• Nie Znaleziono Wyników

Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1889, R. 2, [Nr 19]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1889, R. 2, [Nr 19]"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

<

Ar

iiA

B E Z S T E R U .

P O W I E Ś Ć .

C Z Ę Ś Ć T R Z E C I A . (Ciąg dalszy).

Spotkanie to rozdrażniło go i wprawiło w niepokój.

W idok pani Sroczyckiej przypom inał mu dawne jego ży­

cie, a wspomnienie to zamąciło pogodę jego duszy. D o­

znał takiego wrażenia, jak gdyby w tym śnie błogim, w którym się obecnie kołysał, coś się nagle zmąciło, coś urzekło, a wrażenie to rozstroiło go boleśnie.

Spowiadając się hrabinie z swego minionego życia, nie zataił jej przygody swej z panią Sroczycką, ani też następstw, jakie dla niego miało to zdarzenie, lecz nie wymienił nazwiska kobiety. D yskrecya jego wytwarzała obecnie tajemnicę, która staw ała nagle pomiędzy nim a hrabiną i Helcią — pomiędzy nim a temi, dla którychby nie powinien mieć żadnej tajemnicy.

M yśl o tern była mu nieznośną. Zawahał się chwilę czy nie powinienby teraz uzupełnić swojego wyznania, ale pro­

śba uroczej Galicyanki zamykała mu usta. Jakkolw iek przy­

goda z panią Sroczycką nie rzucała najmniejszego cienia na jej osobę, to jednakże mogło jej zależeć na tem , by

kuzynki jej nie wiedziały w jakich go poznała okolicznościach. On sam nadał swym pojedynkiem przelotnej znajomości charakter, który m ógł kompromitować m łodą mężatkę. Nie — stanow czo; bardziej niż kiedy­

kolwiek obowiązanym był teraz do milczenia.

65

(2)

Pan Stefan odczuł całą nieprzyjemność położenia, a myśl, źe pani Sroczycka zbliży się do swych ku- zynek, źe odnowi z H elcią dawną zażyłość, i źe będzie musiał znosić przymus, który w tej chwili tak srodze mu już ciężył, trapiła go wielce. Rozstrojony i przygnębiony, wszedł do Saskiego ogrodu i usiadł na ławeczce.

— Dlaczego mi ją los rzuca na drogę właśnie teraz — pomyślał z niechęcią. Jaki wpływ wywrze

to spotkanie na moje przeznaczenie ? _ _ • -d t

Czuł, źe ta powrotna fala przeszłości ogarnia go i wykoleja niejako, zagrażając jego spokojowi. Był niekontent z siebie, źe się wdał wT rozmowę z uroczą Galicyanką, źe jej wspomniał o swym pojedynku i o po­

dróży do W łoch, zaskoczony znienacka jej widokiem, rozdrażniony jej szyderstwem. Nie umiał sobie w ytłu­

maczyć co go popchnęło do tych wynurzeń, nie licujących wcale z rycerskiem jego usposobieniem. W szak/e nie mógł jej czynić zarzutu za to, źe bez jej wiedzy staw ał w jej obronie i krew za nią przelewał; wszakże mu nie chodziło przecie, by ją teraz zjednywać dla siebie wyjawieniem tego, co dziś bardziej niż kiedykolwiek,

powinno było pozostać dla niej tajemnicą. _

— Brakowało tylko bym jej powiedział: naraziłem życie dla pani! — zawołał z goryczą.^ Co też ona sądzi o mnie te r a z ? ... W olałbym sto razy by mnie posądzała o to, źem się przed nią jak student chwalił-pojedynkiem , aniżeli by się domyśliła, że to o nią się biłem i przypuszczała, źem jej robił z tego po­

wodu wyrzuty.

Płomień wstydu oblał mu skronie, a serce jego ścisnął lękliwy niepokój. Przerażała go teraz myśl, iż pani Sroczycka spotkawszy go u hrabiny może z zwykłą swą szczerością wyjawić, źe go zna i wśród jakich go poznała warunków. Po tem co hrabinie opowiadał o swej podróżnej przygodzie z m łodą nieznaną m ężatką, i o następstw ach jakie dla niego miała ta przygoda, mogło to przyznanie się do jego znajomości wyjaśnić całą tajemnicę. W jakież by to niesłychane wprowadziło go zawikłanie gdyby wiedziała, źe dla niej życie narażał? N a jakiemźe by go to postawiło niebezpiecznem stanowisku wobec tej zalotnej kobiety, która go już raz oczarowała swym urokiem, a dla którejby obecnie powinien być obojętnym zupełnie.

I panią Sroczycka wzruszyło również niespodziewane spotkanie. Pan Stefan zajął ją od pierwszej chwili gdy go poznała. O garnął ją wir upojenia, który go otaczał, i ku niemu pociągał wszystkie kobiety.

To co o nim słyszała, nim go jeszcze poznała, rozpłomieniało jej wyobraźnię. Miłość tego człowieka w yda­

wała się rzeczą godną pożądania dla niej, która nie zaznała nigdy żywszego uczucia, którą trawiły nienasy­

cone pragnienia i tęsknoty.

W ięc też wyniosła miłe wspomnienie z podróży wspólnie odbytej i z tych chwil uroczych spędzo- nych w W iedniu w jego towarzystwie. W spomnień tych nie zatarło nagłe i brutalne rozwiązanie tej sielanki, które rozłączyło ich drogi. Zrazu chowała żal do niego, iż jej nie chciał poświęcić ostatniego wieczora;

uczuła się obrażoną w uczuciu, jakie się w niej zbudziło. Nie m ogła sobie wyobrazić, by mógł istnieć wzgląd jakiś tak ważny, któryby go skłaniał do odmówienia jej tego o co prosiła tak gorąco.

W szelakoź z czasem zatarło się przykre wrażenie, jakie jej sprawiła jego odmowa i tajemniczość, którą się otoczył. Przed oczyma jej staw ała postać jego złamana bólem i rozpaczą. Pojęła, źe wzgląd, który go zmusił do odmówienia jej prośbie musiał być bardzo poważnym i wyrzucała sobie nieufność, jaką mu objawiła przy rozstaniu.

Zdawało jej się, źe po tem co zaszło pomiędzjr nimi, powinien był przylecieć do niej do W łoch i co chwila spodziewała się jego przybycia. Milczenie jego drażniło ją i niepokoiło nad wszelki wyraz. W listach pisanych do kuzynki pytała o niego po kilkakroć, ale nie umiano jej o nim nic powiedzieć. Przypuszczano, iż wyjechał do A m eryki, tak jak to było jego zamiarem. Nie m ogła się pogodzić z m yślą, źe się rozstał z nią bez pożegnania, i że się już na zawsze rozwiał błękitny sen, który śniła przy jego boku.

Uradowała się też wielce spotkawszy go niespodziewanie na warszawskim bruku. W ydał jej się pię­

kniejszym jesźcze po całorocznem niewidzeniu, z tym wyrazem szczęśliwego upojenia na twarzy, który ją uderzył na pierwsze wejrzenie. To co jej opowiadał o swym pojedynku, wzruszyło ją do głębi. Zgadła odrazu, że dla niej życie swe narażał; człowiek taki jak Borowski nie chełpiłby się tem, co w danych warunkach uczynić musi każdy człowiek i co dla ludzi honoru sm utną tylko jest koniecznością, gdyby sprawa ta nie była związaną z jej osobą.

A le dlaczegóż jej wspominał o tem? Chciałże jej wytłumaczyć dlaczego nie uległ jej prośbie w chwili rozstania? Zdawało jej się jak gdyby w głosie jego drżał jakiś żal, coś jak gdyby cień wyrzutu. Ach! tak, ż pewnością zasłużyła na to, okazując mu nieufność w tedy właśnie, kiedy się dla niej narażał. Nie on był winnym wobec niej; to ona zawiniła wobec niego.

Myśl, źe pan Stefan dla niej krew przelewał utrw alała się coraz bardziej w jej głowie; nie m ogła tylko rozwiązać zagadki co go nakłoniło do tego kroku i to zaostrzało jej ciekawość. Przypominała sobie wszystkie szczegóły z ostatnich dni pobytu swTego w W iedniu, ale nie m ogła znaleść klucza do tajemnicy.

Mimo to nie w ątpiła o tem , iż była związana z tą sprawą. Prawdopodobnie musiał ją ktoś widzieć w towa­

rzystwie pana Stefana; może się o niej wyraził lekcew ażąco?... To byłby dla pana Borowskiego powód dostateczny do łamania karku w jej obronie.

Myśli te rozżarzały i potęgow ały jej uczucie, które dotychczas drzemało jak iskra pod popiołem.

W spomnienia chwil przeżytych w towarzystwie pana Stefana odżyły w jej pamięci jasne i świetlane. To co je dot) chczas mroczyło i zaciemniało, rozwiało się tak jak nocna mgła, pierzchająca przed słońca promieniem.

W iedziała teraz jak gorąco ją ukochał, co było powodem, dla którego nie spełnił jej żądania, wiedziała, źe za nią popędził do W ło ch , że jej szukał, skoro się podźwignął z niemocy, a świadomość ta napełniała ją błogością.

Równocześnie wchodził w to budzące się ze snu uczucie czynnik nowy; była nim trw oga, źe ta miłość odzyskana w tej chwili straconą jest dla niej na w ieki; była nim zazdrość jaką ją napaw ała myśl, źe pan Stefan innej oddał swe serce. W idziała go tak rozpromienionym. Czyżby istotnie zgasło to uczucie, które żywił i w imię którego życie dla niej narażał?

(3)

Ś W I A T 485

Nie m ogła się oswoić z tą bolesną myślą. Gdzieś w głębi serca odzywał się głos jakiś, dodający jej otuchy. Dlaczegóźby jej mówił o swym pojedynku, jeżeliby mu była zupełnie obojętną? Jakże inaczej w ytłu­

maczyć ów żal tłumiony, który ją uderzył w jego głosie?... Myślami temi zajęta powróciła pani Sroczycka do domu i usiadłszy na kanapie, a głow ę na ręku wsparłszy, w ciężkiej się pogrążyła zadumie.

*

D ługo siedział pan Stefan na ławeczce w Saskim ogrodzie, przypatru­

ją c się bezmyślnie przechodniom , gonitwom wróbli fruwających wesoło w po­

wietrzu i regatom łabędzi pływających majestatycznie po szklanej szybie sa­

dzawki. Patrzał na to wszystko nie widząc, zatopiony w niepochwytnych ja­

kichś a sm utnych myślach, popadłszy w prostracyę, w jaką zwykle popadamy, przeczuwając niebezpieczeństwo, wobec którego bezbronni jesteśm y i bezradni.

W reszcie ocknął się z zadumy, spojrzał na zegarek i szybkim kro­

kiem podążył do Briihlowskiego hotelu.

— A ch nareszcie! — zawołała panna Plelena, witając go serdecznym uściskiem dłoni. — Czemuż tak późno ? ... Byłam już niespokojną o ciebie.

— Jak się masz Steli — rzekła hrabina całując go w czoło. — Nie uwierzysz ile miałam kłopotu z H e lc ią ... B yła tak niespokojną, źe już chciała posłać służącego z zapytaniem co z tobą się dzieje.

— No, B ogu dzięki, jest nareszcie — oz wała się znowu panna H e ­ lena podając mu obiedwie ręce i wpatrując mu się w oczy z uśmiechem. — A le cóż ci jest? — dodała uderzona niezwykłym wyrazem jego twarzy.

— Nic — odparł przyciskając usta do jej ręki.

— Czyś nie chory ? — zapytała troskliwie.

— Nie, bynajmniej, zdrów jestem jak ryba — odpowiedział składając usta do uśmiechu.

— A le ja widzę, że ci coś jest, źe ci coś dolegać m u s i... Powiedz mi mój drogi co cię zasmuca.

— Nic mi już teraz nie jest — odparł z czułością ściskając jej rękę. — Nic mi być nie może, gdy jestem przy tobie.

— A le przedtem cierpiałeś. . . Miałam takie przeczucie jak gdybyś cierpiał, jak gdybyś b ył niespo­

kojnym ... Nieprawdaż, żeś był sm utnym ?

— Tak.

— Powiedzźe mi powiedz co cię smuciło ?

— Spotkałem kogoś — rzekł wymijająco — który mi przypomniał dawne czasy, czasy gdy cię jeszcze nie znałem i kiedym był bardzo nieszczęśliwym, a wspomnienia te zasmucił}' mnie i rozstroiły.

— Zapomnij o tem , zapomnij — zawołała z czułością. — Jak możesz myśleć o tem co m in ę ło ...

Patrz i jam tyle cierpiała niegdyś, tęskniąc do ciebie; teraz o tem nie m yślę w c a le ... A kiedy m yślę to się raduję, źe to już minęło, źe mnie kochasz, źe jesteś przy mnie.

— I mnie także nie nachodzą czarne myśli, gdy jestem przy tobie — odparł uniesiony jej zapałem. — Zdaje mi się, źe cień żaden nie może w tedy paść na moją duszę, tak mnie w tedy oświeca, tak na wskroś przenika spokój i szczęście bez m ia ry . . . A le zdała od ciebie trudniej mi już obronić się tęsknocie.

— To źle, to źle — zawołała skwapliwie. — M yśl w tedy o m n ie ... Przywołaj mnie myślą, a przyjdę i stanę koło ciebie i będę cię broniła przed sm utkiem ... i obronię z p ew n o ścią... W ierzaj mi — dodała w tonie głębokiego przekonania. — Ja tak robię ile razy zatęsknię do c ie b ie... A gdy cię tak m yślą przywołam mocno, mocno, to mi się zdaje, źe myśleć musisz o mnie, żeś tu blisko i to mnie u sp o k a ja ... "Wiesz, źe ja wierzę w m agnetyczny związek tych co się kochają.

— Oj dzieci, dzieci — odezwała się hrabina. — Co też się w tych głowach r o i ... Jakież to prawdzi-

■we co mówi poeta: »Człowiek sam sobie służy za kata; sam sobie koło robi i sam się w nie wplata«. Tylko źe w tych m ękach, w tych urojonych katuszach, w tej tęsknocie zakochanych jest pewna rozkosz, i źe na to co ich boli, jest zawsze le k a rstw o ... No chodźcie tu , chodźcie — dodała z dobrotliwym uśmiechem. — Nie rozmarzajcie mi się tak bardzo, bo to sensu nie ma wcale.

I otworzywszy pudełko, jęła panu Stefanowi pokazywać kupione dla H elci koronki, zasięgając jego zdania.

W idok ten zajął go. Musiał odpowiadać na zadane sobie pytania, a przymus ten bronił sm utkowi przystępu do jego umysłu. Świadomość, że wszystko co się tu robi, przedsiębierze się w widokach przy­

szłości, która go postawi u celu najgorętszych pragnień jego duszy, uspakajała go i napełniała uczuciem błogości. W szakże te koronki, te drogie m aterye, których stosy leżały tu dokoła, były oczywistym dowodem, źe się to szczęście zbliża do niego, źe go żadną m iarą minąć nie może i nie minie. Nie rozmyślał nad tem wcale, bo rozmawiając nie miał czasu do rozmyślania, bo zresztą nie w ątpił wcale o tej przyszłości szczęśli­

wej. Niemniej jednakże napełniał go widok ten jakiemś niewyrozumowanem uczuciem pewności i bezpieczeń­

stw a, które mu sprawiało miłe wrażenie.

Pewnością tą ukołysany, serdecznem ciepłem atmosfery, która go otaczała owiany, zapomniał pan Stefan o spotkaniu swem z panią Sroczycką. Daw ał się nieść fali wrażeń i uczuć przyjemnych, wolny od niepokoju, obawy i troski. Panie zatrzym ały go na obiedzie i ani się spostrzegł, jak mu czas szybko upły­

nął w ich towarzystwie.

Miało się juź ku wieczorowi, gdy do pokoju wszedł służący i wręczył hrabinie kartę wizytową.

— Prosić — rzekła z wesołym uśmiechem, przeczytawszy nazwisko. •— Laura Sroczycka — dodała zwracając się do córki.

(4)

F R A N C I S Z E K S T R E I T T .

I I I .

D Z IE Ń S M U T K U I ŻAŁOBY.

— Lorka! — zawołała panna H elena zrywaja.c się z fotelu i podbiegając ku drzwiom by gościa po­

witać. — K uzynka moja i koleżanka — dorzuciła zwracając się uśmiechnięta w stronę pana Stefana.

I ulegając wrodzonej żywości, w ybiegła na korytarz, na spotkanie przybyłej.

— Cieszę się mój Stefi, źe ją poznasz — rzekła hrabina. — Zobaczysz co to za miła i elegancka kobieta.

Pan Stefan spuścił oczy zakłopotany i smutny.

Po chwili otworzyły się drzwi i do pokoju weszła Helcia, prowadząc panią Laurę pod rękę.

Jak się masz moje dziecko, jak się masz rzekła hrabina powstając z kanapy i przyciskając przybyłą czule do piersi. — Zkądże się tu wzięłaś ? ... Co cię sprowadza do W arszaw y ?

— Ja cioteczko, jak zawsze żyję na wózku — odparła odwzajemniając jej pieszczoty. —• Dziś tu, jutro t a m ... Do W arszaw y sprowadził mnie interes m ajątk o w y ... Ciocia wie, źe mam wioskę w Pińczowśkiem : dwadzieścia kilka w łó k ... Otóż w tym interesie przybyłam do W arszawy, nie spodziewając się wcale źe ciocię i Helcię zobaczę... Jakżem szczęśliwa, źe mnie interesa tu zaniosły — dodała zwracając się do Helci jak gdyby ulegając nowemu wybuchowi czułości i ściskając jej rękę serdecznie.

Zdawało^ się, źe radością tego spotkania przejęta, nie spostrzegła wcale, iź w pokoju znajduje się jeszcze ktoś oprócz hrabiny i jej córki.

— Muszę ci przedstawić naszego przyjaciela — rzekła pani Sieniawska. — Pan Stefan Borowski narzeczony Helci.

Pani L aura pozdrowiła go uśmiechem i skinieniem głowy, poglądając na niego ciekawem spojrze­

niem, którem kobiety zwykły patrzeć na okaz tak zajmujący, jakim jest narzeczony przyjaciółki.

— W iedziałam o tem , źe mnie nie zdradzi — pomyślała z zadowoleniem.

I wyciągnąwszy do niego rękę, uścisnęła dłoń jego znacząco.

(5)

Ś W I A T 437

-

I ^ r :y ' " : :-s

^^w irnm m m sm ąM

<,'.7

■:^v Ą .-v

"' * * ; - r-s

C. '---~'-’J'4~' ^ '’ip

IS S Ä '

__

W I O L O N C Z E L I S T A .

(6)

— Bardzo mi przyjemnie poznać pana — rzekła uprzejmie. ^ o r t , Pod temi słowami, a raczej jeszcze pod uściskiem jej ręki zadrżał pan Stefan, in n ą mu się teraz zupełnie objawiała ta kobieta. Jakkolw iek przypuszczał, źe pani Laura nie zechce się przyznać do jego zna­

jomości, to jednak zdziwiło go mistrzowstwo z jakiem odegrała tę scenę. Żaden muszkuł me drgnął na jej twarzy, nic nie zdradziło najlżejszego zakłopotania w chwili, gdy w sposób tak oczywisty sprzeniewierzyła

się prawdzie. _ u a ■ ■

I nie zawstydziła się wcale wprowadzając w błąd ciotkę swą i przyjaciółkę w jego obecności, i zmu­

szając go do współwiny w obłudzie, do oszukiwania tej, która mu serce swoje z taką oddała ufnością.

Gorący uścisk jej dłoni świadczył, źe liczy na jego milczenie, źe go wiąże tajemnicą wspólnej winy i przy­

kuw a do siebie. _ _ , , , 1 7

Szczerość jego oburzała się przeciwko temu postępowaniu. Rumieniec wstydu oblał mu czoło. Z,a kogoź go ma ta kobieta wciskająca się pomiędzy niego a tę, która ma być jego żoną? Nam iętny uścisk jej dłoni wydał mu się prawie obelgą. Prężąc się pod nieznośnem uczuciem gw ałtu jaki mu zadała, juz n 4 ustach wyjawienie prawdy, lecz w jednej chwili zrozumiał, źe nie ma do tego prawa. Usilność jak ą pani Sroczycka włożyła w zaparcie się jego znajomości, świadczyła ile jej zależy na zachowaniu tajemnicy.^ Czyżby wiedziała o tem , iż życie narażał w jej obronie? I znowu rumieniec wstydu oblał mu skronie na myśl, że jej dziś rano wspominał o tem , niemal z wyrzutem.

Tymczasem panie gwarzyły wesoło, uradowane niespodziewanem spotkaniem się po tak długiej rozłące. Miano sobie tak wiele do powiedzenia. Przypominano sobie czasy spędzone razem w klasztorze, wspominano wspólne uciechy i zabawy, opowiadano o zakonnicach, o koleżankach, które później spotkano w życiu, o wspólnych znajomych, o podróżach odbytych i o tem wszystkiem co m ogło zajmować związane z sobą tylu węzłami kuzynki.

Pan Stefan mógł ledwie od czasu do czasu wmięszać się do rozmowy^ obracającej się przeważnie w kole nieznanych mu stosunków. Milczał więc, przypatrując się pani Laurze, która błyskotliwym dowcipem okraszała rozmowę. Jakkolw iek nieprzychylnie dla niej w tej chwili usposobiony, nie m ógł się oprzeiji urokowi tej łatwej swobody, tej szczerej wesołości i tej życiem tryskającej werwy, która go raz już ocza­

rowała.

Była istotnie czarująco piękną w tem ożywieniu. Czarna, jedwabna, suto pasm anteryą przybrana suknia!, opinała gors jej i wdzięczne kształty. W blasku świec m igotały jej krucze włosy niebieskawym połyskiem.

Na śniadej twarzy jej, która nigdy nie zaznała kosmetyków — miała bowiem odwagę być brunetką i śniadą — żywy kraśniał rumieniec. W esoła ochota rozdymała nozdrza jej i rozchylała w uśmiechu koralowe usta, z k tó ­ rych białe drobne w ybłyskały zęby. Cała postać tchnęła rozkosznem upojeniem, które zdawało się promie­

niować od niej, rozweselając umysły i zapalając krew, tak jak mocne wino.

Niezawodna rzecz, że przy tej kobiecie gasła Helcia, ten młody zaledwie rozkwitły pączek, niedoszły jeszcze do zupełnego rozwoju. Płowe jej włosy, przeźroczysta cera, niebieskie oczy i marzące spojrzenie, czy­

niły ją raczej podobną do anielskiej wizyi, niż do ziemianki, podczas gdy pani Laura nęciła pełnią życia, tchnącą pragnieniem i obietnicami rozkoszy bez granic. Oczy jej fosforycznym płonące blaskiem, zdawały się mówić: »Miłość moja jest jak żarzące węgle i jak wezbrane potoki«. Pan Stefan nie mógł się oprzeć tem u wrażeniu, patrząc na dwie tak do siebie niepodobne kuzynki.

Pani Laura została na herbacie. Zachwycona krew ną swoją hrabina, wym ogła na niej obietnicę przy­

jazdu do Jaćmierza, skoro ukończy rokowania z dzierżawcą swojego m ajątku, które ją sprowadziły do Wari- szawy. W szakże nie mając dzieci ni obowiązków, nie potrzebuje się spieszyć do domu i może poświęcić kilkanaście dni krewnym , których od tak dawna nie widziała. Postanowiono nie zaniedbywać się takźć i w Warszawie, lecz spędzać razem czas o ile na to pozwolą interesa. Jednem słowem, przyobiecano sobię wskrzesić dawną zażyłość, którą kilkoletnia nadwątliła rozłąka. Llelcia nie posiadała się z radości.

(Dalszy ciąg nastąpi). W Ł O D Z IM IE R Z Z A G Ó R S K I.

P O I N K U R S Y I K O Z A C K I E J .

Z W E W N Ę T R Z N Y C H D Z I E J Ó W B R A C Ł A W S Z C Z Y Z N Y .

(Ciąg dalszy).

II I. J a r o s z y ń s c y .

Poznajmyź z kolei głów nych aktorów sporu trw ającego prawie pół wieku. Jaroszyńscy należą do starej szlachty, ziemianie zamożni, sługują to rycer­

sko, to pełnią funkcye poselskie, sporo ich jako po­

siadaczy ziemskich i zastawnych dzierżawców na W ołyniu i w kijowskiem województwie; w X V III atoli stuleciu przeważnie osiadają w bracławskiem, już dobrze zasobni, a gospodarując umiejętnie i zapobie­

gliwie, dorabiają się w końcu pańskiej fortuny. P ro­

toplasta rodu — D y m itr— najmniej nam znany; wie­

m y tylko, źe się rodził w 1565 r. Używał h. Korczak z odmianą; obrany był posłem na sejm z wojewódz-

T r o e h ę g e n e a l o g i i .

tw a wołyńskiego w 1597 r . 1). Syn jego jedyny Piotr, przyszedł na świat w 1592, ożeniony z M aryanną Pieńkowską. Mieszkał w dziedzicznych Podliscach, w łuckim położonych powiecie, a nabytych w 1636 r.

od ks. Puzyny, podkomorzego włodzimierskiego. Już spadkobiercy jego, jak po mieczu tak i po kądzieli, więcej po sobie zostawili śladów, to też i szczegółów więcej w archiwmm familijnem odszukać się dało.

I tak, córka Piotra, M aryanna, została żoną Seba-

^ Niemcewicz. — Zbiór pam ięta. 11. 146, idąc za dyaryu- szem Gaetana, pomieścił go mylnie w poczcie posłów pomorskich.

(7)

Ś W I A T 439

styana K aletyńskiego. Jan Michał, chorąży bracław- ski, o którym mówiliśmy wyżej, był właśnie jej synem.

Z trzech męskich Piotra potom ków — Stefan, rotmistrz chorągw i wołoskiej, ożeniony z A nną Stoł- pczanką, otrzymuje od Jana Kazimierza w 1653 —

»w nagrodę zasług wojennych« wieś K ierdany w wo­

jewództwie kijowskiem, położoną nad rzeką K otłu- jem, po Semenie Bohuszewiczu, buntowniku (»rebelli- zancie«) wcieloną do dóbr koronnych. Jaroszyńscy podówczas wschodni wyznawali obrządek, pod ro­

kiem bowiem 1686 znajdujemy tegoż Stefana, w re ­ gestrze członków" łuckiego bractwra »szlacheckiego stanu sub titulo podwyższenia Ś. Krzyża.«. A k t ów wyborców — »starszych braci i prowizorów cerkwi bożej«, podpisali następujący ziemianie: W acław Swia- topełk ks. Czetwertyński, chorąży źytomirski, Jerzy z Kozielska Puzyna, Stefan Jaroszyński, Dzierźsław z W ysokiego Kossowski, Jan Hulewicz, Mikołaj Ża- bokrzycki, A leksander Bołochowicz Hulanicki i Ma­

ksymilian W ereszczak a2). Stefan um arł około 1690 r . ; zostawił on jedyną córkę K atarzynę Górską, stol- nikowę drohicką, która posag swój wynoszący 10.000 zł. lokow’ała na Szprach, wiosce położonej w Kijow­

skiem. W 1723 r. jako wdowca bezdzietna, zapisuje 4000 zł. Bazylianom białostockim »na akafest« co­

sobotni, i do zgonu obowiązuje się w-ypłacać prowi- zyę od zapisu, mianowicie 400 zł. D okum ent zaakty- wowany w księgach grodzkich łu ck ic h ; jako świad- kowue figurują na nim K arol Niemirycz, kasztelan połaniecki i Michał W ereszczaka kom ornik nowogro­

dzki. Górska żyła jeszcze w 1739 r., bo z tego czasu posiadamy kw ity wydaw ane przez Bazylianów bia­

łostockich, na otrzym aną należność.

Stefana brat starszy, Jan, miecznik bracławski, porucznik chorągwi pisarza polnego koronnego, zale­

cony przez tego ostatniego królowi, miał sobie w 1653 roku nadaną część Koszowatej; przywilej w ciągnięty do akt ziemskich włodzimierskich tegoż jeszcze roku.

Że zaś wzmiankowana donacya, wielu potem zawi- kłań stała się powodem, więc uważamy za właściwe słów tu kilka o niej powiedzieć. »Lenność owa sta­

rodawna« na schyłku X V I w. m iała dwóch dziedzi­

ców: Lubara Ostrowskiego, tenutaryusza Taraszczy i H ryćka Czernyszewicza, potom ka założyciela osady, która nim K oszow atą nazwana, figurowała w spisach jako Czernyszki. Otóż po traktacie białocerkiewskim, w połowie X V II w., kiedy wojna z Chmielnickim na chwilę zażegnaną została, prąd kolonizacyjny ogarnął znowu indygenów, rzucili się też skwapliwie na niedawno ludne sioła i miasteczka kresowe, teraz pustką stojące. I król sprzyjał prądowi, chętnie też rozdawał »posesye« zasłużonym, wzdłuż pasa grani­

cznego rozrzucone. W ten sposób Stefan Młodecki, także żołnierz, otrzym ał o dwa lata wcześniej od Jana Jaroszyńskiego, bo w 1651 r. także K oszowatę za przywilejem. Dwom więc dzierżawcom na jedną m a­

jętność dostał się akt posiadania, stało się to zaś albo skutkiem prostej pomyłki, co się często w kan- celaryi królewskiej przytrafiało, zwłaszcza, kiedy szło o osady w ysunięte na kresy ukrainne, albo, co pe­

wniejsza, obdarow any Młodecki musiał mieć prawo tylko do schedy po Czernyszewiczu. Nim wszakże przyszło do objęcia darowizny, wybuchła nowa za­

wierucha. Udobrodziejstwowani zostali tylko posiada-

2) Pam iętniki. K ijów 1848. Tom I, część I, str. 193.

czarni z tytułu. A jednak już wówczas pow stać m u­

siało nieporozumienie między stronami, choćby dla tego, źe obaj zaczęli używać tytułu starostów koszo- wackich, spadkobiercy bowiem M łodeckiego w 1660 r., więc w kilka łat później, nowy przywilej zdobyli na lenność, z ściślejszem oznaczeniem granic nadania, obejmującego nietylko miasteczko, ale i wioski do­

koła jego położone; mianowicie: K isłę, Łukianów kę i Łukę ^ Miecznik bracławski nie dopatrzył zabiegów strony przeciwnej, wreszcie nie czas było p o te m u ; ukrainne ziemie w ogniu ciągłym, a i zdrowie nie słu­

żyło; co więcej, z dwóch żon (Świderskiej i K atarzy­

ny Golańskiej) nie doczekał się potomstwa, wkrótce też umrzeć musiał; pewnem jest przynajmniej, źe w 1672 r. już nie żył, w tym bowiem czasie, bracia jego młodsi — Stefan i Feodor, w ystępują na sejmi­

ku województwa bracław skiego, (z racyi niepokojów odbywającym się we W łodzimierzu w kościele ks.

Dominikanów), z źałośną skargą w imieniu swojem i siedemdziesięcioletniego rodzica, jako z powodów zaburzeń krajow ych stracili nietylko majątek, ziem­

skie ich bowiem posiadłości w gruzach le ż ą , ale i wszystkie dokum enta, jak rodowe tak i do praw własności przysługujące; na co otrzymali od koła rycerskiego, oświadczenie do protokółu wniesione —

»źe są szlachtą dobrze osiadłą i znaną z przodków swych w województwie bracławskiem«.

Teraz — o trzecim potomku Piotra Jaroszyń­

skiego mówić nam w y p a d a ; spadkobierca całej fortuny, bo nie tylko po rodzicu, ale i po braciach przeszła nań ona, porucznik w usarskiej chorągwi W ielhorskiego, podczaszego wołyńskiego, rotmistrza jego kr. mości, sztyftowanej na zasadzie listu zapo- wiednego, ku obronie krajowej, za kilka lat spędzo­

nych w ogniu, otrzymał od Jana Kazimierza w 1652 roku wieś Korostowec, na gruntach dawniejszego starostw a barskiego położoną, a po śmierci Teodora i Grzegorza Korostowskich pozostałą. W ątpim y je ­ dnak, czy przyszedł kiedy do jej posiadania, nie do­

czekał bowiem wyzwolenia tej części kraju z niewoli tureckiej. R anny w jednej z potyczek z kozakami, wrócił pod strzechę rodzinną, a źe Podlisce zastał zrujnowane, więc się przeniósł do Olchowca, nad Ho- ryniem w okolicy Łanowiec położonego. Z kolei pod­

czaszy źytomirski, poseł na sejm elekcyjny, 2) ożenił się z A nastazyą Jurjewiczówną h. Lis; ślub odbył się w Horochowie w 1655 r., gdzie też została spisana intercyza ślubna. Na mocy jej, rodzice panny, w po­

sagu ustąpili dzierżawy starego H orochowa, w k tó ­ rego też posesyę wstąpił w 1661 r. W lat pięć po­

tem , nabył od matki Swej żony, kilka dzierżaw za­

staw nych — na Berczowiczach, w województwie wołyńskiem, po w. włodzimierskim, a także na W er- nyhorodku, Napadówce i Słobódce w województwie kijow skiem .3) Posiadaczem nadto był U hlówki w wło- dzimirskim powiecie, Swinarów w łuckim, Kropiwny, Zarudyniec i R udni Różańskiej w owruckim. Na trzech bowiem ostatnich, lokował posag starszej córki (6.000 zł.) Anny, która w 1674 r. wyszła za Macieja

') Słownik geograficzny IV . tit. K ossow ata — p. Edw arda Kulikowskiego s. 486.

2) V ol. Leg. wydanie O hryzki — V . 154.

3) W łości te należały do Janusza Tyszkiewicza, wojewody brze­

skiego; umowa zawarta w 1648 r.; suma zastawna 14.500 zł. Zosta- wały one w posiadaniu spadkobierców F eodora przeszło wiek cały i drogą nabytku przeszły w inne ręce.

(8)

Samskiego, a po owdowieniu poraź w tóry połączyła się sakramentem z Michałem Lipskim. Młodsza córka Feodora - Maryanna, była żoną A dam a Szeptyckiego, łowczego Buskiego, ten zkolei został chorążym prze­

myskim; doczekała się licznego potomstwa, bo czte­

rech synów i córki; otóż jeden z tych synów Nicefor Bazyli, był archim andrytą ławrowskim i generałem zakonu Bazy­

lianów, a je­

den z wnuków ks. Leon Lu­

dw ik, m etro­

politą całej Rusi. W raca­

m y do Feodo­

ra, umarł on w 1690 roku, w podeszłym wieku. Żona przeżyła go o lat tylko kilka.

Jedyny syn p o d c z asz e g o źytomirskiego Paw eł,jestpo- stacią wyda­

tną w ówcze- snem społe­

czeństwie kre- sowem. W młodości żoł­

nierz, potem p o lity k , sta­

tysta, zaszczy­

cony wzglę­

dami trzech królów z ko­

lei, sumienny w y k o n a w c a p r z y jm o w a ­ nych na siebie obow iązków .

On to poło­

żył głównepo- dwaliny for­

tuny, k t ó r a potem w trze- ciem i czwar- tem pokole­

niu, do tak po­

ważnych uro­

sła rozmia­

rów. A jednak dziwna rzecz, najmniej zda­

wał się dbać o nią, cały p u b lic z n em u

życiu oddany. Rodził się Paw eł w 1656 r. W trzy­

dziestym drugim roku życia, połączył się dożywo­

tnim węzłem z Bogumiłą Piasecką, h. Janina, a źe nie miał wcale zamiaru opuszczać rycerskiego za­

wodu , że wówczas prędzej, niźli kiedy indziej, mo­

żna było złożyć głowę na pobojowisku, więc zszedłszy z kobierca ślubnego, nowożeńcy wnieśli do ksiąg włodzimierskich d. 6 czerwca 1688 r. umowę, mocą której, zapewniali sobie wzajemnie dożywocie na do­

brach już posiadanych i mających być nabytem i w przyszłości. W 1691 roku Feodorowa, przelewa na syna prawa do Berczowicz, obciążonych sumą zasta­

wną 4.080 zł., tutaj też małżonkowie zamieszkali po ślubie. W rychle potem Paw eł zakolonizowuje Pod- lisce, nabywa w okolicy położone Łuczyce i Horo- dniczkę, w 1700 r. Olizarów, niedaleko starego Llo- rochow a, w którym zakła­

da rezydencyę tak ulubioną, źe tytuł tej własności, na podpisach, o- bok nazwiska u m i e s z c z a . Odtąd jest P a ­ włem na Oli- zarowie Jaro­

szyńskim. N a­

leżą do niego jeszcze i Swi- nary (Swiniu- chy), w łuckim położone po­

wiecie, wioska dobrze zago­

spodarowana, jak nas o tern poucza skar­

ga, podana na p. Musińskie- go, »kapteley- tnanta« 'woj­

ska litewskie­

go, który nie­

prawnie przez dwa dni i no­

cy dwie, w y­

bierając tu sta- cy ę, ściągnął z poddanych gotowych pie­

niędzy 309 zł.

n a d t o pro­

wiantów na 344 zł. A prze­

cie, — dodaje p. Paw eł w s k a r d z e , —

»wiem dobrze, co wolno, a co nie wolno dowódcy cho­

rągwi«.

Rozpatrz- myź stan słu­

żby podcza- szyca; łatwo to nam przyjdzie na zasadzie papierów przechowanych w należytym porządku. Rozpoczął wo­

jaczkę w chorągwi pancernej kasztelana wołyńskiego, Jerzego W ielhorskiego, a rozpoczął ją dobrze przed ożenieniem. W 1680 r. jest towarzyszem pancernym, w 1689 »deputatem hybernowym« tejże chorągw i, w 1690 spotykam y go w rocie pancernej hetm ana w.

kor. Stanisława Jabłonowskiego. L at prawie dziesięć następnych spędził w b o ju , w ciągłych wędrówkach

H A N N A M I Ł K O W S K A ,

B R A C IS Z E K H IL A R Y .

(9)

J Ó Z E F C H E Ł M O Ń S K I

B A B I E L A T O .

Z salonu A. K ryw ulta w W arszawie.

(10)

po Wołoszczyźnie; legiwał często pod Kamieńcem, ję­

czącym podówczas w niewoli tureckiej. Legenda, ja ­ koby się dostał wówczas w bindy tatarskie, prze­

chowywana w rodzinie, zdaje się być bezpodstawną, choć się genezy jej domyślamy. Jaroszyńscy mieli istotnie krew nego w jasyrze, którego długo, a nada­

remnie poszukiwali. H istorya to choćby pod tym względem ciekawa, bo dowodzi, jak były silne w ę­

zły powinowactwa, jak je szanowali nasi przodkowie.

Przypomnijmy sobie, z wyżej przytoczonej sylwetki genealogicznej, źe babka P aw ła była Pieńkowska z domu, otóż brataniec jej rodzony, Aleksander, to­

warzysz chorągwi pancernej Sobieskiego, jeszcze pod­

ówczas hetmana, w jednej z utarczek, dostał się jako jeniec do Krym u. Ubogim b y ł ; ciotka, zamożniejsza od reszty rodziny, postanowiła go uwolnić z więzów;

lat kilka zbierała sumę na okup i nareszcie w 1669 r.

w ysłała z nim, drugiego bratanka, Samuela, do Pe- rekopu. Nie wiemy dlaczego tem u ostatniemu po­

trzebne były dowody tożsamości osoby; dość, że w maju Feodor Jaroszyński, porucznik chorągwi pan­

cernej, Jerzy Roźniatow ski, towarzysz usaryi i S a­

muel M ężyński, wystawili mu żądane świadectwo, w którem pierwszy nadto dodał, źe wysłannik jest jego wujeczno-rodzonym, a jeńca Aleksandra stryje- czno-rodzonym bratem. Dokum ent został w ciągnięty do akt łuckich w sierpniu tegoż roku. W idocznie je­

dnak wyprawa nie powiodła się, może Samuel nie dotarł do miejsca; może wreszcie niewolnika przed nim ukryto, jak się to często zdarzało z młodymi, zdolnymi do pracy fizycznej jeńcami; dość, źe później Feodor pokilkakroć robił starania, źe wreszcie jedy­

nemu synowi przekazał obowiązek wyszukania kre­

wnego. Paw eł więc, sługując na kresach multańskich, obeznany z miejscowemi warunkami, także dostawał języka. Nie zrażało go, - źe już ćwierćwiecze dawno upłynęło od zniknięcia wuja, często przecie z jasyru wracali ludzie po półwiekowej niewoli, a źe nie szczę­

dził wydatków, więc łudzono go, byle wyciągnąć grosz; łakom ych handlarzy tego rodzaju, namnożyło się wówczas bez liku. Trynitarze zaledwie zaczęli funkcyonow'ać, redem pcye ich dla braku funduszów odbywały się zbyt rzadko, więc zamożniejsi pryw a­

tnych dróg szukali: wchodzili w układy z Ormianami, Grekami. Niekiedy i Żydzi, i Po tur macy, i Lipkowie podejmowali się pośrednictwa. Pan Paw eł często bie­

gał w tym celu do Chocimia, gdzie stary kupiec muzułmański naznaczał mu schadzkę. Stawić się na­

leżało z dobrze w ypchanym trzosem, a zręczny po­

średnik umiał tak dosadnie malować nędzę krewniaka w niewoli, jego wiek sędziwy, grzbiet pochylony w ciągłej pracy, tęsknotę do swoich, źe siostrzeniec, wytrzęsał wszystkie lewy, jakie miał przy sobie, by okupić swobodę nieznanego wcale wuja, i jeszcze po­

syłał do żony po nowy zasiłek. K obieta czyniła za­

dość rozkazowi, a w raptularzu, którego szczątki do-

(Dalszy ci;

O R Ó Ż N Y C H S T A N A (

(Ciąg Jeżeli trafimy na organizm w wysokim stopniu wrażliwy, — wrażliwy w znaczeniu owej biernej podat­

ności, o której dopiero co mówiłem — to naturalnie będziemy mogli wywołać w nim co zechcemy, zmie-

chowały się do dzisiaj; często figuruje pozycya: »na wykup z niewoli tatarskiej« — i tuż obok znaczna suma, przynajmniej znaczniejsza od tych, które zwykle ziemianie składali, jeżdżącym po dworach suplikan- tom. Ztąd powstało przypuszczenie o jasyrze p. P a ­ wła, jak widzimy, oparte na pozorach. Czy Pieńkowski wrócił, nie wiemy. Na r. 1696 urywa się wzmianka 0 nim, a w trzy lata wyrzeka się Jaroszyński służby w szeregach — i jako nagrodę za nią — otrzymuje na własne już imie potwierdzenie lenna Koszewskiego, z dodaniem wsi Łukianówki, świeżo w okolicy miasta zakolonizowanej. W sierpniu przywilej dostał do rąk, a już w grudniu tegoż roku, rozpoczyna walkę z Mło- deckim. Koszowacka królewszczyzna leżała na rubieży województwa kijowskiego i bracławskiego, a choć ją w urzędowych aktach »do powiatu Białocerkiewskiego«

nigdy nieegzystującego zaliczano, jednakże egzekuto- rowie podatków obu województw, rościli pretensyę do ściągania z niej kwarty. Jaroszyński miał przyja­

ciół w bracławskiem, przy ich pomocy rozpoczął wojnę z posiadającym de facto nadaną mu miejscowość Mło- deckim; Id o oto 14 grudnia skarży go ten o zabranie podwód i zrabowanie K oszow atej,1) 30-go, o zajazd nowy i poturbowanie właściciela, 2) a 19-go stycznia 1700 r. sąd kijowski wydaje wyrok banicyi na P a ­ wła Jaroszyńskiego, za gwałtowną tra d y c y ę .3) W ięc musiał chwilę choć krótką korzystać z nadania, ale, źe gwałtownie je zdobył, niechybnie więc i przeci­

wnik tejże broni użył, i wkońcu go wysadził. Źe do porozumienia i potem nie przyszło, dowód na to po­

siadamy ten, źe Jaroszyńscy nie wyrzekali się do schyłku przeszłego wieku pretensyi do Koszowatej, 1 przekazywali ją swoim spadkobiercom w regestrze spraw nieukończonych, a mogących przy szczęśliwym zwrocie, przynieść pewne korzyści. P. Paw eł znów wrócił do zrujnowanych Podlisiec. W tymże 1700 r„

»towarzysz wielmożnego kasztelana krakow skiego, hetm ana polnego koronnego z pod chorągw i pan­

cernej,« zostaje podczaszym owruckim. W nadaniu tem jest wzmianka o zasługach obywatelskich, o funkcyi poselskiej; już wtedy bowiem, podwakroć występował jako w ysłannik, raz podczas elekcyi Sobieskiego, wspólnie z ojcem, powtóre przy obiorze A ugusta II, jak się o tem łatwo przekonać z publicznej odezwy Paw ła, na jednym z sejmików Winnickich, w osta­

tnich chwilach długiego żywota: »od lat kilkadzie­

siąt — mówił sędziwy podkomorzy bracław ski, — jeszcze od szczęśliwego panowania Jana III, regnanta polskiego, zostałem w legacyi województwa bracła­

wskiego, na sejmiku pro tunc we W łodzimierzu agi­

tującego się na sejm convocationis pow ołany...«-

J) Opis aktowoj knihi kijewskaho Centralnaho Archiwa. N . 22.

Str. 6.

2) Opis. N . 7. Str. 50.

3) Opis. N . 22. Str. 4.

nastąpi). Dr. AN TO N I J.

H Y P N O T Y C Z N Y C H .

dalszy).

niając samorodny porządek zjawisk. W ówczas do rozmaitości naturalnej przyłączy się rozmaitość sztu­

czna i wytworzy kompleks, którem u nieraz nie brak naw et stałości. Podatność bowiem bierna niektórych

(11)

Ś W I A T 443

hypnotyków, nietylko tem się odznacza, źe można w nich różnorodną symptomatologię wywołać, ale także i tem, źe ta symptom atologia raz wywołana, wkorzenia się na zasadzie asocyacyi pojedynczych ogniw i powtarza w analogicznych w arunkach. Jeżeli więc trafiło się, że hypnotyk od którego zaczęto ba­

danie przedstawił pewne wyraźne okresy hypnozy, następujące po sobie i zmieniające się przy użyciu pewnych określonych bodźców, działających na pe­

wne oznaczone punkta — i jeśli obserw ator przejęty jest tem uprzedzeniem, że hypnoza musi przedsta­

wiać jakiś jed en typ klasyczny, to może -wziąć te właśnie okresy i te sposoby reagow ania swego hy- pnotyka za typowe i następnie szukać ich będzie u dru­

gich. U mniej wrażliwych nie znajdzie ich, ale u bardzo podatnych, wystarczy mu pew na wytrwałość w w y­

szukiwaniu tych samych okresów i tych samych reakcyj, ażeby je znaleść — czyli mimowolnie sztu­

cznie wywołać; gdyż tak samo m ógłby był »odkryć«

inne fazy i inne reakcye, gdyby był z podejrzeniem o ich istnieniu do badania przystąpił. Oczywiście takie oszukiwanie samego siebie najłatwiej tam zajść może, gdzie badacz zatopiony cały w cechach ze­

wnętrznych, fizycznych, nie zwraca wcale uwagi na stan psychiczny pacyenta i nie stara się co chwila zdawać sobie spraw y z gry jego imaginacyi i z tego o ile pacyent domyśla się czego szuka experymen- tator. W ten właśnie sposób, fizycznie biorąc bardzo ścisły, ale psychologicznie całkiem zaniedbany, pro­

wadzono pierwsze doświadczenia w Salpetriere i ztąd też stany hypnotyczne opisane przez prof. Charcot pod nazwą letargu, katalepsyi i somnambulizniu w klasy­

cznej nocie przedstawionej Akadem ii nauk 13 lutego 1882 r. okazały się sztucznym wytworem samej me­

tody badania, wytworem, k tóry zaledwie w najgrub­

szych zarysach, z pominięciem wszelkich symptoma- tów drobiazgowych wytrzym uje krytykę doświad­

czenia.

Ponieważ jednak, ja k wspomniałem, w grubych zarysach podział ten jest użytecznym , a krytyka drobiazgowa nie byłaby tu na miejscu, scharaktery­

zujemy owe trzy stany.

Letarg Jest snem najgłębszym . Pogrążony w tym stanie , jest z pozoru m artw ą kłodą. Gałki oczne są skręcone ku górze, tak, iż uchylając powieki, widzi­

m y tylko białka. Członki uniesione opadają martwo.

Nieczułość jest zupełna, nietylko skóry ale i błon śluzowych. W szakże, w edług szkoły paryskiej istnieje w tym stanie pewnego rodzaju wrażliwość, nadm ier­

na naw et na bodźce mechaniczne, polegająca na tem, źe jeśli mięsień, ścięgno tego mięśnia, albo tylko nerw udający się do niego podraźnimy naciskiem, to w ta­

kim razie mięsień ten w pada w tężec, sztywnieje.

Chcąc go wyprostować, rozluźnić — trzeba w podobny sposób podrażnić mięsień przeciwny, to jest ten k tó­

ry służy do wykonyw ania ruchów przeciwmych ku r­

cząc się. W łaściwość ta została nazwana nadpobudli­

wością nerwowo-mięśniową. Jako do cechy fizycznej, dotykalnej, szkoła paryska przywiązuje w ielką w a­

gę i widzi w niej pew ny sposob odróżnienia nietylko letargu od katalepsyi i somnambulizmu, ale naw et w ogóle letargu prawdziwego od udanego. N a nie­

szczęście żadne z tych twierdzeń nie utrzymało się, gdyż nadpobudliwość nerwowo-mięśniowa nie istnieje w bardzo wielu formach letargu, a natom iast u wielu indywiduów może się przejawiać i w katalepsyi i w som- nambulizmie, a u niektórych i na jawie.

Katalepsya sztuczna różni się od samoistnej tem tylko, źe ją można w każdej chwili usunąć. Od letar­

gu zaś różni się tem , źe członki uniesione nie opa­

dają m artw o , lecz zachowują nadane im pozycye z woskową podatnością. Stan ten był oddawna zna­

ny m agnetyzerom, a nowe cechy drobiazgowe przy­

pisywane mu przez szkołę paryską nie są bynajmniej stałe. Stan ten o ile byw a ogólnym, należy uważać za niższy stopień głębokości snu niż w letargu, po­

nieważ życie psychiczne, tam zniesione, tutaj roz­

budza się częściowo, przybierając najczęściej formę halucynacyj. Nie mniej jednak halucynacye te m ogą być tylko biernie wywołane i nie ma w tej fazie jeszcze żadnych przejawów czynnych, żadnych śla­

dów samodzielności.

T e ostatnie w ystępują dopiero w somnambuli- zmie. W tej fazie pacyent może odpowiadać na py­

tania a naw et rozmawiać i chodzić z własnej inicya- tywy. Jeżeli jednak hypnoza jest zupełną, to po obudzeniu nie zachowuje żadnego wspomnienia. Mimo to w niektórych formach somnambulizmu, naw et myśl może być samodzielnie czynną; uśpiony może m y­

śleć , rozw ażać, szu k ać, przypominać sobie przej­

ścia innych stanów i życia normalnego. Jest to nie­

wątpliwie faza uśpienia najbogatsza w objawy mniej lub więcej szczególne, wyjątkowe, nieraz z pozoru nadnaturalne. Nieczułość na ból może być w tym stanie zupełną ta k samo jak w letargu i w katale­

psyi; może jednakże nieczułość względna niektórych organów równoważyć się z nadm ierną czułością in­

nych, podobnie jak uśpienie pewnych strun życia duchowego może być wynagrodzone nadm ierną ży­

wotnością innych. Pod tym względem rozmaitość indy­

widualnych kombinacyj jest nieograniczoną i wszelkie sprowadzanie zjawisk do jednego typu nozograficzne- go (z punktu widzenia opisowego) może być tylko sztucznem. Tak samo rzecz się ma i z cechami fizy- cznemi, które podaje szkoła paryska, a w których nie m a żadnej stałości.

Czyżby jednak nie było moźliwem w chaosie tych zjawisk znaleść jakąś nić przewodnią któraby je jako tako powiązała ? Zadanie nie jest niemożli- wem, tylko chcąc je "wypełnić, należy położyć głó­

wny nacisk nie na objawy fizyczne, ale na objawy psychiczne w pierwszym rzędzie, a fizyczne w dru­

gim. Łatwo bowiem dojść do wniosku, że hypnoza jest przedewszystkiem fenomenem mózgowym, a tem sam em , że główne tło zachodzących w niej zmian stanowią objawy psychiczne. Dopiero scharakteryzo­

wawszy zmiany psychiczne jako głów ną oś tej kate- goryi zjawisk, będziemy mogli dodać do nich przy­

należne w danym w ypadku zmiany fizyczne i tym sposobem mieć obraz kom pletny pewnej formy h y ­ pnozy. Mówię >>w danym wypadku«, gdyż o typach stałych, dokładnie określonych, i do którychby się dały sprowadzić wszystkie wypadki w praktyce spo­

tykane, nie może być mowy, z przyczyn powyżej wyłuszczonych.

K lasyfikacya zatem, którą poniżej podam, nie będzie takim zbiorem typów, lecz tylko szematem teo­

retycznym , służącym do te g o , ażeby obserwator chcący dać dokładne w kilku wyrazach określenie stanu w jakim się jego pacyent znajdował, mógł to z łatwością uczynić, bez uciekania się do długiego wyliczania i ciągłego powtarzania cech tak fizycznych jak psychicznych.

W e wszystkich zjawiskach hypnotycznych bez

(12)

wyjątku, umysłowość pacyenta ulega pewnemu zbo­

czeniu, które, będąc rożnem co do stopnia, jest za­

wsze jednej i tej samej natury. Nazwiemy je zwęże­

niem świadomości. Jest to jedyna cecha, która w y­

stępuje zawsze.

Ażeby objaśnić co pod tem wyrażeniem rozumieć należy, przypatrzm y się najprzód życiu psychicznemu na jawie.

Pole naszych wrażeń i wyobra­

żeń w stanie nor­

malnym jest za­

wsze mniej lub wię­

cej rozległem. U człow ieka, który czuw a, wszystkie zmysły i wszystkie władze czuwają, chociażby t y l k o niektóre z nich w danej chwili były czynne. Niewątpli­

wie, chcąc myśleć porządnie, nie mo­

żna myśleć o wielu rzeczach naraz, ale obok pewnej my­

śli przewodniej, głó­

wnej, mamy zawsze całe tłum y mniej j a s n y c h , pobo­

cznych, nasuwają­

cych się i odzywa­

jących bądź to pod wpływem wrażeń zewnętrznych, bądź mocą czysto we­

wnętrznych skoja­

rzę?!. Jakkolw iek w tej chwili np.

myśl moja w ypo­

wiada jedynie mój pogląd na zjawi­

ska hypnotyczne, ale chcąc to uczy­

nić muszę cały ob­

szar tych zjawisk mieć mniej lub wię­

cej uprzytomniony w pamięci, ażeby nie użyć takiego wyrażenia, któreby

albo nie objęło niektórych z n ic h , albo objęło za wiele, muszę pamiętać com już powiedział, a co mi jeszcze do powiedzenia pozostaje, nie dać się unieść w bok zbyt szczegółowym rozbiorom jednej z tych niezliczonych kwestyj, które się ciągle nasuwają, a które w ym agałyby osobnych i specyalnych w y­

, .

WĘWm

D R . JÓ Z E F M A JE R .

P R E Z E S A K A D E M II U M IE JĘ T N O Ś C I W K R A K O W IE.

kładów. A przy tem wszystkiem jednocześnie nasu­

wają mi się myśli poboczne, wynikające z otoczenia;

odbieram cały szereg wrażeń wzrokowych i słu­

chowych, chociażby od własnego głosu, czuję opór podłogi i katedry, nacisk ubrania i t. d. i t. d. M y­

liłby się ktoby sądził, że te wrażenia są niepotrzebne, że one tylko przeszkadzają. One i przeszkadzają i po­

m agają zarazem, a nawet są niezbędne: podtrzymują bowiem świado­

mość. Świadomość nie może być w peł­

ni czynną bez tego podkładu wrażeń n a jro z m a its z y c h . U bytek jednego zmysłu może się nie odbić wyraźnie na świadom ości, ale brak dwóch lub trzech już sprowa­

dza stanowcze za­

burzenia. Striimpel podaje przykład chorego, u którego b ył zniesiony do­

tyk, smak i powo­

nienie i który o- prócz tego był głu­

chy na prawe ucho i nie widział lewem okiem. U tego cho­

rego dosyć było zamknąć lewe oko i zatkać prawe u- cho, ażeby prawie n a t y c h m i a s t o w o stracił świadomość.

Dodajmy, że nie- tylko zupełny brak wrażeń ale i mo- notonność wrażeń może sprowadzić sen. Młynarz usy­

pia przy turkocie młyna, a budzi się gdy młyn staje:

gdyż każda zmiana wrażeń jest bodź­

cem dla świadomo­

ści. Dla ludzi ro­

zwiniętych umysło­

wo , wlas?ie myśli m ogą być bodźcem czuwania, ale nie mniej podtrzy­

mywanie go przez całe tłum y różnorodnych, chociażby bezwiednych wrażeń jest koniecznem. Jednem słowem możemy powiedzieć, że na jawie panuje poliideizm, czyli wielość wrażeń, myśli i w ogóle czynności psychicznych.

Dr. J. Oc h o r o w i c z. (Ciąg dalszy nastąpi).

P I Ę T N A S T O L E C I E A K A D E M I I U M I E J Ę T N O Ś C I W K R A K O W I E .

(1873— 1888).

Centralizacya umysłowa m a tę dodatnią stronę, że skupia w jedno ognisko rozpierzchłe siły naukowe, ułatwia uczonym porozumienie się we wszystkich

kwestyach spornych, kieruje działalnością oddziel­

nych indywiduów lub towarzystw, kładzie swą san- kcyę najwyższą w spraw ach postulatów ostatecznych

(13)

W A C Ł A W S Z Y M A N O W S K I .

rt*-

K Ł Ó T N I A . H U C U Ł Ó W .

(O b ra z n a g r o d z o n y p ie rw s z y m z ło ty m m e d a l e m n a W y s ta w ie P o w s z e c h n e j w P a r y ż u ) .

ŚWIAT

Cytaty

Powiązane dokumenty

W undt, przyjrzawszy się jak nieprzymuszenie Zöllner i jego towarzysze badają cuda spirytyzmu i przekonawszy się, źe w tych warunkach, które dla badań

nym roku zgłosiło się kilku kandydatów, wy­. bór między nimi służyć będzie na

W idział duże jej czarne oczy, rzucające fosforyczne blaski i różane usteczka rozchylone w uśm iechu, i rów ne białe ząbki, podobne do pereł n a dnie

Z osób dających się uśpić, niektóre tylko ten dar posiadają, a i te nie zawsze czują dobrze, tak, że praktycznie rzeczy biorąc na tego rodzaju dyagno- zie

Odgadł, źe niejeden z tych wczorajszych przyjaciół zadaje sobie pytanie, czy bezpieczną rzeczą jest okazywać się serdecznym dla biedaka, który, korzystając z

sów ; na długie wieki milczenie i niepam ięć pogrzebały ten kraj, k tó ­ rego duch św iat cały zapełnił. zaczęły padać pierw sze ciosy, k tóre zniszczyły

prowadził Mesmer, a mianowicie, że w ciele ludzkiem bez pomocy żadnych obcych czynników objawia się siła, zdolna bieg prądów nerwowych modyfikować, nie był

Jeżeli się będzie m agnetyzować chorego z początkiem miejscowego zapalenia, to musi się pozornie chwilowo stan pogorszyć, ale w rezultacie choroba się