• Nie Znaleziono Wyników

Wiadomości Literackie. R. 3, 1926, nr 39 (143), 26 IX

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wiadomości Literackie. R. 3, 1926, nr 39 (143), 26 IX"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Opłata pocztowa uiszczona ryczałtem

ROZMOWA O EDWARDZIE SŁOŃSKIM

WIADOMOŚCI

LITERACKI E

O d d zia ł

u

w Paryżu, 123, boul. St.

Germain, Księgarnia

Gebethnera i Wolffa

Cena numeru w Paryżu

zł. 1.—

C e n a

80

g r o s z \

O

D

N

K

Nr. 39 (1 4 3 )

Warszawa, Niedziela 26 września 1926 r.

Rok III

„Literatura polska w karykaturze”

Drugi tydzień konkursu

Co p r z e d s t a w i a j ą tc r y s u n k i ?

karykatura Pika

karykatura Pika

Pr opaganda pol sko- angi el ski ego z bl i ż eni a ku l t u r al neg o

U prof. Czesiauia Znamierowskiego

» *

U s ta nagród i w arunki konkursu w numerze poprzednim

| Odpowiedzi należy nadsyłać wszystkie razem, po zakończeniu konkursu |

P o z n a ń , w e w rześn iu 1926. P ro f. C z e s ła w Z n a m iero w sk i p rz y ją ł w s p ó łp ra c o w n ik a „W ia d o m o ś c i L it e r a c ­ k ic h ” z n iem ałem zd ziw ien iem .

— N ie p isa łem n ig d y w ie r s z y — n a­ w e t w sztam buchach. A p roza m oja — w pracach filo z o fic z n y c h i p ra w n iczy ch — te ż ch yb a nie jest b ele try sty k ą . O czem ż w ię c mam m ó w ić w w y w ia d z ie dla pisma, p o ś w ię c o n e g o lite ra tu rz e ? — z a p y ta ł z za k ło p o ta n iem , n e r w o w o i dość sta n o w ­ czo, ab y p rze c ią ć odrazu badanie.

P ro f. Z n a m iero w sk ieg o zn ałem n ie- ty lk o z je g o p ra c nau kow ych , ale i z w y ­ s tę p ó w p o lity c zn y c h , ś w ie tn ie c h a ra k te ­ ry zu ją cych o d w agę, sam odzielność, rzut- k ość ,i za d z ie rzy s to ś ć c zło w ie k a , k tó r y c zę s to n ie w a h ał się silnie a k c en to w a ć sw ych d em o k ra tyc zn yc h p o g lą d ó w , jas­ k ra w o sp rzeczn ych z o p in ją k o le g ó w z u n iw ersytetu pozn ań skiego, i ostro w y ­ z y w a ł w szranki p rz e c iw n ik ó w do p o ­ lem ik i, — n ie b e zp ie c zn e j, b o w y z y w a ją ­ c y ro z p o rz ą d z a gru n tow n ą w ie d zą , c ię ­ to ś cią p ióra i w y b itn e m i zd o ln ościam i p ro w a d ze n ia w a lk i o p ra w d y n au k o w e i id ee społeczn e. N ie z ra ż o n y odpraw ą, p rz y g o to w a n y d o w ie rn e g o n o to w a n ia w p a m ięci śm iałych c ię ć p rofesora , u siło ­ w a łe m ta k s ta w ia ć pytan ia, ab y s ze r­ m ierza p o d n iec a ć d o ataku i c o ra z to n o ­ w e p o d s ta w ia ć c fia r y p cd p ch n ięcia jc. go szpady.

Z a gad n ąłem w ię c p ro fe so ra n ajsp o­ k ojn iej w ś w ie c ie :

— M o ż e o p o w ie mi pan o tem , co sk łon iło go do p o d ję c ia badań z te o rji i filo z o fji p ra w a ?

— P y ta m nie pan — o ż y w ił się prof. Z n a m iero w sk i — term in am i d ek retu n o ­ m in acyjn ego, k tó r y m ó w i o te o r ji p ra w a i filo z o fji praw a, jak g d y b y to b y ły d w ie n au ki odręb n e. W r z e c z y w is to ś c i to t y l ­ ko jed n a nauka: to n a u k a o g ó l n a o p r a w i e . I ty lk o różn i au torzy, z a ­ le ż n ie od upodobań, n a z y w a ją ją jednem z ty ch mian, k tó ry c h unikam z w ażk ich , m ojem zdaniem , p o w o d ó w .

— J a k że pan n a zy w a tę naukę? — B e zp re te n s jo n a ln ie: nauką ogóln ą o p ra w ie. N a u k a ta an alizu je o gó ln e p o ­ ję c ia p ra w n e i b ad a gru py s p o łec zn e ze w z g lę d u na o b o w ią z y w a n ie w nich u k ła­ du p raw n ego. P rze d m io te m tych badań są ta k ie p o ję c ia , jak „ p r a w o " , „p a ń s tw o ", „z o b o w ią z a n ie ", „o rga n w ła d z y " ii w ie le, w ie le innych, — w y c z e rp u ją c o n ie p o d o b ­ na ich w y lic z y ć p o k ró tc e .

— J a k i jest (zarzu cam w ę d k ę ) o b e c ­ ny stan tej n au ki?

— F a ta ln y ! M ó w ię o nim c zę sto w r e ­ cen zjach „R u ch u P r a w n ic z e g o ", p o w ta ­ rz a ją c do zn u dzen ia to, com o d p o w ie ­ d zia ł panu. P ie r w s z e ro zw a ża n ia , n a le ­ ż ą c e do tej nauki, zn a jd u jem y w pism ach P la to n a i A r y s to te le s a . O d ich c za s ó w n ie w ie le się posunęła n ap rzód . W o sta t­ nich zaś stu latach u legł jej p ozio m p r z e ­ ra źliw em u obniżeniu. D ziś trudno ją w o - gó le n a zy w a ć nauką.

— Co w p ły n ę ło na ta k ie jej u w stec z- n ien ie ?

— K ilk a p rzy c zy n , z r e s z tą w s p ó łz a ­ leżn ych od siebie. W s k a ż ę je panu łą c z ­ nie, je śli p o w iem : p rz y c z y n ą k a ta s tro ­ faln ego, b e z p rzesady, stanu tej nauki stało się to, że o d c za s ó w H e g la i K a n ­ ta d osta ła się n iem al w y łą c z n ie w rę c e u czon ych n iem ieck ich ,

— N ie odgad u ję je s z c z e p rz y c z y n w ła ­ ściw ych...

— U c z e n i n ie m ie c c y w n ie śli do tej nauki ja ło w ą , o d e rw a n ą od ży cia , fan ta­ s tyczn ą speku lację i speku lację tę p o d ­ d a li ten d en cji p o lity c zn e j, n ie p rzy s ło n ię - tej n a w e t w z g lę d a m i p r z y z w o ito ś c i nau­ k o w e j. N ie w ie lu zd a je sob ie sp ra w ę z t e ­ go, jak d a le c e p ra w o z n a w s tw o n ie m ie c ­ k ie stało się poprostu agen d ą b iu ro k ra ­ ty c z n ą p o lity k i n iem iec k ie j. W N ie m ­ czech p rze d w o jen n y c h ro la p a ń stw o w o - s p o łeczn a p rofesora , s zc ze g ó ln ie j p r o fe ­ sora p raw a, u p od ob n iała się c o ra z b a r­ d ziej d o ro li k om en d eru ją ego gen erała. J e ż e li d od am y do te g o p rzy ro d zo n ą o c ię ża ło ś ć i m glistość n ie m ie c k ie g o in ­ telek tu , o trzym a m y w y s ta rc z a ją c ą p rz y ­ c zy n ę upadku nauki, o k tó re j m ów im y. — C z y ż nie b y ło w ostatnich stu la ­ tach w y b itn y c h in d y w id u a ln o ści w ś ró d p ra c o w n ik ó w n iem ieck ich ?

— U rz ę d n ik ó w p ań stw ow ych , pracują­ cych z gru n tow n ością, a b ez polotu, nad za gad n ien ia m i h isto ryc zn em i i d ogm aty- czn em i w p ra w ie b y ło b a rd zo w ielu , w y

-Wywiad własny „Wiadomości Literackich

b itn ych in d y w id a ln o śc i — lic z b a zn ik o- p ap ier i atram ent. Z b ió r jest te ż god n y ma. Iherin g i M om m sen — to chyba je- j siejby.

d yn e n ap raw d ę w y b itn e in d yw id u aln o- — J a k ie g o ż p rzy g o to w a n ia za żą d a łb y ści, — ludzie, n ie o k a le c z e n i o d erw an iem pan od a d e p tó w tej nauki?

fot. Ulatowski C Z E S Ł A W Z N A M I E R O W S K I

się od życia. Lecz i Mommsen był, n k wiadomo, politykiem w swych historycz­ nych ocenach. Tylko Iheringa czytuję zaw sze z niezmniejszoną przyjemnością. B ył to nietylko uczony, lecz i artysta. A może raczej był to wielki uczony, w i ę c jednocześnie i artysta. Niepraw ­ dą bowiem jest, jakoby wielkie dzieła1 nauki b y ły tworem mózgu jedynie: do ich stworzenia potrzebne jest i serce, ży­ wo tętniące krwią. To właśnie tak głę­ boko różni naukę niemiecką od angiel­ skiej, że w pierwszej tylko zrzadka tęt­ ni żywe życie, gdy w drugiej jest to re- gułą.

— Jak się przedstawia w spółczesna nauka o prawie w P olsce?

— W olałbym poprostu ograniczyć się do przypomnienia, że o najnowszych pra­ cach polskich z obowiązku pisuję recen­ zje w „Ruchu Praw niczym ".

— „R u ch " — nalegam — mało znany jest laikom.

— Ogólna nauka o prawie stoi w P ol­ sce pod znakiem w pływ ów niemieckich. Poziom logiczny — jasność, precyzyj­ ność, zw ięzłość — niew yższy niż w nau­ ce niemieckiej. Forma literacka w yw o­ dów również natrętnie przypomina w ę­ żow e, nierozgmatwane sploty okresów, jakiemi w Niemczech pisze się zarówno referaty i ustawy jak dzieła naukowe. I w pływ ten sięga, niestety, tak głębo­ ko, że zaczynają się mnożyć objaw y zu­ pełnego skażenia smaku.

— Poprzez jakie przygotowania prze­ chodzą uczeni, zajmujący się nauką o praw ie?

— Zazw yczaj mają przygotowanie zu­ pełnie inne, niż mieć powinni. Przeważ­ nie. tak w Polsce jak i w Niemczech są to prawnicy, którzy od pewnego cza­ su zajmowali się historją lub dogm aty­ ką prawa, aby później b ez wszelkich dal­ szych przygotowań zacząć filozofować, Czasem zaczyna nieoczekiwanie teorety­ zować sędzia pow iatow y lub w yższy u- rzędnik ministerjalny. Potrzeby przygo­ towania specjalnego, potrzeby zdobycia kultury filozoficznej nie wyczuwa się w tej nauce. M a to być dziedzina, w k tó - j rej do pisania dzieł potrzebny jest tylko

— Krótko mówiąc: kultury naukowej. W b rew utartemu frazesowi, że w ydział prawny jest najbardziej ogólnie kształ­ cący, studja prawne mają charakter naj­ bardziej wąski i najmniej przyczyniają się do zdobycia kultury umysłowej. Prawnik, poza r>obieżnem przestudjowaniem ekono­ miki, nie styka się z żadną nauką te o ­ retyczną. To też, gdy przyjdzie mu „szczęśliw a m y śl" teoretyzowania na te­ mat prawa, nie podejrzewa nawet, że są tam subtelności, których oko jego nie dostrzega. Nauką ogólną o prawie p o­ winni zajmować się w yłącznie — dodaje, po chwili, spokojnie prof. Znamierow­ ski — ludzie z ogólnem wykształceniem filozoficznem i z szerokiem przygotowa­ niem w zakresie socjologji, historji i et- nografji. Logika powinna dać podstawy formalne myślenia, ekonomika — wzór ścisłego myślenia w sprawach społecz­ nych.

— W łaśnie studja pana — o ile wiem — szły tą właśnie drogą?

— To byłby królewski gościniiec, pro­ w adzący po najkrótszej drodze do celu. W swoich studjach nie było takiej racjo­ nalizowanej planowości. Zacząłem je zbyt wcześnie, aby nie ulegać kilkakrot­ nie pociągowi do innych nauk. Zaczą­ łem studja od psychologji i... języków starożytnych. Później zajmowałem się e- konomiką, matematyką i teorją pozna­ nia, czytując od czasu do czasu książki prawnicze, które pociągały mnie kon­ sekwencją logiczną myślenia dedukcyj­ nego. Socjologja i nauka o prawie są ostatnim etapem moich zainteresowań.

— Czemu pociągnęła pana owa ogól­ na nauka o prawie, skoro obecny jej stan jest fazą upadku?

— Pociągnęła właśnie tem, że tyle dzikiego chwastu zaiosło jej pola. T rze­ ba chwast wyrwać i w ytępić! Nietylko dla zadowolenia potrzeb intelektual­ nych: gmach życia społecznego można przebudowywać tylko wtedy, gdy widzi się związki przyczynowe pomiędzy róż- nemi faktami społecznemi. A b y coś czy­ nić, trzeba myśleć jasno i ściśle. Z chao­ su myślowego nie powstaje czyn płodny w skutki zbawienne.

— K to w pływ ał szczególnie na roz­ wój pana poglądów i metod badania?

— C zy ta łe m w ży ciu dużo, le c z w p ł y ­ n ę li na m nie g łę b o k o ty lk o ci pisarze, do k tó ry c h w w ie lo k ro tn y c h n aw rotach w y ro b iłe m sob ie stosunek n ieja k o o so ­ bisty. L is ta tych a u to ró w jest niedługa: James, Sim m el, S igw art, Russell, Husserl, a ostatn io A r y s to te le s i M ili, N a jg łę b ie j n ie ty lk o nau kow o, le c z i ż y c io w o z a w a ­ ż y ł jedn ak w p ły w Jam esa, J e go „ P r in ­ c ip le s " b y ło m oją p ie rw s z ą lekturą, a „V a r ie tie s of R eligio u s E x p e r ie n c e " w y ­ w o ła ły g łę b o k i p r z e w r ó t w mej p o s ta w ie re ligijn ej, A ra czej ro z b u d z iły ż y c ie r e ­ ligijne. Stąd ro z p o c z ę te k ied yś studja z d z ie d z in y t, zw , filo z o fji re lig ji. P ó ź n ie j p rze rw a łe m je, in te re s o w a ło m nie b o ­ w iem n ia ty le b ad an ie ż y c ia re lig ijn eg o , ile w ła śn ie ż y c ie re ligijn e. T u nauka nie m ogła b yć p rze w o d n ik ie m . Zn ala złem go p rzed dw udziestu la ty w K a s p ro w iczu i od tąd p rz e ż y w a łe m w skupieniu w s z y ­ s tk ie id ą c e z je g o d z ie ł natchnienia. P r z e d dw udziestu la ty ro zp o c zą łe m druk studjum o K a s p ro w ic z u w „ K r y t y c e " , a le p rz e rw a ła je w ojn a. D ziś staram się p rzen ik n ąć inną, c a łk o w ic ie odm ienną, p sych ik ę re lig ijn ą — Conrada, M o ż e z d z i­ w i się pan tem, ż e u w ażam go z a um y- s ło w o ś ć religijn ą. M y ś lę jednak, że p o ­ tra fię d o w ieś ć sw ej te zy ,

— Czv podejmie pan -n atjwód v>

jak iem studjum ?

— N ie w iem , c z y p o tra fię pisać o tem tak jak b ym te g o pragnął. L e c z m oże spróbuję. P ra gn ą łb ym bard zo, a b y w P o ls c e poznano, o cen ion o i p rzy s w o jo n o o lb rzy m ie w a lo r y m oralne, k tó re z g r o ­ m adzon e są w pism ach te g o n ie s ły c h a ­ n ie smutnego, le c z ró w n o c ze śn ie n ie s ły ­ chanie ż y w o tn e g o c zło w ie k a . (Tajem ni­ cą jest je g o „n a ro d o w a a p o sta zja ". L e c z m oże d ob rze się stało, że ra z p rz e m ó w ił b ezp o śred n io do św iata zat h o d n iego n ie- zn is żc za ln y genjusz p olsk iej rasy. Że k o ­ chał kulturę angielską, n ie d z iw ię się t e ­ mu, K to się do niej zb liży , ch o ćb y p o ­ p rz e z k sią żk ę jed yn ie, ten musi czuć się jej bliski. Z d aje mi się, że u m ysłow ość p olsk a n ajb liższa je st an gielskiej. P r a g ­ n ąłb ym też, w m iarę m ych sił, p r z y c z y ­ nić się do n aw ią za n ia k u ltu raln ego k o n ­ taktu z A n g lją . P rze k ła d a m te d y d zie ła an gielskie. Z a czą łem tę p ra c ę jak o stu­ dent drugiego roku tłum aczeniem T itc h e - nera. D o p ie ro po d zie się ciu latach r ę k o ­ pis p o s z e d ł d o druku. M o ż e k ie d y ś k sią ż­ ka angielska, o rygin a ln a c zy tłum aczona, w y p r z e w P o ls c e te n to w ar, na k tó rym napisane: „M a d e in G e rm a n y", D z :ś h ip ­ n oza k u ltu ry n iem iec k ie j jest je s z c z e u nas z b y t w ie lk a . Staram się jej p r z e c iw ­ d zia ła ć z k a te d ry : tu na kresach za ch o d ­ nich n iezm ie rn ie w a żn e to zagad n ien ie.

— Jakie są, według pana, perspek­ tyw y nauki polskiej na lata najbliższe?

— M ó w ią c ję z y k ie m je d n e g o z „m ę ­ ż ó w stanu", k tó re g o era s zc zę ś liw ie się sk oń czyła, je st źle, le c z b ę d z ie je s z c z e g o rzej. O d k on stytu cji 17 m arca p ań stw o p olsk ie b y ło w stadjum p rz e ra ź liw ie szyb k iej lik w id a c ji, lik w id o w a ła się z niem i nauka. D ziś, z a le d w ie w tr z y m ie ­ siące po p rze ło m ie , p ań stw o jest je s z c z e zb y t słabe, a b y m ogło za jąć się p ie lę g ­ n ow an iem nauki. S p o łe c ze ń s tw o o niej n ie m yśli. A p o zo sta w io n a sama sobie, za m iera dość szyb k o. B rak d o ta c yj, b rak p rzy p ły w u n o w ych sił n au kow ych . Z d aje m i się, że s p o łec ze ń stw o zrozu m ie d o ­ p iero w ó w c z a s g ro zę fak tu d okon an ego, gd y do P o ls k i zosta n ie za a n g a żo w a n y na n iezm iern ie u c ią żliw y c h w arunkach p ro ­ feso r z Zachodu. P rz e ra ż e n ie b ę d zie tr o ­ chę spóźnione.

— Pan nie kapituluje jednak p rz e d ­ w c ze ś n ie i p rzy g o to w u je n o w e p race na czas n ajb liższy?

— Nie chcę deklaracjami uprzedzać faktów — odpowiada prof. Znamierow­ ski, — O pracach dalszych dowie się czy­ telnik, gdy ukażą się w druku. Dziś — dorzuca z uśmiechem — trudno mi myśl całą zwrócić ku tym sprawom: pierwsza moja córka, a trzecie z kolei dziecko, ma dopiero siedem tygodni

i

sama już pod­ nosi głow ę. Przyzna pan chyba, że jest to sprawa dość dla mnie ważna sama w sobie.

Z pola walki zeszedł groźny szermierz do radosnej opow ieści o maleństwie. M ów iłem z innym zupełnie człow iekiem .

(2)

T

)

W I A D O M O Ś C I L I T E R A C K I E

N e 3 9

s<

y/ARi

BO Di

TEL

A

/

Praca, praca...

W ostatnich la ta ch w k r y t y c e p o l­ sk iej s ta ło się b a rd zo m od ne s ło w o „ p r a ­ c a ", m ó w i się o „.p o e z ji p r a c y ", „ g l o ­ ry fik a c ji p r a c y " i t. d. In ic ja to re m b y ł tu b e z s p rz e c z n ie tw ó r c a „P r o le g o m e n ó w filo z o fji p r a c y ", S ta n is ła w B rz o zo w s k i. Z je g o b aga żu id e o w e g o w d o b ie o b e c ­ n ej c z e r p ie zres ztą w ie lk a czę ść k r y t y ­ k ó w w s p ó łc ze sn y c h , zw ła s z c z a m ło d ­ szych . N ie ch cę tu r o z p a try w a ć sam ej te o r ji B rz o z o w s k ie g o , m a jącej zre s ztą n ie w ą t­ p liw ie ślad y jak iejś n ied o n oszo n ej g en ja l- n ości w ła ś c iw e j tem u p isa rzo w i. Id z ie pii o zn a czen ie s p o łec zn e tej te o rji, k tó r e p r z y c z y n iło się do jej w y d a tn e g o r o z p o ­ w szech n ien ia . D o w o d z i te g o k sią żk a p rof.

M arja n a Z d z ie c h o w s k ie g o „ G lo r y fik a c ja p r a c y ", p o g lą d y p. Jan a N ep o m u cen a M ille r a i t. d. T r z e b a zre s ztą m ieć na u- w a d z e , ż e to ro z p ra w ia n ie o p ra c y jest p ro stym w y n ik ie m ro zw o ju s p o łe c zn e g o ostatn ich lat, w y n ik ie m faktu, że p r a c o w ­ nik fiz y c z n y p rzesu n ął się n ap rzó d w h ie- ra rc h ji p o ję ć p rz e c ię tn e g o in teligen ta. K o n ie c z n o ś ć ustosun kow an ia się d o te g o faktu, a n ie k ie d y — p o w ie d z m y o tw a rc ie — k o k ie to w a n ia p ro leta rja tu s p o w o d o w a ła p o w s ta n ie fr a z e o lo g ji „ p r a c y " . A l e treść sp o łe c zn a tej fr a z e o lo g ji p r z y b liżs ze m ro zp a trze n iu b y w a czasem b a rd zo n ie ­ sp o d ziew a n a .

B r z o z o w s k i m ó w i o p ra c y z p a ­ tosem , stylem d ram a tyczn ym , n ie r ó ż ­ n icu ją c jedn ak sam ego p o ję c ia . W p a to s ie tym zn ać p ew n e ja k b y w z d r y ­ g n ię c ie się c z ło w ie k a , dla k tó re g o p raca fizy c zn a jest absolu tn ie ob ca,— w e w n ę tr z ­ n y w s tr ę t p o m ies za n y z p o s za n o w a ­ niem . W o w e m n ieró żn ico w a n iu tk w i u k ry ty — w s te c z n y z gruntu — sens c a ­ łej te o rji. P raca, jak ją o k reśla B r z o z o w ­ s k i („ b io lo g ic z n y w y s iłe k , straszna m ię ­ ś n io w a p ra c a "), is tn ieje n ie ty lk o u ludzi. P r a c ę w sensie w y s iłk u p ro d u k cyjn ego d la c z ło w ie k a i k ie ro w a n ą p rz e z c z ło ­ w ie k a — w y k o n y w a ją r ó w n ie ż z w ie r z ę ta : koń, w ó ł, w ie lb łą d . N a jw a ż n ie js z e jest to , że g ra n ice p ra c y lu d zk iej n ie są jasno o k re ś lo n e : p rz e c iw n ie , w a h a ją się. R ik s za ęh iń sk i sam jed en s p ełn ia c a łk o w ic ie z a ­

d a n ie o d p o w ia d a ją c e u nas p o d z ia ło w i p r a c y m ię d z y k o n ia d o ro ż k a rs k ie g o i d o ­ ro żk a rza . W p e w n y c h o k o lic a c h za d a n ie z w ie r z ą t p o c ią g o w y c h w y p e łn ia ją lu d zie. W tej sam ej w s i jed n a k ą p ra cę p rz y m łó ­ c en iu zb o ża w y k o n a ć m o że ra z c z ło w ie k , in n ym ra ze m k o ń lub m aszyna.

T o n ie ro z g ra n ic z e n ie b y ło i je st w a ż ­ n ą i z ło w r o g ą cech ą p ra c y fiz y c z n e j. P e w ­ n e fa k ty sp ełn ia n ia p ra c y w y łą c z a ją ja ­ k ik o lw ie k lu d zk i stosunek p o m ię d zy lu d ź ­ mi. C z ło w ie k staje w jedn ym r z ę d z ie ze z w ie r z ę c ie m jak o b y d lę r o b o c z e p o r ę c z ­ n iejs ze , a n ie r a z i w y trz y m a ls z e od in ­ nych. N a tem o p ie ra ła się p od sta w a g o s ­ p o d a rc z a w ie lu ty s ię c y la t c y w iliz a c ji. -D s ia ła łe — 4u-_»S-'?^błagana h ierach ja e k o ­ n om iczn a, k tó re j na s ze rszą skalę n ic n ie je st w stan ie się p rz e c iw s ta w ić : żadn a re lig ja , ża d n e a b s tra k c yjn e p ra w o c z ło ­ w ie k a . P r z e c ie ż n ie m in ęło je s z c z e stu p ię ć d z ie s ię c iu la t od czasu, g d y o f i ­ c j a l n y h an d el lu dźm i ras eu rop ejsk ich is tn ia ł w E u ro p ie Z ach od n iej. (D la P o l­ ski i w o g ó le d la W sc h o d u d atę tę n a le ­ ż a ło b y o d p o w ie d n io przesu nąć).

J e ż e li zaś m am y m ó w ić o ..g lo ry fik a ­ c ji p ra c y ", to na tem „ p r a c y " n ig d y nie z b y w a ło . K u lt A p is a w E g ip c ie b y ł p rz e ­ c ie ż ta k ż e g lo ry fik a c ją p racy. R o z s ą d n e ­ mu w ła ś c ic ie lo w i b y d lę c ia p ra k ty k a n a­ k a zu je p e w ie n szacun ek d la p r a c y te g o ż b y d lę c ia , n iż się ono z e s ta rze je . T a k i b y ł stosunek starego* K a to n a do jego n ie w o ln ik ó w . In a c ze j b y ć n ie m ogło. A n ie tak d a le k o sięga jąc, p ro szę p r z e c z y ­ ta ć ja k ą k o lw ie k argu m en tację in te lig e n t­ n eg o o b sza rn ik a z la t trzy d zie s ty c h , c z t e r ­ d zie s ty c h u b ie g łe g o w ie k u p rz e c iw k o zn iesien iu p a ń szczyzn y . Jak su btelnie, a za ra zem go rą co , lu d zie ci p o tra fili m ó w ić o d o s to je ń stw ie p racy, o p ra w ie c z ło w ie ­ k a d o p r a c y i tem u p od o b n ych p ięk n ych rz e c za c h . W k a żd y m ra z ie od d z is ie j­ szych g lo r y fik a to r ó w (a p rzyn a jm n iej od te j ich czę śc i, o k tó re j tu jest m o w a ) iróżnili się k o rzy s tn ie le p s ze m zd a w a n iem s o b ie s p ra w y z te g o co m ów ią.

A l e o d w ro tn ą stron ą tej nieustannej g lo r y fik a c ji b y ło ż y c ie „ lu d z i p r a c y ". Z je d n a k ą n ieod m ien n ością , w ró w n y c h o- k resa ch h isto ryc zn yc h , — c z y to p rz y d źw ig a n iu p iram id, c z y p r z y bu d ow an iu W e rs a lu alb o P etersb u rga , — w d e p t y w a ­ n o w z ie m ię ty s ią c e ludzi, lu d zi p o s ia ­ d a ją c y c h n ie ty lk o k o ś c i i m ięśnie. G i­ n ę li b e z ża d n e go h eroizm u p o d kijam i, w ie s za n i, g d y c h c ie li p ra c y za p rzestać. N ie u s ta ją c a w h isto rji g lo ry fik a c ja p ra c y ja k o ś tem u n ie p rze s z k o d ziła .

D o p ie ro tam g d z ie m ię d z y p rzy ro d ą a rę k ą c z ło w ie k a zn a la zło się u d osk on a­ lo n e n ie s k o ń c ze n ie n a rz ę d z ie — m a szy­ na, w z ro s ła w a rto ś ć c z ło w ie k a p ra cy. A l e i tu z a c z ę ła on a rosn ąć n a p ra w d ę d o p ie r o w te d y , g d y m ię d z y „lu d źm i p ra ­ c y " , p o c h ło n ię ty m i p r a w ie b e z r e s z ty

p r z e z tą p ra c ę w c ią g u 14 — 16 go d zin n a d ob ę, zn a la zł się leń i w a rc h o ł n ie p o ­

p ra w n y — w ie c z n a zm ora fab ryk an ta , w ie c z n e g o g lo ry fik a to ra p racy, — a g ita ­ tor, k tó r y d o r a d z ił ro b otn ik o m , aby, z a ­ ło ż y w s z y rę c e , w p r ó ż n i a c t w i e m ie r z y li się z w ła d z ą pana i k a p ita lis ty . K a ż d e z ty ch b ło g o s ła w io n y c h p ró ż- n ia c tw o k u p y w a ło lata p on iżen ia i hań­ b y c z ło w ie k a p ra cy.

C h a ra k te ry s ty c zn a dla n aszych n o w o ­ c ze s n y c h lite ra c k ic h w y s ła w ia c z y p ra c y

je st ich p r e d y le k c ja do n ajn iższych , n aj­ m niej zło żo n y c h r o d z a jó w p r a c y f iz y c z ­ n ej, ś w ia d c zą c a , ile p od ich p o s tę p o w e m i .fra zesa m i k ry je się ja k ie g o ś m a r z y c ie l­

s k o - ob łu d n ego w s te c z n ic tw a . W k a żd ym r a z ie u trzy m a ły się w te j fr a z e o lo g ji c a ­ ł e p o k ła d y p o ję ć tch n ących w ie k o w ą tr a ­ d y c ją p ara zytyzm u , n ie ty lk o e k o n o m ic z­ n eg o , a le n iera z i k u ltu raln ego.

A n d rzej Staw ar.

Rozmowa o Edwardzie Słońskim

A n d r z e j : (bierze książkę leżącą na stole do ręki). ,,Ta, co nie z g in ęła "? Ileż wspomnień wiąże się w mojej głowie z tą książką. Pamiętam, byłem w ówczas w M oskw ie uczniem drugiej czy trzeciej kla­ sy... W powietrzu b y ło niewyraźnie, nikt jeszcze nic naprawdę nie wiedział, co ma myśleć i co ma czuć... i w tedy w tej at­ mosferze niepewności i lęku w yrastał ten wiersz. Kazano nam uczyć się go na pa­ mięć, i uczyliśmy się z radością. P ow ta­ rzaliśmy jak pacierz, wierzyliśmy na emi­ gracji, zbiedzeni i wygnani, że „ta, co nie zginęła, powstanie z naszej k rw i" — je­ żeli nie z k rw i", to z łez przynajmniej,

K a z i m i e r z : Nie wiedziałem, że po­ m iędzy nami jest taka różnica wieku. Ja wówczas, kiedy ta pieśń do moich uszu dotarła, byłem dorosłym człow iekiem . K ończyłem właśnie uniwersytet, i ta ok o­ liczność sprawiła, że n:e byłem zaplątany w zawieruchę wojny. Siedziałem na wsi, na dalekich kresach, gdzie zgrupowany element polski, oderwany od podstaw i od góry nie mający kierunku, przypomi­ nał zabłąkane stado. Pamiętam taki pięk­ ny letni dzień, urządzono koncert na Czerw ony Krzyż, i głuchy staruszek, pro­ wincjonalny Beethoven, dyrygow ał przez siebie skomponowanym chórem. Jak dziś przypominam sobie uderzające mnie w skroń wyrazy:

„Rozdzielił nas, mój bracie, Zły wróg i trzyma straż,.

W słowach tej pieśni, podawanych z ust do ust, znajdowaliśmy w szyscy hasło i w skazów kę, zwracając twarz w stronę zachodu, gdzie lała się życiodajna krew, W słowach tych odnaleźliśmy się i zro­ zumieli chwilę naszą i nasze zadania,

A n d r z e j : W istocie, skromny autor tej piosnki i innych, podobnych wierszy miał szczególny dar uderzania właśnie te­ go akordu, który rozw iązyw ał wszystkie poprzedzające zgrzyty i kakofonje. C zy­ stość i prostota tego dźwięku, wziętego tak w porę, miała nieobliczalną donio­ słość,

K a z i m i e r z : Szczęśliwa intuicja p o ­ mogła mu odnaleźć właśnie te słow a, ja­ kie należało wypow iedzieć,

A n d r z e j : R zadko poeta zasługuje na nazwę piew cy swojego pokolenia tak jak Słoński. Nie łudźmy się, pokolenie to pozostaje głuche i nieczułe na głębsze ujęcia problem atów etycznych czy este­ tycznych, Jest to raczej pokolenie rea­ gujące bezpośrednio czynem. Piew cą ta­ kiego czynu, takiego impulsu, który w y­ rywa naród z sennych marzeń, był Słoń­ ski. M inio to przeto można go narwać piew cą przeciętności.

K a z i m i e r z : O, przepraszam cię! Tutaj muszę stanowczo zaprotestować. Pod słow em „przeciętność" rozumiemy zazwyczaj szarą nudę codziennego życia. A przecież w czynie legjonowym i jego piewcy, Słońskim, szarzyzny nie znajdzie­ my ani trochę,

A n d r z e j : Nie chodzi mi o sza­ rzyznę. A le jest tu może pewne uprosz­ czenie w ujmowaniu nasuwających się problematów. Legjonom i ich wodzowi w yszło to na dobre, Słońskiemu stanow­ czo zaszkodziło.

K a z i m i e r z : Za dużo od ludzi w y ­ magasz. Trudno od gołębia żądać, aby był orłem. W łaśnie to jest przemiłą za­ letą tego niedawno zmarłego poety, że się w cudze piórka nie ubierał. Szcze­ rość jego jest zupełnie rozbrajająca, a prostota przemawia tak bezpośrednio i tak do wszystkich, że za wzór m ożem y go postawić tym, którzy chcą wzruszyć jak najszersze masy,

A n d r z e j : W ie sz, że żądam od p oe­ ty nietylko szczerości,

K a z i m i e r z : A le ż daj spokój! T y jesteś literat, esteta, nie wiem co, sma­ kosz! Jesteś w yjątkiem ; ale masy czy­ telników też potrzebują wzruszenia este­ tycznego, Nie da im go nikt z modnych i górnych poetów , którzy myślą, iż w tem „góm iejszy to n " biją, im nieszczerszym patosem brzmi ich lutnia. Szczerość Słoń­ skiego przemawia do ludzi przejmująco i głęboko. Przyznam ci się, że ja zasłu­ cham się nieraz w potoczną i monotonną jego zwrotkę, w muzykę, którą potrafi w ydobyć z najzwyczajniejszych wyrazów, jakich dobiera, i zasłuchawszy się, wzru­ szam się do głębi.

A n d r z e j : Znam bardzo mało tych wierszy,

K a z i m i e r z : W id zisz, nie znasz, a zabierasz głos w tej sprawie. W iersze patrjotyczne Słońskiego w yrządziły mu pewnego rodzaju krzyw dę. Sw ą nieby­ wałą popularnością przyćm iły inne

stro-________________________________________

ny jego talentu. Ów cichy liryzm potocz­ nego dnia, którym przepełnione są jego książeczki.

A n d r z e j : Czy jest ich dużo? K a z i m i e r z : Kilkanaście: spojrzyj, w tych małych tomikach, które leżą u mnie na stole, zamknęło się całe ludzkie życie, niezmiernie smutne, W tem w ła­ śnie Słoński celował, — co zresztą sta­ nowi o wartości jego jako poety, — w umiejętności dania obrazu przemijają­ cego życia. W wierszach jego znajdziesz strofy o miłości, o wojnie, o smutkach, 0 radościach, o żonie, o dzieciach.,, ale zanurzone są one całkow icie w melancho­ lijnej wodzie przemijania. Obumieranie człow ieka jest treścią tej poezji. W e ź np. ten tomik do ręki. N azy w a się „Śmierć we mnie rośn ie", zajrzyj dóń na chybi trafi.

A n d r z e j (czyta):

„Chodzę po pustym, starym domu, Snuję się cichy z kąta w kąt — M ałą kolebkę pokryjomu K toś nieproszony wyniósł stąd.

Niby trumienkę w ziął na ręce — i naraz znikły razem z nim

moje beztroskie sny dziecięce, spowite w słońca złoty dym...

Śmiertelna cisza w sercu rośnie, żałobnie płonie gromnic rząd... K toś mój jedyny sen o wiośnie w białej trumience w yniósł stą d ".

K a z i m i e r z : W idzisz, wzruszyło to cię mimo wszystkich twoich estetyzm ów 1 zagłębiań się w istotę poezji. W ie rz mi: istota poezji — to niedocieczona esencja, którą się nagle przesyca jakieś zwyczajne słowo. Sekret tego przesycania, owej che­ micznej fabrykacji, posiada tylko praw ­ dziwy poeta i nikomu nie potrafi go u- dzielić,

A n d r z e j : R zeczyw iście, nabieram przekonania, że Słoński ten sekret po­ siadał w największej mierze i zabrał go z sobą do grobu. Takiej prostoty mającej wigor starego miodu nikt już u nas teraz nie posiada,

K a z i m i e r z : Zapominasz o Oppma­ nie,

A n d r z e j : Tak, ale to już ma inny charakter.

K a z i m i e r z : Pozwolisz, że jeszcze raz przypomnę ci zasługi, jakie posiada szczerość Słońskiego. W naszych cza­ sach, — a pomyśl sobie, że Słoński uro­ dził się na przełomie symbolizmu, m łodo- polszczyzny, przeżył epokę futuryzmu, która niejeden talent w ypaczyła, — nie­ łatwo pow iedzieć o sobie:

„W ię c nie mogąc dać, jak wielkie duchy, w śnie wizyjnym pieśni zolbrzymiałej, swojej duszy daj małe okruchy".

A n d r z e j : Jakże powimiiśm y - wdzięczni drogiemu poecie, że pozostaw ił nam okruchy swej tak płonącej i tak czy­ stej duszy. Ślad jego drogi życiow ej, niby ślad meteoru na niebie, zostawia smugę drobniutkich, lecz płonących iskierek. Takim duszom nic więcej w życiu nie trzeba, jak trochę kwiatów i słońca. P eł­ ne są one światła i miłości,,,

K a z i m i e r z : A popatrz tutaj w tym wierszu:

„Pochylam się nad kołyską, rozstawiam skrzydła jak ptak, — Tatusiu, pić, wiosna blisko, a tobie wciąż słońca b ra k !"

Brakło mu wciąż tu na ziemi owych najważniejszych spraw, kw iatów i słoń­ ca, Zostaw ił nam pamiętnik swoich smut­ nych dni, odszedł zapewne tak samo po­ godnie, jak pisał pełne głębokiego zna­ czenia słow a:

„A n i mi żal minionych lat, ani mi dzień jutrzejszy miły, a jednak c a ły wielki świat zabrałbym z sobą do m ogiły".

Zabrał ze sobą swój świat, skończył się, przeminął, A l e pozostało po nim dotkliwsze uczucie przemijania rzeczy świata. Poezje jego jak kwiat, rzucony na wodę, swym ruchem oznaczają niedo­ strzegalny może bieg prądu. Zostaliśmy z okruchami jego życia, smutniejsi o je­ dnego poetę,

A n d r z e j (czytając): A le patrz, tu­ taj napisał w jednym z wierszy, widzisz:

„Żyjący byłeś jak pies na uwięzi,

umarły słońce, jak kwiat, będziesz p ił,.."

Eleuter.

W numerze ku czci Jana Kasprowicza ukażą się

„Wspomnienia z ostatnich dni u Jana Kasprowicza

na Harendzie“

Kazimiery Alberti,

nadto dotychczas przyobiecali swe prace:

Emil Breiter, Piotr Choynowski, Marja D ąb­

rowska, Zdzisław Dębicki, Artur Górski, W i­

łam

Horzyca,

Karol

Irzykowski,

Jarosław

Iwaszkiewicz, Juljusz Kleiner, Stefan K ołacz­

kowski, W ładysław Kozicki, Ernest Łuniński,

Jan Nepomucen Miller, Adolf Nowaczyński,

Artur Oppman ( O r - O t), W ładysław Orkan>

Ostap Ortwin, Stanisław Przybyszewski, L eo­

pold Staff, M ieczysław Treter, Józef Wittlin

Orzeszkowa o Sieroszewskim

Z powodu wydanego w r. 1897 tomu now el Sieroszew skiego „ W m atni" O - rzeszkowa, ta — jak ją nazwał B rzozow ­ ski — młodsza siostra M ickiew icza, jed­ na z pierwszych pow itała now y talent entuzjastycznym artykułem p. t. „G w iaz­ da w schodzi", drukowanym w nr. nr. 6 i następnych „Tygodnika Illustrow anego".

Zauważywszy, że tło opowiadań Sie­ roszewskiego możnaby nazwać „snem no- cy zim ow ej", znakomita autorka pisze da­ lej: „Tchórza przeszywać tu wciąż będą sztylety strachu, niedołęgę struje nuda, rozkosznika w gniewy w ściekłe wprawią umartwienia srogie, uczonemu ciekawość uskrzydli myśli, człow iek z temperamen­ tem artystycznym stanie się malarzem, albo snycerzem, albo poetą, albo jeszcze, jak w wypadku obecnym, wszystkimi trzema naraz". Zachw yca ją bogactwo szczegółów w obrazach natury, z których przytacza opisy powrotu pogody po dłu­ gich deszczach, nadlatującej zamieci śnie­ żnej, uspokojenia po przejściu nawałnicy zimowej, cofnięcia się rzeki po wylewie do zw ykłego łożyska, zbliżającej się bu­ rzy podbiegunowej, długiej posuchy let­ niej, łąki o poranku i inne. Zastanawia ją bogactwo porównań. Opowiadania o za­ razie niszczącej stada reniferów tragicz­ nością i patetycznością' niektórych epizo­ dów przypominają jej „O jca zadżumio- nych ".

W ied zę Sieroszewskiego o duszach ludzkich stawia Orzeszkowa bardzo w y ­ soko. „Jakuci i Tunguzy, dzikusy na po­ zór jednostajne, stają każdy zosobna, o- patrzeni w osobnikowe znamiona charak­ terów, duchów, czynów i mowy, a zw ią­ zani tylko nicią wspólnych im wszystkim w łaściw ości plem iennych", Z tych w ła ­ ściwości za najbardziej uderzający i naj­ bogatszy w pierwiastek poetycki uznaje mistycyzm, „czyli pełne lęku i fantastycz- ności upatrywanie i odczuwanie sił lub działań nadprzyrodzonych w zjawiskach otaczającego św iata". „T e trwożne roje­ nia Jakuta i Tunguza — to pierw szy szczebel drabiny, u której szczytu roz­ kwitają religje, filozofje i namiętne docie­ kania nauki, aż do tych ostatecznych gra­ nic, na których pojęte styka się z niepo- jętem. Co zaś do artystycznego wyrazu swego, są tu one tem więcej przejmujące, że aczkolwiek u dzikich, nie krzyczą jed­ nak, nie gestykulują, nie wpadają w kon­ wulsje, lecz owszem, w tonach przyciszo­ nych i niejako basowych trzymane, toczą przy samej ziemi drżące tremola, od k tó­ rych drżą ciała ogromne i odważne. W y ­ twarza się tym sposobem nie wrzask bru­ talny, nie grymas konwulsyjny, ale rzecz dziwna w zestawieniu z dzikimi: nastrój... podobny do tego, jaki uczuwamy, gdy „G ość nieproszony" Maeterlincka, niewi­ dzialnie błądząc za kulisami, wstrząsa aktorami sceny, jak zeschłemi liśćm i". Ten sam stosunek widzi Orzeszkow a w odnoszeniu się Jakutów Sieroszewskiego do cywilizacji, przybywającej od strony ziem nieznanych — czują się oni strwożeni i cierpiący, Z pośród nich zauważa Chab- dżyja, przebiegłego i chytrego w obec K o - sti aż do pochlebstwa i niemal mądrej wynalazczości, oraz Kerem es — dziką, lecz zarazem delikatną, miękką, łagodną. Sytuacja tych trojga, „do głębi przejmują­ ca, jest jeszcze tu i owdzie tak subtelnie wycieniowana, jakby autor ją wynalazł na paryskiem przedmieściu St. G erm ain". Podkreślając bardzo wnikliwie podpa­ trzone poruszenia duszy kobiecej, kiedy Kerem es po raz pierw szy zdobywa się na odepchnięcie Kosti z powodu wstydu, o- garniającego ją po nagłem wychyleniu się słońca, porównanie dla niej znajduje O - rzeszkow a w robotnicy Katarzynie z „G erm inala" Zoli. W Sełticzanie znowu odgadł Sieroszew ski „duszę wielką, ale nawskroś ludzką, i nietylko ludzką, lecz odrębną", jest to dusza ze stall, ,,w po­ rze szczęścia, jak stal uginała się pod palcami dobroci i miłości; w momencie klęski nabiera połysków nie płomienia, lecz lo d u "; „aż nakoniec ten dziki przy­ chodzi do pełnego zrozumienia, że jed­ nostka ludzka — to cień mały i marny w o­ bec tej rzeczy wielkiej i wiekuistej, k tó­ rą jest idea. W yrazu tego nie zna, lecz istota, którą on w sobie zawiera, dość miejsca znajduje dla siebie w jego m óz­ gu i sercu",. „Patrjarchowie biblijni, z k tó­ rych wysnuło się tyle poetyckiego wątku, należeli także do plemienia pasterskiego i koczowniczego, a niewiele dalej posu­ nięci w tem, co zw ykło zwać się cyw ili­ zacją, byli bohaterowie „Iljad y", „N ib e- lungów ", „K a lew a li", G dziekolw iek istnieje człow iek, istnieje dramat; gdzie zbiorowisko ciał i dusz ludzkich, tam i zbiorowisko ich osobnikowych znamion i losów, Tylko że na jednych szczeblach drabiny cywilizacyjnej spostrzeganie i ba­ danie jest łatwiejsze, bo materjał obfity, i dostępniejsze, bo badanych z badającym łączą gatunkowe niejako wspólności i po­ dobieństwa; na innych zaś trzeba praco­ wać w zmroku i koniecznie przy świetle pewnej, osobliwej latarni, pewną, osobli­ wą oliwą nalanej". Nie potrzeba wyja­ śniać,. że tą latarnią jest talent pisarza, a oliwą jego siła. Za znamię zaś główne i niezawodne talentu Sieroszewskiego u- waża jego starsza siostra „bardzo silne, jasne, rozległe i bogate w izjonerstw o", eparte na moralnem podłożu „w sp ół­ czucia bardzo ży w eg o ".

W sp ółczucie to było zawsze dominu­ jącą cechą w twórczości Orzeszkowej, ono więc zapewne najpierw ją uderzyć musiało i zniewolić do napisania przy­ toczonego w streszczeniu studjum, które obok szersze obejmującej horyzonty ana­ lizy M atuszewskiego, jest jedną z nielicz­ nych dobrych prac krytycznych, jakie o Sieroszewskim wogóle posiadamy. Zau­ ważone zaś przez nią cechy talentu auto­ ra „R isztau ", „L atorośli", „B eniow skie­ g o " i wielu powieści i now el syberyjskich, chińskich i japońskich w nim właśnie k a ­ żą nam upatrywać n a s z e g o n a j b l i ż ­ s z e g o k a n d y d a t a d o l i t e r a c ­ k i e j n a g r o d y N o b l a .

Kazimierz Czachowski.

O s ta tn ia pod ob izn a R abindranatfra T a go re; obok p o ety m ałżonka je g o przy ja c ie la i towarzy sza p o d ró ż y M a b a la n cb isa

Kronika ilustrowana

J e d n o z ilustrow anych pism n iem ieck ich p o d a je . g a le r ją' znakom itych p rz y ja c ió ł G eorge S a n dw związku z p ię ćd zies ią tą roczn icą ś m ie rci

p is a rk i

S cen a w kolejce w P ra te rz e z film u „ P r a te r m iz z i", przygotow yw anego przez je d n ą z w ytw órni wiedeńskich: N it a N a ld i i Ig o Sym

D oskonały p isa rz rosyjski B o r y j P iln ia k w- p o d ró ży swej po A z ji był u ro ­ czyście podejm ow uny p rzez a rtystyczne T o k jo

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zezwala się na dowolne wykorzystanie treści publikacji pod warunkiem wskazania autorów i Akademii Górniczo-Hutniczej jako autorów oraz podania informacji o licencji tak długo, jak

Rodzina ta opisuje powierzchnię ( tzw. powierzchnię wektorową pola powierzchnię wektorową pola )), która cechuje się tym, że pole jest styczne do niej w każdym

Rozwiązanie ogólne równania quasiliniowego w przypadku funkcji dwóch zmiennych niezależnych Autorzy: Vsevolod Vladimirov

Najpierw musimy rozpatrzeć równanie zawierające różniczkę funkcji Mnożąc lewą i prawą stronę przez zero, a następnie skracając formalnie zera w liczniku i mianowniku

Rozwiązywanie zagadnienia początkowego równania quasiliniowego o dwóch zmiennych niezależnych Autorzy: Vsevolod Vladimirov

Schemat rozwiązywania równania quasiliniowego można uogólnić na przypadek funkcji zależnej od zmiennych ( ).. Rozpoczniemy od rozwiązywania równania

Jeżeli funkcja jest ciągła i pochodne cząstkowe są ciągłe i ograniczone w gdzie jest zbiorem wypukłym, to funkcja spełnia warunek Lipschitza ze względu na. Istotnie

Funkcja jest rozwiązaniem powyższego równania z warunkiem początkowym Zbadać stabilność w sensie Lapunowa rozwiązania. Na mocy uwagi 1 wystarczy zbadać stabilność