;
wiat
eK wiecień
O M E S Y A N I Z M I E
P R E R A D O W I C Z A 1). ■
Zarzucono mi jednogłośnie, żem w szkicach moich niesłusznie zaliczył do mesyanistów Piotra Preradowicza.
Zadziwiająca zgodność w zarzutach recenzentów, należących do rozmaitych stronnictw i rozmaitych narodowości, każe mi raz jeszcze wziąć się do pióra, aby, korzystając z uprzejmości redakcyi Świata, zwięźle i ze szczególnym naciskiem odcieniować te z myśli moich o mesyanizmie poety Chorwackiego, które uszły baczności krytyków.
»Autor, dowodząc mesyanizmu Preradowicza, powołuje się na jego spirytyzm, nie bacząc na to, że między jednym a drugim niema przecie nic wspólnego«, — tak dadzą się streścić zarzuty krytyków moich, które najobszerniej wyłożył pan Bartol Inhof, sprawozdawca z -»Archiv f ü r Slavische Philologie«.
Zgoda. W rzeczy samej między spirytyzmem a mesyanizmem niema nic wspólnego, ale do spirytyzmu doprowadziło Preradowicza jego marzycielstwo teozoficzne, które znowu skojarzyło się z patryo- tycznemi uczuciami poety w taki sposób, iż wywołało w nim nastrój duchai nawskróś mesyaniczny.
Żołnierz z zawodu, zmuszony przeto pędzić żywot tułaczy, naj
częściej w oddaleniu od serca ruchu chorwackiego, nie mógł Prera- dowicz brać wybitnego udziału w walce rodaków o prawa swoje; nie pochłonęły go sprawy bieżące, nie roz
trwonił skarbów ducha na układanie szumnych dytyrambów polityczno-patryotycznych, jak wielu z jego współ
zawodników ha polu poezyi, ale natomiast myśli poety zyskały na głębokości, talent na sile.
Idealista aż do szpiku, uważał poezyę za pośredniczkę pomiędzy niebem a ziemią, chciał wziąć »myśli z nieba«, by niemi ogrzać serca rodaków.
Jak Krasiński, szukał w pozornych dysonansach życia akordu boskiego, którym miała być miłość:
Bóg kierował się miłością tworząc światy i rządząc niemi; miłość łagodzi bóle, karmi nas i kształci, ubarwia
traktująca o tak zajmującym przedmiocie, wywołała liczne krytyki tak w naszych jak i zagranicznych pismach. Pomiędzy innemi uwagami i za
rzutami autorowi czynionemi, większość krytyków utrzymuje, popierając swe zdanie mniej lub więcej silnemi dowodami, iż autor mylnie do grona
*) P. Maryan Zdziechowski wydał w roku przeszłym nader cenne studyum p. t. „Mesyaniści i Słowianofile. Szkice z psychologii narodów słowiańskich“, o którem kilkakrotnie w piśmie naszem wspominaliśmy fś w ia t. Rocznik pierwszy, str. 252, 274, 356 i 381). K siążka trakti
rzutami autorowi czynionemi, --- —
j-
j- - - - ■ . , -
mesyanistów zaliczył Piotra Preradowicza. Niniejszą odezwą p. M. Zdziechowski usiłuje udowodnić słuszność swych poglądów. Ponieważ postać P io tra Preradowicza po raz pierwszy, o ile wiemy, za pośrednictwem p. Z. w książce polskiej się ukazała, więc sądzimy, że pożądanem będzie dla czytelników naszych króciutkie streszczenie życia poety chorwackiego, którego portret jednocześnie zamieszczamy. P io tr Preradowicz urodził się 8 marca 1818 r. w Grabownicy w Pograniczu W ojskowem. Będąc jeszcze dwunastoletnim chłopakiem, został oddany początkowo do szkoły -woj
skowej w Belowarze, a następnie umieszczony w akademii wojskowej w W iener-N eustadt, gdzie ośm lat spędziwszy, do tego stopnia odwykł od życia rodzinnego i mowy ojczystej, że zaledwo mógł jako tako z własną m atką się porozumieć. Jakkolw iek przez czas tak długi pogrążony był w atmosferze wojskowej, nie zatracił jednak w sobie ducha poetyckiego, owszem, rozwinął go znakomicie. Bardzo młodo zaczął pisywać wiersze po niemiecku i gorliwie temu się oddawał. Z biegiem czasu niezawodnie wynarodowiłby się zupełnie, gdyby mu los nie nadarzył sposobności . zetknięcia się i zaprzyjaźnienia z gorliwym patryotą i zasłużonym badaczem dziejów chorwackich — Iwanem Kukuljewiczem-Sakcińskim. N astę
pnie spędziwszy ze swym pułkiem cztery lata w Dalmacyi, Preradowicz rozbudził w sobie ducha narodowego i od tego czasu zaczął pisać tylko po chorwacku. Całe życie spędziwszy w służbie wojskowej, w roku 1866 dosłużył się rangi jenerał-majora. U m arł t8 sierpnia 1873 r. w Fahra- feld. W roku 1873 wydano w Zagrzebiu zbiór pism jego p. t. „Pjesnićka djela Petra Preradovica“ . (P rzypisek redakcyi.)
19
146
życie, godzi z rzeczywistością, uszczęśliwia, uszlache
tnia , uświęca, upodobnia wreszcie B o g u , prowadząc do wiekuistego zespolenia z Miłością Przedwieczną.
Z biegiem stuleci, powoli, lecz coraz silniej ogar
nia miłość serca ludzkie, tępi uprzedzenia międzyna
rodowe, kiedyś przemieni ziemię w »raj słoneczny«.
W urzeczywistnieniu wielkiego dzieła miłości, Słowianie mają szczytne, przez Boga im powierzone posłannictwo.
Oto treść mesyanizmu Preradowicza.
Zagrzebski profesor Markowicz słusznie zauwa
żył, źe Preradowicz przedewszystkiem i najgoręcej ukochał swoją Chorwacyę,
ale wyobrażał ją jednak nieinaczej, jak nierozerwal
nie i miłośnie zjednoczoną z innemi latoroślami po
łudniowo - słowiańskiego szczepu, wreszcie obejmo
wał sercem Słowiańszczy
znę całą, nie przestając ni
gdy marzyć o wszechsło- wiańskiej zgodzie. Te po- ezye, które natchnęła mi
łość ojczyzny, zawsze u P re
radowicza z religijnem po
dniesieniem ducha i rzewną modlitwą zespolona, stano
wią najwonniejsze kw iaty na niwie twórczości pie
śniarza chorwackiego, ale napróźnobyśmy w nich szu
kali uczuć m esyanicznych;
uczucia te odbiły się prze
ważnie na poezyach rze
czom słowiańskim poświę
conych , niewiele ich jest, ale, źe się odnoszą nie do jednego roku i nie do je
dnej epoki, lecz rozsiane są na całem paśmie lat pracy Preradowicza, więc świadczą, źe poeta przez życie całe zastanawiał się nad losami wielkiej rzeszy ludów słowiańskich, nad du
chem ich przeszłości dzie
jowej, oraz nad ówczesne- mi dążeniami. Już w je
dnym z pierwszych utwo
rów swoich witał poeta różowrą jutrzenkę świtającej mu chorwackiej i wszechsłowiańskiej jedności (»Zo
rza« 1844), witał usiłowania braci Czechów: te pszczoły nasze — w ołał — sączą wszystką słodycz z kwiatów słowiańskich i kładą ją do tych ułów św iętych, co nam świecą nad W ełtaw ą (»Pszczoły słowiańskie«
1845), witał dążenia narodowe R usinów ; im w ię
cej — zachęcał i c h — rąk w rodzinie, tem lżejszą praca wspólna (»Do Rusinów« 1850), ubolew ał, źe Polacy stali na przeszkodzie urzeczywistnieniu zgo
dy słowiańskiej (»Do Polaków« 1850), naród "wę
gierski przyrównywał do m gły ciemnej, zawadzającej zbliżeniu wzajemnemu i poznaniu ludów słowiań
skich, lecz dajmy im p o k ó j, m gła ta p ry śn ie , gdy nastanie »dzień słowiański« (»Iskierki ze W schodu«
pośmiertn.), niejednokrotnie i z siłą potępiał od
wieczne wrogie zamiary plemienia Germanów wzglę
dem »Synów sławy«. W tem wszystkiem nie upa
trujem y jeszcze mesyanizmu, ale już go przeczuwamy, gdy poeta zaznacza zasadnicze przeciwieństwo dziejo
we W schodu i Zachodu (»Na Grobniku« 1851), gdy dowodząc, źe światło wiary błysło ze W schodu' dla ludów, dodaje, iż Zachód tem światłem rozpalił ogni
ska liczne i świetne, które już zgasły, pozostawiając same popioły, wówczas, gdy to samo światło wie
kuiste i dziś jeszcze łagodnie oświeca zaciszne do
mowe ogniska Słowian (»Iskierki ze W schodu«); aż wreszcie staje się Preradowicz skończonym hołdowmi- kiem mesyanizmu, gdy w »Powołaniu Słowian« (i860)
opowiada, źe Bóg, rozta
czając dary swoje pom ię
dzy . narody, dał mądrość tym , tkliwość uczuć tam tym , waleczność znów in
nym , Słowian zaś obdarzył nadto siłą miłości, aby mo
gli zbawić świat, gdy po
padnie w b łę d y : bądźcie mu stróżami, wstrzymajcie od u p a d k u , oświećcie, usz
częśliwcie, wiejcie weń du
cha mocy, wznieście ku w y
żynom. Ale najzupełniej
szym wyrazem preradowi- czowskiego mesyanizmu jest oda »Slavjanstvo« 1865.
Przejęty wielkością id ei, z wyżyn zachwytu liryczne
go wylewa nam poeta te wszystkie uczucia, które budziła w nim myśl o Sło- wiańszczyźnie; wylewa je stylem podniosłym, przypo
minającym to improwiza- cy ęz »Dziadów«, to poezye Krasińskiego (Psalm Dobrej W oli szczególnie), tak, iź- byśm y przypuścili, źe obe
znany z literaturą naszą poeta chorwacki świadomie wstępował w ślady mi
strzów naszych.
»Głowę chylę ,— zaczy
na poeta — i kolana zgi-
»nam przed to b ą, wielki,
»możny, zacny świecie sło-
»w iański2). O ! d rż ę , by
»struny mi nie pękły, gdy je poruszę, błyskiem
»światła twojego rozpłomieniony. A by pieniem go-
»dnem ciebie uczcić, chciałbym mieć struny ze złota
»promieni słonecznych, nad oceanu obszarami chciał-
»bym je rozciągnąć i w tęczę z nieba oprawić, a pieśni
»mojej niech by wtórowały głębie morskie, wiatry, pta-
»ki, natura cała! U ciskany zewsząd i poniewierany, tak
»jesteś silny i świeży, o świecie słowiański, źe za ka-
»źdem poruszeniem twojem drży twój w róg odwie-
»czny. Ze znamieniem krzyża na chorągwi, lecz du-
»chem chciwego łupiestwa wiedziony, ów w róg okrutny
»ręką zbójecką, w imię godła Zbawienia, krzyżował
2) "Wyraz „Slavjanstvo“ nie może być oddany przez naszą
„Słowiańszczyznę“ , dokładniej odpowiada niemieckiemu „Slaventhum “ , zawierając pojęcie całości ziem i ludów słowiańskich z ich przeszłością, teraźniejszością i przyszłością.
Ś W I A T
Ś W I A T 147
»lud najpobożniejszy, najzacniejszy na świecie. Lecz
»ty się nie mściłeś, ludu słowiański, pojąłeś, źe ka-
»mieniem jesteś granicznym pomiędzy światem oświe-
»conym już promieniami W iary, a tym , który ślepy,
»pojąłeś, iż garście światła z Zachodu powinieneś na
»dalekim rozsypywać Wschodzie i wierny pięknemu
»posłannictwu, piersią bohaterską broniłeś chrześciań-
»stwo przed nawałą barbarzyńców. Lecz inne jeszcze
»i szczytniejsze: masz przed sobą powołanie: niezatar-
»temi głoskami wyrył Stwórca na przestworach gwia-
»ździstych prawo miłości, która rządzi światem, a was,
»ludy słowiańskie, oblubieńcami Nieba obrała. Lecz
»ciężkim na ziemi jest los Nieba oblubieńców, ciężkie
»Bóg zsyła na nich pokusy i dotąd gości pośród was
»jadowita żmija zazdrości i nienawiści. Otrząśnijcie się
»ludy, dajcie się natchnąć m yślą, źe jedność jest ce-
»lem waszym, ale jedność nie m artwa i kornie zno-
»sząca jarzmo jednego, lecz żywa i zgodna, każdemu
»z was wolność zapewniająca. Niech Tatry, Bałkany,
»Ural zapłoną wam, jako nowy H oreb Ducha Bożego,
»przemawiającego do was; niech W o łg a i Dunaj, W isła,
»W ełtawa i Sawa będą wam jako Jordany nowe,
»uświęcające myśli nowonarodzone wieku nowego. Nie-
»chaj zajaśnieje wam słońce miłości, zrzućcie pychę
»i zazdrość, ręce wzajemnie sobie podajcie, a światu
»całemu zaświecicie nieznanym dotąd, wspaniałym przy-
»kładem m yśli miłości pośród was wcielonej, i — świat
»wdzięczny podda się światłu waszemu, a królestwo
»miłości, przez księgi święte przepowiadane, zapanuje
»na ziemi«.
N ader pobieżnie streściłem długą, wierszową, a znamienną w twórczości Preradowicza odę. Nie
którzy krytycy słusznie ubolew ali, żem w książce mojej opuścił Kollara. Ale, zapytam, jakaż różnica pomiędzy mesyanizmem Preradowicza, a poety cze
skiego? Chyba ta tylko, źe Kollar, głębiej przejęty nieszczęściami narodu swojego, wszystkich sił ducha użył tylko na to, aby w formie poetycznej podać rodakom marzenia swoje o jedności wszechsłowiań- skiej, Preradowicz zaś, spokojniejszy i trzeźwiejszy, lepiej odpowiadający niemieckiemu ideałowi ■»Kün
stlerische R uhe«, ze szczególnem upodobaniem go
ścił w sferach oderwanych od smutnej rzeczywistości i wolał marzyć o Wysokiem posłannictwie wieszcza, o miłości rządzącej światem i o dalekiem wypełnia
niu myśli Chrystusowych na ziemi, niźli o sprawach bieżących. Z tego powodu Kollar ogromnej na razie używał wziętości i wpływu, dziś zaś jest mało czy
tany, wówczas, gdy Preradowicz długo żyć będzie w pamięci rodaków.
W szkicach moich kładłem właśnie nacisk szczególny na ów spokój artystyczny Preradowicza, który go chronił od »jałowych kazań na tem at pan- slawizmu«, przez to może zanadto pozostawiłem w cie
niu jego zapędy m esyaniczne; mniej więc dziwi mię, źe recenzenci, którzy dzieł Preradowicza nie czytali, mogli powątpiewać o jego pokrewieństwie duchowem z Mickiewiczem, Słowackim i Krasińskim , ale bardzo dziwi, że recenzenci specyaliści w rzeczach słowiań
skich nie chcą widzieć zaczątków mesyanizmu w poe- zyi autora »Snu W iły«.
Jeśliby nawet — mówią mi — znalazły się ślady mistycyzmu w patryotycznych marzeniach Prerado
wicza, to te są tak małoznaczne, źe nie dają prawa
zaliczyć go do mesyanistów;—tego zarzutu za poważny uznać' nie mogę. Przekonaliśmy się, źe poetę naszego przez całe życie żywo obchodziły spraw y słowiańskie i źe w utworze tak obmyślonym i opracowanym jak
»Slavjanstvo« dał zupełny wyraz uczuciom swoim mesyanicznym, opierając wiarę w przyszłe przodowni
ctwo Słowian nie na ich sile fizycznej lub pierwszeń
stwie cywiłizacyjnem, lecz na sile miłości, którą ich Bóg miał obdarzyć, — dodajmy do tego, źe idealista, żądzą prawdy i dobra pałający, a w marzeniach za
światowych zatopiony, dobrnął nareszcie do spiryty
zmu, źe naukę tę — skrajny wyraz mistycyzmu — uczcił w pięknej odzie pośmiertnej mianem Słońca Nowego, które z nizin ziemskich podnosi ludzi ku niebu i otwiera im podwoje świata zagrobowego, że urzeczywistnienie królestwa Bożego na ziemi czynił zaleźnem od rozpowszechnienia nauki nowej, źe lata całe pracowmł nad niedokończonym nigdy poematem
»Pustelnik«, w którym pragnął na wieczne czasy przekazać rodakom zasady tej nauki, wyobrażającej ową ideę miłości, we wcieleniu której znaczny udział mieli wziąć Chorwaci, jako cząstka Słowiańszczyzny, źe w pełnej polotu acz mglistej odzie na cześć Ś. S.
Cyryla i M etodego nauczał o dalekiej jakiejś przy
szłości, gdy grób przestanie być postrachem dla ludzi, gdy śmierć przedzielać nie będzie świata doczesnego od zaziemskiego i gdy św. bracia apostołowie znów przewodzić będą rzeszom słowiańskim, rozżarzając ich dusze ogniem miłości niebieskiej... a zestawiwszy to v wszystko, zgodzimy się chyba, źe Preradowicz był poetą o nastroju ducha całkiem mesyanicznym, gdyż wiarę w posłannictwo Słowian ściśle kojarzył z mi
styczną, i to skrajnie mistyczną religijnością.
Objawy mesyanizmu u Słowian badałem ze sta
nowiska psychologii, obchodziły mię przeto nietylko utwory, w których się odźwierciedlił ów kierunek, ale też postacie duchowe wieszczów wyobrażających ducha narodu: otóż jeżeli nie pod pierwszym, to pod tym ostatnim względem Preradowicz może być śmiało zestawiony z Mickiewiczenn Jako pisarz - mesyanista, jako apostoł idei, zdziałał Preradowicz niewiele, ale co się tyczy nastroju ducha, to znajdujemy w nim też same cechy znamienne, co u Mickiewicza i Sło
wackiego, tę wiarę w pierwszeństwo Słowian, to głę
bokie przeświadczenie o ożywiającym ich duchu mi
łości, ten popęd do nowatorstwa religijnego.
Gwałtowny prąd mesyaniczny porwał w połowie stulecia bieżącego olbrzymów poezyi naszej: dwu z nich zapędził na bezdroża, aż nasz wieszcz-psalmi- sta znalazł dlań ujście w nauce Kościoła; również na bezdroża, na błędniejsze nawet niż Mickiewicza i Sło
wackiego poniósł ów potok szalony Gogola, ojca no
woczesnego realizmu powieści rosyjskiej, ■ — ogarnął słowianofilstwo, dzisiaj przez znakomitego spadkobier
cę zasad Chomiakowa mężnie ale bezskutecznie kie
rowane ku tej przystani, którą nam już wskazał twórca »Irydiona«, — poruszył wreszcie Szewczenkę i Preradowicza. Pieśniarza chorwackiego wyróżnił jakiś spokój sympatyczny, bo poważny i szlachetny, spokój ten uchronił go od krańcowości, od których nie zawsze umieli się obronić inni mesyaniści, ale też pozbawił lotu orlego, nie dał mu wzlecieć na tę wy
sokość, zkądby królować mógł narodowi swojemu.
M. Z D Z IE C H O W S K I.
148 Ś W I A T
L I S T K I .
O P A M I Ę C I !
Sm utne, ciche, puste po k o je! Czem u. w nich tak cicho, czemu ściany tak nieme, okna tak białe? Co ztąd wyrwało ruch i miękkie, ciepłe uczucia, zkąd ta tak surowa pow aga, co za serce chw yta? — To dom nazajutrz po pogrzebie.
Przychodzę do stolika, przy którym ona robiła ro b o tę : naparstek porzu
cony, nici potargane, skrawki materyi patrzą na mnie tak, jakgdyby miały oczy.
Odwracam się, — czyż nie jej kroki słyszę ? W szak to ona kaszle ? Och, ja się mylę. — Jej tu nie ma i nie będzie jej nigdy, nigdy, przez ciąg długich lat strasznych.
Co mnie pociągnęło do jej biurka? Upadnę chyba, a czoło rozbiję o ten , blat twardy.
Czemuż nie mogę nic więcej wydobyć z tych słów kilku, na tym kawale papieru pozostałych, czemuż niczego ta książka przez nią otwarta, nie powie? O, goryczy!.. Przemówcież, powiedzcie, odgadnąć was nie m ogę! Nie możeż to być, by choć tu cząsteczki jej ducha nie zostało! Boleść mnie tak przygniata, źe nie ukryję się przed nią, chyba na ziemię upadłszy, proch z pod stóp jej całując.
Święta moja, co z tobą?
Nigdyź ty do mnie nie przemówisz, nigdyż cię nie ucałuję, nigdyż przez wzrok twój nie odgadnę myśli twojej ?
Och, jak pusto, ja k pusto! Boże! wszystko, byle nie taka pustka!
A tam zimno, gdzie ty leży sz... tam ciemno! Tam wiatr wstrząsa drzewami, a piasek ciebie gniecie, piasek nad którym stały te długie czarne postacie. — W iecznieź one tak stać będą w myśli mojej ?
Jednak żyć trzeba bez ciebie. — Nie, ja chyba tak żyć nie będę. — Jednak trzeba. Cóż ja zrobię?
Oto, wstanę zrana, przyjdę na herb atę, a nie zobaczę ciebie, coś mi ją zawsze robiła. Siądę i będę patrzał na miejsce to puste, na którem się opierała ręka twoja. A później wiem, co zrobię. U klęknę i stół ten poca
łuję, a później na głos się rozpłaczę i ucieknę daleko, na pole, do la s u ...
A gdy wrócę i drzwi będę otwierał, pomyślę; źe ty może z poza nich spojrzysz na mnie i rozboleję się znowu, gdy tego nie będzie. A może cud się stanie, może mnie powitasz wzrokiem swym jasnym. Może ja zwarjuję? — O, bodajby zwarjować, byle ciebie widzieć.
Gdy czytać będę, z każdej kartki powieje ku mnie postać twoja. I wzrok jasny i ręce białe... i później te czarne postacie nad twym grobem ...
E , cóż to za życie? Nie wiem, czemu mi samobójstwm nie przychodzi do głow y; co za życie! — Pusto będzie, drzwi się nie otworzą, ty nie wejdziesz. Biedneż serce moje, duszo biedna, tęsknoto ogrom na...
Przyjdą i powiedzą: idź, pracuj. — O , ucieknę daleko, gdzie nikt mnie nie dojrzy. — Spojrzę w niebo jasn e, gdy wiosna nadejdzie i przez uśmiech jego, ciebie przypomnę.
Szaleństwo, szaleństwo, szaleństwo!
za siebie, za ludzkość c a łą !
N I C O S C .
Upadam na kolana przed śmiercią, upadam zmęczony bezsilną z nią walką, szaloną chęcią wynalezienia czegoś, coby podniosło mię z nicości.
Nie będę bezsilnych rąk moich łam a ł, błagać nie będę darem nie, bo z ucisku serca mojego wołałem długo, długo, a nikt mię nie wysłuchał.
W szystko, co mię otacza, tak małe i drobne: życie, Judzie, rzeczy, idee.
Ja sam tak marny, jak puszek z piersi gołębia, wichrem miotany.
A przecież przeczuwam coś wielkiego, w porównaniu z czem wszystko tak mi się lichem w ydaje; tylko to wielkie nie chce się wcielić, wypowiedzieć w formie jakiejś wyraźnej, a ja , pragnąc je ściągnąć ku sobie, duszę rozdzie
ram , a serce łamię.
U padam , lecz upadam z krzykiem rozpaczy na ustach, z przekleństwem
» K T O Ś T Y , O G R O M O W Ł A D N Y ! «
Paskal każe cię szukać, by nie wpaść w potępienie w życiu przy- szłem, lecz ja nie stoję przed tobą, panie, jak ten co wynagrodzenia żąda.
Ja ciebie pragnę! Jak wyschła ziemia o deszcz woła, jak pisklę o pokarm do swej matki, tak ja pożądam ciebie, o nieskończoności, spokoju, abso
lu c ie ! —: Ja konam nie mając ciebie, — ja rozpaczam, gdy dłoń czyją uścisnę, na myśl, że się te ręce na wieki rozpłaczą; ja rozpaczam , gdy uśmiech twarz czyją zabarwi, bo i on się rozproszy w nicości. T ak stoję
\ wpatrzony w ciebie wiecznie i niewidzący twej twarzy, zakrytej żałobą.
A odejść od ciebie nie m ogę, bo zhańbionym się czuję, że ciebie po
rzuciłem. — Odrzucam daleko myśl od ciebie i znów do niej powra
cam. — Jest-że to życie?
W I T O L D P R U S Z K O W S K I .
Z W ystaw y To w Przyj. Sztuk Pięknych w Krakowie.
W łasność L. Michałowskiego.
N I E D Z I E L A Z I E L N A .
Ś W I A T
150 Ś W I A T
O, panie! czemu na pytanie nawet echo nie odpowie z wieczności.
Przed tobą samym jestem tylko tem, czem ty mnie zrobiłeś. Boleścią rozbity, z duszą przygotowaną na gospodę dla ciebie, gdybyś się w niej rozwinąć mógł z wijatyku.
Czemuż samotny jestem przed tobą, jak kw iat jakiś dziki, wyrosły na bagnie, pod nieba ogrom em ! Jęczę tylko, jak człowiek głęboko zraniony, gdy marzę o tobie. Nie jest już myśl ma orłem śmiałym;
zabiłeś mi ją , zabiłeś tajemnicą.
Z A L A T T Y S I Ą C E .
Na wysokiej platformie, umieszczonej na szczycie wieży, a wyglądającej jak orle gniazdo, między szafirem dalekiego nieba i białą pianą wzburzonej morskiej powierz
chni, stało dwóch ludzi smutnych.
— Odgadliśmy wszystko — mówił jeden — wszystko, co było do odgadnię
cia, stoimy przed niedościgłem.
— Tak — odparł drugi — osiągaliśmy wiedzę przez ciągłe uogólniania. Oto stoimy przed największem uogólnieniem. Czemże go objaśnimy, co poczniemy teraz?
— Objaśnialiśmy stosunki, — oto m amy przed sobą bezwzględność.
— Um iem y badać skończoność, gdy przywiodła nas ona do nieskończoności, cóż poczniemy?
— W idzieliśmy podobieństwa i różnice; tu — ni różnic, ni podobieństwa!
— Doszliśmy do przepaści niezgłębionej tajem nicy; cóż pocznie ludzkość bie
dna? Odbiedz-ie jej tam zkąd przyszła, czy zginąć w tej głębi bezdennej?
— D la tegoż żyła ludzkość, by zginąć? — Spójrz na to mrowisko ludzi, dą
żące w zwartym szeregu tu, gdzie my stoimy. — Czegóż ona tu idzie?
— Idzie tu ona po praw dę, cel bytu.-— O, nieszczęśliwi, jak bardzo się mylą!
Nigdzie, nigdzie jej nie znajdą! I dzieci, co wejdą tutaj po trupach swych ojców, z rozpaczą zawołają o odpowiedź, a głos ich zginie w nieskończoności.
— O nie! byt jest dla bytu, życie dla życia! Niech wrócą lepiej, by żyć na nowo! Nie upaść im przed tem bezwładnem cielskiem tajemnicy!
— Żyć bez celu, żyć nauczonemu doświadczeniem, że celu nie m a! W szak cel, to nieodłączna cząstka życia! to pani jego! Za m ną każdy, kto wierzył wr praw dę, której nie ma; za m ną kto piękno, kto święty ideał ludzkości ukochał.
Pobiegł z wzniesionemi ramiony do brzegu platform y i zniknął między niebem a ziemią, w niezgłę
bionej przestrzeni, gdzie się rysow ały surowe skał kontury — i jak lew raniony — morze ryczało.
Cisza nastała, g d y odszedł ten, co śmierć wezwał; towarzysz jego zstępował wolno ze spuszczoną głową, po marmurowych schodach wieży. Gdy zstąpił na ziemię, zbliżył się do morza i rozciągnął, jak włoscy laza- roni na piasku wilgotnym , by patrzeć na gwiazdy, ■wyglądające z tajemniczego szafiru, słuchać szumu fal morskich.
Może go wschodząca jutrzenka ogrzeje łaskawym swym promieniem, wiatr zapach kw ietny przyniesie, jaskółka skrzydłem wilgotnem głow ę owionie rozpaloną...
%
W I O S N A .
Będzie w iosna: różami kapać będą ogrody, opalem zabłyśnie jezioro i prze
leci szmer cichy, gorący, słodki, odsunie się niebo wyżej i fiołkami łąki zakwitną.
Czarna sosna zachwieje swoją głow ą nad drobną traw ą zieloną i obłok biały igrać będzie ze złotą tarczą -księżyca i zdaleka słowik zanuci i trelem w y
buchnie. Tu wrota zaskrzypią, dzwonek podróżny doleci, pies zaszczeka.
I z przeźroczy powietrza raz jeszcze jaśniej powita mię to, czego nie znam.
R az jeszcze nieskończoność powoła mię do siebie, a czyż ja to wołanie w ytrzy
mać zdołam ?
Ona może się dla mnie stać rusałką, co Strzelca z uśmiechem na ramiona poryw a, aby go od świata oderwać. Ona może mi być balladą, co królewnę z krużganku za wędrownym śpiewakiem powiedzie, i różą, co wonią rosę z po
wietrza ściąga, wodą srebrzystą i chłodzącą, co samobójcę w z y w a ...
J
ó z e f aK
r z y ż a n o w s k a.
Z H I S T O R Y I
(Ciąg
Franciszek A n to n i Mesmer był synem niezamo
żnego leśnika w jednej z wiosek nadreńskich. U ro
dził się w- r. 1734. Od dzieciństwa zdradzał zamiło
wanie do samotnych rozmyślań i do obserwacyi natury.
Szczególniej zaś interesował go widok wód płyną
cych i nieraz idąc brzegiem R enu spóźniał się do
M A G N E T Y Z M U .
dalszy).
szkoły, zagalopowawszy się między skały, za ujściem jakiegoś tajemniczego strum yka. Moźnaby powiedzieć, że ten obraz -wspaniałej rzeki opanował jego bujną wyobraźnię, nadając tło żywe i malownicze jego po
glądowi na przyrodę i jego przyszłej te o ry i: »po
wszechnego płynu, przypływ u i odpływu«. Że Me-
Ś W I A T 151
smer pierwotnie studyował filozofię o tem mamy wzmiankę w jego dyplomie lekarskim, zaczynającj^m się od słów: »Ponieważ wysoce uczony pan Antoni Mesmer rodem z_ M eesburga w Szwabii, filozofii do
ktor, po wieloletnich studyach lekarskich i złożywszy już piśmienna, próbę swej uczoności, żąda od nas dyplomu doktora medycyny, pośpieszamy niniejszem tem u tak uprawnionemu życzeniu zadość uczynić.
Stwierdziwszy jego wiadomości z całego obszaru me
dycyny, oraz wysłuchawszy obrony jego rozprawy p. t. »O wpływie planet na ciało ludzkie«, i przeko
nawszy się, źe w tym wzlędzie okazał on znakomite oczytanie i znajomość sztuki lekarskiej, chętnie udzie
lam y mu godność, na którą, doskonałemi swemi wia
domościami zasłużył. Z tego tytułu, mocą przyznanei nam przez jej apostolską i c. k. Mość M aryę Teresę władzy, wymienionego Fr. A. Mesmera, dziś d. 31 maja 1766 r. doktorem medycyny mianujemy i uro
czyście udzielamy mu pozwolenie wstąpienia na k a
tedrę medycyny, dawania odpowiedzi i porad lekar
skich, oraz praktykowania tej sztuki w najpełniejszym jej zakresie«. — Podpisani: rektor uniwersytetu wie
deńskiego i 5 profesorów', międy którymi sławny Yan- Swieten, pierwszy lekarz cesarzowej, uczeń Boerhaava.
W rozprawie łacińskiej, o której wspomniałem, Mesmer postawił sobie za zadanie wykryć, czy cza
sem w wierzeniach ludowych o wpływie ciał niebie
skich na ludzkość nie ma części prawdy i doszedł do przekonania, że ciała te mocą ogólnych praw ciążenia, wywołując przypływ morza, działają w po
dobny sposób i na parę wodną i na atmosferę i wogóle na wszelkie ciała powierzchnię ziemi zaludniające, źe jednak tylko w wyjątkowych wypadkach subtelne to działanie na jaw wychodzi. Do takich zaś wypadków należy peryodyczność niektórych faz historyi, a także peryodyczne zmiany w niektórych chorobach, stale się powtarzające i przez wszystkich lekarzy stwier
dzone. W pływ om tym pośredniczy płyn subtelny, wszystko przenikający (który dziś nazywamy eterem) i który w skutek kolejno po sobie następujących zbli
żeń i oddaleń między ciałami niebieskiemi i ziemią przejawia pewien rodzaj przypływu i odpływu. Po
nieważ zaś wszelkie własności ciał czyni Mesmer zaleźnemi od stosunku tego płynu powszechnego do m ateryi grubej, wynika więc ztąd, że wszelkie wła
sności materyi są raz wzmacniane, to znowu osła
biane, w skutek przypływu lub odpływu tej światowej fali. Odnośnie do chorób, takie wzmacnianie lub osła
bianie własności, dotykając przedewszystkiem systemu nerwowego, wzmacnia lub osłabia reakcyę organizmu przeciw stanom patologicznym, będącym tylko naru
szeniem harmonii funkcyj i powoduje bądźto natu
ralne i korzystne przesilenie, bądź też powrót sympto- matów chorobowych. Jeżeli zaś w rzeczywistości zjawiska te są bardziej skomplikowane i mniej regu
larne, niżby to z powyższego wynikało, to dlatego, źe do owych wpływów podstawowych i od naszej woli niezależnych przyłączają się inne bliższe czyn
niki, a mianowicie, że oprócz oddziaływania ciał nie
bieskich na ziemię, a z nią i na wszystkie istoty ziemskie razem wzięte, istnieje także szczegółowe od
działywanie jednych istot na drugie, zależne od ich natury, od ich zbliżeń i oddaleń. Pierwszy fakt obja
śnia nam to, źe po wszystkie czasy i niezależnie od najrozmaitszych, często sprzecznych ze sobą systemów leczenia, chorzy wyzdrawiali lub umierali, źe wyzdra- wiali także bez żadnej pomocy lekarskiej, źe wreszcie
w pewnych epokach, niezależnie od wszelkich usiło
wań ludzkich śmiertelność była większą, w innych mniejszą. To zatem co zwolennicy siły żywotnej od czasów Stahla i przedtem przypisywali zbawiennemu działaniu natury organicznej, to Mesmer sprowadza do czysto mechanicznych przyczyn przypływu i od
pływu owego wszechświatowego czynnika. Drugi fakt, t. j. ten, źe istoty działają także wzajem na siebie, wyzyskuje autor w ten sposób, źe stara się w nim znaleźć podstawy do sztucznego umyślnego oddziaływania jednych na drugie przeciwdziałając tym warunkom ogólno światowym, którym radzi nie- radzi ulegać musimy. Gdyby się udało — mówi on — sztucznie wywołać przypływ, lub odpływ owego czynnika tam gdzie nerw y takiego wzmocnienia, lub osłabienia potrzebują, to tym sposobem moglibyśmy bezpośrednio choroby nerwowe, a pośrednio i inne leczyć, naśladując naturę i unikając tych wszystkich środków obcych i wrogich naturze, których skute
czność głębsza krytyka poddaje w wątpliwość, a któ
rych szkodliwość niestety aż nadto często jest wi
doczną.
W jaki sposób Mesmer wpadł na myśl o mo
żności działania jednych istot na drugie? Pomijam tu wskazówki, które mógł zaczerpnąć z pisarzy X V I wieku, gdyż jakkolwiek dzisiaj, po tem co zro
bił, wydają nam się zrozumiałem! i nawet ściągnęły nań zarzut plagiatu, ale nie należy zapominać, że bez tych naszych wiadomości, wskazówki owe w yglądają tylko jako mgliste niepochwytne mrzonki, mistyczne majaczenia podupadłego gieniuszu, zwykle nadto umyślnie niejasno formułowane i z których bezpo
średni uczniowie Paracelsa, Van-Helmonta i Maxvella żadnej nie odnieśli korzyści.
Możemy wskazać tylko dwa fakta, które myśli Mesmera w tym kierunku zwróciły:
1) Był on sam wrażliwym i twierdzi, źe od dzieciństwa doznawał pewnych szczególnych wrażeń, gdy ktoś stał za nim w niewielkiej odległości, nawet wtedy gdy się tego nie domyślał.
2) Kilkakrotnie podobno zauważył przy puszcza
niu krwi choremu, źe wyciek słabnął, lub powiększał się, w miarę tego, czy on stał bliżej lub dalej cho
rego (dr. Kerner).
Z początku swej leczniczej praktyki w W iedniu Mesmer, niezadowolony z lekarstw, próbował stoso
wać elektryczność statyczną (galwanizm nie był je
szcze wynaleziony) i przez chwilę przypuszczał, źe elektryczność jest właśnie owym czynnikiem powsze
chnym, który działaniu na siebie ciał niebieskich i ziemskich przewodniczy; ale wkrótce zmienił zda
nie. Próby czynione z zastosowaniem leczniczem ma
gnesu zdumiały go powodzeniem. Blachy stalowe różnej formy, wyrabiane wówczas w W iedniu przez ojca H ell’a, znanego i cenionego astronoma, okazały się tak skutecznemi u niektórych chorych, źe znów przez chwilę zaczął widzieć w magnetyzmie mineral
nym sposób sztucznego wywoływania owego przy
pływu i odpływu powszechnego płynu w celach leczniczych. Naprowadził go na tę myśl głównie ten fakt, źe u pewnej dziewczyny, u której różne przy
padłości zależały od uderzeń krwi do głowy, usuwał z łatwością kongiestyę, przykładając trzy blachy ma
gnetyczne, dwie na nogi i trzecią na żołądek. W in
nych wypadkach przyłożenie m agnesu natychmiast usuwało ból, albo też przesuwało go dalej ku koń
czynom. A le wypadek zrządził, źe robiąc na różny
152 Ś W I A T sposób próby, gdy raz w miejsce m agnesu, samą
tylko rękę zbliżył, rezultat był ten sam, albo nawet lepszy, a dalsze doświadczenia wykazały, że proste przesuwanie ręki przed ciałem czyli tak nazwane pó
źniej przez niego »pociągi« sprowadzały różne zmiany poprzednio przypisywane bądźto elektryczności, bądź magnetyzmowi mineralnemu. W niosek jaki ztąd wy
prowadził Mesmer, a mianowicie, że w ciele ludzkiem bez pomocy żadnych obcych czynników objawia się siła, zdolna bieg prądów nerwowych modyfikować, nie był dość ścisłym, gdyż można było także owe zmiany samemu wpływowi imaginacyi przypisać; ale zdaje się, że później Mesmer zarzut ten uwzględnił, chociaż nigdy dostatecznie całego wpływu czynników psychicznych nie oceniał.
W czysto fizycznym na m agnetyzm poglądzie utwierdzi
ła go k u rac y a , przedsięwzięta w szczęśliwych dla niego w a
runkach.
Panna O ester lin, dotknięta histero - epilepsyą była jednem z tych wyjątkow ych »medyówr«, jak je dzisiaj nazywają, z k tóry
mi udają się najsubtelniejsze do
świadczenia magnetyczne. Me
smer przekonawszy się, że mo
żna na nią działać, naw et bez jej wiedzy, a zatem bez wpły
wów imaginacyi, utrwalił w swo
im umyśle przekonanie, że m a
gnetyzm polega wyłącznie na pewnym nieznanym dotąd czyn
niku fizycznym i zaczął w ykry
wać rządzące nim prawa. Gdy już doszedł do pewnych stałych rezultatów postanowił podzielić się niemi z dawnymi swymi pro
fesorami na fakultecie wiedeń
skim.
Przedewszystkiem zwrócił się do barona Störcka ówczesne
go dziekana wydziału, następcy Van-Svietena, używającego wiel
kiej sław y energicznego leka
rza. Trzeba przyznać, że trafił jak k ulą w płot. Przez jedną z tych, dość pospolitych w cha
rakterach sprzeczności, Störck
zwolennik gw ałtow nych środków w praktyce lekar
skiej, był w życiu codziennem do przesady nieśmia
łym i nigdyby karku za nikogo nie nadstawił. Sławę swoją zawdzięczał głównie gruntownej znajomości chemii i tem u, że niezadowolonjr jeszcze z trucizn, jakie Paracels następcom swoim pozostawił, powy- najdywał lub wznowił inne, mające jakoby leczyć nieuleczalne choroby. Z niezw ykłą zręcznością ordy
nował on cykutę, akonit, daturę i inne wytwory ro
ślinne w dozach takich, że nie zabijały chorego, a tylko paraliżowały bóle, wpływem moralnym pod
trzymując właściwą kuracyę.
Gdy mu Mesmer począł opowiadać w jaki spo
sób ruchami i przykładaniem ręki wywołuje lub znosi konwulsye, jak przenosi własności m agnetyczne swego ciała na przedmioty m artwe i takowemi też same skutki wywołuje, Störck uznał go za w aryata, nie chciał wcale być obecnym przy doświadczeniach i we
zwał go, ażeby ogłaszaniem tego rodzaju nowości nie kompromitował fakultetu. Mesmer zwrócił się w tedy do członka Akademii londyńskiej Ingenhouse’a, fizyka znanego z badań nad przewodnictwem ciepła. In- genhouse był już źle uprzedzony przez pogłoski, jakie 0 Mesmerze w świecie uczonym krążyły, a nawet sam opowiadał o nim, jako o szarlatanie, przypisują
cym sobie odkrycie, które »gdyby było prawdziwem, m ogłoby być tylko dziełem angielskiego geniuszu«.
W łaśnie z powodu tych uprzedzeń prosił go Mesmer na doświadczenia do siebie. Ingenhouse przyszedł 1 zastał chorą w a ta k u ; leżała ona omdlała i nie
przytom na na łóżku. Z opowiadania można wnosić, że nie było to zwykłe omdlenie lecz sen magnety
czny, którego jednak wówczas Mesmer nie znał je
szcze, biorąc za zwykłe omdle
nie, to co było stanem specyal- nym. W wypadkach typowych snu m agnetycznego osoba uśpio
na znajduje się pod specyalnym i wyłącznym wpływem m agne- tyzera — jego tylko słyszy i jem u tylko ulega, a przy wyjątkowej wrażliwości naw et na odległość i bezwiednie pobudzaną być mo
że. Zmysł dotyku wówczas za
chowuje się dwojako : albo osoba uśpiona znosi tylko dotknięcie m agnetyzera i reaguje boleśnie na wszelkie inne — albo też nie
•czuje wcale obcego dotknięcia, a dotknięcie m agnetyzera od
czuwa nadmiernie.
Ten drugi wypadek miał miejsce u panny Oesterlin. Gdy Mesmer dotykał ją, doznawała drgań konwulsyjnych, gdy doty
kał . kto inny nie czuła wcale.
Przedewszystkiem więc ten fakt sprawdzono. Następnie Mesmer w skazał, że podobne działanie, może mieć miejsce i bez dotknię
cia — zbliżał więc palec do ręki lub nogi nie dotykając i wywo
ływ ał w nich drganie. Potem toż samo na odległości 8 stóp, po za polem widzenia chorej, która zresztą miała oczy zam
knięte. Następnie działał przez ciała obce, między innemi za plecami Ingenhouse’a i skutek był ten sam. Wreszcie dla pokazania, że ów wpływ indywidualny może być jednak udzielony ciałom obcym przedstawił dwa dośw iadczenia: jedno z ciałami martwemi, drugie z ciałem źywem. Jako ciała m artwe wybrano 6 filiżanek. Jedną z nich wskazaną przez Ingenhouse’a Mesmer potrzym ał kilka minut w swoich rękach po za oczami chorej, a następnie kazał niemi obcej osobie dotykać chorą. Chora pozostała obojętną na dotknięcie innych filiżanek, z wyjątkiem tej, która była magnetyzowana. Ingenhouse jeszcze raz zmienił filiżanki i powtórzył doświadczenie z tym samym skutkiem. W drugiej próbie po wielokrotnem prze
konaniu się, że dotknięcie Ingenhouse’a nie działało na chorą, Mesmer ujął go za ręce i potrzym ał je w swoich dłoniach. Gdy następnie I. dotykał cho
rej, za każdą razą powstawały drgania, tak jakby ją Mesmer dotykał. Przypatrzyw szy się tem u wszy-
Z T E K I S Z K I C Ó W J A N A M A T E J K I .
A R T U R G R O T T G E R .
S Z K I C E Z A L B U M U .
Ś W I A T
I M Ś W I A T stkiemu Ingenhouse oświadczył, że jest przekonany,
ale zarazem po przyjacielsku radził Mesmerowi, ażeby dla miłości karyery odkrycie schował do kieszeni i nikomu o niem nie mówił. Wróciwszy do domu i rozmyślając nad tern co widział zmienił zdanie i po
drażniony nadto tern, że Mesmer wysokiej jego rady nie posłuchał, zaczął ogłaszać, że wszystko to było dziełem kuglarstwa, że widocznie panna Oesterlin była w porozumieniu z Mesmerem i źe w całem odkryciu niema ani słowa prawdy. Pogłoski o tern doszły i do chorej, która dzięki kuracyi magnetycznej miała się już znacznie lepiej, a myśl, że ją posądzono o oszu
stwo dotknęła ją tak boleśnie, że na nowo się rozchoro
wała. Dopiero dalsza kuracya, przywróciła jej ostate
cznie zdrowie, koirwulsye całkiem ustały, a w kilka lat potem wyszła zamąż i miała kilkoro dzieci.
T a i inne kuracye sprawiły, że po mieście wiele mówiono o Mesmerze, ale ciało uczone uważało go wciąż za oszusta. Drażniony tern do żywego, Mes
mer żądał K om isyi akademickiej, któraby orzekła 0 wartości jego m etody i pozwolenia na próby w szpi
talu. Pozwolenie wydano, ale komisyi nie wyzna
czono. Zwrócił się tedy do zagranicznych .Akademij.
Z tych tylko jedna odpowiedziała mu, źe odkrycie jego uważa za złudzenie, inne nie odpowiedziały wcale. Widząc, źe na tej drodze do niczego nie doj
dzie, Mesmer postanowił wyłącznie zająć się lecze
niem chorych, a mianowicie takich, których uważano za nieuleczalnych i których stan dostatecznie był przez powagi i dokum enta urzędowe stwierdzony.
Sądził, że w ten sposób zdobędzie uznanie swej me
tody. W naiwności swojej przypuszczał, że koledzy jego zechcą przyznać, źe się omylili, i dla miłości prawdy przestaną go szkalować. Utwierdziła go w tern przypuszczeniu ■wycieczka, którą odbył w r. 1775 do Monachium, gdzie po licznych szczęśliwych kura- cyach i doświadczeniach na dworze elektora, A k a demia bawarska mianowała go swoim członkiem 1 gdzie w następnym roku wyleczył dyrektora tejże Akadem ii Osterwalda z częściowej ślepoty, połączonej z paraliżem. W róciwszy do W iednia, zaczął w tym duchu pracować i wyleczył kilkoro kalek bądź z za
kładów dla nieuleczalnych, bądź z otoczenia dworu.
Skutek był wprost przeciwny niż m yślał; dotychczas wyśmiewano go tylko i lekceważono, teraz uznano za groźnego w roga, którego wszelkiemi sposobami pozbyć się trzeba.
Sław a M esmera zaczjmała być głośną. Całe miasto mówiło o wyleczeniu panny Zwelferine od 17 lat ociemniałej i pannjr Ossine suchotnicy i histe- ryczki zarazem — także panny Paradis, podobnie jak pierwsza od dzieciństwa niewidomej i zagrożonej nadto obłędem , prawdopodobnie natury histerycznej. Ta ostatnia była córką sekretarza cesarzowej i z tytułu swej ułomności pobierała sute wsparcie. W spomniany wyżej nadworny lekarz Störck leczył ją przez 10 lat bezskutecznie. O kładał ją wizykatoryami, pijawkami i kauteryzow ał; całą głowę przez 2 miesiące trzy
mano w ropieniu, zaś dla uspokojenia wynikłej ztąd irytacyi przez kilka lat przeczyszczał ją i karm ił wa- leryaną. R ezultat był taki, źe do ślepoty przyłączyły się konwulsye gałek ocznych i początki obłędu.
Uważając, źe środki te były za słabe Störck zasto
sował elektryczność pod postacią silnych iskier. Po 3000 wstrząśnień elektrycznych chora wpadła w taki stan rozdrażnienia, że gwałtowne puszczenie krwi okazało się koniecznem. Puszczano więc krew wielo
krotnie i dziwiono się, że mimo tak radykalnych środków chora nie odzyskuje wzroku. W te d y cesa
rzowa wysłała w pomoc drugiego lekarza barona W enzla, który poprzestał na skonstatowaniu faktu, źe chora jest nieuleczalną. Zrozpaczeni rodzice udali się do Mesmera. Ten nie robił wprawdzie nadziei przywrócenia wzroku, ale obiecywał przywrócić oczom naturalną pozycyę i uśmierzyć cierpienia. W tym celu... prowadzał ręką przed ciałem i przykładał dło
nie na głow ę i na oczy. Czwartego dnia skurcz mię
śni ocznych ustąpił — wkrótce potem oko lewe, mniej
sze z pozoru, odzyskało swą pozycyę, a po kilku przesileniach wzrok począł wracać, najprzód pod po
stacią nadczułości na światło a następnie i odnośnie do barw i kształtów. Mesmer był wówczas tyle nie
zręcznym, źe zaprosił dr. Störcka do stwierdzenia postępów kuracyi. Störck z kwaśną miną winszował mu powodzenia, a za oczami intrygow ał przeciw k o ledze. Do intrygi przyłączył się i dr. Barth, uważany wówczas za pierwszego okulistę. Przyczyna zawiści była bardzo prosta: Cesarzowa dowiedziawszy się z gazet o powodzeniu kuracyi, którą ojciec chorej ze wszystkiemi szczegółami w dziennikach ogłosił, życzyła sobie, żeby jej pannę Paradis przedstawiono.
Trzeba było temu zapobiedz, gdyby bowiem kuracyę doprowadzono do końca z wiedzą cesarzowej, pier
wszy lekarz nadworny i pierwszy okulista mogliby utracić stanowiska — i kto wie, czy ich miejsca nie zająłby »szarlatan« Mesmer. Nastraszono tedy rodzi
ców, że cesarzowa ma zamiar stwierdzić wyzdrowie
nie panny Paradis, ażeby jej odebrać pensyę, jako przyznaną tylko dla jej kalectwa. Ojciec dal się ła
two przekonać i postanowił kuracyi nie kończyć, ale m atka oparła się zrazu. Nastąpiły sceny domowe, w skütek których dziewczyna znowu zapadła w cho
robę, ale jeszcze pozostawała u M esmera na kuracyi.
Nareszcie pewnego pięknego poranku Mesmer otrzy
mał na piśmie urzędowy rozkaz Störcka, jako pier
wszego lekarza, ażeby zaprzestał leczenia. Cesarzowe zaś przekonano, źe wszystko było oszustwem, co tem łatwiej im przyszło, źe chora po przerwaniu kuracyi i po różnych burzliwych przejściach, które tu pomi
jam, na nowo wzrok straciła.
Zmęczony tą Syzyfową pracą i przekonawszy się źe nie będzie prorokiem w swoim kraju, po 12 latach praktyki, porzucił W iedeń i udał się do Paryża.
Zrazu Mesmer nie miał zamiaru zajmować się leczeniem chorych w Paryżu. Chciał tylko odpocząć po pracy i zawiązać stosunki naukowe — wreszcie myślał przedsięwziąć szereg dośwńadczeń, mających na celu wykazanie istnienia magnetyzmu, niezależnie od jego użyteczności terapeutycznej. Sądził, że tym sposobem uniknie głosów zawistnych. Pierwsze też jego próby wobec p. Le R oi dyrektora Akademii N auk i kilku innych uczonych miały ten charakter.
Mesmer nie leczył, okazywał tylko, że działaniem magnetyzmu można wywoływać i znosić pewne w ra
żenia, przytępiać lub pobudzać każdy ze zmysłów, wywoływać halucynacye, dawać czuć zapach siarki tam gdzie go niema, lub całkiem węch znosić, zmie
niać smak wody, wywoływać i znosić sztuczne opu- chnienia, przeprowadzać ból pod palcem i t. p. D o
świadczenia te były tak przekonywające, źe Le-Roi podjął się wnieść sprawę magnetyzmu na posiedzenie Akademii. W oznaczonym dniu Mesmer z bijącem sercem czekał chwili, w której Le-Roi miał głos zabrać. Dziwiło go tylko, jako nowicyusza, źe wielcy
%
Ś W I A T 155 uczeni głośno rozprawiają ze sobą zamiast słuchać
wywodów mówcy. Le-Roi kilkakrotnie wzywał do spokoju, zatrzymywał się, czekał, nic to nie poma
gało, akademicy jak pierwej wchodzili spóźnieni, tak teraz wychodzili z pośpiechem. Zostało kilkunastu, w części drzemiących, w części rozmawiających. W i
dząc, że Le-Roi nie kończy, jedni żądali żeby prze- j rw ał i złożył rozprawę do aktówT, drudzy śmieli się i żartowali. W ówczas Mesmer sam prosił Le-Roi, ażeby przerwał i rzecz na inny dzień odłożył.
Debiut ten nie wiele obiecywał. Jednakże kilku członków Akademii zaciekawionych później prywat- nemi doświadczeniami żądało, żeby Mesmer dowiódł im skuteczności magnetyzmu w terapii. Nauczony doświadczeniem Mesmer bronił się, utrzymując, że tego rodzaju dowody właśnie najbardziej są niepo- chwytne i najwięcej dają powodów do sporów. K aż
demu bowiem służy prawo przypuszczania, że i bez pomocy magnetyzmu chory mógł był przyjść do sie
bie. W idząc jednak, że teoretyczne doświadczenia nie mają dość siły, zgodził się na próbę terapeutyczną.
Postanowiono, że Mesmer zajmie się leczeniem kilku chorych, uważanych za nieuleczalnych i których stan został stwierdzony piśmiennie przez lekarzy fakultetu paryzkiego, że z tymi chorymi odbędzie trzymiesię
czną kuracyę, po której komisya Akademii sprawdzi rezultaty. K w estya zdawała się dobrze postawioną
(Ciąg dalszy
i Mesmer dla większego spokoju, zabrawszy kilku owych chorych przeniósł się do wioski Creteuil pod Paryżem. Byłoto w maju 1778 r. Dokum enty co do stanu chorych, podpisane przez różnych członków fakultetu przesłał Mesmer Akademii i zajął się gor
liwie leczeniem ; w trzy miesiące potem, niektórzy z jego chorych całkiem przyszli do siebie, inni do
znali większej lub mniejszej poprawy. Gdy się zbliżał koniec sierpnia, a mianowicie dnia 22, Mesmer zwró
cił się do Akademii z listem, przypominając obietnicę i prosząc o wskazanie dnia, w którym komisarze Akademii raczą przybyć dla sprawdzenia postępów kuracyi. Komisarze wcale nie przybyli, i nawet od
powiedzi żadnej na swój list nie otrzymał.
Zdawałoby się, że miał już dosyć czasu do prze
konania się, że kto chce nową prawdą obdarzyć ludz
kość, ten nie powinien się zwracać o uznanie do starych powag, ale robić swoje i patrzyć końca, nie oglądając się na krzyki. Powinien był wiedzieć, że fakultet paryzki tak samo w swoim czasie potępiał nowatorów, którzy leczyli febry chiną i że nazywał szarlatanami umysły słabe przypuszczające w orga
nizmie krążenie krwi. Nietylko nazywał ich szarlata
nami, ale skazywał wyrokami parlamentu. Do X V II w.
nikt o tem nie słyszał (Harvey zmarł 1658) i dobrze było. Skądże magnetyzm bardziej od krwi niepo- chwytny miał mieć przywilej uznania?
D
r. J . O
c h o r o w i c z. nastąpi).
M E T A M O R F O Z Y B A Ś N I .
( S Z K I C L I T E R A C K I ) . (Ciąg dalszy).
K obieta w tym idealnym, bohaterskim świecie nie ustępuje mężczyźnie. Średniowieczny kult objawia się tu w całej potędze: kobieta nie jest ani pokorną służebnicą, pozbawioną praw wszelkich, oddaną na łaskę i niełaskę mężczyzny; nie jest to także ab
strakcyjna istota, której składano hołdy, która samem spojrzeniem i uśmiechem zagrzewała rycerzy do wiel
kich czynów, a w nagrodę pozwalała im nosić swoje kolory. Nie, na bohaterkę epopei romantycznej padły jasne promienie Odrodzenia, a Odrodzenie pozwalało kobiecie .pić z czary wiedzy, pracować na niwie nau
ki razem z mężem lub bratem, a nawet widzimy ją w »Dworzaninie« dopominającą się praw równych mężczyźnie, spotykam y naw et owo zdanie, dziś jeszcze nie wprowadzone w życie, iż każdemu powinno być wolno robić to wszystko, czemu podoła. Otóż boha
terka poematu rycerskiego jest towarzyszką przypu
szczoną do jednakich praw i prerogatyw, mającą zna
czenie zarówno w boju — siła jej bowiem nie ustę
powała męskiej, jak i w pokoju, w którym sprawowała znakomite urzędy. Idealna para wystawiona przez twórcę największej epopei romantyczno - rycerskiej, odczuwa miłość, jaka tylko pomiędzy równymi sobie istnieć może — miłość doskonałą, wypróbowaną, wyższą nad wszelkie pokusy.
W krótce bohaterowie poezyi pozbyli się ciężkich zbroi, zachowali tylko niektóre swoje przymioty i wła
ściwości. Rycerze i rycerki zamienili się w pasterzy i pasterki gruchające tkliwie, ale i pomiędzy nimi zachował się stosunek równości i mają miejsce owe nieskończone dysputy o prawach i sercu, o potędze
miłości, o więzach narzuconych uczuciem. Zresztą tak samo jak w epopei: czarodzieje, zaklęcia i dziwne awantury grają tu niezmierną rolę. Owe epopeje i sie
lanki są to bajki cudowne, które poeci opowiadają biednej ludzkości, aby chociaż na chwilę zapomniała o uciskach i nędzach, które ją gniotą. W ogóle im stan społeczny jest gorszy, im w jakiej epoce życie jest trudniejsze, bardziej niewolnicze i poddane nie- pewniejszym kolejom, tem bardziej poezya od niego się oddala, jak gdyby chciała ocalić przynajmniej w świecie myśli ideały, od których świat jest tak dalekim. Jest to epoka beznadziejna, w której marze
nia biegną swoim szlakiem, nie dążą nawet do urze
czywistnienia, bo to zdaje się wprost niemożliwem.
Rozłam pomiędzy myślą a światem jest zbyt wielki.
Dopiero zbliżając się do naszych czasów litera
tura się przekształca, w X V III wieku nie buja już ona w niedostępnych sferach, ale próbuje odzwier
ciedlać życie, jak to widzimy w utworach angielskich Richardsona, Fildienga, Sterna, albo też staje się odbiciem politycznych i socyalnych dążeń jak to ma miejsce, w literaturze francuskiej. Dość wspomnieć ten
dencyjne utwory Voltaire’a, Diderota, dydaktyczne po
wieści Rousseau. Pierwsi wyśmiewali na potęgę obecny stan społeczny, drugi zakreślał plany idealnego wy
chowania (Emil), idealne miłości (Nowa Heloiza), a wre
szcie w poważnej książce (K ontrakt społeczny), rzucał podwaliny nowego państwowego i towarzyskiego ustro
ju. Pod formą poezyi, powiastek, opowiadań, kryły się
głębokie myśli, śmiech pobudzony był satyrą, a owe
utwory lekkie jak bańki m ydlane, które fantazyą
156 Ś W I A T Ś W I A T 157 J Ó Z E F B R A N D T .
Z W y sta w y T ow . P rz y j. S ztu k P ię k n y c h w K rakow ie.