• Nie Znaleziono Wyników

Ziemia po¿¹dana, czyli nie³ad œwiata zdefiniowanego przez nowoczesnoœæ

Ju¿ pierwsze zdanie powieœci wskazuje na dominantê kompozycyjno-tematyczn¹. Bohaterem eposu jest £ódŸ, która determinuje wszystkie aspek-ty bytu zwi¹zanego z ni¹ cz³owieka. Jest czasoprzestrzeni¹, w której dokonu-j¹ siê jego dzia³ania. Przywiod³a go bowiem w to miejsce, „hic et nunc”, midasowa ¿¹dza przemienienia pracy w bogactwo. Pragnienie to mo¿liwe jest do zaspokojenia w³aœnie w „ziemi obiecanej” opartej na toposie mityczne-go Sezamu, otwieraj¹cemityczne-go siê tylko przed tymi, którzy przyswoj¹ „regu³y”

definiuj¹ce przestrzeñ bezprawia.

St¹d obraz miasta jest wielopoziomowy, odbiorca tekstu stale towarzyszy czyjemuœ wra¿eniowemu b¹dŸ wnikliwemu (diagnozuj¹co-symbolicznemu) spojrzeniu na przestrzeñ urbanistyczn¹, dla której puntem wyjœcia jest pre-zentacja ulicy:

£ódŸ siê budzi³a.

Pierwszy wrzaskliwy œwist fabryczny rozdar³ ciszê wczesnego poranku, a za nim we wszystkich stronach miasta zaczê³y siê zrywaæ coraz zgie³kliwiej inne i dar³y siê chrapliwymi, niesfornymi g³osami niby chór potwornych kogutów […].

Olbrzymie fabryki, których d³ugie, czarne cielska i wysmuk³e szyje-kominy majaczy³y w nocy […] – budzi³y siê z wolna, bucha³y p³omieniami ognisk, oddy-cha³y k³êbami dymów, zaczyna³y ¿yæ i poruszaæ siê w ciemnoœciach, jakie jeszcze zalega³y ziemiê.

Deszcz drobny, marcowy deszcz pomieszany ze œniegiem, pada³ wci¹¿ […]; bêb-ni³ w blaszane dachy i sp³ywa³ z nich prosto na trotuary, na ulice czarne i pe³ne grzêskiego b³ota, na nagie drzewa […], dr¿¹ce z zimna, targane wiatrem, co zrywa³ siê gdzieœ z pól przemiêk³ych i przewala³ siê ciê¿ko b³otnistymi ulicami miasta […]11.

11 W.S. Reymont, Ziemia obiecana, t. 1, Kraków 2002, s. 7; wszystkie cytaty pochodz¹ z tego wydania, dalej zastosowano nastêpuj¹cy zapis: Z – na oznaczenie tytu³u, cyfra rzym-ska – wrzym-skazuje tom, a arabrzym-ska odsy³a do strony, z której pochodzi cytat.

I jeszcze fragment z rozdzia³u I (tomu I):

Tysi¹ce robotników, niby ciche, czarne roje, wype³z³o nagle z bocznych uliczek, które wygl¹da³y jak kana³y czarnego b³ota, z tych domów, co sta³y na krañcach miasta niby wielkie œmietniska – nape³ni³o Piotrkowsk¹ szmerem kroków, brzê-kiem blaszanek b³yszcz¹cych w œwietle latarñ, stubrzê-kiem drewnianych podeszew trepów i gwarem jakimœ sennym oraz chlupotem b³ota pod nogami.

(tam¿e)

Oba opisy wykazuj¹ znaczne podobieñstwo, gdy¿ oparto je na rytmie nawracaj¹cej informacji o zalewaj¹cym £ódŸ potopie b³ota. Paradoksalnie

– nie istnieje takie miejsce, które chroni³oby (jak arka) przed infernaln¹ czerni¹ p³ynnej ziemi bior¹cej we w³adanie przedmioty i ludzi. Ta wyraŸnie biblijna metaforyka (Pismo Œwiête jest dla Reymonta tekstem ¿ywym12) ma na celu uwypuklenie cech zasadniczych miasta jako przestrzeni wartoœcio-wanej ujemnie. Zreszt¹ ta powtarzalnoœæ cechy (czerñ b³ota, mroku, roju ludzkiego) unicestwia przekonanie, ¿e miasto to jest efektem twórczych

dzia-³añ cz³owieka. W istocie jest to bowiem miejsce wykreowane przez Adama pora¿onego pych¹ rozumu. Akordem wzmacniaj¹cym tê aurê szeolu s¹ przy-wo³ane cielska fabryk-lewiatanów – ziej¹cych ogniem stra¿ników piek³a13. I tu wykorzysta³ Reymont biblijny topos bestii, która w kulturze ¿ydowskiej symbolizuje – co istotne – „Chaos pierwotny”. Œpi¹cy – na dnie morskim

– a zbudzony Lewiatan, zagra¿a porz¹dkowi œwiata istniej¹cego14. Tote¿

monstra, przywo³ane w opisie, wzmacniaj¹ wizjê kresu starego œwiata (wy-wiedzionego z poszanowania praw natury i cz³owieka), przeciw któremu wystêpuje cywilizacja maszyn.

Dodatkowo to poczucie wynaturzenia przestrzeni wzmaga sensualne jej doœwiadczenie (tak¿e wrogie cz³owiekowi). Zaatakowane zmys³y parali¿uj¹ postrzeganie. Ciemnoœci zalegaj¹ce miasto nie ust¹pi³y, ale £ódŸ ju¿ zrywa siê do ¿ycia, ur¹gaj¹c naturalnym prawom. St¹d w kontekœcie losów bohate-rów sukcesywnie zanika nadzieja, ¿e inferno to doczeka siê os¹du jak upad³y Babilon. W bezradnoœci cz³owiekowi pozostaje ju¿ tylko przekleñstwo – oto rozmowa Borowieckiego z wdow¹ po zmia¿d¿onym robotniku (czyli Conra-dowskie docieranie do „j¹dra ciemnoœci”):

– Czemu nie wrócicie na wieœ, do domu?

– Wrócê kiej mi tylko zap³ac¹ za ch³opa, to juœci, ¿e wrócê, a niech tam to miasteczko £ódŸ mór nie minie, niech j¹ ta ogieñ spali, niech ich tam Pan Jezus niczegoj nie ¿a³uje, coby wszystkie wyzdycha³y, co do jednego.

12 Zob. D. Bieñkowska, Literatura piêkna jako element stylizacji jêzykowej w twórczoœci W³adys³awa Reymonta, „Prace Polonistyczne” 1983, seria XXXIX, s. 315.

13 Do symboliki miasta-lewiatana do³¹czany jest obraz greckiego Uroborosa, wê¿a zja-daj¹cego w³asny ogon, identycznie w tradycji ¿ydowskiej przedstawiany jest Lewiatan; zob.

W. Rusinek, Czas maszyn. Czas niepoprawnych g³upców, „Kresy” 2005, nr 1/2, s. 216.

14 Zob. W. Kopaliñski, Lewiatan, w: tego¿, S³ownik symboli, Warszawa 2001, s. 194.

– Cicho b¹dŸcie, nie macie za co przeklinaæ – szepn¹³ nieco podra¿niony.

– Ni mam za co? – wykrzyknê³a zdumiona, podnosz¹c na niego blad¹, brzydk¹, przegryzion¹ przez nêdzê twarz […]. – A to, wielmo¿ny panie, my na wsi byli tylko komorniki […]. Myœwa ¿yli z wyrobku ino, ale zaw¿dy cz³owiek mieszka³ po ludzku […], a tutaj co? Harowa³ nieborak od œwitu do nocy i jeœæ nie by³o co,

¿yliœmy kiej te dziady ostatnie, a nie kiej krzeœcianie, kiej psy, a nie kiej gospodarze poczciwi.

(Z I 20)

Karol nie czuje siê komfortowo. Wie, ¿e za rozmówc¹ przemawia praw-da. Dlatego ta jego pañska „uczuciowoœæ” nie ostoi siê wobec argumentów podnoszonych po stronie pokrzywdzonych, którzy w niekoñcz¹cych siê godzi-nach rozpaczy zdefiniowali ów ³ódzki œwiat na opak. Tu mordercza praca rodzi tylko zatrute owoce, zamiast obfitych plonów niesie przekleñstwo wszelkiemu istnieniu.

Negatywny fenomen £odzi potwierdza siê tak¿e w przestrzennym uk³a-dzie jej ulic, niwecz¹cym urbanistyczn¹ tradycjê. Miasto bowiem – wci¹¿

rozsadzaj¹ce swe granice – wykazuje podobieñstwo do amerykañskich cities wyros³ych w stepie, choæ bli¿sze kulturowo s¹ tu „tradycje” syberyjskiego siedliska, tworzonego wprost w dzikiej przestrzeni15, niepowi¹zanej z innymi oœrodkami cywilizacyjnymi. St¹d zabrak³o w £odzi œrodka, który oddaj¹c kszta³t otaczaj¹cego cz³owieka uniwersum, zaspakaja³by „potrzebê mityczne-go centrum jako sakraln¹ i antropologicznie konieczn¹”16. Przywo³ana w cytatach Piotrkowska geometryzuje miasto, a odchodz¹ce od niej ulice-promienie nie spe³niaj¹ swych zadañ: nie os³abiaj¹ dŸwiêków czy si³y wiatru.

Ów przecz¹cy tradycji uk³ad przestrzenny ³ódzkiego molocha znalaz³ nawet odbicie w powiedzeniu, ¿e £ódŸ w zamian serca posiada szyjê17.

Szybkoœæ, z jak¹ miasto powstaje, wp³ywa znacz¹co na groteskow¹ kre-acjê przestrzeni. Tu¿ obok siebie bytuj¹ pa³ace milionerów („Pociejów milio-nerski” Zuckerów) i nêdzne nory robotników. Buduje siê w pêdzie i wzd³u¿

g³ównej arterii miasta. Umieraj¹ca przyroda, nêdza, brzydota to oznaki œwiata bez Boga. Odbiorca poznaje fabryki, pa³ace, rudery, wêdruje na cmentarz wraz ze szcz¹tkami Bucholca, lecz nie do koœcio³a. £ódŸ czyni niemo¿liwym prze¿y-cie sfery sacrum. Wszystko, co cz³owieka duchowo wywy¿sza, to miasto w nim uœmierca. To nie Dekalog wyznacza horyzont ludzkich dzia³añ, lecz cynizm, w którym upatrywaæ mo¿na podstawy wartoœci, a w³aœciwie antywartoœci:

A co go obchodzi³o [Dawida Halperna, przyp. M.D.£.], ¿e ta £ódŸ by³a brudna,

Ÿle oœwietlona, Ÿle zabrukowana, Ÿle zabudowana, ¿e domy wali³y siê corocznie na g³owy mieszkañców, ¿e w bocznych ulicach w bia³y dzieñ zarzynali siê ludzie

15 Zob. P.O. Scholz, Ikonologia i hermeneutyka „ziemi obiecanej”, „Tygiel Kultury”

2003, nr 1/3, s. 14.

16 Tam¿e, s. 11.

17 Zob. M. Popiel, Od topografii do przestrzeni mitycznej. Analiza przestrzeni w „Ziemi obiecanej” Reymonta, „Pamiêtnik Literacki” 1979, z. 4, s. 90.

scyzorykami! O takich g³upstwach nie myœla³, jak i nie myœla³ o tym, ¿e tutaj tysi¹ce ludzi mar³o z g³odu, ¿e tysi¹ce ludzi gni³o w nêdzy, ¿e tysi¹ce ludzi walczy³o ca³ym wysi³kiem o nêdzny byt i ¿e ta walka cicha i straszna przez swoj¹ ustawicznoœæ, walka prowadzona nawet bez nadziei zwyciêstwa z¿era³a wiêcej ludzi rocznie niŸli najgroŸniejsze epidemie.

(Z I 208)

Prostytucja, oszustwa, wyzysk to dzia³ania maj¹ce w pogardzie cz³owie-ka, który w £odzi staje siê towarem o zadziwiaj¹co niskiej cenie. Choroby tocz¹ce organizm miasta18 wynikaj¹ z rozpadu wartoœci, wraz z którymi usuniêto wszelkie autorytety. Moralnoœæ, wsparta na dychotomicznym po-dziale na dobro i z³o, nie istnieje, bo te¿ i cele stawiane do realizacji nie s¹ drog¹ duchowego rozwoju cz³owieka. Potwierdzeniem takiej postawy jest credo Stacha Wilczka, odrzucaj¹cego moralnoœæ wywiedzion¹ z domu wiej-skiego organisty:

Opinia, etyka, uczciwoœæ! Kto siê z tym w £odzi liczy³!

Komu tutaj podobne g³upstwa mog³y przychodziæ do g³owy! Co wreszcie jest ta uczciwoœæ!

Czy by³ uczciwym Bucholc? Któ¿ siê o to pyta³! Pytano siê tylko, ile zostawi³ milionów!

Mieæ miliony, czuæ je w swoim rêku, otoczyæ siê nimi, panowaæ nad nimi.

(Z I 232)

ród³em „namiêtnoœci dzia³ania” bohatera jest nies³abn¹ca niechêæ do urz¹dzeñ œwiata, które tak hierarchizuj¹ relacje miêdzyludzkie, ¿e zmuszaj¹ do ugiêcia karku przed dziedzicem kurowskiego dworu. W £odzi podobna obyczajowoœæ nie wi¹¿e Wilczka i choæ nie ma odwagi na jawn¹ wrogoœæ wobec Karola, to jest to tylko kwestia czasu. Formy s¹ ju¿ tylko mask¹ skrywaj¹c¹ twarz bezwzglêdnego amoralisty. Wilczka, Leona Cohna, Bum-Buma ³¹czy horyzont ich dzia³añ, maj¹cy za podstawê nihilistyczn¹ konsta-tacjê Fiodora Dostojewskiego, ¿e „Jeœli nie ma Boga, to mo¿na wszystko”.

Tê atmosferê zetla³ej moralnoœci podkreœlaj¹ sceny zbiorowe: w teatrze, w restauracji hotelu „Victoria”, na pogrzebie Hermana Bucholca (Lucy i Karol romansuj¹cy tu¿ pod bokiem odprowadzanych zw³ok, co wspó³tworzy jak¹œ upiorn¹ aurê tanatofilii). Przekraczane s¹ granice tabu, a nakazane postawy jak szacunek dla zmar³ych, zaniechanie przemocy, wyeliminowanie zwierzêcej seksualnoœci – cynicznie odrzucane – wieszcz¹ upadek starej kul-turze. Zamiast poszanowania jest kupczenie cia³em, które degraduj¹co prze-mienia je w towar (Koz³owski drêcz¹cy na ulicach kobiety, Kessler zmuszaj¹cy robotnice do nierz¹du). Dlatego mêskie rozmowy, prowadzone w przestrzeni restauracji, demaskuj¹ „znawców”:

18 Zob. J. Detko, Temat wielkiego miasta w twórczoœci ¯eromskiego i Reymonta, w: ¯eromski i Reymont, red. ten¿e, Warszawa 1978, s. 154.

– Bum-Bum, chodŸ no pan do nas! – krzykn¹³ Leon.

– Jak siê pan ma, jak¿e zdróweczko, jak¿e interesiki! – wykrzykiwa³, œciskaj¹c mu rêkê.

– Dziêkujê, bardzo dobrze. Przywioz³em dla pana specjalnie z Odessy coœ – wyj¹³ z pugilaresu rysunek pornograficzny i poda³.

Bum-Bum poprawi³ obu rêkami binokle, wzi¹³ rysunek i zanurzy³ siê w nim ca³y z luboœci¹. Twarz mu poczerwienia³a, mlaska³ jêzykiem, oblizywa³ swoje sine, opadniête wargi, trz¹s³ siê ca³y z zadowolenia.

(Z I 28)

Dlatego ten œwiat, pêdz¹cy na z³amanie karku w zaspakajaniu egoistycz-nych ¿¹dz, to u³uda Mai, pod któr¹ kryje siê pora¿aj¹ca otch³añ pustki. Tê obrazuj¹ wra¿enia Borowieckiego po sobotnim wieczorze uciech:

Wypadki dzisiejszej nocy: teatr, lo¿e, Lucy, knajpa, telegram, Moryc i Baum, prze-wija³y mu siê przez mózg w poszarpanych mg³awicach i przechodzi³y, pozostawiaj¹c po sobie nudê i znu¿enie.

(Z I 63)

Nieharmonijna œwiadomoœæ Karola odbija jak zwierciad³o chaos ³ódzkie-go ¿ycia zaprzeczaj¹cy ludzkiej przyzwoitoœci, a w szerszym planie: cz³owie-czeñstwu w ogóle. To obraz egzystencji pozbawionej oparcia w chrzeœcijañ-skiej wierze, rzymskim prawie i greckiej filozofii. Borowieckiego na krótko tylko wyrwie z apatii list z Kurowa, by ujawniæ ze zdwojon¹ moc¹ jego bezwzglêdne obrachunki. W przestrzeni £odzi Karol szybko odkrywa, ¿e nie Anki mu potrzeba. Tworzenie wiêzi z kobiet¹, jakieœ zobowi¹zania, które znacz¹co os³abiaj¹ w walce z przeciwnikiem bezwzglêdnym (konkurencja przemys³owa), bo tych obci¹¿eñ nieposiadaj¹cym – jak to artyku³uje w roz-mowie z Wysock¹ – s¹ œwiadomie przez bohatera odrzucane. Von Borowiecki

œni sen o potêdze milionów i w drodze do niej bezwzglêdnie unicestwi tê mi³oœæ.

Tote¿ najwy¿szym „osi¹gniêciem” £odzi jest wykreowanie postawy amo-ralnoœci. Tzw. „Lodzermenscha” charakteryzuje brak buduj¹cej aksjologii.

Najlepiej tê pró¿niê ujawnia jêzyk, jakim porozumiewa siê „³ódzki cz³owiek”.

Oto k³ótnia Moryca z Baumem:

– Nie gadaj, Maks, g³upstw. Tu chodzi o pieni¹dze. Tu chodzi, ¿ebyœ nie wy-je¿d¿a³ z tymi oskar¿eniami publicznie, bo to naszemu kredytowi mo¿e zaszko-dziæ. My mamy za³o¿yæ fabrykê we trzech; my nic nie mamy, to my potrzebuje-my mieæ kredyt i zaufanie u tych, co go nam dadz¹. My teraz potrzebujepotrzebuje-my byæ porz¹dni, mili, dobrzy. Jak ci Borman powie: „Pod³a £ódŸ”, to mu powiedz, ¿e jest cztery razy pod³¹ – jemu trzeba przytakiwaæ, bo to gruba fisz. A coœ ty o nim powiedzia³ do Knolla? ¯e jest g³upi cham. Cz³owieku on nie jest g³upi, bo ze swojej mózgownicy wyci¹gn¹³ miliony, on te miliony ma, a my je tak¿e chcemy mieæ […].

(Z I 10)

Czy rzeczywiœcie toczy siê tu tylko spór o sformu³owania czy rzeczy fundamentalne, poniewa¿ jêzyk winien byæ wyk³adni¹ Prawdy. W przytoczo-nym fragmencie nastêpuje odwrócenie tej tendencji: mowa ma byæ przestrze-ni¹ ukrycia. Dialog ów, nosz¹cy znamiona groteski, oddaje jêzyk œwiata w rozpadzie. Trzech rozmówców: Polaka, ¯yda i Niemca, których ostatecznie rozdzieli dyskurs interetniczny19, ³¹czy jednak w sytuacji wyjœciowej jêzyk

³ódzkiej aksjologii, gdy¿ to cel zdobycia milionów ukierunkuje ich dzia³ania.

St¹d z mówienia uczyni¹ narzêdzie komunikacyjne, spod którego nie wy-mknie siê ¿aden gest przeciwstawienia siê z³u. Oszukiwanie – wed³ug Welta

– definiowane jest jako mowa silniejszego, gdy¿ sprawniej poruszaj¹cego siê w œwiecie wyja³owionym z humanizmu. Natomiast Borowieckiego ten jêzyk maski zawiedzie na aksjologiczne bezdro¿a. Zbyt póŸno po³apie siê, ¿e bogac-two, choæ wygasi ¿¹dzê posiadania, zaoferuje w zamian jedynie gorycz g³odu duszy (Karol jako w³aœciciel fabryki Müllera).

W przestrzeni £odzi jêzyk siê wulgaryzuje, poniewa¿ zjawiska, które nazywa, s¹ przejawem rozk³adu norm. W tym przypadku mowa jest odbi-ciem antywartoœci. Tak wiêc konwersacja Koz³owskiego z Borowieckim, któ-rego w jakimœ stopniu i fascynuj¹, i odra¿aj¹ wypowiedzi rozmówcy (numino-sum?20), definiuje de facto zjawiska wspó³czesnoœci bêd¹cej cywilizacj¹

œmierci dla ludzkiej duchowoœci:

– Có¿ to oznacza?

– Tandetê, panie, trotuarow¹ facetkê, a w najlepszym razie wystrojonego parzy-gnata. To mnie dobi³o. Nie przedstawia ju¿ dla mnie ¿adnego interesu.

Obejrza-³em j¹ po raz ostatni, musia³a siê obraziæ, bo opuœci³a sukniê w b³oto i przesz³a na drug¹ stronê ulicy.

(Z I 117)

Jêzyk charakteryzuje interlokutorów, tote¿ Karol wysnuwa podejrzenie,

¿e Koz³owski to sutener, „robi¹cy w damskim interesie”. Wulgaryzmy nie-w¹tpliwie ujemnie wartoœciuj¹ opisywan¹ rzeczywistoœæ, ale niekiedy i Boro-wieckiego, w jego cynicznym obrachunku z miastem, dotyka brutalnoœæ sfor-mu³owañ. I nie dlatego, ¿e w £odzi jêzyk trywializuje siê z braku obyczaj-noœci, ale dlatego, i¿ jest on refleksem doœwiadczonego z³a, narzêdziem odwe-tu na wrogu z jednej strony (np. pomsodwe-tuj¹cy nêdzarze), a z drugiej, mówienie jest form¹ tortury u¿ywan¹ z upodobaniem np. przez sadystycznego Buchol-ca. Geniusz kata podsuwa mu wyrafinowane narzêdzia, m³oty s³ów mia¿d¿¹ce

19 Zob. M. D¹browski, dz. cyt., s. 61–66.

20 Numinosum jest „czymœ niepoznawalnym. Mo¿na […] powiedzieæ tylko, ¿e jest si³¹, która oddzia³ywa na cz³owieka, napawa go przera¿eniem i lêkiem, a równoczeœnie poci¹ga go i zniewala” (J. Keller, Rudolf Otto i jego filozofia religii, w: R. Otto, Œwiêtoœæ. Elementy irracjonalne w pojêciu bóstwa i ich stosunek do elementów racjonalnych, prze³. B. Kupis, Warszawa 1968, s. 19. Cyt. za M. Zaczyñski, „Niemoc serdeczna”. O cz³owieku w „Próchnie”

W. Berenta, w: Studia o Berencie, red. J. Paszek, Katowice 1984, s. 22-23).

skorupê obojêtnoœci Borowieckiego powo³an¹ w obronie przed œwiadomoœci¹,

¿e cz³owiek jest z³y:

Karol czyta³ list zaczynaj¹cy siê od s³ów: „Herszcie z³odziejów ³ódzkich” – prze-chodzi³ ca³¹ skalê kl¹tw i wymyœleñ, z których naj³agodniejsze brzmia³y: „œwinio niemiecka, ³otrze, zbrodniarzu, pijawko, psie pod³y kartoflarzu” – a koñczy³ siê takim frazesem: „Jeœli ciê pomsta boska minie, to ciê kara ludzka nie minie, ty pod³y psie i drêczycielu”. […]

– Wie pan prezes, ¿e ja ju¿ mam dosyæ, ju¿ mi obrzyd³o.

– Czytaj pan, napij siê pan szaflikiem ca³ym tych zgrzêz ludzkich, to dobrze robi na otrzeŸwienie. To nale¿y do psychologii £odzi i waszego niedo³êstwa.

(Z I 73)

Niew¹tpliwie obraz £odzi, oparty na niedaj¹cym siê okie³zn¹æ ¿ywio³o-wym pêdzie, zawiera cechy dionizyjskoœci. To miasto jest jak „dzika

nieokre-œlonoœæ, chaotycznoœæ i nieokie³znanie”. £ódŸ to w istocie wspó³czesne dioni-zja, wyrastaj¹ce z doznania œwiata jako chaosu, pe³nego sprzecznoœci i dramatyzmu. Dlatego w ocenie Reymonta nowoczesnoœæ nie oznacza zja-wisk pozytywnych (jak postêp), niesie bowiem za sob¹ negacjê tego, co cz³o-wieka harmonizuje i uwznioœla. Definiuj¹c go poprzez antywartoœci œwiata materii, pozbawionego przejawów duchowoœci, degraduje go. „¯ycie w krêgu cywilizacji industrialnej jest […] dla Reymonta objawem dewiacji, odchyle-niem od natury; tym samym zaœ – odchyleodchyle-niem od wartoœci”21. Nowoczesnoœæ bowiem czêsto jest postrzegana jako „utrata albo degradacja”22. Tote¿ w swej negacji: „Wielkim metropoliom kapitalistyczno-przemys³owym wieœci³ on nie-raz katastroficzn¹ zag³adê. Snu³ wizje o tym, w jaki sposób w niebywa³ej katastrofie runie i zginie Nowy York”23. Daje siê zatem zauwa¿yæ w ocenie Reymonta ambiwalencjê: nie sposób wyeliminowaæ nowoczesnoœci, chocia¿

dostarcza ona negatywnych doœwiadczeñ i unicestwia tradycjê, która z kolei buduje silne poczucie to¿samoœci i zakorzenienia.