• Nie Znaleziono Wyników

Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1890, R. 3, nr 14

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1890, R. 3, nr 14"

Copied!
30
0
0

Pełen tekst

(1)

f

M A L . F . S T R E I T T . ' .H ELIO CtEA%VUEÄ E . P A U L U S S E N A W W IE D N IU .

Z A W IE D Z IO N A .

(Dw.tbrqodmk illustQwany’,,SWIAIE")

(2)
(3)

w

ŚWIAT.

yJZŚZ tgf \\^> ' V» 'Äss-

Po latach 35-ciu, od chwili zgonu, spoczęło c i a ł o wielkiego poety na rodzinnej zie­

mi, do której duch jego tęsknił tak długo.

W 1855 roku 26 listopada na zaułku konstantynopolskim , dogorywała lampa życia, które nie tyle wiekiem, ile dozna- nemi wstrząśnieniami, zwątlonem i w re­

szcie rozbitem zostało. Mickiewicz koń­

czył zaledwie 57-my rok życia, gdy go nam «sen nieprzespany» (mówiąc sło­

wami Kochanowskiego) pochwycił, uda­

remniając wszelkie dalsze zamiary i pla­

ny, przerywając działalność wieszcza na widowni świata materyalnego, by nato­

miast wzmocnić promieniowanie jego ducha na społeczeństwo.

Zazwyczaj ubolewamy nad przedwcze­

sną śmiercią ludzi zasłużonych. W wielu wypadkach jest ku temu istotna podstawa i uzasadnienie. Ale do wielkich geniuszów taka powszednia for­

m uła zastosować się nie daje. Ilu ich znamy, wszyscy oni zadanie swego życia rzeczywistego spełnili całko-

42

(4)

wicie, a zgon ich nietylko nie położył przegrody pomiędzy nimi a społeczeństwem, lecz owszem usuw ał te, jakie postawiły okoliczności bytu powszedniego; śmierć dopiero, unieśmiertelniała ich naprawdę.

I z Mickiewiczem stało się tak samo. Ostatnie 15 lat życia jego m ateryalnego bytu, oddaliło od niego wielu i bardzo wielu, zarówno z pomiędzy zachowawców, jak i postępowców. Jedni, wychodząc ze stanowiska kościelnego, widzieli w tw órcy dzieła « L ’eglise officielle et le Messianisme», oraz w redaktorze «Tribune des fteuples» propagatora nowej h erezyi; inni ze stanowiska wolnomyślnego potępiali religijno-mistyczny nastrój ostatnich pism i działań ; inni jeszcze z oburzeniem patrzyli na rozpowszechnianie polityczno-społecznych po­

glądów, które im do przekonania* czy..do smaku nie.przypadały.

Dopóki żył Mickiewicz, względy pow yższe'w yw oływ ały nie tylko bardzo różnorodne, a po większej części niepochlebne sądy . o profesorskiej i publicystycznej jego działalności, lecz nadto wpływały silnie na ocenę poetyckich jego pomysłów i nie dozwalały tózpatrzyć bezstronnie twórczej jego potęgi, oraz znaczenia w rozwoju cywilizacyjnym społeczeństwa.

Zgon usunął względy te na bok. S tratę wielkiego poety uczuły i odczuły wszystkie warstwy, liczące się do inteligencyi. W miarę upływu lat, w miarę zasuwania się w przeszłość osobistości realnej, rosła jej postać idealna, jako najcenniejszy i najdoskonalszy w ytw ór całego życia poetyckiego. To co mogło razić spół- czesnych, lękających się bezpośredniego wpływu na kierunek myśli i postępowania w danym razie, wśród pewnego koła ludzi, znikło wraz z temi wypadkam i i g ru p am i; propagator idei mesyanicznych i publicysta znikł z przed oczu, powstała olbrzymia postać poety, którem u równego przeszłość społeczeństwa naszego w y­

kazać nie mogła.

Ze skaz ziemskich oczyszczona, duchową jedynie siłą oddziaływając, tem większy rzucała czar na wszystkich, co z twórczością się jego zapoznawali i urokiem jego słowa uniesieni dotwarzali sobie rysy postaci w edług miary największej i w ym agań najszlachetniejszych.

W ytw orzyła się niebawem legenda Mickiewiczowska, ze wszystkiemi niemal właściwościami legendy:

z uogólnianiem znamion charakterystycznych, ze skupianiem faktów około pewnych wydatnych punktów bio­

graficznych, z dorabianiem fikcyjnych wydarzeń, które miały cechować wczesne budzenie się wszechstronnego geniuszu.

W naszych atoli krytycznych czasach legenda utrzym ać się długo nie m oże; przychodzą badacze jedni po drugich i poddają ścisłemu rozbiorowi wszystko co przeszłość przekazała, oddzielają praw dę od zmy­

ślenia, światło rzeczywiste od blasków zwodniczych, postać idealną sprowadzają do rozmiarów realnych.

T aka analiza bywa niebezpieczna dla talentów miernych, zawdzięczających sw ą popularność względom jedynie okolicznościowym i dla charakterów słabych, którym do wyniesienia się posłużył tylko' wypadek.

W ielkie charaktery i wielkie geniusze nie obawiają się takiej próby ogniow ej; jeszcze sympatyczniejszemi lub jeszcze wyźszemi z niej wychodzą.

Mickiewicz wyszedł z takiej próby zwycięsko. W praw dzie nie posunęła się jeszcze analiza jego życia i tworów, do tak drobiazgowych szczegółów, jak rozbiory wielkich poetów europejskich, ale z tego, co do­

tychczas zebrano i rozpatrzono, widać dostatecznie, a zarazem przekonywająco, źe nie tylko uprzedzony uczu­

ciami narodowemi krajowiec, ale i każdy bezstronnie zapatrujący się na wieszcza naszego cudzoziemiec, zarówno charakter jego, jak i twórczość wysoko cenić musi i umieścić go wśród pierwszorzędnych poetów wieków nowożytnych i wśród mężów, co nieskazitelnością życia indywidualnego na cześć sobie zasłużyli.

Nic na tem nie straciła zbiorowo wzięta działalność Mickiewicza, źe rozbiór szczegółowy nie dozwolił wszystkich przezeń napisanych pieśni, czy poematów, wprost za arcydzieła poczytywać, w ykryw ając w jednych więcej, w drugich mniej samodzielności lub świetności myśli i wykonania, gdyż ten sam rozbiór wykazał i dowiódł, źe obok istotnie wykończonych anąydzieł uczucia, wyobraźni i układu, w całości jego tworów jest genialne natchnienie, jest miłość wielkich ideałów, jest zrozumienie wielkich zagadnień życia, jest odtworzenie najgłębszych i najtrwalszych uczuć ludzkich, wraz z któremi pieśni i poem ata wieczne trwanie mają zapewnione.

Co więcej, rozpatrzenie się szczegółowe W działalności Mickiewicza rzeczywistego, odsłoniło w nim nie tylko genialnego poetę, za jakiego uznało go instynktow e poczucie społeczeństwa, lecz także myśliciela, który się nad najtrudniejszemi i najzawilszemi zagadkam i bytu ludzkiego trudził, co mu za życia najwięcej nieprzychylnych, a naw'et UTOgóW wytworzyło. Nie rozwiązał on tych zagadek, tak jak nie rozwiązał ich zą- dawalniająco nikt d o tą d ; lekceważyć jednak z tego powodu usiłowań jego niepodobna, bo przyszłoby cenić również lekko podobne próby wszystkich filozofów i socyologów. O siągnięta prawMa jest wielkiem dobrem ludzkości, ale i samo szczere dążenie do niej wysoko stawiać należy, bo nie jest ono udziałem ludzi pospo­

litych. Przypomnieć tu warto słowa nie mistyka, lecz najczystszego racyonalisty, Lessinga, który m ów ił: Gdyby mi B óg dał do wyboru posiadanie prawdy gotowe i bez zachodu, oraz dążenie do prawrdy, pow iedziałbym : Boże, zachowaj praw dę dla siebie, jako rzecz istocie Twojej odpowiednią, a zostaw mi dążenie do niej, bo ono stosowniejszem jest dla człowieka.— My dziś bardziej niż kiedykolwiek cenić takie dążenie winniśmy, gdyż jednostkowm interesa zanadto zaprzątają ludzi i nie dozwalają im myśleć o kw estyach ogólniejszych. . . Nie sądzimy, by na tych mistycznych szlakach, na których szukał rozjaśnienia zagadek poeta, istotnie zado- walniająca odpowiedź znaleść się dała, lecz mimo to nie sądzimy bynajmniej, jakoby okres mesyaniczny w dzia­

łalności Mickiewicza przynosił ujmę jego duchowi i miał być zakryw any przed ogółem, zbywany milczeniem lub wprost potępiany. Objawił się w nim duch poety, z innej tylko strony, aniżeli w tworach wyobraźni i uczucia, ale objawił się niemniej, jak w nich, szlachetnie i podniośle. ^

W reszcie i co do charakteru osobistego, rozbiór szczegółów biograficznych, sprostowawszy krążące za życia poety wieści o jego dumie i zapalczywości, wyjaśniwszy psychologicznie stany apatyi lub egzaltacyi, przedstawił «czystą treść człowieka», równie godnego szacunku i miłości w stosunkach pryw atnych, jak i pu­

blicznych. Należał on do łudzi, którzy serdecznością, stanowczością, wytrwałością w dążeniu do celu, oraz

szlachetnym nastrojem wszędzie i zawsze pociągać ku sobie m ogą i miłować się każą.

(5)

Ś W I A T 331

Jednem słowem analiza krytyczna przybliżała ku nam postać olbrzyma, wskazując w nim wiele cech upodobniających go do nas, odrzuciła kilka fikcyjnych szczegółów, ale uroku z idealnej postaci nie zdjęła.

Świadomość wielkości poetyckiej Mickiewicza, przenikała z rokiem każdym, upływającym od jego zgonu coraz głębiej i szerzej wśród społeczeństwa, wywołując objawy czci i wdzięczności przez rozpowszechnie­

nie dzieł wieszcza, przez coraz dokładniejsze badania życia i pism jego, przez uprzytomnienie jego rysów w setnych wizerunkach, przez wznoszenie mniejszych lub większych pomników, przez zamiar wreszcie spro­

wadzenia zwłok do kraju.

Ta ostatnia myśl, powstała jeszcze przed laty 20. Ówczesny prezydent miasta K rakow a Dr. Dietl do­

niósł synowi poety, W ładysławowi, dnia 7 marca 1870 r. źe otrzym ał z W iednia niezbędne upoważnienie, i źe nic się już nie sprzeciwia przeniesieniu zwłok wieszcza z cmentarza Montmorency na W awel. W ojna fran- cusko-niemiecka, stanęła wówczas na przeszkodzie urzeczywistnienia zamiaru, a potem i myśl sama poszła jakoś w zapomnienie, aż dopiero składki na wystawienie pomnika w Krakowie przypomniały ją znowu i tym razem — już skutecznie.

Przeniesienie -szczątków poety dokonanem zostało wprzód, aniżeli wzniesienie pomnika.

Miejmy nadzieję, że teraz przy ogólnem ożywieniu, sprawa pomnika pójdzie raźniej, gdy rozterki za­

żegnane będą, jak tego sam jej charakter podniosły wymaga.

P

i o t r

C

h m i e l o w s k i

.

Z P O B Y T U w

K ilkakrotnie napotykane wzmianki o niewyda- nych pam iętnikach Goethego, nasunęły nam przy­

puszczenie, czy czasem wielki poeta niemiecki nie wyspowiada się w nich z wrażeń o poecie polskim, gdy Mickiewicz wraz z Odyńcem wt 1829 r. gościli w W eimarze. — Na prośbę naszą, mieszkający w tem- że mieście p. Dr. Juliusz W ähle, pamiętniki rzeczone przejrzał.

Oczekiwania zawiodły nas jednak; nie są to bowiem pamiętniki tego rodzaju i z owych wcześniej­

szych czasów, gdy Goethe szeroko opisywał ludzi i zdarzenia, lecz zawierają tylko skrócenia treściwe.

Goethe nie zapisał naw et nazwisk gości swoich, co prawdopodobnie trudnością zapamiętania na razie na­

zwisk cudzoziemskich tłumaczyć można. Są tam kró­

ciutkie, nic nie mówiące wzmianki, które dosłownie przytaczamy. Drobiazgi te jednak ciekawe są dla nas, bo skreślone ręk ą największego geniusza poetyckiego ówczesnej doby, o największym z poetów naszych.

Słusznie też powiedział król Ludwik bawarski w liście do G oethego, »że wszystkie najdrobniejsze rzeczy, tyczące się ludzi wielkich są ważne«. (Odyniec. Listy.

I. str. 185).

Oto one:

19 sierpnia: Po przytoczeniu rozmaitych zarzą­

dzeń: -»Hierauf die beiden Polen« a potem: »Zu T i­

sche die beiden Polen«. '

24 sierpnia wieczorem herbata u Goethego, na której: »Die polnischen, französischen u n d englischen Fremden«.

27 sierpnia wieczorem herbata przyczem ogól-

W E I M A R Z E .

nikowo wspomniano: « Viele Einheimische u n d die Fremden«.

31 sierpnia wieczorem znowu herbata, przy­

czem dodano: »Die Polen nahmen Abschied«.

W pewnym związku z pobytem wieszcza w W ei­

marze jest list Otylii Goethe, synowej poety z d. 3 marca 1830 r., posłany Mickiewiczowi do Rzymu, a znany zapewne czytelnikom ze zbioru korespon- dencyj wieszcza (tom III, str. 120). W liście tym znajduje się wzmianka o nutach przez Mickiewicza w W eim arze zostawionych: »Ich habe noch Ihre N o ­ ten, — werden S ie sie ab holen kommen f

W iadomem jest wielkie zamiłowanie Mickiewi­

cza do muzyki, a ciekawą byłoby rzeczą dowiedzieć się jaką to kompozycyę cenił i miłował tak bardzo, że wiózł ją z sobą, pani Otylii polecił prawdopodo­

bnie i do grania pozostawił.

D la wyjaśnienia tego faktu zwróciliśmy się do D ra R u la n d a , dyrektora Goethowskiego muzeum w W eimarze, w którem przechowują się wszystkie po Goethem pamiątki. — N ut w muzeum jest moc wielka, uporządkowane są ręką dyrektora, lecz po­

mimo starannych poszukiwań nie udało się oznaczyć, które mianowicie należały do polskiego poety, gdyż żadne podpisem jego nie są opatrzone.

Oto nader skromny rezultat poszukiwań szcze­

gółów, odnoszących się do pobytu wieszcza w W ei­

marze.- Zawdzięczamy go uprzejmości pp. W ahle i Rulanda, zupełnie obcych nam ludzi; za miły zaś obowiązek poczytujemy so b ie, że możemy w tem miejscu serdeczną wyrazić im podziękę.

L

e o p o l d

M

e y e t

.

(6)

P O E Z Y E M I C K I E W I C Z A

J A K O P R Z E D M I O T S Z T U K I D E K L A M A C Y J N E J . Tylko uprzedzeni chwalcy starzyzny nie przy­

znają tego fa k tu , że w ostatnich czasach sztuka aktorska i deklam acyjna posunęły się u nas krok naprzód w kierunku artystycznej prawdy. Śpiewna deklam acyjność, skandowanie Idasyczno - rytmiczne i koturnow y patos nigdy zresztą nie były odpowie­

dnie wrodzonej muzykalności i charakterowi naszej pięknej mowy. Sm utna

to jednak prawda, że o- becnie zatarła się trochę tradycya wzorowej w y­

razistej dykcyi, którą re­

prezentowali tak świe­

tnie: Królikowski, Mo­

drzejewska i Popiel, ar­

tyści pierwszej wody, kładący wielki nacisk na jubilerszczyznę żywego słowa. Brak szkoły dra­

matycznej , brak syste­

matycznej i metodycznej pracy nad młodem po­

koleniem aktorów spra­

wiają, że każdy artysta na własną rękę dochodzi do rutyny w grze i de- klamacyi. Z jednej stro­

ny nadaje to niektórym talentom pewien urok samodzielności, z drugiej jednak strony zaprzepa­

szcza piękność polskiej mowy na scenie. W trzech pierwszych tea­

trach polskich znajdują się artystki i artyści na­

wet bardzo wybitni lub niepospolici, kładący na swych rolach stempel samodzielności, a jednak pod względem poczucia muzykalności i prawi­

dłowego prowadzenia dykcyi wadliwi. Ileż to razy słyszeć możemy ja ­ kieś dziwaczne przyśpie- wy, fałszywe melopeje, niewłaściwe podrywania głosu przy końcu lub

w środku zdania, urywanie . białych przeciągłych tonów, nagłe i niemuzykalne spadki z tonów wyso­

kich do niskich, chropowatość dykcyi i ucinanie słów, jednostajne trzymanie się pewnych tonacyi lub przejść m uzykalnych, wyskoki niespodziane głosu od m ru­

czenia do krzyku z dołu na czwarte piętro, zama­

zywanie wyrazów, niekończenie zdań lub siekanie nieumiejętne okresów. Dla wrażenia naturalności fał­

szywie pojmowanej poświęca się nieraz rozmaitość intonacyi, zapomina się o wyzyskaniu wszystkich odcieni mowy lub tonów skali, które to przymioty tak bardzo podnoszą urok żywego słowTa.

Jak w malarstwie współczesnem kierunek ko- lorystowski oraz dbałość o t. zw. stim ung zepchnęły

na drugi plan sztukę popraw nego i pięknego ry ­ sunku, tak w sztuce aktorskiej dążenie do natural­

ności i szukanie efektów w duchu realistycznym przyczyniły się do zatarcia tradycyi poprawnej d yk­

cyi, w której każde słowo, każda litera była w yra­

ziście wyrzeźbioną.

Zadaniem dzisiejszej pedagogii aktorskiej po­

winno być pogodzenie zasady naturalności dy­

kcyi z jej poprawnością, którą wydoskonalił styl akademicki i rom anty­

czny, lubujący się także po swojemu w pięknej retoryce. N aw et w naj­

bardziej realnej dykcyi nie można wiernie sko­

piować stylu mowy po­

wszedniej, stylu szlafroko­

wego, z jego zaniedba­

niem, chropowatością, z brakiem wykończenia frazesów albo nieporzą- dnem gadulstwem . T ak samo w sztuce sceni­

cznej nie może być fo­

tografow aną mowa co­

dzienna, bezładna często lub chropowata. U zna­

jąc przew agę uzasadnio­

ną realizmu w realnej współczesnej sztuce tea­

tralnej, nie można nigdy aktorom jednostronnie narzucać realistycznego lub naturalistycznego katechizmu. A k to r, jako wykonaw ca, powinien iść za stylem autora, u- nikając tylko jaskraw o­

ści albo m aniery niemi­

łej dzisiejszym słucha­

czom. Grając Corneille’a i R acine’a niepodobna dziś używać pseudokla- sycznego patosu, ale z drugiej strony nie można się zniżyć do szarej pa­

planiny lub do potoczne­

go tonu komedyi salonowej. N aw et realna, a jednak strojna kwieciem poezyi dykcya Szekspira potrzebuje szczerości, ale zarazem pew nego poetycznego pod­

niesienia.

W komedyi, farsie lub dramacie współczesnym aktor może i powinien być realistą. W scenach dra­

m atycznych silniejszych zbliżenie się dzisiaj do tonu naturalnego, oddanie skupionego lub głębokiego uczucia w formie dykcyi prostej, naturalnie modulo­

wanej, sprawia daleko większe wrażenie, aniżeli for­

sowanie ekspresyi i muzykalności słowa, właściwych szkole romantycznej i melodramatycznej.

W dramacie podnioślejszym i w deklam acyi dzieł wielkiej poezyi głów ną zaletą w ykonaw cy jest

T E O D O R A X E N T O W I C Z .

C E L IN A Z S Z Y M A N O W S K IC H M IC K IE W IC Z O W A .

(7)

Ś W I A T 333 pogodzenie nastroju poetycznego podnioślejszego

z naturalnością i szczerością dykcyi, bez wpadania w fałszywy patos lub sentymentalizm.

W tym kierunku, podług mnie, powinna w y­

tężyć swe usiłowania dobrze zrozumiana pedagogia artystyczna. Ze wszystkich zaś poetów naszych Mi­

ckiewicz daje najwięcej m ateryału zarówno do nau­

czycieli jak i deklamatorów do osiągnięcia pożąda­

nej harmonii praw dy i podniosłości, wszczepienia

ani romantykiem, tylko geniuszem-poetą. Mickiewicz nawskróś romantyczny w balladach, romansach i so­

netach, w »Konradzie Wallenrodzie« i po części w »Dziadach«, — jest pół - klasykiem w »Graży­

nie«, mistycznym w »Księgach Pielgrzymstwa«, a w »Panu Tadeuszu« staje się epikiem, szerokiego stylu realistą poetycznym, malarzem przeszłości i za­

razem badaczem swojskiej tradycyi.

Znana to rzecz, że przymiotem jego poezyi jest

R y so w ał: 31. P o c ie c h a .

K A T A F A L K w K A T E D R Z E n a W A W E L U .

pierwiastku idealnego w realizm, bez czego sztuka obejść się może tylko w razach wyjątkowych.

Mickiewicz nie jest tylko tryum fującym ojcem nowoczesnego romantyzm u, chociaż z tym sztanda­

rem wystąpił na arenę literackiej walki i okrył się laurami zwycięzcy, gdyż wzniósł się niezmiernie wyżej po nad stronnicze godła. Najwyższa filozofia i wiedza rozwija się po nad szkołami i kierunkami;

najwyżsi twórcy i myśliciele nie dadzą się ująć w ramy stronnicze lub sekciarskie. Arystotelesa, Bacona lub K opernika niepodobna zaliczyć do żadnej szkoły.

Szekspir nie jest idealistą ani realistą, ani klasykiem,

wyborna plastyka, wyrazistość obrazowania, jasność w malowaniu uczuć ludzkich, nawet w poetycznem wcieleniu pomysłów fantastycznych.

Dla tego też sztukmistrz żywego słowa, odda­

jący piękność tej wielkiej poezyi, ma możność w y­

razistego malowania opisów i scen epicznych, odda­

nia uczuć i namiętności potężnych, a jasnych. Trzeba tu stylu szerokiego, jasnego i prostego, trzeba współ­

działania czynników uczucia, obrazowrania i fantazyi, trzeba pomimo wielkiej, rozmaitości barw i tonów ekspresyi słowa naturalnej, a zarazem i poetycznej.

K rasiński od lektora lub deklam atora wym aga cią­

(8)

gle idealistycznego nastroju, pewnej chmurnej po­

wagi. Słowacki znowu chce mieć dykcyę »opalową«, m ieniącą się barwami fantazyi rozbujałej, pieszczoną i pełną wytwornych arabesek. Krasiński dla sztuki deklamatorskiej daje wskutek tego najmniej mate- ryału, bo w swej wspaniałej jednolitości byw a mo­

notonny. Słowacki daleko więcej rozmaity, przedsta­

wia m ateryal świetny dla wirtuozów słowa, którzy posiedli wysoki stopień techniki. N aw et wytrawni artyści niezawsze poradzą delikatnym arabeskom wiersza »Maryi Stuart«, albo świetnemu kolorytowi

»Mazepy«, kunsztownej budowie tyrad hr. Fanta- zego lub demonicznej jaskrawości dykcyi w »Bea- tryczy Cenci«. W »Beniowskim« znajdzie deklam ator m ateryal do kapryśnego fantazyowania albo snucia subtelnej reverie (koniec pieśni IV), a furyę boleści i rozpaczy oddać może w piorunującym fragmencie, wyśpiewanym na zwaliskach mogił A trydów.

Na fragm entach Słowackiego wspaniałych ale kunsztow nych kończyć się może nauka deklamacyi, tymczasem od Mickiewicza powinna się ona zaczy­

nać. Pod względem pedagogicznym daje nasz najwię­

kszy poeta m ateryal wartości nieocenionej. W kil­

kuletniej nauczycielskiej praktyce sprawdziłem, jak korzystnem jest rozpoczęcie system atycznych stu- dyów dykcyi i deklamacyi od opisowych i spokoj- mejszych miejsc »Pana Tadeusza«.

Dla czego? Bo przepiękne to arcydzieło na każdej stronicy daje praw dę przepojoną poezyą, bo w ym aga dykcyi zupełnie naturalnej, a jednak pię­

knej i szlachetnej. Przeszedłszy z początkującym uczniem lub uczennicą księgę pierwszą, oraz spo­

tkanie Tadeusza z Zosią, można odrazu się prze­

konać, jakie kandydat lub kandydatka posiada zdol­

ności, czy może się zdobyć na pow agę szlachetną lub głębsze uczucie, czy potrafi mówić gładko, pro­

sto i naturalnie. Od podniosłej modlitwy poeta prze­

chodzi tu do tęsknoty za krajem, potem rozwija na­

turalną, pełną wdzięku opisowość, potrącając o ży­

wsze i gorętsze uczucia. N a stu czterdziestu wier­

szach można tu doskonale wyłożyć i pokazać na przykładzie różnicę rozmaitych tonów mówienia, przejść skalę uczuć od podniosłej modlitwy do mło­

docianej wesołości, można wskazać zasady podziału całości na zasadnicze części i ustępy, zachowywania przestanków i pauz mniejszych, prawidła podziału i łączenia zdań głosem , mówienia zdań wtrąconych, obrazowania, zmian kolorytu intonacyi głosu i roz­

maitego tempa dykcyi. Praw ie wszystkie głów ne pra­

widła dykcyi można w tym ustępie illustrować przy­

kładami, ucząc jednocześnie harmonii, spokoju i cią­

głości.

W szeregu stopniowanych przykładów idzie następnie w mojej praktyce nauczycielskiej początek księgi III, opisanie ogrodu i Zosi, spotkanie z h ra ­ bią, — albowiem uczyć na nich można równego i m a­

lowniczego prowadzenia dykcyi, m isternego rzeźbie­

nia szczegółów, opisowego wdzięku, a przy końcu naw et wskazywać zasadę charakterystyki figur dzia­

łających. Zaznaczam dalej opis poloneza i pląsów Zosi. Ostatnie wym agają dykcyi pełnej, równej, płynnej, szerokiej i oddania rodzimej zamaszystości.

Początek księgi IV, z poetycznym zwrotem do lasów i puszcz litewskich uczy deklam atora szerokiego stylu, zmusza go do utrzym ania powagi uroczystej, do obra­

zowania pełnego jędrności i spokoju. F ragm ent ten pod względem technicznym nadaje się doskonale do

wypróbowania i wyrównania głosów męzkich niż­

szych, barytonow ych lub basowych. W iem z p ra­

ktyki, że przestudyowanie porządne tych kilku fra­

gm entów na początku nauki przynosi wielkie korzyści dla uczniów, dla tego stanowdć one powinny począ­

tek kursu dla wszystkich uczniów, bez względu na charakter głosu i warunki przyrodzone.

Dopiero po. tych wstępnych lekcyach wybie­

ram dla uczniów fragm enty poetyczne lub prozai­

czne, odpowiednie ich indywidualności. W ażne zna­

czenie pedagogiczne mają »Bajki i Powiastki«, w któ­

rych nauczyciel może objaśnić zasadę artystycznego traktow ania tego rodzaju, uw ydatnienia allegoryi i myśli przewodniej, akcentowania naturalnego ironii i dowcipu. W szystkie prawie bajki stanowńą dosko­

nały m ateryal pedagogiczny, a niektóre z nich jak

»Pies i wilk«, »Koza, kózka i wilk«, oraz powiastka

»Strzyżono i golono« z powmdu głębszej ironii, bo­

gactw a treści i komizmu stanow ią wMzięczny popis dla deklam atora - w irtuoza, który potrafi wydobyć i wyrzeźbić wszystkie inteneye poety.

Oprócz tego pedagogiczne znaczenie mają ustę­

py »Grażyny« i »Powieść W ajdeloty«, albowiem na nich można uczniów wprawiać do szerokiej płynnej dykcyi, przyzwyczajać do spokojnego jej prowadze­

nia w tonach średnich. Na »Powieści W ajdeloty«

dobrze jest wyłożyć zasady oddawania białego wier­

sza w sposób naturalny i rytm iczny zarazem. »A 1 - puhara« zaś może posłużyć do scharakteryzow ania stylu romantycznej ballady i wydobycia z niej ży­

wiołu dramatycznego.

Dla deklam atora koncertow ego, dla wirtuoza dykcyi, utwory Mickiewicza przedstawiają nieprze­

braną kopalnię, bogactw o odcieni i motywów zdu­

miewające. Popisy deklamacyjne z natury swojej ' wym agają utworów jasnych, wyrazistych, których treść bogata i skupiona narzucałaby się silnie um y­

słom słuchaczy. W ram ach kilkom inutowego popisu deklam ator nie zrobi wrażenia przez subtelną serca dyssekcyę, albo cieniowaniem szczegółów. Musi on żywo zagrać na wyobraźni słuchacza, poruszyć go do głębi albo serdecznie rozmarzyć.

W »Balladach i romansach« znajdzie wdzięczną pod względem hum orystycznym »Panią Tw ardow ­ ską« albo też bogate w treść dram atyczną »Czaty«, w których można przeprowadzić zajmujący kontrast pomiędzy nam iętną skargą kochanka a tłum ioną wście­

kłością wojewody. Te jednak ballady łącznie z »Trze­

ma budrysami« tak się zrosły z cudną illustracyą muzyczną Moniuszki, że deklam ator ustąpić je po­

winien śpiewakowi.

W »Sonetach« erotycznych oddać można całą gam m ę uczuć miłosnych, to rzewnych i głębokich, to sm utnych i zmysłowych, które pozwalają grać na sercach słuchaczy. Sonety: II (do Laury), III, IV, V, V I i V II (wydanie warszawskie z r. 1888, T. I, str. 92—95) stanowić m ogą jeden cykl miłości liry­

cznej, idealnej, przepojonej rzewnością i tęsknotą.

Sonety X IV , XV, X V I, X V II, X V III, X I X i X X II połączyć można w drugi cykl, niezmiernie wdzię­

czny dla deklamatora, który tu może wykazać wzrost, falowanie namiętności, połączyć poezyę z realizmem, a skończyć zgrzytliwym rozdźw iękiem , w k tó ­ rym konają zwykle m iłostki, poczęte z szału krw i i nerwów.

7, pomiędzy sonetów krym skich »Cisza m or­

ska«, »Żegluga«, »Burza«, »W idok g ó r« —■ m ogą wyjść

(9)

Ś W I A T 335 zajmująco, reszta pomimo opisowych arcypowabów

najlepiej się wydaje w cichem czytaniu, gdy obrazy górskie owiane obłokami marzeń poety, odbijają się w um yśle jak czarodziejskie' fantasmagorye.

Pomijając parę wdzięcznych utworów egoty- cznych i lirycznych, potęźnem zadaniem dla dekla- m atora jest »Oda do młodości«, jedna z tych poezyj, które napraw dę podważają »z posad bryły świata«

i puszczają w ruch tłum y duchów człowieczych. K to niema potęgi głosu, męzkiej siły i poetycznego po­

lotu, dla tego ta »oda nad odami« będzie tern samem, czem dla pigmejczyków była maczuga Heraklesa.

W IV-ej części »Dziadów« deklam ator znaleść może znowu bogate źródło poezyi erotycznej: cier­

pienia, zachwyty, bóle i rozpacze Gustawa — w nauce żywego słowa potęgują swoją treść poetyczną. Cała ta część jest wielkim monologiem w stylu idealno- romantycznym. Poeta rozprowadził w nim szeroko dzieje cierpień i rozstroju duszy, w której miłość do­

szła do swego zenitu, ujarzmiła jednostronnie całą treść wewnętrzną człowieka. Pomimo fantastyczno- ści pojedyńcze ustępy tak pełne są prawdy, w yra­

żonej z głębin duszy, tak cudowne w swej sile szcze­

rości, źe oddane z gorącem uczuciem m ogą i po­

winny sprawiać wstrząsające wrażenie. W innej części tegoż poematu słynna »Improwizacya«, uważana jako jeden ze szczytnych punktów poezyi nowożytnej, stanowi ustęp wspaniały, niestety tak często paro- dyowany przez wrzących ale przesadnych dekla- matorów. Ten genialny ustęp i wyżej cytowany fra­

gm ent Słowackiego, rozpoczynający się od dumań nad grobem Atrydów, oraz pełen marsowego gwaru

»Tyrteusz« Anczyca, stanowią trzy szczytowe punkta dla sztuki deklamatorskiej w rodzaju podniosłym, energicznym. Oprócz zapału trzeba tu potęgi głosu oraz techniki wysokiej, ażeby źywem słowem wywo­

łać wrażenie odpowiednie nastrojowi dzieła.

»Konrad W allenrod« ze swą bajrońską, posę­

pną goryczą, ze swym stylem epicznym, mało do­

starcza m ateryalu. Oprócz »Alpuhary« koniec poe­

matu szeroki i wspaniały daje wątek dla tragicznego deklamatora.

Niezmiernie wdzięcznym jest »Farys«, dający tak ogromne pole do malowniczości słowa, artysty­

cznego stopniowania, rozwinięcia całej szerokości głosu, do fantazyowania w rodzaju wschodnim. »Pary­

sem« Mickiewicza można olśnić wyobraźnię; »Pary­

sem wieszczem« Balińskiego można zagrać na ser­

cach słuchaczów. Ten ostatni poemat na estradzie koncertowej jest popularniejszy, ale czyż można po­

równać te samolubne tyrady i biadania wieszcza-poe­

ty, drażliwego na hołdy i nagrodę społeczną — z tą wspaniałą kasydą, w której Mickiewicz apoteozuje czynną energię, niepowstrzymany polot męskiej po­

tęgi. Pod względem szerokości dykcyi, zwłaszcza koniec poematu, jest bardzo ciekawy i wdzięczny dla mówcy.

»Pan Tadeusz« jest tak ogrom ną i bogatą ko­

palnią opisowości, dram atyzm u, charakterystyki lu­

dzi i epoki, źe można z niego czerpać pełnemi rę ­ kami. W księdze IV-tej m am y tu wspaniały ustęp o drzewach litew skich, a zwłaszcza »polowanie na niedźwiedzia«, odmalowane prosto, z w ielką siłą, dosadnością charakterystyki, uroczystą i poetyczną powagą. Można tu przejść olbrzymią skalę, począ­

wszy od ciszy i skupienia na początku łowów, aż do wrzawy i grozy dramatycznej, a skończyć melo- dyjnem obrazowaniem gry na rogu, ginącej w ciszy puszcz dziewiczych.

W rodzaju dramatycznym wspaniałą jest spo­

wiedź R obaka (ks. X), arcytrudna, w ym agająca wiel­

kiej naturalności, skupienia uczucia, wreszcie, dosko­

nale przeprowadzonego stopniowania gasnącej mowy człowieka, który przed śmiercią robi ciężki obrachu­

nek żywota. W reszcie w ostatniej księdze »Koncert nad koncertami« może znowu w mistrzowskich ustach być arcydziełem. Obok wspaniałej opisowości uczu­

cie głębokie, a szczytne, przelewa się tu przez czarę poezyi. Królikowski robił z tego ustępu rzecz poryw a­

jącą, a w owej chwili, gdy »pęka ze świstem struna złowroga« przejmował dreszczem przerażenia. A ileż w »Panu Tadeuszu« scen potężnych lub malowni­

czych, charakterystycznych, albo pełnych subtelnego powabu. Spotkanie Tadeusza z Zosią (księga 1 ), spo­

tkanie hrabiego z Zosią (księga III), rozmowa h ra ­ biego i Tadeusza o powabach przyrody (ks. III), powieść o Dowejce i Domejce (ks. IV), kłótnie w zamku (ks. V), ustępy z rady w zaścianku (księga VII), opisanie zajazdu (ks. VIII), wspaniałe sceny bi­

tw y (ks. IX) i polonez końcowy (ks. X II) — wszystko to są urocze ustępy pełne bogatej treści, barw i od­

cieni, które w pięknem wykonaniu mogą zachwycić słuchaczy.

W ogóle poezye Mickiewicza są krynicą wie­

cznie żywej, odmładzającej wody, więc artysta wy­

konawczy czerpać z nich obficie może treść żywo­

tną, pełną rozmaitości i wdzięku w artystycznem od­

tworzeniu. Słowami poezyi Mickiewicza można prze­

mówić zarówno do umysłów głębszych i wybranych, jak i do szerokiej rzeszy; można znaleść w nich nie­

wyczerpane skarby męskiej siły, można grać na sercach i wyobraźni słuchacza, zdolnego do odczu­

wania powrabów wielkiej w swej prostocie poezyi.

U tw ory Mickiewicza wym agają nie zewnętrznego wir- tuozowstwa, ale tej siły lub piękności, która się po­

czyna z głębin praw dy i przenika w głębiny duszy słuchacza.

J

ó z e f

K

o t a r b i ń s k i

.

(10)

U R O C Z Y S T O S e P O G R Z E B O W A i | D A M , A M i c K i E W I C Z A

w h o N T H O R C N C Y ,/<

i F iV t V 'J

« K i

K iedy się wieść rozeszła i ustaliła o przeniesieniu nk-W a- wel zwłok naszego wieszcza, ocknęła się z powszedniej drzemki kolonia polska, w Paryżu zamieszkała, i gdzieniegdzie kiełko­

wać poczęła inicyatyw a uroczystego obchodu. Ten i ów nosić się począł z projektem , aż zwołano nareszcie wiec powszechny do sali Tow arzystw a Geograficznego, aby ułożyć plan uczczenia godnie pamięci Mickiewicza, oraz przyjęcia odpowiedniego de­

legatów sejmu galicyjskiego. Na tym wiecu wprawdzie nic nie uradzono, ale w ybraną została kom isya, która zająć się miała spraw ą — wedle sił i możności. W skład tej komisyi

^róźne żywioły, z wyjątkiem literackich. Niewiele tu wprawdzie mieszka przedstawicieli poezyi i literatury, jednakże, poszukawszy, znalazłoby się nieza­

wodnie kogoś, a naw et parę osób, któreby polskiemu wieszczowi braterski czy

■synowski hołd złożyć potrafiły, oraz komisyi dodały pomysłów, którem i — jak . wiadomo — literaci hojniej rozporządzają niż inne stany, aczkolwiek na powa- T ^bżąhie zasługujące. A le już sam Mickiewicz niegdyś zaznaczył w listach, jakiem J-tó okiem tutejsza kolonia patrzy na poetów i literatów - • przeto, inne stany m iały w komisyi aż po kilku przedstawicieli, gdy piśmiennictwo ani jednego.

A rtystów za to do komisyi wybrano trzech, a to z wielką pociechą kolonii, która spodziewała się, iż strona dekoracyjna uroczystości odznaczać się będzie niezawodnym blaskiem. Zapewne jednak brak czasu, a może też i inne prze­

szkody sprawiły, iż ową stronę dekoracyjną całkiem zaniedbano. W ytw orzyła się ona sama już dopiero w tłumie, który zwartym szeregiem stanął przy tru ­ mnie wieszcza, piersiami własnemi i ramieniem przy ramieniu okolił drogie szczątki, spoczywające na ubogich, nagich, cm entarnych noszach czy tragach.

P okryły też tę trum nę (dla której nikt nie pom yślał o całunie ze swojskim zna­

kiem , jaki tak łacno wyhaftować by ły w stanie ręce tutejszych Polek) wieńce liczne i piękne: od emigracyi, od Tow arzystw a H istoryczno-Literackiego, od Zjednoczenia młodzieży, od Polek zamieszkałych w Paryżu itd. itd. Przy zwłokach, choć trybunę zastąpił pożyczony stołek drew niany, w ygło­

szone zostały m owy bardzo piękne, których wrażenie odbiło się w sercach słuchaczy echem bratnich uczuć, wspomnień i nadziei.

Pierwszy R enan głos zabrał, ze łzami w oczach mówiąc:

»Panowie! Dziękuję W am w imieniu Collage de France za to, że pozwoliliście nam przyłączyć się

do waszej uroczystości, podjętej w szlachetnym zamiarze oddania ojczyźnie szczątków wielkiego człowieka,

(11)

E D W A R D L O E V Y .

N a b o ż e ń s t w o p r z y t r u m n i e A D A M A M I C K I E W I C Z A w k o ś c i e l e w M o n t m o r e n c y .

llaSÄ iSSÄÄÄ

Ś W I A T

(12)

którego Polska nam pożyczyła i którego dzisiaj nam odbiera. To słusznie.

E. R E N A N M Ó W IĄ C Y .

»Nasze kollegium, założone w celu bada­

nia natury i wyjaśniania za pomocą języków i literatur wolnego geniuszu ludów, jest niby wspólną areną duchów, gdzie wszyscy się spotykają. Ciała do nas nie należą. Zabierz­

cież więc drogie szczątki, które niegdyś oży­

wiał geniusz. A dam Mickiewicz nie opuszcza nas cały. Pozostanie z nami jego umysł, jego pamięć. Nasze stare sale zachowają oddalone echo jego głosu. K ilku żyjących jeszcze z tej epoki bohaterskiej może nam powiedzieć ile upojenia, ile uroku, ile czarującej potęgi mia­

ło jego słowo. Splecione w sławnej trójcy z dwoma innemi imionami, które są nam drogie, z imieniem Micheleta i Quineta, imię Mickiewicza stało się dla nas symbolem, nie- rozdzielną częścią naszej dawnej chwały i n a­

szych dawnych radości.

»To dla tego, że wasz sławny rodak, pa­

nowie, posiadał pierwszorzędną zaletę, za po­

mocą której panuje się nad swą epoką, po­

siadał tę szczerość, to bezinteresowne unie­

sienie, które sprawia, że nie czynimy, nie mó­

wimy i nie piszemy tego, czego chcemy oso­

biście, lecz powtarzam y tylko za głosem ge­

niuszu, który m a niby po za nami swą egzy- stencyę. Geniusz ten to prawie zawsze duch

epoki, ten wiecznie chory, który chce, by opatrywano jego rany, by silnem, dzwięcznem słowem kojono jego gorączkę. Ten geniusz to także rasa, wewmętrzny głos przodków i krwi. Mickiewicz posiadał te dwa wiel­

kie źródła natchnienia. Pani Sand od pierwszej chwili zrozumiała geniusz Mickiewicza, bo spostrzegła w y­

raźnie, że serce to odczuwało wszystkie nasze rany, że wszystkie nasze wstrząśnienia przyśpieszały jego bicie. Chwała naszego wieku na tern polega, że chciał urzeczywistnić niemoźebne, rozwiązać nierozwikłane.

Chwała mu za to! Ludzie czynu, którzyby chcieli urzeczywistnić bezmiar tego programu, wszyscy okażą się bezsilnymi; ludzie chłodnego rozsądku dojdą ty l­

ko do sprzeczności. Poeta zaś, poeta, który nie wątpi, który po każdej klęsce z nowym zapałem i z nową siłą bierze się do dzieła, nie zbłądzi nigdy. Takim był Mickiewicz. Miał on w sobie źródło wdecznego odradzania się. Doznał największych udręczeń, ale nigdy nie rozpaczał. Jego niezmącona wńara w przy­

szłość pochodziła z pewnego rodzaju głębokiego in­

stynktu, z czegoś, co jest w nas i co przemawia do nas silniej od smutnej rzeczywistości: to duch prze­

szłości, zespolenie się z tem, co nie umiera. Ludzie dzie silni i potężni są ci właśnie, w których wciela się w ten sposób sumienie powszechne; spełniają oni swe ludzkie przeznaczenie tak, jak pracuje mrówka, jak pszczoła miód zbiera.

»W yszedłszy z tego ludu rasy aryjskiej, naj­

bardziej konserw atyw nego w przechowywaniu pier­

wotnych obyczajów kultury pogańskiej; wyszedłszy z plemienia litewskiego, które sw ą m ową, pogodą swego umysłu i poważną ety k ą najlepiej reprezen­

tuje naszych poczciwych i poważnych przodków, — Mickiewicz połączony był z dawnemi wiekami w ę­

złami tajemniczego obcowania, które czyniło go wie­

szczem przeszłości. W ierzył w swe plemię; wierzył przedewszystkem w boskiego ducha, ożywiającego wszystko, co tchnie życiem i przez chm ury widział świetną przyszłość, kiedy ludzkość ukoi swe cierpie-

S A R K O F A G I K N IA Z IE W IC Z A

i

N IE M C E W IC Z A

w kościele w M ontmorency.

(13)

Ś W I A T 339 nia. Ten wielki idelista był wielkim patryotą, ale

przedewszystkiem był on wierzącym. A wiadomo, źe istotnym powo­

dem wiary w nie­

śmiertelność są m ę­

czennicy, to też je ­ go wyobraźnia ja­

snowidząca, na­

tchniona uderzenia­

mi jego serca, wpa­

jała weń przeświad­

czenie, źe nie na darmo ludzkość ty ­ le pracowała, nie napróżno cierpiały ofiary.

»Dlatego to o- świecone społe­

czeństwo francuskie tak chętnie przyjęło ten wielki i szla­

chetny umysł, spo­

krewniło go z tern, co miało najdroż­

szego, zrobiło go, prawie nie pytając go o to, członkiem try u m wiratu za wol­

ność i przeciwko źle zrozumianej re- ligii. K iedy geniusz słowiański zdobył swe miejsce w sze­

regu geniuszów narodowych, jakie bada nauka; kie­

dy postanowiono założyć katedrę języków i literatur słowńańskich, w tedy ludziom, którzy kierowali wów­

czas oświatą Francyi, przyszła myśl śmiała i libe­

ralna — myśl powierzenia tej katedry Mickiewiczowi.

Poeta, człowiek, który odzwierciedla duszę ludu, zna jego legendy, ma wieszcze widzenie jego przeszłości, wydał się odpowiedniejszym do zajęcia tej katedry,

niż erudyt gabine­

towy, pracujący je ­ dynie nad książka­

mi. B yła w tern słu­

szność: zielona łą­

ka kwiecista ma wyższość nad su­

chym zielnikiem, który jest tylko bla­

dem wspomnieniem życia. Pierwsze w y­

kłady Mickiewicza są prawdziwym skarbem oryginal­

nych dat, odnoszą­

cych się do staro­

żytnych dziejów ra ­ sy słowiańskiej, które profesor wy­

kładał niby erudyt, a zarazem odczu­

wał, jako człowiek ludu.

»Obwiniono go, źe wyszedł z zakreślonego pro­

gramu. O! jakże trudno utrzymać się w ograniczo­

nym zakresie, gdy jesteśm y upojeni nieskończonością.

Dumni jesteśmy z niego, z takiego, jakim był ze swemi śmiałemi proroctwam i, z wezbranem swem

K O M I T E T OWI

0 RfcANiZ AOYJWCWO' W PA M ŻV

-

VJUI YE K T E N

p o i ! / v i f C A M

[lim óJ

UCZNIOW IE SZKOŁY BA TIG N O ŁSK IEJ NIOSĄCY W IE N IE C .

G R A B A R Z E T N Ą C Y W K A W A Ł K I T R U M N Ę M IC K IE W IC Z A .

natchnieniem , z szlachetnemi złudzeniami wieszcza;

i chociaż dekret urzędowej nominacyi Mickiewicza został odroczony ze względów politycznych, wpisa­

liśmy jego imię na marmurowe tablice, zawierające nazwiska naszej starszyzny. Miał on zresztą za sobą najlepszy dekret: zapał publiczności.

»Z gościnnej ziemi, w której spoczywał przez 35 lat, przeniesiecie go do waszego Saint-Denis, do tych grobów na W aw elu, gdzie spoczywają wasi królowie. Spocznie tam wasz wieszcz obok Kościu­

szki i Poniatowskiego, jedynych członków tego przy­

tułku zmarłych, którzy nie byli królami. Obok tych, którzy walczyli mieczem, złożycie natchnionego poetę, który znalazł wyraz dla waszego geniuszu, goreją­

cego i silnego, dla waszych wytwornych legend, dla wszystkiego, co was unosi i pociesza, co łzy wyciska i śmiech budzi. Dajecie światu wielką lekcyę naro­

dowego idealizmu, obwieszczacie, źe naród jest istotą duchow ą, źe posiada duszę, która nie da się uja­

rzmić za pomocą środków, ujarzmiających ciało.

»W ielki i sław ny towarzyszu! z królewskiego grobu, jaki zgotowało ci uwielbienie rodaków, wspo­

minaj Francyę. Biedna Francya nie zapomina nigdy, bądź tego pewien. To, co raz pokochała, kocha za­

wsze. Czemu przyklaskiwała w twych słowach, temu przyklaskiwać będzie. K atedrę, którą ci raz ofiaro­

wała, odda ci kiedyś wolniejszą. W ystrzegałeś się wspominać zbyt często z tej katedry o zwycięstwach, ale miałeś słowa z serca płynące, wykładając obo- wńązki zwyciężonych.

»Idź, drogi cieniu, do chwały, którą sobie za­

służyłeś. Powracaj, śród hołdu ludów, na łono tej ojczyzny, którą tak ukochałeś. Nasza ambicya ogra­

nicza się do jednego tylko: pragnęliśmy, by nad

(14)

twym grobem było powiedzianem, źe byłeś jednym z naszych; chcieliśmy, by wiedziano w przyszłej Polsce, źe w chwilach ciężkiej próby była F rancya liberalną, by cię przytulić, by cię czcić i kochać«.

W imieniu Tow arzystw a międzynarodowego lite­

rackiego, którego W ładj^sław Mickiewicz jest człon­

kiem, Francuz, Juliusz Lermina, autor wielu powieści i nowelli, przemówił z zapałem, z uczuciem, mowę swą kończąc okrzykiem, od którego odwykło tera­

źniejsze pokolenie Francuzów. Książe W ładysław Czartoryski postąpił słusznie, po obywatelsku, zabie­

rając głos (chociaż chorobą osłabiony) i przemawia­

jąc po polsku przy trum nie naszego olbrzyma. Mowa W ładysław a hrabiego K oziebrodzkiego, dwojaka, polska na cześć Mickiewicza — francuska na po­

dziękę za gościnność tym, którzy Mickiewicza przy­

jęli i uczcili, ofiarując mu profesorską katedrę w Col­

lege de France, ko­

rzystne wywarła wra­

żenie. Żałować w y­

padło, iż następujący mówca nie cofnął się przed nieśmiertelno­

ścią Mickiewiczow­

skiej sławy i poecie rymami zapragnął hołd złożyć. Gdyby to A s n y k ... gdyby m o­

że Gom ulicki... mniej dziwną w ydałaby się ta odwaga... I piękne byłyby wiersze, dla- ucha słuchaczy miłe, form ą udatne, m yślą podniosłe. Pan W ali- szewski chęci miał pewnie jak najlepsze, ale — niestety! — wca.- le niekunsztownemi rymami związał w je ­ dną całość dość po­

wszednie komunały.

Bardziej interesuj ące- mi były mowy: Li­

m anowskiego, który

Mickiewicza, nie bez dowodów i cytat, stawiał jako krzewiciela idei powszechno - ludzkiej, dem okraty­

cznej ; Boufata, w imieniu zjednoczenia młodzieży zagranicą; Barańskiego, w imieniu redakcyi jednego z pism miejscowych; Bogdanowicza, w imieniu Tow a­

rzystwa Litewskiego. Towarzystwo to ofiarowało Mi­

ckiewiczowi wieniec prawdziwie poetyczny, z gałą­

zek jedliny, ozdobiony portretem wieszcza na blasze miedzianej rytowanym. W imieniu kobiet przemó­

wiła sędziwa i przez wszystkich ceniona, jako nie­

wiasta niezwykłych zalet, pani Nabielakowa, która choć Francuska z rodu, najczystszą polszczyzną »pana Adama«, znanego jej niegdyś osobiście, pozdrowiła.

Na srebrnym rulonie, ofiarowanym przez Polki Mi­

ckiewiczowi, w yryte było dawne niewiast godło: ką- dziel i wrzeciono, po za którem słońce wschodzące rozsiewało promienie, symbolizujące wiedzę, zaś n a ­ pis — co do słowa z Mickiewicza przytoczony — w yra­

żał co następuje: »Towarzyszce mężczyzny, niewia­

ście, braterstw o i obywatelstwo, równe we wszystkiem prawa«.

Niejedno pragnienie, niejedno śmiałe od przy­

szłości żądanie wieszcz już przed laty odczuł i w sło­

wie zawarł; m y zaś, najnowsi, ze skarbów jego spuści­

zny jeno zaczerpnęliśmy, aby nasze teraźniejsze w y­

razić ideały. Taki też tylko poeta żyć będzie w na­

rodzie przez wieki, który sięgnął duchem daleko, wyprzedzając pokolenia współczesne. I dlatego wi­

dzieliśmy przy tej trum nie najsprzeczniejsze żywioły, a każdem u wieszcz był mistrzem, bo duchem nie obcy nikom u...

K iedy po mowach trum nę poniesiono ku k o ­ ściołowi, widok naszego orszaku był i wzruszający i malowniczy. D roga piaszczysta przewija się dłu­

giem pasmem , w zakrętach łagodnych, to wśród ogrodów, to górując nad dolinami, to wspinając się wśród murów, kędy — jakby umyślnie — m nóstwo ró­

żanych gałązek okrytych kwieciem zwiesiło nad g ło ­ wam i naszemi woniejące girlandy. K ażda delegacya niosła wieniec, a ota­

czało ją sympatyczne grono towarzyszy i przyjaciół. Coraz ser­

deczniejszy, coraz rze­

wniejszy nastrój prze­

nikał naszą drużynę...

i garstka pielgrzymów po obcej stąpająca ziemi, a odprowadza­

jąca wielkiego piel­

grzym a, oczami łez pełnemi wiodła w o- koło siebie, po tych wioskach bielejących pod lasem, co swoj­

skie przypom inały krajobrazy, po tem niebie chmurnem i m glistem, bez słone­

cznych blasków, i po tej różnobarwnej rze­

szy, na której ustach brzmiała jedna tylko, obcym niezrozumiała m ow a... T ak szliśmy przez piaski M ontm o­

rency, roniąc łzy, a b y ­ ło nam przecież bardziej błogo w duszy niż zwykle, chociaż tęsknota przepełniała duszę. A kiedy chór pol­

skich dziatek pamiątkowem i pieśniami żegnał trum nę A dam a »polały się łzy czyste, rzęsiste« ... i nie było nikogo coby nie wspomniał, wedle słów poety, »na dzieciństwo sielskie, anielskie«, i »na młodość górną i chmurną«, i »na wiek męzki, wiek klęski«. W ięc nietylko my, ale otaczający nas Francuzi, nie zdając sobie spraw y z wrażenia, płakali i ściskali nas za rę­

ce. I te ra z ... pisząc do was o tem płaczę, i łez tych bym za najweselsze uśmiechy nie zamieniła. W y, ze swojską mową i pieśnią w ciągłem obyciu, może i nie wiecie, czem się one stają dla tych, co je tylko czasem, rzadko, przy uroczystości słyszą, a dla nas one się stają »jak zdrowie«.

Pom iędzy tłumem krążyły szczątki metalowej trum ny Mickiewicza, tej, w której złożony w K o n ­ stantynopolu, spoczywał aż do tej chwili. W ielka to b yła pam iątka i prawdziwe relikwie, o których szkoda, źe wcześniej nie pomyślano. W ierzę, źe mnóstwo rodaków odłam ek podobny tem u — jaki u mnie obok najdroższych pam iątek obecnie spoczywa — radziby

P R Z E D K O Ś C IO Ł E M W M O N T M O R E N C Y .

(15)

_________ Ś W I A T _________

A N T O N I K O Z A K I E W I C Z .

341

Marząc i kończąc pacierz wieczorny pomału U snął ostatni w Litwie woźny trybunału.

P an Tadeusz,

(16)

S Ł A W O M I R O D R Z Y W O L S K I . ^y li otrzym ać. Żal, że k o m ite t org an i­

zacyjny o tem nie pom yślał, że się o to nie postarał, że sw ojem i siłam i i polskie m i ręk am i nie p o łam ał i nie rozdzielił...

ja k opłatka.

Nie chcę kończyć wyrazami goryczy, wspomnę więc jeszcze o dwóch mowach, które przyjęte zostały najszczerszym okla­

skiem: jedną wygłosił Czech od swych ziomków, zamieszkałych w Paryżu, drugą W ęgier, w imieniu tow arzystw a w ęgier­

skiego. Nazdar i E lien niejednokrotnie już łączyły się z okrzykiem trzecim ..., k tó ry ... niechaj i tym razem czuły czy­

telnik w duszy swej dośpiewa.

M

a r y a

S

z e l i g a

.

W Y D O B Y C I E Z W Ł O K

A D A M A M I C K I E W I C Z A

Z T R U M N Y .

W wigilię dnia, który powyżej M a­

ry a Szeliga opisuje, odbyła się pierwsza exhum acya zwłok wielkiego poety, dla sprawdzenia, cży trum na cynkowa, w k tó ­ rej były złożone w Konstantynopolu, zdoła wytrzym ać podróż do K rakowa.

A k t ten odbył się w dniu 27 czerwca w* obecności rodziny wieszcza (W łady­

sław Mickiewicz z żoną i córką młodszą, oraz Józef Mickiewicz), delegatów przy­

byłych z kraju: posła A dam a A snyka i W ładysław a hr. Koziebrodzkiego, pp.

Kosiło wskiego i Laskowicza, z których pierwszy obecnym był przy wkładaniu ciała Mickiewicza do żałobnej skrzyni w Stambule, tudzież Dyonizego Zaleskie­

go, syna B ohdana, panny A nny Biliń­

skiej, znanej artystki-malarki, i p. Stani­

sława K rakow a. W grobie Mickiewi­

czów — znanym czytelnikom naszym z rysunku, jaki podaliśmy w poprzednim zeszycie Św iata — oprócz szczątków autora »Pana Tadeusza« mieściły się je ­ szcze zwłoki żony jego ś. p. Celiny (zmar­

łej 5 m arca 1855 r.), dwóch ich synów:

A leksandra i Jana, trojga wnuków:

A dam a (f 1866 roku) i Celiny (f 1870 roku), dzieci W ładysław a, tudzież Celi­

ny (f i860 r.) córki pani Góreckiej.

Po otworzeniu grobu, zajmującego pięć m etrów kw adratow ych powierzchni i tyleż głębokości, po lew ej. stronie, na samym spodzie spoczywała nieuszko­

dzona trum na syna A leksandra, a na niej mniejsze trum ienki wnuków w zu­

pełnie dobrym stanie. Po prawej stro­

nie ujrzano dużą trum nę żony wieszcza, spróchniałą od wilgoci (która tu się przy­

padkiem dostać musiała), a pod nią do­

piero m etalow ą skrzynię konstantyno­

politańską. P ragnąc się do niej dostać, musiano najprzód przenieść popioły Ce­

liny z Szymanowskich Mickiewiczowej do nowej trumny, poczem w ydobyto

k r y p t a;, o ł t a r z , sch o d y w io d ą c e d o k r y p ty , p o s a d z k a , s a rk o fa g .

z podziemia trum nę poety. Przeniesiono

//EddMEv/Qy;

(17)

Ś W I A T 343

ją na miejsce obszerniejsze pod m ur cmentarza. O ka­

zało się, źe m etal rdza przejadła. W ieko w trumnie było zaklęsłe, przez pół długości pęknięte szparą szeroką na grubość palca. Boki i spód skrzyni — w pewnych odstępach — po­

kryw ały mniejsze i większe dziury. Odbito wieko. Ciała nie było widać. Przykryw ała jego szczątki traw a morska wilgotna i spleśniała, posia­

dająca jednak pewną konsy- stencyę. Po w yjęciu' nader starannem traw y przekonano się, źe balsamowanie nie w y­

dało pożądanego rezultatu.

Z cafym pietyzmem i ostro­

żnością przeniesiono drogie szczątki do nowej trum ny i posypano je świeźem kw ie­

ciem. Następnie zalutowano trum nę i przybito na niej bla­

szany napis, który się znaj­

dował na. dawnej. Poczem spuszczono ją do grobu, aby w. dniu 28 czerwca wyjąć i już w tym stanie przewieść

do Krakowa.

Przy zwłokach Mickiewi­

cza znaleziono tylko mały krucyfiks mosiężny (prawa ręk a Chrystusa złamana) i pie­

niądz. którego w pierwszej chwili, z powodu pleśni nie można było rozpoznać. D o­

piero A rm and Lewy, który — jak wiadomo, był obecnym przy zgonie wieszcza nasze­

go — w yjaśnił, co ten pie­

niądz znaczy i dla czego się przy popiołach znajduje. Na parę dni przed śmiercią poe­

ty, Levy powróciwszy z mia­

sta, gdzie się udał za spra­

wunkami , pokazał Mickiewi­

czowi miedzianą rosyjską ko­

piejkę, którą ten wdział do rę ­ ki i prosił, aby mu ją przy­

jaciel darow ał, przypomniała bowiem wieszczowi lata dzie­

ciństwa na Litwie, kiedy m a­

tk a dawała mu podobne g ro ­ sze na kupno słodyczy. Mo­

netę schował Mickiewicz do kieszeni od kamizelki. Gdy po zgonie ciało jego ubiera­

no, kopiejka wypadła na zie­

mię i z brzękiem potoczyła się po podłodze. A rm and Le­

vy podniósł ją i do trum ny włożył.

K. R

a w i c z

.

P o m i ę d z y P a r y ż e m a K r a k o w e m .

W przejaździe — nieco dłużej niż w innych miejscowościach — zatrzymała się trum na Mickiewi­

cza w Zurychu. Zgromadzili się przy niej na krótko, lecz z mocno bijącemi sercami, liczni rodacy; repre­

zentanci różnych kolonij cudzoziemskich osiadłych w m ieście; Szwajcarowie, pomiędzy którym i dostrze­

żono : prezesa rady zarządzającej związkowej szkoły politechnicznej, rektora uniwersytetu i wielu profeso­

rów zurychskiej wszechnicy. Po odśpiewaniu hymnów żałobnych wygłoszono nad zwłokami wielkiego poety mów dziewięć, a w ich liczbie jedną po francusku,

.-A/ć ,v K-(n c £vn

N a dworcu kolei północnej w W iedniu. — W sali składów zbożowych na dworcu w Krakowie.

(18)

S T A N I S Ł A W F A B I J A Ń S K I .

, \ T : '

j r “i '

P R Z E N IE S IE N IE

z w ł o k

N A K A R A W A N (ulica Warszawska).

jednę po niemiecku, jedne po włosku, jednę po ro­

syjsku i jednę po bułgarsku.

Streszczamy tu w części, a w części cytujem y przemówienie p. Droza, wypowiedziane w imieniu Szwajcarów. Powołuje się w niem mówca na słowa Mickiewicza i sądzi wraz z naszym wieszczem, źe wszystko należy odpłacić czy to odwzajemnieniem prace, czy uczuciem wdzięczności, czy choćby łzą tylko. Czuje się on szczęśliwym, źe może kilku sło­

wami uwielbienia wypłacić się teraz za potężne i głębo­

kie wzruszenie, jakiego doznał niegdyś, czytając dzieła Adam a. Zapoznając się z utworam i autora »Dziadów«

i »K onrada W allenroda« nauczył się czcić Mickie­

wicza, jako jednego z największych poetów wszyst­

kich epok. Uważa go też za gwiazdę pierwszorzę­

dnej wielkości na firmamencie poezyi europejskiej.

Zresztą George Sand stawiała już poetę polskiego obok Goethego i Byrona, porównywając jego »Dzia­

dy« z »Faustem« i »Manfredem«, a niekiedy nawet śmiałym skargom i wzniosłym zaklęciom Mickiewicza przyznawała palmę pierwszeństwa. Jeśli Mickiewicz nie cieszy się tak rozgłośną sław ą jak Goethe i By­

ron, to tylko dla tego, że języki słowiańskie są mniej rozpowszechnione od niemieckiego i angielskiego.

»Ale niewątpliwie panowie — zawołał mówca z za­

pałem — jeśli kiedyś ta wielka rasa s ło w ia ń s k ą

którą przyszłość chowa w odwodzie, jako tajemniczą i wspaniałą niespodziankę, zdoła się uorganizować w federacyę ludów zjednoczonych i swobodnych, Mickiewicz będzie p a r excellence jej poetą, i imie jego rozbrzmieje w świecie całym, jako imie najw ięk­

szego poety Słowiańszczyzny«. Po tym zwrocie p.

Droz powitał drogie popioły w charakterze Szwaj­

cara. Mickiewicz znalazł na czas pewien drugą oj­

czyznę nad brzegami Lemanu. Należy on zatem i do Szwajcaryi, zwłaszcza, że um arł jako honorowy pro­

fesor akademii w Lozannie. Kilku frazesami kraso- mówczemi, pełnemi ognia, zakończył wreszcie mówca swoje ciepłe słowa.

W przejeidzie przez W iedeń, w agon ze zwło­

kami wieszcza zatrzymał się na krótko, w nocy na stacyi kolei północnej, grom adka zatem tylko nie­

liczna współziomków m ogła oddać im cześć na­

leżną. Stowarzyszenia złożyły wieńce, które połączyły się tu z wieńcami paryskiem i, a Tadeusz R yb- kowski, znany zaszczytnie malarz, przyozdobił wóz żałobny festonami z dębowej zieleni. Chwilę tę za­

znacza w Śmiecie ry su n e k , w którym utalento­

w any artysta połączył m oment powyższy z obrazem wnętrza sali składów zbożowych w K rakow ie (przy dworcu kolei żelaznej, w których trum na Mickiewi- ę?Ja spoczywała pracz noc z d. 3 na 4 lipca.

L

e o n

K

r z y ż o g ó r s k i

.

(19)

M I C H A Ł P O C I E C H A .

O R S Z A K P O G R Z E B O W Y P O D Z A M K I E M .

Ś W I A T

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dzień cały nie miał się zatrzeć w jej pamięci. Do tego rodzaju ciosów nie była jeszcze przyzwyczajona. Szukała dla niego uniewinnienia i powtarzała w myśli:

FTrabia to w ypersw adow ał Feliksow i, żc jedynym sposobem, ab y życie sobie znośnem uczynić, jest kosztow anie w szystkiego, co ludzie za rozkosz uw ażać

Brzeg przeciwległy, stromy, skalisty, pogrążony był już cały w tajemniczym cieniu, z którego tylko w ysuw ała się samym szczytem ku blaskom jedna skała,

Czasem jednak przychodziło jej na myśl czy braciszek nie zanadto przerzucił się w drugą ostateczność, znała bowiem jego naturę lubującą się we wszelkich

Koni, sani, drogi, Smereczynki śladu nie było; jak daleko oko sięgnęło, w zapadającym zmroku, bieliły się tylko pofałdowane płachty śniegu, który zasypał

I nie spotkali się więcej w ży ciu... Rzeczą jest metody zna- leść nić A ryadny do każdego labiryntu. Opisując nie trzeba rozwodzić się nad każdą odrobiną

Społeczeństwo, które żyło własnem życiem, posiadało własną wysoką kulturę, którego praca duchowa miała swoje błyski i wielkie epoki, tylko przy powolnem

Zdziwiłby się jednak bardzo, gdyby mu kto powiedział, że »tym jednym« on właśnie być pragnie; bo mężczyzna w tedy kokieteryę przebaczy, kiedy czuje, że