• Nie Znaleziono Wyników

Rola : tygodnik obrazkowy niepolityczny ku pouczeniu i rozrywce. 1913, nr 50

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola : tygodnik obrazkowy niepolityczny ku pouczeniu i rozrywce. 1913, nr 50"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

TYGODNIK OBRAZKOWY NIEPOLITYCZNY KU POUCZENIU I ROZRYWCE.

P r z e d p ła t a : Rocznie w Austryi 4/50 kor., półrocznie z '4 0 k o r.; — do Niemiec 5 m arek; — do Francyi 7 franków ; — do Ameryki 2 dolary. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. — Numer pojedynczy 10 h alerzy; do nabycia w księgarniach 1 na większych dworcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i A d m inistracyi: Kraków, ulica Św. T o­

m a s z a L . 3 2 . Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odzin y redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. 5 0.

Wracają Saksy.

ałe lato i spokojną jesień napełniało w iej­

skie ustronie życie ciche i spokojne, zale­

dwie czasem zamącone na chwilę nadzwy czajnem zdarzeniem tu i ówdzie i znów toczyło się dalej sw oją koleją.

Nareszcie zbliżył się czas powrotu wędrownych obieżysasów, którzy ciągną jak te grom ady ptaków przelotnych, a za nimi, jak niezatarte piętno w ciska się do wsi zepsucie, jak iś rozdźwięk, który przy­

gnębiające wrażenie spraw ia na cichych i spokojnych mieszkańcach z pod słom ianej strzechy.

I ciągną grom adami na zimowe leże do rodzin­

nych chat, do ojców i matek, ab y przezimować k o ­ sztem krw aw ej pracy sw ych żyw icieli, a przezimo­

w awszy, znów pociągną hen ku północy, b y niedo- zwolić zbankrutować tamtejszej ekonomii.

Nie dość, że w ysługu ją się za lichem w ynagro- dzi-niem wrogom naszym, ale ściągają nam na naszą ziemię, do naszych cichych wsi zepsucie i zakłócenie spokoju.

Zaczynają się wieczoram i pijatyki, a .w ślad za tern bójki, bo W ojtkow i lub B artkow i przebranemu na czarno, pokręciło się w głow ie, sam nie wie czem je st; nikt mu nie śmie nic powiedzieć, bo zaraz p ię­

ści i kije w robocie, a niekiedy naw et to i do noża sięga.

Grosz zapracowany, jeżeli go przyw iózł z sobą, pójdzie na marne, albo utonie w gorzałce, a nato­

miast ukaże się blade widmo nędzy. A nędzy tej nie potrafi zażegnać ponowny wymarsz z wiosną na tu łączkę, ale praca uczciwa a z Bogiem .

Je s t wielu takich po naszych w ioskach, którzy już nieraz zaglądali w oczy nędzy, ale uczciwą prącą i bogobojnem życiem wszystko przezw yciężyli, w io­

dą życie spokojne, a za żadne skarby nie w yruszy­

lib y z obieżysasam i na zarobek.

Ci ludzie z ubolewaniem i współczuciem spo­

gląd ają na w racających rodaków, że ci nie rozumieją jeszcze, jak się trzeba zabrać do pracy nad sobą, aby nie tułać się po świecie.

Jeżeli już koniecznie nędza w ygan ia człowieka z chaty za zarobkiem, to są miejsca, gdzie zarobek lepszy i naszą godność narodową uszanować umieją.

A już obowiązkiem każdego praw ego P olaka jest, czuwać nad czystością sw ego języka ojczystego i nad cnotliwem życiem. J a k trucizna zabija szybko o rga­

nizm ludzki, tak rozpusta niszczy pokolenia, ja k jak a zaraźliwa choroba, która rozszerza się nieraz za­

straszająco.

Ja k będziemy w ygląd ać w przyszłości, jeżeli to złe nie przeminie, ale jeszcze szerzyć się będzie da­

lej ? Ja k będziem y w yglądać w przyszłości, jeżeli ty ­ siące jednostek co roku naraża się na zepsucie moralne?

A b y temu zaradzić, należy garnąć się do ośw ia­

ty, garnąć się do czytania. Mamy, dzięki B o gu , po wsiach czytelnie, K ó łk a rolnicze, tam niechaj sp ę ­ dzają wieczory zwłaszcza w niedziele ci, co szukają ulgi w kieliszku. Obróć część tego grosza co masz przepić na pożyteczną książkę, gazetkę, a w wolnej chwili pokrzepisz sw ojego ducha i nabierzesz ocnoty do pracy.

Ci zwłaszcza, którzy w racają na zimę z Prus, gdzie całe lato zapewne nie czytali ani książki, ani gazety, ani nie słyszeli kazania z am bony, ci nie­

chaj garną się teraz do czytania, bo o książki i g a ­ zety teraz wcale nie trudno, a przez to choć w czę­

ści napraw ią błąd .przez siebie popełniony. Niechaj uczęszczają pilnie do kościoła na nauki, słuchając pilnie słowa Bożego, potem do czytelni, niech om i­

ja ją karczm y ja k miejsca zarazy, a los ich z pew no­

ścią znośniejszym się stanie, oddalą tem samem blade widmo nędzy od siebie i dojdą tą drogą do przekonania, »że wszędzie dobrze, a w domu n ajlepiej*.

JózeJ jfartnuia.

(2)

J j s d j e z i o r e m f o p ł e m .

(P o w ie ś ć z p rze d h isto ryczn ych cz a só w ).

17. Opowiadanie Sędziwoja.

P o tej nocy tak okropnej i straszliwej, nadszedł smutny i pochm urny poranek, k tó ry jeszcze raz z od­

chodzącą zimą przysyp ał ziemię zimnym szronem i jeszcze raz przeraził ledwo zeszłe rośliny wiosenne mroźnym wiatrem. Ponuro o d bijały się nabrzmiałe w ody jeziora o brzegi, ja k b y niespokojne z tej ofia­

ry, którą w jeg o wnętrzach zatopiono, a ciemna n ie­

przerw ana chmura zak ryw ała słońce.

W chacie cnotliw ego Piasta siedział M iłosław , syn w ojew ody R ów nin, blisko o gn isk a, wlepione mając nieczułe i osłupiałe oczy w płomień komina.

Je g o oblicze nie b yło tak, jak dawniej, ożywione świeżym i młodocianym rumieńcem, lecz śmiertelna bladość całą twarz jego pokryła, a z piersi, żalem ściśnionych, nie częste wprawdzie westchnienia, lecz głęb ok ie w ydaw ał. Na boku, obok łoża zranionego Piasta, stała R zepich a w zmartwionej i udręczonej postaw ie, z milczeniem dopom agając podstarzałej matce, która z czułością opatryw ała rany z sił opa­

dłego syna, a pogrążona w myślach, usiłow ała w strzy­

m yw ać sw e łzy i płacze, ab y nie przebudzić śpiące­

go, k tó ry spoczynku potrzebował. Często oglądając się na drzwi, przysłuchiw ała się, czy kto nie nadej­

dzie, lecz nic usłyszeć nie mogła, jak tylko kiedy niekiedy lekki brzęk kos i orężów, z któremi zgro­

madzeni przyjacielscy rolnicy straż odpraw iali przed chatą Piasta. Naprzeciwko M iłosław a siedział stary Sędziw ój na niskim zydlu z założonemi rękami, ukoń­

czywszy w łaśnie opowiadanie widzianego w zamku zdarzenia, a znużony równie wiekiem jak i niewcza- sem, spuścił głow ę na piersi, i oczy jeg o spoił sen mimowolny.

Nic już więcej nie b yło utajonego tym nieszczę­

śliw ym , co się ubiegłej nocy w zamku królew skim stało, i sieroty Lecha w idziały się opuszczone od ca­

łego świata. Jedn ak należy opowiedzieć w po rządku to, czego się dowiedzieli od m ówiącego bez związku starego Sędziwoja, k tóry często przeryw ał opowiadanie swoje.

Św ięto Dziedzilii już się ukończyło i uczta p rzygo ­ towana b yła na zamku królew skim . Z zachmurzonem i posępnem czołem weszli zgromadzeni wojewodowie z sw ym i synam i do rzęsisto oświetlonej sali, kupiąc się do poufałej i tajemnej rozmowy, g d y tymczasem dworzanie królew scy przechadzali się tu i owdzie, odbyw ając służbę dzienną; lecz zdawało się, że nikt nie śm iał przerwać tej smutnej ciszy, którą poró­

wnać b y można do ow ego uspokojenia powietrza, nim burza nastąpi. W tenczas to wojewoda Leszek, bardziej nad innych stroskan y, stanął zam yślony w jednem oknie, do którego przyłączył się W ład y- bój wojewoda Puszczy, M ieczysław starosta nadw i­

ślański i m łody książę Dobrogost.

— J a k to jezioro cicho i spokojnie dźwiga swe w ody po ustałej burzy i D ziewanna *) przeziera się w zwierciadle mokrem — rzek ł wojewoda gnieźnień­

ski do sw ych braci. — J a k te w ody przylegają do murów tego grodu, k tó ry już przez w iele wieków nad niemi panuje. A ch, nie jest to już starożytna siedziba cnotliwych ojców i przodków naszych, gdyż zdrada i m ordy zam ieszkały w domu Lecha.

— S try ju ! zaczekaj tylko moment — odpow ie­

dział D obrogost — a ta hańba, która dziś szpeci te mury, zmazaną będzie, i po wypędzeniu z nich bez­

*) D z ie w a n n a , b o g in i księżyca.

praw ia, zajaśnieją znowu okna tego grodu jasnem światłem , dawna gościnność i cnota z w ygnania sw e­

go pow rócą, i nowo wzniesiony tron spraw ied liw o­

ścią i słusznością się otoczy.

— Czy spodziewasz się doczekać tej chwili Do- brogoście — rzekł Leszek do walecznego m łodzia­

na. — Oby się słow a tw oje spraw dziły, lecz zdaje mi się, ja k g d y b y serce moje przeczuwało jakieś nie­

szczęście, co mi się n igdy przed laty nie zdarzyło.

A ch, podobno wiele jeszcze krw i spiynie w tych p o ­ dwojach, nim siedziba ta z hańby się swojej oczyści.

W łaśnie g d y słow a te kończył, o tw orzyły się nagle drzwi w ielkie podwoi, i król Popiel ukazał się w sali, prowadząc pod rękę G ierdę, małżonkę swoją.

Płaszcz królew ski spadał mu z ramion, podszyty ko- sztownemi futram i, wśród ciemnych i czarnych wło sów błyszczała od złota i drogich kamieni królew ­ ska binda, a w sparty na długiem berle, postępował ku tronowi. Przechodząc obok książąt, którzy ja k b y nieprzełomnym murem w szeregu stanęli i z pogardą spoglądali na niedołężnika, spuścił wzrok swój na ziemię, jednakowoż spostrzedz można b yło w jego tw arzy jakąś tajemną radość, jego krok b y ł m ocniej­

szym, niż kiedykolw iek, a jego postawa śmielsza i dumniejsza. R ów n ież i królow a G ierda ubrana b y ła w drogie szaty i klejnoty, lecz twarz jej cał­

kiem pobladła, a wzrok tak zmieszany i niepewny, ja k g d y b y z ciemności weszła nagle do światła.

W ielu dworzan szło za nimi, jeden jednak z nich niósł jakieś zamknięte naczynie osobliwszego kształ­

tu. Ju ż P o p iel drugi zasiadł na tronie i już królow a G ierda wstąpiła na podnóżek, chcąc zabrać miejsce przy swym małżonku, g d y wtem, z rzędu braci w y ­ stąpiw szy Leszek, najstarszy z pom iędzy wojewodów zaw ołał silnym i donośnym g ło se m :

— N ie tak, G ierdo! małżonko króla sarm ackich Słow ian, nie to miejsce dzisiaj tobie p rzy sto i; przed zgromadzeniem książąt i wojewodów stanąć pow in­

naś w szrankach, ja k należy się tej, która o w ielkie bezprawia jest obwinioną.

Z milczeniem słuchała królow a tej m owy i ze spuszczoną g ło w ą zstąpiła z podnóżków tronu, nie dając po sobie nic m iarkować, ja k ie piekło wrzało w jej nienawistnem sercu. Je d n ak Popiel, spojrza­

wszy zuchwale na śm iałego mówcę, rzekł z n iezw y­

k łą mu o d w agą:

— Czy wiesz o tem, starosto gnieźnieński, iż ta, do której mowę tw oją obracasz, jest królow ą i że król w zgromadzeniu książąt teraz obecny jest jej małżonkiem i obronić ją przeciwko tobie potrafi?

— N ie jak o męża G ierdy, lecz jako pierwszego pom iędzy równym i uważamy cię w tem zgromadze­

niu — odezwał się M ieczysław wojewoda nadw iślań­

ski — i to póty miejsce to zajmować będziesz, aż okażesz się godnym tw ego dostojnego stopnia. Za­

stosuj się więc do starożytnego przodków naszych zwyczaju i uczyń zadosyć temu, czego od ciebie zgro­

madzeni książęta spraw iedliw ie i słusznie w ym agają.

— Niechże więc i tak będzie — odpowiedział Popiel — jednak kara oszczercy trafi tego, który królow ą o w ystępek obwini, bez udowodnienia za- skarżeń i potwierdzenia ich świadkam i. A toli w y mi przypom inacie wojew odow ie zwyczaje starożytne, nie zachowując ich sami. Jeszcze się dzień bogini D zie­

dzilii nie zakończył, w którym sądów rozpoczynać nie wolno, i jeszcze puhary na zakończenie uroczy stości spełnione nie zostały.

— D obrze! więc je spełnim y — odpowiedział Leszek — atoli słońce już zaszło, i my sąd k rw aw y rozpocząć m ożem y!

N a dany znak od P o p ie la , przystąpił jeden z dworzan, który niósł owo miedziane naczynie;

(3)

Nr 50 » R O L A« 787 z głuchym odgłosem odskoczyła z niego pokryw a,

ciecz brunatnoczerwona napełniła podstawione czasze i synowie Lecha spełnili je na czość bogini życia.

Nieprzerwana cisza panowała znowu wśród zg ro ­ madzenia i wszystkich oczy zwrócone b y ły na onie­

m iałą królow ą, stojącą w pośrodku sali ze spuszczo- nemi oczym a i na wojewodę Leszka, na którego tw a­

rzy sędziwej gniew żyw y wypędził rumieniec.

Po chwili m ilczen ia, odezwał się wojewoda R ó w n in :

— Zadosyć się stało zw yczajom , które królu szanujesz, dając nam dzisiaj dowody w uroczystem obchodzeniu święta D ziedzilii; lecz teraz nastąpiła godzina nie uczty, ale sądu o śmierć lub życie, gdyż ja oskarżam cię, Gierdo, córko W endów, w obliczu zgrom adzonych wojewodów, oskarżam cię o bezbo­

żne czarodziejstwo i krw aw e m ordy!

— Przystąp przed szranki — zawołali wspólnie w szyscy w o jew o d o w ie— i oczyść się z tego straszli­

w ego zarzutu, jeżeli zdołasz!

Lecz G ierda stała nieporuszona na jednem miejscu.

— Leszku z Gniezna! — zaw ołał król Popiel — bardzo ważne zaskarżenie przed sąd zaniosłeś; lecz pomnij na to, iż gło w a tw oja niechybnie padnie, skoro zarzutu nie dowiedziesz. Gdzież są ci, którzy- by przeciw królowej św iadczyli?

— W krótce oni staną — odpow iedział Leszek.

— Niebawem się okażą — zawołali wspólnie w szyscy synowie Lecha — a widok ich nawet i cie­

bie zatrw oży!

W szystkich oczy zyró ciły się na drzwi, które jednak bez przerwania zamknięte b y ły , i dosyć d łu ­ g a chwila przeminęła, a milczenie niczem przerwane nie było. Z szyderskim uśmiechem spo gląd ał Popiel z tronu swego na zgromadzonych, książąt oczekują­

cych niecierpliwie na przybycie świadków, królow a zaś Gierda, podobna do m artwego posągu, stała jak g d y b y bez duszy nieporuszona. Lecz w tym momen­

cie żałosna rozpoczęła się scena. Śm iertelna bladość pow lekła nagle oblicze Leszka, mimowolnie spoiły się jego powieki g ło w a ociężała spadła na piersi i nie m ogąc ustać o własnej sile na nogach, padł wstecz na krzesło za nim będące. Rów nież i innych opanowała podobna zm artw iałość: niezdolni utrzy­

mać się przy sile, padał jeden po drugim na ziemię i w niewielu momentach o k ry ły ciała książąt m ar­

murową posadzkę tronowej sali. G d y ostatni z nich upadł, podniosła Gierda wzrok dumny, i widząc w szystkich ja k b y bez czucia leżących, z szyderskim śmiechem w łaściw ym tryum fującej zbrodni nad nie­

winnością, klasnęła trzykrotnie w ręce, a w tym mo­

mencie otw orzyły się ukryte drzwi poza tronem i długi szereg w czarne szaty okrytych mężów trzy m ających w ręku ostre noże, wszedł do sali. Z m il­

czeniem i lekko postępując, zbliżył się każdy z nich do pojedynczo leżącego zatapiając mordercze narzę­

dzie głęboko w sercu, i krew obfitą zbroczyła n a­

gle obszerne podwoje. P o p iel zaś, zerwawszy się z tronu, pobiegł sam do najstarszego sw ego stryja,

i trzykrotnie zatopiwszy swój sztylet w bezbronnych piersiach Leszka, zaw o łał:

— D obra noc ci, królu Sarm atów, teraz moją jest ta korona, którąś mi darow ał!

W tem obrócił wzrok swój na D obrogosta, k tó ­ ry właśnie, jak g d y b y w ciężkim śnie pogrążony, w ił się po ziemi i rzucał około siebie rękam i:

— Czy się jeszcze wijesz, młoda gadzino? — zaw ołał. — P o czek aj! W krótce przestaniesz kłócić się z królam i i zuchwale przegrażać się w ich obliczu!

W krótce też w ytrysn ęła krew z jego piersi dzielny m łodzieniec żyć przestał.

Po tern dokonanem zabójstwie, podnieśli słu ­ żalcy nieszczęścia ciała zam ordowanych i wyrzucili je przez otwarte okna do jeziora, które właśnie jak g d y b y się w zdragało p o k ryć tak szkaradną zbrodnię w sw ych głębinach, wzniosło swe w ody aż pod s a ­ me okna, i w ydaw ało wciąż huk do grzm otu le k ­ kiego po d o bn y: G ierda zaś, porw aw szy za sztylet pod piersią u kryty, w yb ieg ła pędem z sali, a śmierć i zniszczenie poprzedzały kroki tej mściwej i zaja­

dłej jędzy.

Tuż za nią udali się krw aw i m ordercy do k o ­ mnat m ałych dzieci, i w krótce całe pokolenie L e ­ cha legło pod ostrem żelazem ; lecz do pokoju He- lindy udała się sama i nieporuszona błaganiem n ie­

winnego dziecięcia, pochw yciw szy ją za w ło sy i w y ­ w lókłszy z łóżka, zaw ołała wrzaskliwym głosem :

— Ha, trzymam cię w mej mocy, oblubienico M iłosław a! — i uderzając sztyletem w serce, rzekła:

— Idź do kom naty małżeńskiej pod ziemią w y­

kopanej, tym sposobem zaślubiam cię z twoim oblu­

bieńcem !

W tenczas Helinda nie w ydała już najm niejszego głosu, i wkrótce pochłonęły w ody jeziora jej n ie ­ winne ciało. A le właśnie w tejże samej chwili wznio­

s ły się z pieczar podziemnych m ściwe jędze i stra­

szydła piekielne, i przesuwając się ja k m ary po ca­

łym zamku, napełniały śm iertelnych trw o gą i prze­

rażeniem, i ten to b y ł moment, w którym uciekający z grodu żołnierze i dworzanie, przelęknieni tak okro- pnem zjawiskiem , w ybiegli prędko z zamku, gdzie M iłosław na starego natrafił Sędziwoja.

18 . Ż ało bn y poseł.

Jeszcze siedziały w chatce P iasta nad Gopłem wspomniane sieroty, pogrążone w najmocniejszym żalu, g d y usłyszano tentent konia, zbliżającego się cwałem ku folwarkowi. Niebawem otw orzyły się drzwi chaty i w nich ukazał się rycerz uzbrojony, pytając się o gospodarza. W łaśnie chciał mu przed­

staw ić sw ą prośbę, ab y mu, jako dawnemu swojemu przyjacielow i, dozwolił wypocznienia w swym domu, g d y nagle, spojrzawszy na chorego, ujrzał tuż przy łóżku stojącą księżniczkę Rzepichę i odstąpiwszy na krok z zadziwienia, złożył jej, jak o młodej swojej pani, pówinne uszanowanie, ale na tw arzy jego w i­

dać było zmieszanie i smutek. Rzepicha, która w tym momencie poznała w nim jednego z domowników sw ojego ojca w zamkn gnieźnieńskim, rzekła:

— Ach, Seliborze! przybyw asz z Gniezna od m atki mojej, powiedz mi, czy już K n a sła w a odebrała wiadomość o tern okropnem zdarzeniu, które nas i ją trafiło? G dyż sierotami są dzieci Leszka i nic już więcej na świecie nie pozostało, jak tylko jedyna matka moja. Do niej mię odprowadzisz z przyjaciół­

mi moimi, aby przycisnęła opuszczoną R zepichę do sw ego serca i abym się na jej łonie w ypłakać m ogła.

— P a n i! — odpowiedział Selib o r przerywanym głosem — jaż ciebie mam zaprowadzić do Gniezna?

Serce matki, na którem odpocząć chciałaś, już nie bije, i córka Leszka niema już żadnej dziedziny w ob- szernem państwie Sarm atów.

Jeszcze tych słów nie dokończył, g d y dziewica padła zemdlona obok Piasta, a M iłosław i Sędziwój, przestraszeni tą nową okropnością, zerwali się z miejsc swoich, w ydaw szy okrzyk bolesny.

— Czyliż jeszcze o tern nie w iecie? — rzekł da­

lej — więc ja to jestem , k tóry wam tak smutną w ia ­ domość przynoszę i do pełnego kielicha goryczy jeszcze k ilk a kropel dodać muszę. Gdym odjeżdżał z Gniezna, nieszczęśliwe dzieci m ojego Pana, już wtenczas k rw ią zbroczone ciało K n a sła w y leżało na marach, a gdym się zbliżał ku jeziorowi Gopłu, u sły­

(4)

788 » R O L A« Nr 50 szałem od w ielu o tem zdarzeniu morderczem w zam­

ku Kruszw ickim .

M iłosław , m iotany nieznośną żałością i uczucia­

mi zem sty i nienawiści, nie m ogąc znieść zaduchu szczupłej izby, w yszedł w milczeniu z pomieszkania.

R zepicha zaś przyszedłszy do przytomności i widząc, że na całej obszernej ziemi niema już innego schro­

nienia i przytułku, ja k tylko w zagrodzie tego, k tó ­ ry w jej obronie ciężko zraniony został, właśnie ja k g d y b y sierota przymuszona b yła szukać serca ma­

cierzyńskiego, rzuciła się z płaczem w objęcia cno­

tliwej staruszki, w ylew ając łzy obfite nad swą niedolą.

Nad brzegiem jeziora G opła stał M iłosław z za- łożonemi na krzyż rękam i i w p atryw ał się n ieprzy­

tomny w przestrzeń świata, nie znajdując w nim o d ­ tąd żadnej pociechy ani przytułku. W szystko już dla niego w yginęło, cokolw iek drogiem i miłem ser­

cu jeg o b y ło ; nie uważał na to bynajm niej, że p ia ­ n y wzburzonego jeziora całkiem go ob ryzgały, on sobie raczej życzył, ab y w je g o wnętrznościach b ył pochłoniony, gdzie jego ojciec, oblubienica, p rzy ja­

ciele i krewni grób swój znaleźli. W ieńce sław y i m iłości zw iędły już na wieki dla n ie g o ; żarzące tchnienie p iek ła zieloność ich zwarzyło, żaden głos tkliw ej czułości nie przem awiał do jeg o serca, które sobie niczego więcej jak tylko śm ierci życzyło. W tem ujrzał coś na powierzchni wody, co się coraz b a r­

dziej do niego przybliżało i g d y bliżej przystąpił, zobaczył najprzód plecionkę z jasnych włosów, sze­

roko rozpostartych na powierzchni, i gd y bijące się bałw any m iotały w ody daleko aż poza swe brzegi, zoczył nagle u nóg swoich leżące ciało Helindy.

G łośn y krzyk przestrachu w yd o b ył się z jeg o piersi żalem ścieśnionych i rozczulony tym smutnym w id o­

kiem, rzucił się na ciało zamordowanej, w ylew ając łzy gorzkie nad zwłokam i H elindy U słyszany krzyk M iłosław a w chatce, ściągn ął wielu pobliskich sąsia­

dów Piasta, którzy przybyw szy natychm iast do brze gu i zobaczywszy tak smutną scenę, obstąpili te nie szczęśliwe ofiary zemsty, w ylew ając nad niemi łzy boleści i żalu.

W yb lad łe b yło oblicze H elindy i oczy mocno spojone, jednakowoż zdawało się spostrzegać na jej ustach niewinny uśmiech, w łaśnie ja k się uśmiechają niem owlątka, g d y je we śnie duchy niebieskie c a ­ łują. Tuż pod piersią widać było głęb ok ą i otwartą ranę aż do serca zadaną. P rzyb iegła R zepicha na to zjaw isko i rzucając się obok brata na ciało zamor­

dowanej, rzekła wśród łk an ia:

— Niewinna dziewico! także to okropnie z tego św iata zejść m usiałaś! Jed n ak dobroczynne jezioro przyniosło cię do nas na swoim grzbiecie, ab yś nim wejdziesz do łona żiemi, którą wspólną nas w szy­

stkich jest matka, odebrała ostatnie pożegnanie od twej siostry i tw ego oblubieńca.

Na prośbę R zep ich y w ykopali przytomni ro l­

nicy grób, w bliskości jeziora w cieniu krzaków, a młode w iejskie dziewczęta, które się również do tego miejsca zb iegły, podniosły ją z ziemi i na rę­

kach swoich zaniosły do przygotow anego grobu.

G d y już ją przysypyw ano i słońce, rozjaśniło jej gro b o w iec, wtenczas M iło sław , przycisnąwszy do piersi siostrę swoją, która mu jed yn a tylko z pomię­

dzy tylu drogich osób przy życiu została, przystąpił z wieńcem zwiędłym , otrzymanym wczoraj od H e ­ lindy, i w yrzekłszy te sło w a! »aż do zobaczenia:*

odszedł łzami zalany, a przytomni młodzieńcy i dzie­

wczęta, przyśpiewując nad grobem zwyczajne po- grobow e pienia, udali się potem do gaju bogini ży­

cia i miłości, dla uzbierania kw iatków wiosennych i zasadzenia ich na grobie H elindy.

(C ią g dalszy n a s tą p i).

N o w e k s ią ż k i.

J. I. K raszew ski:

Przygody żaka.

N akładem G e ­ bethnera i Sp ó łk i. K ra k ó w 19 13.

Pom imo, że w ielki pow ieściopisarz polski, J . I.

K raszew sk i zmarł jeszcze w r. 1887 i w szystkie jego prace od lat w yszły już drukiem, przecież mało jest takich, którzyby w s z y s t k i e je g o utw ory czytali.

A napisał ich niemało. P o w ieści K raszew skiego mają tę ogromną zaletę, której większości dzisiejszych po­

wieści zupełnie brak, że są tak napisane, iż je zro­

zumie i z przyjem nością przeczyta zarówno człowiek w ykształcony, jak i prostaczek. Do takich pow ieści należą ^Przygod y żaka«. R zecz dzieje się za czasów Zygm unta Augusta. K siążę Sołom erecki dostał się do niewoli tureckiej, zostawiając na R u si żonę i m a­

łeg o synka, Stasia. Na zgubę chłopca czyha stryj, aby zagarnąć jeg o mienie. M atka oddaje chłopca pod opiekę biednych ludzi, aby go uchronić od zguby.

Po różnych przejściach m ały Staś dostaje się do K r a ­ kow a, gdzie, jako żak, zostaje przyjęty do bursy.

Z ły stryj n asyła na niego żyda H ahngolda i dziada L agusa, ab y go w yw ieźli na W ę g ry . Chłopiec ucho­

dzi, odnajduje m atkę i ojca, k tó ry tymczasem po­

w rócił z niewoli. Pow ieść, którą zdobi 10 obrazków, rysow anych przez St. L igonia, czyta się z w ielkiem zajęciem.

Ar. Raw ita Gawroński-. Wilkołaki i wilkołactwo.

D ru k A . Pęczalski i K . M arszałkow ski. W arszaw a 1914. S k ład głów ny w księgarni Gebethnera i Spółki w K rak o w ie.

Celem książeczki jest zapoznanie czytelnika z po • czątkiem w iary w w ilk o łak i t. j. w jak i sposób w y ­ tw orzyła się -wiara u różnych ludów w możność za­

mieniania się człow ieka w w ilka i powracanie po­

nowne do dawnej postaci. A u to r przytacza streszcze­

nie kilku le g e n d , dotyczących om awianego przed­

miotu i dochodzi do przekonania, że w iara w w il­

k ołaki bierze swój początek w filozofii i religii pier­

wszych ludów. Książeczka, oparta na bogatych źró­

dłach, powinna obudzić żywe zainteresowanie.

J a n S zu ścik:

Pańszczorze czyli Wesele śląskie,

obraz sceniczny w 5 aktach. Cieszyn 19 13 . Naktadem autora.

Pańszczorze, to ludek polski, pracujący po dwo­

rach na Ś ląsk u cieszyńskim , który, niby wolny, ale nie mniej zależny od dworu, ja k za czasów pańszczy­

źnianych. W 5 aktach tego obrazu przedstawia au­

tor w wym ownych słow ach dolę i niedolę tego b ie­

dnego ludu. R zecz cała pisana gw arą, jakiej używa lud śląski, żywo odzwierciedla te opłakane stosunki, w jakich lud ten żyje. Spodziew ać się należy, że K ó łk a am atorskie na Śląsku , a także liczni czytel­

nicy pracę p. Szuścika przyjm ą z zadowoleniem, na jakie zasługuje.

B . R o ja :

Jak i gdzie szukać zarobku?

W skazów- w ki dla robotników rolnych sezonowych. N akładem Związku robotników rolnych. K ra k ó w 19 13.

W czasach, kied y tysiące ludzi szuka pracy po­

za granicam i kraju, wielu nie wie, gdzie i jak ma je ­ chać, a w skutek tego dostaje się w ręce rozmaitych wy- skiw aczy z ogrom ną stratą dla siebie. D latego też broszurka p. R o ji przyniesie każdemu z nich nieoce­

nioną przysługę. Ś ą w nich omówione najdrobniej­

sze szczegóły, dotyczące robętników sezonowych, a nadto tabelki, uwidoczniające zamianę obcych mo­

net na krajow e i odwrotnie, cenę jazdy koleją ze wszystkich stacyj kolejow ych G alicyi i B u ko w in y do K r a k o w a , oraz dokładną mapkę kolei g a lic y j­

skich. K ażd y, kto ma zam iar jechać za zarobkiem w świat, powinien zaopatrzyć się poprzednio w k sią ­ żeczkę p. R o ji.

(5)

Dozwólcie dziatkom przyjść do Mnie.

Z tatrzańskich' legend.

T atrzań sk ie tu rn ie ozłociła zorza W ieczorna, szczyty u b rała p u rp u rą Krw aw ą, a cisza zaległa przestw orza;

Jeno w przepaści zdrój szum iał p o n u ro . N a halnej łące błąka się pacholę I zadum ane pilnie patrzy, słucha,

Czy nie zadźwięczy zbłąkanej w rozdole Owieczki dzwonek... nie... cisza w okół głucha...

W te m m iast pobrzęku dzw onka dziwne pienie Usłyszy chłopię z głazów sinych stro n y N ib y to n fletu, słow ika kw ilenie A przejm ujące jak W aw elu dzwony.

P ry sk a złom skalny, przecudna dziewica Z gwiazdą n a skroniach, z harfą w białej dłoni Strojna blaskam i sreb rn y m i księżyca

S krzydlata bieży k u chłopcu po błoni...

I za prawicę ująw szy pacholę

W iedzie je w wnętrze tajemniczej groty;

A ono krzyża znak kładzie na czole I za dziewicą wchodzi w pałac złoty...

W sali zbrojow nią zwanej przez rycerzy A nieobjętej śm ierteln ika okiem ,

Jeden rząd, drugi, trzeci, setny leży W śnie pogrążonych harcerzy głębokim . Mąż w m ęża rosły, jakby orzeł skalny, Zahartow-any na tru d y i boje,

Do czynu m ęstw a lub śm ierci zapalny — K ról orszak straży, z rzeszą druhów woje.

Każdy miecz w garści ściska lub maczugę G otow y na trąb hasło do odlotu

Położyć życie za przodków zadrugę*), W skrzesić Ojfzyznę na źeleźcach grotu...

R zekła dziewica:

— P atrz! oto m e dzieci Zgnilizną w ieków jeszcze nie objęte

*) D a w n a n azw a o sady p o lsk iej.

Prześliczną scenę z życia Pana Jezusa przedstawia dzisiejszy obrazek: Oto na pod­

wyższeniu siedzi Boski Zbawiciel, trzymając przy sobie dwoje boyonogich dzieciąt.

Pan Jezus kochał wszystkich ludzi, ale szczególną m iłością otaczał ten niewinny dro­

biazg, nit skalany jeszcze żadną skazą grze- chową.

G d y apostołowie odsuwali dzieci, aby zbyt Pana Jezusa nie męczyły, w tedy Boski Mistrz upominał ich sło w y:

— Dozwólcie dziatkom przyjść do Mnie!

Swojem postępowaniem chciał Pan Jezus pouczyć nas, abyśm y szczególniejszą opieką otaczali dzieci, bo one są podwaliną przyszło­

ści i podstawą szczęścia ludzkości. Zbawiciel chciał nas pouczyć, ażebyśmy baczyli na dzieci, na ich zachowanie się i postępki, by te m ło­

de nasze latorośle nie naginały się ku złemu, ale dążyły do dobrego na pożytek społe­

czeństwa.

T aki piękny przykład dał nam Pan Jezus, a obowiązkiem naszym jest go naśladować.

Czekają chwili, aż nasz O rzeł wzięci N ad zgliszcza polskie, łan y Lecha święte.

Czeka aż skrzydło ciemiężonej pieśni Z y gm unta serce do życia p o ru szy I n aró d śpiący w w ielu w ieków pleśni W ezw ie do boju, k ajdany pokruszy...

I na jej rozkaz pieśń „B oga' rodzica"

Z abrzm iała w dali, gdzieś w krańcach Sybiru...

C hrobrzy się budzą... brzęczy miecz, szablica A wódz Duch gro m k im głosem z gw aru w iru W o ła :

— Już pora?...

— Jeszcze nie! — dziewica Odpow ie... Szyk znów do sn u się ułoży...

M atka - Ojczyzna, odsłoniw szy lica A nielskie, wstęgą przepasana zorzy,

Z gorzkim uśm iechem , uśm iechem boleści, Rzecze chłopięciu:

— N ieś pacholę wieści Ludow i m em u z uśpienia m ogiły, Że m am n a w roga dość M ęstwa i Siły!

Jed n ak wpierw Polski n a ziem i nie wskrzeszę, Aż n aród sw arów porzuci pielesze...

Chw ilę zbawienia lu d sobie przybliży, Gdy się O św iata k u Ciem ności zbliży, Gdy w ieśniakow i bogacz poda ram ię, Gdy m oc przesądów m iłość b ratn ia złam ie, G dy zgodnie serce w pałacach zabije

Tak i pod strzechą — Ojczyzna odżyje...

Jeszcze nie p o ra O jczyzny wskrzeszenia, Bo gm ach wolności zawiść w tu rm ę zm ienia A m ro k niezgody, zaślepionych waśni B roni p rzy stęp u dla jutrzenk i jaśni"...

Z n ik ło W idzenie... n a tu rn i pacholę Klęczy a żar m u św ietlną aureole

W ije nad c zo łem : m iędzy wiejskie strzechy Idzie siać ziarna jedności, pociechy...

W ła d y s ła w Ł u k a s ik .

(6)

J)z ie je u p a d k u i odkupienia.

2. Idea mesyańska.

— A d am ie! gdzieżeś? — zaw ołał po raju B ó g Stw órca, szdy m ieszkańcy ra jsk i'h ustroni, usłucha wszy szatana, przekroczyli zakaz B oży. Teraz, po spełnieniu grzechu, o tw o r/yły się i. h oczy, ale nie ta k , ja k sobie przedtem m yśleli. Oto spostrzegli z przestrachem, iż b yli nadzy, czego, będąc n iew in ­ nym i, nie poznawali. Dlat* go zawstydzeni spletli liście figow e i z nich uczynili s- bie zasłony na ciało.

O dezw ały się nadto w ich duszach w yrzuty su­

mienia. a pamięć staw iała im przed oczy ciężką obrazę m iłościw ego Ojca. J a k stanąć przed Nim ? Ja k popa trzyć na N iego? Lepiej uciec, b y nie słuchać gorzkich Je g o w ym ów ek i oddalić od siebie zapowiedzianą karę...

T o też, g d y usłyszeli gło s B o g a, przejęci trwo gą, sk ry li się pom iędzy drzewa ogrodu. Lecz Pan zaw ołał p o w tó rn ie: » Adam ie, gdzieżeś?*

— Zląkłem się Ciebie, przeto, żem nagi. i sk ry ­ łem się przed T o b ą — dobiegła odpowiedź A dam a.

— Strach cię opętał, bo, jedząc z drzewa śmier­

ci, złam ałeś mój rozkaz n iezło m n y— w yszeptał B ó g litośnie i czekał na skruchę sw ojego stworzenia, cze­

k a ł na przyznanie się do winy.

— N ie ja winien! T ow arzyszka mi dała i zja­

dłem — odrzekł nasz praojciec nieszczęsny.

— Czemuś to uczyniła? — p ytał E w y Ojciec stroskany.

— W ąż mię przyw iódł do tego, iż zjadłam ! — uspraw iedliw iała się przestępczyni.

W te d y B ó g , niewyczerpanej dobroci, zw rócił się pełen gniew u do węża ze słow am i: Ponieważ to uczyniłeś, przekleństwo moje przylgn ie do ciebie.

Srom otą będziesz m iędzy zwierzętam i za to, żeś sw o­

jej mizernej postaci użyczył kusicielow i!

— N ie ciesz się, aniele przeklęty, z tego, żeś jadem grzechu zaraził me dzieci. »Położę nieprzy- jaźń m iędzy tobą a niewiastą, m iędzy nasieniem, potomstwem twem a nasieniem J e j : Ona zetrze g ło ­ wę twoją, a ty będziesz czyhał na piętę Jej«.

A k ied y Stw ó rca W szechm ocny rozpraw ił się z wężem i szatanem, na A dam a, E w ę i ich pokole- lenie w y g ło sił sw ą gro źb ę:

— Precz, dzieci w yrodne, z rajskich u stro n i!

T o rb y weźcie żebracze na w ędrów kę po przeklętej ziemi. Natężcie swe siły do pracy na codzienny chleb, przygotujcie czoła na upalny znój! Nie dziw­

cie się, g d y ciernie i osty pokrw aw ią wam dłonie, g d y ból rozogni katuszą wasze ciała, g d y gorycz zamąci już zmienne wasze szczęście, k ied y w as zewsząd oto

czą jęki, przekleństwo i płacz...

— A dam ie! nie skarż się, kied y stworzenie, które pełza po raju, niedawno ochotne na twoje p o ­ słu gi, teraz swe siły w ytęży przeciw twojej woli.

K ie d y tęsknota ściśnie twe serce za mem obcow a­

n ie m / n ie dziw się ani nie narzekaj, żem postąpił srogo, bom ci b y ł ojcem dotychczas, a ty, nędzny prochu, spraw iłeś, że sądzić cię muszę za w zgardę m ych św iętych przykazań. ..

— Zbrodnia dobrowolna, świadom a, szalona — k ara surowa, lecz zasłużona! Odtąd w twojem życiu zapanuje król-ból, cierpienia tw oje uwieńczy śmierć, po której, żeś w y b rał chorągiew szatana, duszą mu służ na w ieki, a ciało złóż ziemi na pastwę zgnilizny.

— Grzech b y ł w asz — kara spada na oboje!

A le , żem w w as w idział cały rodzaj ludzki, żem się chciał na was przekonać, czy wasze potomstwo b ę­

dzie Mi wdzięczne i posłuszne, więc i ich duszę wasz grzech poplami, a k ara moja nad niemi zaciąży, k a­

żdego dosięgnie!

W y g ło sił B ó g karę, lecz litością tknięty, dodał:

m iłosiernie:

— Idąc w dolę pokutną, nie traćcie nadziei!

Po wiekach tułaczki i oczekiwania waszych prapra- wnuków Zbawiciel wam zejdzie z okupem, a w alka przegrana przez pierwszą niewiastę, na nowo się ro ­ zegra, w niej d ruga odniesie zwycięstwo...

— Id ź c ie !!

Nie zabraw szy nic z sobą z dobytku rajskiego, jeno okrycie skórzane, skierow ali pierwsi rodzice sw e kroki za bram ę rozkoszy, którą anioł z o gn i­

stym mieczem zatrzasnął na wieki...

J a k biedna sie ro ta /k tó rą w ierzyciel z tapczanu rodzicielskiej chaty wyrzuci za próg, w jednej ko- szulinie i głodną, spoziera bezradnie, załzawionym wzrokiem na świat, rozciągający się przed nią da­

leko, ciemno, zimno i tylko płaczem skarży się na sw oją dolę — tak rajscy m ieszkańcy ujrzeli przed sobą sobą niegościnne przestrzenie ziem i, poczuli nieszczęsny tryb życia, stosunków, który im przy padł w udziale do śmierci.

L o sy rzucone —- czas p łyn ął — ziemia poczęła się zaludniać. N iestety! Pierw otn e pokolenia, zasm a­

kow aw szy raz w odstępstwie od B o g a w pierwszym człow ieku, z w olą nadwątloną grzechem, z namiętno­

ściami ciała, zbyt często zapom inały o Ojcu, który je ukarał, lecz i nadzieję w yzwolenia obiecał.

G d y brną w grzechy, Spraw iedliw ość Boża przestrzega je potopem lub ogniem siarczyst) m. G d y ludzkość schodzi na bezdroża, Opatrzność czuwa nad lecącą w objęcia |poganizmu, bo, ażeby w iarę p ra­

wdziwą, która zdaw ała się znikać ze ziemi, zachować a obietnicę M esyasza wznowić i dotrzymać, w ybiera P an B ó g A braham a, którego uczynił ojcem narodu nowego i praw ow iernego, wyprow adza go z pośrod- ka bałw ochw alców i osadza na ziemi świętej.

W pokoleniu A braham a snuje się idea, m yśl m esyańska. W yp ełn ia ona czasy patryarchów Izaa­

ka, Ja k ó b a i Jó zefa, przesiedlonego do E giptu, skąd, po strasznej niewoli, wódz Boży, Mojżesz, w yp row a­

dza naród w yb ran y do krain obiecanych. W ęd rów ka ta trw a 40 lat, w ciągu których B ó g uczy Izraela,- prorokuje, wzmacnia przym ierze, przypomina o sw ej obietnicy zesłania Odkupiciela. Następnie rządzi sw ym ludem przez sędziów, w ybiera mu królów, a k ied y naród niewdzięczny i tw ardego karku, po­

mimo niewyczerpanej dobroci Bożej, odstępuje od sw ego D obrodzieja, rozdziela' Pan B ó g królestw o ży­

dowskie i chyli do upadku.

G d y nie pom ogły upomnienia i groźb y w ysłan ­ ników Bożych do ludu ulubionego/ oddaje go B ó g w niewolę a sy ry jsk ą i babilońską. D opiero w pętach zaborców upam iętali się żydzi, w racają do B o g a, k tó ry po pokucie przyśpiesza wyzwolenie.

Oto k ról perski, Cyrus, podbiw szy państwo b a ­ bilońskie, pozwala Żydom w rócić do Jerozolim y.

W róciw szy do ojczyzny pod przewodnictwem Zoro- babela i Ezdrasza, budują kościół, skład ają ofiary, otaczają miasto murami.

G d y wolność czy niew ola ówczesnych ludów przechodzi z rąk do rąk różnych zwycięzców, Żydzi, rzucani ja k piłką, muszą dzielić los sąsiadów. K ie d y A leksan der W ielk i zw yciężył ostatniego k ró la per­

skiego i państwo je g o zagarnął, dostał się naród w yb ran y pod berło m acedońskie; wnet nim rządzą egip scy Ptolomeusze, a po nich przechodzi P alestyna do w ładców syryjskich, Seleucydów , którzy gnębią religię żydowską, w zbraniają składać ofiary, święcić szabaty, zachow yw ać zakon M ojżeszowy, a przym u­

szają Żydów do przyjęcia obyczajów i religii pogań­

skiej. W obec tych zakusów naród w ybran y się ocknął...

K(t. P a w e ł W ie c z o r e k .

(7)

O g ł o s z e n i e k o n f e d e r a e y i w T y s z o w c a c h .

P o lsk a niejednokrotnie przechodziła ciężkie chwile, ale do najcięższych zaliczają się czasy Ja n a Kazim ierza (1648 - 1&69). Ze w szystkich stron rzucili się nieprzyjaciele na Polskę, ab y ją zgnę­

bić zupełnie. N ajpierw podburzył Bohdan Chmielnicki kozaków, a dobraw szy do pom ocy T urków i T atarów zagroził jej od wschodu.

Chmielnicki, pokonany przez P o lakó w pod Beresteczkiem , mimo późniejszego zw ycięstw a pod Batohem , poddał się M oskalom , a stąd przyszło do w ojny z M oskwą.

Na domiar klęsk napadł k ró l szwedzki w r. 1655 na Polskę.

W ielkopolanie za zdradą K rzyszto fa O palińskiego poddali się Szwedom , zaś Janu sz i B o g u sław R ad ziw iłło w ie podpisali akt po­

łączenia L itw y z Szw ecyą. Szwedzi zajęli W arszaw ę i K r a k ó w ; k ró l Ja n Kazim ierz uciekł na Śląsk.

Cała P o lsk a b y ła w ręku w roga, ale B ó g nie opuścił na szej ojczyzny.

G d y już cały naród stracił nadzieję, jedna Częstochowa nie u legła przem ocy w roga, ale pod wodzą księdza A u gu styn a K o rd ę ckiego postanow iła się bronić do ostatniej k ropli krwi.

Cudowna ta obrona obudziła naród. Poczęła szlachta chw ytać za oręż i skupiać się około w ojsk hetmanów R e w e r y Potockiego i Stan isław a Lanckorońskiego. Stefan Czarniecki a potem hetm ani litew scy: P a w e ł Sapieha i W incenty G o siew ski stanęli po stronie łączących się i zawiązali tak zwaną konfederacyę, czyli połączenie

się przeciw najeźdźcom. — C hw ilę ogłoszenia tej konfederaeyi w Tyszow cach przez hetmana Stefana Czarneckiego przedstawia nasz obrazek.

T eraz Szwedzi m usieli uciekać tam, skąd przyszli, a dzielny hetman Czarniecki pędził ich daleko na północ, za morze, zdobyw ając w yspę Alsen.

M O W A O JC ZY STA .

Św iętością winien b yć dla nas język ojczysty.

Je s t to dar od B o g a pochodzący. Duch św. wstępując na A postołów , udzielił im daru m ówienia różnymi ję ­ zykam i, żeby poszczególnym ludom w ojczystej m owie w iarę św. gło sili. A zatem w ojczystej mowie uczyć się m amy najwznioślejszych praw d Boskich. Je s t to dla nas przykazaniem , b y kochać naszą mowę, prze­

kazaną nam przez naszych praojców, a daną nam przez B o g a sam ego.

Narodowość jeśt sercem, język jest krw ią, oj- ozyste ciało narodu opływ ającą. Je ś li w ytoczysz z człow ieka krew , ujdzie z nią życie jeg o , toż sa­

mo powiedzieć można o narodzie! W ytocz z narodu język, a ujdzie z nim żyw ot jego . Naród żyje, do­

póki język jeg o żyje. Bez języka narodow ego niema narodu.

Może nie uprzytom niam y sobie, nie pamiętamy, to skarb posiadam y w tej cudnej naszej polskiej mo­

wie. Zupełnie inaczej przenikają nas dźw ięki m owy ojczystej niż obcej, narzuconej.

G d y w obce kraje się udam y i tam między cu­

dzoziemcami żyjem y, odzywa się tęsknota za sło w a­

mi, duszy naśzej miłemi, pamiętnemi. Pam iętam y i pieszczotliwe słow a rodziców i g ło sy m iłości i p rz y ­ jaźni wśród swoich i żal i tęsknota serca nasze o g a r­

nia. I g d y rodaka ujrzym y i posłyszym y upragniony narodow y język , radość i wzruszenie w nas się budzi R ozpoczyn am y rozmowę, przeciągam y ją, b y ukoić tę naszą tęsknotę. I chcielibyśm y w rócić do kraju, bo nie masz szczęścia poza ojczyzną. J a k drzewo i roślina na obcym gruncie zasadzona więdnie i u sy­

cha, tak i człowiek szlachetny i uczuciowy nie może b yć szczęśliw y zdała od tej, którą ponad w szystko kochać winniśmy.

M owa, to gło s ojczyzny z jej serca i ducha w y ­ dobyty. Ojczyzna nim przem awia do dzieci i dziatwa

rodzona między sobą nim przem awia i rozumieją się dzieci z macierzą.

Ą zatem słow o polskie jest dla nas siłą, a za­

razem własnością, której nikt nam ódjąć nie może.

W iążą te słow a, ten język w spólny naszą prze­

szłość i teraźniejszość i przyszłość w jedną nierozer­

w alną całość.

M owa nasza złożona jest w literaturze ojczystej, w której cały naród zostawił odbicie sw ych m yśli, poryw ów , uczuć, słowem całego sw ego ducha. Je ś li kpeham y naszą mowę, to m usim y ukochać i znać naszą literaturę, dzieła naszych pisarzy i poetów.

R zeczyw iście możemy b yć dumni z ty ch , co m yśl swoją, swój zapał i genialność pozostawiają nam w dziełach swoich.

N ietylko sami czytać powinniśmy, lecz dawać sposobność rodakom naszym, b y i oni z skarbów na­

szej literatu ry czerpać mogli.

Słusznem zupełnie jest zdanie: K to w yró sł na m yślach pisarzy narodowych, kto ich ducha odgadł i pojął, ten ma praw o po w ied zieć:

Jestem duchem z ducha narodu mego, jestem kością z kości przodków moich.

P ijm y z tego źródła świeżego, a czystego, a uczu- jem y inną moc w sobie. U jm ijm y silnem i rękom a oświatę narodową, bo g d y ona wyschnie i zagaśnie, nie masz dla nas odrodzenia.

W młodem pokoleniu budźmy zamiłowanie do języka ojczystego, m iłość przeszłości, a przedewszy- stkiem ukochanie i w iarę w przyszłość.

• Duch, co się kiedyś stał pieśnią natchnioną, Znowu się wróci w złote źródło swe, W sile narodu w nadzieję wskrzeszoną, W bicie serc bratnich, w uścisk, w okrzyk, łzę.

On twoje ziemie i twoje dzielnice Zestroi w jeden wszechpotężny ton I żywej pieśni otworzy krynicę I serc miliona rozkółysze w dzwon«.

(8)

792 » R O L A« Nr 50

Czarodziej Twardowski.

£

14. Pokuta Maćka.

>*r

W gło w ie M aćka w ielkie dzieło, którego z m i­

strzem dokonał, stało się powodem długich rozm y­

ślań. D um ał on nad tem, ja k się to stało, i nieraz przychodżiła mu do g ło w y m yśl szalona, czyby nie potrafił sam doświadczenia powtórzyć.

D ziw ił się tylko sam sobie, że chociaż pam ię­

tał wszystko, nie w iele jednak rozum iał, co go wszakże mało obchodziło. G d y tak siedząc na przyzbie rozm yśla, zatrzym ał się jeździec u wrót domostwa i, przyw iązaw szy konia do kółka, szedł ku niemu.

B y ł to widocznie dworzanin jakiego ś pana, su ­ knie jeg o b y ły b ar­

wione widocznie, za nim jechało t y l­

ko pacholę. U b ra­

nie okazyw ało, że o d b ył k aw ał d ro ­ g i, o k ry ty b y ł k u ­ rzaw ą, parę pisto­

letów m iał u pasa, lek k ą szablę u b o ­ ku, g ło w ę o krytą m ycką z wyszarza- nem piórkiem , u butów ogrom ne że­

lazne ostrogi.

— B ó g z wami — rzekł do M aćka — mówiono mi w m ie­

ście, że to gospoda sław nego mistrza

T w ardo w skiego z K rak o w a.

— N ie zwiedzio no was, ona to jest właśnie.

— Niech im B ó g

da zdrowie za dobre ukazanie — rzekł dworzanin, w yjm ując list z zanadrza. — A jest w domu?

— Dawno go już niema.

— Niema? ależ pow róci?

— N ie prędko odpowiedział M aciek. — Czegóż to od niego żądacie?

— Je s t tu do niego ważna spraw a od mego pana, starosty... jest i pisanie do Tw ardow skiego.

A le cóż to pomoże, kiedy go niema w domu i nie prędko pewnie powróci.

— Może też ja co na to m ogę — rzekł M aciek drżącym głosem , podnosząc się. — Bom ci ja uczeń jego i zastępca. — A potem dodał cich o : Co on może, to i ja m ogę uczynić.

— D o p r a w d y ? — przebąknął z niedowierzaniem dworzanin — dopraw dy? a przeczytajcież to pismo.

Pismo było otwarte i M aciek tyle się tylko z niego dowiedział, że żądano pom ocy mistrza w w a­

żnej sprawie, którą m iał opowiedzieć zaufany dw o­

rzanin, oddawca pisma.

Schow ał w ięc list w zanadrze i sp ytał go już śm ielej:

— Powiedzże mi waszmość, o co tu chodzi — pisanie to na waszmości kładnie, że o wszystkiem wiesz i opowiesz dokładnie.

...i p a d ł n a ziem ię tw arzą.

— Je st to tak tajemna sprawa, że waham się ją kom ukolw iek w yjaw ić. Jednakże jeśli jesteś uczniem i zastępcą mistrza...

— K ażd y ci to poświadczy, jeśli chcesz — od­

pow iedział M aciek, wskazując ręką na miasto.

— W ierzę, iż tak być musi — rzekł po chwili dworzanin i począł:

— T rzeba waszmości wiedzieć, że nasz pan sta­

rosta od lat kilku zachorzał gorzej, niż kiedy. Nogi mu nie służą, oczy m głą zachodzą, ręce% się i głow a trzęsą, zęby lecą do ostatka, ledwie że nieborak du­

szy z kaszlem nie odda.

Jużeśm y nie wiedzieli spełna, co z tem począć i jak temu poradzić, g d y się tu wieść rozeszła o panu burmistrzu Słom ce, co to go pan T w ardow ski od­

m łodził. Powiedziano to i panu staroście. Zrazu nie w ierzył, p o słał potem po burmistrza, bo go kń-dyś znał, a obaczywszy i usłyszaw szy rzecz wszystką z ust jego , uw ierzył z wielkiem podziwieniem. Aż w niego zaraz inny duch w stąpił i rzek ł:

— Choćby mnie to cały mój skarbiec koszto­

wać miało, dokażę ja i na sobie tej sztuki.

Zaczem w ezwał mnie do siebie i po­

słał z prośbą do m istrza, ofiarując łatw o dużą sumę, byleb y mu to u- czynił.

— W ieleż, na- przykład ? — zapy­

tał ciekaw ie M a­

ciek.

— T ysiąc złotych w ęgierskich — od­

powiedział dwo rzanin. — Mam je nawet w pasie i u siodła częściami, jeślib y je zostawić w ypadło mistrzo­

wi, kazano mi je oddać.

— H a! h a! — rzekł M aciek, k i­

w ając gło w ą — m ogę ja tego dokazać sam i bez mistrza, bo i burmistrza nie kto młodził, tylko ja.

Te nieszczęsne tysiąc złotych spokusiły go tak bardzo, że się już nawet odw ażył głośno przyrzekać.

— Je ś li chcecie — dodał — pora po temu, mam maście i oleje, zabiorę je i pojedziemy. Postarajcie się tylko waszmość o konia w miasteczku, a ja tym ­ czasem, co potrzeba, przvgotuję.

— A le, ale — bąkał trochę niespokojny dwo­

rzanin — jesteś że waszmość pewny, że dokażesz tego, czego się podejmujesz? Idzie tu i o życie znacznego pana i o wasze własne.

— Jestem najpewniejszy — rzekł — jąkając się M aciek, który nie m iał już czasu cofać się.

— Pam iętajcież dobrze — dodał jeszcze raz dw o­

rzanin.

S tało się, jak chciał M aciek, który w głow ie powtarzając nieustannie w szystek porządek ostatniej roboty, niedawnej jeszcze i dobrze mu przytomnej, poszedł po słoiki i po flaszki, a dworzanin pospie­

szył po konia. Zabrawszy, co b yło potrzeba, w siedli i pojechali.

Nad wieczorem stanęli w zamku pana starosty.

S ta ł on na wzgórku piaszczystym i w yniosłym , a nad okolicą panującym. Pod zamczyskiem rozpo­

(9)

Nr 50 R O L A«

793

ścierało się miasteczko, złożone z chałup mieszczan

skich i kilku żydowskich w pół m urowanych domostw.

T aka to b yła stolica starostwa, do której po tęgiem błocie wjeżdżali dworzanin z M aćkiem . Na ich przybycie spuszczono most, otwarto wrota i cho­

ciaż tego wieczora sam pan się nie ukazał, M aciek b y ł gościnnie przyjęty, czem tylko zażądał. N ajad ł się tęgo, napił nie gorzej i w osobnej obszernej izbie sklepionej u k ład ł się na dobrem łożu na spoczynek.

C ałą noc jednak spać nie m ógł, w głow ie swej prze­

w racając ^'przypom inając robotę, do której się g o ­ tował, trochę już niespokojny o siebie, że się za śm iało puścił.

Nazajutrz kazał sobie dać drugą izbę, wannę, sto ły i wziął się de przygotowań. Starosta jeszcze się nie pokazał. M aciek ucierał maście, smaczno za­

jadał, popijał wesoło, ale ja k przyszło do snu, sen go nie brał, bo b y ł niespokojny, pragnąc ja k n aj­

prędzej skończyć rozpoczęte dzieło. B y ło jednak w iele jeszcze przygotow ań przed zaczęciem, które się ledw ie we dwa dni ukończyły.

D ru giego dnia oznajmiwszy, że wszystko goto­

we, poszedł obejrzeć zamczysko. Mimowolnie przy­

chodziło mu na m yśl, że jeśli się nie uda dzieło, trze- bab y sobie zapewnić środki ucieczki; próżno jednak z tą m yślą zamek oglądał. M aciek się bardzo zmie­

szał odkryciem , ale się jeszcze nie cofnął.

O wyznaczonej godzinie, w sparty na ramieniu dworzan, w toczył się starosta. — Na w idok starca, śm iertelny dreszcz przeszedł po skórze M aćka.

Oddalili się w szyscy i natychm iast M aciek dał starcow i usypiający napój, który w ybornie skutko­

w ał. G d y jed n ak już ciało w kocioł m iał wrzucać, przypom niał sobie, że z niego w yjąć trzeba było du­

szę. U czynił to, ale z pośpiechu zapomniał naczynia, w które ją zamknął, zaszpuntować, i dusza uleciała.

W szystko dalej szło pom yślnie, lecz g d y już przyszło nazad duszę w ciało wpuścić, ab y je odm ło­

dziła, M aciek jej nie znalazł. Próżno jej szukał, trup pana starosty leżał odmłodzony i św ieży, ale bez duszy. M ęczył się ciężko M aciek i biedował dni k il­

ka, aż widząc wreszcie, że nic z tego być nie może, postanow ił już uciekać. Taż pilna jednak straż ściśle otaczała zamek, że się wym knąć nie było podobna.

G d y się dopytywano, kiedy się robota skończy, odpowiadał zawsze: — Ju tro — po syłał po nowe zioła, składał zwłokę na to lub owo — nie b yło już nadziei, chyba w ucieczce.

Licho mnie spokusiło wdać się nie w swoje — m yślał — siedziałbym b ył lepiej spokojnie. T e tysiąc złotych przyjdzie mi samemu gardłem zapłacić.

Ciężko mu tedy b yło na sercu i, nie widząc już żadnego ratunku, chybaby się cud nad nim pokazał, sposobił się na śmierć. Jed n ego wszakże wieczora, g d y się słudzy pospali, wym knął się jakoś z zamku i do­

padł bramy, przesunął słę przez most, w yleciał w pole;

ale nieprzytom ny, zamiast się ukryć gdzie, poszedł drogą. I to go zgubiło. Słu d zy schw ytali go na staje ledwie od miasteczka, a związawszy, odprowadzili do zamku i posadzili w wieży.

Dano znać krewnym i urzędowi. Zjechali się prędko starosty dziedzice. Sprowadzono księży, a gd y w w ielkiej sali o d byw ały się żałobne w igilie za du­

szę, która z flaszki uleciała, w drugiej sali zasiadał sąd, który nie w iele m yśląc, w yd ał w yrok na Ma ćka, jako na czarnoksiężnika, bardzo ostry, k tóry je ­ dnak z pewnych przyczyn złagodzono na stos prosty i leciuchne spalenie bez żadnych innych mąk.

Pogrzeb odbył się wspaniale, na którym za tru ­ mną, ,w łańcuchach, z pochodnią w ręku szedł M a­

ciek, dziwowisko tłumu. R ó w n ie w spaniale gotow ali się dziedzice pana starosty spalić czarnoksiężnika.

T ak M aciek dla tysiąca złotych, na które się połakom ił, m iał iść na stos. Dzień już nawet b ył w yznaczony, w rynku nawieźli drew mieszczanie, sprowadzono kata, co go m iał palić. B y ło to w so­

botę, w w igilię śmierci, a nazajutrz miano go upiec.

M aciek pobożny, bo w ychow any w K ra k o w ie , gdzie od dzieciństwa wszystko do niego nabożeń­

stwem przem awiało, w ostatniej chwili pom yślał, że jest drugi świat i inny jeszcze ogień i poprosił o k się ­ dza. Choć pom agał m istrzowi do szatańskich jego spraw , on sam nie widział n igd y szatana, nie zaparł się b y ł B o g a, a skrucha przyszła w ostatniej godzinie.

— Zasłużyłem na to, co mnie czeka — w ołał, płacząc — zginę przez głupstw o moje.

T e słow a m ruczał w łaśnie w kątku ciem nicy, g d y drzwi wieży się o tw arły i wszedł ksiądz.

Ciężko p ła k a ł M aciek, k lękając do spowiedzi, otw orzył wreszcie usta i zawołał, łk a ją c :

— O jcze! zgrzeszyłem bardzo.

Przerw ał mu śmiech, z pod kaptura mniszego wychodzący, a w tej chwili z okienka wieży pada­

ją cy na twarz księdza promień św iatła ukazał mu oblicze mistrza.

Na ten w idok zaląkł się bardziej jeszcze M aciek.

— No, M aćku — rzekł Tw ardow ski — ślicznieś sobie porad ził: jesteś o krok od stosu i żadna siła ludka już cię ocalić nie może.

— A ch ! wiem o tem — zawołał.

— Zawsześ b y ł uczciwym chłopcem i dobrym sługą — dodał mistrz — pocóż ci było w daw ać się w to, czego nie rozumiesz i rozumieć nie możesz?

— Nie w ym awiaj mi już, panie - odpowiedział z płaczem — pójdę na śmierć, ale srożej od bliskiej śmierci gryzie mnie moja niewdzięczność, żem chciał przed tobą, ubiedz te nędzne tysiąc złotych.

— Cóżbyś ty mi zrobił, czembyś mi się w yw dzię­

czył, gdybym cię jeszcze o calił?

— Co? — rzekł uradowany M aciek, podnosząc się. — Mistrzu! cóż ja ci zrobić m ogę? M oja dusza b y ła b y twoją na w ieki, cały byłbym tylko dla c ie b ie !

— Przysiężesz mi, że będziesz służył wiernie i żes pełnisz każdy mój rozkaz, do litery?

— O ! mistrzu, przysięgnę i dochowam przysię­

gę — pójdę z tobą choćby do piekieł, wszędzie, za­

wsze będę twoim, więcej niż sługą, niewolnikiem, psem.

— Pam iętaj, na co p rzysiągłeś i chodź za mną — rzekł m istrz— jeśli złamiesz przysięgę, śm ierć tw oja!

To mówiąc, wziął go za rękę i, otw orzyw szy drzwi, w yszedł. D ziw ił się M aciek, że ich straż pu­

ściła, ale bardziej jeszcze zdumiał i osłupiał, g d y po chwili kazał mu z okna kam ienicy poglądać w r y ­ nek mistrz.

— Spalenie czarnoksiężnika, którym ty jesteś — rzekł — przyśpieszono, patrzaj, co się dziać będzie.

W idział Maciek na własne oczy swoje siebie drugiego, swoją postać, M aćka, w iedzionego na śmierć;

czuł się ocalonym i bezpiecznym, nie pojm ował tego i płakał nad tamtą swoją postacią, patrząc na smu­

tną jej minę. Chciał pytać o wytłóm aczenie mistrza, lecz nie śmiał. Tłum wielki ludu szedł za skazanym, patrzeć na męczeńską śmierć jego. Mistrz także z M a­

ćkiem prawdziwym stał i patrzał. W wiedziono M a­

ćka na stos, przywiązano do pala, podłożono ogień aż g d y już buchnął i płom ienie o b jęły stos, postać M aćka zmieniła się nagle w kul słom y. Zerw ał się wicher, rozniósł stos po m iasteczku, płonąć zaczęły domy, a gd y T w ardow ski z M aćkiem uciekali, za nimi św ieciła czerwona łuna płonącej m ieściny i s ły ­ chać było słabnące coraz k rzyki w oddaleniu.

— Pamiętajże, na co p rzysiągłeś — rzekł Mistrz do M aćka — bo teraz znowu pow rócim y do K rak o w a.

(C ią g d alszy n a stą p i).

(10)

794

» R O L A« Nr 50

^ jj^ K Z P U R E )

Zeby ino dockać go d n ich j św iąt, to może jako ciek odsapnie po tem jadwiencie. l^Teraz to ledwie dychać można, bo wszyćko się spiknęlo kujfstrapie- niu. Pan Jezus zsyła ziąb na ziemię, aby wszelakie robactwo wycnęło, gosposia karm ią ino zimniackami pieconemi a olejem, ab y się kiscysk a na św ięty po- śnik nieco przecyściły, a cłek ja k ujrzy jak ie przy ścipniejse jed z e n ie , to ino zębami kłapie i po brzuchu się maca, cy przez samo patrzenie się nie strefnił.

P adają jegom ość, ze cłek g rz ysy przez cynie- nie, patrzenie, a nawet myślenie, A mnie najwięcej w tem świętem jadw iencie przychodzi do g ło w y ró żnorakie m yślenie i o tem i o owem, a juz najw ię­

cej o w ielganocny .kiełbasie i o św iętym pośniku.

Patrzenie rzadziej, ale i ono się trefi, bo albo kurka jajko zniesie, albo od ja łó w k i gosposia m lika udoją, a g d y cłek to zuźry, to mu i patrzenie w yrabia m y­

ślenie o tem patrzeniu, a z m yślenia chciałoby się cynić cynienie całą gębą.

A ja k b y juz trza było grzysyć, tobym juz w o ­ la ł cynieniem , niz patrzeniem, abo m yśleniem , bo z patrzenia i m yślenia nic nie przyjdzie, a cynieniem choć gęb a się zabawi.

A le ja wiem, co post potrzebny. Je śli cłow iek potrafi bez c a ły rok zbytki robić i o sobie przew a­

żnie myśleć, to niechże choć bez śty ry tygodnie ja- dwietu o Panu Jezusie pom yśli i do św iętego pośni­

ku należycie się przygotuje.

O, mój B o że ! co tez to w tedy będzie za radość!

W izbie misie, jak ludzi na odpuście, a na kuździu sieńkiej pełniuśko warzy. Gosposia, choćbyś w ten dzień zarł ja k smok, ani ci słó w k a nie pędzą, ale jesce zachęcać będą:

— P o sil się, M aciuś, posil, chudziaku!

Oj, zeby to Pan Jezus dał bez cały rok codzień pośnik, to juz reśte cłek b y pościł ochotnie.

A po pośniku, ja k się wyjdzie na polu, to ino cłek usy nastaw iał będzie, z ftórej strony da się psa scekanie sły se ć: cy od K a śk i, cy od ja k i insy hra­

bianki. A ftórą stroną pies zasceka, to z tej p rzyj­

dzie dzieucha i mnie się pięknie pokłoni, a o rąckę poprosi i do jegom ości zaprowadzi. A ja udam za­

wstydzonego i, choć będę miał ochotę, rzekę:

— B o ja wiem, cy ja wiem... J a m yślał n igd y się nie żenić!

A ona pocnie prosić i prosić, a ja w ted y zmię­

knę i powiem, ze k ied y już tak ma b yć koniecnie, to niechże będzie, b yle jak najprędzy.

A k ied y święta miną, to pójdziewa do jego m o ­ ści, pokłoniwa się pieknie i o zapowiedzi poprosiwa.

A jegomość zaraz w pirsą niedzielę ustroją się w b ia­

łą kosulę, pójdą na kazanice i ogłosą: Pan M aciej Bzdura, najcysciejsy kaw alir, z panną (może być wdową lub mężatką) tą a tą, opowiedz pirsa.

Oj będzie to, będzie! b yle ino pośnik przysed!

Z TYGODNIA.

S ejm k ra jo w y . Pierw sze posiedzenie Sejm u dn. 5 grudnia zajęły m owy nam iestnika D ra K o ry- tow skiego i hr. G ołuchow skiego, oraz w ybór komi- syi reform y wyborczej, złożonej z 25 posłów. K om i- sya się zaraz ukonstytuow ała, w ybierając przewodni­

czącym prezesa K o ła polskiego D ra Leo. Pan na­

miestnik w mowie swej dotknął najważniejszych obe­

cnie dla kraju spraw, ja k ak cyi ratunkowej z pow o­

du klęsk rolniczych, oraz konieczności uchwalenia reform y wyborczej. Omówiwszy szczegółowo n ajw a­

żniejsze punkty rządowego projektu re orm y w yb o r­

czej, namiestnik wyraził pełną nadzieję, że uchw ale­

nie tego projektu przyniesie krajow i dawno upra­

gniony spokój. »W ażny i bardzo doniosły obowiązek czeka W ysoki Sejm *, m ówił p. namiestnik. »Auto- nomia krajow a jest wyrazem uświęconych tradycyj, które w tej wysokiej Izbie b y ły zawsze w ysoko ce ­ nione. Złóżcie panowie dowód, że ta autonomia b yła i jest dla W as drogocennem dobrem*.

6 5 la t rzą d ó w cesa rza F r a n c is z k a J ó z e fa . D. 2 grudnia upłynęło 65 lat rządów m onarchy Au stro W ęgier. W iele gazet w ystąpiło tego dnia z ar­

tykułam i, w których podnoszą cnoty monarchy. Je st on pod każdym względem odnowicielem państwa przez doprowadzenie do dobrych stosunków m ię­

dzy oboma połowam i m onarchii, zaprowadzenie konstytucyi, rozszerzenie praw politycznych na naj­

szersze w arstw y ludności, nowoczesne urządzenia w państwie pod względem prawnym i społecznym , potężny rozwój sztuki, nauki, rolnictwa, przem ysłu i handlu. N ależy się cesarzowi wdzięczność za utwo­

rzenie nowoczesnej armii i floty, i wszechstronne rozszerzenie siły zbrojnej. Jednakże siła ta ma b yć ty l­

ko narzędziem polityki pokojow ej, n igd y też nie od­

czuwano więcej wdzięczności dla cesarza, jak wtedy, g d y cały św iat pozostawał pod wrażeniem, że jego doświadczeniu i m iłości do ludów przypisać należy najw ybitniejszy udział w utrzymaniu pokoju. Pod nieść należy następnie um ysł rycerski cesarza, jego pracowitość i poważny sposób życia. Cesarz Franci szek Jó z e f liczy obecnie 83 lat i jest najstarszym z panujących w Europie monarchów.

P r o c e s p o lity c z n y w P o z n a n iu . W zeszłym tygodniu toczył się w Poznaniu w ielki proces poli­

tyczny o udział 38 osób w rzekomych m anifestacyach pod pom nikiem M ickiew icza w lipcu r. b. W śród oskarżonych znajdowali się i Niemcy. Sp raw a złożenia wieńca u stóp pomnika stała się powodem wielkiej i energicznej rozprawy policyi z publicznością, zgro­

madzoną w niedzielę w okolicy kościoła tuż przed pom nikiem M ickiewicza. N ikt nie m yślał wówczas 0 żadnej m anifestacyi polskiej, czego dowodem jest, że w charakterze oskarżonych weszło w rachubę też kilku Niemców. Z takiej to błahej przyczyny toczył się proces, poruszono w ielki aparat sądow y, by w o b li­

czu praw a stwierdzić, że niesłychanie brutalne w y ­ b ryk i policyi poznańskiej, b y ły , jak się w yraził pro­

kurator: »wzorowem zachowaniem«. A jak polieya d z ia ła ła , dowiadujem y się z zeznań oskarżonych, a nawet i z zeznań sam ych polieyantów. Policyanci w padali z obnażonymi szablami na tłum spokojnie zachowującej się publiczności. D okonyw ali aresztowań, zakuwali w kajdany i wśród bicia i ob elg prowadzili swe ofiary do aresztów. Tam już kom isarze niemieccy nie szczędzili w yzw isk w rodzaju »polska świnia«

nawet aresztowanym Niemcom, którzy przypadkowo koło pomnika się znaleźli. W yrok wydano niesłycha­

nie ostry. W szystkich oskarżonych, z w yjątkiem 3 nieo­

becnych, zasądzono na k a ry od 3 m iesięcy więzienia 1 tygodnia aresztu do 10 m arek grzyw ny.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Chcieli w tedy zaniechać obstrukcyi w parlam encie i przyznać Niemcom w zam ian za rozpisanie wybo rów do Sejm u i jego ukonstytuow anie się nietylko większą

wszystkie podlegające jej prowincyonalne ajencye, następnie TRYEST: Dyrekcya Austro-Amerykany, Via Molin Piccolo 2.. WIEDEŃ: Biuro pasażerskie Austro-Amerykany,

U litow ał się nareszcie nad płaczącą rzeszą publiczności droguista narożnej apteki i sam łzami zalany skoczył na wóz, poczem ostatnim w ysiłkiem strą c

Skutek je st zwłaszcza dlatego niebywały, źe dotychczas pomimo 27 ia t przed użyciem Nokah-Balsamu ani śladu zarostu nie

czek na weksle lub skrypta dłużne na najniższy procent i najdogodniejsze

Z atrzym ano się znów w W rocim ow icach. A kiedy go stracili z oczu, odw racając się, spostrzegł Szusta, siedzącego sam otnie na ziemi.. Po bokach rozsypały się

(Przyjmuje się tąkże m arki listowe jako opłata).. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codzićnnie od godz. Prześladow anie to coraz

biło się zamieszanie. Poczęto łap ać innych chłopaków po ulicy. ten, choć mu siły niebrak, nie posiada organizacyi i przew odnictw a.. U rw ał rozpoczęty okrzyk