• Nie Znaleziono Wyników

P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E ORGAN POLSKIEGO TOWARZYSTWA PRZYRODNIKÓW IM. KOPERNIKA

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E ORGAN POLSKIEGO TOWARZYSTWA PRZYRODNIKÓW IM. KOPERNIKA"

Copied!
48
0
0

Pełen tekst

(1)

P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E

OR GAN POLSKIEGO TO W A R ZYST W A PRZYR O DN IK Ó W IM. KOPERNIKA

LIPIEC-SIERPIEŃ 1964 ZESZYT 7—8

P A Ń S T W O W E W Y D A W N I C T W O N A U K O W E

(2)

Zalecono do bibliotek nauczycielskich i licealnych pismem Ministerstwa Oświaty nr IV/Oc-2734/47

T R E Ś Ć Z E S Z Y T U 7— 8 (1956)

B r o n i e w s k i S., K ra k o w s c y p rzy ro d n icy na antenach ra d iow ych w latach

1927— 1939 149

S t a r m a c h o w a B., T ro p izm y i taksje u g r z y b ó w ...152

P i e n i ą ż e k Sz., P o d ró ż po N o w e j Z e l a n d i i ...156

M a s i c k a H., C h arak terystyk a urw isk b rzegow ych połu dn iow ego B ałtyku 161 W a s y l i k o w a K ., E tapy ro zw o ju roślinności w późnym g la c ja le P olsk i ś r o d k o w e j ... 166

D u d z i a k J., O stanie prac nad ochroną zab ytk ow ych gła zó w narzutow ych w P o l s c e ... 171

K i e l a n - J a w o r s k a Z., P ro fe s o r Rom an K o zło w sk i i prace w arszaw skiego ośrodka p a le o z o o lo g ii...173

D robiazgi p rzyrodn icze W ie lk i kudu (S. M y c i e l s k i ) ... 178

H erp etariu m poznańskiego Zoo (A . T a b o r s k i) ...179

P rzy p a d ek an om alii u czerm ien ia błotn ego Calla palustris L . (J. M o w - s z o w ic z )...180

R o z m a i t o ś c i ...181

R ecen zje Edmund S z y s z k o : In stru m entalne m etody an alityczne (K a zim ierz M a ś la n k ie w ic z )...182

P ra ca zb iorow a pod red. N. K . Sziszkina: Botaniczeski atłas (J. M o w - s z o w ic z )...183

J erzy R a y s k i : Czas, przestrzeń, k w a n ty ( m . ) ...183

P a trick M . H u r l e y : Ile lat ma Z iem ia? ( m . ) ...183

H erm an B o n d i : W szech św iat nieznany ( m . ) ... 183

K om u n ik aty X V I M ięd zy n a ro d o w y K on gres L im n o lo g iczn y w P o l s c e ... 184

L is ty do R ed a k cji A rc h ip e la g G alapagos — je g o przeszłość i p ersp ek tyw y (Eugeniusz N o ­ w a k ) ... 184

S p i s p l a n s z

I. P A L M Y R E A L E S są n a jb a rd ziej charakterystycznym i pospolitym drzew em na K u bie. — Fot. R. G radziński

Ila . R Y B O Ł Ó W , P a n d io n haliaetus. — Fot. L . C zernecki

Ilb . K O R M O R A N C Z A R N Y , P h a la c ro c o ra x carbo. K a rm ien ie p i­

skląt. — Fot. L . C zernecki

I I I . Z A K O L E R Z E K I B I A Ł A N I D A w o k o licy W iłk o m ija (w oj. K ie l­

ce). — Fot. P. Pierściń ski

IV a . N A D M O R S K IE U R W IS K O K Ę P Y R E D Ł O W S K IE J . — Fot.

J. M asick i

IV b . B R Z E G U R W IS T Y K Ę P Y R E D Ł O W S K IE J . — Fot. J. M asicki Va. U R W IS K O B R Z E G O W E w odległości ca 800 m od Niechorza. —

Fot. J. M asick i

Vb. T R A S A N IE C H O R Z E — R E W A L . — Fot. H. M asicka

V I. W id o k z C zarnego Staw u na M orsk ie Oko. — Fot. A . D zięcz- k ow sk i

V II. N IE D Ź W IE D Ź B R U N A T N Y (B ieszczady). — Fot. W. Puchalski V IIIa . N A P A R S T N I C A Z W Y C Z A J N A , D ig ita lis g ra n d iflo ra M ili. —

Fot. Z. Z w oliń sk a

V IIIb . S T O R C Z Y K M Ę S K I, O rch is m ascula L . — Fot. Z. Z w oliń ska

O k ł a d k a : M łoda sarna. — Fot. W . Puchalski

(3)

P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E

O R G A N P O L S K I E G O T O W A R Z Y S T W A P R Z Y R O D N I K Ó W IM. KOPERNIKA

L IP IE C -S IE R P IE Ń 1964 ZESZYT 7— 8 (1956)

S T A N IS Ł A W B R O N IE W S K I (K ra k ó w )

K R A K O W S C Y P R Z Y R O D N IC Y N A A N T E N A C H R A D IO W Y C H W L A T A C H 1927— 1939*

Środowisko naukowe K rakow a miało w la­

tach m iędzyw ojen nych liczne i nader życzliw e powiązania z krakowską rozgłośnią Polskiego Radia. W Radzie P rogram ow ej rozgłośni zasia­

dali p rofesorow ie krakowskich wyższych uczel­

ni tej m iary jak: Zdzisław J a c h i m e c k i , W a le ry G o e t e l , Jan N o w a k, Kazim ierz R o u p e r t, M ichał iS i e d 1 e c k i i W ładysław S z a f e r . K ierow n ik iem działu odczytowego b ył od początku istnienia rozgłośni prof. dr Jan N o w a k , jego zastępcą a w późniejszych la­

tach następcą d r Jan R e g u ł a, sekretarz Rek­

toratu UJ. Im to program radiow y Krakowa, a rów nież program ogólnopolski, zawdzięczał w y b o ro w y zestaw prelegentów, z dużą prze­

wagą w ybitnych popularyzatorów dyscyplin przyrodniczych. A k cja tzw. „W yk ładów P o ­ wszechnych” ,. prowadzona od dziesiątków lat przez W szechnicę Jagiellońską na odległych ru­

bieżach kraju znalazła gorliw ego sojusznika w m ikrofonie, dzięki któremu upowszechnianie w ied zy stało się istotnie powszechnie dostępne prow incjonalnym środowiskom, praktycznie odciętym wów czas od systematycznego kon­

taktu z postępami badań i osiągnięć nauki. M i­

k ro fo n n ie tylko zm niejszył odległość m iędzy

„producentem i konsumentem” wiedzy, ale zb liżył odbiorcy przede wszystkim samą postać naukowca, k tó ry przestał w wyobraźni szarego obyw atela reprezentować m ityczny typ nudzia­

rza z nieodłącznym parasolem. P relegen t ra­

d iow y stawał się d la swego słuchacza ży czli­

wym, towarzyskim, nie pozbawionym poczucia humoru, norm alnym człowiekiem : „W id zi pan, że dzisiejszy przyrodnik zasługuje już na to, by wreszcie przemalować jego karykaturę, którą przed osiemdziesięciu la ty B u 1 v e r uwiecznił D a r w i n a . Temu komicznemu wizerunkowi dziwaka należy się jubileusz i zasłużona em ery­

tura” . T ym i słowami Michał Siedlecki zakoń­

czył w yw iad m ikrofonowy, prowadzony w jego Zakładzie Zoologii, po zapoznaniu słuchaczy z tokiem aktualnych prac badawczych. „B ota­

nik i zoolog — m ów ił prof. Siedlecki — to w po­

jęciu zw ykłego śmiertelnika okazy godne zin-

* Od red akcji. Treść nin iejszego artykułu zaczerp­

nięta jest z obszerniejszej pracy autora, która pod ty ­ tułem „P r z e z sitko m ik rofon u ” ukaże się jeszcze w b ie ­ żącym roku w form ie k siążkow ej, nakładem w ro c ła w ­ skiego „O ssolineum ” .

W ielk a szkoda, że m ateriały te, świadczące o p o­

w ażnej a k cji popu laryzow an ia w ie d zy uczonych k ra ­ kow skich w latach m ięd zyw ojen n ych nie znalazły w p rogram ie jubileuszu Jagiellońskiej W szechnicy n ajw łaściw szej fo rm y p u b lik acyjn ej — na antenie krakow skiej. T ak ie przypom n ien ie łączności k ra k o w ­ skiego środow iska naukow ego z m iejscow ą rozgłośnią byłoby tym trafn iejsze, że, jak nam w iadom o, autor artykułu dysponuje „w y k ra d zio n y m i” w czasie oku­

pacji z lokalu rozgłośni fragm en tam i nagrań p ły to ­ wych, w śród których zanotow ane są głosy w ie lu n ie ­ żyjących krakow skich uczonych.

JO

(4)

w entaryzo wania w ich własnych zbiorach. Je­

dyn ym ich zajęciem w yd a je się grom adzenie okazów, wypychanie, nabijanie na szpilki i se­

gregow anie w stosy, w ysypane naftaliną... W ła ­ śnie m y biologow ie ani na chw ilę nie odbiegam y od życia, bo właśnie życie w yłącznie jest p rzed­

m iotem naszych badań... Z prac naszych czer­

pią praktyczne wnioski adepci nauk stosowa­

nych, takich jak medycyna, technika, rolnictwo, ryb actw o” .

Siedlecki był właśnie tym typem przyrodni- ka-humanisty o głębokiej i wszechstronnej k u l­

turze, która predysponowała go na czołowego pojpularyzatora a nie w ulgaryzatora nauk p rzy ­ rodniczych. W rodzona w yobraźnia i talent m a­

larski, czego dow odem własne ilustracje i zdo­

bienie książek, stw arzały z każdej z jego poga­

danek radiow ych — w ypow iadanych bardzo kameralnie — sugestyw ny obraz plastyczny.

K a żd y najbardziej za w iły problem filozoficzn o- przyrodniczy w jego interpretacji stawał się dla słuchacza prosty, oczyw isty i pasjonujący.

Jako m łody badacz pracował przez dłuższy czas w sławnym instytucie oceanograficznym w Neapolu. Odbył podróż na w yspy Malajskie, której owocem, prócz prac ściśle naukowych, b y ły urocze w 'treści i pięknie przez autora ilu ­ strowane książki Jawa i Opowieści malajskie, w których rozczytyw ali się miłośnicy biologii i geografii naszego pokolenia. W latach m ięd zy­

w ojennych poświęcił się przede w szystkim ba­

daniu życia m órz i oceanów. S tw orzył też w Gdyni pierwszą placów kę badawczą tego typu, która oddała niemałe usługi organizacji polskiego morskiego rybołów stw a i propagan­

dzie spożycia ryb morskich, które dotąd nam polskim szczurom ląd ow ym n iezbyt smakowały.

Z p raw dziw ym wzruszeniem słuchaliśmy przez szereg w ieczorów jego rozm ów z synem Stanisławem, wówczas uczestnikiem pierw szej w y p ra w y polarnej na W yspę Niedźw iedzią.

Rozm ów, w których brzm iała i duma ojca m ło­

dego naukowca, i troska o syna, i rady doświad­

czonego przyjaciela, i drobne wiadomości 0 krew nych i znajom ych krakowskich. Dosko­

nała też była jego dyskusja z prof. Romanem D y b o s k i m , na temat: „Hum anistyczny, czy p rzyrodn iczy światopogląd?” — Dyskutanci szybko doszli do porozumienia, bo żaden z nich nie bronił w gruncie rzeczy wyłączności swego

„zaw od ow ego” światopoglądu.

C złow iek niespotykanej często dobroci i n ie­

m al karygodnej wyrozum iałości dla ludzkich przyw ar, o niezmąconej pogodzie ducha, głębo­

kim spokojnym głosie, w złotych okularach, z siwą, w ypielęgnow aną brodą, w y w iera ł w ra ­ żen ie jakiejś ew angelicznej postaci proroka wszechludzkiego bractwa.

W lipcu roku 1939 w ygłosił Siedlecki ostatni sw ój cykl pogadanek pt. „P o rty , b ram y świata” , w których na tle barw nych opisów krajobrazu 1 ludzi om aw iał gospodarcze i strategiczne zna­

czenie kluczow ych portów świata. Pogadanki te nagrano na p łyty, bo w terminach ich nadawa­

nia prelegent brał udział w m iędzyn arodow ym kongresie badaczy oceanów w B erlinie. I w ła ­ śnie w n iew iele tygodni później aresztowany

150

wraz z większością profesorów krakowskich do­

stał się do obozu w tych samych Niemczech, w których tak niedawno Goebbels ściskał mu dłoń i praw ił kom plem enty na kongresowym bankiecie. Obozu nie przetrzym ał. Zm arł na zapalenie płuc, lecz do ostatniej chwili, wiedząc już, że nie doczeka lepszych dni, podtrzym yw ał innych na duchu i łagodził nieporozumienia m iędzy współwięźniam i. Wśród pogadanek, w y ­ głaszanych w obozie przez profesorów, nie bra­

kło oczywiście i p relek cji Siedleckiego, który m iędzy innym i m ów ił też o społecznej ro li pre­

legenta radiowego i o odrębnych cechach w zo­

ro w ej w ypow ied zi przed mikrofonem.

Jeśli wojna jest zawsze najtrudniejszym egza­

minem charakterów, to M ichał Siedlecki zdał ten egzamin wspaniale, chyba sub auspiciis aeternitatis.

W ielu innych w ybitnych przyrodników kra­

kowskich a cenionych prelegentów radiowych w ykreśliła z listy żyjących bestialska akcja oku­

panta: w obozie zginęli dwaj krakowscy geo­

grafow ie J. Smoleński i W . Ormic-ki. Bezpo­

średnio po powrocie z obozu zmarł geolog i w ie­

loletn i symjpatyk rozgłośni, Jan Nowak, k tó ry przestrogi dla dobrego prelegenta radiow ego ujął niegdyś w proste przykazanie: „N ie ględź, m ów jak ży w y człowiek do żyw ego człow ieka!”

N ie znaczy to jednak, że pogadankę radiową, wym agającą jasnej dyspozycji treści, ograni­

czonej, ścisłym, przeważnie krótkim odcinkiem czasu trwania, można puszczać na ryzyk ow n e w od y im prowizacji. Prelegen ci bez jasno skon­

struowanego i dobrze „naczytanego” przed w y ­ stępem, tekstu, należeli i należą do w yjątk ów . W yjątk iem takim był niew ątpliw ie prof. W i­

told W ilkosz. Szczególnie swobodnie prowadził on rozm ow y z drem J. Regułą w stałym cyklu w y w ia d ó w pt. „C z y wiecie, że...” Obaj rozm ów ­ cy, otrzaskani z mikrofonem, rozm aw iali na podstawie naszkicowanej w kilku punktach d y­

spozycji i rozm ow y te w ych odziły na ogół bez pudła. Sporo m ateriałów z owych audycji, doty­

czących m atem atyki przeszło do wydanej w ó w ­ czas książki popularnonaukowej W ilkosza pt.

Liczę i myślę.

W łaściw ym jednak hobby W ilkosza była ra­

diotechnika, którą propagował od samego je j zarania. Skonstruował m iędzy innym i bardzo prosty i tani układ odbiornika detektorowego i jednolam powego, który „łapał” kilka stacji średniofalowych, a stację m iejscową ciągnął nawet na m ały głośnik. Układ ten przeszedł do historii radiotechniki jako „ajparat W ilkosza” . W latach trzydziestych, gdy te le w izja rodziła się jeszcze gdzieś za siedmioma górami w la­

boratoriach telefizyków , modne było przekazy­

wanie ilustracji za pomocą tzw. „fu lto g ra fii” , polegającej na przesyłaniu zmiennych im pul­

sów elektrycznych, odbieranych pasek po pa­

sku z obracającej się na wałku, jakby ediso- nowskiego fonografu, na zsynchronizowany w a­

łek odbiornika, na k tórym naw inięty był arkusz odpowiednio spreparowanego papieru, reagu ją­

cego zaciemnieniem zależnym od natężenia przesyłanego impulsu elektrycznego. O czyw i­

ście, że uzyskane tą drogą odbitki w yk a zyw ały

(5)

dość w yraźn y podłużny raster, przypom inający zniszczone film y kinematograficzne, na których

„pada deszcz” . Niem niej była to pierwsza próba Udanego przekazania ilustracji, z której korzy­

stały agencje prasowe i organy policyjne. W il­

kosz rokow ał temu w ynalazkow i duże widoki na przyszłość. Fultografia jednak nie przyjęła się, gd yż trudności w synchronizowaniu nadaj­

nika z odbiornikiem daw ały zazwyczaj repro­

dukcje mocno zdeformowane, podobne do znie­

kształceń obrazu źle stabilizowanej telew izji.

W ilkosz uważał, że postęp techniczny jest tak szybki i tak w swych możliwościach nieograni­

czony, iż po przekazywaniu wrażeń słuchowych za pośrednictwem radia, i wzrokow ych za po­

średnictwem telew izji, tylko patrzeć, kiedy bę­

dziem y m ogli z odległego dystansu działać na zmysł dotyku, co już na kredyt nazwał „tele- taksją” .

Trudno też zapomnieć ów wieczór, gdy po kilku „głębszych ” usiadł do fortepianu i przez parę godzin w ykładał nam matematykę harmo­

nii muzycznej, ilustrując ją przykładam i mu­

zycznym i najprzeróżniejszych kultur. B ył tam i Egipt, i G recja, była muzyka P olin ezji i Chin, Basków, Szkotów i Finów, i tatrzańskich górali.

W szystko poparte wzorami, które lew ą ręką szkicował równocześnie na bibułkowej ser­

wetce.

W roku 1939 nie ominęła go akcja „pacyfika- cyjn a” uniwersytetu. W rócił jeszcze z obozu, lecz jako cień człowieka i w kilka tygodni zmarł na rozpadową gruźlicę.

Doskonałym popularyzatorem zagadnień bio­

chemicznych był ówczesny asystent, a po w o j­

nie kierownik K ated ry Chemii M edycznej UJ, Bolesław Skarżyński: Pasja jego w ypow iedzi udzielała się słuchaczowi, który wciągał się mimo w oli w tok rozumowania prelegenta i za­

palał się do rozwiązania problem ów niejedno­

krotnie zupełnie odległych własnym zaintereso­

waniom.

Odmienną metodę popularyzacyjną p rz y j­

m ował dr K azim ierz Maślankiewicz, który w ow ych latach w ygłosił chyba ponad trzydzie­

ści pogadanek o kopalnych skarbach Polski. — Zakładając, że temat M u jest każdemu słucha­

czowi dość bliski i zrozumiały, uzupełniał po­

zornie bez trudu i poszerzał jego wiadomości, orientując go równocześnie w korzyściach, jakie zdobywa każdy mieszkaniec kraju o tak boga­

tych zasobach ziemi. Dzięki niemu przysw ajali­

śmy sobie interesujące wiadomości o złożach szlachetnych i nieszlachetnych metali, o historii poM d ego kopalnictwa, o właściwościach użyt­

kowych tak „pospolitych kamieni” jak granit, bazalt, porfir, piaskowce, ba nawet glina i wa­

pienie..

Piękno polskiego krajobrazu roślinnego, rozta­

czał przed wyobraźnią słuchacza prof. W łady­

sław Szafer, którego umiłowanie przyrody i po­

szanowanie je j bezcennych zaibytków 'Udzielało się nie tylko słuchaczowi z miasta, k tó ry z na­

tu ry rzeczy d arzy przyrodę nieco sentymental­

nym uczuciem, ale również mieszkańcowi wsi, skłonnemu do je j korygowania według istot­

nych lub m niej istotnych potrzeb własnej go­

spodarki. W chwalebnej akcji upowszechnienia idei ochrony przyrody sekundował niejedno­

krotnie przed krakowskim mikrofonem prof.

W a lery Goetel. Jedną z ostatnich, wygłoszonych przez Szafera pogadanek była opowieść o „ r a j­

skim lesie w Polsce” , w której przedstawił w y ­ niki prac paleobotanicznych swego zakładu, pro­

wadzonych w okolicy Krościenka u stóp Pienin, stanowiących jak wiadomo bogaty relikt przed- lodow cowej flo ry i fauny. W śród złoża glin y eksploatowanej przez okoliczne cegielnie od­

kryto dobrze zachowane nasiona licznych ga­

tunków drzew i k rzew ów z epoki plioceńskiej, gdy klim at tych okolic odpowiadał klim atow i południowych Chin. Prelegent w yczarow yw ał wspaniały las pełen tulipanowych grabów, chińskich cypryśników, tsug amerykańskich, skrzydłoorzechów i magnolii.

Krakowscy naukowcy nie zawsze trudzili się osobiście do studia radiowego, często m ikrofon

„przychodził” do nich, d o ich pracowni i labo­

ratoriów. Z in icjatyw y Jana R eguły został w łą­

czony do program ów ogólnopolskich w ieloletni cykl audycji-reportaży z pracowni naukowych krakowskich wyższych uczelni. Au dycjom tym, mimo bardzo prym ityw n ych wówczas środków technicznych, starano się nadać m ożliw ie dużo autentyzmu i liczne odcinki m iały charakter bezpośrednich transmisji, które nadawano „na żyw o” , bez m ożliwości dokonywania korekty lub skrótów montażowych. Jedną z pierwszych tego cyklu audycji była transmisja z oddziału kardiologicznego kliniki chorób wewnętrznych prowadzonej przez prof. L a t k o w s k i e g o . G łów ny akcent tej audycji stanowiły demon­

stracje akustyczne akcji serca. Zwielokrotnione szm ery i rzężenia chorego serca w y w iera ły tra­

giczne wrażenie jakiegoś bezsłownego krzyku czy skargi.

W tym dziale audycji (przeprowadzono w roku 1933 rów nież reportaże z Zakładu Chemii Orga­

nicznej prof. D z i e w o ń s k i e g o i z Zakładu Zoologii prof. Siedleckiego, o czym wspomniano poprzednio.

Czerpiąc z środowisk naukowych Krakowa swobodną ręką tem atykę z wszelkich dyscyplin wiedzy, rozgłośnia krakowska miała ustaloną markę w dziale odczytów, a oddźw ięk tych au­

dycji, nadawanych przeważnie na inne anteny polskie — słyszalność bow iem krakowskiej była bardzo ograniczona — sięgał daleko poza gra­

nice kraju. N apływ ały listy od Polaków z, Fran­

cji, Am eryki, naw et z Australii i N ow ej Zelan­

dii. Sporą grupę korespondentów zyskała sobie również prowadzona w latach 1935— 1937 „E n ­ cyklopedia M ów iona” .

Pom ysł stworzenia tej cyklow ej audycji o charakterze inform acji popularnonaukowej nasunęły narastające z roku na rok trudności w uwzględnianiu coraz szerszych zainteresowań słuchaczy, p rzy coraz ciaśniejszych m ożliw oś­

ciach usytuowania tej różnorodnej tematyki w ograniczonych ramach programu, k tó ry zw ła­

szcza w miesiącach letnich w ykazyw ał domina­

cję audycji rozrywkowych, głównie m uzycz­

nych, (kosztem słowa. A u dycje słowne ujmowało się z konieczności w ram y sezonowych cyklów,

151

20*

(6)

152

do których nie sposób było wcisnąć tem atyką najprzem yślniej żądaną przez abonentów. C elo­

w ali w tym oczyw iście słuchacze „p ro w in cjo ­ nalni” , dla których radio stanowiło istotną a często jedyną transmisję życia intelektu al­

nego. N iek ied y proponowany temat raczej p rzy­

czynkowy, nie zasługiwał na to, aby poświęcać mu aż pełny odczytow y odcinek. A b y w ięc m oż­

liw ie szybko zaspokajać n iecierpliw y „głó d w ie ­ d zy” odbiorców, um ieściliśmy w program ie ogólnopolskim dwa piętnastom inutowe odcinki w miesiącu, dla om ówienia każdorazowo trzech do pięciu zaproponowanych haseł o pokrew nej tematyce. Abonent o trzym yw ał m niej w ięcej w ciągu sześciu tygodni odpowiedź na dręczące go pytanie (w ynikłe często z zakładu), co, w raz z w ym ienieniem nazwiska pytającego, było dość dobrym zadośćuczynieniem dla abonenta, k tóry

„płaci i w ym aga” . C ykl produkcyjny E ncyklo­

pedii polegał na rozesłaniu haseł poszczególnym specjalistom, powiązaniu tych drobnych r e fe ­ ra tów w godziwą całość i wygłoszeniu.

Przedziw n e tem aty interesow ały słuchaczy, żeb y tylko zacytować: jaskółki, rew olw er, fa ­

szyzm, entelechia, nitrogliceryna, złoża solne,

„kurdesz” , całowanie króla w rękę, gejzery, no­

w otw ory, „W esołego A lle lu ja ” itd., itd. Sztab redakcyjn y Encyklopedii stanowili przeważnie m łodzi naukowcy, a więc: zoologię referow ał Józef Fudakowski, botanikę, rolnictw o i k w ia­

ciarstwo An atol Listow ski i Stefan Ziobrowski, geografię W iktor Ormicki, m ineralogię i geolo­

gię K azim ierz Maślankiewicz, technikę K a zi­

m ierz Osiejewski, astronomię i radiotechnikę M arek Kibiński, prócz tego oczyw iście w ielu humanistów, a w ięc historyków, historyków sztuki, językoznawców, filo lo gó w itp.

Ci pośród współredaktorów, k tórym udało się ujść tragicznych losów w ojn y, dziś są znanymi uczonymi, wykładowcam i lub kierow nikam i na­

ukowych instytutów.

Talk w ięc w y d a je się, że te dwa, tak dziś sil­

nie akcentowane hasła: „popularyzacji w ie d zy ” i wciągania do w spółpracy „m łodej kadry” już wówczas b y ły niezgorzej realizowane, dzięki serdecznym związkom, jakie łączyły krakowską rozgłośnię radiową z niezm iernie bogatym świa­

tem intelektualnym Krakowa.

B O L E S Ł A W A S T A R M A C H O W A (K ra k ó w )

T R O P IZ M Y I TAK SJE U G R ZY B Ó W

G rzyby, podobnie jak inne organizm y roślin­

ne, są w rażliw e na bodźce zewnętrzne, reagują na nie tropizm am i lub taksjam i: o tropizm ach m ów im y wówczas, gdy organizm y są p rzyro ­ śnięte do podłoża, a ruch w yw ołan y podnietą odbyw a się przez nachylenie lub odchylenie, taksjam i natomiast gd y m ają możność w y k o n y ­ wania samodzielnych ruchów w określonym kierunku (np. ruchy p ływ ek p rzy pom ocy rz ę ­ sek).

N ajw ażn iejsze bodźce, k tóre działają na g rz y ­ by są wspólne całemu światu roślinnemu: jest to przyciąganie ziemskie, światło, woda, zw iązki chemiczne, ciepło. Zależnie od siły działającej nazwano reakcje: geotropizm em , fototropizm em , hydrotropizm em , chemotropizmem, term otro- pizm em lub też odpowiednią taksją. D la g rz y ­ b ów pasożytniczych ehem otropizm jest bodźcem najważniejszym , dlatego, że dzięki niem u zn aj­

dują żyw iciela.

Biorąc pod uwagę organy u grzybów , na które działają bodźce, trzeba zw rócić uwagę zarówno na organy w egetatyw ne, jak i na generatyw ne.

N iejednokrotnie ten sam (bodziec inaczej działa na część wegetatyw ną, a inaczej na rozrodczą.

W organach rozmnażania płciow ego ważną rolę odgryw a ehem otropizm lub chemotaksja. P od w p ływ em w y d zielin kom órek rozrodczych, któ­

re to w yd zielin y nazwano gamonami, następuje przyw abianie przeciw nej płci, co doprowadza w końcu do zlania się gam et w procesie kopu­

lacji.

Bodźce w świecie ży w y m nie działają poje­

dynczo, ale wspólnie, toteż grzyb niejednokrot­

nie reagu je silniej na jeden z bodźców, na inne natomiast słabiej. W p ły w światła i siły ciężkości działają równocześnie, położenie grzyba jest w ięc w yn ik iem obu tropizm ów. P rz y osiow ym ustawieniu organu przeważa jednak działanie geotropizm u do tego stopnia, że w p ły w światła jest praw ie zupełnie zniw elowany.

G rzyb y nie zawsze reagują na przyciąganie ziemskie. Strzępki w egetatyw n e grzyb ów i na ogół grzy b y nitkowate, które rosną na pow ierz­

chni lub pod powierzchnią podłoża, nie są w raż­

liw e na siłę ciężkości, za to ich organy rozrod­

cze wznoszące się pionowo w górę podlegają geotropizm owi. Rosnące kon idiofory różnych rod zajów grzyb ów należących do Ph y com y ce- tes, jak np. M u cor, P ilob olu s i inne m ają nega­

ty w n y ortotropizm , tzn. rosną pionowo w górę.

Grzybnia Rhizopus (ryc. 1) rozw ija się w ew nątrz podłoża, na zewnątrz grzyb tw o rzy specjalne strzępki, które zachowują się podobnie jak roz­

łogi w yższych roślin. P łożąc się po powierzchni tworzą w y gięte łuki, k tóre gdy dotkną podłoża w ykształcają w dół chwytniki, a w górę pęk sporangioforów. Sporangiofory są ustawione w najróżnorodniejszych kierunkach i nie rea­

gują na przyciąganie ziemskie.

U w ork ow ców (A scom ycetes) graw itacja od­

gryw a rolę p rzy form owaniu się kształtu i po­

kroju owocnika. U takich grzybów , które m ają trzonek i pomarszczoną główkę, jak np. M itru la , M orch ella , H elvella lub u takich jak Cordyceps o owocniku maczugowatym , trzonek owocnika,

(7)

153

jeśli się go w ytrąci z położenia pionowego wraca do niego z powrotem. P rzetrw aln ik sporyszu (Claviceps purpurea) ma rów nież negatyw ny geotropizm. W arstw a hymenialna w zamlknię- tych owocnikach wykształca się, jak się wydaje, pod w p ływ em negatywnego geotropizmu, siła ta jednak nie w p ływ a na orientację worka. Trzeba dodać, że nie b y ły dotąd robione doświadczenia z użyciem klinostatu.

U grzyb ów kapeluszowych trzon owocnika rośnie prosto w górę pod w pływ em ujemnego geotropizmu, dzięki temu kapelusz przyjm u je takie położenie, że blaszki, rurki lub kolce znaj­

dują się na doln ej jego stronie i są ustawione pionowo. Zmianę położenia owocników rosną­

cych na nachylonym zboczu można często zaob­

serwować w naturze. G rzyb reaguje wygięciem trzonu w strefie znajdującej się tuż pod kapelu­

szem i(ryc. 2). B u l i e r opisuje doświadczenie z Coprinus plicalis, w czasie którego owocnik w ciągu 17 godzin powrócił z położenia pozio­

mego do takiego, w k tórym hym enofor ustawił się rów n olegle do ziemi.

Obecnie w ie le grzyb ów kapeluszowych można już hodować na sztucznych pożywkach. Colybia velutipes n ależy do tych, 'które najlepiej udają się i owocują w kulturach agarowych. G rzyb wyhodow any w probówce na skośnym agarze,

R yc. 2. G rzyb y kapeluszow e rosnące na nachylonym zboczu

można umieścić na klinostacie i obracać przez kilka tygodni, wykluczając w ten sposób dzia­

łanie jednostronnego przyciągania ziemskiego, mimo wszystko owocniki rozwiną się normalnie.

Na w ytw orzenie więc owocników nie w pływ a siła ciężkości.

U grzybów z wykształconymi blaszkami (oprócz gatunków z rodzaju Coprinus) każda blaszka z osobna reaguje dodatnim geotropiz­

mem, dzidki czemu p rzyjm u je położenie piono­

w e nawet i wtedy, gdy położenie owocnika ule­

gło zmianie. Ustawienie prostopadłe blaszek ułatwia rozsiewanie. Zarodniki przyczepione do podstawek rów noległych do powierzchni kape­

lusza w ysypują się pom iędzy blaszkami. T ylko w rodzaju Coprinus blaszki nie reagują na geo­

tropizm. W czasie dojrzewania zarodników na­

stępuje autoliza blaszek, postępująca od brzegu kapelusza ku środkowi. Po ich rozpłynięciu się, przy wilgotności powietrza, kapią z brzegu ka­

pelusza duże, czarne krople zawierające zarod­

niki. Inne grzyb y kapeluszowe należące do H y- menomycetes, jak np. Clavaria, Hydnum, są w rażliw e na geotropizm.

U hub siła ciążenia ma duży w p ły w na w y ­ kształcenie ciał owocowych. M łode owocniki początkowo mają w ygląd małych guzków. Jeśli znajdują się na głównym, pionowym pniu roz­

w ijają się w owocniki przyrośnięte bokiem do pnia, jeśli rosną na poziomych gałęziach tw orzą na ich dolnej stronie owocniki okrągłe, p rzyro­

śnięte częścią centralną {ryc. 3). N a górnej stro­

nie żyw ych gałęzi owocniki nie wykształcą się nigdy, jeśli jednak gałąź odpadnie a owocnik znajdzie się w położeniu odwróconym ku górze, to rośnie dalej, ale tylko w jedną stronę, w p rzy­

bliżeniu pod kątem prostym do siły ciężkości.

Siła przyciągania w p ływ a też na wykształ­

cenie się rurek hymenialnych na dolnej stronie owocników. Rurki są początkowo krótkie, potem rosną, w ydłużają się pionowo. U hub w przeci­

wieństwie do grzyb ów kapeluszowych ustawie­

nie rurek odby wa się już w czasie wzrostu, a nie jak u tamtych dopiero w ostatecznej ich orien-

Ryc. 3. O w ocn ik P oly p o ru s b etu lin u s; u góry rosnący na pion ow ym pniu; u dołu na bocznej gałęzi

(8)

tacji. Jest to przystosowanie dogodne dla ow oc­

n ików twardych, iu których w stanie uform ow a­

n ym odchylenia nie m o głyb y się już odbywać.

U w ieloletnich hub, np. Fom es czy Ganoderma kopytowate, tw arde owocniki o rów nie trw ałym hym enoforze są przyczepione do drzew a szeroką podstawą i możliwość odchylenia od pionu jest niesłychanie mała. O wocniki Polystictu s versi- color, które rosną na ściętych, zmurszałych pniach są zorientowane poziomo, grzbietobrzu- sznie.

Zdolność do geopercepcji próbowano różnie tłumaczyć. D e s i s s o n (1961), k tó ry badał spo- ran giofory Phycom ycetes uważa, że nie jest wykluczona percepcja przez ucisk w ra żliw ej protoplazmy. Inna hipoteza — zresztą mało prawdopodobna — zakłada przemieszczanie się jakichś ciał podobnych do statolitów. A u d u s (1961) sądzi, że tak jak w komórkach w yższych roślin, tak i tutaj następują zaburzenia i prze­

sunięcia w obrębie siateczki endoplazma tycznej, tym bardziej, że taką siatkę obserwowano w ga- metangiach Allom yces. W szystkie te hipotezy jednak w ym agają potwierdzenia i uzasadnienia.

Fototropizm grzyb ów jest przede w szystkim związany z rozmnażaniem, pow odu je bow iem kierunkowe rozrzucanie zarodników. W ystępu je we wszystkich gromadach grzyb ów , szczególnie obserwowany jest u grzyb ów koprofilnych, ro z­

w ijających się na nawozie. Przykładem m oże być grzyb z rodzaju Pilobolus. W ciemności spo­

rangiofory tego grzyba rosną szybko na dłu­

gość, osiągając w ciągu dwóch tygodni od 20—

25 cm, ale sporangia się nie wykształcają. W y ­ starczy jednak tylko dwugodzinne oświetlenie, ażeby rozw in ęły się sporangia. Część sporan- gioforu tuż pod sporangium jest rozdęta na kształt soczewki i wypełniona dużym w odnicz- kiem, jedyn ie p rzy ściankach znajduje się cie­

niutka warstewka plazmy. U nasady soczewko- watego nabrzmienia . zgrubiała w arstwa cyto- plazm y zaw iera karoten czuły na światło. P ro ­ m ienie św ietlne padające z boku na soczewtko- w ate wybrzuszenie łamią się na p rzeciw leg łej ścianie w yw ołu jąc jednostronny w zrost sporan- gioforu i nachylanie się go ku światłu (ryc. 4).

Sporangiofory Phycom yces posiadają podob- nie czuły na światło mechanizm, k tó ry zaw iera karotenoidy. Tutaj w p raw d zie nie ma soczewki, a-le je j rolę odgryw a sam sporangiofor. G dy w przeprow adzonym doświadczeniu zanurzono sporangiofor w o leju parafin ow ym a następnie oświetlono, wówczas przednia część sporangio- foru była silniej oświetlona n iż tylna i takie spo­

ran giofory odch ylały się od światła. Fototro- piczne zgięcia u Phycom yces i innych grzyb ów są w ięc spowodowane nierów n ym ośw ietleniem obu ścian, Skutkiem czego następuje zahamowa­

nie wzrostu części zaciemnionej, a pobudzenie wzrostu ośw ietlonej, co w efekcie w y w o łu je nachylenie. N ierów n om ierny w zrost jest w ięc odpowiedzią na podrażnienie światłem. Bodziec percepują karotenoidy zlokalizow ane w szczy­

tow ej części sporangioforu, skrzyw ien ie odbyw a się poniżej.

W śród Ascom ycetes w ie le grzyb ów w y s trze li­

w u je zarodniki pod w p ływ em światła, np. Asco- 154

Ryc. 4. S poran giofory P ilo b o lu s sp.; 1) ośw ietlon y z g óry; 2) ośw ietlon y z boku

bolus rosnący na nawozie, Peziza, piękny grzyb kształtu misecżki, pasożytnicza E pichloe (ryc. 5) i inne.

U niektórych grzyb ów toczących drewno, a należących do Basidiomycetes, do normalnego wykształcenia owocników potrzebne jest świa­

tło. Stąd to grzyb y rosnące na d rew n ie w ko­

palniach, w miejscach słabo oświetlonych mają owocniki o nienormalnych kształtach, często silnie wydłużonych. G rzyby kapeluszowe znaj­

dowane w pieczarach mają rów nież nienorm al­

nie rozw in ięte owocniki, np. rozgałęzione trzony p ok ryte włoskami, których zw yk le nie ma, warstwa hym enialna rozw ija się od strony gór­

nej, a nie od dolnej, obserwuje się rów nież silne osłabienie zarodnikowania.

Z doświadczeń G e t t k a n d t a wynika, że w ie le pasożytniczych grzyb ów ma w czasie kieł­

kowania n egatyw n y fototropizm , przykładem Puccinia triticin a i P. dispersa, które reagują na krótkofalow e światło zahamowaniem wzrostu.

Czuły na światło jest sam koniec strzępki k ieł­

kow ej, część odległa od czubka strzępki o 4 m- nie jest już w rażliw a. K iełku jące spory grzyb ów rosną prostopadle do płaszczyzny drgań światła spolaryzowanego', przez obrót płaszczyzny pola­

ryzacji można je zmusić do trop ijn ych skrzy­

wień.

Chem otropizm dotyczy przede wszystkim grzyb ów wodnych należących do Phycom ycetes.

B ył on szczególnie badany u grzyb ów należą­

cych do rodzin y Saprolegniaceae. Badania F i- s c h e r a i W e r b e r a (1955) w ykazały, że strzępki Saprolegnia fera x skierowują się w kie­

runku produktów pochodzących z hydrolizy białka. N ajin ten syw n iej działa mieszanina 5— 7 aminokwasów, podczas gd y użyte w tych sa­

m ychkoncentracjach co w mieszaninie poszczę-

(9)

155

gólne kwasy aminowe nie w yw ierają wpływu.

N ajsiln iej działają leucyna, cysteina i kwas glu­

taminowy.

Chemotropizm strzępek wiąże się jeszcze z dodatkow ym i objawami, jak tworzenie się no­

wych pączków i rozgałęzienie strzępek. W ynika z tego, że zgięcia są spowodowane zmianami za­

chodzącymi w strzępkach, do czego konieczna jest asymilacja w ielu aminokwasów.

S krzyw ien ie strzępek polega na zahamowaniu wzrostu tej części, która następnie stanie się wklęsłą. W edług wspomnianych autorów cały proces w ygięć polega na zm niejszonej rozciągli­

wości błony od strony w klęsłej (przy p ozytyw ­ nym chemotropizm ie jest to strona zwrócona do bodźca). W zm ocnienie błon, a w związku z tym skrócenie na długość strzępek, obserwuje się na pożywkach białkowych, podczas gdy na pożyw ­ kach bogatych w węglowodany, ale ubogich w białko strzępki silnie się 'wydłużają. W edług S t a d l e r a (1952) strzępki rosną tylko końco­

w ym odcinkiem wierzchołka. Autor ten porów ­ nuje rosnącą strzępkę do nadymanego pow ie­

trzem balonika, k tó ry ma ściany nierównom ier­

nej grubości, m iejscam i cieńsze, miejscami grubsze. Błona rozdym a się najsilniej w naj­

cieńszych miejscach. W edług więc tego zapatry­

wania byłoby skrzyw ien ie nie wzmocnieniem błony zwróconej ku podniecie, ale jednostron­

nym zm iękczeniem błony na wierzchołku, co w konsekwencji w y w o łu je skrzywienie strzępki.

W rastanie haustoriów w tkankę żyw iciela i wyszukiwanie pewnych tkanek, w których grzyb się następnie osiedla (np. rurek sitowych, drewna itd.) polega na działaniu chemotropiz- mu. W soku kom órkowym roślin są pewne sub­

stancje przyciągające'lu b odpychające i one to działają na grzyba. Do grzybów pOlifagicznych należy B otry tis cinerea. G rzyb ten opada jabłka, ale dopiero dojrzałe; do niedojrzałych broni mu dostępu kwas jabłkowy. S aprofyty można „ w y ­ chować” na pasożyty, jeśli w ysieje się je na tkankę, która na nie działa chemotropicznie;

w ten sam sposób można zm niejszyć spektrum życiow e pasożyta.

Chemotropiczne przyciąganie obserwuje się rów nież u organów 'rozrodczych w wypadku, gdy płcie występują na oddzielnych szczepach.

Obserwowano u Saprolegnia ( S c h l ó s s e r , 1929) w p ływ rozw ijającego się oogonium na m y- celium, na k tórym tw orzyło się jakby w odpo­

w iedzi antheridium. Jeśli wcześnie odseperowa- no oogonium, wówczas antheridium nie w y ­ kształcało się w dojrzałe lub też przekształcało się w zoosporangium: widocznie nie wystarczał krótkotrw ały w p ły w oogonium. U rozldzielno- płciowych gatunków Achlya stwierdził R a p e r (1952) w ydzielan ie specyficznych ciał w liczbie siedmiu, z tego męskie organa produkowały cztery, żeńskie trzy. Z w ym ienionych „horm o­

n ów ” najbardziej interesujący jest „hormon C”

w ydzielan y przez oogonium, który z jednej strony przyciąga strzępki anteridialne, a z dru­

giej strony powoduje rozgałęzianie się anteri- dium w chwili, gd y dotknie błony oogonium.

Dotąd w praw dzie nie poznano chemicznej struk­

tury tego „horm onu” , nie wyklucza się jednak,

że są to aminokwasy. Działanie przyciągające w yw ierane przez oogonium ustaje po zapłod­

nieniu.

U Mucoraceae odbyw a się kopulacja game- tangiów. Z ygofo ry — czyli progam etyngia + i — działają na siebie już wówczas, gdy są od sie­

bie oddalone o 1— 3 mm. Następuje wówczas Skrzywienie rosnących strzępek, szczególnie w zygoforach typu — . Substancje wabiące przechodzą nawet przez błonę celoidynową, k tó­

rej nie potrafią przebić zygofory. W przepro­

wadzonym doświadczeniu, gdy zygofory doro­

sły do błonki i zetknęły się z nią, w miejscach dotknięcia w y tw o rz y ły się nabrzmienia. P ra w ­ dopodobnie działają tutaj substancje lotne, w przyrodzie zygofory spotykają się nie w sub- stracie, ale w powietrzu. P rz y kopulacji spori- diów Ustilaginaceae działają również chemiczne w ydzieliny, które powodują wzajemne w yszu ­ kiwanie się sporidiów na jak najkrótszej drodze.

K u s a n o (1930) obserwował u Synchytrium julgens (należące do Synchytridiaceae) zarod- nie w chw ili opróżniania p rzez orzęsione ga­

mety. Gam ety b yły początkowo seksualnie nieaktywne, w następnym etapie zm ieniały się w gam ety męskie, potem osadzały się, traciły rzęski i przem ieniały się w gam ety żeńskie,

Ryc. 5. W ystrzeliw a n ie zarodników u E p ich loe typhina

(10)

156

Ryc. 6. K o le jn e stadia k op u lacji ga m etan giów u M ucoraceae

które, jeśli nie zostały zapłodnione, zm ieniały się w partenospory. W stadium żeńskim ga­

m ety w y w iera ły przyciągające działanie na młodsze lub w oln iej rozw ijające się, zdeterm i­

nowane jako gam ety męskie, które grom adziły się w okół nich jak koło źródła przyciągania.

Z chwilą zapłodnienia kończyło się w abienie ga ­ m et męskich, oddalały się one, alby stać się z k o ­ lei gametami żeńskimi.

Znacznie m niej obserw acji d otyczy chemo- taksji ruchomych zoospor i gam et P h y com y ce­

tes. Obserwowano chemotafcsję męskich gamet u Allom yces (M a c h 1 i s, 1958), k tóre grom a­

d ziły się koło gam et żeńskich. N a w et agar, na którym ro zw ija ły się żeńskie gametangia wabił gam ety męskie, widocznie w ięc substancje przez nie w ytw o rzo n e dyfu n dow ały do pożyw ki. Sub­

stancję wabiącą nazwano syreniną, jest ona już obecnie zbadana chemicznie, można ją ekstra­

hować z wodnego roztw oru eterem.

Pew ną odmianą ch emotrop izm u jest hydro- tropizm obserw ow any p rzed e wszystkim u g rz y ­ bów pasożytniczych. W ejście do wnętrza ż y w i­

ciela jest często uzależnione otw arciem szparek do tego stopnia, że zamknięcie szparek zm niej­

sza czasem nawet do 100% możność zakażenia.

Ryc. 7. W nikanie strzępek pasożytniczego grzyba do szparek liścia

Im suszej, tym bardziej pociąga strzępki g rzy ­ b ów para wodna szparek, Skierowując je w tę stronę. Prawdopodobnie działa tutaj nie tylko sama wilgotność, ale i inne substancje w y d zie ­

lające się ze szparek — może tlen, może dw u­

tlenek w ęgla lub inne w yd zielin y samych ko­

m órek szparkowych.

N egatyw n y hydro tro piżm stwierdzono u ko- nidioforów A spergillus i Rhizopus. Natomiast pozytyw n y hydrotropizm w ykazują grzybnie różnych rodzajów, jak np. M ucor, M onilia, B o- trytis, P e n icilliu m i innych.

Term otropizm grzyb ów był badany tylko u grzyb ów najniższych, a m ianowicie u Ph y co­

mycetes. Jeśli stosowano w doświadczeniach temperaturę, która różniła się bardzo od tem pe­

ratury otoczenia (np. 21,4°C — 25,2°C) sporan­

g io fo ry w yk on yw a ły regularne, termotropiczne ruchy. W granicach tem peratur m iędzy opty­

malną 29°C a maksymalną 35°C rzadko obser­

wowano negatyw ne w ygięcia. W temperaturze w yższej niż maksymalna następowały zgięcia w kierunku źródła ciepła, ale wówczas roślina była już uszkodzona i zgięć tych niem ożna uwa­

żać za normalne.

N egatyw n e ruchy sporangioforów P h y com y­

ces są w yw ołan e przyspieszonym wzrostem pod w p ływ em działającej, jednostronnie podniesio­

nej temperatury. Skrzyw ien ie można m ierzyć już po 3 minutach, jednak p rzy podniesieniu tem peratury ze wszystkich strlon szybkość w zro ­ stu można obserwować dopiero po 15 minutach.

Term otropizm w ym aga jeszcze dalszych badań.

S Z C Z E P A N A. P IE N IĄ Ż E K (Skierniewice)

PODRÓŻ PO NO W EJ Z E L A N D II

D w ie dłu gie w y sp y rzucone przez Ocean p ra w ie z północy na południe, w yspa Północna i w ysp a P o ­ łudniowa, o łącznej p ow ierzch n i troch ę w ięk szej od obszaru W ysp B rytyjskich . L e ż ą m ięd zy 33 i 53 stop­

niem połu dn iow ej szerokości g eo gra ficzn ej. Odipo- w iada to na p ółk u li północnej p ołożen iu m ięd zy G dań­

skiem na północy i S ycylią na południu.

W y s p y dłu gie i w ąskie, otacza je bezm iar ciepłego Oceanu, stąd ich k lim a t łagodn y i w ilg o tn y . N a za ­ chodnim brzegu ciągną się pasm a w ysokich gór, które zatrzym u ją deszczow e chm ury ciągnące od Oceanu. N a

ich skłonach opady dochodzą m iejscam i do 7000 mm rocznie, natom iast w osłoniętych dolinach w ynoszą one zaled w ie 320 mm. T o są jednak ty lk o nieliczne w yją tk i.

Na półn ocy jest tak ciepło, że upraw ia się pow szech­

nie owoce podzw rotnikow e. N a w et jednak i na sa­

m ym połu dn iow ym cyp lu w y sp y Połu dn iow ej owce zi­

m ują na pastwiskach, bo śnieg, m róz i p ra w d ziw a zima panuje ty lk o w górach, a w dolinach tra w a zielen i się tak sam o w czerw cu ii w lipcu, ja k w grudniu i w sty­

czniu.

(11)

157

Spędziłem w Niowej Z ela n d ii 8 dni, głów n ie na w y ­ spie Północnej, z jed n od n iow ym w ypadem na w yspę Południow ą. W ylą d o w a łem w Auckland 8 marca. B yła to 'wczesna jesień, słonecznie 'i bardzo ciepło. Pon iew aż był to dzień w o ln y od pracy, m ój p rzy ja c ie l zabrał m nie na cały dzień w now ozelandzki busz.

Buszem n azyw a się tu p ierw otn ą roślinność tego kraj-u, pozostałości dawnych lasów, z k tórych w y r ą ­ bano n ajw ięk sze i najcenniejsze drzewa. Pozostał ni to las, ni to zarośla, niesłychanie gęste i splątane lianami, niesłychanie bujne, bo ro zw ija ją ce się p rzy opadach w ynoszących !W okolicach Au cklan d około 1500 mm rocznie i w bardzo Ciepłym, niem al podzw rotn ikow ym klim acie.

K ilkan aście km za m iastem w p ad liśm y w busz. Już na je g o skrajiu rosła Cyathea m edullaris, n ow ozelandz­

ka paproć drzew iasta. C zytałem o n iej, słyszałem , ale nigdy nie m yślałem , foy m ogła być aż ta k piękna.

Chciałem zatrzym ać się, dotknąć, nacieszyć się je j w i ­ dokiem , ale m ó j p rzew od n ik pow iedział — nie! P o je - dziem y tam, g d zie rosną w ie lk ie kauri i tam się d o­

piero zatrzym am y.

N ie m ogłem się tej c h w ili doczekać, nareszcie j e ­ steśmy na m iejscu. N ie dałem się doprow adzić n a j­

p ie rw do kauri. D orw ałem się do m o jej Cyathea.

Sm ukła i zgrabna, w ysoka pew n ie do 15 m, a któż opisze olbrzym ie, jak b y palm ow e, a delikatne ja k n a j­

lżejszy puszek je j liście. Ktoś, kto nie w id zia ł C y a t­

hea, nie w ie, co to jest zieleń. K ra j był nierów ny, pa­

górkow aty, a na skłonach ponad ibusz w y k w ita ły t y ­ siące' paproci.

A le m ój p rz y ja c ie l ciągn ął mmiie do kauri. K au ri to sym bol daw nych, d ziew iczych lasów nowozelandzkich.

A ga th is australis — taka jest je j nazwa łacińska, na­

le ż y do rodzin y Pinaceae, ijest w ię c krew n iakiem sosny.

Jeszcze sto lat tem u rosły tu całe lasy olbrzym ich

drzew zw anych przez k ra jo w c ó w kauri. Ich pnie do- ohodziły p raw ie do 3 m średnicy, gładkie i proste, dopiero na wysokośoi 20 lub w ię c e j m etrów tw orzące grube, rozrośnięte konary, całk ow icie oblepione epi- fitam i.

W ycięto stare lasy kauri do szczętu, bo drzew o to jest bardzo cennym m ateriałem na budulec, a poza tym zaw iera żyw icę podobną do bursztynu, używaną na ozdoby, a przede w szystkim do w yro b u najlepszej jakości p o litu ry i farb. W yciek i te j ży w ic y z czasów przedhistorycznych w postaci ogrom nych b ry ł znaj­

dyw ano w bagnach. K a u ri jeist drzew em bardzo w oln o rosnącym, ja k zresztą większość d rzew now ozelandz­

kich. Z e starych lasów zostało zaledw ie k ilk a przeszło tysiącletnich drzew. P r z y jed n ym z nich w łaśn ie się zatrzym aliśm y.

W około szumiał busz, złożony z m nóstwa k rzew ó w i paproci drzew iastych i m łodych drzew. D ziw n ie brzm ią tu n azw y d rzew — kauri, rimu, totara, ma- nuka, rata. T o p ierw otn e nazw y w język u m aoryjskim , przysw ojone w język u angielskim od tubylców . Rim u to D acrydium , b lisk i krew niak cisa, o długich, w io t­

kich, zw ieszających się gałązkach. G dy sław n y kapi­

tan C o o k w ylą d o w a ł p o raz p ierw szy na N o w e j Z e­

landii, w y p ra w a jego o mało nie zakończyła się tra ­ gicznie. M aryn arze rozch orow ali się na szkorbut.

W ted y kapitan .przygotował im „piiwo” z liści D a cry ­ dium , k tó ry ta k ja k i nasz św ierk obfitu je w w ita ­ minę C. T otara to Podocarpus, ró w n ież krew niak cisa, tak samo ja k i P hyllocladus o spłaszczonych gałązkach przypom inających liście paproci.

N igd zie nie w id ziałem w życiu tylu ep ifitów . Nie tylk o b y ły t o paprocie i storczyki, ale setk i innych gatunków i rod zajów . N iek tó re drzew a zaczynają swój żyw ot ja k o ep ifity, ale p o k ilk u latach usam odzielniają się i rosną ja k inne drzewa. D o takich n ależy np. ra­

ta — M etrosid eros robusta. Jego nasiona spadając po drodze zahaczają się w liściach ejpifitycznych paproci i kiełku ją natychmiast. Ich korzenie p rzylega ją ściśle do p odtrzym u jącej paproć gałęzi, pełzną w dół, ciągle trzym ając się drzewa, a p o drodze, ijak ep ifity, czerpią wlilgoć z w ilg o tn eg o pow ietrza, a składniki m ineralne z rozkładającej się zam arłej k ory drzewa-gospodarza.

A ż w reszcie po kiliku czy kilkunastu latach korzenie dochodzą do ziem i i rozrastają się w niej. P o k ilk a po­

w ietrzn ych korzen i zespala się z czasem w całkiem p o­

tężny pień o dziw nych co praw d a i nieregularnych kształtach. Zdarza się też, że te k orzen ie dążąc do zie­

m i tak ow in ą pień gospodarza, że zaduszą go później na śm ierć sw ym i splotami.

Ryc. 2. Busz n ow ozelandzki z paprocią drzew iastą — Cyathea m edullaris. Fot. S. A . P ien iążek

(12)

158

udana w porów naniu z palm ą kokosową z Honolulu, jakaś taka rozkładająca się i anemiczna. Znacznie pew n iejsza siebie w yglą d a oryginalna roślina C ord y - line australis, niby w ielk a yukka do 8 m wysokości, rozgałęzion a dichotom icznie, członek rodziny Liliaceae, a zatem roślina jednoliścienna. Jest to jednak w y ją te k w śród jednoliściennych, bo ma norm alny pierścień m iazgi w swoich pniach i konarach. Jakoś m i tu ona nie pasuje do niesłychanie bujnego n ow ozelandzkiego bu­

szu. B ardziej na m iejscu w yglą d a ła b y na suchych i półpustynnych rejonach A u stralii. O w ie le bardziej zlew a się z buszem Erianthus, przybysz z Południo­

w e j A m e ry k i, ogrom na tra w a o kw iatostanach do 5 m w ysokości, zakończonych olbrzym im i, półtora­

m etro w ym i kiściam i przqpięknej, ró żo w a w o-b rą zow ej barw y. Cóż by to był za śliczny, zim ow y bukiet w ja ­ kim ś w ie lk im hallu w arszaw skiej uczelni czy M in i­

sterstwa. D o pryw atn ego domu stanow czo za w ielki.

W o k o lic y W ellington, a w ięc na południowym krańcu w y s p y Półn ocn ej, zrobiłem znowu w yp a d na łono p ie rw o tn ej p rzyrod y, a le nie b y ł to ju ż busz, tylk o p ra w d ziw y las w ysokopienny. Las w cale nie taki, ja ­ kiego się spodziewałem . W ysokie pnie, gęste korony i p raw ie żadnego podszycia, ziem ia p rzy k ry ta ściółką z zeschłych, złotaw o-b rązow ych liści, jak u nas w le-

Ryc. 3. N ajstarsza kauri w N o w e j Zelandii.

Fot. S. A . P ien ią żek

T a k ła tw ie j drzew u znaleźć m iejsce pod słońcem niż siewce, k tóra w yrasta z nasienia k iełk u ją ceg o na ziem i.

M usi się ona n a jp ierw ro zw ija ć p ra w ie w ciemności, bo baldachim k oron d rz e w je s t ta k gęsty, że na dole panuje w ieczn y m rok. C zują s ię w nim dobrze ty lk o w ą trob ow ce i mchy. N a w y s p ie P o łu d n io w ej w id zia łem m ech Dawsonia, k tó ry dorastał do w ysokości jedn ego m etra — „ostatnie słow o w e w o lu cji m ch ó w ” — tak się o nim w y ra z ił jed en z g e o g ra fó w roślin.

N iek tó re jednak drzew a są sp ecja ln ie przystosow ane do p rzeb ijan ia się p rzez w spom n ian y w y ż e j gęsty b a l­

dachim ku słońcu. Otto jest 'gąszcz złożon y przede w szystkim z L ep tosp erm u m , C oprosm a i P itto s p o ru m i innych m ocno rozga łęzion ych w ysokich k rzew ó w . M ięd zy nim i w y k ie łk o w a ło nasienie d rzew a P seud o- pa,nax, zw anego tu „L a n c e w o o d ” czy li „d rze w e m - lancą” . Jego siew ka rośnie prosto i bardzo szybko w g ó ­ rę i ja k lanca p rze b ija gęsty baldachim . S ie w k a nie rozgałęzia się, bo gałęzie u n ie m o żliw iły b y p rzeb icie się.

Jej liście są do 30 cm długie, ale w ąsk ie i zw ie s za ją się w dół, aby i one nie h am ow a ły uderzenia głó w n ej lancy. G dy je j w ierzch o łek zn a jd zie się już. w słońcu, ju ż ponad baldachim em , natychm iast zm ienia charak­

ter w zrostu. D rzew o rozgałęzia się szeroko, ja k b y ro z ­ pycha łokciam i, liście stają się k rótk ie i szersze.

Pap rocie w y g lą d a ją ja k p alm y, ale jest i p ra w d z i­

w a palm a — R hopalostylis sapida, ale jakoś ta k a nie-

Ryc. 4. Tysiącletn ia kauri — A gathis australis w y ­ rastająca ponad now ozelan dzki busz. Fot. S. A. P ie ­

niążek

(13)

I. P A L M Y R E A L E S są najbardziej pospolitym drzew em na K u bie Fot. R. G radziński

(14)

Ila . R Y B O Ł Ó W , Pa n d ion haliaetus Fot. L. C zernecki

Ilb . K O R M O R A N C Z A R N Y , P h a la cro co ra x carbo. K a rm ie n ie piskląt Fot. L. C zernecki

(15)

159

trzym u ją się, aby w y cią ć z zabitej sztulki ze 3 k g po­

lędw icy, rów n ież rzadko zdejm u ją z zabitej sztuki sikórę. N ajczęściej zostawia się je w całości, gdzie padły.

Szpaki i drozdy upodobały sobie czereśnie. I u nas ptaki skubną tu i ów dzie te smaczne owoce, ale w N o ­ w ej Z elan d ii szpaki i drozdy zja d ły b y w szystkie cze­

reśnie co do jednej, gdyby pozostaw ić ow oce bez ochrony. Jedyną ochroną jest klatka druciana. N ie

Ryc. 6. Pseudopanax cra ssijoliu m form a m łodociana (z le w e j) i dojrzała (z praw ej). Fot. S. A . Pien iążek

Ryc. 7. A le ja N ąp ier w ysadzana A ra ucaria excelsa.

Fot. S. A . Pien iążek Ryc. 5. Sad czereśniow y na wystpie Północnej otoczony

siatką z bok ów i z g ó ry dla ochrony ow oców przed ptakam i. Fot. S. A . Pien iążek

sie bukow ym . A ha, dobre porównanie, bo to przecież N otofa gu s M en ziesii i Notofagus fusca, bliskie k re w ­ niaka naszego buka, członkow ie rodziny Fagaceae.

Jakże drobne jednak są ich listeczki, led w ie trochę w iększe od liści naszych borów ek, a ich kształt po­

dobny całkiem do liści bukowych. Buk now ozelandzki jest jednak drzew em w iecznozielonym , ja k w szyst­

kie bez w y ją tk u drzew a na obu wyspach N o w ej Z e ­ landii.

P rzejech a łem w pop rzek wysipę Północną sam ocho­

dem, zatrzym u jąc się iw paru ciekaw szych miejscach.

Jechałem z N a p ier d o Palimecrston N orth, a później do W ellington. D roga w ca le nie daleka, zaled w ie k ilk a ­ set km, a jaka zmienność klim atu, zwłaszcza jeśli chodzi o je g o w ilgotność. B y ł w drodze i busz, były też i pastwiska w rejonach suchych.

G d y p rzejeżd żaliśm y przez góry, posłyszałem strza­

ły. Z ob aczyłem Strzelca, ale nie w iem , co upolował.

Pokazał m i go mój tow arzysz p odróży i opow iedział historię o tym , ja k zw ierzęta europejskie w prow adzone do N o w e j Z ela n d ii zachw iały rów n ow agę biologiczną, jak stały się czynnikiem destrukcyjnym .

N a N o w e j Z ela n d ii nie było przed przybyciem b ia ­ łego człow iek a żadnych ssaków prócz szczura i psa, przyw iezion ych tu p rzez M a o rysó w z In d on ezji i słu­

żących ja k o źródło mięsa. K ap itan Cook m iał na okrę­

cie k ilk a świń i kóz, a także króliki. W ypuścił je w nolwozelandzki busz. P otem iktoś p rzy w ió zł jeszcze sarny, aby się rozm n ożyły i dostarczały przyjem ności w polowaniu. K toś inny p rzy w ió zł p tak i — szpaki

i drozdy.

W szystkie te zw ierzęta zaczęły się niezm iernie szyb­

ko rozm nażać, bo nie znalazły tu żadnych w ro g ó w naturalnych, a surowa Zima nie ham owała ich roz­

rodczości. W ym ien ion e ssaki zaczęły niszczyć roślin ­ ność tu bylczą w alarm u jący sposób. P o w ycięciu sta­

rych d rz e w n ie odrastały m łode, bo ich siew k i i od­

ro sły zjadane b y ły przez sarny i kozy, zdziczałe św i­

nie r y ły <w ziem i i w y r y w a ły z korzen iam i już roz­

rośnięte m łode drzewka. K ró lik i zja d a ły trawę, p rze ­ znaczoną dla ow iec i bydła.

P la g ę k ró lik ó w zlik w id o w a n o p rzez w prow adzen ie choroby w iru s o w e j — m yksom itozy, która w yn isz­

czyła w iększość z nich. N atom iast n a jw ięk szy p ro ­ blem stanow ią sarny. R ząd utrzym uje 600 strzelców , których jed yn ym zadaniem jest strzelanie do saren, kóz i świń, a le głów n ie do saren. Przeszło 40 000 saren ginie corocznie od tych strzałów . Strzelcy rzadko za-

(16)

160

Ryc. 9. M ost i zapora w odna na rzece W aikato, N o w a Zelan dia Ryc. 8. O w oce, liście i k w ia ty C yphom andra betacea.

Fot. S. A . P ien ią żek

ptaki trzym a się w niej, lecz czereśnie. P o prostu całe sady czereśniow e ogrodzone są siatką z bok ów i z góry. Siatka w sp iera się na w ysok ich szynach za ­ kopanych w ziem ię. K ie d y zw ied za łem jed en ta k i sad czereśn iow y w klatce, p o w ied zia łem w łaścicielow i, że m y w P olsce W ieszam y na drzew ach specjaln e dom ki, aby zachęcić szpaki do osiedlania się w nich. S p o j­

rza ł na m nie, ja k b y nie b ył pew ien, czy jestem p rzy zdrow ych zmysłach.

D o 1945 r. nie znano w N o w e j Z ela n d ii w c a le naszej pospolitej osy. A ż p rzyleciała ona do A u cklan d, p e w ­ nie samolotem, bo zauw ażono ją n a jp ierw w o k ó ł m ię ­ dzyn arodow ego lotniska. I je j podobała s ię now a o j­

czyzna. W przeciągu dziesięciu lat opanow ała obie w y s p y a je j liczebność p rzew yższa ła daleko każdą w yobraźn ię. R zuciła się na ow oce m iękkie, a na;wet

na d o jrzew a ją ce jabłka i gruszki. A le stało się nagle coś, co p o łożyło kres je j panoszeniu się. M oże jakiś pasożyt rozm nożył się dostatecznie, m oże jakaś cho­

roba. I dziś osa jest w szędzie, ale w ilościach nie w ię k ­ szych, niiż u nas, a zatem w cale nie groźnych.

W iększość czasu przeznaczonego na N o w ą Z elandię pośw ięciłem m ym głów n ym zainteresow aniom — sa­

downictwu. N ow a Z elandia p rzed przybyciem białego człow ieka nie znała d rzew owocowych. W prow adzono tu z czasem z E u ropy w szystkie owoce klim atu um iar­

kow an ego — jabłonie, grusze, śliwy, czereśnie, a także owoce subtropikalne, zw łaszcza pomarańcze, cytryny, gra p efru ity i m andarynki. N o w a Zelan dia stała się p ow ażnym producentem i eksporterem owoców, a zw łaszcza jabłek.

S potkałem się jednak w tym k raju z uprawą dwóch ow oców , których nie upraw ia się na skalę handlową w żadnym innym k ra ju na świecie. Są to pom idor d rzew iasty i aktinidia.

P o m id o r d rzew ia sty (C yphom andra betacea) po­

chodzi z P ołu d n iow ej A m ery k i. Jest to p ra w d ziw y krew n ia k naszego pom idora, n ależy do rodzin y S ola - naceae. Jego k w ia ty najzu pełn iej przypom in ają k w ia ­ ty pom idora i ziem niaka. Jego owoce ró w n ież podobne są do naszych pom idorów , zwłaszcza w bu dow ie w e ­ w nętrzn ej. K ształt ow oców jest nieco w yd łu żon y i spi­

czasty, skórka czerw ona, ale są i ow oce o skórce żół­

tej. Sm ak podobny do pom iodów , kw ask ow aty, ale bardziej słodki, bard ziej w yk w in tn y, raczej ja k owoc deserow y, a n ie w a rzyw o . W iększość ow oców zużyw a się ja k o owoce deserowe, chociaż pewna ich ilość idzie na sałatki ow ocow o-w arzyw n e.

Rozm naża się p om id ory drzew iaste z nasion. Już w 18 m iesięcy na w y ro s łe j z nasienia roślinie d ojrzę-

(17)

161

w a ją .pierwsze owoce. W niespełna dwa i pół raku po założeniu plan tacji uzyskuje się je j pełne, handlowe ow ocowanie. D rzew k a są nieduże, do 3 m wysokości, parasolow ato rozgałęzione. T rzym a się plantację nie dłużej niż 10 lat, bo drzew ka się starzeją i źle ow o­

cują. O w oce d ojrzew a ją przez cały czas od m aja aż do października, a naw et do grudnia.

A k tin id ia (A c tin id ia chinensis) pochodzi z Chin, ale n igdzie w Chinach n ie w id ziałem je j handlow ej upra­

w y. Jest to liana podobna w charakterze wzrostu do winorośli. P ro w a d zi się ją systemem szpalerow ym , p rzyw iązu jąc do drutów. Jest to roślina dwupienna.

Sadzi się w p lan tacji same ty lk o osobniki żeńskie, ale w niektóre z nich wszczepia się n iew ielk ie gałązki z osobników męskich. Jest o konieczne dlatego, aby pszczoły m o g ły zap ylić k w ia ty żeńskie pyłk iem z k w ia ­ tó w męskich. B ez zapylenia rośliny żeńskie nie m ogą w y tw o rzy ć owoców.

Ow ocem ak tin id ii jest jagoda w ydłużonego, w a lco ­ w a tego kształtu, w ażąca do 80 g. Jej skórka pokryta jest gęstym , b rą zow ym kutnerem. M iąższ zielon kaw o- krem ow y, smaczny, słodki, w yk w in tn y, a w nim liczne, ale drobne nasiona. P ew n ie z pow odu tych nasion N o ­

w ozelandczycy n azyw ają aktinidię „chińskim agres­

tem ” , z którym nie ma ona nic wspólnego.

A k tin id ia k w itn ie późną wiosną, w N o w e j Zelan dii dopiero w listopadzie. Owoce je j zaczynają dojrzew ać w maju, ale można je jeszcze znaleźć na roślinach w październiku. Przech ow u ją się one dobrze przez 3 do 4 m iesięcy. D latego ostatnio zaczął się ich eksport do A n glii.

W ostatnim dniu m ego pobytu w N o w e j Z elandii szybko przejechałem p rzez rejo n Rotorua, coś w ro ­ dzaju am erykańskiego Y ellow ston e Park. Pełn o tu gejzerów , cuchnących i gotujących się siarkow ych rzek, oraz duża elektrow nia, poruszana ujarzmioną, w yd o b yw ającą się z ziem i parą. C óż za p otw orn y ha­

łas! T u w łaśnie w Rotorua przeżyłem pierw sze w ży ­ ciu trzęsienie ziem i. N ow a Zelandia notuje ich co roku ponad sto, a n iektóre są tragiczne w skutkach. Na szczęście to, które przeżyłem b yło bardzo łagodne. Je­

dyne w rażenie, jak ie zapam iętałem z jeg o trw ania, to dziwna niem oc w kolanach, gd y trzeba b y ło co prę­

dzej w y b iec z domu na ulicę, b o nigdy nie wiadom o, czym się m oże taka przygoda zakończyć.

H A L I N A M A S IC K A (G dań sk-O liw a)

C H A R A K T E R Y S T Y K A U R W IS K BRZEGOW YCH PO ŁU D N IO W E G O B A Ł T Y K U

B rzegi połu dniow ego Bałtyku zostały zbudowane i w ykształcone przez akum ulację lodow cow ą oraz ero ­ zję w ó d roztopow ych, a w następnej końcow ej fa zie abrazję morską. Działalność skandynaw skiego lodow ca w k olejn ych fazach in w a zji lod ów z północy na p o ­ łudnie Europy oraz działalność w ód roztopow ych w in- terglacjałach p rzyczyn iły się do w ykształcenia dość urozm aiconego i zróżnicow anego w sw ej strukturze podłoża dylu w ialn ego. P o ustąpieniu lodów , p rzy w le ­ czone przez lod ow iec m ateriały skalne zostały od ło­

żone na obszarze P o lsk i północnej oraz nizinnych te­

renach, na k tóre w jpóźniejszym okresie w d a rły się w o d y M orza B ałtyckiego. W od y roztopow e, rzeki i strum ienie rozczłon k ow ały następnie podłoże m ore­

now e; w y żło b iły w nim ro zległe pradoliny, a w b ez­

pośrednim sąsiedztw ie m orza w w ie lu m iejscach w y ­ d zie liły szereg płaskich, górujących nad otoczeniem kęp m orenow ych.

O koło 25°/o naszych m orskich w y b rze ży to strom e urw iska zbudow ane z u tw orów dyluw ialnych. N a zb o­

czach w ysoczyzn y m oren ow ej narażonej na bezpo­

średnie ataki fa li obserw ow ać m ożem y skutki abrazji m orskiej. G d y w zboczu zalegają m ateriały żw iro w o - piaszczyste lub glin a piaszczysta, proces a b razji i de­

nu dacji postępuje szybko. M orze w d ziera się głęboko w ląd, brzeg w y ró w n u je się, a niszczone urwisko po krótkim okresie osiąga stopień stabilizacji. N a zboczu o łagodn ym nachyleniu w y tw a rza ją się korzystne w a ­ runki dla w e g e ta c ji roślinności. U podnóża urwiska w ykształca się z czasem p laża zbudowana z dobrze przem ytych i w ysortow an ych piasków. N a zapleczu p la ży u stóp ustabilizow anego urw iska często form u ją

się w yd m y, które chronią w ysoczyznę m orenow ą przed dalszym i atakam i fali.

Piaski w ypłu kane z niszczonych kęp dyluw ialnych są w leczon e przez fa le i prądy m orskie w zdłu ż brzegu.

Odkładając je następnie na brzegu m orze buduje roz­

ległe plaże oraz m ierzeje, oddzielające p ły tk ie zatoki i zalew y. N a zapleczu plaży w ia tr w ykształca w a ły w yd m ow e osłaniając i chroniąc przed atakam i fa li sztorm ow ej przybrzeżne nizinne tereny. 75°/o naszych m orskich w yb rzeży na zapleczu plaży ma w yk szta ł­

cone pasmo w yd m o zm iennej szerokości i wysokości.

U stabilizow ane w y d m y od strony odlądow ej porośnięte są najczęściej lasem sosnowym. W bezpośrednim są­

siedztw ie plaży na form u jących się w ydem kach z tru ­ dem w egetu je roślinność należąca do. rodzin y słono- rośli.

G dy w w ysoczyzn ie m oren ow ej zalegają g lin y zw a­

łow e odporne na działanie fa li, procesy form ow an ia brzegu kształtują się odmiennie. Ściana nadm orskiego urwiska zbudow anego z m ateriałów spoistych jest stroma. W ierzch ow in a w ysoczyzn y porośnięta jest czę­

sto drzew am i i krzew am i, które po każdym w iększym sztorm ie w m iarę cofania zbocza, obsuwają się do morza (ryc. 1— 3). N a pion ow ej ścianie, podcinanej przez fale, odsłonięty jest „p rzek rój geologiczn y” w z g ó ­ rza m orenow ego. Zbocze urwiska, odporne na ero ­ zyjn e działanie w ó d pow ierzch n iow ych i gruntow ych oraz abrazyjn ą działalność morza, jest ż y w y m św ia­

dectw em ciągłego w ykształcania się lin ii brzegow ej południow ego B ałtyku; przem ian dokonujących się

„ w naszej obecności” .

Posu w ając się ze wschodu na zachód, w zdłu ż na­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Problem ten jest tym bardziej palący, jeśli się zważy, że nie cała dzisiejsza ludność na św iecie odżywia się w sposób zapewniający jej m ożliw e

Chociaż „W szechśw iat” w pierw szym okresie swego istnienia nie był organem Polskiego To­.. w arzystw a Przyrodników

m ówienia dla zagranicy przyjm uje Przedsiębiorstwo Kolportażu W ydaw nictw Zagranicznych „Ruch”, Warszawa,

D zięki tem u w yd aje się, że zw ierzęta znajdują się na swobodzie, nigdzie nie widać klatek ani krat, robiących zaw sze takie niesym patyczne wrażenie.. Uprzejmi

ciwdziała sile grawitacji Ziemi. Odrzutowiec utrzym uje się na torze keplerowskim aż do w y ­ ciągnięcia go ponownie w zw yż, które jeśli jest gwałtowne, w

Wiatry te przenoszą ciągle tum any śniegu zasypując nim wszystko, co znajduje się na powierzchni. Rzeźbią w śniegu fantastyczne

Cząsteczki DRN pomnażają się więc, ale warunkiem tego pomnażania się jest egzystencja pierwotnego gotowego szablonu w postaci wielonukleotydo- wego łańcucha i

przez sadzonki, ale jest to droga bardzo powolna, bo przecież z jednej, nierozga- łęzionej rośliny można otrzymać tylko jedną