AT
B E Z S T E R U
P O W I E Ś Ć .
C Z E S C D R U G A . (Ciąg dalszy).
H rabinę przygnębiły te wieści. Ten którego poko
chało jej dziecko i dla którego więdło w tęsknocie, był tuż niedaleko, lecz' pędził do ostatecznej zagłady i co gor
sza, zdawał się nie mieć wcale poczucia swego upadku.
Możnaź było powierzyć szczęście i spokój ukochanego dziecięcia człowiekowi, który zapoznając obowiązki jakie na niego włożyło urodzenie, pogrąża się w gnuśności i rozpuście, i nie rumieni się w obec świadomości, iż żyje tem jeno, co w ygra w k arty i ruletę? Byłoż rzeczą roztropną spro
wadzać go do domu i zbliżać do tego niewinnego dziewczęcia, które i tak uległo już na pierwsze wejrzenie jego urokowi.
Lecz z drugiej strony, jakże zadawać gw ałt sercu ukochanego, w ątłego dziecka, schnącego w tęsknocie, którąby tylko podsycić i spotęgować musiał opór stawiany jej w tej chwili. Poznała dokła
dnie usposobienie Helci i wiedziała jak głębokiem jest uczucie, które ją opanowało. Mogłaź obojętnie patrzeć na jej m ękę, i czyż nie powinna wszystkiego próbować, by cierpiącej powrócić zdrowie i pogodę umysłu?
W róciwszy do domu milczała hrabina, bijąc się z temi m y
ślami. Od czasu do czasu poglądała na Helcię, której twarz krasił gorączkowy rumieniec, a oczy dziwnym pałały blaskiem. Milczenie hrabiny drażniło biedną dziewczynę; bacząc jednak na zakłopotanie m atki, nie śmiała przerywać jej zadumy.
Milczały tedy obiedwie, jedną myślą zajęte, odgadując się wza
jemnie i cierpiąc, a było niejako walką to ich milczenie. U córki było ono prośbą,- nadzieją, krzykiem stęsknionego serca, rwącego się do szczęścia i miłości; u matki wyrażało ono troskę i obawę.
H rabina pierwsza przerwała to dręczące milczenie.
— T y go bardzo kochasz? — zapytała kładąc rękę na płonącej skroni dziewczęcia.
— Bardzo mameczko — odparła panna Helena, chwytając ją za rękę i przyciskając do ust nam ię
tnie. — Zdaje mi się, źe ujrzawszy go, odżyłam na nowo.
40
— A jeżeli on nie w art twojej miłości? — rzekła m atka dziwnie złamanym głosem. — Słyszałaś co 0 nim Indzie mówią?
— Ja z tego wyniosłam tylko jedno wrażenie, źe on musi być bardzo nieszczęśliwy, i to mi serce napawa żało ścią... Chciałabym go ujrzeć jak najprędzej, wesprzeć źyczliwem słowem, zatrzymać nad przepa
ś c ią ... Ach! mamo, ja k mu życie ciężyć musi okropnie, skoro je tak lekceważy.
— T ak z pewnością, jeżeli zachował chociażby iskierkę tylko uczuć szlachetnych, to go zadowolnie nie może żywot jaki prow adzi... A le któż nas zapewnić zdoła, źe tak je s t? ... Gnuśność i rozpusta przytę
piają moralne uczucia.
— Dlaczegóż mamy sądzić o nim tak źle? dlaczegóż go wraz z innymi mamy potępiać, skoro go nie znamy i nie wiemy o nim nic, prócz tego co o nim mówią ludzie, być może nieżyczliw i?... Pam ięta mame- czka, jak gorąco staw ał zawsze marszałek w jego o b ro n ie ? ... Mówił, źe szalonym jest, lecz szlachetnym ...
1 serce mi to powiada także, i ja w to wierzę całą duszą.
— Marszałek znał go dawniej, gdy jeszcze nie doszedł do kresu, na którym dziś s to i... A le dziś:
słyszałaś co mówił h ra b ia ? ... Dzisiaj żyje on z tego co w ygra w szulerni i nie wstydzi się tego, iż byt swój opiera na takiej podstawie.
— Może to chwilowe zapomnienie, może to szał tylko przem ijający... Tylu innych czyni tu to samo, ulegając p o k u sie ... Mnie się owszem zdaje, źe on czuć musi nędzę takiego życia i źe to poczucie jest źró
dłem jego n iepokoju... Coś go dręczy, coś go boli i dlatego stara się o d u rzy ć... W szakże to widoczne z tego co o nim opowiadał h ra b ia ... Nie, ja nigdy nie uwierzę by on był złym, on tylko jest nieszczęśliwym.
— I ja się nie m ogę oswoić z tą myślą, by syn tak zacnej matki postradał wszelkie moralne poczu
c ie ... Bądź co bądź wierzę w krew i w to, źe się ona odezwać p o w in n a ... Ludzie naszego stanu mają wobec społeczeństwa obowiązki, o których zawsze winni pamiętać, więc też tem winniejszym jest pan Stefan, źe o nich lekkomyślnie zapomina.
— Jednakże — podchwyciła Helcia skwapliwie, spostrzegłszy, źe się m atka wikłać poczyna — jednakże jeśli dobra krew nie kłamie, dlaczegóż mielibyśmy go potępiać za chwilowe zapomnienie, którebyśm y z p e
wnością wytłumaczyć musieli, gdybyśm y znali stan jego d u s z y ? ... Najcnotliwszy z ludzi grzeszy siedem razy co dnia; dlaczegobyśmy zbłąkanego sądzić mieli surowo, skoro Bóg, który przecież zna wszystkie pobudki ludzkich czynności, sam nas uczy m iłosierdzia... Czyż nie powinniśmy raczej pospieszyć do zbłąkanego, w e
sprzeć go gdy się chwieje, podnieść gdy upada, pocieszyć jeżeli cierpi — dodała wzruszonym głosem zapalając się własną wymową. — K to wie, może Bóg dlatego właśnie zbliżył nasze drogi, byśmy dla pana Stefana były pokrzepieniem, pociechą i podporą.
H rabina spojrzała na nią smutnemi oczyma. Twarz jej pałała, oczy gorączkowym świeciły blaskiem.
Zapał, który ją unosił, świadczył jak głębokiem było jej uczucie, jak wielką tęsknota.
— W ięc chcesz bym zaprosiła pana Stefana? — zapytała głosem, który tłum iło wzruszenie.
— O tak mameczko... o tak , pragnę tego gorąco — zawołała Helcia rzucając się matce na szyję. — Zdaje mi się, źe mnie widok jego u zdrow i... Ach mamo, ja tak dawno, tak dawno tęsknię do niego.
— Ano dziej się wola B o ż a !... Może to Bóg rzeczywiście natchnął serce twoje; może łaska Jego święta pomoże ci nawrócić zbłąkanego.
— Ach mamo, mamo, jakaś ty dobra! — szepnęła dziewczyna przygnębiona nadmiarem radości i po
częła m atkę pieścić i całować, śmiejąc się to płacząc naprzemian.
— Uspokój się dziecko, uspokój — odparła hrabina odwzajemniając jej uściski. — Daj mi słowo, źe się uspokoisz... W szak tylko dlatego postanowiłam zaprosić pana Stefana, pomimo obawy, która w tej chwili serce moje śc isk a ... Ufajmy w Bogu, źe nam go pomoże ocalić, lecz jeżeli chcemy dopiąć tego celu, musimy działać spokojnie i z ro z w a g ą ... Dziś jeszcze napiszę list do niego i poproszę, by nas jutro odwiedził...
Komisioner potrafi go przecież odszukać, chociaż nie znamy jego a d re s u ... A le musisz mi przyrzec, źe będziesz spokojną, źe mu nie okażesz jak mocno jesteś nim zajętą, źe owszem zapanujesz nad sobą i będziesz się starała zachować trzeźwość u m y słu ... W szak praw da: ty byś go kochać przestała, gdyby się okazało, źe istotnie stracił moralne poczucie... Musimy go poznać, zbadać, a gdy uzyskam y dostateczną rękojmię, źe chce zerwać z tem życiem jakie dotychczas prowadzi, w tedy nie będę się sprzeciwiała twej w o li... W szak wiesz, źe szczęście twoje jedynem mojem pragnieniem.
*
* *
Dopiero późno w nocy wrócił pan Stefan z M onte Carlo, gdzie mu szczęście tego dnia nie sprzyjało.
Przegrał wszystko co miał przy sobie, to jest koło trzydziestu tysięcy franków ; Grześ, który obecnie spełniał obowiązki kasyera, nie włożył mu był więcej do pularesu i to było właśnie jego szczęściem. K arty i ruleta prześladowały go statecznie.
Jakkolw iek lekceważył pieniądze, które mu dotychczas nieustannie płynęły do kieszeni, rozdrażnił go zawód tym razem doznany. Odszedłszy jeszcze dość wcześnie od stolika, a nie wiedząc co począć ze sobą, błąkał się po salach, przypatrując się po raz pierwszy innem okiem tem u piekłu wzburzonych ludzkich namię
tności, które tam wrzało dokoła.
Dawniej nie uderzały go tak bardzo nędza jego i brzydota. Upojony tryumfem dawał się nieść tej wezbranej fali, czerpiąc zadowolenie w widoku tego złota, które do niego płynęło, a które pełnemi garściami rozrzucał. K obiety darzyły go swemi najwdzięczniejszemi uśmiechami, mężczyźni składali hołdy ulubieńcowi fo rtu n y O b e c n ie odwróciła się k a r ta ; cały ten tłum odbieźał go i opuścił dla tych szczęśliwców, którym się los dzisiaj uśmiechał.
-y'At- fl\
mruknął. — Trzeba będzie rachunek Czas jakiś przypatr)/wał się wstrętnej gonitwie, z uczuciem
cierpkiej rozkoszy. Bawił go ten hołd oddawany złotu, ta chciwość drapieżna, którą wyczytywał w gorączkowo płonących oczach męż
czyzn i na twarzach kobiet mizdrzących się pod warstw ą różu i bie- lidła. W reszcie opanował go niesmak; pełen w strętu powrócił do domu.
N a wstępie wręczył mu Grześ dwa listy: jeden woniejący mocnym jakimś zapachem, od miss Ellen W ood, jednej z lwic Nicej
skiego sezonu, którą pan Stefan odbił jakiemuś bogatem u Brazy- lijczykowi, drugi nieznaną pisany ręką. P an Stefan otworzył pierwszy z nich. Miss Ellen zapraszała go do siebie na śniadanie; otrzymała nowe suknie z Paryża i chciała mu je pokazać.
P an Stefan uśmiechnął się ironicznie.
— Sądzi, że mi szczęście znowu dopisało w Monte Carlo zapłacić.
Rzucił list na stół i otworzył drugi; zdziwił się bardzo widząc, iż jest pisany w polskim języku. Nie znał w Nizzy żadnej Polki, a pismo było widocznie kobiece. Spojrzał na podpis i wyczytał nazwisko hrabiny;
zapraszała, go, by ją jutro w ciągu dnia odwiedził.
— A więc one są tutaj; bawią tu od miesiąca! — zawołał uradowany. — Mój Boże, tyle razy prze
jeżdżałem i przechodziłem bulwarem Carabacel, nie domyślając się, źe są tak blisko!
I znowu mu odżyło w pamięci wspomnienie błogich lat dziecinnych i w umyśle zarysował mu się obraz m atki i tej pięknej pani, która dla niego zawsze była tak dobrą i łaskaw ą, i tego miłego dziewczątka, które lubił bawić swojemi psotami. Ileż to czasu upłynęło od owych chwil uroczych, ileż ludzi przesunęło się przed jego oczyma! Gonił za szczęściem po świecie, a nie znalazł nigdzie tego spokoju ducha, którego żadna nie mąciła troska. Później było życie jego tylko jałowem miotaniem się, które mu w zysku przynosiło jeno sm utek i zawody.
Razem z temi wspomnieniami w padł jak gdyby jasny płomień do jego duszy. Zdawało mu się, źe go na wskroś przenika coś nadzwyczaj lekkiego i jak gdyby nieważkiego, co mu skrzydeł dodaje i zwolna unosi z tej dusznej atmosfery, którą dotychczas oddychał, w orzeźwiające jakieś i krzepiące powietrze.
M yśl, źe w krótce ujrzy osoby, które znał w dziecinnych latach, w czasach szczęścia bez chmur i bez troski, upajała go radością.
Równocześnie uczuł w stręt do życia jakie dotychczas prowadził. Opanował go jak gdyby lęk i wstyd, iż przed przyjaciółką m atki swrnj, która życie całe poświęciła sumiennemu spełnianiu obowiązków, stanie wkrótce pod zarzutem zmarnowanej młodości. Co jej odpowie, gdy go zapyta co porabia, jak mu się powodzi, i jakie m a na przyszłość zam iary? A wszakże znając go od dzieciństwa i będąc przyjaciółką jego matki, może go oto snadnie zapytać.
Przeszedł się kilka razy po pokoju i chęć zerwania z tem życiem, jakie tu w Nizzy prowadził, utrw a
liła się w jego umyśle. Usiadł przy biurku, dobył ćwiartkę listowego papieru i napisał list do miss Ellen, donosząc jej, źe przegrawszy znaczną sumę, widzi się zmuszonym do zmiany dotychczasowego trybu postę
powania. Zawołał Grzesia, kazał sobie dać dziesięć tysięcy franków i włożył je w kopertę.
— Będzie miała czem łzy obetrzeć, jeżeliby jej przypadkiem płakać przyszła ochota — szepnął z w e
sołym uśmiechem.
Potem wręczył list Grzesiowi.
— Zaniesiesz to do H otel de France i oddasz miss Ellen do rąk w łasnych. . . Powiesz, źe nie mogę przyjść na śn iad an ie... G dyby się o co pytano — dodał — to mów, źe nic nie wiesz, a le ...
I urw ał nagle nie kończąc zaczętego zdania. Brzydził się fałszem i nie lubił nikogo dwuznacznemi wyrazami w błąd wprowadzać. Zresztą, cóż m ógł jej więcej powiedzieć? P ragnął tylko zerwać z swą hula
szczą przeszłością i dać odprawę natrętnej Angielce. Dalszy jego pobyt w Nizzy tracił wobec tego racyę b y tu , ale o wyjeździe nie m yślał w tej chwili.
— Co mam powiedzieć gdyby mnie pytano? — zapytał Grześ.
— N ic ... Powiesz, źe o niczem nie wiesz i rzecz skończona.
Załatwiwszy się w ten sposób, poszedł spać i usnął niebawem, ukołysany tęczowemi marzeniami.
Zbudziwszy się nazajutrz wczesnym rankiem, czuł się takim rzeźwym i wesołym, jakim już nie był oddawna. Dotychczasowe gorączkowe życie jego, leżało gdzieś już daleko poza nim, niby wspomnienie przy
krego ciężkiego snu. Zdawało mu się, źe w niego wstąpił nowy człowiek, czerstwy, pełen dzielności i siły, takiem go wewnętrznem zadowmleniem napełniła już myśl sama o zmianie życia, jak ą zamierzał.
Zerwał się z pościeli, wziął do rą k ciężkie handtle i wywijał niemi kilkanaście minut, od niejakie- goś czasu bowiem, pozwalało mu już zdrowie na prowadzenie dawnych gimnastycznych ćwiczeń. K ąpiel i konna przejażdżka zapełniły mu resztę porannych godzin. Co chwila patrzył na zegarek, nie m ogąc się doczekać sto
sownej pory, by zadość uczynić’ wezwaniu hrabiny. W reszcie z uderzeniem dwunastej poszedł na bulw ar Cara
bacel, mile wzruszony tą m yślą, źe wkrótce dawnych znajomych obaczy.
Zastał hrabinę samą; panna H elena oddaliła się z salonu, gdy oznajmiono jego przybycie. Zbyt silnego doznała wstrząśnienia usłyszawszy jego nazwisko. I hrabinę także wzruszył widok syna ukochanej przyjaciółki, k tóry jej rysami i wyrazem tw arzy przypominał umarłą. Pow itała go z serdeczną życzliwością, zapominając o tem , co o nim słyszała.
— Zdziwiłam się wczoraj bardzo ujrzawszy pana tutaj — rzekła po zwykłych przywitaniach. — w W ar
szawie bowiem mówiono, żeś wyjechał do Ameryki.
— Miałem ten zamiar istotnie — odparł pan Stefan — ale słabość stanęła mi na przeszkodzie.
Z T E K I P O Ś M I E R T N E J M. G I E R Y M S K I E G O . . Chorowałeś pan? zapytała z źyczliwem zajęciem.
— Nawet dosyć ciężko — rzekł śmiejąc się wesoło. — Byłem, jak to mówią, jedną nogą na tam tym świecie.
— Cóż to było ?
— Och n ic ! ... b a g a te la !... K ula, która mi naj- niepotrzebniej przeszyła piersi... Trzy miesiące leczy
łem się pod Wiedniem z tego pocałunku. Potem kazano mi zimę przepędzić we W łoszech, a więc siedzę tutaj, ale jestem już zdrów zupełnie.
— Jak można życie tak narażać — rzekła ujęta jego szczerością. — W szakże to jest dar Boży, któ
rego lekceważyć nie mamy p ra w a ... W ybacz mi pan, źe jako przyjaciółka twojej m atki robię ci tę uwagę.
— Czasem ... jak w tym w ypadku... nie ma innej drogi w yjścia... Zmusza nas do tego konie
czność.
— Czyż konieczność?... Mnie się zdaje, źe krewkość bywa tu główną pobudką •— odparła m y
śląc o onej strzelaninie, o której jej opowiadał h ra
bia. — A le nie myśl pan, żem cię zaprosiła dlatego by ci prawić kazanie — dodała z wdzięcznym uśmie
chem. — Chciałam zobaczyć syna mojej ukochanej S a lu si... Jaki pan do niej p o d o b n y ... T ak mi przyjemnie widzieć c ieb ie... Prawdziwie obowiązaną panu jestem, żeś się stawił na moje wezwanie.
— To ja pani wdzięczny jestem , żeś mnie zawezwać raczyła •— odparł z żywością. — Liścik, który wczoraj odebrałem, sprawił mi radość niew ym ow ną... Pam iętam błogie chwile, które spędziłem^w7 domu pani h ra b in y ... W idok jej przypomina mi moją m atkę; obraz jej zarysowuje się w mojej p am ięci... Już liścik pani wywołał te drogie wspomnienia w moim um yśle... Byłem wzruszony do głębi, gdym go otrzym ał... i teraz jestem bardzo wzruszony, gdy przed panią stoję.
Było tyle szczerości i serdecznego ciepła w tem co mówił, źe się hrabina oprzeć nie m ogła miłemu wrażeniu.
— Nie musi on być tak złym — pomyślała •— skoro pamięć matki tak żywą w sercu zachował.
•— Doznałem już raz tego wrażenia — ciągnął dalej z uczuciem — dowiedziawszy się w W iedniu, że pani hrabina raczyła do mnie pisać, wzywając mnie do siebie po warszawskich -wyścigach... W iadom ość ta wywołała w umyśle moim wspomnienia lat dziecinnych... Gdym był ranny, -wspomnienia te wróciły znow u...
Leżąc w gorączce widziałem ciągle przed oczyma i m atkę, i panią, i córeczkę jej, i siebie dziecięciem ...
Marzenia te upajały mnie błogością, której nie umiałbym opisać.
— Miło mi, źe jakkolwiek bezwiednie, mogłam panu przynieść pociechę.— odparła hrabina, ulegając czarowi jego wymowy. — Ale trzeba, żebyś zobaczył Helcię, czy podobna do tej, którą widziałeś w marze
niu — dodała z uśmiechem.
I wezwawszy dzwonkiem służącego, kazała pannę Helenę przywołać.
(D alszy ciąg nastąpi). W Ł O D Z I M I E R Z Z A G Ó R S K I .
K O N G R E S Y K O B I E C E W P A R Y Ż U .
W śród powodzi kongresów, będących obecnie w Paryżu na porządku dziennym, dwa wyróżniły się oryginalnością i powszechną na siebie zwróciły uwagę.
Oba niewieście: je d e n , kongres towarzystwa praw kobiecych-, drugi, kongres dzieł'i instytucyj niewieścich.
Pierwszy, wywołany naturalną tendencyą towarzystw, coraz liczniejszych, mających na celu przeprowadze
nie reform w kodeksie cywilnym, opracowywał refe
raty swe bardzo starannie, chętnie przyjmując dele
gatki wszystkich krajów; opierał swe wnioski niejako na porównaniu międzynarodowych stosunków i zapa
tryw ań na kwestyę równouprawnienia kobiety w spo
łeczeństwie. Na kongres ten zjechało się mnóstwo przedstawicielek z Am eryki, Anglii, Grecyi, Danii, Szwecyi, Norwegii, z W łoch, z Rum unii i wielu innych krajów i prowincyj. Doktorki medycyny i pra
wa, literatki, redaktorki, a nawet pastorki, jak wie
lebna A rm anda Days, pokaźnie i statecznie reprezen
tow ały grono niewiast, posiadających wszelkie do równouprawnienia kwalifikacye i tytuły. Prezydowały dwie panie, zaszczytnie znane w intełligentnym świe
cie : uczona autorka wielu dzieł, tłumaczka Darwina, pani K lem entyna R oyer, powołana na prezydentkę honorową, oraz p. M arya Deraisme, prelegentka słyn
na ze swej wymowy i śmiałości poglądów. N a wi- ceprezydentki, oprócz dam Francuzek, zaproszono i cudzoziemki, a każda sekcya posiadała swoją pre
zydentkę osobną, oraz sekretarkę. Biuro tedy było ukonstytuowane w edług form przyjętych. Trochę mniej formalnie odbywały się posiedzenia, zwłaszcza początkowe, kędy parę niezadowolonych z wyłącze
nia osób, przyszło z protestacyą podczas posiedze
nia, domagając się głosu. Gdyby im dozwolono wygadać się, byłoby 'się zapewne obeszło bez za-
targu, ale biuro broniło się przeciw intruzom, przeto przy zakończeniu posiedzeń wynikło nieco hałasu, nieustępującego wreszcie wzorom, jakie nam dają izby i parlamenty, samymi mężczyznami obsadzo
ne. Bo też i tutaj głównie mężczyźni wywoływali
»huczki«, domagając się głosu i robiąc niepotrzebne całkiem aluzye polityczne. Sekcyj, czyli oddziałów było cztery : moralna, historyczna, ekonomiczna i pra
wna. Rodaczki nasze udział wzięły w każdej, i — co im wszystkie pisma francuskie przyznały — odzna
czyły się bardzo zaszczytnie. W sekcyi moralnej, przemawiała pani Ratuldow a, dając pobieżny obraz literatury naszej i wpływu kobiet na społeczeństwo;
oraz pani M arya Szeliga, o wychowaniu panien i m ał
żeństwie, przeprowadzając porównanie między panną polską, swobodną w wyborze torvarzysza życia, po
czuwającą się do obowiązków obywatelskich, a panną francuską, prosto z klasztoru lub z pensyonatu wy
daną przez rodziców lub opiekunów za obcego czło
wieka, którem u przysięga wierność i miłość po kilka- krotnem zaledwie widzeniu się. O wybornem wrażeniu jakie uczynił odczyt współpracowniczki Świata, roz
pisały się francuskie dzienniki: Te?nf>s, Paris, Estaf- fe tte , R appel, Soleił, Intransigeant i wiele innych.
W sekcyi ekonomicznej, panna Feindkind, W arsza
wianka, odczytała wysoce interesujące studyum o płacy robotnic; zaś p. Paulina Kuczalska, zaznajomiła F ran cuzów z działalnością rodaczek naszych na polu prze- mysłowem. W sekcyi prawnej, na którą złożyły się najlepsze siły kongresu, wystąpiła, obrana prezydent
k ą panna Popelin, Belgijka, doktorka prawa, mów
czyni doskonała, aczkolwiek nieco nadto ulegająca wzruszeniu; p. Viviani, adwokat wielce uzdolniony;
gorący przyjaciel równouprawnienia kobiecego, p.
Richer, redaktor dziennika -»Le D roit des Femmes«', panna Florencya Balgarnie, delegowana przez angiel
skie towarzystwo »praw kobiecych«; p. Beauquier, deputowany, obiecujący wkrótce reformę praw ną co do przypuszczenia kobiet - kupców do głosowania i udziału w trybunałach kupieckich; pani M arya Sze
liga , obrana sekretarką sekcyi praw nej, kreśląca obraz kodeksowych różnic, dających mężczyźnie w ła
dzę niemal nieograniczoną nad kobietą, postawioną w rzędzie waryatów i bezwłasnowolnych. O ratorka z wielką swadą i znajomością praw międzynarodo
wych, wybrała punkta najwybitniejsze, w których sam obyczaj wprowadził reformy — zainteresowała w najwyższym stopniu słuchaczy, obsypujących ją wciąż oklaskami. Pani Crestin śmiało dotknęła spra
wy poszukiwania ojcostwa, którą to kwestyę z talen
tem wielkim rozwinął p. Davenne.
K ongres postawił następujące wnioski, przyję
te znaczną większością głosów: W sekcyi ekonomi
cznej: 1° Założenie dla dziewcząt szkół praktycznych zajęć, jako to: szycia, robót gospodarczych, — jako dopełnienie edukacyi elementarnej. 2° Założenie przy
tułków dla kobiet pozbawionych pracy. 3° Jedność płacy dla nauczycieli i nauczycielek; jedność płacy za pracę we wszystkich instytucyach rządowych lub wspomaganych przez rząd. W sekcyi praw nej: 1° Znie
sienie art. 340 kodeksu francuskiego przeciw poszu
kiwaniu ojcostwa. 2° Rew izya kodeksu, w celu przy
wrócenia równości praw między małżonkami. 3° Przy
puszczenie kobiet do adwokatury, ze w zględu, iż bywają sprawy, w których kobieta lepiej niż męż
czyzna obronić i zgłębić jest w stanie to, co dotyczy niewiast obwinionych, nieraz skrępowanych w obec
mężczyzn - adwokatów względami moralnej wstydli- wości, oraz nieodgadnionemi dla mężczyzny pobud
kami, płynącemi z psychologii niewieściej, którą tylko druga kobieta zrozumieć należycie potrafi; — nakoniec, wiele słusznych wniosków, co do praw względem małoletnich, oraz co do policyjnych przepisów, strą cających kobietę na najniższe moralne stanowisko, niekiedy przymusowo i przez nadużycie. — K ongresu- jący rozstali się po wspaniałym bankiecie, przy któ
rym zasiadło osób dwieście płci obojej, najróżno
rodniejszych narodowości. A le nie na tem k o n iec ! Grono p a ń , mniej reform chciw ych, a oddanych raczej dobroczyności, postanowiło, pod opieką rządu, wystąpić również z, kongresem. 1 stała się rzecz w dziejach niewieścich dotąd nieznana: niewiasty uzyskały komisyę urzędowy wyznaczoną przez wda- dzę; zgromadzenie ich zaliczone zostało do liczby uczonych lub pożytecznych instytucyj czy przedsię
wzięć, zbierających swych członków jak najlegalniej na obrady nad interesami własnemi. Prezydującym obrany został Juliusz Simon, osobistym swoim udzia
łem dając niejako sankcyę kongresowi kobiecemu, gdyż weszło w zwyczaj, iż żaden szanujący się kon
gres, bez Juliusza Simona obejść się nie może. P ię kną mową zagaił on tedy posiedzenie, kładąc przede- wszystkiem nacisk, iż celem kongresu będzie wykazać św iatu , o ile pojęcia o kobiecie francuskiej jako o płochej wietrznicy są mylne i powierzchowne, o ile kobieta francuska bez rozgłosu czyni wiele dobrego, z poświęceniem największem, a dyskretnie, tak iż dobroczynność jej nie, rzuca się w oczy, chociaż istotnie kraj podtrzymuje i wspiera. Do oględnej mowy Juliusza Simona, sekretarka i właściwa orga
nizatorka kongresu, pani de Morsier, dodała program cokolwiek szerszy, zapowiadając nietylko przedsta
wienie szeregu dzieł dobroczynnych, ale i obrady nad niektóręmi kwestyami, tyczącemi stanowiska k o biety w społeczeństwie, jako: żony, matki, obywatelki.
Później m er dzielnicy St. Sulpice zabrał głos wielce urzędowy; następnie zaś delegaci i delegatki, a ra czej przedstawiciele różnych krajów, zaznaczali swój udział w owym urzędowym kongresie. Ciekaw'ym był szereg typówr, między którem i znajdow-ały się tak północne jak południowe, tak europejskie jak ame
rykańskie. Cudzoziemski personel był prawie ten sam co i na pierwszym kongresie, tylko francuski uległ zmianie. K raj nasz reprezentowała M arya Szeliga, którą, gdy pojawiła się na trybunie, huczne powitały oklaski. Tegoż dowodu sympatyi doznała także pan
na Popelin, adw'okatka, wńtana zawsze przez publi
czność bardzo mile, popularna w Paryżu w t sposób przynoszący chlubę pierwszej kobiecie, która poświę
ciła się nauce prawa. D elegatki nie wszystkie w ła
dały dobrze francuzczyzną, były naw et takie, których z trudnością rozumiano, ale domyślając się z góry intencyj, słuchano uprzejmie i cierpliwie. Prace dru
giego kongresu były istotnie ciekawe, gdyż nie opie
rając się' na hypotezach i wym aganiach reform, w yka
zywały dzieła stworzone za pośrednictwem inicyatywy kobiecej. W obec tylu stowarzyszeń, tylu zakładów naukowych i dobroczynnych, zawdzięczających byt swój niewieściej dobrej woli, musieliby naw et i prze
ciwnicy uchylić“ głowy z szacunkiem i wzruszeniem.
A le przeciwników nie było. Sym patya wielka ota
czała dzielne grono niewieście, a puklerz opieki rzą
dowej podnosił do pewnego stopnia moralne jego znaczenie wśród tłum u.
W spaniałe, oficjalne przyjęcia w prefekturze dep. Sekw any i u ministra Ives Gruyot (illuminacye prefektury i ministerstwa, rzęsistą łuną zapowiadały miastu cześć oddaną niewiastom wszelkich krajów) imponowały zdaleka masom. Cóż dopiero mówić o tych, którzy dopuszczeni do wnętrza, przyjrzeć się mogli owa
cjom , wysłuchać mów, przejętych duchem poszanowa
nia dla kobiecej inicjatyw y i niezależności.—Brak miej
sca nie dozwala mi wyliczyć naw et części tych dzieł, które przedstawiono na posiedzeniach kongresu, ani tych wniosków, nad którem i co rano, od godziny 9 do 12 obradowano, niezależnie od posiedzeń popołu
dniowych. Sprawozdania bardziej szczegółowe rozej
dą się niezawodnie po świecie drogą broszur spe
cjalnych, których mnóstwo rozdawano między publi
cznością. W ypada mi tylko zaznaczyć ogólny pożytek:
iż raporty różnych krajów dały bardzo korzystne wyobrażenie o działalności niewieściej. A nglia stoi najwyżej. Stowarzyszeń tam mnóstwo, również auto
rek i dyrektorek pism (wyłącznie przez kobiety opra
cowywanych), tudzież przedsiębiorstw dobroczynnych.
W ślad za nią idzie A m eryka, szanująca godność nie
wieścią wyjątkowo. N akongresie zabierał parę razy głos minister Stanów Zjednoczonych, Mac Lane. Szwecya, Dania i Norwegia posunęły rozwój intellektualny kobiecy bardzo wysoko i przyznały niewieście naj
swobodniejsze prawa, równouprawniając je obyczajem.
Dalej, w coraz niższym szeregu idą państw a środko
wej Europy: konserw atywne Niemcy, Belgia i zaco
fane południe. F ra n c ja , na punkcie teoretycznym stoi bardzo wysoko, dozwalając kobietom pracą osięgnąć naukowe stopnie i wiele czyniąc dla podniesienia umysłowego poziomu Francuzek, ale postęp powstrzy
m ują jeszcze przesądy obyczajowe, skazujące kobietę na nieograniczoną od męża zależność. Nie ulega wszakże wątpliwości, że w obec ogólnych tendency), kw estya równouprawnienia kobiet we Francyi, jest tylko kw estyą czasu.
W literaturze — kobiety północne wykazały plon najobfitszy. Anglia przoduje , a za nią idzie pi
śmiennictwo polskie. R y s literatury niewieściej przed-
» W
stawiony przez M aryę Szeligę — na posiedzeniu z d.
17 lipca — wykazał rezultaty zwycięskie. Imiona:
Orzeszkowej, Marrenowej, Ostoi, Mełlerowej, Rodzie
wiczówny, w obec krótkiego sprawozdania o ich dzia
łalności, przyjęte zostały gorącym oklaskiem, powtó
rzonym przy charakterystyce poetek naszych: Ga- bryeli, Konopnickiej i Deotymy. W iersz Deotymy, przytoczony w wolnem francuskiem tłumaczeniu (ustęp zaczynający się od słów: »O! wieku ty zwan będziesz wielkim kobiet wiekiem«) uzyskał entuzjastyczne brawa. W idzieliśm y tłum nie cisnące się po skończo- nem posiedzeniu damy, żądne dowiedzieć się od pre
legentki bliższych szczegółów o polskiej literaturze i jej niewieścich przedstawicielkach. Już to musimy przyznać pani Szelidze, iż nie szczędziła trudu, aby wykazać w prawdziwem świetle obraz naszego spo
łeczeństwa, cokolwiek zatarty w pamięci szerszego ogółu cudzoziemców. Dzięki jej zabiegom i płynnej wymowie, rozbrzmiały echa o naszym kraju i jego żywotności moralnej i intellektualnej. — W obec zbli
żenia przedstawicielek różnych krajów, wynikły wielce przychylne wzajemne stosunki delegatek i zawiązaną została Unia powszechna kobieca, której członkowie będą dostarczać sobie wzajem nieustających komu- nikacyj, tyczących się spraw niewieścich w najszer
szym zakresie. K ażdy krok naprzód, każda nowa szkoła, nowa karyera otw arta kobiecie, skrzętnie za
notowaną zostanie i wiadomość o tcm ogłoszoną będzie całemu światu przez pismo, związkowemi siła
mi wydawane w Paryżu p. t. B ulletin de l ’ Union Universelle des Femmes. Pismo to nie ma się zajmować propagandą, ani polityką, lecz jedynie stanie się zbio
rem wskazówek i wiadomości. Bliższy program oraz warunki przedpłaty wkrótce ogłosimy, gdyż obecnie projekt jest w zawiązku, więc ostatecznych danych dotąd nie posiadamy.
Oba kongresy paryskie, w dziejach ra c jo n a l
nego kobiecego postępu, będą stanowić datę ważną i niejako rozpoczynającą okres nowy, parlamentarny.
Była to niejako próba — lecz powiodła się wyśmie
nicie.
R a d o s l a a v a.
JCA RYI .«
T R Z Y L A T A Z Ż Y C I A J U L I U S Z A S Ł O W A C K I E G O .
(Ciąg dalszy).
Oprócz ulubionych mu ksiąg Nowrego T esta
m entu, musiał Słowacki powracać nader często do proroków, do Jeremiasza i Jezajasza, których styl i sposób opowiadania przypomina tak wyraźnie An- helli. W czytaniu tem szukuł niezawodnie zbolały poeta zapomnienia, albowiem m usiały to być dlań dni głębokiego, lubo cichego cierpienia. W yrażeń takich, ja k : »ale jestem bardzo samotny«, »ale smu
tny jestem«, »samotność tak zupełna, jaką czuję, złą jest dla człowieka«, »nadto myślę i nadto zachmu
rzam się« napotykam y w listach Juliusza z tego czasu mnóstwo. Bo też smutno mu tam .było nad jeziorem i tęskno. W V eytoux też dopiero, pracując nad »An- hellim«, dopisał doń wszystkie ustępy rozdzierająco żałosne, a tak okropne w swojej prostocie. Trapiony bezgraniczną jakąś, może chorobliwą nieco tęsknotą za ukochaną, upadający pod brzemieniem nieszczę
snej doli, straciwszy niemal zupełnie nadzieję po
wrotu kiedykolwiek do swoich, zwątpiwszy o wszy- stkiem, często nawet i o sobie samym, pisał poem at krw ią zbolałego serca. Nic dziwnego zatem, jeżeli mówiąc za bohatera swego, kładł mu własne myśli w usta: »Otom zobaczył Anioła podobnego tej nie
wieście, którą kochałem z całej duszy mojej, będąc jeszcze dzieckiem«. Musiała mu więc M arya przypo
minać chwilami Ludwikę Sniadecką. »A miłowałem ją w czystości serca m ego; dlatego łzy mię zalewają kiedy myślę o niej i o mojej młodości«. W V eytoux także, w tej zacisznej ustroni, zdała od ludzi i wiel
komiejskiego gwaru, patrząc na jezioro napisał, po
wiada : »kilka lirycznych kawałków, które m alują stan mojego umysłu przez te kilka miesięcy, i dlatego może kiedyś spodobają ci się, moja droga. Postąpi
łem także w moim nowym poemacie«. Mowa tu naturalnie o »Anhellim«. Słusznie bardzo zalicza dzie
ło to A ntoni M ałecki do rodzaju symbolicznej poezyi,
w której »figury i znaki, stworzone pierwotnie na to, żeby coś takiego znaczyły, czem same przez się nie są, przyjmują, wprawdzie zrazu na się piętno podłożonego sobie znaczenia, ale na tem bynaj
mniej nie poprzestają«, — lecz »zostawszy raz w yw o
łane do życia, jako udzielne tw ory fantazyi, zatrzy
mują ruch i nadal w własnym swoim kierunku«.
Otóż zdaje mi się, że w Genewie jeszcze (tam bo
wiem powstał pierwszy plan i pierwszy zarys poe
matu) m yślał Słowacki napisać poprostu polityczną w stylu biblijnym broszurę. Mielibyśmy w tedy naj
zwyklejszą w świecie allegoryę. Nawiasem mówiąc, chciał ją zrazu Słowacki pisać kunsztow ną formą Dantejskiej tercyny, ale zamiar ten wkrótce porzucił.
W yjechawszy do Veytoux, z sercem goryczą i sm u
tkiem przepełnionem, ulżył sobie w ten sposób, że zmienił pierwotny plan poe
m atu; zmienił go zaś o tyle, iż postanowił zrobić go prze- dewSzystkiem dziełem sztuki.
W szystkie też żałosne An- hellego s k a rg i, są zarazem jakby osobistą spowiedzią po
ety. Doskonale m alują one
»stan jego umysłu w ciągu tych kilku miesięcy«; zostały zaś napisane pod wpływem rozstania się z Maryą.
Mimo czci, ja k ą wyznaję dla zasłużonego autora znako
mitej monografii o Słowackim, nie mogę się z nim zgodzić na twierdzenie jakoby Juljusz poemat swój »W Szwajcaryi«
napisał istotnie nad jeziorem w Veytoux. Że tak nie było, postaram się dowieść dalej, tu tymczasem tylko zaznaczę, że nie donosiłby chyba poeta, gdyby » W Szwajcaryi« rze
czywiście w Veytoux po
wstało , że napisał jeno kilka lirycznych ^kawałków«, Na tak m iniaturową nazwę za
sługują w zupełności: Rozłą
czenie, Przekleństwo, Stokrotki, Chmury, Ostatnie pożegnanie do L aury wreszcie, — ale ni
gdy W Szwajcaryi. Zwrócić
tu musimy przedewszystkiem uw agę na dwa z w y
mienionych w yżej, a mianowicie na Rozłączenie (naturalnie z panną Wodzińską), oraz na Przekleń
stwo , rzucone biednej Eglantynie Patteg. Trzecim ważniejszym wierszem z tego czasu jest śliczne Osta
tnie pożegnanie do Laury, strofy, w których poeta zwraca się do Ludwiki Sniadeckiej. Na uw agę szcze
gólną zasługuje w nich ustęp; gdzie Słowacki daje niby do zrozumienia, jakoby od czasów owej miłości dziecinnej, »która pierwszą i ostatnią była«, on także czuł się »na sercu zabity«
O k ru szy n am i nikłej m iłości K arm iłem blade w idziadła, A le łza tak a, ja k łzy przeszłości, N a żadne serce nie spadla.
J a k oczy m oje to p ią s ię , m d le ją , J a k m yśli rzucają ze d n a ,
J a k isk ry sy p ią , ja k łzam i le ją , T y w ie s z ! lecz tylko ty jed n a.
Słowa te tłumaczę sobie w następujący sposób.
Zrozpaczony, znękany i nie wiedzący czem się po
cieszyć, czem sercu swojemu ulżyć, usiłuje Słowacki w strofie tej — choć nieszczerze — wyprzeć się swych uczuć,'jakiem i do panny W bdzińskiej tak nieopatrz
nie zapałał. Trudno bowiem przypuszczać, ażeby jedna tylko L udka wiedziała, jak oczy siedemnastoletniego J u lk a »topią się, mdleją, jak myśli rzucają ze dna, jak iskry sypią«. Jakże śmiesznym w ydałby się w ta
kiej chwili młody byronista Laurze swej, o kilka lat starszej od n ie g o ... Otóż zdaje mi się, że pisząc Ostatnie swoje pożegnanie do Laury, chciał biedny poeta dawnemi wspomnieniami pierwszej miłości za
trzeć świeże wspomnienia Maryi. Czy mu się to jednak u d a ło ? ... W ątpię.
Nierównie weselszym, bo już pogodnym prawie — chociaż tęsknym — jest piękny, sw a
wolny trochę wiersz z tego czasu : Stokrotki, napisany — jak o tem. świadczy własno
ręczna adnotacya poety —
»rano«, jakby po przebudze
niu się z jakiegoś rozkoszne- g-o snu o ukochanej:
M ilo po listk u rw a ć n iep ełn ą sto k ro ć I rozkochanych słów różaniec cedzić, M iło p r z y lu d zia c h było raz, p o w ied zieć, Że się. ko c h a m y i m ó w ić p o stokroć...
M iło z ab łąd zić p o d lip o w e cienie Z k w ia tk a m i w rę k u — i patrząc u k ra d
kiem , W z a je m n ie m ó w ić o b ry w an y m k w ia t
k iem : K o c h a s z ! . . . i p a n i kochasz 7n n ie sz a
lenie . . . G dy n as rokowa p o ró ż n ia ła sprzeczka, A zg o d y ciągle z a b r a n ia ły św ia d k i — P am iętasz , luba, ja k te b iałe k w iatk i, Je d e n m ó w ił: nie — a d ru g i: trosze-
czka.
D zisiaj sam o tn y , dzisiaj b e z n adziei B łądząc po skałach — w szy stk ie m oje
sm u tk i Zbiegły się razem do białej sto k ró tk i, C o b y ła sio strą sto k ro te k w alei.
R w a łe m j ą : listk i leciały w błękicie A ż n a jezioro ze skały, gdziem siedział;
I w iesz, co liste k o sta tn i p o w ie d z ia ł? — L u b a ! że jeszcze kochasz m n ie n a d życie.
W ierszyk ten niewiadomo czy bardziej wesoły, czy smutny, rzuca — sądziłbym —- wiele bardzo światła na stosunek poety do panny M aryi Wodzińskiej.
Trzy miesiące spędzone w V eytoux »wśród najpiękniejszych widoków przyrody« były dlań wiel
ką, jak sam powiada, nauką. »Uważałem harmonię, która wszystko łączy i nalewa jednym kolorem. Po
strzegłem , że sztuka powinna naśladować tę dziwną wszystkiego jedność«. Znudziło mu się tu jednakże wkrótce; uprzykrzywszy więc sobie »pustelnicze ży
cie nad jeziorem«, ulegając prośbom panny a zapro
szeniom pani P atteg , dal się nakłonić i wrócił do Genewy, do swego daw nego pomieszkania. Nie chciał
by tu jednak zimować, »bo Genewa nudzi go już z bardzo wielu przyczyn«. Czuje się widocznie wobec E glantyny skrępow anym trochę i nieswoim. Przytem
z , UeU-łZ J ło ■
’M Jjjrsreo łe/żte-'. . . . d d p f- .s V •' o
GEÓB R O D Z IN Y SŁO W A CK ICH I JA N U S Z E W SK IC H . *)
*) G rób ten znajduje się n a cm entarzu K rzem ien ieck im , n a ta k zw anych »T unikach«. R e p ro d u k o w a liś m y go w edług ry su n k u z n a jd u ją cego się w album ie p anny B a r b a r y B a u p r e . ( P r z y p is e k R e d a k c y i).
Z G A L E R Y I T Y P Ó W I P I Ę K N O Ś C I .
R y s o w a ł F E R D Y N A N D B R Y L L . 47
widok tych miejsc, gdzie się z M aryą bawił, to istny cmentarz pamiątek! A ponieważ zdarzała mu się sposobność spotkania krew nych, Teofilów Januszew
skich, bawiących właśnie we Włoszech, zajęty więc jest cały staraniami o paszport; myśl zaś, źe mógłby go nie uzyskać, przyprawia go chwilami o rozpacz.
Nie szczęści mu się przecież i w tym razie; bo oto mija miesiąc, dwa miesiące, mija nowy rok wreszcie, a paszportu jak nie ma, tak nie ma. W ypadło więc poecie, ku wielkiemu niezawodnie panny E glantyny zadowoleniu, zabawić tu całą jeszcze zimę. »W ielka przyjemność w życiu mojem ubyła przez to, źe z nimi (to jest z Januszewskimi) zimy nie przepędzam. Ju- i żem marzył z rozkoszą o tych kilku miesiącach wę
drówki w nowym kraju, z dawno kochanemi oso
bami; już nawet przeczuciem doznawałem nowych wrażeń smutku na dawnych ruinach«. A tak »ciągła nadzieja wyjechania do Teofilów porwała łańcuch moich marzeń. Ja co zawsze w jesieni nawiedzany byłem przez jakąś nową myśl poem atu, tego roku głowę mam podobną do niezapalonej latarni; więc nudzę się ... Czczość myśli jest największą dla mnie m ęką: nie wiem o czem marzyć, a nie mając w gło
wie żadnego zmyślonego obrazu, muszę myśleć o nu
dnej rzeczywistości«. Myśli więc już stanowczo o po
rzuceniu Genewy, zamierzając wyjechać czy to do Brukselli, czy to »do jakiej innej mieściny w Szwaj- caryi« — aż tu nagle »w miesiącu styczniu czy lutym«
przysyłają mu z Paryża z takiem upragnieniem ocze
kiwany paszport i Słowacki puszcza się w drogę do W łoch. Tu uderza nas przede wszy stkiem znaczna bardzo szczerba w korespondencyi Słowackiego z ma
tką; następny bowiem pod względem daty list, jaki nas doszedł, pisany jest w maju, z Rzymu, po trzy
miesięcznym już w wiecznem mieście pobycie. Po
sądzać poetę o tak długie milczenie nie podobna:
musiało poprostu kilka listów zaginąć. Lukę tę wypeł
nia A. Małecki następującą relacyą: »Dość, że w mie
siącu styczniu czy lutym opuścił Juljusz dom, w któ
rym przez całe trzy lata przemieszkując, tyle doznawał życzliwej gościnności; w którym mu tyle natchnienia przeszło przez serce i zrodziło niejeden z celniejszych jego utworów; w którym wreszcie błogie, nigdy przedtem w takiej czystości jemu nieznane światełko tego, co poczciwy niegdyś Karpiński nazywał naj- piękniejszem szczęściem na ziemi, uśmiechać się za
częło do niego, ażeby tem prędzej ukryć się potem za obłokiem i dogasać powoli w cichych wspomnie
niach wygnańca. Wyjeżdżał z postanowieniem spę
dzenia na włoskiej ziemi przynajmniej roku całego.
Jechał pocztą do Marsylii, ztam tąd na statku paro
wym morzem do Livourne’y; następnie po trzech dniach wypoczynku wT tem mieście do Civita Yecchia, a ztąd nakoniec lądem do R zym u, gdzie go krewni oczekiwali. Mieszkał w Rzym ie razem z Januszew
skimi. W pierwszych ty g odniach, dopóki jeszcze z będących wtedy w Rzym ie rodaków mało kogo znali, był Juliusz nieodstępnym ich towarzyszem. P ó źniej znalazły się nowe znajomości i to ze wszech miar miłe i zajmujące; więc trzeba odtąd było p o e cie dzielić czas swój między nich wszystkich, ażeby i jednej i drugiej stronie zadość uczynić«.
I oto zaczyna się drugi piękny okres w życiu Słowackiego; następuje po miłości z panną M aryą W odzińską przyjaźń z Zygmuntem Krasińskim, z tym
(Dalszy ciąg
— jak go sam nazw ał— »Archaniołem wiary«, z »En- dymionem poezyi«. Oto, co pisze o nim Słowacki do m atki: »W ostatnich czasach żyłem w Rzym ie z kilku ziomkami moimi, młodymi, zapalonymi — i tych towarzystwo ożywiło mię nieco. Jeden z nich
— mowa tu właśnie o Zygmuncie Krasińskim — miał wiele podobieństwa do dawnego dziecinnego przyjaciela mojego, Ludwika. Rozmawiając z nim, przyszło mi na pamięć wiele dawnych uczuć i wiele dawnych wyrazów. Chodziliśmy razem na spacery i najczęściej spędzaliśmy wieczory w willi Mico. Jest to prześliczny ogród, pełny róż i cyprysów, zasadzo
ny na ruinach dawnego pałacu cesarzów rzymskich.
Przy świetle księżyca, kiedy kwiaty wydaw ały dzi
wne zapachy, kiedy ruiny, otaczające tę willę, przy
bierały kształt duchów, a R zym daleki w sinej m gle tonął, z dziwnem rozemdleniem serca myślałem o prze
szłości. Nieraz ciebie, moja droga, wspomniałem cicho i głośno; opowie ci to kiedyś Zygm unt, mój tow a
rzysz romansowych w ędrów ek«... W spominał mu pewno nieraz i o pannie Wodzińskiej także. »Jak dziwnie powietrze działa na moje zmysły, tego ci opisać nie mogę: mam tysiąc zachceń, tysiąc wiel
kich podlotów do nieba — chciałbym tu był prze
pędzić moją przeszłość!«... »Byłem niedawno na cm en
tarzu tutejszym angielskim. Widziałem groby dwóch poetów; jeden z nich kiedyś m ógł być dla mnie przestrogą. Młody K eats leży pod m ałym kamieniem.
Ów poeta wydał kiedyś swoje w iersze; krytyka jednego z pism angielskich zabiła go, to jest dostał melancholii, potem suchot; pochowano go w R z y mie ... Miło leżeć na takim cm entarzu: mały, k w a
dratowy kamień — pod piramidą Cestiusza, dawnego R zym ianina... dokoła grobami zasiany, a te, co są, ciche i z białego m arm uru... W jednym kącie cm en
tarza przeźroczysty kłąb cyprysów i innych lekszych drzew — zupełnie jak gaik Elizejski w Eneidzie W ir
giliusza, po którym błądzą cienie kochanków samo
bójców. Drugim śpiącym poetą na tym cmentarzu jest Shelley, przyjaciel Byrona. Bezbożny, utopił się
— utonął raczej, zaskoczony przez burzę — ciało jego spalono na stosie śród równiny nad morzem w Lido«.
Myli się tu Słowacki, Shelley bowiem utonął podczas burzy w zatoce Lerici pod Liwurnem, nad której to także zatoki brzegiem spalił go na stosie, niby Achilles Patroklesa, przyjaciel jego lord Byron, sprawiwszy mu pogrzeb prawdziwie grecko-pogański.
Kadzidła, wino, sól i oliwę zlano na stos, jak w sta
rożytnej Helladzie. Był to dzień piękny i widowisko wspaniałe, a za tło mu służyło spokojne morze i A pe
niny. Mały ptaszek krążył naokoło stosu i nie dał się spędzić. Wysoko i złotobarwnie wzbijał się pło
mień. Zwłoki spłonęły, ale ku zdumieniu wszystkich obecnych serce pozostało niezniszczone, a Trelewney wyrwał te relikwie z gorejącego ogniska, przyczem sparzył sobie rękę. Popiół złożono obok piramidy Cestiusza w R z y m ie , która niegdyś zdawała się Shelley’owi tak pięknem miejscem spoczynku.
»Prochy leżą na cmentarzu, lecz niespokojne:
tablica marmurowa pękła na dwoje. Może jaki duch w bezksiężycowej nocy rozłamał ją i uniósł duszę ateisty. Cóż, moja droga, gdzie mi w ybrać miejsce?
Czy na Krzemienieckim cmentarzu pod śliwą babuni będzie mi spokojniej ?«
F e r d y n a n d H ö’s i c k. nastąpi).