadu wartoci, wraz z którymi usuniêto wszelkie autorytety. Moralnoæ, wsparta na dychotomicznym po-dziale na dobro i z³o, nie istnieje, bo te¿ i cele stawiane do realizacji nie s¹ drog¹ duchowego rozwoju cz³owieka. Potwierdzeniem takiej postawy jest credo Stacha Wilczka, odrzucaj¹cego moralnoæ wywiedzion¹ z domu wiej-skiego organisty:
Opinia, etyka, uczciwoæ! Kto siê z tym w £odzi liczy³!
Komu tutaj podobne g³upstwa mog³y przychodziæ do g³owy! Co wreszcie jest ta uczciwoæ!
Czy by³ uczciwym Bucholc? Któ¿ siê o to pyta³! Pytano siê tylko, ile zostawi³ milionów!
Mieæ miliony, czuæ je w swoim rêku, otoczyæ siê nimi, panowaæ nad nimi.
(Z I 232)
ród³em namiêtnoci dzia³ania bohatera jest nies³abn¹ca niechêæ do urz¹dzeñ wiata, które tak hierarchizuj¹ relacje miêdzyludzkie, ¿e zmuszaj¹ do ugiêcia karku przed dziedzicem kurowskiego dworu. W £odzi podobna obyczajowoæ nie wi¹¿e Wilczka i choæ nie ma odwagi na jawn¹ wrogoæ wobec Karola, to jest to tylko kwestia czasu. Formy s¹ ju¿ tylko mask¹ skrywaj¹c¹ twarz bezwzglêdnego amoralisty. Wilczka, Leona Cohna, Bum-Buma ³¹czy horyzont ich dzia³añ, maj¹cy za podstawê nihilistyczn¹ konsta-tacjê Fiodora Dostojewskiego, ¿e Jeli nie ma Boga, to mo¿na wszystko.
Tê atmosferê zetla³ej moralnoci podkrelaj¹ sceny zbiorowe: w teatrze, w restauracji hotelu Victoria, na pogrzebie Hermana Bucholca (Lucy i Karol romansuj¹cy tu¿ pod bokiem odprowadzanych zw³ok, co wspó³tworzy jak¹ upiorn¹ aurê tanatofilii). Przekraczane s¹ granice tabu, a nakazane postawy jak szacunek dla zmar³ych, zaniechanie przemocy, wyeliminowanie zwierzêcej seksualnoci cynicznie odrzucane wieszcz¹ upadek starej kul-turze. Zamiast poszanowania jest kupczenie cia³em, które degraduj¹co prze-mienia je w towar (Koz³owski drêcz¹cy na ulicach kobiety, Kessler zmuszaj¹cy robotnice do nierz¹du). Dlatego mêskie rozmowy, prowadzone w przestrzeni restauracji, demaskuj¹ znawców:
18 Zob. J. Detko, Temat wielkiego miasta w twórczoci ¯eromskiego i Reymonta, w: ¯eromski i Reymont, red. ten¿e, Warszawa 1978, s. 154.
Bum-Bum, chod no pan do nas! krzykn¹³ Leon.
Jak siê pan ma, jak¿e zdróweczko, jak¿e interesiki! wykrzykiwa³, ciskaj¹c mu rêkê.
Dziêkujê, bardzo dobrze. Przywioz³em dla pana specjalnie z Odessy co wyj¹³ z pugilaresu rysunek pornograficzny i poda³.
Bum-Bum poprawi³ obu rêkami binokle, wzi¹³ rysunek i zanurzy³ siê w nim ca³y z luboci¹. Twarz mu poczerwienia³a, mlaska³ jêzykiem, oblizywa³ swoje sine, opadniête wargi, trz¹s³ siê ca³y z zadowolenia.
(Z I 28)
Dlatego ten wiat, pêdz¹cy na z³amanie karku w zaspakajaniu egoistycz-nych ¿¹dz, to u³uda Mai, pod któr¹ kryje siê pora¿aj¹ca otch³añ pustki. Tê obrazuj¹ wra¿enia Borowieckiego po sobotnim wieczorze uciech:
Wypadki dzisiejszej nocy: teatr, lo¿e, Lucy, knajpa, telegram, Moryc i Baum, prze-wija³y mu siê przez mózg w poszarpanych mg³awicach i przechodzi³y, pozostawiaj¹c po sobie nudê i znu¿enie.
(Z I 63)
Nieharmonijna wiadomoæ Karola odbija jak zwierciad³o chaos ³ódzkie-go ¿ycia zaprzeczaj¹cy ludzkiej przyzwoitoci, a w szerszym planie: cz³owie-czeñstwu w ogóle. To obraz egzystencji pozbawionej oparcia w chrzecijañ-skiej wierze, rzymskim prawie i greckiej filozofii. Borowieckiego na krótko tylko wyrwie z apatii list z Kurowa, by ujawniæ ze zdwojon¹ moc¹ jego bezwzglêdne obrachunki. W przestrzeni £odzi Karol szybko odkrywa, ¿e nie Anki mu potrzeba. Tworzenie wiêzi z kobiet¹, jakie zobowi¹zania, które znacz¹co os³abiaj¹ w walce z przeciwnikiem bezwzglêdnym (konkurencja przemys³owa), bo tych obci¹¿eñ nieposiadaj¹cym jak to artyku³uje w roz-mowie z Wysock¹ s¹ wiadomie przez bohatera odrzucane. Von Borowiecki
ni sen o potêdze milionów i w drodze do niej bezwzglêdnie unicestwi tê mi³oæ.
Tote¿ najwy¿szym osi¹gniêciem £odzi jest wykreowanie postawy amo-ralnoci. Tzw. Lodzermenscha charakteryzuje brak buduj¹cej aksjologii.
Najlepiej tê pró¿niê ujawnia jêzyk, jakim porozumiewa siê ³ódzki cz³owiek.
Oto k³ótnia Moryca z Baumem:
Nie gadaj, Maks, g³upstw. Tu chodzi o pieni¹dze. Tu chodzi, ¿eby nie wy-je¿d¿a³ z tymi oskar¿eniami publicznie, bo to naszemu kredytowi mo¿e zaszko-dziæ. My mamy za³o¿yæ fabrykê we trzech; my nic nie mamy, to my potrzebuje-my mieæ kredyt i zaufanie u tych, co go nam dadz¹. My teraz potrzebujepotrzebuje-my byæ porz¹dni, mili, dobrzy. Jak ci Borman powie: Pod³a £ód, to mu powiedz, ¿e jest cztery razy pod³¹ jemu trzeba przytakiwaæ, bo to gruba fisz. A co ty o nim powiedzia³ do Knolla? ¯e jest g³upi cham. Cz³owieku on nie jest g³upi, bo ze swojej mózgownicy wyci¹gn¹³ miliony, on te miliony ma, a my je tak¿e chcemy mieæ [ ].
(Z I 10)
Czy rzeczywicie toczy siê tu tylko spór o sformu³owania czy rzeczy fundamentalne, poniewa¿ jêzyk winien byæ wyk³adni¹ Prawdy. W przytoczo-nym fragmencie nastêpuje odwrócenie tej tendencji: mowa ma byæ przestrze-ni¹ ukrycia. Dialog ów, nosz¹cy znamiona groteski, oddaje jêzyk wiata w rozpadzie. Trzech rozmówców: Polaka, ¯yda i Niemca, których ostatecznie rozdzieli dyskurs interetniczny19, ³¹czy jednak w sytuacji wyjciowej jêzyk
³ódzkiej aksjologii, gdy¿ to cel zdobycia milionów ukierunkuje ich dzia³ania.
St¹d z mówienia uczyni¹ narzêdzie komunikacyjne, spod którego nie wy-mknie siê ¿aden gest przeciwstawienia siê z³u. Oszukiwanie wed³ug Welta
definiowane jest jako mowa silniejszego, gdy¿ sprawniej poruszaj¹cego siê w wiecie wyja³owionym z humanizmu. Natomiast Borowieckiego ten jêzyk maski zawiedzie na aksjologiczne bezdro¿a. Zbyt póno po³apie siê, ¿e bogac-two, choæ wygasi ¿¹dzê posiadania, zaoferuje w zamian jedynie gorycz g³odu duszy (Karol jako w³aciciel fabryki Müllera).
W przestrzeni £odzi jêzyk siê wulgaryzuje, poniewa¿ zjawiska, które nazywa, s¹ przejawem rozk³adu norm. W tym przypadku mowa jest odbi-ciem antywartoci. Tak wiêc konwersacja Koz³owskiego z Borowieckim, któ-rego w jakim stopniu i fascynuj¹, i odra¿aj¹ wypowiedzi rozmówcy (numino-sum?20), definiuje de facto zjawiska wspó³czesnoci bêd¹cej cywilizacj¹
mierci dla ludzkiej duchowoci:
Có¿ to oznacza?
Tandetê, panie, trotuarow¹ facetkê, a w najlepszym razie wystrojonego parzy-gnata. To mnie dobi³o. Nie przedstawia ju¿ dla mnie ¿adnego interesu.
Obejrza-³em j¹ po raz ostatni, musia³a siê obraziæ, bo opuci³a sukniê w b³oto i przesz³a na drug¹ stronê ulicy.
(Z I 117)
Jêzyk charakteryzuje interlokutorów, tote¿ Karol wysnuwa podejrzenie,
¿e Koz³owski to sutener, robi¹cy w damskim interesie. Wulgaryzmy nie-w¹tpliwie ujemnie wartociuj¹ opisywan¹ rzeczywistoæ, ale niekiedy i Boro-wieckiego, w jego cynicznym obrachunku z miastem, dotyka brutalnoæ sfor-mu³owañ. I nie dlatego, ¿e w £odzi jêzyk trywializuje siê z braku obyczaj-noci, ale dlatego, i¿ jest on refleksem dowiadczonego z³a, narzêdziem odwe-tu na wrogu z jednej strony (np. pomsodwe-tuj¹cy nêdzarze), a z drugiej, mówienie jest form¹ tortury u¿ywan¹ z upodobaniem np. przez sadystycznego Buchol-ca. Geniusz kata podsuwa mu wyrafinowane narzêdzia, m³oty s³ów mia¿d¿¹ce
19 Zob. M. D¹browski, dz. cyt., s. 6166.
20 Numinosum jest czym niepoznawalnym. Mo¿na [ ] powiedzieæ tylko, ¿e jest si³¹, która oddzia³ywa na cz³owieka, napawa go przera¿eniem i lêkiem, a równoczenie poci¹ga go i zniewala (J. Keller, Rudolf Otto i jego filozofia religii, w: R. Otto, wiêtoæ. Elementy irracjonalne w pojêciu bóstwa i ich stosunek do elementów racjonalnych, prze³. B. Kupis, Warszawa 1968, s. 19. Cyt. za M. Zaczyñski, Niemoc serdeczna. O cz³owieku w Próchnie
W. Berenta, w: Studia o Berencie, red. J. Paszek, Katowice 1984, s. 22-23).
skorupê obojêtnoci Borowieckiego powo³an¹ w obronie przed wiadomoci¹,
¿e cz³owiek jest z³y:
Karol czyta³ list zaczynaj¹cy siê od s³ów: Herszcie z³odziejów ³ódzkich prze-chodzi³ ca³¹ skalê kl¹tw i wymyleñ, z których naj³agodniejsze brzmia³y: winio niemiecka, ³otrze, zbrodniarzu, pijawko, psie pod³y kartoflarzu a koñczy³ siê takim frazesem: Jeli ciê pomsta boska minie, to ciê kara ludzka nie minie, ty pod³y psie i drêczycielu. [ ]
Wie pan prezes, ¿e ja ju¿ mam dosyæ, ju¿ mi obrzyd³o.
Czytaj pan, napij siê pan szaflikiem ca³ym tych zgrzêz ludzkich, to dobrze robi na otrzewienie. To nale¿y do psychologii £odzi i waszego niedo³êstwa.
(Z I 73)
Niew¹tpliwie obraz £odzi, oparty na niedaj¹cym siê okie³zn¹æ ¿ywio³o-wym pêdzie, zawiera cechy dionizyjskoci. To miasto jest jak dzika
nieokre-lonoæ, chaotycznoæ i nieokie³znanie. £ód to w istocie wspó³czesne dioni-zja, wyrastaj¹ce z doznania wiata jako chaosu, pe³nego sprzecznoci i dramatyzmu. Dlatego w ocenie Reymonta nowoczesnoæ nie oznacza zja-wisk pozytywnych (jak postêp), niesie bowiem za sob¹ negacjê tego, co cz³o-wieka harmonizuje i uwzniola. Definiuj¹c go poprzez antywartoci wiata materii, pozbawionego przejawów duchowoci, degraduje go. ¯ycie w krêgu cywilizacji industrialnej jest [ ] dla Reymonta objawem dewiacji, odchyle-niem od natury; tym samym za odchyleodchyle-niem od wartoci21. Nowoczesnoæ bowiem czêsto jest postrzegana jako utrata albo degradacja22. Tote¿ w swej negacji: Wielkim metropoliom kapitalistyczno-przemys³owym wieci³ on nie-raz katastroficzn¹ zag³adê. Snu³ wizje o tym, w jaki sposób w niebywa³ej katastrofie runie i zginie Nowy York23. Daje siê zatem zauwa¿yæ w ocenie Reymonta ambiwalencjê: nie sposób wyeliminowaæ nowoczesnoci, chocia¿
dostarcza ona negatywnych dowiadczeñ i unicestwia tradycjê, która z kolei buduje silne poczucie to¿samoci i zakorzenienia.