• Nie Znaleziono Wyników

Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1889, R. 2, [Nr 17]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1889, R. 2, [Nr 17]"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

\ « , ,,-s'— ' $ • </ / / / r

i' / 5^ r J

,-J'' (• ^"' .,

. y tśy. ^ /

1

--- - 'ySfiU

ZZ*';:■ //&* ~__ 1

Ś W I A T

■ff^fL.’-—,'v-

v Ti.-saą: . ‘^ j P

‘ \ '> --r% ., "

r ..

•w* rf:

Ä ' f . j4 ^

B E Z S T E R U .

P O W I E Ś Ć .

C Z Ę Ś Ć D R U G A .

(C iąg d alsz y ).

P o chw ili w eszła p an n a H e le n a, w idocznie w zruszona i onieśm ielona św iadom ością teg o wzruszenia. P a n S tefan objął postać jej jednem spojrzeniem. Zaiste pięknem zja­

w iskiem było to sm ukłe dziewczę o o k rą g ły c h kształtach i klasycznych rysach tw arzy. P rzezroczysta bladość jej cery nie przynosiła ujm y jej piękności, czyniąc ją podobną do wizyi anielskiej na obrazach francuskich m istrzów now ­ szej szkoły. U śm iech zakłopotany rozchylił jej u sta ; p a ­ trzy ła nieśm iało, lecz ta k jasnem szczerem spojrzeniem , że się zdaw ało, iż przez oczy w idać g łą b jej duszy.

— P a n S tefan B orow ski — rzek ła m atk a przedstaw iając gościa. ^ .

— D aw ny, d aw ny znajom y — dorzucił pan S tefan — k tó reg o pani z pew nością nie pam ięta.

I owszem — odparła H elcia, odw zajem niając drżącą rę k ą uścisk je g o dłoni. P am iętam dosko­

nale . . . W spom nienia dziecinne najtrw alej się zarysow ują w um yśle. _ _ . , , S m utno to dla m nie — zaśm iał się p an Stefan. — W spom nienia te nie m ogły pani dobrego

0 m nie pozostaw ić w yobrażenia. . , , . , . , -r r , , , -

D l a c z e g o ? Żywość p ań sk a podobała m i się b a r d z o ... A ch! ja k m nie baw i y figle, k tó re pan

p ła ta ł sw ojem u p ro fe so ro w i... G uw ern an tk a m oja miss Jackson nie pozw alała mi się śmiać z te g o , ale to m c nie p o m a g a ło . . . N ieraz otrzym ałam b u rę z pańskiej przyczyny.

— I mimo to nie chow a pani do mnie urazy ? . , „ , ,

— N a jm n ie jsz e j!... W moich oczach b y łe ś p an w ted y b o h a te r e m ... Zazdrościłam pan u pom ysłow 1 żal mi b y ło , źe nie b ęd ąc chłopcem , nie m ogę p an a n a ś la d o w a ć ... T a k ą m iałam nieraz ochotę, ale coź

kiedy mi brakło odw agi. r • • • i n

O chłonęła z zakłopotania, a w spom nienia z la t dziecinnych zdaw ały się ją ożyw iać._ L ica jej okrasił ów »rum ieniec bez w stydu i grzechu, co się n a tw arzy urodził z uśm iechu«. W oczach jej jaśniała wesołość

pogodnego, słonecznego dnia. 49

(2)

P a n S tefan zachw ycał się urokiem nadobnego dziewczęcia. I jeg o przenikały także te wspom nienia, ta pow rotna fala przeszłości bez tro sk , k tó ra przyszła, by zetkna.ć się z teraźniejszością i zm yć z niej w szystkie ślad y troski, n u d y i zgryzoty. Doznawał on podw ójnego m iłego wrażenia, źe się przed jeg o oczym a rozw i­

ja ły obrazy chwil błogiej m łodości i że je w yw oływ ała kobieta m łoda i p ię k n a , a widocznie dla niego uspo­

sobiona źyczliwńe. ^ . . . . . ,

N urzali się w ięc w przeszłość tę, przypom inając sobie wzajemnie dziecinne sw e lata i w ydobyw ając z toni owej co chw ila jakieś w spom nienie, niby drogocenną perłę, k tó ra ich zachw ycała sw ym blaskiem .

N iby w panoram ie przesuw ały się przed ich oczym a postacie starego g u w e rn era , ta k pociesznego w swem w iekuistem zakłopotaniu, i miss Jackson, zrzędzącej nieustannie, i poczciwego new fundlandczyka, k tó ry się lubiał przyłączać do ich tow arzystw a, i burej kotki, k tó ra zw ykła się była w słońcu w ygrzew ać, a u m ykała przerażona widokiem psa - kolosa — w szystko to na tle ogrodu, p rz y leg ająceg o do domu, gdzie m ieszkali, a pełnego ptasich śpiew7ów, słońca, drzew kw iatów i zieleni.

Jakkolw iek zgryźliw a miss Jackson nie zawsze pozw alała panience baw ić się z rozpustnym chłopcem , któ reg o psoty ta k ją zachwycały, mieli jednakże w spólnych dziecinnych w spom nień wiele. W sp ó ln o ść ta zbliżała ich teraz do siebie, bo część jej życia — której wspom nienie w skrzeszała teraz — b y ła tak że jeg o życiem. B yć może, iż skłonność, k tó rą ona dla niego czuła na pierw sze w ejrzenie, w ystrzeliła w łaśnie z teg o g r u n tu ; obecnie rozw ijał się ten sam proces psychologiczny i w jeg o um yśle. Przez tę w spólną bram ę w chodziła ona niejako w jeg o istnienie i zajmowTała tam miejsce, które praw nem jej było dziedzictwmm. Czuł ja k g d y b y go tysiące drobnych nitek wńązało z nią i łączyło nierozerw alnem i w ęzły, i dziwił się sobie, źe

m ógł o tem zapomnieć. Zdawało m u się, źe ją odszukał i źe ona do niego należy.

D ziw nem go upojeniem napełniało to uczucie, a upojenie to m alow ało się n a jeg o w yrazistej tw arzy i w dźw ięku jeg o głosu, wr którym brzm iała zarazem tkliw ość, siła i otucha. U pojenie to udzielało się H elci uszczęśliwionej oną w spólnością um iłow ań i pam iątek. I ona czuła także ja k go zbliżają i łączą z nią społem wspom nienia dziecinne, k tó re przesuwali kolejno, tak ja k paciorki różańca — i była uszczęśliwioną tem uczu­

ciem. T en do k tó re g o tęsk n iła ta k długo, był nareszcie koło niej, w patry w ał się w nią z upodobaniem swem i duźemi, niebieskiem i oczym a, w słuchiw ał w jej głos, lubow ał rozm ow ą, zbliżającą ich do siebie. D ziewczę czuło t o , że u ro k w yw iera n a swoim g o śc iu ; za nic w świecie nie byłoby oddało tej rozkoszy.

H ra b in a przysłuchiw ała się milcząc ich rozmowne. D obrotliw y uśm iech rozjaśniał jej lica. U w a g i jej nie uszło silne w rażenie, jakie na panu Stefanie w yw ierała urocza dziew czyna, a spostrzeżenie to spraw iało jej przyjem ność i dodaw ało otuchy.

— N ie musi on być ta k złym — powdarzała sobie — skoro zachow ał ta k w ielką wrażliwość i św ie­

żość u c z u c ia ... Zepsucie b y ło b y je przetraw iło o d d a w n a ... W każdym razie zdaje, się to być n a tu ra szczera i p ło m ie n n a ... N iezaw odna rzecz, źe miłość go może podnieść i o c a lić ... A w tedy, w t e d y ... C oby to b y ła za radość widzieć Plelcię szczęśliw ą, Boże, Boże!

R ozm ow a stoczyła się na inne tory, nie uroniw szy nic z sw ego ożywienia. S o b ą zajęci, m ieli młodzi ludzie niew yczerpany tem at do gaw ędy. R ozm aw iano o w yścigach, k tóre po raz pierw szy widziane, w zruszyły H elcię ta k bardzo; o m arszałku, k tó ry ta k w ielką dla pana S tefana chow a życzliwość; o P aryżu, gdzie hrab in a z córką baw iła przed wyjazdem do Nizzy; o ludziach, k tó ry ch tutaj poznali i o życiu jak ie prow adzą.

A le ta b analna rozm ow a, złożona z nazw isk miejsc i ludzi, i m ogąca jak o opowieść drobnych św iato ­ w ych w ypadków posłużyć za przedm iot do kroniki jakiem uś pismu, pośw ięconem u spraw om high life ’u, m iała jak iś ch a rak ter poufny i ujm ujący. U s ta rozm aw iających rzucały zdaw kow ą m onetę w yrazów mniej więcej obojętnych, ale spojrzenia ich i uśm iechy w yrażały szczerą radość, ja k ą im spraw ia to, że się odnaleźli, źe są blisko siebie, źe m o g ą z sobą rozm aw iać i cieszyć się wzajem nie sw ym widokiem.

*

P a n S tefan w yszedł upojony serdecznem ciepłem , jakie znalazł w7 tym dom u, sam osobą sw oją zro ­ biw szy najlepsze wrażenie. U jm ująca jeg o pow ierzchow ność, w dzięk ułożenia, sw oboda i szczerość nie m o g ły 'mu nie zjednać serc, k tó re i ta k już b y ły dla niego usposobione życzliwie.

W rozm ow ie w praw dzie u nikał w szelkich w ynurzeń dotyczących swej osoby; nie w spom niał o życiu jak ie prowadzi, ani o tem co n a przyszość zamierza, ale z n iektórych słów je g o , w ypow iedzianych ja k g d y b y mimowoli, a bardziej jeszcze z intonacyi z ja k ą je w ypow iedział, można było powziąść przekonanie, źe nie znajduje zadow olenia w swem dotychczasow em życiu, źe tęskni do czegoś lepszego i źe nie m ożna jeszcze 0 nim rozpaczać.

Takie: przynajm niej w rażenie odniosła h rabina, bo co do H elci, ta b y ła o tem już przek o n an ą od d a­

wna. D ziewczę odczuło ja k w ielkie wrażenie w yw arło na p ana S tefana sw ym urokiem i było upojone tym tryum fem , k tó ry urzeczyw istniał jeg o rojenia. I hrabina także je dostrzegła, ja k wiemy, a spostrzeżenie to zjednało serce m atki dla pięknego m łodzieńca. Zapom niaw szy o niedaw nych swoich o b aw ach, pow iedziała panu Stefanow i z naciskiem , że się spodziew a, iż będzie pam iętał o dom u tej, k tó ra by ła przyjaciółką jeg o matki.

— T yle nas w spom nień łączy i tyle w spólnych um iłow ań — rzekła — źe się za obcych uw ażać nie p o w in n iśm y ... B yw aj więc ja k najczęściej nie z obow iązku, ale g d y teg o z a p ra g n ie sz ... Nie znajdziesz tu .może wielkiej zabaw y, lecz przyjęcie zawsze serdeczne i życzliwe.

Nie trzeba m u było teg o zalecać. W głow ie m u się paliło ; H elcia oczarow ała go sw ym urokiem . W dzięk jej, słodycz, tkliw ość, uprzejm ość i wesołość, zachw yciły go, ow iew ając jakim ś tchnieniem w iosny 1 nadziei. D ośw iadczonem okiem spostrzegł, iż do serca przypadł uroczej dziewczynie. Św iadom ość ta n a p e ł­

niała go błogością bez granic. T a k — to by ł ten anioł dobry, k tó ry go m ógł ukoić i pocieszyć; to b y ła ta, k tó ra b y m u otw orzyć m ogła bram ę now ego życia.

(3)

Ś W I A T 387

S p rag n io n y jej w idoku pow rócił zaraz n a trzeci dzień. H ra b in a i H elcia uradow ały sią jeg o p rzy b y ­ ciem ; widocznie pożądanym był gościem w ty m domu. W przyjęciu jak ieg o doznał, nie czuć było w cale ow ego chłodu, k tó ry w najbardziej zażyłe stosunki wnosić zw ykła d ługa rozłąka. B yło m u ta k swojsko, ja k g d y b y się n ig d y z tem i paniam i nie rozstaw ał.

P oczął w ięc byw ać często, zrazu co d ru g i dzień, potem co dnia. P o trzeb a mu było teg o serdecznego ciepła, k tó re zasób zdrow ia wnosiło do jeg o schorzałej duszy. B yła to niby m oralna rekonw alescencya, podo­

b n a do owej fizycznej, k tó rą przeb y ł nieg d y ś w Leśniczówce. N ow e w id n o k ręg i otw orzyły się jeg o oczom ; hulaszcze życie., z któ rem zerw ał stanow czo, leżało już poza nim daleko. P o n ad nim sklepił się b łę k it p o g o ­ dny, nie zaćm iony żadną ch m u rą, z k tó reg o spokój i zadow olenie spływ ały do jeg o duszy.

I n a H elcię tak że w p ły w ał dobroczynnie w idok p an a Stefana. D ziew czyna pow racała coraz bardziej do sił, k tó re n ad w ątliła tęsknotą. O czy jej p łonęły w esołym blaskiem , uśm iech szczęścia rozprom ieniał jej twarz, n a k tó rej zdrow y w ykw itał rumieniec. R z e k ło b y się k w iat, k tó ry po ulew nym deszczu dźw iga kielich swój do g ó ry w oźyw czem słońca prom ieniu. T e a tr i rozryw ki, k tó re daw niej nie m iały dla niej u ro k u , n ęciły ją teraz i budziły jej zajęcie. N iebaw em ożyw iła się i pokrzepiła ta k dalece, źe m ogła bez zmęczenia przedsiębrać w ycieczki do Cimies, a n aw et w dalszą okolicę. H ra b in a nie posiadała się z radości, w idząc tę k o rzy stn ą zm ianę.

W śró d poufałości obcow ania, p rząd ł się rom ans ty ch dw ojga pow racających do zdrow ia, któ rzy dla siebie w zajem nie byli pokrzepieniem i podporą. N ad niem i świeciło złote słońce Riwiery, b łęk itn e m orze przybiegało aż do ich stóp i n ig d y burza nie m ąciła rozkołysanej toni, odśm iechającej się wesoło pogodnym niebios lazurom.

M iłość ich p o dobną b y ła do m iejscow ego krajobrazu. N ie potrzebow ali sobie jej w ynurzać słow am i, bo w szystko w nich o niej św iadczyło wTym ow nie. P e łn ą jej b y ła tę sk n o ta , k tó ra ich rw a ła k u sobie, i ta radość, k tó ra rozw eselała ich serce, g d y byli z sobą, i to upojenie w jakiem żyli, czując się blisko, i te spojrzenia, któ rem i patrzyli na siebie, i te uśm iechy, i dźwięki ich głosu, g d y rozmawuali ze sobą, ta k ja k pełnem nieba było to m orza zw ierciadło, rozpostarte przed ich oczyma.

In sty n k te m wiedziona, nie sta ra ła się H elcia w ybadać sw ego przyjaciela. N ig d y z u st jej nie padło słów ko ciekaw e, k tó re b y m ogło drasnąć daw ne jeg o rany. O dgadła, że cierpiał, i czuła to, źe m u leki niesie pogodnej duszy swej weselem . N a tem ograniczała rolę pocieszycielki i le k a rk i, k tó rą sobie o b ra ła w W a r ­ szawie jeszcze, m arząc o tem by p an a S tefana skłonić do zm iany życia. B yć może, iż odczuw ała, źe zm iana ta je st ju ż postanow ioną w jeg o um yśle, i źe w łasny czar jej broni go dość skutecznie od pokusy.

W m iarę je d n a k ja k m iłość rosła w sercu p an a S tefana, począł go ogarniać traw iący niepokój. P rz y ­ w iązał się c a łą duszą do p an n y H e le n y i czuł, że życie bez niej b y ło b y dla niego m ę k ą , lecz czyż m ógł w y c iąg n ąć dłoń po jej rę k ę , m ając za sobą przeszłość nie dającą w cale rękojm i, iż żonę sw ą uszczęśliwić potrafi ?

Im g orętszy b y ł żar, k tó ry w jego sercu płonął, im jaśniejszem i prom ieniam i przyodziew ała się postać H elci w jeg o w yobraźni, tem niegodniejszym czuł się szczęścia pożądanego ta k gorąco. W praw d zie zerw ał ze sw ą przeszłością, a sam już zam iar zm iany życia i w stąpienia na d o b rą d ro g ę podnosił go w e w łasnych oczach i napełniał w ew nętrznem zadow oleniem ... ale czuł, źe z tej przeszłości, będącej już poza nim , p ad a n a niego jak iś cień, k tó ry m u nie pozw ala stanąć przy boku teg o czystego dziewczęcia.

W tow arzystw ie h rab in y i H elci, k tó re m u zawsze okazyw ały najserdeczniejszą życzliwość, nie dozna­

w ał te g o przygnębienia. A le w chw ilach sam otnych, lub g d y m u się zdarzyło obcych spotkać ludzi, k tó rzy m u się przypatryw ali z ciekaw em zdziw ieniem , nachodziły go dręczące myśli. — M iotał się te d y pod tem dotkliw em uczuciem , że cierpi słusznie i z w łasnej winy, a serce jego napełniało się goryczą.

W kółku, w któ rem żyła h rabina, w ielkie budziła zdziwienie serdeczność, z ja k ą przyjm ow ano pana S te fan a w jej domu. N ie pojm ow ano, ja k m ogła osoba, stojąca na tem stanow isku, przypuszczać do sw ego to w arzy stw a tak ieg o straceńca, o k tó ry m pow szechnie wiadom o było, iż b y ł m ajątkow o zrujnow anym , a chw i­

low ą sw ą błyskotliw ą egzystencyę zawdzięczał kaprysow i fortuny. R ozpam iętyw ano jeg o położenie, przypom i­

nano daw niejsze i now sze w y b ry k i, a n iektóre z kum oszek — p o czytyw ały za swój obow iązek przestrzedz p an ią dom u przed ty m niebezpiecznym człowiekiem. W y starczy ło jed n ak kilk a słów hrabiny, b y zam knąć u sta niechętnym .

P e w n e g o dnia pojaw ił się w salonie pani Sieniaw skiej znany nam hrabia R o m a n o w sk i, zim ujący od la t już k ilku w Nizzy i uchodzący w śród tam tejszej kolonii za rodzaj tow arzyskiej pow agi. T rudno b y ło orzec n a czem się opierała ta po w ag a, ani bow iem inteligencya, ani m ajątek, ani stanow isko — jakie w k ra ju zajm ow ał — nie u praw niały go do tego. M ówiono pow szechnie, iż za m łodu nie prow adził w cale przy k ład n eg o życia. O becnie, drapow ał się więc w cnotę, m ając wiecznie m oralność na ustach i sądząc surow o ludzkie przewinienia.

T en b ra k pobłażliw ości b y ł w łaśnie piedestałem , na k tó ry m opierała się jeg o pow aga. L udzie bali się go pow szechnie i schodzili m u z drogi, b y się na gniew je g o nie narazić, przyw łaszczył sobie bow iem p rzy­

wilej w ystaw iania dyplom ów tego, co A n g licy n azyw ają honorabilite; szafował nim w edle sw ego widzimisię.

P a n S tefan zaniedbał starania się o łask ę surow ego K a to n a , z k tó ry m kiedy^ niekiedy zdarzało m u się sp o ty k ać w tow arzystw ie. O bow iązek złożenia pierw szej w izyty ciężył w łaściw ie n a hrabi, gd y ż p an S tefan w cześniej p rz y b y ł w tym ro k u do Nizzy. G dy jed n ak hrabia form alności tej zaniedbał, zachow ał p an S tefan w stosunku z nim p ew ną oziębłość, k tó ra drażniła i g niew ała p rz y w y k łą do hołdow pow agę.

M ścił się też nad nim hrab ia, biorąc go n a ję z y k i nie szczędząc słów potępienia dla w y b ry k ó w młodzieńca. B y ł jed n y m z pierw szych, k tó rzy przestrzegali h ra b in ę , starając się zaszkodzić p a n u Stefanow i w jej um yśle. G dy się je d n a k przekonał, że to nic nie pom ogło i że h rab in a owszem m acierzyńską niem al żywi dla niego życzliw ość, zrozum iał, źe dalszej z nim prow adzić w alki nie może. Z byt w ysokie stanow isko zajm ow ała h ra b in a , by ty c h , k tó ry c h zaszczycała sw ą życzliwością m ożna było ścigać niechęcią.

(4)

S potkaw szy go więc obecnie w sa-

S T . R A D Z I E J O W S K I . łonie pani S ieniaw skiej, zbliżył się

hrabia do p an a S tefana z widocznym zakłopotaniem .

— Jakże to d o b rz e , że p ana tu widzę — rzekł podaja.c m u rękę. — Cięży mi to n a sumieniu, żem pana dotychczas nie odw iedził. . . T yle razy w ybierałem się, ale mi zawsze coś stanęło na przeszkodzie. .. Cieszy m nie więc bardzo, źe go tu widzę — dodał w ikłając się pod chłodnym wzrokiem p an a Stefana. — Może pan to zechcesz przyjąć za wizytę.

P a n S tefan uśm iechnął się zło­

śliwie.

— A leż i owszem panie hrabio — zawołał uprzejmie. — Przyjm uję to jako w izytę, a pan naw zajem — do­

dał z naciskiem — racz to za rew i­

zytę uważać.

I w yciągnąw szy z pularesu k a rtę w izytową, załam ał jej rożek i w ręczył ją hrabiem u; ten zaś ją schow ał do kieszeni, śmiejąc się i usiłując w żart obrócić to zajście, w którem ta k śm ie­

szną rolę odegrał.

D ow cipne to znalezienie się zje­

dnało panu Stefanow i w szystkich, k tórzy śm iać się lubią, a ty ch podo­

bno najwięcej je st zawsze i wszędzie.

Nie lubiano hrabiego p o w szech n ie;

bezw zględna surow ość te g o sam o­

zw ańczego sędziego, ciężyła k a ż d e m u ; w szyscy więc ucieszyli się jeg o kon- fuzyą. K ażdy podziw iał sp ry t, dow cip i pew ność siebie, jakie w tym w y ­ padku okazał pan Stefan.

N aw et i hrabinę ubaw iło to zaj­

ście, a sposób w ja k i się zachow ał pan S tefan podobał się jej w ielce.

Nie b y ła wcale złośliwą, a przykrość kom ukolw iek w yrządzona spraw iała jej zawsze niem iłe uczucie. T y m r a ­ zem jed n ak b y ła słuszność po stronie pana Stefana; granic dozwolonej zło­

śliwości nie przekroczył w cale, a je-

K A S I A . żeli hrabia doznał upokorzenia, to

jeg o w łasna wina. B ądź co bądź za­

służył na tę naukę.

Co się zaś tyczy H elci, tę oczywiście uradow ał ten w ypadek nadzwyczajnie. Nie lubiła h ra b ie g o , chow ając do niego w sercu urazę za nieżyczliwy sposób, z jakim się niegdyś o jej przyjacielu w yrażał. K on- fuzya, której obecnie doznał, ucieszyła ją ted y wielce, lecz bardziej jeszcze poklask ogólny, jak i sobie zjednał p an S tefan i pochw ały oddaw ane m u z teg o powodu.

T ry u m f ten jednakże nie pocieszył pana S tefana w sm u tk u , k tó ry go przygnębiał, lecz owszem zw ię­

kszył tylko. Czemuż zaw dzięczał to starcie z h rab ią, do k tó reg o by ł zmuszony, jeżeli nie tem u cieniowi, jaki rzucało daw niejsze jeg o życie? Czyżby b y ł narażonym na to bądź co bądź przykre zajście, g d y b y lekko- m yślnem swem postępow aniem nie b y ł dał do teg o pow odu, g d y b y by ł ja k ow a żona Cezara, na której zarzut ciężyć nie m oże?

P rzygnębiony tem i m yślam i, a tęsk n o tą m iłosną traw iony, udał się pan S tefan pew nego dnia do hrabiny. Zastał ją sam ą; H elcia w yszła z pan n ą służącą za spraw unkam i do miasta.

— W dzięczną ci jestem mój Stefi, źe przychodzisz — rzekła w itając go uprzejmie. R ozm aw iając z nim , m aw iała mu teraz już »ty« i nazyw ała go po imieniu. — Śniłeś mi się dzisiaj i jakkolw iek w sny nie w ierzę, byłam z a n ie p o k o jo n ą ... Jestem ja k wiesz, rodem z P odola, z granic U k rain y ; nic więc dziwnego, że tam gdzieś g łęb o k o na dnie tk w ią resztki p rz e są d ó w ... Serdecznie rad a jestem , źe cię widzę.

— Cóż to b y ł za sen ? —• zapytał pan Stefan z uśm iechem . — M ożeby go można wyłożyć.

(5)

Ś W I A T 389

— Och! nie pam iętam w c a le ... Ja k iś pożar, ja k a ś b u r z a ... T y le wiem ty lk o , żem cię widziała w e śnie i żem się zbudziła z sercem ściśniętem .

— T o nic dziw nego — odparł —^ żem się pani przyśnił w pośród burzy, bo życie moje dotychczas nie było niczem in n e m . . . Z błogich la t dziecinnych pozostało mi ty lk o jasn e w sp o m n ien ie... T o niby świeca, k tó ra jed y n ie służy na to , b y m nie przekonać, ja k g ru b a ciem ność m nie otacza.

— N iezaw odnie — rzekła n a to h rabina — źe dziećmi b ęd ą c nie przeczuw am y n aw et ja k wielce pow ażną rzeczą jest ż y c ie ... N ieśw iadom ość ta kołysze nas w błogi spokój, k tó reg o nic nie m ą c i ... A le spokój ten i szczęście, nie są w yłącznie dziecinnego w ieku u d z ia łe m ... M ożna je zdobyć zawsze, skoro się na to pracuje, bo nam je w pełnej m ierze daje w ew nętrzne zadowolenie.

— Och! ja bynajm niej nie tw ierdzę, b y w życiu szczęścia zdobyć nie m ożna — odparł z żyw ością p an Stefan. — N iedaw no tem u przygnębiony cierpieniem , czytałem w jakiejś książce, źe z pom iędzy trzećh furyj dręczących człow ieka, jakiem i są: nadzieja, boleść i m iłość, najlepszą jeszcze jest boleść, bo nie k łam ie...

Ow óź pom im o p rzygnębienia w jakiem się znajdow ałem , słow a te w ydały mi się bluźnierstw em , ta k gorąco czułem zaw sze, że m ożna być szczęśliw ym . . . Dzisiaj czuję to bardziej niż k ie d y k o lw ie k . . . i u w a g a m oja odnosi się w yłącznie do m nie, bo w ierząc w szczęście i upędzając się za niem , nie zaznałem go n ig d y do tej chwili.

— Boś go szukał tam , gdzie go nie było — tłu m aczy ła hrabina łagodnie. — U pędzałeś się za niem, pow iadasz, a ono było tuż b lis k o ... Zdobyć go m ożem y zawsze, spełniając przypadające nam o b o w ią z k i...

W ie m y zatem gdzie ono je st i gdzie go szukać należy.

— T o sam o powiedziało mi życie, ale w sposób dotkliw y — rzekł na to pan S tefan z goryczą. —- U pędzając się za szczęściem , zebrałem niem ało guzów i zawodów, a w gonitw ie tej utraciłem w iele złudzeń i cały m a ją te k ... O to zam knięcie rach u n k ó w z teg o co mi dotychczas przyniosło ż y c ie ... W stratac h : pogoda d u sz y ; w z y s k u : w strę t i w ątpienie !

— A leż nie, ra ch u n ek jeszcze nie zam knięty — zaw ołała h rabina w zruszona szczerością żalu, w iejącą z słów jego. — Jesteś jeszcze ta k m łodym i pełnym sił, że nie pow inieneś w ątpić ani o życiu, ani o s o b ie ...

jeśli ty lk o czujesz, żeś szukał szczęścia na błędnej drodze, jeśli cię nie zadowoliło, to, co tam znalazłeś,^ to nie m a jeszcze nic s tra c o n e g o . . . Czas zawsze porzucić m anow iec i n a dobrą w stąpić d r o g ę . .. W y b a cz mi, że ci to pow iadam , ale sąd zę, żeś m nie poniekąd upoważnił do t e g o . .. W sz ak praw d a, że się nie gniew asz?

— A leż nie, bynajm niej — ożw ał się żywo ujm ując jej rę k ę i w yciskając na niej go rący pocałunek. — S erdecznie w dzięczny pani jestem za te słow a o tu c h y . . . T o ja panią winienem przeprosić za m oje zwierzenia, lecz m yśl, źe stoję przed przyjaciółką mej m atki, skłania m nie i ośm iela do tej s p o w ie d z i... Nie chciałbym , b y pani sądziła o m nie n a podstaw ie teg o , co jej ludzie p o w ie d z ą ... W o lę sam siebie o s k a rż y ć ... C hciałbym zrzucić z piersi ciężar, k tó ry ją gniecie, chciałbym serce m e odsłonić życzliwem u oku.

— M ów mój dro g i, m ó w ... Nie zaw iodę z pew nością tw ego zaufania.

Zaczął jej te d y opow iadać sw e grzechy i w ybryki, nie oszczędzając się w cale, a ona słuchała go dobrotliw ie, w spółczując cierpieniom tej młodej gorącej duszy, ożywionej pragnieniem szczęścia, a zbłąkanej n a ihanow ce, w p ogoni za n iepochw ytną m rzonką, rozw iew ającą się zawsze pod dotknięciem i pozostaw iającą

ty lk o zaw ód i zniechęcenie. _ . , . ,

N iezaw odna rzecz, iż złym nie b y ł ten człow iek tkliw y, szlachetny, praw y i pełen niepoślednich p rzy­

m iotów , ale go rozpierała ta pełnia życia, dom agająca się w yzw olenia, ten głod w rażeń traw ią cy nieustannie um ysł jeg o niespokojny. Z byt w ielom a pokusam i otoczył go świat. Z byt w iele ognia było w jeg o krwi, za m ało go nauczono panow ać nad sobą i poskram iać nam iętności, k tó re się w nim kotłow ały. _

A le g ru n t jeg o b y ł dobrym . Św iadczyło o tem niezadow olenie, jakiem go napełniało życie, k tó re prow adził. Szalejąc sta ra ł się zagłuszyć ból serca, ale darem nie. Opowiedział hrabinie sw ą przy g o d ę w W iedniu i boleść ja k ą go napełniła śm ierć biednej P epi, i późniejsze swe m iotanie się, w k tó rem napróżno szukał nie­

pamięci. , _ .. . ■ ■ i •

O dm alow ał jej żywemi barw am i w strę t jak i w nim budzi to życie, k tó re prowadził, i uczucie jak ieg o doznał otrzym aw szy list jej; — jak o m u list te n przypom niał m a tk ę jeg o i błogie dziecinne lata, i ja k w tem

w zruszeniu, jak ieg o doznał, postanow ił inne rozpocząć życie. i ,

— P an i w inienem to podźw ignięcie się — ta k skończył sw e w ynurzenia — to zerw anie p ę t, k tó re

m nie dotychczas w ięziły. ^ . .

A ch! jakżem szczęśliwą', źe w p ły w mój m ógł teg o dokonać — zaw ołała u radow ana, w yciągając rę k ę k u niem u. — N ie m oja to zasługa m oje d z ie c k o ... To łask a B oska czuw a n ad t o b ą . . . Może to m odli­

tw y m atki tw ojej w yprosiły u B oga tę z m ia n ę ... W y trw ajże w tem postano­

wieniu mój d r o g i... A c h , pom yśl jakżebyś ty m atk ę tw oją, jakźebyś m nie i . . . w szystkich ty ch , którzy ci s p rz y ja ją ... zasm ucił, g d y b y ś u leg ł pokusom .

— P ostanow iłem zerw ać z daw nem życiem — odparł całując jej rę k ę — i w y trw a m w tem p o sta n o w ie n iu ... A ch! g d y b y pani wiedziała ja k mi dziś cięży jeg o w spom nienie — dodał trą c rę k ą czoło, ja k g d y b y chciał ztam tąd w yrw ać m y śli, k tó re g o dręczyły. — Lecz dlaczegożbym pani nie m iał wyznać w szystkiego co mi na sercu cięży, dlaczegożbym nie m iał jej ^ p o w ie d z ie ć ż e m pokochał całą duszą pannę Plelenę i źe bez niej źyćbym nie m ógł na świecie ? . . . Nie m ów iłem jej teg o dotychczas, czując sam , iż przeszłość m oja rzuca cień n a m oją osobę, i poczytując to za obow iązek by się w pierw przed panią szcze­

rze z życia m ego w y sp o w ia d a ć ... N ie oszczędzałem się w cale; przedstaw iłem

się pani takim , jakim jestem is to tn ie ... Jeżeli pani sądzi, źe osoba mojk nie daje dostatecznej rękojm i dla szczęścia jej córki, chętnie poniosę do g ro b u m oją ta je m n ic ę ... Lecz jeżeli pani w ie r z y ... źe dziś przed nią

(6)

stoję jak o człow iek inny, uzdrow iony m iłością, k tó ra serce moje napełnia, ożywiony g o rą cą chęcią uszczę­

śliwienia panny H eleny, w tedy, w tedy ! . . . ,

I urw ał nie m o g ąc znaleść słów, b y w yrazić uczucia jakiem i go ta m yśl napełniała. _

H rab in a poglądała na niego z dobrotliw ym uśmiechem. Szczerość jego i żywość, w zruszyły ją do głębi.

— B ądź dobrej myśli mój chłopcze — rzek ła w yciągając rę k ę ku niemu. — Gorzkie doświadczenia jakie zebrałeś, w stręt, jak i w tobie budzi lekkom yślna przeszłość tw oja, szczery żal jaki czujesz, są dla mnie rękojm ią, że w ytrw asz w dobrych p o stan o w ien ia ch ... Nie w ątpię o szczerości tw ego uczucia dla H e l c i...

i taić ci teg o nie b ęd ę , źe i ona ci sprzyja w z ajem n ie... Od pierw szego w ejrzenia uczuła skłonność k u tobie, odgadła, że jesteś nieszczęśliwym, że cierpisz i w raz z gorącem pragnieniem by cię ukoić i pocieszyć, w eszła m iłość do jej m łodego serduszka.

— P ani hrabino, pani hrabino! — zaw ołał rozrzew niony przyciskając do ust jej rękę. — J a ją kocham ,

kocham nad życie ! . . . . . . .

— W a rta teg'0 mój d ro g i; to anioł p ra w d z iw y !... Już naw et w tym sposobie, w jaki się w mej zb u ­ dziło to uczucie, m aluje się jej piękna d u s z a ... P o k o ch ała cię dlatego, źe słyszała, iż cię ludzie potępiają, że odgadła, iż jesteś nieszczęśliw ym i potrzebujesz pociechy. W idocznie ta k ą już by ła wola O patrzności i żeście oboje dla siebie przeznaczeni.

— A c h pani, pani, jakiż ja szczęśliwy!

Rozmawdali ta k dalej, wzruszeni oboje, układając plany na przyszłość; — ona kreśląc obraz teg o szczęścia, k tó re się przed nim otw ierało, on upojony radością bez granic. W śród rozm ow y zeszła ich panna H elena. W zruszenie jakie widniało na ich tw arzach ostrzegło ją , że zajść tu musiało coś niezw ykłego. Zaru­

m ieniona ukłoniła się panu Stefanow i, poczem podeszła do m atki by ją powitać.

— Czekaliśm y n a ciebie z niecierpliw ością moje dziecię — rzekła m atka głaszcząc ją po tw arzy i w yciskając na jej czole pocałunek. — R adziliśm y tu o tobie, bez c ie b ie ... Teraz trzeba, abyś nam pow ie­

działa co ty o tem myślisz — dodała z uśm iechem.

— Cóż. to takiego ? — zapytała panna H e le n a ciekawie.

— Stefi w yznał mi, źe cię ko ch a i prosił m nie o tw oją rękę.

P an n a H elena d rg n ę ła pod tem i słowami. P ierś jej w ezbrała niew ysłow ioną lubością. P rzy gnębiona nadm iarem szczęścia, osunęła się w objęcia m atki, przyciskając głow ę do jej piersi. P a n S tefan podbiegł k u niej, ujął ją za rę k ę i przycisnął do u st sw ych nam iętnie.

— N o i cóż ty na to mój aniołku? — sp y tała z uśm iechem hrabina.

— Przecież m am a wie, ja k go kocham — odparło dziewczę głosem , k tó ry tłumiło wzruszenie.

K O N I E C C Z Ę Ś C I D R U G I E J .

(D a lsz y ciąg n a stą p i). W Ł O D Z I M I E R Z Z A G Ó R S K I .

P O I N K U R S Y I K O Z A C K I E J .

Z W E W N Ę T R Z N Y C H D Z I E J Ó W B R A C Ł A W S Z C Z Y Z N Y . >)

I. P o b ó ż e . T r z y w y d a t n i e j s z e r o d y t u t a j o s i a d ł e . I c h s p a d k o b i e r c y w z a r a n i u X V I I I w i e k u . R u c h kolonizacyjny n a pograniczu B racław szczy-

zny poczęty w połow ie X Y I wieku, p rzetrw ał sto lat praw ie, bo do sm utnej epoki inkursyi kozackiej;

z biegiem czasu nabierał on ja k b y rozpędow ej siły,

1) B o g a te a rc h iw u m T y w r o w s k ie , s łu ż y ło m i p rz e w a ż n ie ja k o m a te ry a ł h is to ry c z n y p rz y u k ła d a n iu p ra c y n in ie js z e j; j e s t o n o w ła ­ sn o śc ią p . A d a m a J a ro s z y ń s k ie g o , p o to m k a d a w n y c h T y w r o w a d z ie ­ d z ic ó w , m o ż e n ie n ależy cie u p o r z ą d k o w a n e , a le p rz e c h o w y w a n e z p ie ­ ty z m e m g o d n y m z az n a c ze n ia . P r z e d p ó ł w ie k ie m w p ra w d z ie k rz ą ta n o s ię o k o ło u ło ż e n ia p a p ie ró w w s k ła d je g o w c h o d zą c y ch ; F r a n c is z e k K o w a ls k i, p ó ź n ie jsz y a rc h iw ista tu lc z y ń sk i, k ie ro w a ł w ła śn ie r o b o tą : u g ru p o w a n o fa scy k u ły , s p isa n o s e ry a ż e b a rd z o d ro b n o s tk o w e , z w y ­ szc z eg ó ln ien ie m tre ści z a re g e s tro w a n y c h d o k u m e n tó w , ale, źe m ia n o n a w z g lę d z ie ty lk o d zieje p rz e c h o d ó w m a ją tk o w y c h , lic z n y c h p ro c e só w , d z ia łó w , s p a d k o b ie rs tw a , sło w em k w e s ty ę p r a w n ą i m a te ry a ln ą , w ięc te m sa m e m h is to ry i u c z y n iła się k rz y w d a , z tą d n ie k ie d y n a jc en n ie jsze ź ró d ła , m a lu ją c e w e w n ę trz n e życie d a n e j m ie jsco w o śc i z o s ta ły p o m i­

n ię te w s u m a ry u sz a c h . A w ła śn ie o w e s k ro m n e p a c z k i p a p ie ru w y -

bo w zm agał się niem al z dniem każdym . W praw dzie stare rody gęsto osiadłe w okolicy B racław ia i W in ­ nicy, n a m ocy W itołdow ych i S w idrygiełłow ych p rzy­

wilejów, w yjałow iały po m iecz u , ginąc w obronie

p ło w ia ły m a tra m e n te m z a p isa n e , p rz e c h o w y w a n e ja k o b a la s t n ie p o ­ trz e b n y , z a w ie ra ją p le n n e z ia rn a , n a tu ra ln ie o b o k s to só w p le w y n ie ­ u ż y te c z n e j. W m ro w is k u n a jp o w sz e d n ie jsz y c h lis tó w , ro z m a ity c h d o ­ ra ź n y c h ra c h u n k ó w , z n ie u b ła g a n ą je d n o s ta jn o ś c ią p o w ta rz a ją c y c h je d n o i to ż s am o , o d n a le ść s ię n ie ra z u d a ło c ie k aw e k o re s p o n d e n e y e d y g n i­

ta rz y , z a jm u ją c y c h w y d a tn e w o w ej ep o ce s ta n o w is k o , że w s p o m n im y tu ty lk o o S z e p ty c k im m e tro p o lic ie , b is k u p ie W o łło w ic z u , k s . A u g u ­ ście C z a rto ry sk im , L u b o m irs k im , Ś w id z iń s k im w o je w o d z ie b ra c ła w - sk im , a p rz e d e w s z y s tk ie m o M ich a le P o to c k im , w o je w o d z ie w o ły ń s k im , z a g o rz a ły m s tro n n ik u S ta n is ła w a .L e sz c z y ń sk ie g o n a k re s a c h . P o p rz e ­ c z y ta n iu n in ie jsz e g o o p o w ia d a n ia , ła tw o się p rz e k o n a k a ż d y , że n ie w sz y s tk o w n ie m z u ż y tk o w a liś m y i że p rz y s z ły b a d a c z d z ie jó w u k ra - in n y c h z X Y I I i X V I I I w ie k u , s p o ro je sz c z e w a rc h iw u m ty w ro w - sk iem cen n eg o m a te ry a łu w y n a jd z ie , ( P r z y p . a u t o r a ) .

(7)

Ś W I A T 391

zagrożonego ogniska, ale zostaw ały kobiety, a te jak o spadkobierczynie fortuny, w nosiły ją w posagu now ym przybyszom , albo i m iejscow ym ziemianom, zm ienną losów k oleją w ydostającym się n a w yżyny.

T a k g asn ą książęta K orotkow ie i K ozarow ie, ta k g a sn ą M ormilowie, K oszkow ie, Jakuszyńscy, B ajbu- zow ie, K rasnosielscy, Siem aszowicze, Ł astow ieccy, Żytyńscy, S łupicze, K leszczow scy i w ielu a wielu innych. N iektórzy z nich w praw dzie, jeżeli szczęśli­

w ym trafem i ocaleli, to w sk u te k nieustannych n ap a­

dów dziczy tatarskiej ubożeli, a z kolei w ydziedzi­

czeni, zepchnięci n a niziny, w siąkają w gm in i do ciężkiej zm uszeni pracy, tra c ą naw et tra d y c y ę o da­

wnej zam ożności i w ybitnem stanow isku. N ie prze­

czymy, źe podobne zm iany leżą w zw ykłym porządku rzeczy, pow tarzają się wszędzie, jeżeli zaś tutaj p o ­ w ołujem y się na nie, to dlateg o tylko, źe zb y t często się w y d a rzały , że okres ow ych zm ian zb y t k ró ­ tki. K olonizacya pozbaw iona trw a ły c h podstaw , w sk u te k w y jątk o w y ch w arunków b y tu , p rzy lada w strząśnieniu g inęła niepow rotnie, a na zgliszczach zostaw ionych przez nią, zasiadali nowi osadnicy, zw a­

bieni urokiem niebezpieczeństw a i czarem , jaki do­

koła ich św iat kresow y roztaczał.

A istotnie piękny był ów k aw ał ziemi rozście- łający się po obu brzegach B ohu, poczynając od W in n icy do S a w ra n ia , w dzikie p atrzącego pola ; lek k o falująca pow ierzchnia łagodnie sp ły w ała ku południow i, szeroka i potoczysta; g leb a urodzajna w y d a w ała plon obfity, osadnik więc nie potrzebow ał zb y t ciężkiej oddaw ać się p racy dla zdobycia chleba k a w a łk a ; dopływ ów bohskich co niem iara, niew ysy- chających w skw arne lato, nie grożących powodzią podczas roztopów wiosennych, dopływ ów rozlew ają­

cych się w staw ki, dla ry b różnorodnych schronisko dogodne, dla m łynów jak o siła poruszająca dających się łatw o ująć i nakierow ać. A wzdłuż pobrzeży, i rzeki i staw ów , rozłogi w siano obfitujące, n a g ru n ­ cie um iarkow anie w ilgotnym trawry przew yborne dla licznych stadnin, bo traw ty ch nie w ysuszał żar p a­

lącego p o łu d n ia, przeciw nie — działał zbawiennie, rów now ażąc chłody od w sc h o d u , k ę d y p o rastały lasy olbrzym ie, pod nazw ą puszcz bohskich znane po w szech n ie; puszcze te biegły brzegiem rzeki i g in ęły około Ł ad y ży n a, w górze w iązały się na północow schodzie z lityńskiem i i chm ielnickiem i ścia­

nam i, a na północozachodzie przypierały do puszcz barsk ieg o starostw a. M ateryału więc podostatkiem było i n a budow le w szelakie, i n a popioły potrze­

bne dla zgrabiania »potassów« i saletry; dość po­

wiedzieć, źe p. Zacharjasz Jaroszyński, w praw dzie już w połow ie X V I I I w. z lasów należących do W a sy - lówki, w okolicy T y w ro w a położonej, sprzedał w cią­

g u la t czterech (1751—54), ja k to w ykazują rachunki kom isanta gdańskiego, wyżej w ym ienionych p ro d u ­ któ w n a 200.000 zł. W puszczy zawsze sporo było zwierzyny; wr tran zak cy ach z połow y X V I w. — choć­

b y dla p rz y k ła d u weźm iem y dotyczącą wsi N osow iec—

jak o pożytki dochodów wyliczone są: »kunice, groszow e dziesięciny, pszczelne z pasiek, łow y zwierzynne, gony bobrow e« i inne źródła intraty. Źe dochody z miodu i w osku stanow iły pozycyę pow ażną w budżecie w iej­

skim, uczy nas te g o Ja n a K leszczow skiego testam en t z 1639 r. Dziedzic na niewielkim Kleszczowie, dwom córkom oprócz posagu, zapisuje po 2000 zł. n a w y­

praw ę i opiera rzeczoną sum ę n a dziesięcinie pszczel­

nej — i to do lat czterech najwięcej. Jeszcze w ubie­

g ły m w ieku pszczelnictw o na Pobóżu było rozwinięte, jak się o tern dow iadujem y z lustracyi; ta k w 17 Są rok u : R a c h n y m iały 260 pni pasieki km iecej na 12 właścicieli, Szersznie 126 n a 8, a W a sy ló w k a a ż .685 n a 22 km iece rodziny. A jak znow u gospodarstw o w odne w iele znaczyło, snadno się przekonać m ożna z działów m ajątk o w y ch , w ’ k tó ry c h zw ykle z całą ścisłością w yszczególniano owe zbiorow iska. Jeden w łaśnie z takich aktów m am y przed sobą, zaw arty m iędzy trzem a zięciami. E liasza K leszczow skiego, k tó ry synów nie zostaw ił. D o k u m en t podpisany przez strony zainteresow ane w 1645 r., a ta k ciekaw y, źe pozw alam y sobie przytoczyć go w całej rozciągłości. O bszar w do­

kum encie w yszczególniony niewielki, obejm uje trzecią część T yw row a, wsie sąsiednie W a sy ló w k ę i Soko- lińce: »Między nam i uczestnikam i i sukcesoram i dóbr nieboszczyka J. p. H eliasza K leszczow skiego, to jest M ikołajem Żabokrzyckim , A dam em K atow skim i J a ­ nem Jarontow skim , pew ien podział stał się w staw ach niżej opisanych, k tó reśm y zgodnie rozebrali m iędzy sobą i podzielili i wiecznem i czasy trzym ać i używ ać m am y excepto inszych, k tó re się w ty m podziałku nie m ianują. N aprzód te d y dostał się staw p. Źabo- krzyckiem u K u lik o w sk i m ianow any, dru g i n a tejże rzeczce Jem ioży, trzeci podedw orem D a n iło w sk i, w trak cie W asylow skim idący Czeromowski pański, p ią ty M niszek m ianow any, a szóste Dogowisko na M iroźu n ad popow ym staw em — te w szystkie staw y m ianow ane w trakcie Tyw row skim , Ip. K ato w sk iem u dostał się staw Susiec w trak cie Sokolińskim , k tó ry zawsze dw orskim by w ał z je g o rozłogiem , drugi K a r- nikowski, trzeci N ikiporow ski —■ te dw a n a trak c ie T yw row skim , czw arty w Sokolińcach, co sam imci pan K a to w sk i sypał, sadzaw ka p iąta w e wsi W asy­

lów ce z jej rozłogiem, szósty H ryńców staw w D ą ­ browie, p. Jarontow skiem u dostał się staw A fusiow ski pod W asy ló w k a w trakcie T yw row skim , drugi do­

stał się p a ń sk i m ianow any niżej Tom aszow a w tym że trakcie, K o sty ń sk i n a Mirożu za B ohem , rzek ą pod Suscem , czw arty w trakcie Sokolińskim A tam anow - ski, piąty na trakcie W asylow skim R yczyn nad Sza- karow ym , szósty P ułorow ski w tym że trakcie W a s y ­ lowskim. K tó re to staw y rozebraw szy m iędzy się, wolno nam będzie ile k to zechce n a nich koszta ło ż y ć , groble s y p a ć , m łyny budow ać i w szelakie z nich pożytki każdem u z nas sobie przyw łaszczać i jak o już swoje w łasne i nieodm iennie w ieczyste fundow ać i czasu rozdziału m ajętności i gruntów , ten dział staw ów stw ierdzić zarów no nic nienarusza- ją c pow inniśm y i oczewiście zeznać do k sią g gro d z­

kich albo ziem skich w w ojew ództw ie tutejszem bra- cław skiem . Co dla lepszej w iary rę k am i w łasnem i podpisaliśm y się i pieczęcie przycisnęli«. N a stosun­

kow o nie znacznej przestrzeni 18 zbiorow isk wody, i to '»excepto innych, k tó re się w tym podziałku nie m ianują«, w szystko to dowodzi, jak w onym okresie dbano o gospodarstw o teg o rodzaju.

N a tern to Pobóżu całe rojow isko ziem ian słało sobie gniazda, zaznaw ało złej albo dobrej doli, z p o ­ środku ich jed n ak zw rócim y u w a g ę czytelnika na trzy rody, w rę k u k tó ry c h skupiły się znaczniejsze obszary ziemi, przynajm niej n a k ró tk ą chw ilę; do­

m yślić się łatw o dlaczego nam idzie o nie prze­

w ażnie ; — opow iadanie niniejsze w granicach ich posiadłości zamkniemy.

P ierw sze m iejsce należy się. Słupiczom , zą W i- tołdow ym tutaj osiadłym przyw ilejem . D obra ich obej­

(8)

m ow ały mil kilkadziesiąt, mianowicie, od Łobaczow a do B erszady i B atoha; na tej przestrzeni w X V I w.

liczono już przeszło trzydzieści osad, a m iędzy niemi ta k zw ane O blińskie grunta, m ające obszaru mil 12.

P o czątek Słupiczów skalany zdradą, ztąd m iru nie mieli pośród swoich, jeden z nich bowiem — Bohdan, oddał zam ek bracław sk i hanow i perekopskiem u. L e­

dw ie w iek p rzetrw ali po mieczu. Nim jed n ak wygaśli, fortuna ich się rozrosła znacznie dro g ą w ia n a ... N a wiano to kilka dużych składało się m ajątków . N aj­

przód K o ro tk o w sk i, księcia B ogusza K orotka, po­

łożony nad B ohem , Sobem i S ilnią, z kluczow em m iastem Ł adyźynem i 26 w ioskam i, nie licząc w to uroczysk i futorów . K o ro tk i ów nie m iał synów -—

dwie ty lk o córki — D achnę za Juchnem K rasnosiel- skim i M aruszę za R om anem Żytyńskim ; jedynaczka zaś ostatniego, E udok-

sya, zw iązała się sa­

k ram entem z S em e­

nem Słupiczem . Czte­

rej jej bracia, bezdzie­

tni, dobra swoje w y­

przedali ks. Zbara­

skim, nie wydzieliw­

szy z nich schedy oj­

czystej i macierzystej swojej sio strze, ztąd pow stał proces, trw a ­ jący przeszło dw a w ie­

ki, choć m ajątki z rą k do rąk, z rodów do rodów przechodziły;

głośniejsze nazw iska ziemian m iejscowych, na początku niniejsze­

go stulecia, b y ły za­

interesow ane przew o­

dem spraw y, k tó ra się n a niczem skończyła.

O w a w alka p raw ni­

cza dała pow ód do now ych zatargów , d o ­ tyczących nietylko K orotkow skiej fortu­

ny, ale i spuścizny po książętach K ozarach, ginącej k ęd y ś w ste­

pach Saw rańskich. Że

jed n ak nie wchodzi ona w zakres naszego opowiadania, więc ją potrącam y tylko pobieżnie !). W yżej w zm ianko­

wani m ałżonkow ie — S em en i E u d o k sy a — Słupicze, zostawili trzech synów i córkę H alszk ę; ostatnia w r.

■1622 zw iązała się sakram entem z W asilem R o h o ­ zińskim. Synow ie E u doksyi zeszli z teg o świata bez­

dzietni; i tu nie obyło się bez dram atu, najm łodszy bowiem, jed y n y re p rezen tan t rodu, Tychon, zam or- dow an przez szw agra w 1625 r. F o rtu n a po roz­

m aitych przejściach, utrzym uje się w rę k u spadko­

bierców H alszki R o h o ziń sk iej, zw iększona jeszcze spadkiem po M ormilach, pokrew nych męża, a w y g a ­ słych w połowie X V I I w ie k u . . . Byłoż bo kom u su- kcedow ać — siedmiu synów B óg dał. W ypiszm y ich imiona, choćby dlatego, źe sześciu m łodszych, w k a ­

1) W ię c e j d ro b n o s tk o w e i n a d e r c ie k aw e w y w o d y c z y te ln ik z n a jd z ie w p ra c y p . E . K u lik o w s k ie g o p . t. »B raclaw szczy zn a» ( K w i a t y i ow oce. K ijó w 1 8 7 0 . s. 2 7 4 — 3 2 1 ). ( P r z y j ) , a u to r a ) .

w alerskim stanie, po kaw alersk a zginęło w^ rzezi pod B atohem ; gm in utrzym yw ał, źe to zadość uczynie­

nie za zbrodnię, popełnioną przez rodzica, na osobie łag odnego i powszechnie lubionego T ych o n a Słupi- cza. Oto szereg E udoksyi potom ków : Maciej, A dryan, M ikołaj, A leksander, Szym on, W aw rzyniec i K o n ­ stanty. Jedni tylko Czarneccy zaim ponowali R o h o ­ zińskim pod w zględem ofiarności; legło ich tutaj dzie- więciu — h. N agody —- a źe z K rasnosielskiej się rodzili, więc now a sukcesya spływ ała na Macieja, pierw orodnego R o h o z iń sk ic h ... T en więc siódm y na czele dziedzictwa staje; jedyna jeg o córka P ruden- cyanna za G linką W olskim , a ty ch znowu jed y n a córka stanęła do w spólnego życia z Paw łem B orejką, cześnikiem wołyńskim, jako spadkobierczyni w ielkie­

go m ajątku i w ielkich zresztą uzasadnionych preten- syj do ks. Zbaraskich i licznych ich sukce­

sorów. Z teg o m ał­

żeństw a było sześć panienek i syn Feli- cy a n , przedtem pod­

czaszy now o g ro d zk i, a potem cześnik w i­

tebski, ożeniony z Pe- tronelą Jaroszyńską, podkom orzanką bra- cław ską. W chwili naszego opowiadania, spadkobiercy Słupi- czanki - Rohozińskiej, bujnie się rozradzają;

— figuruią tu Borej- k o w ie , Świdzińscy i zięciowie cześnika w o­

łyńskiego: B arcikow - scy, T erleccy, P asz­

kowscy, N arbutow ie i W ielogórscy. A choć piękny k aw ałek ziemi do nich należy, bo w y n o s z ą c y około 100.000 m orgów , ale w stosunku do całej fortuny, stanow i on d ro b n o stk ę ; na tej przestrzeni ledw ie k il­

k a w iosek doliczyli­

śm y się po uspokojeniu buntów P alejow yćh — a były to — K una, K unka, H ubnik, K aliniak, Derewice, Zer- denów ka stara i n o w a ... P otem w lat niewiele w yrosły, albo odrodziły się — Sobolów ka, Skibińce, H usakow ce i Tlarpaczka. Pow iedzieliśm y przed chw ilą, źe odłam fortu n y po K o z arac h , K o ro tk ic h , K rasnosieiskich, M ormilach, R ohozińskich i Słupiczach, pozostały w r ę ­ k u spadkobierców ty ch ostatnich, b y ł drobnostką, w stosunku do całego obszaru, k tó ry m nieg d y ś w ła­

d ali; że ta k je s t, każd y to p rzy zn a, g d y się tu przypom ni, że cała spuścizna po Zbaraskich — klucz Niemirowski, Berszadzki, Ł adyżyński i część Daszow- skiego — m ieściła się t u t a j ; źe Sieniaw scy ztąd n a­

byli Granowszczyznę; W a le n ty Kalinow ski, ów g ło śn y zbieracz ukrainny — g ru n ta T rościanieckie i D eren- k ow skie; ks. Janusz O strogski — dobra O lbaczów i T rynoźyn; K oniecpolski »na trakcie Bohskim « obok S aw rania ugrupow ane m ajętności; i to ty lk o prze- dniejsi nabyw cy, a co drobniejszych, zagniazdow ało

D R . A N T O N I J . R O L L E .

(9)

A R T U R G R O T T G E R .

m

'•■..•• ' - 1 '■•> . • . ■. ;;- •

•u;wTc^.i. V ? ^ ";*

V j,T V : ;• V ■

T A N I E C N A U G O R Z E .

ŚWIAT393

Cytaty

Powiązane dokumenty

nym roku zgłosiło się kilku kandydatów, wy­. bór między nimi służyć będzie na

W idział duże jej czarne oczy, rzucające fosforyczne blaski i różane usteczka rozchylone w uśm iechu, i rów ne białe ząbki, podobne do pereł n a dnie

Z osób dających się uśpić, niektóre tylko ten dar posiadają, a i te nie zawsze czują dobrze, tak, że praktycznie rzeczy biorąc na tego rodzaju dyagno- zie

Odgadł, źe niejeden z tych wczorajszych przyjaciół zadaje sobie pytanie, czy bezpieczną rzeczą jest okazywać się serdecznym dla biedaka, który, korzystając z

sów ; na długie wieki milczenie i niepam ięć pogrzebały ten kraj, k tó ­ rego duch św iat cały zapełnił. zaczęły padać pierw sze ciosy, k tóre zniszczyły

prowadził Mesmer, a mianowicie, że w ciele ludzkiem bez pomocy żadnych obcych czynników objawia się siła, zdolna bieg prądów nerwowych modyfikować, nie był

Jeżeli się będzie m agnetyzować chorego z początkiem miejscowego zapalenia, to musi się pozornie chwilowo stan pogorszyć, ale w rezultacie choroba się

Przyszłam do tego przekonania najprzód, że od ludzi niczem innem się nie różnię tylko wychowaniem, sferą w której wyrosłam, myślami, jakie w niej