• Nie Znaleziono Wyników

Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1889, R. 2, [Nr 11]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1889, R. 2, [Nr 11]"

Copied!
26
0
0

Pełen tekst

(1)

(Ciąg dalszy).

<*f* " Zarumieniła się przelotnie pod jego spojrzeniem;

»przyćmiła wzrok swój długich rzęs zasłoną«. Onieśmielił ją blask jego źrenic, któremi zdawał się ją na wskroś przenikać. Doznała uczucia dziwnej jakiejś nieswobody; uczuła, źe z pierwszej oczyma stoczonej potyczki on wyszedł zwycięzcą, nie ona.

W lot jednak otrząsła się z tego wrażenia. Spojrzała na niego raz jeszcze i odga­

dła go odrazu. I on także był wzruszonym w tej chwili, lecz nie myślał wmale o walce.

Patrzał na nią dużemi szczeremi oczyma, zachwycony jej wdziękiem, zdziwiony niepo­

kojem. Miłe mu zrobiło wrażenie jej zakłopotanie.

— A wńęc jest pod tą wyzywającą swobodą bezbronność kobieca — pomyślał rozciekawiony.

W rażenie to odbiło się na jego wyrazistej twarzy.

Uśm iechnęła się, widząc go takim. Tak, to był ten sam Borowski, o którego przygodach tyle słyszała.

Ciekawą będzie podróż w towarzystwie takiego szaleńca.

— Mój kuzyn oddał mnie panu w opiekę — rzekła, uśmiechając się wesoło — ale nie chciałabym pana k rę p o w a ć ... Oświadczam z góry, źe dym mi wcale nie szkodzi... Jeśli pan chcesz palić, to nie zada­

waj sobie przymusu.

— Bardzo wdzięczny pani jestem za tę łaskę — odparł pan Stefan uprzejmie — i może z niej później

31

(2)

242 Ś W I A T

skorzystam ... Rzeczywiście przykrym jest trochę przymus niepalenia, jeżeli się ma ten zw yczaj. . . zwłaszcza w podróży... Ostatecznie jednak można go znieść — dodał z uśmiechem.

— O nie, bynajmniej, to zbyt ciężka o fia ra... Ofiara zresztą niepotrzebna, bo i ja palę także — rzekła, otwierając srebrną papierośnicę i dobywając z niej cygareto mikroskopijnych rozmiarów.

Pan Stefan potarł zapałkę i podał jej ognia z uprzejmym pośpiechem. Podziękowała mu wdzięcznem spojrzeniem.

— To mój paszport, którym się legitymuję w obec mężczyzn — ciągnęła dalej wypuszczając kłęb wonnego dymu. — Chcę by odrazu wiedzieli, że mają przed sobą un bon cam arade... Lubię ich towarzystwo więcej od towarzystwa kobiet, a więc wlazłszy między wrony, zaczynam od tego, źe kraczę jak i o n e ...

Pana to zdziwi z pewnością ? — dorzuciła z zalotnym uśmiechem.

— Co mnie ma dziwić, proszę pani ?

— Że bojąc się nudzić, unikam towarzystwa kobiet, źe szukając m ęskiego, weszłam do tego wagonu i źe się z tego wszystkiego spowiadam panu tak otwarcie.

— M ogę tylko błogosławić, że takiem jest usposobienie pani — odparł z uśmiechem. — Zresztą nie mam czasu się dziwić... jestem zachw ycony!

— Oh pas de c a ! — przerwała skwapliwie, marszcząc zlekka brew kę i podnosząc rękę wdzięcznym ruchem , jak gdyby chciała coś odtrącić od siebie. — Nie mów mi pan grzeczności, bo nie lubię sło d y c z y ...

Nasłuchałam się ich przed chwilą do s y ta ... Mamy przed sobą kilkanaście godzin wspólnej podróży; to na romans za mało, na prawienie komplementów za wiele.

— W szakże jedziemy parowozem •— odparł filuternie.

— W ięc cóż ztąd?

—^ Możemy dla pośpiechu zacząć od tego, na czem skończył kuzynek.

Roześmiała się ubawiona tym konceptem.

— Od zawarcia oczu i przeżuwania słodkiego drzewka ? — zawołała wesoło. — Och n ie ... M ogę

pana zapewnić — dodała z pow agą — cela ne nous avanceraü guere, jeśli się tak otwarcie przed panem wynurzam i wręcz powiadam, żem tu przyszła z umysłu, to nie czynię dla tego, by pana postawić na tym

samym gruncie. . . Złóżmy broń odrazu i bawmy się jak dobrzy towarzysze.

— Łatwo to pani mówić, ale mnie trudno być posłusznym — rzekł podniecony jej swobodą. — Zresztą musiałbym nieszczerym być, gdybym taił przed panią wrażenie, jakiego d o z n a ję ... Że kuzynek pani mówił to samo, wcale mnie nie dziwi; rozumiem także, iż to panią nudzić m oże, gdy powtarzam to, co jej wszyscy powiedzieć muszą koniecznie, jeśli są szczerzy i nie tają tego co czują... A je d n a k ...

— Jednak co?

— Czy m ogę być szczerym ?

— Proszę pana o to.

— Przyszło mi na myśl, źe w męskiem towarzystwie musi pani ciągle być narażoną na to, co pani komplementami n a z y w a ... Mimo to lubi pani męskie towarzystwo — dodał po małej pauzie ze złośliwym uśmiechem.

— B raw o ! — zawołała, śmiejąc się wesoło. — Podchwytujesz mnie pan na jednej z tych nielogi­

czności, które u kobiet tak są zw ykłem i... I ja także nie stanowię tutaj w y ją tk u ... O nie, i owszem; ludzie mnie nazywają szaloną g ło w ą !... Tym razem jednak zdaje mi się, iż jestem logiczną. Cokolwiekbądź, szczerą jestem i w jednym i w drugim w y p a d k u ... Widzisz pan, lubię towarzystwo mężczyzn, bo szukam w niem wrażeń takich, jakich mi dać nie może k o b ie c e ... A le to czego szukam , wierz mi pan, to nie są banalne kom plem entu! — dodała z wielką powagą,

Spojrzenia ich skrzyżowały się znowu. Tym razem jednak nie spuściła przed nim oczu. Oczywistem było, że jest szczerą i źe z tej szczerości serca płynie jej swoboda.

— Tak, tak — zawołała z wesołym uśmiechem. — Bądź pan przekonany, źe praw dę m ó w ię ... R o z­

mawiajmy z sobą sans arriere-pensees, jak dwaj weseli towarzysze, którzy sobie wzajemnie chcą uprzyjemnić nudę p o d ró ży ... A ch, to mój ideał, taka rozmowa!

I nie dając mu ochłonąć, jęła go zasypywać pytaniam i: zkąd jedzie? co słychać w W arszawie? czyje konie górą w tegorocznych w yścigach? czy długo zabawi w W iedniu? czy zna W łochy,. Medyolan, Flo- rencyę? i it. d.

Rozm owa stoczyła się na zwykłe konwmrsacyjne niziny, ale żywość jej i dowcip, nadawały paplaninie tej urok szczególny. Sport, podróże, obce m iasta i narody, cuda sztuki i natury, dostarczały im nigdy niewy­

czerpanego materyału. Przeskakiwali z przedmiotu na przedm iot, upajając się wspomnieniami doznanych wrażeń i tą wymianą myśli, która ich zbliżała i zapoznawała z sobą.

Stefan zeszedł na grunt, na którym go widzieć chciała, ulegając przedziwnemu jej czarowi. Zapo­

mniał o swej przeszłości, która się za nim zawaliła z trzaskiem , druzgocząc bytu jego podstawę. Zapomniał o niepewnej przyszłości jaka go czekała, ukołysany w błękitny jakiś sen, k tóry mu serce napaw ał błogością.

B ył jak ten, który usiadłszy przy biesiadnym stole odurza się smacznym a mocnym trunkiem , zapomniawszy o wszystkiem, nie żywiąc żadnych pragnień, nie myśląc o niczem, a jeno lubując się chwilową rozkoszą.

Zdarzało się jednak czasem, źe z pod fałdów7 jej sukni wybłysnęła nóżka — drobna, wąziutka nóżka w zgrabny ubrana pantofelek, lub, że śmiejąc się wesoło, przegięła kibić swą, uwydatniając zarysy cudownego biustu. R az znowu rozwinął nieład podróżny jej włosy, które się czarną na jej plecy rozsypały kaskadą.

Uchwyciła je pełną garścią, skręciła i przetknęła szpilką, podnosząc w górę ramiona. Zdarzało się także, iż w zapale rozmowy dotknęła ręk ą jego ram ienia; miała bowiem ten straszny dar naiwnej poufałości, który najtrzeźwiejszych upaja i podbija, będąc niezwalczoną potęgą uroczej kobiety.

Z szelestem jedwabi, z wonią rozplecionych warkoczów, z ciepłem dotknięciem jej dłoni, spadało

(3)

Ś W I A T w tedy na niego całe piekło różowych p o k u s, owiewając go swym płomieniem. Czuł w głowie zawrót i dziwny zamęt, który go »czynił srogim« — jak mówi »Pieśń nad pieśniami«. Ale umiała go ułaskawić i uspokoić swem przeźroczystem spojrze­

niem. I wciągała go znowu w rozmowę, kołysząc w ten słodki sen, który go czarował i rozbrajał. A była to właśnie sztuka i moc jej, że go umiała utrzymać na tej wyżynie, nie zadając mu gw ałtu, lecz zniewalając swym czarem do tego, by szedł dobrowolnie tam kędy chciała.

Byłaż to rzeczywiście dziwaczka, »szalona głowa«, jak nazywała sama siebie, była li to wyrafinowana kokietka — trudno to było cdgadnąć. Pan Stefan nie zadawał sobie wcale tego pytania, poddając się zupełnie jej czarowi. W toku rozmowy wspomniał jej nawiasem, iż wTyjeżdża do A m eryki; sam jednak nie wiedział dotąd nic bliższego o jej osobistych stosunkach i — rzecz dziwna — wybadyw ać ją o to nie czuł potrzeby. Zanadto był upojony chwilą obecną, by go co innego mogło zajmować.

Oficer, który ją w Krakowie odprowadził na dworzec, wymienił jej nazwisko. Nadto kilka razy w rozmowie wspomniała 0 mężu. W iedział więc, że jest m ężatką i że się Sroczycką nazywa. Nazwisko to było mu znanem : wiedział iż Sroczyccy zajmują w Gałicyi wybitne stanowisko; reszta była dla niego tajemnicą.

Z własnego popędu uchyliła tę zasłonę, odczuwszy po­

trzebę serdeczniejszych wynurzeń. Zwierzyła mu się, że jest zamężną od lat siedmiu, że jej mąż posłuje w sejmie i w radzie

państw a, że służba publiczna oderwała go od rodzinnego ogniska i że ciągła jego nieobecność daje jej nieo­

graniczoną swobodę. Pożycie ich jest bardzo zabawnem : grają z sobą wiecznie »w chowanego«. Gdy mąż bawi w kraju, ona wyjeżdża za granicę; gdy ona wraca, powołują go do W iednia obowiązki. Obecnie jedzie do W łoch, do Medyolanu i Florencyi, mając zamiar uczyć się rzeźbiarstwa, do którego wielkie czuje za­

miłowanie.

Mówiła o tem wszystkiem z wielką żywością, będąc na pozór wielce zadowoloną ze swego losu.

Małżeństwo jej było związkiem dwóch fortun i dwojga nazwisk, nic więcej! A le trafiła na zacnego człowieka, który umiał zdobyć sobie jej szacunek. Pobłażliwość jego dla jej fantazyj, nie ma granic i ona wie to najle­

piej, że na los taki nie zasługuje. Dziwi ją to, że się mógł do jej w ybryków przyzwyczaić i że cierpi taką szaloną głowę. Na jego miejscu poszłaby już dawmo do rozwodu.

Pod wesołością, z jaką to wszystko opowiadała, czuć było jednak lekki odcień goryczy, coś jak gdyby niezadowolenie z tego losu, który jej padł w udziale, a który zdarrał się ją tak zachwycać. Czego pragnął ten umysł dziwaczny i niespokojny? Czego szukała ta dusza, wyrywająca się gdzieś w dal ku nieznanemu, 1 goniąca za wrażeniami po świecie? Za czemże tęskniło to serce, na pozór nie znające pragnień, ni tęsknoty?

Nie szukałaź ona w wirze i zgiełku tylko upojenia, aby zagłuszyć ten krzyk nienasyconych pragnień, które się odzywać muszą w każdej szlachetnej duszy, a których ukojenia odmówiły losy tej kobiecie ?. . . M yśl ta wzruszyła pana Stefana do głębi; odczuł w swej towarzyszce serce pokrewne.

Jednakże ten minorowy ton, który się wkradł był do ich rozmow-y, zagłuszyła podróżna niebawem szczerą a serdeczną wesołością. Opowiadała o swem zamiłowaniu w podróżach, które lubi głównie dlatego, że pozwalają patrzeć na ludzi przez różowe szkiełka. Obraz- zmienia się tu co chwila, jak gdyby w kalejdo­

skopie. Co chwila w ystępują na scenę nowi aktorowie, a każdy ukryw a swe wady i usiłuje przedstawić się nam z najpiękniejszej strony. Można się zachwycać światem widzianym z wagonu, bo jest o wiele piękniej­

szym od rzeczywistego.

Paradoks ten nastręczył przedmiot do zajmującego sporu. Pan Stefan starał się ją przekonać, że jest sama z sobą w niezgodzie, żądając z jednej strony od ludzi szczerości, a z drugiej lubując się ich .obłudą.

Broniła się uparcie z wielkim sprytem i dowcipem, dowodząc, że złe w ludziach, jest tylko spaczeniem i niepra­

wdą. Gawęda zeszła na tory ogólne, nie słabnąc ani na chwilę, obiedwie strony bowiem podsycały ją niespo­

żytą w erw ą i dowcipem. I gwarzyli tak z sobą swobodnie, zamknięci sam na sam w wagonie, a smok parowy niósł ich w dal, pożerając przestrzeń i zbliżając ich coraz bardziej do celu podróży. Lecz nie mieli świadomo­

ści czasu co płynie, ni przestrzeni, jak ą parow y rydwan pochłaniał, zatopieni w rozmowie i żyjąc jedynie chwilą obecną, której błogość dziwnym ich upajała urokiem.

T ak minęli Oświęcim, O derberg i Prerau, nie licząc godzin, ni mil odbytej podroży. N a stacyach, gdzie się pociąg zatrzym ywał przez czas dłuższy, przychodziła jej służąca do w agonu, zapytując -czy »jaśnie pani« nie potrzebuje jej usługi. W O derbergu i Prerau wysiedli oboje, on jej podał ręk ę i poszli do restau- racyi, by się posilić. Lecz nie zdążyli przyjąć większego posiłku; może nawet nie czuli potrzeby. Czas zeszedł im na rozmowie; nim pomyśleli o jedzeniu, wydzwaniał już dzwonek hasło do odjazdu. To były jedyne etapy ich podróży, tego lotu, który ich niósł na wpół po ziemi, na -wpół po niebie!

* ' 1 ' - *

(Dalszy ciąg nastąpi). . -

W ł o d z i m i e r z Z a g ó r s k i . .

(4)

244 Ś W I A T

Z H I S T O R Y I H Y P N O T Y Z M U .

W obec tajemniczości jaką Mesmer otaczał do­

świadczenia odbywane w sali Przesileń, nic dziwnego, że po nim trzeba było odkrywać na nowro to, co on znał doskonale. Z odkryć tych dwa przedewszystkiem zasługują na uwagę, gdyż całkowicie zmieniły postać magnetyzmu i stanowią odrębną w jego historyi epokę.

Mesmer nie usypiał swoich chorych, albo raczej zachowywał dla siebie i dla kilku wybranych uczniów tajemnice snu magnetycznego, gdy takowy bez um yśl­

nego wywoływania go zjawił się przy magnetyzowa- niu. Z zeznań jednak późniejszych i z drugiego me- moryału Mesmera

widzimy, że znał on doskonale r ó ż n e właściwości tego stanu, chociaż by­

łoby przesadą twier­

dzić, że znał wszy­

stko to, co dziś jest wiadomem.

Bądź jak bądź dwa odkrycia pier­

wszorzędnej wagi zostały dokonane i ogłoszone bez jego przyczynienia się.

Jednego dokonał jeden z jego ucz­

niów, drugiego le­

karz obcy mu zu­

pełnie. Pierwsze do- S tyczy somnambuli- zmu, drugie katale- p sy i magnetycznej.

-Margrabia de Puysegur, jeden z tych, którzy się na kurs Mesmera za­

pisali , należy do n ajsym patyczniej­

szych postaci swe­

go czasu. Um ysł trzeźwy, ale zapa­

lający się do no­

wych idei, charakter

do swojej wiedzy, która była jednak dość rozległą, był bowiem jednym z wysokich oficerów, artyleryi (mar­

szałkiem królewskiego korpusu), śmiały i uparty, gdy chodziło o obronę swych zasad, Puysegur odznaczał się nadto wyjątkowym humanitaryzmem, który z »cza­

rodzieja z Bazancy« jak go współcześni nazywali, uczynił dobroczyńcę całej okolicy. Jest żyłka żołnier­

ska w tym filantropie i wieśniacza prostoduszność w tym członku arystokratycznego rodu.

Pomiędzy uczniem a nauczycielem nie wiele było wspólności. Mesmer, metafizyk na swój sposób, nigdy się nie zapalał; mówił mało, pisał jeszcze mniej, ściskając zdania tak, że trzeba je czjdać kilkakrotnie, ażeby czegoś zasadniczego nie pominąć. Puysegur, prosty obserwator, trudności metafizyczne rozcinał szablą, był dla wszystkich otwartym, pisał dużo, opo­

wiadając i gawędząc, nie żałując czasu i atłasu. Nie pojmował on restrykcyj Mesmera; dla niego rzecz

D R . J U L I A N O C H O R O W IC Z .

prawy i otwarty, skromny co

dobra powinna była być wszystkim ogłaszaną, bez względu na to czy jej kto czasem na złe nie użyje.

W róciwszy do bogatych swoich posiadłości w okolicy Soisson, myślał tylko nad tern, żeby czcm- prędzej przejść od te o ry i, której nie lubił — do praktyki.

»Nie mogę się pow strzym ać— pisał on pod datą 8 marca 1784 r. do jednego z członków Tow arzy­

stwa harmonicznego — od opisania ci moich doświad­

czeń, którem i zajmuję się w moim majątku. Jestem tak podniecony, m ogę powiedzieć rozmarzony, że czuję, iż potrzeba mi wytchnienia, spokoju; a sądzę,

że go znajdę, pi­

sząc do kogoś, któ­

ry może mnie zro­

zumieć. Kiedym g a­

ni! entuzyazm ojca Hervier, jakże by­

łem dalekim od pojmowania jego p r z y c z y n y . Dziś wprawdzie także go nie pochwalam, ale go całkowicie u- spraw iedliw iam __

Obym m ógł przy­

czynić się do tego, iżby ci, którzy jak ja zajmują się m a­

gnetyzm em zwie­

rzęcym , ze spokoj­

nym umysłem oce­

niali nasze zdumie­

wające doświadcze­

nia, a to dla wła­

snego naszego spo­

koju! Panujm y nad sobą, idźmy za przy­

kładem p. Mesme­

ra, gdyż doprawdy trzeba wielkiego wysiłku woli, ażeby nie stracić głowy, widząc wszystkie te nadzwyczajne a dobroczynne skutki, jakie człowiek z prawem sercem i miłością dobra, może wywołać magnetyzmem. Ale pilno mi już przejść do faktów.

»Po dziesięciu dniach wytchnienia na wsi, zaj­

mowałem się tylko swemi ogrodami. Zdarzyło się, żem zaszedł do rządcy. Córkę jego szalenie bolały zęby. Zapytałem ją żartem, czy chce żebym ją wy­

leczył; oczywiście nie miała nic przeciw temu. Za­

cząłem ją tedy m agnetyzować i nie upłynęło dzie­

sięciu minut, kiedy mi oświadczyła, że ból całkowicie ustał. Od tego czasu nie powrócił.

»Nazajutrz w podobny sposób i równie łatwo

wyleczyłem z bólu zębów żonę mego strażnika. Te

drobne powodzenia skłoniły mnie do spróbowania czy

nie będę mógł być użytecznym jednemu wieśniakowi

lat 23 mającemu, który od czterech dni leżał w łóżku

chory na zapalenie płuc. Poszedłem więc zobaczyć

go: było to zeszłego wtorku 4-go t. m. o godz. 8

wieczorem. Gorączka słabła. Kazawszy mu usiąść,

(5)

A R T U R G R O T T G E R .

to (4^

cn

P O D C Z A S S Ł O T Y .

Ś W I A T

(6)

246 Ś W

zacząłem go magnetyzować. Jakiemże było moje zdziwienie, gdy po upływie kwadransa, człowiek ten zasnął najspokojniej, bez żadnych bólów i konwulsyj.

Podtrzym ywałem dalej przesilenie »(to znaczy, źe ma- gnetyzował dalej)« co wywołało w nim rodzaj za­

wrotu »(majaczenia)« mówił sam do siebie, głośno 0 swoich sprawach. Gdym uważał, źe myśli jego przybierały charakter smutny, zatrzymywałem go 1 podsuwałem inne weselsze. Nie potrzebowałem na to wielkiego wysiłku; odrazu zaczął być wesołym:

wyobrażał sobie, źe strzela do celu o zakład, źe tańczy na weselu i t. p. Podtrzymywałem w nim te myśli i przez to zmuszałem go do ruchu na krześle, jak gdyby tańczył przy muzyce, którą w myśli tyl­

ko nuciłem, a którą on głośno powtarzał. Tym sposobem wywołałem w nim obfite poty. »(Ten sku­

tek powstaje zwykle, gdy go natura w ym aga pod­

czas m agnetyzow ania, bez żadnej gimnastyki)«. Po godzinie przesilenia »(uśpienia)« uspokoiłem .go »(obu­

dziłem)« i wróciłem do domu. Dano mu pić, kazałem mu posłać chleba i bulionu, które zjadł po raz pier­

wszy od czasu choroby, to znaczy od pięciu dni. Całą noc spał jak zabity »(magnetyzowanie zwykle sen poprawia i im dłużej kto śpi magnetycznie, tem lepiej potem śpi snem zwykłym)« i nazajutrz był całkiem dobrze. O mojej wizycie nic nie pamiętał«.

Następnych dni odzywały się tylko małe dreszcze, które Puysegurponownem magnetyzowaniem uspakajał.

»Inny młodzieniec 17-letni miał przedwczoraj silny napad febry z gwałtownym bólem głowy; po­

szedłem natychm iast, żeby go m agnetyzow ać, ale przez cały dzień nie mogłem mu przynieść u lg i;

wczoraj rano uspokoiłem nieco ból głowy, który jednak powrócił po mojem wyjściu; dopiero wieczo­

rem zdołałem wywołać spokojne uśpienie; pomimo to, noc nic była dobrą, dziś rano znów go uspokoi­

łem, ale trzebaby go chyba nie odstępować, gdyż po obudzeniu, jak tylko odejdę ból wraca. »(Trzeba było usypiać na dłużej, ale Puysegur bał się odejść od uśpionego)«. Dziewczyna zódetnia, cierpiąca na febrę od kilku miesięcy, z bólami głowy, żołądka i nerek doznała natychmiast znacznej ulgi etc. etc.

Przyznam się panu, że głow a mi się kręci z radości, źe tyle dobrego robić mogę. Mógłbym się tylko oba­

wiać o własne zdrowie, gdyż żyje zanadto, jeśli się tak wolno wyrazić«.

W kilka dni potem Puysegur miał już 130 chorych, których umieszczał pod drzewem »magne- tyzowanem«. Jeden z niedowiarków, który przez cie­

kawość pojechał do Buzancy zobaczyć co się tam dzieje, tak opisuje swoje wrażenia:

»Przedstawcie sobie plac wiejski, na środku k tó­

rego stoi olbrzymi wiąz. Pod konarami jego płynie przejrzyste źródło. Drzewo to starożytne, ale pełne jeszcze żywotności i zieleni, cieszyło się oddawna czcią mieszkańców, gdyż pod niem zbierano się w dnie świąteczne, rankiem na naradę, a wieczorem na tańce.

Temu to drzewu nadal p. de Puysegur własności lecznicze. Chorzy trzymają się za ręce, a długie sznury okrążają ich i łączą z drzew em ... Mistrz wybiera niektórych chorych, wrażliwszych, i działa na nich dotykaniem , lub zbliżaniem laski żelaznej; wtedy chorzy ci wpadają w zupełne przesilenie »(to znaczy w somnambulizm)« podczas którego władze fizyczne zdają się być uśpione, a natomiast umysłowe potę­

gują się. Chorzy mają wtedy oczy zamknięte, nie słyszą nic z wyjątkiem głosu mistrza. Obcy nie po­

I A T

winni ich dotykać, naw et krzeseł na których siedzą, gdyż wywołuje to w nich podrażnienie, czasem na­

wet konwulsye, które tylko mistrz może uspokoić.

Tych chorych w stanie przesilenia nazywają tu leka­

rzami, ponieważ posiadają nadnaturalną własność po­

znawania choroby innych, dotykając ręką. Nawet przez odzienie odczuwają organ chory i wskazują mniej więcej odpowiednie środki.

»Kazałem się dotknąć jednem u z tych lekarzy.

Była to kobieta lat około 50. Oczywiście nikomu nie mówiłem na co cierpię. Uśpiona zatrzym ała rękę nad moją głow ą i powiedziała mi, że cierpię na nią czę­

sto i że wtedy mam silne brzęczenie w uszach, co było prawdą. Pewien młody człowiek z niedowierza­

niem przypatrujący się tem u doświadczeniu, poddał się także próbie: powiedziała m u, źe cierpi na żołą­

dek od czasu ciężkiej choroby, któ rą przebył przed kilku laty, co jak oświadczył było zgodnfe z prawdą.

Niezadowolony jedną, próbą, poszedł natychm iast do innego lekarza o 20 kroków dalej, który mu toż samo powiedział. Nie widziałem nigdy większego zdu­

mienia, jak to, k tó re -się malowało na twarzy owego m łodego człowieka, który przyszedł pośmiać się, a nie po to by być przekonanym , co nie mniej za­

dziwia w tem wszystkiem, to to, że owi lekarze, którzy przez cztery godziny rozprawiali z chorymi, badając ich, potem o niczem w świecie nie wiedzieli, od chwili gdy ich mistrz odczarował i sprowadził do stanu normalnego«.

Czv takie odczuwanie chorób w somnambuli- źmie jest możliwe?... Jest możliwe; tylko nie trzeba go przeceniać. Z osób dających się uśpić, niektóre tylko ten dar posiadają, a i te nie zawsze czują dobrze, tak, że praktycznie rzeczy biorąc na tego rodzaju dyagno- zie nigdy polegać nie można.

Od chwili tych odkryć Puysegura, m agnetyzm zu­

pełnie zmienił postać. Nie nadprzyrodzone wprawdzie, ale nadzwyczajne objawy sotnnambulizmu skupiły na sobie całą uw agę; zamiast leczyć prostą i naturalną me­

todą M esm era, zaczęto się wysilać na wytwarzanie somnambulików i wyprawianie z niemi różnych cudów.

Że były to rzeczy nadzwyczajne i nie łatwe do wiary, to doskonale czuł sam Puysegur i z początku bał się je ogłaszać, ażeby się na śmieszność nie na­

razić. List, który powyżej przytoczyłem nie był prze­

znaczony do druku, a w kilka miesięcy później, gdy wiara jego utrw aliła się, nie śmiał jeszcze drażnić opinii uczonych i pierwszą swoją pracę, zawierającą sprawozdanie z doświadczeń w Buzancy p. t. Me- moires pour servir ä Vhistoire et ä l ’etablissement du magnetisme animal (bez wskazania miejsca — praw do­

podobnie w Londynie) 1784 r. w'ydał tylko w małej liczbie egzemplarzy i nie puścił wmale w handel księ­

garski. Rozesłał tylko kolegom swoim, b. uczniom Mesmera, z listem drukow'anym, w którym powiada, że pisze wyłącznie dla magnetyzerów, »gdyż nie nad­

szedł jeszcze czas publiczneg'o ich ogłoszenia«, prosi nawet, ażeb}^ ten którem u egzemplarz posyła, »nikomu go nie pożyczał«. »Ogłoszę je dopiero wtedy — dodaje autor — gdy przynajmniej 50 magnetyzerów potwier­

dzi moje doświadczenia. Inaczej na nic by się nie zdało przekonywać tych, którzy nic podobnego nie widzieli«.

W krótce potem więcej niż 50 m agnetyzerów stwier­

dziło rzeczywistość jego obserwacyj i w tedy drugi swój memoryał w ydał już jawnie w Londynie 1785 r.

(Dalszy ciąg nastapi).

D r . J . O c h o r o w i c z .

(7)

Ś W I A T 247

K O B I E T A J A K O D O K T O R M E D Y C Y N Y .

(Odczyt panny K aroliny

Dzienniki francuskie zapowiedziały na ig marca odczyt, a po tutejszemu konferencyę, rodaczki naszej, doktorki medycyny, której teza niedawno była przed­

miotem niebywałego dotąd rozgłosu. W Paryżu, w każdej dzielnicy miasta, w salach magistratu, od­

bywają się przynajmniej raz na tydzień konferencye różnorodnej treści, w celach pouczających, doniosłości niejako pedagogicznej; więc sam fakt zaproszenia mło­

dej doktorki, aby zabrała głos w sprawie tak żywo dyskutowanej był dla niej niewątpliwie zaszczytnym, a dla publiczności, do odczytów kobiecych nieprzy- zwyczajonej — wielce ciekawym. Trzeba też wiedzieć

— nie poprzestając na wielojęzycznej plotce, która się tak skwapliwie czepia każdej wybitniejszej oso­

bistości — rzetelne powody, którym panna Szulcówna zawdzięcza sw ą sławę, istotnie bardzo głośną. Nie była ona jedyną kobietą, która tutaj lub gdzieindziej ukończyła studya medyczne i broniła swej tezy; nie jest ona wśród koleżanek swych nieznanem dotąd zjawiskiem intelligentnej i pracowitej a wytrwałej istoty, ale wyróżniła się tern zasadniczo, iż gdy po­

przedniczki jej w zawodzie medycznym szukały jedy­

nie nauki specyalnej i stanowiska osobistego, znosząc cierpliwie trudności, jakiemi je obarczano przy w stę­

pie do uniwersytetu, zrezygnowane na przesądy w y­

stępujące przeciw nim na każdym kroku, zwłaszcza ze strony publiczności, nie zapowiadającej się jako ufna w ich wiedzę klientela — gdy studentki i do­

ktorki medycyny, dotąd uważane we Francyi jako anomalia, wyrokowi temu poddawały się biernie, do­

rabiając się cichą zasługą, pojedyńczego tu i ówdzie uznania, panna Szulcówna, energiczna, młoda, śmiała, wierząca w swoje powołanie, ostatni krok swój w uni­

wersytecie uczyniła wyzwaniem, rozwinęła swą tezę jak sztandar, zebrała daty, wydarzenia, ułożyła sta­

tystykę, zgromadziła całą armię imion niewieścich zasłużonych w medycynie i prześwietnemu fakulte­

towi, zamiast specyalnej rozprawy o symptomatach ja- kiejbądź choroby, przedstawiła objawy szczególne prze­

śladowania wymierzonego przeciw kobietom, poświę­

cającym się medycynie, oraz dowody walk i zwycięstw odniesionych w tej mierze, przez szereg już dość liczny doktorek w różnych krajach, na obu półkulach na­

szego globu. Poruszyła tedy kw estyę społeczną, prze­

mówiła do ogółu faktami w obronie prawa, które osobiście przez pracę zdobyte i dyplomami stwier­

dzone, w pojęciach większości nie uzyskało jeszcze zaufania — prawa tak ważnego dla człowieka obejmu­

jącego zawód liberalny: praktykowania bez przeszkód w tymże zawodzie. Otóż, na to wezwanie ogół także odpowiedział, dzieląc się na p arty e, już widoczne w łonie samego kom itetu, kędy niewłaściwe i swo­

bodne żarciki pana Charcot, spotkały poważną od­

prawy ze strony jego kolegów. Partye te stanęły za i przeciw na szerszej arenie publicystyki, podnosząc głosy już to z uszanowaniem dla propagatorki i bro­

nionej przez nią sprawy, już też, wzorem Charcota, zarzucając kobietom, że chociaż pracują szczerze i. w y­

maganiom umiejętności czynią zadość, ale medycyna nie jest dla nich odpowiednią, bo im leczyć mężczyzn nie wypada. Na szczęście dla dzielnych pracowniczek i naszej młodej propagatorki, większość tym razem była po stronie logicznej słuszności. W prasie, imiona

Szulcówny w Paryżu).

znane podpisały przychylne dla doktorek artykuły.

Deputowany Francis Laur, nie zawahał się nawet w dzienniku France wprost oświadczyć sławnemu profesorowi Charcot, że plótł głupstewka po dobrem śniadaniu, co nie przeszkadza, że rola kobiety do­

ktorki w społeczeństwie jest już wyznaczona, i piękna i prawdziwie pożyteczna. A przeciętna publiczność, która się z tezy panny Szulcówny powtarzanej przez wszystkie dzienniki, pierwszy raz coś o doktorkach dowiedziała jasnego, z cntuzyazmem iście francuskim przygarnęła naszą rodaczkę, nie szczędząc jej oznak sympatyi, zachęty, szacunku i uznania. Naturalnie, niejeden wtedy, a może nawet i niejedna, nie roz­

ważając nad istotną przyczyną powodzenia koleżanki, sarka po cichu, że przecie panna Karolina prochu nie wynalazła, ani A m eryki nie odkryła, a tu się jej sypią ze wszech stron owacye niepospolite. Czytel­

nicy nasi zrozumieli mam nadzieję, że panna K aro­

lina ów proch użyła we właściwej chwili i podobnie jak Kolumb w anegdotce o jajku, kwestyę postawiła w sposób prosty a trafny, przyczyniając się tern wiel­

ce do upowszechnienia we Francyi pojęć, iż m edy­

cyna stanowi jeden więcej zawód prawdziwie dla kobiety odpowiedni.

Otóż, aby ów przedmiot szerzej i popularniej przedstawić, panna Szulcówna zgodziła się na odczyt publiczny, uproszona i zachęcona przez garstkę ludzi wysokiego stanowiska i intelligencyi, którzy ją przy­

jaźnie podtrzymują na początku jej samodzielnej ka- ryery. W ielka sala m agistratu Trocadero zapełniła się słuchaczami po brzeg i, a mnóstwo osób nieco później przybyłych musiało odejść dla braku miejsca.

Prelegentka, nieco Wzruszona, zajęła miejsce na estra­

dzie, w okamgnieniu obsaczonej przez tłum pań i pa­

nów, dla których w sali nie starczyło pomieszczenia.

R adca miejski, p. Donnat, zagaił posiedzenie prze­

mową, przedstawiającą niejako pannę Szulcównę pu­

bliczności, oraz stan kwestyi kobiecej we Francyi.

Zaznaczył, że widne są w niej rażące braki, zwła­

szcza pod względem prawodawstwa. K obieta nie po­

siada właściwie żadnej własności, gdyż bez upowa­

żnienia męża nie wolno jej rozporządzać czemkolwiek;

kobieta nie może być wezwaną na świadka przy akcie cyw ilnym , choć świadectwo jej w sprawach kryminalnych może rozstrzygnąć los obwinionego.

Kobiecie też, choćby skończyła studya medyczne i posiadała wszelkie dyplomy, nie wolno podpisać aktu zejścia lub urodzenia, którego jest świadkiem.

W interesach handlowych, tam gdzie kobieta często własną pracą i intelligencyą podtrzymuje b y t całej rodziny, znaczenie jej prawne jest zupełnie ograni­

czone, a w zarządzie miejskim nie ma głosu ni tytułu.

Słowem, prawodawstwo pozostało w tyle za obycza­

jami, które wym agają gruntownej reformy. Mówca reforme tę za konieczną uważa, powołując się w tym razie na przykład Anglii, która od lat kilkunastu wprowadziła w ustawach swych zmiany dotyczące wyzwolenia kobiet z praw poddaństwa, dozwalając im na równi z mężczyznami dziedziczyć, rozporządzać sw ą własnością i zarobkiem — i używać przywilejów obywatelskiej swobody. P. D onnat wyraża nadzieję, że Francya pracująca ustawicznie nad udoskonale­

niem swego wewnętrznego społecznego układu, nie

(8)

248 Ś W I A T

pominie tak ważnego zadania, jakiem jest wprowa­

dzenie w czyn zmian dotyczących prawa kobiet — kobiet tak wielką w historyi i w życiu narodu grających rolę. »A teraz — zakończył — oddaję głos, doktorowi medycyny, pannie Szulcównie, która sama zdobywszy sobie u nas stanowisko, od niedawna dopiero kobie­

tom przystępne, przedstawić zamierza całą pożyte­

czność owego zawodu, odnośnie do płci swojej«, Dźwięcznym głosem i płynną francuzczyzną po­

częła tedy pana Karolina z pamięci przemawiać, tłumacząc się niejako, że za namową przyjaciół i w y­

znawców kwestyi kobiecej, za przedmiot konferencyi wzięła sprawę kobiet doktorek medycyny. W obec najróżnorodniejszych zdań, wyrokujących w tym przed­

miocie, prelegentka pragnie tylko wyjawić kilka prawd, odpowiedzieć na parę ważniejszych zarzutów, pozyskać, jeśli to będzie w jej mocy, stronników dla sprawy, która ma w niej przedstawicielkę. Najprzód tedy, kreśli nam dzieje pierwszych walk w celu otrzymania wstępu na wydział medyczny. Pomimo iż w starożytności i -w wiekach średnich bywały przy­

kłady, źe kobiety wiodły lekarską praktykę i sły­

nęły jako wielce biegłe w tej umiejętności, źe nieje­

dne archiwa (Bolońskie zwłaszcza), zatvieraja kopie dyplomów doktorskich, udzielonych kobietom w m e­

dycynie i chirurgii — nie mniej, w dziewiętnastym w ieku, aczkolwiek we wszystkich niemal krajach cywilizowanych powstał ruch kobiecy w kierunku naukowym, wielkie trudności i przeszkody spoty­

kały studentki w całym ciągu studyów, a o każdy stopień, o każdy przywilej równoważący ich pracę z męskiemi kolegami, dopominać się musiały przez długie lata. W Anglii w roku 1869 pani Jex Bla­

ke, pierwsza rozpoczęła kampanię z władzą uniwer­

sytecką. W Londynie odmówiono jej stanowczo; za­

tem udała się do Edym burga, gdzie dzięki osobistym znajomościom, dozwolono jej uczęszczać na w ykłady bez uregulowania formalności wpisowych. Następnie, zarząd uniwersytecki orzekł, iż w obec jedynego żą­

dania pani Blake, nie może zmieniać ustawy. Zatem przyłączyło się do niej natychmiast cztery inne ko­

biety, formułując nowe podanie. U niw ersytet dozwolił w tedy uczyć się medycyny, ale pozostawiając im do­

browolny układ co do osobnych i płatnych lekcyj u profesorów. Cztery studentki z panią Blake na czele, zapisały się, przeszły wstępne egzamina i przez sześć miesięcy uczęszczały na kursa, zjednawszy so­

bie pracowitością oraz intelligencyą uznanie nauczy­

cieli. Statystyczne dane przemawiały najzupełniej na korzyść kobiet, gdy bowiem w klasie fizyologii na 127 studentów, 25 było zapisanych na liście honoro­

wej -»honour list«, zaś w klasie chemii na 226, tylko 31 — na pięć kobiet, cztery zasłużyły na to odznacze­

nie i jedna z nich w chemii dostała cyfrę trzeciej.

Ztąd właśnie poszły niesnaski. W statutach uniwer­

sytetu, studenci mający pierwsze miejsca, uzyskują wolny wstęp do laboratoryum. Studentka zapisana jako trzecia na liście, miała prawo do tego przywileju, oraz do tytułu Hope Scalar (od nazwiska założyciela prof. Hope). Otóż tego przywileju i tego tytułu jej odmowiono, pod pozorem, źe nie słuchając w ykła­

dów chemii w tych samych godzinach co studenci męscy, do klasy nie należy. Równocześnie przyzna­

wano jej medal do którego mają prawo pięciu stu­

dentów pierwszych w klasie, ale odmawiano świa­

dectwa zwyczajnego, źe uczęszczała na chemię. P ó­

źniej , w skutek odwołania się tejże studentki do

senatu akademickiego, wydano świadectwo, ale nie udzielono wstępu do laboratoryum , choć było to uświęconym przywilejem sytuacyi. Zatem studentki były najniesprawiedliwiej wyłączone od korzyści tego, co się im wraz z innymi za pracę należało. Taki stan rzeczy doprowadził nareszcie do przyjęcia zwyczaju kursu mieszanego, dla obu płci razem, najprzód przez prof. Nicholsona, potem przez innych nauczycieli. Ale studentki nie mogły poprzestać na książkowej nauce i zażądały wstępu do sal szpitalnych Royal Infirmary.

Nowo burza, tym razem ze strony męskich kolegów.

Studenci wnieśli petycyę do zarządu szpitalnego, pro­

sząc aby studentkom zabroniono wstępu. Nie poprze­

stając na tern, poczęli formalnie prześladować koleżanki na wykładach, obchodzili się z niemi po grubiańsku i pew nego dnia, podczas egzaminu, nie dopuścili stu­

dentek do sali. Dzienniki oburzały się na to postę­

powanie, ale i profesorzy nie byli przychylni student­

kom ; jeden z nich naw et oświadczył, że ma za wielu synów, aby jeszcze i kobietom uprzystępniać zawód medycyny. Zatem kw estya weszła na tor szczery;

właściwie nie co innego powodowało wszelkie utru­

dnienia i petycye kandydatów m edycznych, jeno konkureneya, walka o byt. Panna Szulcówna, kre­

śląc dalsze dzieje kobiet doktorek w Anglii, uwień­

czone zupełnem powodzeniem, sądzi, że sąsiadujące tak blisko z F rancyą państwo, daje dość przekony­

w ające przykłady, co do pożyteczności kobiet w m e­

dycynie. Tutaj więc, robiąc alluzyę do zarzutów Dra Charcot — dla którego specyalnych um iejętności, prelegentka wyznaje najgłębsze poszanowanie — po­

wiada jednak, źe t}dko wolna konkureneya, w w ol­

nym zawodzie, kw estyę uzdolnienia wykazać jest w stanie. Dr. Charcot między innemi, zarzucał kobie­

tom , iż chcą w medycynie zajmować wybitne role, nie posiadając ku tem u odpowiedniego usposobienia ani m oralnego, ani fizycznego. Co do w^ybitnych ról.

prelegentka zaznacza, iż chęć nic nie dowodzi, jeżeli ją nie poprze oczywisty rezultat, zasadzający się na praktyce. Jeżeli jakibądź lekarz, kobieta czy mężczy­

zna odznaczy się w medycynie, będzie to wynikiem osobistej pracy i zasługi, gd}'ż opuszczając uniwer­

sytet każdy rozpoczyna dopiero samodzielną drogę, na której zmierzy się z zadaniem ; wyniku zaś tego z góry przepowiadać nie podobna. Co zaś do przy­

gotowania do praktyki: wszak nauka udzielana była studentom płci obojej w równej mierze; od jakichźe to egzaminów, od jakich prac, byw ały zwalniane ko­

biety, poświęcające się lekarskiemu zawodowi? Same kobiety wreszcie nie przyjęłyby żadnych ułatwień, któreby m ogły obniżyć skalę ich wiedzy. U zyskują tedy one dyplomy doktorskie, przechodząc te same studya co i mężczyźni. Am bicya ich ma prawo się­

gać tych samych granic, gdyż wyjątkowość czy od­

mienność kobiet, studyujących medycynę, nie jest by­

najmniej faktem sprawdzonym. Przeciwnie, praktyka wykazuje, że wrażliwość kobieca, równie jak m ęska bywa różnych stopni. Niektórzy mężczyźni mdleją przy pierwszych wizytach w prosektoryum , niektóre kobiety znoszą wybornie przykrości nieodstępne od robót praktycznych. Przyzwyczajenie oddziaływa tylko na wszystkich jednako, zobojętniając nadmierną czu- łostkowość. Przy operacyach, kobiety okazują wielką odwagę i ręce ich delikatne nadają się specyalnie do wielu czynności chirurgicznych, np. w' chorobach oczu. W szpitalach studentki niejednokrotnie odzna­

czyły się zaletami, wróźącemi o zdolnościach zawo-

(9)

S T E F A N B A K A Ł O W I C Z .

03 DO

N I E W O L N I K I P A T R Y C Y U S Z K A .

Ś W I A T

(10)

25Ó Ś W I A T

dow ych; dlaczegóż nie wolno im aspirować do sta­

nowisk wybitniejsz}mh jako praktykantki ? Czy dla tego źe klientela naturalna doktorki składać się b ę­

dzie przeważnie z kobiet i dzieci? Ograniczenie nie jest zbyt wielkie, gdyż zawiera znaczniejszą połowę ludzkości i nie ujmuje wcale doktorkom naukowego ich znaczenia w świecie, ani racyi bytu; przeciwnie — wskazuje im tylko najodpowiedniejszy kierunek ich przyszłego stanowiska w społeczeństwie. Niewątpliwą jest rzeczą, iż wiele chorób kobiecych, jedynie przez kobiety dokładnie zrozumianemi być mogą, a zatem i wyleczonemi najskuteczniej. »Ale powiadają nam —

»rzecze panna Szulcówna — wasza rola jest z ko-

»nieczności ograniczona i ścieśniona. Pośród licznych

»chorób, które udręczają naszą biedną ludzkość, nie-

»które tylko was będą miały jako lek a rk i; alboź wy

»możecie leczyć każdą chorobę? alboż możecie stanąć

»przy wezgłowiu mężczyzny, i leczyć go, i uzdrowić?

»Ilekroć słyszałam takie zastrzeżenia, zawsze mię one

»głęboko smuciły, nie tyle dla płci naszej, ile dla

»nauki samej. Czyż jednak i w tej regule nie będą

»się zdarzać wyjątki? Np. jakiś człowiek, mężczyzna,

»choruje, cierpi, bliski jest śmierci. Rodzina zrozpa-

»czona otacza go staraniami, których czułość złego

»nie umniejsza. Do tego domu żałoby, gdzie panuje

»boleść, kędy śm ierć. podąża, wchodzi k obieta: po-

»siadą ona wiedzę, która jej dyktuje sposoby usunię-

»cia tego cierpienia, ulżenia choremu, wrócenia ota-

»czającym spokoju i szczęścia. Jest ona doktorem —

»lecz niechaj się nie zbliża do chorego, bo jest ko-

»bietą. Posiada wiedzę, ale powinna zagrzebać ją

»pod osłoną wstydliwości. Cóźby świat powiedział,

»gdy ona pochyliła się nad tym biedakiem — usiłu-

»jąc przywrócić mu życie ? — Otóż — dodała z za­

spałem prelegentka — świat powie co zechce, m}r

»przekładamy obowiązek nasz surowy i szlachetny,

»oraz jego użyteczność nad tak ą nędzną światową

»wstydliwość«.

Młoda doktorka dotknęła również kwesty i mał­

żeństwa, która, w edług wielu nie jest jedną z po­

śledniejszych przeszkód w zawodzie lekarskim kobiety.

A le bliżej rozpatrzywszy się w przykładach jakie nam codzienne życie podaje: czyż robotnica, cały dzień spę­

dzająca poza domem, lub światowa dam a, goniąca za wizytami, balami i t. p., czyż mieszczanka kupiectwem zajęta, lub artystka dram atyczna, więcej czasu daje rodzinie, niż to może uczynić doktorka? A przecie nie podobna zakazać społeczeństw u, aby nie było w niem ani robotnic, ani dam, ani kupcow ych, ani artystek, słowem żadnego innego typu prócz rodzi­

cielki. Rzecz śliska, zwłaszcza, obliczając statystycznie liczbę kobiet, które muszą pracować na utrzymanie swoje i którym mężów nie starczyło. Zarzut nie wy­

trzymuje najlżejszej krytyki praktycznego poglądu na życie, wrzące w alką o byt. Jakiem prawem zamknięte są przed kobietą stanowiska liberalnej karyery, kiedy tyle różnorodnych gałęzi pracy i przemysłu bezustan­

nie się kobietami posługuje, nie bacząc ile czasu zbywa jej na obowiązki i przyjemności rodzinne. Co zaś do kobiety-lekarza, bezwątpienia higieniczniej p o ­ trafi ona wychowrać swe dzieci, niż niejedna elegancka m atka w imię mody zadająca dziatwie prawdziwe tortury. Intelligencya zaś żony, może tylko przyspo­

rzyć szczęścia rodzinie.

Publiczność przyjęła prelegentkę jak najżyczli­

wiej, nie szczędząc oklasków szczerego zapału. G ro­

no znajomych i przyjaciół winszowało jej istotnego powodzenia, jakie jej od pierwszego kroku na samo­

dzielnej drodze towarzyszy. Posypały się też zapro­

szenia na mnóstwo konferencyj, któreby Drowi Szul- cównie zabrały chyba wszystkie wieczory, ale z pe­

wnego źródła wiemy, iż nasza rodaczka, mając już dość liczną klientelę, zamierza się całkowicie po­

święcić praktyce medycznej, nie żądna chwilowych laurów, którem i ją uwieńczono jako mówczynię.

Paryż. M A R T A S Z E L IG A .

S P I R Y T Y Z M J A K O F A K T

(Ciąg

Załatwiwszy się ze stroną zewnętrzną przeło­

żonego nam zadania, przechodzimy do strony w e­

wnętrznej i zapytujemy:

Co to jest spirytyzm ?

W najniewinniejszej postaci swojej jest to prze­

konanie, oparte na obserwacyach i doświadczeniach pewnej liczby osób, źe w pewnych warunkach i przez wpływ ludzi zwanych mediumami, ale nie za ich sprawą, zachodzą zjawiska nie dające się w ytłum a­

czyć przez żadne znane przyczyny, których obecność w danym razie stwierdzićby się dała. Znany chemik angielski William C rookes, który się gorliwie tą sprawą od roku 1870 zajmuje i głównie przy pośre­

dnictwie medium Daniela Douglasa H om e’a ') gru­

puje tajemnicze zjawiska spirytyzmu w następujący sposób: 1) poruszanie się przedmiotów ciężkich przy

[) K siążka Gibier’a wyszła w r. 1887 w oryginale. N a str.

149 czytam y: »Home resztki dni spędza teraz w Paryżu w stanie, graniczącym z nędzą«. Ponieważ jednak H om e faktycznie um arł 22 czerwca 1886 r. więc dowodzi to, że Gibier nie czytuje pism spiry­

tystycznych, gdzie były.nekrologi, i nie sprawdza, cp byłoby najprostszym dla osoby w tern zainteresowanej i mieszkającej w Paryżu.

I D O K T R Y N A .

dalszy).

dotykaniu ich, ale bez ciśnienia mechanicznego; 2) stu­

kanie i inne głosy tej samej natury jak w yżej;

3) zmiany w ciężkości ciał; 4) poruszanie się przed­

miotów, znajdujących się w odległości od medium;

5) podnoszenie się przedmiotów nad ziemię, bez do­

tykania ich; 6) podnoszenie się ludzi od ziemi; 7) po­

ruszanie się pęwmych drobnych przedmiotów bez do­

tykania ich (to samo pod punktem 4); 8) zjawienia świetlne; 9) zjawianie się rąk , świecących własnem św iatłem , albo widzialnych przy świetle zw y k łem ; 10) pismo bezpośrednio otrzym ywane; 11) widziadła o szczególnych k sz ta łta c h ; 12) w ypadki pojedyńcze, zdające się okazyw'ać wpływ siły rozumnej; 13) różne zjawiska złożonej natury.

Autentyczność tych zjawisk, które mają zacho­

dzić przy możliwie ściśle zbadanych warunkach obser- wacyi i ostrożnościach, wykluczających wszelki pod­

stęp ze strony mediów, a także wszelkie złudzenia

podmiotowe, zgodnie z Crookes’em potwierdzają nie-

tylko wogóle liczni spirytyści w nauce nieznani, lecz

tacy pierwszorzędni uczeni, jak Zöllner, Alfred Russel,

W allace, H uggins, Butlerów, których nie podobna

posądzać o to,' aby nie wiedzieli dokładnie, jakie są

(11)

Ś W I A T 251 zadania nauki i jakie ztąd obowiązki spadają na jej

przedstawicieli.

Jak wiadomo, przyrodę nauka bada za pomocą porównywania rzeczy nieznanych ze znanemi, za po­

mocą rozkładania rzeczy złożonych na prostsze skład­

niki. Przez analizę zjawisk złożonych na bardziej pro­

ste, przez klasyfikacyę zjawisk na zasadzie podobieństw i różnic, tudzież przez ujmowanie zjawisk i ich sto­

sunków pod postacią pojęć i praw, zdołano już w pe­

wnym stopniu i zakresie objaśnić naukowo przyrodę.

Zjawiska jednak spirytystyczne dotąd zajmują w y­

łączne stanowisko, gdyż przedstawiają się nam luźnie, bez widocznego związku z poznaną już rzeczywistością przyrodzoną. W obec tego, jakkolwiek te zjawiska są dziwne, zdumiewające i cudowne, z konieczności zostają one poza obrębem nauki dopóty, dopóki nie okaże się możność co najmniej porównywania ich z czemś znanem, dopóki się ktoś nie zdobędzie na hypotezę, któraby prawdopodobnie objaśniała te zjawi­

ska tajemnicze za pomocą rzeczy znanych, któraby stanowiła gruntow ny punkt oparcia dla dalszych spraw dzeń; nauka bow iem , której celem praw d a, musi co najmniej rozpoczynać od prawdopodobieństwa sprawdzać .się dającego. W przeciwnym razie zjawi­

ska te m ogą być zanotowane jako curiosum, jako cud, czy jak się komu podoba, ale dla nauki są one tern, czem dla alchemików były nie rozkładalne osa­

dy w retortach: cafiut mortuum, znakiem zapytania, kresem wiedzy.

Nic tedy dziwnego, źe niektórzy uczeni, przy hałaśliwych oklaskach licznej rzeszy spirytystówT, usi­

łują wciągnąć te zjawiska w sferę badań naukowych w ten sposób, że budują różne dla siebie praw dopo­

dobne hypotezy. Należy zważyć, źe spirytyzm nowo­

żytny, datujący się od roku 1847, t. j. od chwili wystąpienia w A m eryce panien F o x z objawami pu­

kania tajemniczego, które zastosowano jako symbo­

liczny alfabet do domniemanego porozumiewania się z jakąś »siłą rozumną« albo »duchami«, jest bezpo­

średnim spadkobiercą spirytyzmu wszystkich wieków i narodów. Oddawna, zarówno wśród plemion dzikich, barbarzyńskich i ucywilizowanych, znano osoby przy pośrednictwie których występowały zjawiska cudo­

wne i tajemnicze, to znaczy dla otoczenia niezrozu­

miałe. Osoby te nazywano: czarownikami, wiedźmami, szamanami, fakirami, prorokami, opętanymi, jasnowi­

dzącymi i t. p. Dziś, gdy zakres rzeczy niezrozumia­

łych nieco się uszczuplił, nazywamy je: histerykami, epileptykam i, sonam bulikam i, hipnotykam i, kugla­

rzam i, mediumami. Zmiana nazw oznacza tu fakt cywilizacyjny — zmianę zakresu wiedzy, postępy do­

konane w zbadaniu naukowem ogółu zjawisk cudo­

wnych i tajemniczych, oraz w ynikającą ztąd zmianę poglądu na naturę tych zjawisk. W szystkie zjawiska tajemnicze i praktyki z niemi związane zawsze się garnęły pod skrzydła wierzeń i doktryn spirytuali­

stycznych , które w najbardziej popularnej formie przybierają postać różnych odmian animizmu, wiary w istnienie odrębnego świata dobrych i złych du­

chów. Duchy te m ogą się wdawać w sprawy tego świata, sprowadzać zjawiska cudowne, dla człowieka nieobojętne. Jedne z tych zjawisk i praktyk zostały uznane i wcielone do różnych kultów religijnych, inne przeciwnie, stosownie do okoliczności i czasu, były zw alczane, prześladowane. W szy stk o , co umiano w obronie tych zjawisk i praktyk powiedzieć, było dogmatem objawionym, odzianym w szatę kultu,

działającego na zmysły i wyobraźnię; wrszystko, co przeciwko nim powiedzieć umiano, było również do­

gmatem, uzbrojonym w takie środki, jak formułki zaklęć i egzorcyzmu, jak tortura, pławienie, stos pło­

nący. Powoli jednak, w miarę postępów wiedzy i wzra­

stającej w oczach ogółu powagi nauk, zjawiska i pra­

ktyki tajemnicze, oraz związane z niemi doktryny mitologiczne i metafizyczne musiały wchodzić w ko- lizyę z wyraźnie przyrodniczemi dążeniami nauki, skutkiem czego było, iż w zaczarowanej dziedzinie cudowności, nauka czyniła coraz nowe wyłomy.

Nasamprzód psychopatologia w ydarła spirytua- lizmowi liczne objawy tajemnicze, dziś znane nauce jako symptomy obłędu, epilepsyi, histeryi; dalej tak zwany mesmeryzm albo magnetyzm zwierzęcy ze swemi dziwacznemi doktrynam i dumnie wyzywał nau­

kę doświadczalną do walki, która się zakończyła o tyle zwycięztwrem tej ostatniej, źe liczne objawy z tej dziedziny stanowczo dziś już zostały wciągnięte w sferę pozytywnych badań psychofizyologicznych pod nazwą hipnotyzmu. Objawy jasnowidzenia, odgadywania myśli, objaśniono jako skutki przeczulenia pobudli­

wości zmysłów, nieświadomej działalności układu ner­

wowego w' kierunku wcześniej nabytego mechanizmu ideomotorycznego. Cokolwiek w tej dziedzinie nie było kuglarstw em i oszustwem ze strony cudotwórców, albo złudzeniem łatwowiernych spostrzegaczy, wszy­

stko to stało się przedmiotem badań naukowych, posługujących się hypotezami nie jakichś sił nowych i tajemniczych, lecz hypotezami znanego już w głó­

wnych zarysach mechanizmu psychofizyologicznego.

Badanie tych zjawisk nie odsłoniło nam nawret ża­

dnych nowych praw tego mechanizmu, jakkolwiek w wielu razach świetnie się przyłożyło do udokła- dnienia i potwierdzenia praw wcześniej -już i inną drogą poznanych.

Pomimo postępów nauki, która, pokonywając wciąż dziedzinę rzeczy nieznanych za pomocą zna­

nych w znacznym stopniu uszczupliła, już zakres cu­

downości i zachwiała wiarę w takow ą, wszelakoź pozostał jeszcze szereg zjawisk dotąd niewyjaśnionych dość liczny, aby umysły wzrosłe w atmosferze, od wieków przesyconej wierzeniami spirytualistycznemi, znalazły dostateczną strawę i podstawę do marzy- cielstwa na tem at świata duchów, na karb którego tak wygodnie jest składać wszelkie tajemnice, cuda i niewiadome. Sam hipnotyzm, którego olbrzymi już m ateryał faktyczny został zgruba przynajmniej ujęty za pomocą hypotez i przemieniony w podatny przed­

miot badań naukowych, sam ten hipnotyzm przed­

stawia parę tajemnic, wobec których nauka dotąd musi się uznać za bezsilną: t. zw. poddazvanie psychi­

czne, czyli domniemane udzielanie się na znacznej odległości myśli od jednej osoby do drugiej, bez wszelkiego dającego się stwierdzić pośrednictwa czyn­

ników fizycznych, pozostaje jeszcze zagadką, której węzeł tkwi albo wT niepokonanych dotąd niedokła­

dnościach obserwacyi, albo w zbyt zawiłem powikła­

niu czynników przyrodzonych — tego nie wiemy.

To tyiko pewna, źe jeżeli węzeł tej tajemnicy tkwi poza obrębem przyrody poznawalnej za pomocą rze­

czy znanych, to tajemnica pozostanie niedostępną dla umysłu naszego i, jak wieszcz nasz powiada

»ludziom nie jechać tą drogą«:

Tam nie patrz! tam spadła źrenica, Jak w studni A l-K ah y m , o dno nie uderza.

I ręką tam nie wskazuj: nie masz u rąk pierza;

(12)

Ś W I A T 252

I myśli tam nie puszczaj: bo myśl jak kotwica Z łodzi drobnej ciśniona w niezmierność głębiny, Piorunem spadnie, morza do dna nie przewierci, I łódź z sobą przechyli w otchłanie chaosu.

Z kolei ostatni wytoczył sprawę swoją przed sąd nauki spirytyzm. Powiedzieliśmy już, źe jest on przedewszystkiem grupą faktów nieobjaśnionych; ale jest on i czemś więcej jeszcze. Fakta te, jak plenne nasiona, padły na zawsze gotowy i żyzny grunt spirytualizmu mitologicznego i metafizycznego, dzięki czemu spirytyzm jest nadto religią i doktryną. Hi- storya rozwoju ducha ludzkiego dowodzi nam, że każda grupa wierzeń mitologicznych w odpowiednich warunkach cywilizacyjnych usiłuje przybrać postać skończonego systemu, któryby wszystko w swojem świetle objaśniał, zapowiadał i nakazywał. A nalogi­

czne zjawisko widzimy w dziejach m etafizyki; każdą

poznaną grupę faktów podmiotowych lub pozapod- miotowych usiłowano rozciągnąć racyonalistycznie do całego wszechświata i w ten sposób kształtow ały się systemy, których uroszczeniem było także wszystko w swojem świetle objaśniać, przewidywać i nakazy­

wać. Grupa faktów, na którą się spirytyzm powołuje, uległa tem u samemu losowi w obu kierunkach i nie powinno nas dziwić, że usiłowano już rozwinąć reli- gię, mechanikę, etykę i naw et socyologię spirytysty­

czną. Nic naturalniejszego: każdy system z natury swojej musi we właściwem sobie świetle dawać wszy­

stko, rozstrzygać wszystko, cały wszechświat obrać sobie za przedmiot; wym aga tego konsekwencya. Tak więc spirytyzm nowoczesny w ystąpił z uroszczeniami swojemi w obec nauki nietylko jako fakt, lecz jako doktryna jednocześnie.

A . M a h r b u r g . (Dalszy ciąg nastąpi).

?IÜfe

W Y Ż E J ! W Y Ż E J !

Szeroką drogą, wznoszącą się lekko pod górę, szedł wolno mały wiejski chłopiec.

W ieczór był cichy, łago­

dny. Z pod chm ur przejrzystych, jak z pod przym kniętych po­

wiek, słońce żegnało ziemię osta- tniem spojrzeniem. Zdawało się, że to oko Opatrzności wisi w . g ó rz e , oświecając z ukosa łąki, rzekę, wzgórza i olbrzymie sinawe granity, które pozornie — w niewielkiej odległości — rysow ały się na południowym horyzoncie.

Chłopiec zmęczony zatrzymał się, otarł ręka­

wem pot z czoła i utkwił wzrok w górach. D ługo stał zadumany, a po jego ładnej tw arzy przesuwały się z kolei radość lub s m u te k ... Teraz widzi już blisko cel swej w ędrów ki! Góry stoją przed nim wspaniałe i straszne, piękne i tajemnicze. Ujrzeć je bliżej, wedrzeć się na w y ż y n y ... to jego da­

wne marzenie ! ...

Dziwny to był chłopczyna.

— Kiej on jakiś urocny — mówiły baby we wsi.

M atula jedna nie dała nań nic powiedzieć.

Głaskała mu jasną główkę, gdy się na co zapatrzył.

— Niech t a ! — odpowiadała kumoszkom — jak będzie większy to i rozumu do głow y przy­

będzie i do roboty będzie skorszy. Toć on jedy- naczek u mnie, co mu mam bronić światu Boźe-

\ V mu się przyglądać.

To też Jasiek, pasąc krow y matczyne, całemi dniami w patryw ał'się w niebo, chmury, gwiazdy i lasy. Lubił słuchać ptasząt świergotania, szumu liści wierz­

bow ych, lubił patrzeć jak bocian długiemi nogam i po łące miarowym krokiem przechodził. W szystko to on wolał od zabaw rówieśników, bo gdy się zadumał pierś mu wzbierała od uczuć dziwnych. W głowie plątały

ii

(13)

Ś W I A T 253

P O R T R E T J U L I U S Z A K O S S A K A .

M a l o w a ł z n a t u r y K A Z I M I E R Z P O C H W A L S K I .

Cytaty

Powiązane dokumenty

W undt, przyjrzawszy się jak nieprzymuszenie Zöllner i jego towarzysze badają cuda spirytyzmu i przekonawszy się, źe w tych warunkach, które dla badań

nym roku zgłosiło się kilku kandydatów, wy­. bór między nimi służyć będzie na

W idział duże jej czarne oczy, rzucające fosforyczne blaski i różane usteczka rozchylone w uśm iechu, i rów ne białe ząbki, podobne do pereł n a dnie

Odgadł, źe niejeden z tych wczorajszych przyjaciół zadaje sobie pytanie, czy bezpieczną rzeczą jest okazywać się serdecznym dla biedaka, który, korzystając z

sów ; na długie wieki milczenie i niepam ięć pogrzebały ten kraj, k tó ­ rego duch św iat cały zapełnił. zaczęły padać pierw sze ciosy, k tóre zniszczyły

prowadził Mesmer, a mianowicie, że w ciele ludzkiem bez pomocy żadnych obcych czynników objawia się siła, zdolna bieg prądów nerwowych modyfikować, nie był

Jeżeli się będzie m agnetyzować chorego z początkiem miejscowego zapalenia, to musi się pozornie chwilowo stan pogorszyć, ale w rezultacie choroba się

Przyszłam do tego przekonania najprzód, że od ludzi niczem innem się nie różnię tylko wychowaniem, sferą w której wyrosłam, myślami, jakie w niej