• Nie Znaleziono Wyników

Wiadomości Literackie. R. 3, 1926, nr 32 (136), 8 VIII

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wiadomości Literackie. R. 3, 1926, nr 32 (136), 8 VIII"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Opłata pocztowa uiszczona ryczałtem

W yW IAD y Z DOBLINEM,

WIADOMCKSCS

LITERACKIE

C e n a

8 0

g r o s z y

Nr. 32 (1 3 6 )

T

y

G

O

D

N

Oddziały

„Wiadomości Literackich"

w Ł o d z i , N a r u t o w i c z a 14 w P a r y ż u , 1 2 3 , b o u l. S t. G e r m a i n , K s i ę g a r n i a G e b e t h n e r a i W o l f f a C e n a n u m e r u z a g r a n i c ą 3 fr . f r a n c . (0 ,1 5 d o i . )

I

K

Warszawa, Niedziela 8 sierpnia 1926 r.

Rok III

Każdemu, kto g łę b ie j usiłuje zapoznać się z n ie p o k o ją c y m artyzm em Conrada, a tem samem z za g a d k o w ą postacią samego tw ó rcy , n iejed n o k ro tn ie p rzy jd zie zadać pytanie, w jaki sposób w y tłu m a c z y ć jego wziętość, w k tó re j k ry je się m ilcząca a- probata, — i to w całym „ c y w i l i z o w a ­ n y m " ś w ie c ie ? N a p e w n o na żadnym z lu­ ksusowych p a r o w c ó w , p rze rzy n a ją c yc h o- ceany, nie brak kom pletu jego dzieł, tych męczeńskich dzieł, k tó re p rzyp om in ają z n ajw yżs zym trudem p ię trzo n e na siebie bloki, jakąś w b ezk re s rosnącą, p r z y t ła ­

czającą piramidę, — i n ie ła tw o u p rz y to m ­ nić sobie, że na p r z e w ie w n y c h pokładach, w y c ią g n ię c i na leżakach, p rzerzu cają te tom y biało ubrani gentlemani, p rze rzu ­ cają b e z o d r o b in y zaniepokojenia. J ak aż to w istocie d ręc zą ca lektura! Z d a w a ł o ­ b y się, iż jeśli jaka tw ó r c z o ś ć skupia m a­ ximum p ie r w ia s t k ó w niepopularnych, to w łaśnie p o w ieś c io p is a rs tw o Conrada; ja k ­ że kulturalni i w r a ż liw i — lub jak p o ­ w ie rz c h o w n i — muszą b y ć jego anglosa­ scy czyteln ic y, a b y dać się z w ie ś ć temu fascynującemu i za bójczem u artyście, aby pod olśn iew a jącą p o w ierzc h n ią tych na­ p ra w d ę ,,zbójeckich'* ksią żek nie w y cz u ć nadmiaru k łę b ią ce j się męki.,. Z a p e w n e mało k tó r y z w ie lk ic h p r o z a i k ó w tak zu­ pełnie obcy, tak organicznie w r o g i b y łb y w s ze lk ie j re w o lu c ji w p rzyjętem , miesz- czańskiem znaczeniu tego terminu; a je d ­ nak Conrad, k tó re g o m ózg z p rzerażają cą d ok ład nością — n ib y film ch o ro b liw ie w y c z u lo n y — o d tw a rza najd robniejsze ge sty i n ieu ch w ytn e p a u zy p o m ię d z y n ie ­ mi, insynuując d z i a n i e s i ę ja k o takie, samą chemję życia, sam proces stawania się i obumierania w s ze c h r ze c z y , •— mi- m o w o li c h o ć b v rozkłada i do absurdu spro w ad za kon w en cjon a ln ą rz e c zy w is to ś ć ludzi, p r z y w y k ły c h do materjalnego k o m ­ fortu i do d uchow ej pewności.,. C ó ż łą ­ c zy ć ich m o że z ich ulubionym pisarzem, — tym c z ło w ie k ie m , p o r a ż o n y m w i ­ d z e n i e m ? W upiornym jego ś w ie c ie k a ż d y szc ze gó ł i cień rzucany p rzezeń jest n ie p ra w d o p o d o b n ie w y razisty, — w s zy stk o ton ące w chłodnem i p rzeja- skraw ion em ś w ie tle wizji, c z y n a d zie m ­ skiej jakiejś fosforoscen cji. T a naga, w y ­ prana z k rze p ią c e g o idealizmu, realność nie musi b yć ła tw a do p rzyję c ia dla k rze p k ic h „ z j a d a c z y c h leb a": dla z w y ­ k łyc h mieszczańskich hipokrytów ,,.

Conrad — to ktoś n iesk oń czen ie ta je ­ mniczy; można przeczu w ać, że b y ł to p i­ sarz w y tę ż o n e j sam o w ied zy, ale — n a ­ w e t tego — n ap ew n o s tw ie rd zić n ie p o d o ­ bna, Cała tw ó rc z o ś ć F lauberta (k tó rego Con rad c z y t y w a ł do poduszki) jest cu- d ow n em zamaskowaniem, a jednak w ta ­ kiej „E du ca tion s en tim en ta le" jest obn a­ ż o n y d rgają cy muskuł serca; natomiast Conrad za w s ze się wyślizguje, — i nie jest to już p rz y ję te (i p od o b n o k on ieczn e) u epika u k rycie swej osoby, lecz nieomal perfidna gra. M yślę , że można w o k ó ł Conrada długo k rą ż y ć — jak to c zyn ił on sam (patrz p rze d m o w y!), — można go p o d p a tr y w a ć z ró żn ych stron, w ro z m a i­ ł e m o św ietlen iu i wym iarach, ale niespo-

sób u c h w yc ić jego istoty, jego istnieją­ cego p r z e c ie ż tw ardego, a jednocześnie w ie lo zn a c zn e g o i m ig o t liw e g o dna, — t a ­ jem n icy jego w ie lk oś c i. T o dno d ź w i ę c z y wspaniale i m ocno pod jego słowami, ale jest niezgłęb ione, — niby m o rze p o k ry te ruchomemi falami. Z a p e w n e d a łb y się z pism Conrada w y d e d u k o w a ć p e w ie n s y ­ stem p o ję c io w y , p e w ie n światopogląd, — nie znajduję dlań lepszego miana nad p a n t r a g i z m , — lecz i on nie o d s ło ­ n iłb y ż y w e g o c zło w ie k a , a o to w res zc ie ty lk o chodzi. Coś z tego w y c z u w a li r ó w ­ nież A n g lic y , akcentując „ m is ty c y z m " Conrada, ó w w i e c z n ie czu ły f u niego zm ysł a k t u a l n o ś c i t a j e m n i c y , i — nie mogąc się z nim uporać — uznali go za p ierw ia s te k obcy, za rz ek o m o s ło ­ w iań sk i p ie rw ia s te k jego tw ó rczo śc i, A l e c z y ż to tłumaczy, i ż każda napięta lina narysowana jest p rze ze ń z w id m o w ą w y ­ razistością, jak b y w k s ię ż y c o w ą noc; że, g d y się go wspomina, na usta w raca p rze d w s zy stk ie m i innemi, w y ra ż a ją c e m i z a c h w y t łub nienawiść, s ło w o „g ro z a ” ; że każda z jego s tr a s z liw ie ! genjalnych p o ­

w ieści jest jak ziem ia rozstępująca się pod nogami; że — ma on do siebie sa­ mego jakiś p o d e jrzliw y , chłodny stosunek —• lę k a ją c y się uczucia, k tó re zdradzić m oże samochcąc, — jakąś w szech o ga rn ia, jącą i n ieo b jętą i r o n j ę ? Są c h w ile — są takie stronice jego genjalnie k on s e ­ kwentnych, jego in k w izy to rsk o n ieu b ła­ ganych o p o w ie ś c i — gd y w ą tp i się, c z y b y ł to ktoś istotnie silny, ktoś istotnie n ie u g ię ty ? C z y te ż moc jego b y ła maską, a jego tytan iczn e i tragiczne o b lic ze p o ­ ryła ślepa, n iew iad o m a klęska; ta klęska, na k tó rą nie starczy życia całego, całej tw ó rczo śc i, ab y ją ukryć, aby się z niej wyspowiadać...

Z u w a g o J o s e p h i e C o n r a d z i e

Chyba ty lk o fen om enaln e m istrzostw o Conrada, jako pisarza, z d o ła ło ukryć n i­ hilizm C o n ra d a -c zło w ie k a . N ic d ziw n ego zresztą, że jego w y r a fin o w a n y intelektua- lizm p o tra fił n iejed nego s p ro w ad zić na trop fa łs z y w y ; wspominam, — nie b ez uśmiechu, — jak w k r ó t c e po ukazaniu się w p olskiem tłumaczeniu „M u rz y n a z z a ­ łogi N a r c y z a " p e w ie n zd o ln y pisarz m ł o ­ dego p ok o len ia p o w ita ł w C on rad zie a- postoła z d o b y w c z e j energetyki, — zanim w reszcie, w y c h o d z ą c p oza p o z o ry , tak słusznie uznano w nim „ w i e l k i e g o n ie ­ w ie r z ą c e g o " . Z a p e w n e d latego światem tego okrutnie ironicznego scep tyk a tak często rząd zą n ieu ch w ytn e djaboliczne moce, — a pośród ludzi jego, pasujących się b e z wytchn ien ia z losem, hulają r o z ­ pętane demony. P r a w ie k ażd a realność jego p o w ie ś c i — w id zia n a w najostrzeji- szem ś w ie tle ja k b y bezchmurnego słoń­ ca z w r o t n i k ó w lub oślepiającego r e fl e k ­ tora, — p rzy końcu r o z l e w a się z w y k le w tuman fantasmagorji, T y l e sym boliczna np. „Smuga c ie n ia " ro z g ry w a się o włos od szaleństwa, na samem1 pograniczu d ła­ w ią c y c h nieuchronnych p o tęg i nielu dz­ k iego p rzerażen ia; p ozostaje po niej — i po tylu innych n o w e la c h — wspom nienie jakiejś p otw orn ej, wzrastającej, w c ią ż p o ­ czątkującej, zachłannej, jak n ie p rz e n i­ kniona mgła, zm ory. N a d w s zy stk ie m i myślami Conrada —• nad każdem , z nie- za w o d n e m m istrzostwem sformułowanem zdaniem, ja k b y w y p r ę ż o n e m pasmem su­ r o w e j skóry, — w is z ą g w ia z d y spraw n ie ­ ubłaganych i ostatecznych. P isa rz ten, o- ga rn ięty o lb rzy m ie m i h o ryzon ta m i w ó d i światła, nie m o że się w y c h y lić poza krąg ludzkiego fatalizmu, p o z a ta jem niczy los c zło w ie k a . N a każdej szerokości g e o g ra ­ ficznej — n iezale żn ie od nieczu łej d e k o ­ racji wiekuistej, w ie lo zm ie n n ej p r z y r o d y

— interesuje go o stateczn ie ty lk o dramat w e w n ę t r z n y jednostki. N a w o ln e j p r z e ­ strzeni m orza ludzie jego są p o d usta­

w ic zn ą presją: wspomnień, widm, walki, sumienia. Ci, k t ó r z y w a lc z ą u niego z naj­ bardziej niep rzejedn anem męstwem, w a l ­ czą b ez n ad ziei z w y c ię s tw a , — dlatego tylko, że k a ż d y k ro k i k a ż d y oddech jest walką, że jest ona nieunikniona, że jest k o n i e c z n a . Są p rzy w a le n i c iężarem o ło w ian eg o przymusu, — i nie dać się zgnieść — oto wszystko, c o m o gą u c z y ­ nić, D źw ig a ją na sobie ja k o b y całą r z e ­ c zyw istość stającego się świata, z p o d k tórej nikomu n iep odob n a się w yłam ać, niby ż ó ł w i o w i z p o d skorupy. Jest tak, jak b y na jednej szali stał samotny c z ł o ­ w i e k i p r z e c i w w a ż y ł z bezustannem osta- teczn em n atężen iem wszystkiemu, co jest w ie c z n ie p o z a nim, co jest dlań o b o j ę t ­ ne, — a zatem co jest niepojęte, o b c e i w rog ie. Jeśli kto, to właśnie Conrad jest pisarzem g łę b o k o n i e e g z o t y c z n y m , — jest kw in tesen cją c y w iliz a c ji z a c h o d ­ niej, w tym punkcie, gd zie zw ą tp ie n ie znosi się samo p r z e z się, — g d z i e s i ę j u ż n i e w ą t p i , a l e p r z y j m u j e . D latego Conrad tam, gd zie akceptuje, jest najbardziej tragiczny.

Z poza zaciśn iętych ust tych silnych c z y słabych, p ob ity ch c z y z w y c ię ż a ją c y c h ludzi n igdy niemal nie w y r w i e się jęk lub sło w o skargi, i długo mocują się z sobą, aby p o w i e d z ie ć o sobie c o k o lw ie k p e w ­ nego. W tem p rzyp om in ają samego C o n ­ rada, k tó r e g o tw ó r c z o ś ć jest w y r a z e m nadludzkiej niem al w o li. K a ż d y c z ł o w i e k jest — dla Conrada — rzutem w p ła s z­ czyzn ę w s ze c h m o ż liw o śc i, p ers p ek tyw ą , gubiącą się w horyzontach, ładunkiem o n iew ia d o m em i n ieo b liczaln e m napięciu. W postaciach jego z e r w a n y jest a u t o ­ m a t y z m p s y c h i c z n y : jasne i z r o ­ zumiałe p r z y c z y n y ro d zą n ie o c z e k iw a n e lo giczn e skutki; z w ła s z c z a w t e d y gdy

ludzie ci zaczyn ają działać, i następstw o działania w y ra s ta im ponad g ło w ę , p r z e o ­ braża się w olbrzym ie, kruszące ich p r z e ­ znaczenie. Jak że i r r a c j o n a l n y , j ak

czyn szaleńca lub somnabulika, jest p o ­ stępek energiczn ego oficera, rzucającego ulubiony statek, — o w e g o m łodzieńca, w któ re go usta w ło ż o n a jest narracja „ S m u ­ gi cienia". Conrad jakby starał się okazać tu, — i n ie ty lk o tu, — że w tych, k tó ryc h p r z y w y k liś m y z w a ć „ludźm i czynu", k t ó ­ rych, słowem , p r z y w y k liś m y upraszczać, dzieją się s p ra w y p os to k ro ć tajem nicze lub przynajm niej niew ytłum aczaln e. G d y kto już raz pchnie c z y n w ruch, c h o ćby czyn c zysto n e g a ty w n e j natury, ró w n a ją ­ c y się, jak w danym w ypadku, re zy g n a ­ cji, — urasta on w la w in ę n ie s p o d z ie w a ­ nych k on sek w en cy j, o d d zie la się od w o li

działającego, przem ienia się w „głu p ią", ale i groźną "h istorję". Conrad subtel­ nie sprow ad zn do absurdu ó w „ro zs ą ­ d ek ” , n arzucający się z a z w y c z a j na ś w ia d ­ ka i na sędziego, p od w s ze lk ie t r z e ź w e j-ego, jasne i św iad om e w ła d ze pod k łada n iez g łęb io n ą przepaść, W ciągu jednej go d zin y w zn ie ch ę co n ym poruczniku, któ- ry_ przyjm uje za fia ro w a n y sobie n ies p o ­ dzianie urząd kapitana, następuje d o ­ szczętna, piorunująca transformacja, „ z a ­ chodzi p r z e w r ó t w całem je go je stes tw ie ", ró w n a jąc y się p od w z g lę d e m siły — a jak się okazuje potem , i p o d w z g lę d e m skutków, — p rz e ło m o w e j katastrofie. D la ­ te go najbardziej przygodne, n ajp o go dn iej­ sze p os ta cie Conrada są nadnaturalnych rozm iarów , jak ó w w szech w ła dn y, zle k - ka h u m o rystyczn y w ła d c a p o r to w y , k a p i­ tan Ellis, lub doradca Giles, k t ó r y w swem ż y c z liw e m k ie r o w n ic tw ie , w d o b ro ­ dusznej w s z e c h w ie d z y , w nieubłaganej mądrości, niby Jowisz, sięga granic mito- logji.

W olbrzym im dramacie, r o z g r y w a ją ­ cym się w k ażd ym 7. u t w o r ó w Conrad?,

gdzie w s z y s c y są b ez a p ela cy jn ie samotni, —• istnieje jednocześnie bezustanna w s p ó ł z a l e ż n o ś ć ludzi od siebie. N ie m a tu uśw ięcon ego podziału na „ z e ­ wn ątrz i w e w n ą t r z " , jest ciągła w y m ien

-ność, dialog, ro zszczep ian ie się każdej z postaci. D la k a żd e j z nich w szystkie in­ ne są niejako kom entarzem , są jej k o n ­ t u r a m i , nie b y w a ją — jak z w y k l e u najlepszych n aw et b e le tr y s t ó w — w y d z i e ­ lone: z b io r o w o ś ć skupia się w in d y w id u ­ um, jednostka jest rezu ltatem sił d ziała­ jących poza nią, jest jakby punktem sku­ pion ym w s oc ze w c e , z b io r o w o ś c ią skon ­ densowaną, N iem a tu um ieszczenia j e d ­ nostek w sztucznej, jasnej próżn i — jak w w id n em laboratorjum, niema u p ra szcza­ nia, niema p reparacji ani schematu, L u ­ dzie ci z a r a ż a j ą się w z a je m sobą, — są to jak b y zroś n ięte ze sobą k o rze n ie i w łókn a. T o za p e w n e daje sugestję o w e j bezustannej pełni życia, k tó rą z z a c h w y ­ tem k on sta tow a ł K ad en , — o w o „ s t a w a ­ nie się ż y c ia ", g d yż Conrad, zarówno p r z e z s w ą m e to d ę pisarską jak i o d m ien ­ ne, p r z e r a ź liw ie w y ra ź n e i zło żo n e, w i ­ d zenie mechanizmu w e w n ę tr z n e g o c z ł o ­ w ie k a, staje się o d n o w ic ie lem psych olo- gji, z a p r z e c z a j ą c s a m o w y s t a r ­ c z a l n o ś c i l u d z k i e j p s y c h i k i , u- n icestw iając jej jedność. T u staje się on prekursorsem p r ą d ó w n ajnowszych w li­ teraturze; i tu z n ó w jest — w ie lk im n ie ­

wierzącym .

Dla u w ażn e go c zy teln ik a polskiego Conrad jest w dwójnasób za gad k ow y, g d y ż kom plikuje się o kw estję, — n ie t y l­ ko chyba b iog raficzn ego znaczenia, — czemu p orzucił polsk ość? N ie kuszę się o ro zw ią z a n ie te g o zagć nienia, chociaż, kto w ie , c z y nie tu !>po^.:ywa w ę z ł o w y punkt jego tw ó rczo śc i. M o ż e chciał zatra­

cić to właśnie, c o A.nglicy p r z e z w a li j e ­ go „słow ia ń sk im m is ty c y z m em ", może, odbijając od b r z e g ó w Europy, ucieka ł od tajemnicy, wyg-ima^ąoej go na ogrom mórz, od tajemnicy, k tó rą nosił w sobie? Czemu za a k c e p to w a ł — on, tak czuły, tak b e z w z g lę d n y dla n a k a z ó w moralnych, honoru i sumienia — t r a g e d j ę r e n e - g a c j i ? Jaki jest w tem przym us? Jaka

Natchnieniu, pracy, geniuszowi

Jana Kasprowicza

poety wszechświata,

władcy słowa,

syna wielkości,

hołd p o ś mi e r t n y s k ł a d a j ą

poeci „Skamandra

f f

i redakcja „Wiadomości Literackich

f f

[n ieo d zo w n o ś ć? Jaki b r a k w y b o r u ? [ G d y b y mi p rzyszło pisać taką... f i k ­

cyjną rehabilitację J ó z e fa K o r z e n i o w ­ skiego herbu N a łę cz , nie zn a lazłb ym za ­ p e w n e le p s ze g o tytułu, niźli: „ O n ie m o ż­ ności nostalgji , G d y ż jednego chyba nie- sposób pojąć: że Conrad — w swej b e z ­ brzeżnej w ę d r ó w c e żeglarskiej i in te le k ­ tualnej — p o tra fił n i e t ę s k n i ć . Tu, b yć może, jest rdzeń całego zagadnienia. 0 tw ó rc z o ś c i Conrada — zda się — d e ­ cyduje jego bezdom ność: n i e p o d o ­ b i e ń s t w o o d n a l e z i e n i a o j c z y ­ z n y . T em u siedem nastoletniemu chłopcu o k ręto w em u w M arsylji i temu c z t e r d z i e ­ stoletniemu m ę żc zyźn ie, w k tó ry m po n iezm o rd ow an e j tu łaczce zbudził się ge- njalny poeta, — cała ziem ia b y ła b e z p a ń ­ ska, zagubiona w ciemnej przestrzeni, poddana czyh ają cym n iew ia d o m ym pra­ wom. Do tego znajdujemy aluzje — i one jedne zd radzają o p a n ow an ego autora — w k ażd ym niemal ro zd zia le wspaniałych jego książek, A w t e d y ó w brak — owa organiczna n iezdolność — tęskn o ty jest m o że ty lk o wspaniałym p o z o r e m ? M o ż e całe pisarstwo Conrada miało nasycić pusty w ó r jego nostalgji, — i dlatego w ł a ­ śnie n iep odob n a odn a leźć jej w tej t w ó r ­ czości, k tóra jest tęsknotą do ojczyzny... w res zc ie za sp o ko jo n ą? M yślę , że w ó w ­ czas cała ta tw ó rc z o ś ć b y ł a b y ró w n ie tra­ giczna — i ró w n ie bohaterska, jak za m il­ knięcie innego siedem nastoletniego c h ło p ­ ca: gnanego furją w ł ó c z ę g i A r tu r a R i m ­ baud.

Z w a ż m y b ezn a dziejn y sto icyzm C o n ra­ da, p o d d a ją c y się n a k a z o w i obow iązku, uświęcający, jako bóstw o, konieczność. U pisarza tego panuje k on sek w en tn a ety- k s dcnpcrnt bo k i o w zmagaum t.ię ^ ludźmi, sobą i ży w io ła m i, nie przyjm uje ł a s k i , musi — wzamian jej p rz y ją ć — l o j a l n o ś ć , A l e w tym w y p a d k u tra­ giczne staje się to, że — w p r z e c iw i e ń ­ s tw ie do z w y k ły c h za p a só w s p o rtow yc h — ni e w iadom o, k to tutaj jest s ę d z i ą , ani jakie są re gu ły gry... I o tó ż Conrad, g d zie sięgnie, natrafia o stateczn ie na czarną dziurę. Z d a w a ło b y się, że taki c z ł o ­ w iek , w i e d z i o n y niew iarą, musi za m il­ knąć. Co dało mu p o tę g ę tw ó r c z o ś c i?

W tem ośw ietlen iu Conrad i Rimbaud to d w a p r z e ło m o w e punkty kryzysu europejskiej świadom ości, gigantycznie odbite^ w sztuce. G d y autor „S ezo n u w p i e k l e " p alił rękopisy, d o s ze d ł do tego progu, gd zie „ ż y c i e w y s ta rc za ", do tego sym b oliczn ego samobójstwa, w którem toi, co się dzieje, w y d a je się in te n sy w n iej­ sze nad w s z e lk ie uczucie i nad w s ze lk ie słowo, odd ał się na pastw ę b yto w i, p o ­ chłonięciu p rz e z świat, a w ię c i w s z e c h ­ świat, — runął b ez steru w o cean chao­ su, Conrad p rze b y ł, jeśli w o ln o się d o ­ myślać, proces p o d o b n y w o d w r o t ­ n y m p o r z ą d k u , J ó z e f K o r z e n io w s k i m ó gł pisać ty lk o dlatego, że p r z e ż y ł c z t e r d z i e s t o l e t n i e m i l c z e ­ n i e , ż e p rz e s z e d ł nieubłagane i samotne ż y c ie żeglarza, że zanim za cz ą ł tw o rzy ć , b y ł rz e c z y w iś c ie heroiczny, Że w y c z e r p a ł realności św iata do dna, c z y do bezdeni. 1 że porzucając p o w i e r z o n y sobie okręt, — n ib y ojczyzn ę, k tóra okazała się m a­ jakiem, — jak c z ł o w i e k tonący, ostat­ k iem tchu dob ił do brzegu.

P otem , m o że tęsknił do morza utra­ conego, — do utraconego życia. I ten punkt, te n k o n ie c splata się z początkiem , z tą drugą, m łodzień czą, nadaremną t ę ­ sknotą, k tó re j za sp o k o ić nie m ogą w s z y ­ stkie o c e n y globu, ty lk o jeden groźny,

h uczący ocean w ieczności. Bo i jakaż to pycha, jaka nadzieja, jaka spalająca ż ą ­ dza w y gn a ła na za w s z e uczniaka ze ś w ię te j ru p ie c ia m i K r a k o w a w z ło w r o g i cud zoziem ski świat, k azała mu się zagu­ bić bezimiennym, b ez o jc zy źn ia n ym na morzach ruchomych, na lądach ruchli­ w y c h i pustych, — k azała mu się w s t y ­ dzić o jc o w s k ie g o n azw is k a ?

G d y m ło dzik-k ap ita n z e „S m ugi c i e ­ n ia" po raz p ie r w s z y w ży ciu r e a l i z u j e

m a r z e n i e , z bijącem sercem przejm u­ jąc okręt, o d d an y jego w ład zy , o k r ę t ten w y d a je mu się „ ś w i a t e m s a m y m w s o b i e , o d e rw a n y m od otoczenia". G d y p otem wybucha na nim traw ią ca zaraza, a to, co z d a w a ło się triumfem, staje się klęską, podejm uje on tę n ap o zó r b ez n a ­ dziejną w alkę, do końca pasuje się z z a ­ gładą. T a k to tw ó rcz o ść , ż y c ie i osobę Conrada przesłania jakaś przerażająca, olbrzymia, m imochcąc w y ła n ia ją c a się, a za w s z e n ied o p o w ia d a ją c a ostatniego słowa, s ł o w a r o z w i ą z u j ą c e g o z a ­ g a d k ę , — w iz ja symboliczna. G d zieś to c z y się bój o świat cały, gdzieś zm aga­ ją się o samo istnienie Boga.

Z a p e w n e w a lc e tej p r z e z ż y c ie całe p ozo stał w i e r n y Conrad — K o r z e n i o w ­ ski.

(2)

2

WIADOMOŚCI LITERACKIE

Na marginesie ciekawego artykułu

„ N a u k a o literaturze, c z y k r y ty k a li­ t e r a c k a ? ” — p o d tyra n a g łó w k ie m uk a­ zała się w nr. 51 „ P r z e g lą d u W a r s z a w ­ s k ie g o " ro zp ra w a H e n r y k a E lzenberga, poruszająca p ro b le m a t stosunku k r y t y k i do nauki o literaturze oraz ich znaczenia dla poznania utworu. A u t o r reasumuje sw e w n io s k i w sposób następujący: „ K r y ­ tyka jest p o w o ła n a do badania d z ie ł li­ terackich, nauka... z k r y t y k i tylko, słu­ żąc jej, c ze rp ie sw e uzasadnienie:, P o z n a ­ n ie d zie ła lite ra c k ie g o nie jest m o ż liw e d z ię k i środkom, p o s p o lic ie zw a n y m nau- k o w e m i, p o n ie w a ż w p r z e w a ż n e j m ie rze p ole ga ono na takich czynnościach, jak 1) w a rto ś c io w a n ie , 2) w y k r y w a n i e cech ja k o śc io w yc h , 3) re a g o w a n ie uczu ciow e, -4) m yś le n ie m e ta fiz y c z n e " .

K r y t y c y d otąd w o j o w a l i s a m i o swą rację bytu, o hegem on ję w stosunku do historji literatury. M i e l i słuszne „ p r z e ­ ś w ia d c z e n ie ", nie umieli go jednak n ale ­ ży c ie uzasadnić, a raczej w y r a z ić to uza­ sadnienie ta k im ję zyk iem , a b y p rze k o n a ć n a u k o w c ó w . T o te ż h isto ryc y literatury u w ażali się za b a rd zie j u p r a w o m o c n io ­ nych do badań i s ą d ó w o literaturze. Na p o m o c p r z y s z ły im u nas okoliczn ości: 1) b rak w y b it n y c h k r y t y k ó w (M ochnacki, M atu szew sk i, B r z o z o w s k i — oto jedyni c h y b a jej k oryfeusze), 2) stałe p o d s z y w a ­ nie się p od miano k r y ty k i w s z e lk ie j im ­ presjonistycznej, dziennikarskiej gadani­ ny, N i e t y l e re zu lta ty roztrząsań stanowią tu now ość. P r z e ł o m o w e zn aczen ie ma tu fakt, że w łaśnie z obozu n a u k o w c ó w w y ­ szło to uzasadnienie prymatu k r y ty k i i że dok on an e zo sta ło w sposób n aukowy, k t ó r y musi p rze k o n a ć n a u k o w c ó w .

G d y b y E lze n b e rg nie b y ł filozofem , ale m odnym literatem , i g d y b y napisał k sią żk ę o tem, że p o e zja opiera się na zdaniu, o k r z y c z a n o b y to za r e w e la c ję ; g d y b y rok tem u głosił, że o sztuce w o ln o m ó w ić t y lk o z e stanowiska e s t e t y c z n e ­ go, a dziś zb e sz ta ł M a te jk ę za szerzenie id ei monarchistycznej, p isa nob y p a t e t y c z ­ nie o n o w e j fa zie jego rozw oju. P o n i e ­ w a ż tak nie jest — artykuł p rze s z e d ł b ez w rażenia. N ie p otrze b u ję chyba dodaw ać, że nie chodzi tu o c z y w i ś c ie o ro zg ran i­ czenie d w ó ch o b o z ó w p ra c o w n ik ó w , g d yż k a ż d y d o b ry h istoryk lite ra tu ry musi b yć k ry ty k ie m , k a ż d y d o b r y k r y t y k nie m o że b y ć p o z b a w io n y kultury h is to ry c zn o -li­ terackiej, — chodzi tu o t e o r e ty c z n e r o z ­ ró żn ie n ie dwu d ziedzin p ozn aw a n ia i dwu dyscyplin. Sygnalizując p o ja w ie n ie się tej c ie k a w e j rz ec zy, nie myślę jej r e fe ro w a ć , pragnąłem ty lk o zagaić dyskusję, p o r u ­ szyć parę w ą tp liw o ś c i. P i e r w s z ą nasuwa mi takie tw ie r d z e n ie E lze n b e rga : „ K l a ­ syfik acja jest p r z y p ra c y p o z n a w c ze j, a zw ła s z c z a p rzy p rze k a zy w a n iu jej w y n i ­ k ó w innym ludziom, niezm iern ie p o ż y ­ teczna, czyn n o śc ią jedn ak pozn aw czą , przynajm niej w stosunku do przedm iotu k la s y fik o w a n e g o i jego w ła ś c iw o ś c i, sta­ n o w c z o nie je st". Sądzę, że n iez a w sz e i nie o w s z e lk ie j k lasyfik acji można tak p o w ie d z ie ć . Zdaje mi się, że uboczn ą i jedyn ą w a rto ś c ią dla poznania samego dzieła sztuki p r z y badaniu g e n e z y b y ło to, że czasem b y ła to klasyfik acja r o b i o ­ na p ośredn ią drogą. S tw ie rd ze n ie , że d z ie ło sztuki jest np. e p o p e ą c z y dram a­ tem sym boliczn ym , jest za razem s t w ie r ­ dzeniem istnienia p e w n y c h cech, a w ię c o kreślen iem samego d zie ła — z a le ż y w ię c ty lk o , w jakim celu jest k lasyfik acja robiona, c z y dla c e l ó w gru pow ania ma- terjału h istoryczn ego, c z y dla c e l ó w cha­ ra k t e r y z o w a n ia tą d ro gą samego dzieła

D a le j autor przypuszcza, że m ó w ią c o istocie in d y w id u aln o ś ci (jakiegoś dzieła sztuki), w y k r a c z a m y p o z a naukę i w s t ę ­ pu jem y w sferę m eta fizyki. Sądzę, że cechy, zw a n e istotnemi, nasuwają się nam n ajczęściej intuicyjnie, i że ta c z y n ­ ność u m ysło w a jest tą samą, za p o m o c ą

k tó re j np. p ortrecista -m ala rz „ w y b i e r a " r y s y „z n a m ie n n e " dla oddania p o d o b ie ń ­ stwa. T ą intuicją posługuje się p r z e w a ż ­ nie k ry ty k , i nic ona z czyn n ością n au ko­ w ą nie ma wsp óln ego. A l e c z y ż można tw ie rd z ić , że h istoryk ustalający istotność, znamienność ja k ie g o ś faktu w dziejach narodu ze w z g lę d u na jego k on s ek w e n cje , albo ze w z g lę d u na to — że szereg c z y n ­ ników , w arunkujących to zjawisko, znaj­ duje w nim p ełn y w y ra z , postępuje nie w e d łu g m e to d n a u k o w y c h ? T o samo m o ­ żna p o w i e d z i e ć o historyku literatury, k t ó r y za istotne c e c h y t w ó r c z o ś c i ja k ie ­ goś pisarza, uważa, dajm y na to, te, k t ó ­ re p rze w ija ją się p rz e z całą tw ó rc z o ś ć . C z y ż to są czyn n ości n ie n a u k o w e ? Jak psychjatra, na zasadzie p ew nych , syste­ m a tyc zn ie o b s e r w o w a n y c h zboczeń, stw ierdza, po wysnuciu z tego w n io s k ó w , że istotny p o w ó d c h o ro b y t k w i w tem a w tem, tak i h istoryk literatury, w n i o ­ skując np, z szeregu k o n tra s tó w e m o c jo ­ nalnych w zdaniach, ustępach o drama- ty czn o ści jakiegoś w ie rs za i uznaje ją za cechę istotną. C z y ż i to w s zy s tk o są czynności n ie n a u k o w e ? N ik t chyba nie jest b ardziej ode mnie skłonny do p r z y ­ p isyw an ia k r y t y k o w i czynności analo­ giczn ych p od w ie lo m a w z g lę d a m i do czyn n ości artysty, w o g ó l e n ienaukowca, i jak najbardziej obca jest mi chęć w y n a j­ d yw a n ia czyn n ości n a u k o w y c h dla „ r e ­ h a b ilito w a n ia " tą drogą czynności k r y t y ­ ki, N i c p o d o b n e g o ! O b ch o d z i mnie tu z g o ła inny fakt, p ew n a skłonność do w ą ­ skiego p o jm o w a n ia nau kowości, w ł a ś c i­ wa w szy stkim niemal w a rs za w sk im f i l o ­ zofom , ale obca zu pełnie E lze n b e rg o w i. T e m b ardziej te tw ie rd z e n ia mnie zd z iw iły , i tem w ię k s z e są m oje w ą t p l i ­ wości, S tefan K o ła c z k o w s k i.

S E R G J U S Z J E S I E N I N

P U G A C Z O W

C e n a zł. 1.80. N a k ła d „ S k a m a n d r a ” .

Zakopi ański e k i l i m y i ł o w i c k i e w y c i n a n k i w Ber l i ni e

U Hlfreda Doblina

W y w i a d w ł a s n y „ W i a d o m o ś c i L i t e r a c k i c h

f t

B e r l i n , na wiosnę|1926.

N a biurku A l f r e d a D oblin a panuje stra szliw y n iep o rzą dek . S łu ch aw ka l e ­ karska, r e c e p t y i jakieś p r z y r z ą d y o ta- jem n iczem przezn aczen iu le ż ą tu ob o k b a rw n y ch p ę k ó w piór, o b o k o zd obn ie op raw n yc h tom ó w , k tó ry c h za w a rto ś ć zdaje się nie mieć nic w s p óln e go z z a ­ w odem , jaki uprawia p ow ie ś c io p is a rz n ie ­ miecki, W e r t o w a ł a m długo k siążkę te le

-łem dokąd. N a W ł o c h y nie m ia-łem o c h o ­ ty, W P o ls c e b y ło mi b ard zo przyjemnie. S zk o d a tylko, że nie zn a łem języka, W urzędach ro zm aw ia n o z e mną po fran ­ cusku, ale p o n ie w a ż co innego umieli oni, a co innego ja, w ię c z trudnością udaw ało nam się p orozum ieć, W W a r ­ s zaw ie u K a d e n a -B a n d ro w s k ie g o sp o tk a ­ łem p o e t ó w „S k a m a n d ra " (u d e rzył mnie w ś ró d nich jeden chudy, w ysok i, w o k u ­ larach, ogrom nie grzeczn y), ale m ó w ili

A L F R E D D O B L 1 N

foniczną, zanim p rz y s z ło mi do g ło w y , że ó w „ A l f r e d Dóblin. N e r v e n - und in- n ere K r a n k h e ite n " jest id e n ty c z n y z au­ torem „B e rg e , M e e r e und G ig a n te n " i „ R e i s e in P o l e n ” ,

— C z y jest jakiś z w i ą z e k p o m ię d z y pana pracą lite ra c k ą a m e d y c y n ą ?

— M o ż e — m ó w i Dóblin, — Tutaj l e c z ę w a rja tó w , a tam sam jestem w a - rjatem. A l e nie,,. W i d z i 1 pani, ludzie c z ę ­ sto się p r z e c ie ż o to pytają. M yślę , że trudnoby mi b y ło p r a c o w a ć ty lk o w je d ­ nym kierunku, G o e th e pisał w ie rs ze , in­ te r e s o w a ł się nauką, a p rz y te m miał

po polsku, a po paru minutach schowali się w o g ó l e w s z y s c y w jakimś kącie. Ł a t w i e j p o r o z u m ie w a łe m się już z Ż y ­ dami, C z y zna pani ż y d o w s k ic h p o e t ó w z W i l n a ? Z resztą Żyd zi wschodni in te­ re s o w a li mnie już przedtem , D o p ozn a ­ nia ży d o w s k ic h dzielnic W a r s z a w y p o ­ magał mi sjon istyczn y p o s e ł Grynbaum. G d y b y nie Żydzi, k t ó r z y mi w szy stko tłum aczyli, nie wiem , jakbym sobie w P o l ­ sce dał radę.

— A literatura p olska?

— C z y ta łe m „ C h ł o p ó w " R eym on ta. N ie c h pani słucha te go co m ó w ię — to

B I U R K O A L F R E D A D O B L I N A

sw o ją panienkę w M a rie n b a d zie. Jeśli tu pani ktoś p o w ie , że literatura jest c ałą treścią je go życia, to niech mu pani nie w ie rz y . Natura ludzka ma częściej k ształt pryzm atu niż s oc ze w k i. C z y m o ­ żna m ó w ić o tem, jaki jest stosunek b ar­ w y żó łte j do zie lo n ej w w id m ie p r y z ­ matu? W i e m y dobrze, że id ą one w s p ó ł ­ rzędnie. B y w a ją naturalnie ludzie - so­ c z e w k i — dla T o m a s za Manna całe ż y ­ cie za m yk a się w książkach, A l e ja je ­ stem w łaśn ie p ryzm atem . P isz ę sobie p o ­ wieści, badam chorych i rob ię d o ś w ia d ­ czenia n aukowe. T y l k o że m oi c h o rzy nie w ie d zą, że w innych godzinach dnia piszę książki, a w komisji m agistrackiej pytano mnie niedaw n o, c z y p o w i e ś c io ­ pisarz A l f r e d D ó b lin jest moim k r e w ­ nym. Bo p o lity k a spraw ia mi te ż n ie ­ mniej przyjem ności. Pisać za c z ą łe m p r z e ­ c ie ż b ard zo p óźn o i pisałem zawsze, k i e ­ d y mi się nudziło;. Nuda jest dla mnie zn a kiem nagrom adzen ia sił tw ó rcz y c h . D o d zisiejszego dnia pracuję najlepiej d o p ie ro w te d y , k i e d y mi w s zy s tk o o b r z y ­ dnie.

T y m c z a s e m d z w o n i telefo n . „ N ie , m o ­ jego m ęża niem a w d om u " m ó w i komuś pani Dóblin. T r z e b a ro z m a w ia ć ciszej,

— Skąd p r z y s z e d ł panu p o m y sł p o ­ d r ó ż y do P o ls k i?

— C h ciałem jechać, ale nie w ie d z ia

-nie jest kom plem ent, p o w ia d a m to pani jako fac h o w iec , — „ C h ł o p i " są d zie łe m c zło w ie k a , k tó r y św ietn ie znał s w o je r z e ­ miosło.

— Co pan najb ardziej ceni w e w s p ó ł ­ czesnej literaturze n ie m iec k ię j?

— T rudno dać na to o d p o w ie d ź . B a r ­ dzo d o b re r z e c z y pisze Wassermann, T o ­ masz i H e n r y k M an n są p rz e c ie ż zna­ k om itym i pisarzami, no i ja także piszę. W te a trze Brecht, Bronnen. A l e za w s ze b ard zo mnie to bawi, gd y się ludzie w y ­ pytują o moje p o g lą d y na literaturę. P r z e c i e ż ja p ra w ie zupełnie nie czytam. N ie c h pani spojrzy, — i D óblin w sk aza ł rę k ą ścianę za staw ion ą rzęd am i p ó łe k bibljoteczn ych, za sypa ny k siążk am i stół, masy, masy k sią że k w a łę s a ją c yc h się po pokoju, — to w s zy stk o p o c h o d z i z p o ­ darunków, kupione są ty lk o d zie ła nau­ k o w e i parę to m ó w k la s y k ó w . P o c o mi cudze książki, k i e d y sam sobie mogę pisać swoje.

— A co pan te ra z pisze?

— P isz ę p ow ieść, k tóra się ro z g r y w a w Indjach, mimo iż jej p o m y sł z a w d z ię ­ czam p o d r ó ż y po P olsce, W P o ls c e p o ­ znałem ludzi o silnych, n ies k ręp o w a n y ch in dywidualn ościach, U nas ludzie, z w i ą ­ zani siłą organizacji, upodabniają się do

siebie, in dyw idualn ości ulegają n i w e l a ­ cyjnemu w p ł y w o w i ujętej w ścisłe k a r­

b y pracy. W P o ls c e k a ż d y jest inny. W tym kraju można sobie w y o b r a z ić lu­ dzi niepokonanych, ludzi spełniających w ie lk ie , szalone czyny. N ie c h pani p o ­ słucha co napisałem w zakoń czen iu m o ­ jej p o d r ó ż y po P ols c e:

„ P o m y ś l teraz, drogie serce, co jest najsilniejsze na św iecie. Stoisz nad m o ­ rzem; s k o ń cz y ła się już p o d r ó ż przez o b c y kraj.

T o , co tu w id zę , w y d a je mi się naj­ silniejsze, n iezm ierzo n a natura. Ciągle ona. N ie mam p o t r z e b y się popraw iać. K a w a łe k jej le ż y p rze d e mną: morze, płynny o gród p ełen z w ie r z ą t i roślin; w iatr je o w ie w a ,

A tamto, to drugie najsilniejsze? Du­ sza. Duch, w o la c z ło w ie k a .

W i d z i a ł e m z b io r o w is k a dzielnych lu­ dzi. Z b io r o w is k a uciśnionych ludzi. Z r o ­ zumiałem jasno, że nie w o ln o popadać w uw ielb ienie. Zrozum iałem że w o ln o zmieniać, b u d ow a ć odnowa, z r y w a ć , że trzeba zr y w a ć. Duch i w o la są p r a w o ­ mocne, p łod ne i potężne.

Jest zgodn a z w o l ą b osk ą n ie z a le ż ­ ność. U jednostki ludzkiej. U k ażd e go oddzielnie. G ł o w ę na karku nosi k a ż d y dla sieb ie",

W sw ojej „ R e i s e in P o l e n ” spisał D ó ­ blin w szystko, co mu p r z y c h o d z iło na myśl podczas p o d r ó ż y po obcym , mało jeszcze znanym kraju, D a r e m n ie b y tu szukać ścisłej a n a lizy w a ru n k ó w życia polskiego, albo p r z e d m io t o w y c h opisów, D óblin umie b y ć czasem brutaln ym r e a ­ listą, le c z jego realizm jest ty l k o o rg a ­ nem n iesłych anie czułego zmysłu o d r ę b ­ ności wewnętrznej;, Opisując chłopa, k t ó ­ ry le g ł k r z y ż e m w k a te d rz e ś w ię to ja ń ­ skiej, nie zapom ina o najmniejszej1 p la­ mie na sczern iałych kam ieniach kościoła, ale tylko; dlatego, że w i e jak bliska jest dusza te g o c z ł o w i e k a k am ien iom p o s a d z­ ki kościelneji. P o p r z e z m a lo w n ic z e k ąty K ra k o w a , p r z e z b o g a te k a p ite le S u k ien ­ nic i ren es a n s ow ą strukturę p o d w ó r k a B ib ljo tek i J ag iello ń sk ie j w r a c a w c ią ż Dóblin do g łó w n e g o źródła, do duszy lu­ du, m ie szk a jąc eg o w P olsce. Z ludem tym łą c z y go już dziś w ie le , skoro właśnie psychicznemu u k s zta łto w an iu P o l a k ó w z a w d z ię c z a p om ysł n ajś w ie żs ze g o dzieła.

— C z y można w ie d z ie ć , jaka b ę d zie treść n o w e j p o w ie ś c i pana? *)

— B o h a te re m jej jest k sią żę indyjski Manas, k tó re g o joga p r o w a d z i do pań ­ stwa umarłych, p o z w a la ją c mu p r z e ż y ­ wać inne, o b c e ż y w o t y . A l e w w a lc e z w r o g im i dem onam i joga zabija sw ojego przyjaciela, i M anas ma już spłonąć na stosie, g d y żona jego, k tó ra nie mogła u w ie r z y ć w śmierć męża, schodzi do p ań ­ stwa umarłych, znajduje je go duszę i r o ­ dzi go na n o w o , Manas, w r ó c i w s z y teraz m ię d z y ludzi, p r z e w y ż s z a p o t ę g ą n ietyl- ko śmierteln ych, ale i b o g ó w : sam w ie lk i S z iw a k o r z y się p rze d nim. Jak pani w i ­ dzi, jest to historja w ie lk ie j, n ie p o k o n a ­ nej jednostki, p rzed k tó rą n a w et b óg ugi­ na kolana — a jedn ocześn ie i n o w y etap>, n o w e p r z e c iw s t a w ie n ie w m ojej t w ó r c z o ­ ści: p rz e c iw s t a w ie n ie p o tę ż n e j jelnostki mniej p o tęż n ej naturze. T o samo co w zakończeniu „ R e i s e in P o le n " ,

— W jakim stosunku p ozo staje p o ­ w ieść pana do r z e c z y w is t o ś c i?

— W moim sposobie tw o r z e n ia n ie ­ w ie le jest miejsca dla w p ł y w ó w r z e c z y ­ wistości. P o d r ó ż po P o ls c e b y ła ty lk o p o w i e w e m p rz e z d rzw i, k t ó r y nasunął mi p om ysł p ow ieś c i, A l e reszta jest moją w y łą c z n ą własnością. T o co piszę ma n ie w ie le w sp óln ego ze światem z e w n ę t r z ­ nym. Są pisarze, jak np. Wassermann, k tó r z y piszą sw o je p o w ie ś c i na p od s ta­ w ie d oś w ia d c ze n ia ż y c io w e g o , p rz e z k t ó ­ re przeszli oni, c z y też ich znajomi. Dla mnie te go rodzaju r z e c z y mają mało w a r ­ tości. D ra m a to p is a rz o w i w y s ta rc za c z a ­ sem drobna n o tatka w ga ze c ie dla z u p e ł­ nego zb u d o w a n ia akcji. A l e akcja dra­ matu koncentruje się w samem zdarzeniu. P o w i e ś ć jest rezu ltatem całych w y c in k ó w życia, w c ią g a w siebie w s z y s t k ą jego z a ­ wartość. M usi b yć w y r a z e m stosunku do całości świata. O w szem , i mnie się z d a ­ rzało, że w ia d o m o ś ć p rze cz yta n a w ga­ z e c ie uch yliła na ch w ilę d r z w i i p r z y n io ­ sła mi p o m y s ł n o w e j p ow ieści. T a k b yło z moim romansem chińskim „ D ie drei Spriinge des W a n g - L u n ” . N a p om ysł tej p o w ie ś c i w p a d łe m po przeczytaniu w zm ian k i o strajku r o b o t n ik ó w s y b e r y j­ skich. A l e do te g o d o ł ą c z y ły się jeszcze inne r z e c z y : nauka L a o - T s e , to łs to jo w - ska d ok tryn a n ies p rze ciw ian ia się złu i t. p. M o j e Chiny są jak najzupełniej w y ­ myślone, bo na W s c h o d z ie n igdy nie b y ­ łem, A k c j a jest przesunięta na inny t e ­ ren, p r a w d z iw a k on c ep c ja p o w ie ś c i nie ma już nic w s p ó ln e go z tamtym p o w i e ­ w e m p rz e z drzwi,. T a k samo d o w ie d z ia ­ łem się czego ś o w ę d r ó w k a c h l o d o w c ó w na Grenlandji, i stąd p ow sta ła moja p o ­ w ieść „B e rg e , M e e r e und G iga n ten ", T o jest książka, k tó rą n ie k a ż d y p otrafi p r z e ­ c zytać do końca, A l e to, o co w niej idzie, jest b ard zo d a le k ie od jej p i e r w o t ­ nego zaczątku: p rz e c iw s t a w ie n ie tech n i­ ki ludzkiej k olosaln ej technice natury. Czasem ob c h o d zi się zres ztą i b e z tego p o w ie w u p rz e z drzwi,.. C z ego chciałaby się pani jeszcze d o w ie d z ie ć ?

M yślę , że nie tr z e b a n a d u ż yw a ć n i c z y ­ jej uprzejmości, te m bardziej, że p rzez d rzw i słychać, jak w sąsiednim pokoju n a k ry w a ją do stołu,

— A l e nim pani pójdzie, musi pani z o ­ b a c z y ć m oje pam ią tk i z P o ls k i — m ó w i Dóblin.

W w i e l k i e j jadalni trzech s y n ó w pań­ stwa D ó blin w y ła d o w u je sw o ją energję u stóp ło w ic k ic h w y c in a n e k i z a k o p ia ń ­ skich kilim ów . R e g in a R eic h eró w n a , *) P or, „ N o w a p o w ie ś ć D o b lin a " w nr. 114 „ W i a d o m o ś c i " .

W e r t e r X X w i e k u

N o w a powi eś ć Col ette

„La fin de Cheri

f t

K a rje ra litera ck a C o le tte jest p a ra ­ doksem, N ie ś w ia d o m a ży cia p a n ien e cz­ ka z prowincji, o nikłej kulturze u m ysło ­ wej, o w y k s ztałce n iu z a le d w o elem entar- nem, p o z b a w io n a w ła ś c iw ie, jak sama t w ie r d z i (m oże dla p rze k o ry ), p ow o ła n ia lite ra ck ieg o, staje się — dość nagle — jedną z n a jw yb itn iejs zyc h au torek fran ­ cuskich, i to autorek najbardziej „ś m ia ­ ły c h ", T r o c h ę dlatego, że mąż tak kazał, trochę dlatego, że pisanie jest z a b a w ą w c a le nie gorszą od innych. Co pisać, jak pisać? W i l l y podsunął temat, W i l l y p o ­ p ra w ił styl, W i l l y p od lał rz e c z całą s o ­ sem p ornograficznym — p ie r w s z y tom

litego mistrzostwa, ab y c zy teln ik u w ie ­ r z y ł w sam ob ójczą śmierć te g o tr z y d z ie ­ s toletn iego W e r t e r a dla s z e ś ć d z ie s ię c io ­ letniej K a r o l i n y ” , A zn a k o m ity k r y ty k Edmund Jalo u x n a z w a ł „ L a fin de C h e ­ r i " arcydziełem-. W y r a z i ł ty lk o żal, że w całej książce, lic ząc e j d w ie śc ie p i ę ć d z i e ­ siąt stron, a r c y d zie ła w y sta rc za ty lk o na stronic — sto, A l e za to tych sto stronic stanowi t r w a ł y n ab yte k dla literatury francuskiej.

T ak, Cheri umiera, w p a t r z o n y w fo- tografję Lei, lic ząc e j obecnie lat sześć­ dziesiąt. A l e na foto g ra fji kochanka jest taka, jaka b yła p rzed siedmiu laty:

mło-C O L E T T E

„ K la u d y n y ” b y ł g o tó w . Skandal! Sukces! I tak się r o z p o c z ę ła o w a o so b liw a w s p ó ł ­ praca, nad k tórej ta jem nicą b ie d zą się obecnie k r y t y c y francusćy, usiłując p o ­ dzielić s p ra w ie d liw ie w sp óln ie n ab yte d o ­ bro p o m ię d z y m ęża i żonę, W illy 'e m u o b e rw a ło się p rzy te m n iem ało; traktuje go się z a z w y c z a j jako p a s ożyta na z n a k o ­ m itym organizmie talentu C o le tte . N ie jest to jednak stanowisko słuszne: W i l l y nau­ c z y ł C o le tte rzem iosła lite ra ck ieg o, b ez k tó re g o m o że sobie p orad zić ty lk o ge- njusz, a k tó r e stanowi integralną część talentu, I w tem rzem io śle właśnie, w e wszystkiem, co jest stylem i formą, o sią­ gnęła C o le tte sukces n ajw iększy, p r z e ­ ścignęła n ie ty lk o mistrza, ale i m istrzów. Bo p r z e c ie ż p o lo t myśli jest znamieniem jej w ie lk o ś c i, A że ta w ie lk o ś ć jest istot­ na, ś w ia d c z y p rzyd o m ek, jakim ją o- chrzciła k r y ty k a francuska: „ L e genie du s ty le ” . T e n s p e c y fic z n y genjusz sprawił, że k obieta, k tóra w o li ta n iec i scenę od ńteratury, a miłość od tańca i sceny, p o ­ siada w swoim dorobku literack im p r a w ­ d ziw e arcydzieła.

D z ie ło C o le tte jest paradoksem, p o ­ dobnie jak p ara do k sem jest jej karjera pisarska. K a ż d a niemal p o w ie ś ć te go en ­ fant te rrib le litera tu ry francuskiej jest do p e w n e g o stopnia p o w ie ś c ią z te z ą — t e ­ zą, k tó ra fika sobie poprostu k o zio łk a, skrobie m a rch e w k ę na nosie, łączn ie z pokazaniem ję zyk a różnym ustalonym o- b licz o m m iłości i stosunkowi w zajem nem u d w ó ch płci, K laud yn a — jasny d ow ó d, że najczystsza jest d z ie w c z y n a najb ardziej „u ś w ia d o m io n a ” , że w śród ro zb e stw io n ej rozpusty w ie lk ie g o miasta m o żliw a jest w ie lk a miłość — i to w m a łżeń s tw ie (nie zapominajmy, że chodzi o literaturę fra n ­ cuską), i że „ p r z y ja c ió łk a d om u" jest n ie ­ bezpieczn iejsza , niż „ p r z y ja c ie l". „ L ’ in- genue l ib e r t in e " — fakt n iezbity, że k o ­ b ieta m o że mieć w ielu k o c h a n k ó w i nie znać r o z k o s z y zm ysło w e j, pók i jej nie znajdzie n iespodzianie w objęciach w ł a ­ snego męża. „ C h e r i” w r e s z c ie i ciąg d a l­ szy — „ L a fin de C h e ri" — sama autor­ ka określa w ten sposób: „C h o d z iło mi tylko o to, ab y w y k a zać , że k ie d y k o ­ b ieta jest znacznie starsza od s w e go k o ­ chanka, romans k o ń c z y się fatalnie nie dla niej, le c z dla niego, i że on musi c ie r ­ p ieć i ginąć z miłości, nie ona". A w ię c z n ó w teza a rebours.

S am W il l y , po p rzeczytan iu ostatniej k sią żk i swej e x-żo n y , za k r zy k n ą ł z z a ­ c h w y te m a z ło ś liw ie : „ T r z e b a n

iepospo-da (p o w ie d z m y !) i piękna. T a k a właśnie, jaką p ok och a ł ongiś p ierw sz ą miłością, jaką p orzu cił późn iej dla m łodej żo n y i dla wojny, nie rozumiejąc, nie oceniając ro zm ia ró w swej miłości. N a d e s z ły puste, jałowe, p o w o je n n e lata; dawna miłość odżyła. Cóż, k i e d y gnany tęskn otą Cheri znajduje d aw n ą koch an k ę go rzej niż u- marłą; znajduje — tęgą, siwą, z a d o w o l o ­ ną rentjerkę, P r z e z tę najw yższą, nigdy n iezas p o k o jon ą tęskn otę Cheri przeistacza się z p o s p o liteg o gigolo, jakim b y ł w p ierw sz ym tomie, w ro m a n tyc zn eg o p o ł a ­ w ia cza cieni. J ego miłość sięga granic kosmicznej, elem entarnej miłości, a t ę ­ sknota — granic m e ta fiz ycz n ej tęsknoty. P o z b a w i o n y p rzy te m cienia ja k ie jk o lw ie k id eo w o ści, aspiracyj i ro zp ę d u ż y c i o w e ­ go, staje się Ch eri re p r e z e n ta ty w n ą p o ­ stacią p o w o je n n e g o p ok o len ia o zd ru zgo ­ tanej' p rzez w o jn ę psychice,

A jednak d aleko mu do W e r te r a . A jednak C o le tte nie jest Goetherm „ C h e r i " nie w y w o ł a epidem ji samobójstw . N ie s tw o r z y n o w e j filo z o fji życia. M ały, próż- n iaczy światek, k tórem u C o le tte n ie p o ­ trzebn ie p o ś w ię c a n azbyt w ie l e uwagi, mały, próżn iaczy, n ie c ie k a w y w g r u i c i e r z e c z y boh ater — nie wstrząsną sei :em ani m ózgiem czytelnika. Cała subl elna analiza duszy ładnego Cheri przekon ii nas najzupełniej o b e z w z g lę d n e j lo gic e p sy­ chologiczn ej jego samobójstwa, ale p o ­ m yślim y p rzytem : „ T o lepiej. P o c o ta ki ma ż y ć ” . Cheri przyp om in a p od w i d o m a w z glę d a m i H ila re g o Iw a s zk ie w ic za , I tu i tam szkoda w i e l k ie j chmury artyzmu, k tóra w y d a ła tak n ik ły deszcz. G i y b y ż jakaś lite ra ck a wichura w y m io t ła z p o ­ w ie ś ci tych h erosów, k t ó r z y są w ła ś c iw ie k ob ie tam i w spodniach, w dodatku k o ­ bietam i starego typu: pustemi, c ec k a jąc e- mi się z e sobą, p o z b a w io n e m i w s ze lk iej energji życiowej;, W a r t o b y o to w e s t ­ chnąć do jakiej opatrzności literackiej. A m oże to jest znamię czasu, m o że w psychice obu p łc i następują jakieś p r z e ­ sunięcia, i o» ile k o b ie ta staje się męska, o ty le m ę żc zyz n a staje się k o b i e c y ? M o ­ że. A l e z jakąż r o zk o s z ą w raca się ptf takiej subtelnej a ja ło w e j ksią żce ( o c z y ­ w iś c ie nie chcę p rze z to p o w ie d z ie ć , że finezja jest ró w n o zn a czn a z jałow ością) do „Jana K r z y s z t o fa " , albo do n ieu błaga­ nej, zajad łej’ analizy Prousta, albo do te j­ że C o le tte m istrzow skich historyj o z w i e ­ rzętach i roślinach.

Iren a K r z y w ic k a ,

Trwający w dalszym ciągu strajk drukarski

zmusza nas do korzystania z dawniejszych mater-

jałów i nie pozwala na odpowiednie uwzględnienie

działu aktualnego. Mamy nadzieją pokonania w naj­

bliższym czasie i tyci) trudności, tymczasem prosimy

czytelników o łaskawą wyrozumiałość.

Twórczości Jana Kasprowicza poświęcimy w naj­

bliższym czasie numer specjalny.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rodzina ta opisuje powierzchnię ( tzw. powierzchnię wektorową pola powierzchnię wektorową pola )), która cechuje się tym, że pole jest styczne do niej w każdym

Rozwiązanie ogólne równania quasiliniowego w przypadku funkcji dwóch zmiennych niezależnych Autorzy: Vsevolod Vladimirov

Najpierw musimy rozpatrzeć równanie zawierające różniczkę funkcji Mnożąc lewą i prawą stronę przez zero, a następnie skracając formalnie zera w liczniku i mianowniku

Rozwiązywanie zagadnienia początkowego równania quasiliniowego o dwóch zmiennych niezależnych Autorzy: Vsevolod Vladimirov

Schemat rozwiązywania równania quasiliniowego można uogólnić na przypadek funkcji zależnej od zmiennych ( ).. Rozpoczniemy od rozwiązywania równania

Jeżeli funkcja jest ciągła i pochodne cząstkowe są ciągłe i ograniczone w gdzie jest zbiorem wypukłym, to funkcja spełnia warunek Lipschitza ze względu na. Istotnie

Funkcja jest rozwiązaniem powyższego równania z warunkiem początkowym Zbadać stabilność w sensie Lapunowa rozwiązania. Na mocy uwagi 1 wystarczy zbadać stabilność

Aspekt mapowania obiektów CAD na grupy elementów został w podręczniku pominięty ze względu na swoją obszerność i przynależność do pokrewnej (ale innej) tematyki związanej