• Nie Znaleziono Wyników

Odra : tygodnik literacko-społeczny, 1947.04.06 nr 14-15

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odra : tygodnik literacko-społeczny, 1947.04.06 nr 14-15"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

C EN A 20 Z Ł

(W RAZ Z C E G IE Ł K Ą N A D O M S ŁO W A PO LS K IE G O )

© « # * • • i«st r io k ą /»»lityczno/ honcm/tc/l fmlmltl Piastowskie/.

Józef K is ie le w s k i: „Z ie m ia grom adzi p ro c h y “

NUMER 14 - 15 (7,1 - 72)

ANDRZEJ JÓZEF KAM IŃSKI

BRACIA

(F rag m ent d ram atu historycznego „C złow iek Boży“, wyróżnionego n a konkursie M . R . N . w K ra k o w ie .)

K R Ó L B olesław Śm iały.

K n eź W Ł O D Z IS Ł A W H erm an .

(Ś w ie tlica w grodzie w aw elskim . P rz y podniesieniu Z A S Ł O N Y — K R Ó L siedzi n a swoim podniesionym krześle, o p a rty na ręku, i dum a. C h w ila ciszy. Słychać trz y k ro tn e stuknięcie w ziemię.

W chodzi W Ł O D Z IS Ł A W . Podchodzi do K R Ó L A , skłania głowę.

M ilc z y . K R Ó L podnosi po c h w ili głowę, spostrzega go.)

K R Ó L : Otoś i jest? S ied nij. (W Ł O D Z IS Ł A W siada na stołku przed K R Ó L E M ). Z w a łe m cię tu , b y ci rzec, co m am na sercu. Różne słuchy chodzą — uznać chcę, łgarstw o li to, czy praw d a, nie daj B o ż y c u . . .

W Ł O D Z IS Ł A W (podnosi dum nie głowę, spostrzega się i spuszcza oczy): Jakież to słuchy.

K R Ó L : W ino i d zie w k i — d zie w k i i w in o — m azowieckiego k n e - zia dnie i noce . . .

W Ł O D Z IS Ł A W : Zasię ko m u do tego?

K R Ó L (ostro): N a stolcu siedzisz n ie jak o w ie w ió rk a na sośnie, co jeno orzechy gryzie i na dół p lu w a, ale jak o jeździec na wzgórzu, co go i w idać z w ie lk ie j d a li i ustrzelić bardzo łacno. N ie na toć Bóg kneziem uczynił, byś m ia ł dla się żyw o t łacniejszy, jeno byś inszym pokazowa!, ja k o żyć . . . Nielza, by cię w id z ie li opilca i n ie - m iern ik a!

W Ł O D Z IS Ł A W : D latego w y uczycie lud zi, jak o k rew n ia ko m w zgardę miotać!

K R Ó L (krótko, ostro, ale spokojnie): P ra w żeś. U ło m n y człek jest.

W szelako m n ie n ie to jedno w g ło w ie . . .

W Ł O D Z IS Ł A W (wolno): H a , może i m n ie n ie ty lk o to — skąd uznać możecie, b ra c ie -k ró lu . . .

K R Ó L : Ano, a n o . . . Rycerze tw o i precz chodzą po podgrodziu i ro zp ow iad ają, jak o M azowsze jest sobie księstwo i z krakow skiego stolca m n ie do niego nic. Jakże to?

W Ł O D Z IS Ł A W : W id zi m i się — p ra w i są . ..

K R Ó L (p oryw a się w pierw szej c h w ili ze straszną-tw arzą, potem je d n a k uśm ierza gniew , siada): To w ed le tego i tobie nic do rzecze- n ia n ie m am — ja , król?

W Ł O D Z IS Ł A W : Jako starszy b ra t młodszem u — słusza w am praw o.

K R Ó L : A ja k o k ró lo w i n ie słusza?!

W Ł O D Z IS Ł A W : Jam sobie pan n a swoim stolcu!

K R Ó L (tra ci zw oln a spokój, głosem p ełn y m zadzierżanego jeszcze gniew u): Zaś w am ! N ie potom posły do R zym u słał, nie poto k u li złotnicy koronę, by m i na głow ie ciężyła! N ie lz a w am tego ro z­

ryw ać, co ona skuła w jedno, pojmujesz?

W Ł O D Z IS Ł A W : P o jm u ję, ja k o m knezia-oćca syn i p raw o swoje m am .

K R Ó L : Bogać tam praw o tw o je! A n i tw o je an i m oje kneziow e ojcostwo tu nie p łaci nic. Potośmy na stolcu, jak o pastyrze ze sta­

dem, b y stada strzec i złą przygodę odegnać!

W Ł O D Z IS Ł A W : Strzeżcie ted y swego stada, kró lu -p a sty rzu , ja o swoję m azow iecką trzodę się zatroszczę . . .

K R Ó L : N ielza, nielza! W jedno stada spędzić nam trza, p o jm u ­ jesz? In a k będzie l i — ta k p rz y jd ą w ilcy , w ilc y ru d zi — i w stado się w e d rą . .. Pochyną nas k o le ją jednego za d ru g im . . . Pojm ujesz?

(Z odcieniem serdeczności): Bracie, och bracie, p o jm ij! Społem nam iść, społecznie iść nie jedno K ra k o w o w i z M azowszem , ale Polakom z Czechy, z R usaki — z lu d am i, co słowem naszym gw arzą! P rz y jd ą n iem i, co słowa n ie znają, p rz y jd ą N iem ce na Piastow ą, słowiańską d z ie d z in ę — i w te d y górze s ło w u , górze S ło w ia n o m !

W Ł O D Z IS Ł A v V (niedbale): no będą gorsi N iem ce od b rata eie- m iężyciela zapyśniałego.

K R Ó L (k tó ry p rzez ch w ilę zato p ił się w e w ła sn ym uniesieniu — ostro, tw ard o ): Głupiś, głupiś ty i M azow szany tw oje! (O panow uje się, serdecznie): W łodzisław ie, rodzony, słysz! K o ro n y m i zajrzysz, w iem ! M yślisz, le tk a m i ta korona, le tk ie m i to królo w anie, n ie - wczasy, w y p ra w y , w o jn a w ieczysta z każdym ? Żaden nie jest, co by na swoje skrzydło gonił — jedno ty k ró lu dbaj, by przyw łaszczyć każdem u, co czyje jest, a m ir m iędzy P o lany czyń, b y o w rogu nie przepom nieli! Bracie, za lim się jedno nad was chciał ro z w ie ł- możnić? P o jm ij, jed n e j rę k i trzeba, jed nej kaźni: trzeba nam spo­

łem, społem iść, w jedno kow ać ziem ie, lu d y, p lem iona słowiańskie

— bo N iem ce u ru b ieży tuż! Bracie, ostań p rzy m nie, wspomóż __

n iech ajm y sw arów , jakośm y z p irw o tk u spoinie żyli! Ostań przy m n ie druhem , b rate m m i jesteś! W łodzisław ie!

W O D Z IS Ł A W (m ilczy ponuro. Po ch w ili): Przecz jeno N iem cam i oczy ćmicie. Z a li n ie ludzie Niem ce, n ie krześcijany?

K R Ó L : Niemce? M oże oni zaś i ludzie, nie uznać. Jeno nie od onej strony, k tó rą nam u kazu ją. D la S łow ian in a N iem ie c psem w ściekłym , n ie człekiem , biesem z p ie kła ry ch lej, n iź li krześci- ja n in e m . . .

W Ł O D Z IS Ł A W : Jakże to tak? N ie b yła że babka nasza N iem kin i?

K R Ó L : K r e w je j w nas, toś p ra w . A le ducha je j — niemieckiego ducha — znać nie chcę w sobie i nie chciej ty! Znasz to dobrze, jak o m iędzy S ło w ia n ^ r o s ty r k —• N iem com radość i m yśl dobrą!

P rzy k ła d e m onych S łow ian się k a ra j, co ochynęły w niem ieckim m orzu, jak o i m y ochyniem, n ie skrzykn iem się li k u obronie!

W Ł O D Z IS Ł A W : Przecz by się m ie li N iem ce podsadzać pod nas?

Z n a m ja , ja k o w y ,oka z N iem iec n ie zym acie — jak o i do K ijo w a gońce do was biegały, byście zn ali, co w n iem ieckiej k ra in ie sły­

chać. Ruszyliście cesarza tą koroną swoja, aże w y p ra w ę na Polsko sposobił. Przecz to tak?

K R Ó L : Niem asz m iru z Niem cem . W łodzisław ie, i nie jest m ir z N iem cem rzecz można! Z asad zili się oni na to, by słowiańską dziedzinę ogarnąć — da postępują co rok, każde słowiańskie plem ię ogarną zwłaszcza i dalej idą. B y nie ów spór z papieżem , m ie li- bychm y ich tu na k a rk u prze koronę m o ją — a przecz? Bo im owa korona p rzekażą w e w ła d a n iu calu tką dziedziną słowiańską — a ja k L u ty k ó w n iem iecki cesarz ongi w yciąć ka zał w pień, ta k i nas by . chcieli!

W Ł O D Z IS Ł A W : W szelako ja uznać n ie mogę, przecz w am N ie m ­ cy nie ludzie.

K R Ó L (ciągle jeszcze w idać, że zdobyw a się na cierpliwość):

P a trz — w idziałżeś N iem ca k u n am z czym dobrym obróconego?

N ielza, iż m usi w nas z mieczem, albo li zdrńdą — nielza, iż musi chaty z dym em , n iew iasty w jęętw o, męże w ysiekać! Z Rusakiem , z Czechem, z poganinem jaćw ieskim , łacno m ir zaprzysiężony u trz y ­ masz — n iem ieckie słowo rado się m ien i, ja k o owe chm ury na niebie. P różny w ia ry , próżny czci najeżdża ci N iem iec naską d z ie d z in ę . . .

W Ł O D Z IS Ł A W : Z n a m ja , bracie królu , jakoście zaw d y w gębie b y li mocni. N ie przemóc m i was. A le m i ęię to przecz nie w id zi, co gadacie. Z n a m i ja N iem ce — cale inszy są, n iż m i tu w ierniście dać. S p ra w ie d liw e są, lud zkie, da bogobojne N iem ce — a że w ojn y w iedą, da któż nie?!

K R Ó L (opiera ciężko głowę n a ręku ): I tyżeś to z P iastów krw i?

Z k r w i Chrobrego pradziada? Bracie, bracie . . . (Z n o w ym p o ry­

w em ): W żd y p o jm ij, p o jm ij! K to jeno słowem naszym, gadką naszą g w arzy, kto ze S łow ian się w iedzie, ten nasz! K to ich p rzeklętą szczekaniną charczę, a nie zna Słow a, ten obcy, cudzy, pies rudy, niem y, N IE M IE C ! Chcesz li, b y tu nad W is ełką rze ką charczeli ci tą m o w ą obrzydłą — b y te lasy słowa, S łow a świętego nie słyszały?

W łodzisław ie!!

W Ł O D Z IS Ł A W (niedbale): M o cka gadacie. Rzeknijcie, czegoście ode m n ie chcieli?

(K R Ó L O W I tw a rz się zm ien iła. Unosi się zw olna w krześle — staje. W Ł O D Z IS Ł A W w staje rów nież. C h w ilę p a trzą sobie w oczy.)

K R Ó L (głosem niespodziew anie tw a rd y m i ostrym ): Tedy za psa ci calustkie gadanie m oje, m azow iecki kneziu?! '

W Ł O D Z IS Ł A W (ponuro): N ie w iedzieć m i, czego chcecie. P ra w ­ cie w krótkości. P ora. m i.

K R Ó L (coraz ostrzej, n ap ierając n a niego całym ciałem ): A skoro m iło m i ta k do północka cię tu dzierżyć i swoje p ra w ić — zali nie mus tobie, bracie młodszy, k n e zik u z M azowsza, słuchać co m oja jest kró le w s ka kaźń? T y , ty , opilcu ślepy, spółnego dobra ńiepilny

— coś ty dla m n ie k ró la jest, w ra z z tw o im i M azow szany, znasz?

(C h w y ta go za ra m io n a i potrząsa n im w napadzie bezpam iętnej wściekłości): Chm yz żeś p rzeciw m n ie k ró lo w i i n ie b ard ziej szcze­

n ia k a ślepego w ażn y, pojmujesz?!

W Ł O D Z IS Ł A W (cofa się i ch w yta za rękojeść miecza): Bacz, Bolko, bym n ie zabył, żeś b ra t i pom azaniec!!

K R Ó L (okręca n im i pcha k u d rzw iom ): Id z i precz, idzi precz, b ym zaś ja n ie zabył, żeś m i b ra t, a n ie jeno podupek h a rd y m azo­

w ie c k i, pakość czyniący pospólnemu dobruj Precz!! (W ypycha go za d rz w i — ch w ilę m io ta się po św ietlicy, nie'zdolny się opanować — potem za w ra c a do krzesła i siada. C h w ilę siedzi bez ruchu z głow ą n a ręce opartą. D ru g ą pięścią uderza ch w ilam i w poręcz z wście­

kłością).

A n d r z e j J ó ze f K a m iń s k i.

KATOWICE — WROCŁAW — SZCZECIN, dnia 6 KW IETNIA 1947 ROK

5 TADEUSZ M IKU LSKI

ROK I I I

/ ) © lo lC

Godziny szczęśliwe Wybickiego

W

b io g r a fii J ó z e fa W y b ic k ie g o p r z e w ija się z d z iw n ą r e ­ g u la rn o ś c ią r y t m d z ia ła n ia i sp o czyn ku . J e s t to ż y w o t, s t y li­

z o w a n y n a w z ó r rz y m s k i. K a ż d a klę s k a , p o n ie s io n a p rz e z W y b ic ­ k ie g o w ż y c iu p u b lic z n y m , o d ­ p ro w a d z a go n ie o d m ie n n ie do p rz y s ta n i. W ów czas, rz u c iw s z y u rz ą d lu b m ó w n ic ę , W y b ic k i c h ro n i się do w y b ra n e g o T u s c u - lu m . P o la ta c h e n e r g ii i r u c h liw o ­ ści p o g rą ża się w lu b y c h z a ję ­ c ia c h p r y w a tn y c h . J e z u ic i g d a ń ­ scy, k tó r z y za m ło d u ć w ic z y li go d o brze b iz u n e m , uczą m ło d z ie ń c a w ra z z A lw e r e m u le g łe j p o k o ry w o be c w y d a rz e ń , k ie ro w a n y c h p rze z O pa trzn ość. G łó w n y n u r t h is t o r ii m io ta , W y b ic k im za w o lą P an a Boga. Jest on w te d y p rz e d ­ m io te m d z ie jó w . A le w m ia rę ja k k ru s z e ją tr o n y , k r a je o g a rn ia ją w o jn y i re w o lu c je , W y b ic k i d o ­ z w a la p rą d o w i, b y w y n o s ił go na brzeg, sk o ła ta n e g o d z ia ła n ie m . P rz y b ie ra w ó w cza s po stać Joba lu b filo z o fa . N ie p o z n a n y , z a m y k a się w m uze ach i b ib lio te k a c h , o to czo n y p rze z k s ię g i i m in e ra ły . P rz e ż y w a k r ó tk o tr w a łe fa z y w ie l­

kości. D e k la r u je p r z y k r ą lo ja l­

ność w o be c czasów, k tó r y c h n ie u m ia ł o d w ró c ić . C z y n i w s z y s tk o , b y zach ow ać głow ę .

W zglą de m u jś c ia o b ra z y m o ­ n a rc h y , a o s o b liw ie w czasiech r e w o lu c y jn y c h , nied ość w y p a d a zach ow ać ostrożn ości.

G d y d o się gają go n o w e w y r o k i, W y b ic k i p o rz u c a m a te r ia ły p iś ­ m ie nn e, k rz e w is k o i k w a s s a le - trz a n y do c z y n ie n ia dośw iadczeń, b y z o c ią g a n ie m się stanąć p rz e d N a poleonem . A le „g o d z in y szczę­

ś liw e “ ‘u p ły w a ją m u w p rz e rw a c h d z ia ła n ia , w ś ró d zajęć c a łk o w ic ie m ieszczań skich, c z y te ln ik a i b a ­ k a ła rz a . N a jle p ie j W y b ic k ie m u , gd y z a p o m in a ją o n im k r ó lo w ie i h is to ry c y .

W s p ó łp ra c a z D ą b ro w s k im w L e g io n a c h p rz y p a d ła n a d o b re la ta . N ie b a w e m je d n a k , w e d łu g p ra w a prz e m ie s z c z a n ia e n e rg ii, k tó re m u W y b ic k i uleg a, n a s tę ­ p u je w y r a ź n y o d p ły w z n u r tu d z ia ła n ia .T e n c .d o w ie k w ie k u X V I I I , w y z n a ją c y ż a r liw y k u l t w ie d z y , rz u c a g a rn iz o n d la s tu ­ d ió w . I z w s z e c h s tro n n o ś c ią za­

in te re s o w a ń , k tó r e g ra n ic z ą z d y - le ta n ty z m e m , w ie r n y c z y te ln ik W ie lk ie j E n c y k lo p e d ii po św ię ca się le k tu rz e . E p o k a n ie żąda, n ie p rz e c z u w a s p e c ja liz a c ji w nauce.

W y b ic k i k a r t k u j e ‘ d z ie ła i a tla s y z z a k re s u f ilo z o f ii i w s z e lk ic h d z ie d z in p rz y ro d y , g e o g ra fii, h i ­ s to r ii, lite r a t u r y , ze s k w a p liw o - ścią, k tó r a m a d o ró w n a ć n ie d a w ­ n y m p ra c o m w o js k o w y m i p o li­

ty c z n y m .

A le k r a j p o c z y n a ciągnąć e m i­

g ra n ta . S e n ty m e n t r o d z in n y gra w ty c h n a m y s ła c h znaczną rplę.

Z ona W y b ic k ie g o , E s te ra W ie ru s z K o w a ls k a , „z m a ły m i podów czas d z ia tk a m i“ , n ie w id z ia n a a n i ra z u od r o k u in s u r e k c ji K o ś c iu s z k i, w a lc z y z n ie d o s ta tk ie m . W y b ic k i od czuw a ż y w y n ie s m a k n a m y ś l, ze b a w i się o to m in e ra lo g ią pod k ie r u n k ie m z n a k o m ite g o R enć J u s ta H a u y , g d y s y n o w ie d o ra - s ^ bez o p ie k i o jc o w s k ie j.

P o s ta n a w ia w te d y p ra w o w a ć się o m a ją t k i w ie lk o p o ls k ie , na tto r e k ła d z ie rę k ę rz ą d p ru s k i.

P ose lstw o p r u s k ie w P a ry ż u n ie chce słyszeć o p a s z p o rc ie d la u - cze stm ka w y p r a w y w ie lk o p o l­

s k ie j gen. D ą o ro w s k ie g o Z a p e w ­ n ie n ie , że W y b ic k i p ra g n ie p o ­ w ro c ie r y g o ry s ty c z n ie do ob o­

w ią z k ó w ro d z in n y c h , s p o ty k a sie z n ie w ia rą . W o ln o m u t y lk o z b li­

żyć się do k r a ju , z re s k ry p te m F r y d e r y k a W ilh e lm a I I I , o g r a n i­

c z a ją c y m sw obodę ru c h ó w i d z ia ­ ła n ia . T a k d e c y z ja k r ó la p r u s k ie ­ go s k ie ro w a ła ,. W y b ic k ie g o do W ro c ła w ia . P o d d a ł się je j bez szem ra nia . W ów czas w k le p s y d rz e e m ig ra n c k ie j ję ły p rz e s y p y w a ć się „g o d z in y szczęśliw e“ .

Z P a ry ż a w y r u s z y ł p ra w d o p o ­ d o b n ie w p o ło w ie lu te g o r. i802.

S ta n ą ł w e W r o c ła w iu d o p ie ro 5 m a ja . N a le ż a ło po ddać się n a ­ k a z o w i m e ld u n k u u K a r o la H o y - sna, m in is tr a a d m in is tr a c ji Ś lą ­ ska, k t ó r y s p ra w o w a ł n a d W y ­ b ic k im d o z ó r p o lic y jn y . P r z y k r y te n r y g o r H o y m ła g o d z ił, ja k u - m ia ł: n ie s p o d z ia n ie „z a c h o w a ł serce c z ło w ie k a czułeg o“ . T rzeba w ie rz y ć p a m ię tn ik o m W y b ic k ie g o , n a w e t g d y gorszą lu b d z iw ią . A w ła ś n ie W y b ic k ie m u „ m iło p o ­ w ta rz a ć “ , że H o y m u le g a ł s e n ty ­ m entom .

O d tą d m a ska filo z o fa p rz y le g ła jeszcze ściślej do t w a r z y a u to ra p io s e n k i „Jeszcze P o ls k a n ie z g i­

n ę ła “ . W pa rę d n i p ó ź n ie j, 8 m a ja , W y b ic k i n a p is a ł lis t do żon y, k t ó ­ ra podów czas w ra z z c ó rk ą T e ­ resą d z ie liła w Polsce n ie o k r e ­ ślo ne b liż e j „s p o k o jn e poddasze“

„z P rz y ja c ie la r ę k i“ . L is t te n P rz y n o s ił s ło w a s to ic k ie :

Z a c ią g n ijm y zasłonę n a czasy u p ly n io n e i nieszczęścia! T o je s t w ie k pow szechnego c ie rp ie n ia ...

J u ż się n i c n i e cofn ie . N a cóż tr u ć te d n i k ilk a , co się m i żyć po zostaje. Jeste m n ie w in n y , j e ­ stem za c n o tę c ie rp ią c y , je s te m n a w e t od tu te js z y c h za to sza­

n o w a n y . U b ó s tw o a n i ru n ie w s ty d z i a n i m n ie m a r tw i.

M im o to W y b ic k i docho dził s kute cznie p r a w ż o n y do m a ją t­

k ó w w ie lk o p o ls k ic h , k tó r e u le g ły konfiskacie, i w ierzytelności w ła -

snych , z a p e w n ia ją c w te n sposób s k ro m n ą p o d s ta w ę u trz y m a n ia sobie i ro d z in ie . W ty m sam ym czasie z je c h a li do W ro c ła w ia d w a j s y n o w ie W y b ic k ie g o :'Ł u k a s z A le ­ k s a n d e r i J ó z e f K s a w e ry , k tó r y c h w y c h o w a n iu i na uce o jc ie c p o ­ ś w ię c a ł się te ra z z całą g o r liw o ­ ścią. Z acząw szy o d licza ć n ie z a ­ d łu g o s w o je „g o d z in y szczęśliw e“ , o d d a w a ł je c h ło p co m , w y p ła c a ją c - la ta od d a le n ia .

S ta rs z y z n ic h Ł u k a s z (ur. w r. 1786) k o ń c ż y ł r o k szesnasty.

Józe f b y ł n ie w ie le co m łodszy.

O b a j p o s z li do S z k o ły rz e m io s ł i b u d o w n ic tw a ( P ro v in z ia l-, K u n s t- u n d B a u h a n d w e rk s - S chu le zu B re s la u ), n a le k c je — ta k m ó w iło się w ó w czas — p u b lic z n e . W y b ó r s z k o ły i p rz y s z łe g o zaw od u d la s y n ó w w y s ta w ia trz e ź w o ś c i p o ­ g lą d ó w J óze fa W y b ic k ie g o n a j­

lepsze ś w ia d e c tw o .

C o p ra w d a n a tu r a m ia ła d la n ic h „m acosze serce“ . U c h y la ją c m e ta fo rę z p a m ię tn ik ó w o jc o w ­ s k ic h , p o w ie m y z w y k łą prozą, że m ło d y m b r a k ło z d o ln o ś c i i p a ­ m ię c i do n a u k i. C e lo w a li za to p iln o ś c ią , p r z y m io ta m i serca, p rz y w ią z a n ie m do ojca. S ta ry W y ­ b ic k i, dość n ie s p o d z ia n ie d la sie ­ bie, o d k r y ł n ie ro z p o z n a n e d o ty c h ­ czas ta le ń ty pedagoga. Jego ro z ­ le g ła w ie d z a , p o rz ą d k o w a n a w e ­ d łu g u k ła d u e n c y k lo p e d ii, m ia ła słu żyć o d tą d syno m . C ała m y ś l, p e łn a tr o s k i, k r ą ż y ła w o k ó ł g łó w ­ nego c e lu : w y z y s k a ć p o b y t w e W r o c ła w iu d la w y k s z ta łc e n ia c h ło p a k ó w . D la n ic h też k o m p le ­ to w a ł s ta ra n n ie p o d rę czn ą b ib lio ­ teczkę.

W y b ra n a s zkoła t y lk o w części z a d a w a la ła W y b ic k ie g o . Z w ie lk ą u s iln o ś c ią s z u k a ł on sposobów, b y u c z y n ić n a u k ę s y n ó w szerszą i b a rd z ie j g ru n to w n ą . P o ło ż y ł n a ­ c is k n a ję z y k i. S am w z ią ł n a s ie ­ b ie t r u d u cze n ia s y n ó w ję z y k a fra n c u s k ie g o : u ło ż y ł d la n ic h g ra ­ m a ty k ę p o ls k o -fra n c u s k ą , k tó r ą p r z e ra b ia ł d w u k r o tn ie , g d y w m ia rę p o s tę p u o k a z a ła się n ie w y s ta rc z a ją c a . Z c a łą c ie r p liw o ­ ścią p o s z u k iw a ł w e W r o c ła w iu n a u c z y c ie la ję z y k a c ii;.. deckiego, żąd ając od nieg o „ d u c iic ro z w a g i i ro z u m o w a n ia “ . A le w s zyscy za­

b ija li p rz e d m io t „m a c h in a ln y m b a k a ła rs tw e m “ . W reszcie z n a la z ł się d o s k o n a ły n a u c z y c ie l, k tó re m u je d n a k W y b ic k i m u s ia ł po dsu w ać te k s ty do p rz e k ła d u z ję z y k a p o l-

* S z k ic p o n iż s z y je s t .s k re ś lo n y n a p o d s ta w ie p a m ię tn ik ó w Józefa W y b ic k ie g o „ Z y c ie m o je “ , w y d a ­ n y c h p rze z A d a m a S k a łk o w s k ie - go w B ib lio te c e N a ro d o w e j, I, 106.

W s p o m n ie n ia W y b ic k ie g o z lat.

w ro c ła w s k ic h są szczupłe i późno spisane (w r. 1817). P a m ię tn ik p o ­ sia da znaczne lu k i o k o ło r. 1802.

n a czym u c ie r p ia ł ta k ż e obraz W ro c ła w ia . W ie lo m a szczegółam i d o p e łn ia ją ty c h w ia d o m o ś c i. „R o z ­ m o w y i p o dró że o jc a z d w o m a s y n a m i“ , T. 1, W ro c ła w 1804. I n ­ n y c h p rz y c z y n k ó w do o k re s u w ro c ła w s k ie g o n a le ż y O czekiw ać z A r c h iw u m J óze fa W y b ic k ie g o , k tó re o c a lił i p rz y g o to w a ł do d r u ­ k u p r o f. A d a m S k a łk o w s k i. Jego u p rz e jm y m in fo r m a c jo m a u to r zaw dzię cza ju ż d z is ia j n ie k tó r e szczegóły b io g ra fic z n e . D o k u m e n ­ t y do d z ie jó w w s p ó łp ra c y W y b ic ­ k ie g o z K o m a m i z n a jd u ją się w bro szu rze E m ila W o h lfa r th a , D ie F ilm a W ilh . G o ttl. K o m in B re s - la u , 1926.

skie go n a n ie m ie c k i. C z u w a ł na d tą n a u k ą , choć c z y n ił to „ n ie k ie ­ d y “ , sam J e rz y S a m u e l B a n d tk ie , n a u c z y c ie l w g im n a z ju m św. E lż ­ b ie ty . W y b ic k i o d c z u w a ł ż y w o d łu g w d z ię c z n o ś c i d la św ie tn e g o k o r e p e ty to ra sy n ó w . I n a p is a ł z w ie lk ą a te n c ją :

A .ż e d o k ła d n ie o w y tw ó r c z o ­ śc i p ra c y sądzić n ie m ogę, w o b y d w ó c h ję z y k a c h d o s k o n a ły N a u c z y c ie l (to zna czy w p o l­

s k im i n ie m ie c k im ) P a n B a n d t­

k ie , w s p ó łro d a k i p rz y ja c ie l, sę­

d z ią b yć w a s z y m n ie k ie d y r a ­ czył.

W e d łu g w a żno ści p rz e d m io tu szła za ję z y k a m i w p o g lą d a ch W y b ic k ie g o i w p ro g ra m ie szko ły te c h n ic z n e j m a te m a ty k a . Szcze­

g ó ln ie w y s o k i p o zio m z a p e w n ił za­

k ła d le k c jo m g e o m e trii, k tó r e j

„ te o r ię “ d a w a ł p r o f. W e rm a n ,

„ p r a k ty k ę “ p r o f. F rie d ric h . O b a j w y k ła d o w c y , .u p ro s z e n i p rz e z o j ­ ca, „ś c ią g a li o k o “ w s tro n ę m ło ­ d z ik ó w , o b s e rw u ją c ic h postępy.

Z u m ie ję tn o ś c i p r a k ty c z n y l ii szła n a czele n a u k a a r c h ite k tu r y . K u r s b u d o w n ic tw a w ie js k ie g o , k t ó r y p r o w a d z ił w szkole W ilh e lm Bodę, n ie w y s ta rc z a ł. G d y n ie ­ b a w e m (w r. 1804) w y s z ło d r u ­ k ie m u K o r n a d z ie ło Bodego

„G rundriss d er laendlichen B a u ­ ku n st“, W y b ic k i d aw ał książkę synom do p rzek ład u n a ję z y k p o l­

ski w k ilk u w yb ra n y ch fra g m en ­ tach. Prócz tego w y je d n a ł „go­

d zin y p ry w a tn e “ u nauczyciela H ir t a — „co do u gru n to w a n ia się w p rak tyc e w zględem piękności budow el“.

S tu dia nad a rc h ite k tu rą p ra k ­ tyczną u zup ełn iała w sposób n a ­ tu ra ln y n a u k a rysu nku . W ybiccy słuchali publicznych le k c ji K a ro la Bacha, profesora S zkoły a r ty ­ stycznej (B reslauer Kunstschule).

N ie zdało się tego ojcu dosyć. T o ­ też p a trz y ł z radością, ja k Bach p ro w a d ził uczniów do własnego m uzeum (bodaj p rzy owej K u n s t­

schule), gdzie „tyle dzieł p ie rw ­ szych m istrzó w w sztuce z sm a­

kie m i znacznym kosztem zgro­

m a d ził“.

Już n ie w iele pozostało czasu, by uczyć się „nieco m u z y k i“ . W y ­ biccy siadali rzadko do k la w i- ko rtu , choć „nie masz dziś domu, w k tó ry m by k la w ik o rt się nie z n a jd o w a ł“. Ojciec, słuchając tego brząkania, m a w ia ł, że „m uzyka jest jeden talen t, z k tó ry m w cho­

dząc w społeczność, okazać się z n im odrazu jest w oln o “.

T a k u p ły w a ł dzień szkolny, w y ­ pełniony po brzegi. B y ł to dzień tyleż synów, co ojca. W y b ic k i bo­

w iem to w arzyszył te j pracy, ile mógł i u m iał. P oczynił mnóstwo skryptó w i exeerptów z dzieł pod­

ręcznikowych, pom agał pam ięci i zdolnościom chłopaków , sam wyposażony przez n atu rę „bez skąpstw a“. W ciągłych rozm o­

wach z n auczycielam i czuw ał nad poziomem kształcenia synów i w łaściw ym doborem pomocy n au ­ kow ych. Przechodził ta k w łasną szkołę pow tó rn ie, na przekór złym w spom nieniom z gdańskiego Collegium, u siłując stosować m e­

tody nowożytnego nauczania.

G dy zb liż a ł się w ieczór, ojciec o d p ra w iał z synam i godziny ga­

wędy. Pośw ięcał je n a jp ie rw

„przebieżeniu dziennej p ra c y “, z nałogu nauczycielstw a, któ re wchodziło m u w k r e w coraz b a r- iz ie j T era z w łaśnie, wieczorem ,

„ u d a w a li się razem „nauce po rządnego ro zu m o w ania i p isania“ . B y ły to zatem , po d niu oddanym technice, ro zp raw y h um anistycz­

ne. W y b ic k i w spom inał, ja k zapę­

dzał do książki co upartszych legionistów w e Włoszech, k tó rzy

Plastyka na Śląsku

S io s t r y “

Zw iązek Zaw odow y P olskich A r ­ tystów P la stykó w O kręgu Śląskiego skupia 150 artystów , rep re ze n tu ją ­ cych w szystkie gałęzie sztuk p la ­ stycznych. Zarząd O kręgo w y m ieści się w K atow icach, od działy w G li­

wicach, w B ie lsku i w B ytom iu . M im o w ie lk ic h tru d n o ści finanso-

„ O s ta tn i p o c a łu n e k “ w ych z ja k im i b o ry k a ją się człon­

kow ie, w ie lu z n ic h pra cuje i bierze udział w w ystaw ach w całym k ra ju .

I ta k na osta tn im „salon ie zim o­

w y m “ w K ra k o w ie śląscy plastycy w y p a d li rów no rzę dn ie z p lastykam i takich ośrodków ja k K ra k ó w , czy Warszawa, a prace n ie k tó ry c h zo-

äl!i>

> m

$&j5 zm , a feWćs

i m { &

N ajlepsze

Życzenia Świąteczne

wszystkim Czytelnikom, Przy­

jaciołom i Współpracownikom ,.Odry“ składa

Redakcja

¡f§

m

t!\)g

i

śfrJ

m

$

m

stały zakupione do zbioró w pań­

stw ow ych. M ię dzy in n y m i na Ś lą­

sku p ra c u ją rzeźbiarze: S tanisław Jackow ski — tw ó rc a po m nika K i ­ lińskiego w W arszawie, Stanisław M arcinów — doskonały portrecista.

W gra fice a rtystyczn e j a rty s ta te j m ia ry ja k im je s t A leksander Rak, z m a la rz y S taw iński, Ł o n ic k i, D aw - scy, Raszyński, W yrożem ski, Rafał P om orski, Zicm an, M o n ik a P iw o ­ warska. W gra fice uż y tk o w e j K a z i­

m ie rz K no the (plakat i ilu s tra c ja ), Józef Mroszczak — doskonały i zna­

ny ilu s tra to r książek dla dzieci.

Coraz bardziej a rty ś c i plastycy zespalają się z terenem , biorąc u - dział w życiu Śląska, a na w y s ta ­ wach coraz częściej można oglądać przepiękny pejzaż Zielonego Śląska prze tra nsp ortow a ny na płótno, lu b Śląsk Czarny, Śląsk pracy i tw ó r ­ czych osiągnięć.

Z dję cia przedstaw iają dw ie prace art. rzeźbiarza E dw arda P iw o w a r­

skiego, reprezentującego in d y w id u ­ alne podejście i spojrzenie na czło­

w ieka. Poza fo rm a ln y m w ym ogiem b r y ły i fo rm y , rzeźby te cechuje specyficzny w y ra z sm utku, (ęlk)

w yszli przez w o jn ę spod boćkow - skiego rzem ien ia. A le jego chłop­

cy siedzieli spokojni, łagodni, za­

p atrzeni w o jc a-m ą d ralę, k tó ry daw ał im w iedzę przem yślaną, gotową, objaśnioną w e w szelkich szczegółach. W ówczas b ra ła ich żałość, że u m ie ją z b y t m ało. W y ­ bicki p rzeży w ał „godziny szczę­

śliw e“. G dy m łodszy Jóżefek spo­

sobił się do spoczynku, Łukaś b rał się do podstępu: zasłaniał, czym mógł, szpary w d rzw iach i okno, aby zm ylić czujność o jcow ­ ską — zap alał świecę i pochylał się nad słow nikiem , atlasem , g ra ­ m a ty k ą francuską. T a k odrab iał pracow icie „macosze serce“ n a ­ tu ry. O jciec n a w o ły w a ł do spania i jaś n iał z zadowolenia.

O s z c z ę ś liw y o jc ie c , n ie ra z p o ­ m y ś la łe m ro z rz e w n io n y , p rz e d k t ó r y m s y n n ie z b ro d n i ja k ie j, ale c h w a le b n e j szuka z a ta ić n a m ię tn o ś c i.

I n a z a ju trz b ra ł Łukasia po raz d ru gi w ram iona.

W śród tych zatru d n ie ń obudził się w W y b ic k im pisarz pedago­

giczny. W m ia rę ja k p rzyb yw a ło doświadczeń, gdy skrypta i no­

ta tk i u k ła d a ły się w zasobne sto­

sy, W y b ic k i postanow ił oddać n ie któ re rękopisy do d ru k a rn i.

Być może, d z ia ła ły tu ta j w zględy m aterialn e, bieda p rzyg n ia tała tych trzech zapam iętalców ciężką dłonią. A le w zgląd na użyteczność w ykonanych prac pisarskich m u ­ siał rozstrzygać.

T a k z pedagogii p rak tyc zn e j w y w ią za ła się p ew na teoria. I we W ro cław iu p rzeży ł W y b ic k i w a ż ­ ny i samodzielny okres swojego autorstw a: został pisarzem ksiąg elem entarnych. D zied zictw o O - świecenia działało nań silnie i w ielorako. K o m isja E d u k a c ji N a ­ rodow ej n ależała do podstaw o­

w ych in s ty tu c ji w zam kn iętej do­

piero epoce.

W y b ic k i zaczął skrom nie, od przekładu. B y ł w ty m także nałóg czasów S tan isław a Augusta. N a stole w rocław skiego pedagoga po­

ja w iła się wówczas książeczka Antoniego H u b e rta V e n d e la n i- court . F le m e n * de m y th ologle a ' r' la- ćcoies“. W yb ic ki prze łożył ją n a jp ie rw d la synów, później „dla doroślejszej m iodzie ży“j pt. „Początki m ito lo g ii do użytku w szkołach“. W rocław ski dom w yd aw n ic zy W iin e lm a B ogu­

m iła K o rn a tłoczył książkę w obu językach, po raz p ierw szy w ro ku 1803, a później jeszcze k ilk a k r o t­

nie (1805, 1806, 1810, 1816).

M u siała nadejść zachęta do ro ­ bót następnych. Jakoż sypnęły się one żw aw o w r. 1804. B y ły to n a jp ie rw „Początki geografii p o li­

tycznej“, znowu . d rukow ane u K o rn a (1804). N a k ła d rozszedł się nad podziw szybko, w d w a lata później „zupełnie zab ra kło “ eg­

zem plarzy. W r. 1806, ju ż z D re ­ zna, przygotow ał W y b ic k i w y d a ­ nie drugie, rozszerzone znacznie,

„z początkam i geografii fizycznej i astronom icznej, tudzież w ia d o ­ mości politycznych“. R az jeszcze K o rn w y b ił ten nakład, wróżąc mu dobry kolportaż. W r. 1811 okazała się potrzeba trzeciego w ydania.

N ajw iększe opus pracow n i pe­

dagogicznej W ybickiego stanow i dziełko „Rozm ow y i podróże ojca z dwom a synam i“, któ re składali p iln ie zecerzy K o rn a w ro ku tym samym 1804. „Pisał ociec dla swych dzieci.“

Teresia W yb icka, „w uciszonych chw ilach po trudach gospodar­

czych, w spokojnym poddaszu“, brała do rą k zam iast romansów tę książkę, nadesłaną z W ro cła­

w ia, z piękną i czułą przedm ow ą ojcowską. B y ł to dokum ent pe­

dagogii w ro cław sk ie j, k tó ry autor bez zazdrości prag n ął uczynić po­

wszechnym. A le w tych „Rozm o­

w ach“ nie w yszedł poza T . 1 (cho­

ciaż prospekt z r. 1806 zap o w ia­

dał jeszcze T . 2 i n ie m ia ł to być tom ostatni).

Nieco później, w r. 1806, oddał W yb ic ki K o rn o m „P ierw ias tki w ie k u dziecinnego. D ziełko po­

czątkow ej n a u k i po polsku i po francusku“, któ re powstało n a j­

w y ra źn ie j ze skryptó w g ram aty ki francuskiej, ułożonych w tych w rocław skich latach.

T a k narastały w d ru k u pod­

ręczniki, zrazu d la Ł u k as ia i Jó - zefka, ukochanych synów. A le z wczasów w rocław skich, jęło ko ­ rzystać szkolnictwo polskie w co­

raz szerszym zasięgu. P rzez p rz y ­ jaciół w k r a ju , zwłaszcza przez C ypriana Godebskiego, zabiegał au to r o n abyw ców na te książki.

W idocznie ko lpo rtaż K o m a nie był jeszcze należycie spraw ny.

G dy ra z p ow rócił do pióra, n i­

czym w latach młodości, sypał piasek na ciągle nowe rękopisy.

W r. 1804, szczególnie s p rzy jają­

cym poważnej twórczości, u ło żył jeszcze W y b ic k i dziełko treści m oralnej i filozoficznej „M o je go­

dziny szczęśliwe“. O zdobnym i p i­

smami, kładąc do tekstu całą se­

rię w in ie t d rukarskich, składała z namaszczeniem owe „G odziny“

czeladź K o rn a w r. 1804 i później (w yd an ia następne, bogatsze 1806, 1819). T a osobliwa książeczka, n ib y m ontaigne‘owska, chociaż w olna od sceptycyzmu, rozsypana na cykle szkiców i n otat autora, czerpie z le k tu ry i rozw agi W y ­ bickiego w okresie w rocław skim .

(Dokończenie na ■tr. 7-m ej)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Raptem przyszła wiadomość do tych panów dowódców (tu wskazał nie ­ dwuznacznie głową na hałasującą kompanię), że jeden batalion Prusaków został wykomenderowany z

Uroczystości, opolskie i katowickie zwłaszcza, pokazy artystyczne, wieczory literackie, wystawy, koncerty, które w tym tygodniu się odbędą, będą miały charakter

rozsnutych iv smugach borów kolorem złotych klonów, zapachem tuj, goryczą dębów, świerków chłodem zrywa się chór.. i echo nieśmiertelne gra — gra i złote

Łużyce nie są państw em i dlatego jest moc niejasności w ich przyszłych losach.. D zisiejsza sytuacja Ł użyc jest

WROCŁAWIU I SZCZECINIE SZEŚĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY... Baum gardtena problem em lu

W szumie trzcin na bagnach Braniboru dosłyszysz echa słowiańskiej pieśni, szełest kosaćców na błotach Haweli opowie ci o narodzie, który umarł.. Wicher

W jednej ze swoich ostatnich mów do funkcjonariuszy partyjnych powiedział: „Rozmawiałem z jeńcami, których ojczyzna leży na wschód od Odry.. Są to szczerzy

w cisze, gdzie świeci złożywszy rece brną przez wykusze.. po pas wmurowani w