• Nie Znaleziono Wyników

Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1937, R. 4, z. 10

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1937, R. 4, z. 10"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

iie/iecz

PAŹDZIERNIK 1937

(2)

•': N o w a k s i ą ż k a ! IB

® -::

% %

,•>, W. J. K ryżan ow sk iej jśjj

(O fficier d e 1’A cad ćm ie F ra n ę a is e ) ♦*>>

m _ &

%

PRAWODAWCY“

TO M

1

0

‘-♦'p

K, pow ieść okultystyczna 0

0 Ostatnia z cyklu „ELIKSIR ŻYCIA“ |>

w p r z e k ła d z ie B. WŁODARZA :*’>

\£ t ju ż w yszła z d ru k u i rozesłana będzie d n ia 15 bm . do w szystkich ( g n aszy ch abonentów , k tórzy do d n ia 14 bm. w y p ełn ią załączoną ( ß

do nin. n u m eru „L otosu“ k a rtę zam ó w ien ia i prześlą ją pod n a - ^

>** szym ad re se m (znaczek za 5 groszy). D la uproszczenia sp raw y 5$. tom ten w yślem y ró w n ież do w szystkich stałych prenum eratorów ' .'Zl 2 ? naszych dodatków . T y ch jed n ak że z nich, k tórzy z jak ic h ś pow o- XÖ dów nie re fle k tu ją n a to w ydaw nictw o, p ro sim y o zaw iadom ienie W

n as o tern, przesy łając załączone zam ów ienie z p rzekreślonym Ü t

^ tek stem lu b też do p isu jąc n a n ie m słowo: „nie“.

^ Cena egz. d la naszych abonentów w ynosi 2.60 zł - f 0.25 zł porto. ^*1

Pow ieść z ao p a trzo n a jest w stępem K. C h o d k i e w i c z a , k tó ry ^

@ z w łaściw ą m u ścisłością i w n ik liw o ścią k reśli życiorys au to rk i, W

^ k ró tk ą treść całego cy k lu , oraz w p ro w ad za czytelnika w głębokie -¾¾

$ 0 p ra w d y p o ru szan e przez K ryżanow ską w ciągu całego pięcio- ^ księgu (E lik s ir Życia, M agowie, G niew Boży, Śm ierć P la n e ty

% i P raw o d aw cy ). N aw et ci, któ rzy n ie z n a ją całego cyklu, zn ajd ą

% w ty m tom ie — stanow iącym zresztą zam k n iętą w sobie całość —

@ „złote z ia rn a m ąd ro ści“ , a w reszcie, na końcu, w zru szający opis w

$fj* odcieleśnienia W ielkiego W tajem n iczo n eg o E b ra m a ra , k tó ry o d - i ß

£§£ chodzi n a „G wiazdę M agów“ , aby jeszcze i s ta m tą d czuw ać n a d ^ sw ym i u k o c h an y m i uczniam i. „Bow iem m iłość — ja k m ó w i y|7 -1 N auczyciel — je st siłą, k tó ra łączy n a w ieczność, a p rzestrzeń n ie

o dgryw a tu żadnej roli.“ W

(3)

Rocznik IV

Z eszyt 10 y y | LOTOS I I P aździernik

1937

M iesięcznik p o św ięco n y ro z w o jo w i i k u ltu rz e życia w e w n ę trzn e g o , o ra z w a rto ścio m tw ó rc z y m p o lsk ie j m yśli tra n s c e n d e n tn e j.

S Y N T E Z A W I E D Z Y E Z O T E R Y C Z N E J O r g a n Tow. P a ra p sy c h ic z n e g o im . J u lja n a O chorow icza we Lw ow ie

R e d a g u je J. K. H ad y n a, W isła , Ś ląsk C ieszyński.

„Porwać ogień strzeżony, zanieść w ojczyste strony to c e l . .

St. Wyspiański K. C hodkiew icz (L w ów ).

Ezoteryzm a naukowa krytyka

W studium ezoterycznem m am y do czynienia z problem am i i faktam i w y ­ k raczający m i p o za ra m y p o zy ty w n ej w ied zy przyro d n iczej a naw et poza zasięg parafizyki i parapsychologii i ciekaw em dla nas będzie, jak się p rzed ­ staw iciele w iedzy p o zy ty w n ej odnoszą do ezoteryzm u, jak go tra k tu ją i jakie mu staw iają zarzu ty . Zajm iem y się zatem w niniejszym arty k u le kw estią, jak ludzie nauki p ozytyw nej ustosunkow ują się d o ezoteryzm u jako nauki i jak go k ry ty k u ją, o ile go nie pom ijają pogardliw em milczeniem.

Jeśli jeszcze p ara fiz y k a i parapsychologia znajdują czasem laskę w oczach uczonych szkoły p o zy ty w n ej i z ac z y n a ją b yć p rzez u n iw e rsy tety częściowo uznaw ane jak o w iedza uniw ersy teck a (hipnotyzm , telep atia), to z ezoteryzm em sp raw a przed staw ia się znacznie gorzej. S am a m yśl o jakiejkolw iek nadzm ysło- w ej obserw acji, o n arząd ach poznaw ania w ew nętrznego, o cyklach ewolu­

cy jn y ch ludzkości, niespraw dzonych historycznie a p rzyjm ow anych na pod­

staw ie tra d y c ji ezo tery czn ej, o stre fa ch ponadfizycznych i isto tach w nich d ziałających — je st p rzez ogół uczonych uw ażana za absurd i kam ień obrazy dla oficjalnej nauki. E z o te ry c y są przew ażnie uważani za m aniaków , na szczę­

ście nieszkodliw ych, zatem pozostaw ia się ich swemu losowi, przem ilcza całą sp ra w ę 1), a o ile w yjątkow o w szczyna się z nimi dyskusję, to w tonie dobro­

tliw ego ojca, strofującego niegrzeczne dzieci. P r żytem k o rz y sta się w ydatnie z ironii, drw in i w yśm iew ania. P róbkę tego miałem na m ej „Ewolucji ludz­

kości“. Książkę tę napisałem dlatego, b y udostępnić naszym ezoterykom tem aty szeroko om aw iane na Zachodzie, a o k tó ry c h u nas było dotąd głucho i cicho.

Chciałem w y k azać ciągłość ewolucji ludzkości i jej prapoczątki, pokazać, jakiem ! m etodam i posługuje się ezoteryzm i na czem się w swej p ra c y opiera.

I cóż n a to k ry ty k a ? ! Z acytuję p arę ustępów tej k ry ty k i. W Kur jerze M eta- ') N iem ieck ie „totschw eigen".

(4)

P s y t o y m 1/36 czy tam y : „i pom yśleć, że mimo dysponow ania „eteryczną silą biedni Atlanci zginęli w szy scy „m it M ann und M aus“ i żadnem u nie udało się uciec w cudownym sam olocie i kontynuow ać ży cia tak kulturalnie gdzieś na innym dalekim lądzie! Ale nie! Nie zginęli w szy scy . P rzecie ż y je Antinea w pow ieści p. P io tra Benoit."

Otóż podejrzew am , że szan. k ry ty k nie p rzeczy ta! mej książki do końca.

B o by łb y tam napew no w y c zy ta ł, że dziś jeszcze ży je na świecie kilkaset milionów A tlantów (Mongol!, C hińczycy, Jap o ń czy cy , C zerw onoskórzy Ame­

ryki i t. d.), że resztki pradaw nej atlanckiej k u ltu ry w idzim y w budow lach ziemnych i w odnych Egiptu i w cudow nej organizacji pań stw a A zteków i Inka- sów. Zatem nie zginęli „mit M ann und M aus“, a co do Antinei P io tra Benoit — to fakt, że um ieścił on sw ych A tlantów w raz z Antineą na oazie, która, jak tw ierdzi, była kiedyś w yspą na saharskiem m orzu — św iadczy o głębokiej intuicji tego pisarza. Na s tr. 219 „Ew olucji" na m apie globu z ostatn ich c z a ­ sów istnienia A tlan ty d y w idzim y na m orzu S ah ary szereg w ysp, k tó re na­

pewno by ły kolonizow ane p rzez Atlantów, ta k jak i Egipt. Zaś o tern, że S a­

h a ra była kiedyś m orzem , św iadczą niezbicie dane geologiczne.

Inny u stęp k ry ty k i b rz m i'): „A tlantyda zginęła — głoszą B ław acka i S tel- n er — w raz z 60 milionami (sześćdziesięciu m ilionam i!) ludności na stopniu najw yższej kultury. W idzieć w takim kataklizm ie celowość i dow ód nieśm ier­

telności duszy, czy nie zn aczy to częstow ać ucznia zb y t m ocną tab aczk a? Nie zakręci mu się od niej w głow ie?"

P rzedew szystkiem nie tw ierdziłem w „Ewolucji", że w sz y sc y A tlantow ie stali n a stopniu najw yższej k u ltu ry a tylko ich p rzew odnicy a po d rugie czy np. śm ierć kilkunastu m ilionów Europejczyków w ciągu 3 lat w ielkiej w ojny i rew olucji bolszew ickiej nie je st czem ś rów nie wielkiem a naw et w iększem niż śm ierć 60,000.000 A tlantów — bo tu ginęli ludzie sto ją cy na o w iele w yższym stopniu rozw oju a ginęli poto, b y ew olucja ix>szła o krok dalej, by runęły despo­

ty czn e u stro je, a szereg narodów u zy sk ał upragnioną w olność. T aksam o z rdzeniem A tlan ty d y zginęła jej część ludności zdegenerow ana, niezdolna do dalszej ewolucji, a celem tej k a ta stro fy było w łaśnie oczyścić ziemię o d ra sy zdegenerow anej, k tó ra m o g ła b y ć p rzeszkodą w dalszej ewolucji. Jeśli się zatem dokładnie p rz y p a trz y m y ty m kw estiom z .punktu w idzenia ewolucji pow szechnej — k ataklizm nie w y d aje się znów ta k s tra sz n y m a tab aczk a nie m usi uczniowi koniecznie zakręcić w głowie.

P rz y p a trz m y się np. dziedzinie snu, o k tó rej niedaw no pisałem w „Loto­

sie". K oryfeusze tej dziedziny badań, jak Freud, Stekel i D essoir całkiem lekko przesk ak u ją n ad kw estiam i, k tó ry ch nie m o g ą po zy ty w isty czn ie w yjaśnić.

Stekel np. tw ierdzi, że dotąd nie sp o tk ał ani jednego w iarygodnego snu p ro ­ roczego, chociaż badał około 10.000 snów, a F reu d lakonicznie ośw iadcza, że szkoda w ogóle m ówić o snach proroczych. O ty c h snach pow iada Stekel dalej:

„w szystkie te cudow ne opow iadania, k tó re m ożna spotkać u daw nych p isarzy i m istyków , nie d ają obiektyw nego dowodu. Są to przew ażnie fałszerstw a pamięciowe, skonstruow ane w późniejszych czasach."

Jest to bard zo w ygodna m etoda, albo zap rzeczy ć w ogóle możliwości istnie­

nia snów proroczych, albo powiedzieć, że w szystkie opowieści o nich s ą b aj­

kami. M am y już jednak dzisiaj cały szereg snów p roroczych bezapelacyjnie

*) K u rje r M etap sy ch iczn y , 47/35.

302

(5)

stw ierdzonych, choćbyśm y np. wzięli sen p roroczy, k tó ry nam podaje sam D essoir.’) Pew ien chłopak śni, że kolo p rz y stan i n ad staw em goni go złośliwy koń, siwek. W kilka m iesięcy potem sen sp raw d za się dosłownie, g d y chłopak w yjechał na w akacje. O tóż D essoir nie przy jm u je tu snu proroczego, tylko pow iada, że na sen ten złożyły się następujące m om enty:

1. chłopak był już kilka ra z y nad staw em z p rz y stan ią (sen odbiciem obrazu pam ięciow ego);

2. uciekanie przed zw ierzęciem należy do częstych sym bolów sennych i 3. ciekawem je st tylko, że koń faktycznie był siwkiem.

Otóż to w łaśnie!! C ały sen sprow adza D essoir do przypadku. S taw mógł się przyśnić, bo chłopak przypuszczał, że tam , gdzie będzie spędzał w akacje, m oże być staw , scena ucieczki p rz e d koniem była fantazjow aniem sennem , no a koń i do tego siw y był dziwnym przypadkiem . D obrze jeszcze, że autor p rzyznał, że to d z i w n y p rz y p a d e k ! Ten w łaśnie o statni fakt, t. j. to, że siw ek w e śnie po w tó rzy ł się w p a rę m iesięcy potem n a jaw ie — je st zasad­

niczą p o d staw ą w ieszczego snu i nie m ożna n ad nim p rzejść do porządku dzien­

nego, określając g o jak o przy p ad ek . A n a zakończenie tej analizy dodaje D essoir: „bajkam i, k tó re w iększą część swej1 treści zaw dzięczają fantazji, a k tó re jeszcze później przez dalsze opow iadania zostają zniekształcone — nie ma się co zajm o w ać!“

Z takiem w łaśnie niezrozum ieniem , z takiem ironicznem traktow aniem pro­

blemów, k tó re poruszam y, sp o ty k am y się na k ażd y m kroku. Pozatem jest jeszcze inny zarzut, jaki nam robią przedstaw iciele p ozytyw nej nauki. Zarzut ten na pierw szy rzu t oka w y d aje się uzasadniony, p rz y bliższem jednak ro z­

p atry w an iu traci rów nież sw e ostrze. T w ierdzą ezo tery cy , że m ożna św iado­

mie rozw ijać n a rz ąd y ponadzm ysłow ego spostrzegania, t. zw. w ezoteryźm ie

„ lotosy“ c zy „padm y“.*) N a rz ąd y te m ają się mieścić w ciele ete ry cznem, astralnem i m yślow em a rozw ój ich d aje danem u osobnikowi szereg p aran o r­

m alnych uzdolnień z dziedziny parafizyki, p arapsychologii i ezoteryzm u.

N iektóre z ty ch uzdolnień m ają m edja, ale uzdolnienia te w y stęp u ją u medjów dopiero w transie, bezwolnie, m edjum nie panuje n a d tym i narządam i, one raczej d y ry g u ją sam em m edium .1) I tak jak się okiem widzi w świecie fizycz­

nym , ta k danym lotosem m a się w idzieć w świecie eterycznym , astraln y m i m yślow ym (jasnow idzenie), inny znów lotos pozw ala w ydzielać się ciałem astralnem na odległość, inny w reszcie d aje uzdolnienia m agnetyzerskie i t. d.

O tóż tu pow iadają p rz y ro d n ic y : „Mówicie w ciąż o ty ch w y ższy ch uzdol­

nieniach, o świadom ie w ykonyw anych działaniach w strefach ponadfizycznych, o rozw ijaniu zdolności paranorm alnych. D laczego nie znajdzie się w śród w as ezoteryk, k tó ry b y stan ął przed gronem m ężów nauki i dał zbadać te swoje w y ższe uzdolnienia, udow adniając p rzez to realność w aszy ch tez i pokazując św iatu naukow em u te nadnorm alne uzdolnienia, osiągnięte w łasną p ra c ą nad sobą?“

P rz y p a trz m y się bliżej tym zarzutom . P o p ierw sze żaden z ezoteryków nie chce się n a rażać na kpiny i ośm ieszenie, jakie bezw zględnie byłoby jego udziałem . W w iększości w ypadków spotkałby go napew no z arzu t świadom ego

*) Dr. G. L o m er: D er T ra u m sp ie g e l, s tr. 51.

*) P a tr z b ro sz u rę J. św itk o w sk ieg o ' „K w iaty lo to su i K u n d a lin i a g r u ­ czoły d o k re w n e “.

s) S ą n a tu r a ln ie w y ją tk i, n p . n asz F ra n e k K lu sk i.

303

(6)

oszustw a, sugestii, autosugestii i t. p., tak, jak to było i je s t p rz y e k sp ery ­ m entach m edjum icznych. Po drugie k ażd y zaprodukow any fak t p aranorm alny znajdzie u uczonych szereg tłum aczeń, sp row adzających do zera jego właści­

w ą w artość. Próbkę teg o imiałem na sobie. Zaprodukow ałem ra z pew nem u lekarzow i zabieg m agnetyczny, p rz y któ ry m reak cja organizm u chorego była w p ro st w idoczna n a planie fizycznym . Efekt?! L ekarz uśm iechnął się z polito­

w aniem i rzekł, że wm awiam cuda w siebie i chorego. Nie p rzeszk ad zał mu w lakiem ujęciu sp raw y naw et fakt, że ja p rz y zabiegu n i c n i e m ó w i ł e m , c h o ry nie mógł zatem wiedzieć, jaka będzie reak cja organizm u, pozatem ja sam teg o nie wiedziałem , bo k ażd y organizm zw yczajnie reag u je inaczej. Nie chciał poprostu tego faktu w idzieć i nie w olno m u b y ło o tern mówić!

Pozatem trzeb a jeszcze pam iętać, że fenom eny z dziedziny ezoteryzm u w ym agają pew nych określonych w arunków , bez k tó ry c h trudno je wywołać.

T o sam o je st p rz y m edjumiźmie, a tego też nie chcą uznać przyrodnicy. T yczą się dalej te zjaw iska działań i faktów stre f w yższych, k tó ry c h nauki p rz y ro d ­ nicze nie uznają zasadniczo i tu leży trzeci szkopuł. E zo tery k opisuje np. p rz y ­ rodnikowi, ja k w ygląda ciało eteryczne. M ó w i , c o w i d z i . Pow iada, że koło kam ienia nie widzi tego ciała, że u rośliny ciało to — jako szaraw a m gła na tle jasnem , a ja sn a na tle ciemniejsze®! — w y staje dość daleko poza daną roślinę, że daje u niej np. już z a ry sy ty c h liści, k tó re się dopiero m a ją rozw i­

nąć i dla k tó ry c h je st form ą i niew idzialnym szkieletem ; tłum aczy, że widzi to ciało rów nież u zw ierząt w bardzo ciekaw ych konturach, w y stają c e w praw ­ dzie już n ie ta k daleko jak u roślin poza ciało fizyczne, ale jednak jeszcze dość daleko, szczególnie w okolicy głowy.") N ajtrudniej je st z obserw acją ciała ete­

rycznego człowieka, bo w y staje ono tylko około 1 cm poza ra m y ciała fizycz­

nego i zauw ażyć je m ożna dopiero w tedy, g d y się w ydzieli w bok od ciała fizycznego lub całkiem odeń odejdzie. P ierw szy fakt zd arza się p rz y ścierpnię­

ciu członków lub lokalnych znieczuleniach, drugi p rz y śmierci. I w ted y ezote­

ry k w i d z i to ciało etery czn e o b o k fizycznego. W pierw szym w ypadku widzi, jak np. ręk a e te ry c zn a w isi z boku ręki fizycznej, jak w y p ch an y rękaw z rękaw iczką łub noga zwisa, jak nogaw ka spodni. Siedzieliśm y ra z z calem tow arzystw em p rz y bakiecie m agnetycznym . Obok m nie siedziała jed n a z pań, k tó rą, jak się później okazało, m ocno bolała głow a, o czem nam jednak nie w spom niała, g d y śm y do bakietu zasiadali, spodziew ając się, że ból ustąpi pod wpływ em prąd ó w m ag n ety czn y ch z bakietu. P o pew nym czasie odczułem drętw ienie praw ej ręki. Mówię te d y d o p ro feso ra S., k tó ry siedział naprzeciwko, by p o patrzył, co się dzieje z m oją ręką. U m yślnie nie mówiłem z którą. O trz y ­ małem odpow iedź: „T w oja p raw a ręk a etery czn a leży na głowie pani H .“

Zatem w i d z i a ł , ja k m o ja p ra w a ręka e tery czn a w ysunęła się z fizycznej, by nieść pom oc cierpiącej pani H., k tó ra sied ziała n a p raw o odem nie.’)

Inny p rzy k ład . T ow arzy stw o w śród któ reg o je st kilka osób jasnow idzą­

cych, przechodzi pod Rym anow em p rz e z w iejski cm entarzyk. I nagle te osoby r ó w n o c z e ś n i e kierują się do jednego świeżego grobu, nie różniącego się specjalnie od kilku innych, równie św ieżych grobów i mówią, że n a d tym właśnie grobem kołysze się ciało e te ry c zn e nieboszczyka, w y sta ją c z grobu

') C iało etery czn e, ja k o n a js ta rs z e z cial n ie w id z ia ln y c h człow ieka, p o siad a w y ra ź n y k s z ta łt, z u p e łn ie p o d o b n y do k s z ta łtu c ia ła fizycznego.

) P r ą d y łe czn iczo -m ag n ety czn e w y d zie lan e s ą w ła śn ie p rzez ciało etery czn e m a g n ety ze ra.

304

(7)

mniej więcej od potow y brzucha. J e s t to jak b y mgła szaraw a na tle zieleni, ale m a kształt człowieka i chw ieje się niespokojnie n ad grobem . Z auw ażyły to trz y osoby rów nocześnie, m usim y zatem w yłączyć w szelką sugestję.

No ale jak to w szy stk o m a uznać i p rz y ją ć za w iarygodne uczony, k tó ry nie uznaje istnienia m aterji eterycznej, bo jej nie m ożna zm ierzyć, zw ażyć, zanalizow ać, rozłożyć, zgęścić c zy rozrzedzić?! Jak m a uznać m ożliw ość ete­

rycznego jasnow idzenia, jeśli uznaje ty lk o teleskop, m ikroskop, p rz y rz ą d y fizykalne i swoich 5 w iernych zm ysłów ? I napraw dę w obecnych w arunkach i p rz y obecnem nastaw ieniu ogółu uczonych s z k o d a c z a s u w ystępow ać p rzed tak nastrojonym i badaczam i z fenom enam i ezoterycznym i, bo nie chcą czy nie m ogą oni uznać p o dstaw y ty ch zjaw isk, wobec czego dalsze bada­

nie staje się całkiem iluzorycznem .

Ale nie przejm u jm y się tern zbytnio. Nauka p o zy ty w n a m usi być z natu ry rzeczy k o n serw atyw ną i o stro żn ą i nie śmie z b y t pochopnie opuszczać starych, w y ta rty c h szlaków w iedzy i jak mówili R zym ianie „novis rebus stu d ere“.

N auka postępuje ostrożnie, broni się p rzed każdą, z b y t rew olucyjną teo rją i dopiero po pew nym czasie powoli p rzyjm uje now e m yśli i odkrycia. T ak było i je st i z tern się ezo tery cy m uszą pogodzić. Od wieków w sz y scy pionierzy now ych m yśli i o dkryć musieli w alczyć z tern uprzedzeniem nauki, musieli w pocie czoła w y w alczać miejsce dla swoich tez i odkryć. D am y na to parę przykładów . Galilei, jako 25-letni m łodzieniec, zam ianow any w r. 1589 profe­

sorem un iw ersy tetu w Pizie, w y stąp ił o tw a rc ie przeciw A rystotelesow i, dowo­

dząc rozum owo, że w szystkie ciała sp ad ają z jednakow ą szybkością. Równo­

cześnie przeprow adził odpowiedni eksperym ent, zrz u ca ją c z krzyw ej w ieży w Pizie rów nocześnie 100 funtow ą bombę i X funtow ą kulę arm atnią. C zas spadania obu z w ysokości 70 m był zupełnie identyczny. M imo to jeg o koledzy ufali w ięcej A rystotelesow i, jak bezpośredniej obserw acji eksperym entu, ba n aw et w ygw izdali niebezpiecznego now atora. W ielki uczony zo stał zm uszony do opuszczenia uniw ersytetu, nie chcąc się narażać na w ypow iedzenie mu kon­

trak tu . M ało tego. G dy Galilei o d k ry ł potem księżyce Jow isza, bali się profe­

sorowie, jego koledzy, spojrzeć w lunetę ze strachu, że to, co u jrzą, potw ierdzi p oglądy G alileusza. U żyto n aw et w końcu potęgi kościoła, by zm usić do kapi­

tulacji niebezpiecznego przeciw nika stary ch dogm atów ów czesnej nauki. P r o ­ fesor filozofji w Pizie, Scipione C hiaram onti (1565— 1652) w ystępow ał gw ał­

tow nie przeciw epokow ej p ra c y G alileusza, w k tórej ten porów nyw ał system P tolem eusza z system em Kopernika. T a k sam o o stro w y stąp ił p e ry p a te ty k C laude B erig ard (1578— 1663), broniąc zacięcie zasad sy stem u P to lem e u sza /)

Lo rd L iste r (urodź. 1827), ojciec now ożytnej an ty sep ty k i, k tó ry pierw szy zastosow ał dezynfekcję ran i w szystkich narzędzi, k tó re się z ran ą m ają zetknąć, osięgnął w praw dzie w Niem czech piękniejsze w yniki, jak w swojej ojczyźnie, ale o dkrycie jego było p rzez sze re g chirurgów oceniane n a d er scep­

tycznie. A przecież szalały w te d y w N iem czech n ajro zm aitsze epidem je.

W szpitalach 80% ran ulegało zatruciu i to w w ypadkach lekkich i mato nie­

bezpiecznych. To sam o z resztą przechodził sław ny P a steu r a jego beznadziejna w alka z uprzedzeniem kolegów -lekarzy została naw et niedawno uwieczniona na filmie.

8) F. R o sen b erg er: G esch ich te d e r P h y sik , 11/18, 61, 87.

305

(8)

W r. 1856 znaleziono w łupku dew onow ym w N eandertalu szkielet ludzki, k tó ry w edług jakości pokładu geologicznego, w k tó ry m tkwił, m usiał sięgać w pradaleką przeszłość. Dzisiaj, g d y podobne szk ielety znaleziono rów nież i w L a N aulette, wiem y, że należą one do jednej z p ierw szych ras ludzkich, zachow anych tylko kopalnie. Po w ykopaniu w spom nianego szkie­

letu tezę taką postaw ił ju ż d r Fuhlrott, k tó ry pierw szy b ad ał w y kopane części szkieletu. P o g ląd jego nie doczekał się w ted y uznania, bo a u to ry te t uczonych nie uznaw ał istnienia człowieka w tak odległych epokach geologicznych. P ro ­ fesor M ay e r w Bonn tw ierdził, że są to kości k o z a k a , zm arłego w r. 181-1, prof. Rudolf W ag n e r z G etyngi rozpoznał kości jak o szkielet H olendra współ­

czesnego, d r P ru n er-B ey w P a ry ż u u w ażał je za resztk i człow ieka r a s y cel­

tyckiej. U trzym ał się pogląd Virchowa, ż e są to kości starca , k tó ry chorow ał na reum atyzm i ten w łaśnie pogląd sprawił, że antropolodzy p rz e z szereg lat nie rozpoznali epokowej w arto ści tego szkieletu dla nauki. Dziś „człowiek z N eandertalu“ zajm uje odpow iednie m iejsce w histo rji bad ań a n tro p o lo g icz­

n ych.8)

I jeszcze jedno curiosum. G dy w r. 1751 spadł pod A gram w ielki m e te o r — uczony w iedeński, profesor Stütz, n apisał o nim w r. 1790 następ u jące s ło w a :

„W r. 1751 mogli naw et bardziej rozgarnięci ludzie w Niemczech, w obec panu­

jącej w ów czas nieznajom ości z asa d p rz y ro d y i fizyki, sądzić, że kam ienie sp a­

d a ją z nieba, ale w n aszy ch czasach byłaby n i e d o p r z e b a c z e n i a s a m a m y ś l , b y p o d o b n e b a j k i u z n a ć z a p r a w d o p o d o b n e . “ W kilku m uzeach p o w yrzucano naw et z gablotek m e teo ry ty , b y s i ę n i e o ś m i e s z a ć t a k i m i e k s p o n a t a m i . W ty m że roku 1790 spadł wielki m eteor obok m iejscow ości Juillac w e F rancji a m er tego m ia sta opisał to z ja­

wisko, dał je podpisać 300 m ieszkańcom jako naocznym św iadkom i w ysłał tę relację do A kadem ji Um iejętności. Ale akadem icy nie dali się takiem głupstw em zbić z tropu. R eferent B ertholou orzekł, ż e n ależy się litow ać n a d gm iną m ającą m era, w ierzącego takim idjotyzm om i rzekł potem dosłow nie: „Sm utnem jest, g d y się widzi, że m unicypalność stw ierd za protokolarnie ludowe bajki, godne politow ania. C o m am więcej m ówić o ty m protokóle? D alsze uw agi nasuw ają się już sam e um ysłow i filozoficznie w ykształconem u, g d y musi c zy tać to auten­

tyczne św iadectw o fałszyw ej obserw acji rzekom ego faktu, f e n o m e n u n i e ­ m o ż l i w e g o f i z y c z n i e . “ Na posiedzeniu akadem ji w yśm iano tych w szystkich, k tó rz y byli innego zdania a uczony d r Deluc ośw iadczył naw et, że gd y b y mu taki kam ień spadł pod nogi, to m usiałby w praw dzie p rzyznać, że to widział, a l e n i e m ó g ł b y w t o w i e r z y ć . T ak że V audin powiedział, że „tak niew iarygodne rzeczy n ależy raczej z m iejsca odrzucić, ja k w daw ać się w ogóle w ich ro ztrząsan ie.“ T o b y ł pogląd francuskiej akadem ji, p racu jącej pod przew odnictw em sław nego L ap lace‘a, a k tó ra zajm o w ała w tedy w nauce w cale niepoozesne m iejsce.1)

Istnieją jeszcze dalsze i głębsze pow ody, dla k tó ry ch e zo tery cy w strz y ­ m yw ać się m uszą ze zbytniem popularyzow aniem w ied zy ezoterycznej. Dzia­

łania w strefach w y ższy ch są działaniam i w świecie p rzy czy n i sił duchowych i lekkom yślne dopuszczenie ludzi nieodpowiednich do tej stre fy nie m oże mieć m iejsca, bo m ogliby nadużyć ty ch sił i uzdolnień, nie m ając odpowiedniego

e) Dr. M ax K em m erich : K u ltu r-K u rio s a , 11/69.

') C y to w ałem z M. K em m erich a „ K u ltu r-K u rio s a “ 11/70.

(9)

poziomu m oralnego, silnej zdyscyplinow anej woli i opanow ania sw ych nam ięt­

ności. Dlatego w y ższe tajem nice ezoteryzm u nie nadają się do szerszego om a­

w iania i publicznych pokazów. Kto będzie nad sobą gorliwie pracow ał w edług w skazów ek, jakich ezoteryzm udziela, k to potrafi opanow ać siebie, ujarzm ić sw e niższe ja, w znieść się ponad ziem skie m ałostki a całą duszą oddać się p ra c y dla dobra ludzkości i św iata, k to d o jrzeje napraw dę do ty ch rz e cz y — tem u się one napew no otw o rzą i uzyska te potężne w ładze i zdolności.

W e d r z e ć s i ę w te stre fy nikt nie potrafi, bo przeszkodzi mu w tern jego w łasna niższa i nieujarzm iona n atu ra. D o r o s n ą ć i d o j r z e ć trzeba do ty ch w yższych stanów świadom ości a do tego droga trudna i daleka. I w tern leży jeden z pow odów ostrożności ezoteryków w popularyzow aniu sw ych tez i w yników . „G dy uczeń gotów, zjaw ia się nauczyciel“, mówi indyjskie przysło­

wie. Stań m y się takim i gorliwym i uczniami, a w ted y znajdzie się napew no ktoś, człowiek czy książka, k tó ra nas na w łaściw ą naprow adzi drogę.

M . H. S zp yrkó w n a (W a rsza w a j

Ciała zmartwychwstanie

S tu d ju m p sy ch o fizy czn e n a tle d o g m atu . (Ciąg dalszy.)

N ie k tó re c ec h y c ia ła przeisto czo n eg o .

Aby ro zp atrzeć zjawisko znane jako zm artw ychw stanie C hrystusa, m u­

sim y je w yłączyć na czas badania z tla religijnego, a um ieścić przedew szyst- kiem w płaszczyźnie p r z y r o d n i c z e j i p s y c h o l o g i c z n e j . U łatwia nam to sposób, w jaki E w angelie p o dają przebieg faktów , bez ich kom entow ania tem i c zy innemi teoriam i, p o z a p i e r w i a s t k i e m b o s k o ś c i.

Ten jednak w łaśnie pierw iastek n i e s t a n o w i przedm iotu n aszy ch do­

ciekań. Przeciw nie. C ala n asza uw aga skupia się dokoła postaci C hrystusa j a k o c z ł o w i e k a . W szczególności zaś — jako c i a ł a l u d z k i e g o , k tó re pod kierunkiem niezw ykłego psychodynam izm u osiąga też i niezw ykły zasięg możliwości, stanow iąc naoczny niejako w zór e w o l u c j i p s y c h o ­ f i z y c z n e j c z ł o w i e k a — jeg o p r z e i s t o c z e n i e .

B ad ając życie C h ry stu sa w idzim y, że daje ono nam kilka w skazów ek n a- t u r y e w o l u c y j n e j , k tó re m ogą m ieć w agę d la naszych dociekań, m ianow icie:

że niezw ykłość (nadnaturalność) działań ciała w ydaje się uzależniona t y l k o o d j a k o ś c i p s y c h o d y n a m i z m u , k tó ry niem kieruje;

że j a k o o r g a n i z m , człowiek ma już w szelkie p o t r z e b n e z a ł o ­ ż e n i a , aby sprosta! najbardziej pozornie nadnaturalnym procesom a ż d o z m a r t w y c h w s t a n i a w ł ą c z n i e ;

że jednak osiągnięcie takich w yników jest u w a r u n k o w a n e r o z - m a i t e m i s k ł a d n i k a m i , ten organizm budującem i, zw łaszcza n a tu ry eugenicznej.

W arunki jakie p o p rzed zały p rzyjście na św iat C h ry stu sa i które niejako u rabiały je psychicznie i fizycznie, b y ły b a r d z o w y j ą t k o w e . T reść ich

307

(10)

dałaby się m oże najbliżej określić jako w y s o k a e l i m i n a c j a r a s o w a , e t y c z n a i e u g e n i c z n a .

A m ianow icie:

1. Sam naród hebrajski, jak o taki, byt n a r o d e m w y b r a n y m w myśl najdaw niejszych religijnych tra d y c y j: w ybranym z p o ś r ó d i n n y c h , z po­

w odu jakichś nieznanych nam bliżej w łaściw ości (może w ysokiego dynam izm u rasow ego).

2. W y b rań stw o to polegało na z a p o w i e d z i w c i e l e n i a w tym mia­

nowicie narodzie p rzy szłeg o M esjasza ludzkości, k tó ry z w y c i ę ż y ś m i e r ć . 3. Idea ta m iała swoje określone s t a n o w i s k o : ró d D awida, pierw szy m iędzy rodam i.

4. Środow isko to wyłoniło specjalny o r g a n i z m s p o ł e c z n y o W y ­ sokiem nastaw ieniu e ty c zn e m : s e k t ę E s s e ń c z y k ó w , gdzie naw et m ał­

żeństw a były sankcjonow ane przez kapłana ze stanow iska ich ewentualnej p r z y d a t n o ś c i d l a z e j ś c i a o c z e k i w a n e g o M e s j a s z a .

5. Ten organizm w y b ra n y w y d ał w reszcie j e d n o s t k ę , stanow iącą szczy t elim inacji rasowej, etycznej i eugenicznej, a bezpośrednią m atkę Jezusa, M anę.

N iesłychana, religijnie p rz e strze g a n a w narodzie żydow skim s e l e k c j a g e n e a l o g i c z n a znalazła swój w y ra z w przechow anych dotąd p rzez ew an­

gelie r o d o w o d a c h , p rzy taczan y ch celem stw ierdzenia autentyczności Jezusa jak o przepow iedzianego M esjasza. Dla nas brzm ią dziś już nieco gro­

teskowo. Niewątpliwie jednak C hrystus, biorąc z dzisiejszego stanow iska, mógł się genealogicznie w ykazać tylom a pokoleniam i w stecz, że to sam o poniekąd św iadczyło o w ysokiej klasie o r g a n i z m u , tak przez wieki budow anego z najlepszych jakości rasy. Żydzi słusznie uw ażali, że szczy to w y w ykw it danego n arodu m usi pochodzić z najbardziej n i e s k a ż o n y c h d o m i e s z k a jego cech — ta k duchow ych ja k fizycznych. P a r a d o k s e m stał się natom iast fakt, że doskonałość C h ry stu sa — ż y d a z żydów — zadaleko p rzew y ższy ła po­

ziom ogólny w łasnego narodu, k tó ry się go w rezultacie w yparł, i z którego został tak tragicznie w yelim inow any. T ak w zupełnie innej dziedzinie p rz y ro d y

— u ptaków — rodzice w y rzu cają pisklę z gniazda o ile zab ard zo przerasta swoich braci. T ysiącletnią tęsknotę, pragnienie i w yczekiw anie im pulsyw nego narodu b y ły tak olbrzym ie, że odsądziły M esjasza po przy jściu o tysiąclecia naprzód od poziomu tegoż w łaśnie narodu. Zbliżyły go raczej do innych o w yż­

szej cyw ilizacji, jak G recy i Rzym ianie. Jeżeli słusznem je st przypuszczenie biologa d r C arrela, że ludzie p o siad a ją tajem nicę produkow ania nadludzi, jak pszczoły — n ad -p szczo ly ; to pew ne, jednak nadrzędność nie m usi być zbyt odskakująca, p o d groźbą, że w łasny gatunek uzna ją z a w r o g ą .

Jeżeli idzie o po tężn y o s o b i s t y o s i ą g , jakiego dokonał psychicznie C h ry stu s w tak zbudow anym dla siebie organizm ie, to uważnie śledząc Ew an­

gelię, w idzim y ż e zd o b y ty b y ł o l b r z y m i m w y s i ł k i e m . Nie je st to asceza polegająca na poskram ianiu, a tern m niej — na w yniszczaniu ciała; przeciwnie, form aliści m ają mu często za złe nieuw ażanie na przepisy. Nosi ona ch arak ter głównie d u c h o w y . Jestto np. n iestrudzona d z i a ł a l n o ś ć a p o s t o l ­ s k a pom iędzy swoim narodem zapom ocą ciągłego, przew ażnie pieszego, obchodzenia jego m iast i w iosek; u z d r o w i c i e l s k a , niezw ykle u tru d za­

jąca a często n a ra ża ją c a go na niebezpieczeństw o i prześlad o w an ia; n a u c z y ­ c i e l s k a , budząca głuchy sprzeciw w oficjalnych przedstaw icielach w iedzy

(11)

ów czesnej, i k tó ra go w łaściw ie doprow adziła do m ęczeńskiej śm ierci; i s p o ­ ł e c z n a , zw iązana z teo rją równości w szystkich ludzi wobec jednego Stw órcy, w czasach klasow ości i kastow ości.

J estto dyscyplina zew nętrzna. Jeżeli jednak zastanow im y się nad w yszu­

kaniem ź r ó d ł a s i ł y i w i e d z y , k tó ra czyni p rzew rót w epoce, znajdzie­

m y ją w jedynej form ie życia osobistego C h ry stu sa na stro n ach Ew angelji;

w długotrw ałych, n ieraz zw iązanych z głęboką ekstazą lub rozterk ą modlitwach.

T o w arzy szą im zjaw iska, jakie i dziś spotykam y, prom ieniowanie, unoszenie się w pow ietrzu, a w reszcie — fenomen na m iarę posiadanych sił psychodyna- m icznych, pozostaw iony nam p o d nazw ą P r z e m i e n i e n i a . P rzez to jest w ażny, że w ejdzie jako pierw iastek podstaw ow y do późniejszych, fenomenu z m a r t w y c h w s t a n i a .

Z atrzy m ajm y się chwilę p rz y tern zjaw isku tak dalekiem w Ewangelji i spójrzm y na nie w zbliżeniu, w jakiem ogląda je w izjonistka K atarzyna E m m erich:

— B yła głęboka noc, kiedy C h ry stu s rozm aw iał jeszcze z dw om a swemi uczniam i, Pio trem i Janem , w sam otni skalnej na Górze T abor, na k tórej tak często spędzał długie godziny w m odlitwie. Mówił o swoich p rzy szły ch losach;

posłannictw ie, śm ierci krzyżow ej i odkupieniu ludzkości. N atchnienie nieziem ­ skie p rześw ietlało jego ziem skie, zaw sze piękne słowa, szczególną m ocą i po­

lotem ; uczniowie słuchali, zapatrzeni i porw ani; potężny w iew ducha unosił się n ad m ałą grom adką. W te d y to, p atrz ą c w oblicze nauczyciela

„...spostrzegli, że ciało Jezusa s ta je się coraz lżejsze, coraz przejrzy stsze i prześw ietlone: dokoła w idać było jakieś nieuchw ytne zjaw iska, od których płynęły blaski i wonie, jakich niem a na ziemi. P o sta ć P a n a rozśw ietlała się coraz bardziej, aż stał się zupełnie p rz e jrz y sty . W koło niej, w śród ciemnej nocy, utw orzył się k rą g tak jasny, że jak w dzień biały m ożna było rozeznać każde ziółko. Oblicze Jezusa, zw rócone ku południowi, przeniknięte było światłem , s za ta jaśniała blaskiem błękitno-białym . W reszcie strum ień św iatła spłynął zg ó ry na Jezusa, a zg ó ry dał słyszeć się głos...“

I dalej:

...Apostołowie zak ry li głow y i p ad łszy tw arzą na ziemię trw ali bez ruchu.

Kiedy podnieśli głow y, zaczynał już się staw ać daleki dzień. Niebo na w scho­

dzie jaśniało białym pasem . B yli w strząśnieni i skupieni, a Jezus rzekł:

„D ałem w am w idzieć chw alebne p r z e m i e n i e n i e S y n a C z ł o w i e ­ c z e g o d la w zm ożenia w aszej w ia ry ; abyście się nie zachw iali, gd y zobaczycie go oddanego w ręce opraw ców.“

„ Z a u w a ż y ła m p r z y te m r z e c z s z c z e g ó ln ą — d o d a je K a ta rz y n a : że w p o ­ s ta c i J e z u s a d ziś b y ło d la k a ż d e g o , k to n a n ią s p o jrz a ł, c o ś n a d z iem sk ieg o , n a d ­ n a tu r a ln e g o , ś w ie tlis te g o , g d y ż lu d z ie, k tó r z y g o o to c z y li, g d y z e s z e d ł n ad ó ł z a lęk li się, b o z n a ć je sz c z e b y ło w je g o tw a r z y ś l a d y p r z e m i e n i e n i a.“

N ie m a m y n ajm n ie jszeg o pow o d u w ątp ić w to zjaw isk o . D la ty c h je d n ak że, k tó rz y m a ją w ątp liw o śc i, p o d ajem y f a k t t a k i e j z m i a n y r y s ó w p rz y ­ n a jm n ie j w p o w ierzch o w n em n ie ja k o w y d an iu . N a o s ta tn im k o n g resie m e tap sy - ch iczn y m ( F in la n d ja 1935) je d e n z le k arzy p rzed ło ży ł z d j ę c i e f i l m o w e , p rz e d s ta w ia ją c e z n a k o m ity p rz y k ła d t r a n s f i g u r a c j i p o d c z a s t r a n s u : m e d ju m p. B u llo k , pod w p ły w em p rzem aw iająceg o przez n ią d u c h a (ch iń czy k a) zm ien ia się do n ie p o z n a n ia i p rz y b ie ra w szelk ie r y s y f i z y c z n e e j r a s y . Z d jęcia p o z w a la ją p rześled zić k o l e j n o ś ć p r z e m i a n y . C h a ra k te ry s ty c z n a je s t p e w n a m g ie łk a , n io m al n ie u c h w y tn a , s tan o w ią ca ja k g d y b y n a l o t m a - t e r j i p ó ł g a z o w e j n a tw a rz y m e d ju m p o d czas tra n s fig u ra c ji. N asu w ało b y 309

(12)

się przy p u szczen ie, że ry s y m e d ju m s ą p rz y sło n ię te n a jd e lik a tn ie js z ą w a r s t w ą t e l e p l a z m y , k tó r a się m o d elu je odpow iednio. W iem y z o b serw acji życiow ej, ja k b ard zo może p r z e o b r a ż a ć s i ę (słow o to d o b rze o d d aje t r e ś ć zja­

w isk m e d ia ln y c h , je d n ak nie tra n s fig u ra c ji, k tó ra sięg a głęb iej) tw a rz człow ieka pod w pływ em ek stazy , u n ie sien ia i in n y c h uczuć. M a tk a m a łej e k sta ty c z k i z L o u rd es, w ieśn ia czk a, u jrz a w s z y ją po r a z p ierw szy w s ta n ie za ch w y c en ia , u d e ­ rz y ła w rzew n y p ła cz i z a w o ła ła : „O Boże, to n ie m oże być m o je dziecko!"

T ak ą w łaściw ość miał poniekąd A ndrzej Towiańs-ki, podług relacy j w spół­

czesnych, aż do prom ieniow ania w idzialnego w łącznie.

Pod ejd źm y te ra z do konspektow ych w Ew angelii, a rozszerzonych u K ata­

rz y n y Em m erich relacyj o z m a r t w y c h w s t a n i u , nie w yp u szczając z pola w idzenia p o d k ł a d u p r z y r o d n i c z e g o i n a t u r a l n e g o , jakiśm y zdobyli w poprzednich rozdziałach. O ile u w a ż n i e p r z e s t u d i u j e m y to zjawisko, z b l i ż y s i ę o n o o g r o m n i e d o n a s z y c h m o ż l i w o ś c i , nie p rz e sta ją c przez to b y ć najw iększą zaw ierzoną ludzkości tajem nicą.

O w szem : zy sk a o ty le n a żyw otności, że z dziedziny f a k t u w y j ą t k o ­ w e g o , p r z y p i s y w a n e g o b o s k o ś c i C r y s t u s a , zejdzie i stanie się stopniem e w o l u c y j n y m , założonym w m ożliw ościach cielesnych czło­

wieka. Z asadniczą cechą tej możliwości, j a k k a ż d e j i n n e j , jest, że albo m oże być r o z w i n i ę t ą , albo — z a n i e d b a n ą . I ciało pozgonne m oże być albo p rzez p sy chodynam iźm z r e o r g a n i z o w a n e w n o w y k s z t a ł t f l u i d a l n y , bez z atra ce n ia osobowości, albo też nie będzie m ogło tej reor­

ganizacji o w łasnych siłach dokonać, czek ając na ogólne zm artw ychw stanie.

J a k i e z a s a d y k ierują w całości tą w ielką m ożliw ością psychofizyczną człowieka — nie w iem y. M ożem y jednak n a zasadzie posiadanych relacyj u sta ­ lić pew ne fa k ty i w y ciągnąć z nich pew ne wnioski, n ie usiłując podnieść ich do w agi tezy. 1 ta k :

1. R ekonstrukcja ciała fluidalnego, t. j. w yelim inow anie go z re s z ty m asy ciała, w ym aga pew nego c z a s u i p r a c y o r g a n i z a c y j n e j ze stro n y psychodynam izm u, k tó ry ją podejm uje. Księgi w schodnie bard zo ciekaw ie to określają sło w am i: „Z m artw ychw stanie je st to p raca skupiania rozproszonych cząstek." M ożem y to w yw nioskow ać np. z opisu pojaw ienia się C h ry stu sa M agdalenie, k tó ra u jrz a ła go p ierw sza po śm ierci w p o b l i ż u g r o b o w c a . W id zi p o s ta ć : w y d a je jej się, że m a ona r y s y o g r o d n i k a (c h a ra k te ry ­ sty czn e dla m a te r jalizacy j z a p o ż y c z a n i e p i e r w o t n e p o s t a c i i r y ­ s ó w o t o c z e n i a ) . P y ta go, c zy nie w idział Jez u sa? W ów czas postać mówi do niej: — M ario l... — i M agdalena po zn aje g ł o s C h r y s t u s a i j e g o r y s y , p ad a m u do stóp w n ajw y ższem uniesieniu, ale C h ry stu s m ó w i: — N i e d o t y k a j m n i e ! M aterializacja je st jeszcze c h w i e j n a , ja k g d y b y n i e ­ k o m p l e t n a ; podczas g d y po jakim ś czasie, zjaw iw szy się uczniom, pozw ala Tom aszow i d o t k n ą ć r a n y w boku, a b y go przekonać, że je st to w łaśnie on, C h ry stu s. S am fa k t — paro k ro tn ie p o w ta rz ając y się — o w ą t p l i w o ­ ś c i a c h u c z n i , św iadczyłby szczególnie w ym ow nie o zaw sze te j sam ej technice m aterjalizow ania się postaci, k tó ra m a r y s y p ł y n n e i t r u d n e d o u s t a l e n i a tak, że p ręd zej w yczuw a się jej identyczność, niż się ją zdoła stw ierdzić w z r o k i e m . O tern sam em św iadczyłoby pojaw ienie się Jezusa uczniom w p o s t a c i p i e l g r z y m a , z k tórym idą c z a s jakiś, a ż „otw o­

rz y ły im się o c zy i poznali P a n a “.

2. W m iarę czasu fluidalne ciało zo sta je opanow ane w now ych w arunkach 310

(13)

przez psycbodynam i'zm o tyle, że m oże się d o w o l n i e m a t e r j a l i z o w a ć i d e z i n t e g r o w a ć , w m ia rę p o trzeb swojej celowości.

1 tak np. n a g l e p o j a w i a n i e s i ę i n i e z r o z u m i a l e z n i k a n i e o raz t l u i d a l n o ś ć r y s ó w , k tó re nie m ogą się jeszcze skonsolidow ać do­

kładnie podług daw nej form y, by łab y absolutnie niezrozum iała gdyby nie po­

przednio ro zp atrzo n a t e c h n i k a m a t e r i a l i z a c j i t e l e p l a s t y c z n e j wogóle. J e s t to czynnik niezm iernie w ażn y i, by ta k rzec, d źw igający człowieka, ż e c i a ł o C h r y s t u s a u l e g a ł o t y m s a m y m p r a w o m m aterializacji zew nętrznej, co każde inne ciało, jakkolw iekby różny m ógł b y ć o żyw iający je psychodynam izm . W ażne dlatego, że w takim razie p r z e i s t o c z e n i e j e g o o r a z z m a r t w y c h w s t a n i e tern sam em są rów nież m o ż l i w o ś c i ą o r g a n i c z n ą c z ł o w i e k a .

W idzim y istotnie, że dalsza faza m aterializacji ciała przeistoczonego po­

stępuje trybem p rzez n as już obserw ow anym gdzieindziej. Stopniowo konsoli­

duje się przejaw iając się w świecie fizycznem ta k dalece, że żadne w ątpliw ości w uczniach co do identyczności m istrza nie m ogą m ieć m iejsca. P r a w a jednak, tern ciałem kierujące, zarów no ja k jego n o w a k o n s y s t e n c j a są już zupełnie o d m i e n e o d daw nego z i e m s k i e g o c i a ł a .

Oto np. przebieg ukazania się C h ry stu sa w w ieczerniku:

gd y w tem ujrzałam , że p rzez zam knięte drzw i w ieczernika wszedł Jezus, w białej, p rzep asan ej, długiej szacie. Z początku zebrani zdaw ali się t y l k o o d c z u ć j e g o o b e c n o ś ć ; p o t e m d o p i e r o , gdy p rzeszedł śród nich i stan ął pod lam pą, u j r z e l i g o : zdum ienie i w zruszenie ogarnęło w szystkich. W idząc, że jeszcze są zalęknieni, p r z e m ó w i ł d o n i c h , po­

k azał poranione ręce i nogi, ran ę w boku, a w reszcie — zażądał, aby m u dano co do jedzenia. C hciał im p rzez to okazać, że n i e j e s t d u c h e m , t y l k o ż y w ą o s o b ą .

T ak więc na ten raz już nie chw iejność podobieństw a zew nętrznego w pły­

w a na zm ieszanie uczniów, ty lk o n i e z w y k ł o ś ć f a k t u , że po g rzeb an y i straszliw ie sk ato w an y nauczyciel je st oto p rzed nimi znowu w p ostaci po­

dobnego im, ży w eg o człowieka.

Jednak nie je st to t a k i s a m c z ł o w i e k . M a w szelkie cechy organizm u przeistoczonego, m aterjalizu jąceg o się dowolnie i celowo, i o b d a r z o n e g o w ł a ś c i w o ś c i ą p r z e b y w a n i a w d w ó c h p ł a s z c z y z n a c h : w świecie g r u b e j m a t e r i i , gdzie się konsoliduje w ciało fizyczne, i w świe­

cie f l u i d a l n y m , d ezintegrując się w nied o strzeg aln ą oku fizycznem u fo r­

mę. W chodzi m ianow icie „przez drzw i zam knięte", co je st zjaw iskiem dobrze znanem w m aterializacji, przenikania bez p rzeszkód po p rzez przed m io ty : nie o d razu je st d o s t r z e ż o n y , ty lk o n a jp rzó d — w y c z u t y , cośm y już kie­

d y ś podkreślili ja k o p ierw szą fazę m aterializacji. A w reszcie inna cecha szczeg ó ln a:

„...chód Jez u sa nie był podobny do zw ykłego ludzkiego chodu, ale nie było to też tak , ja k kiedy suną zjaw y ."

W m iarę zdobyw ania p rzez now e ciało jego cech specyficznych, zaz n a ­ czają się te ż p rz y m a terializacji objaw y, w ybitnie różniące je od a u t o m a ­ t y c z n e g o , z a p o ż y c z o n e g o j a k g d y b y ż y c i a m a t e r j a l i z a - c y j , uzależnionych od energji środow iska, w którem się p o jaw iają i którego kosztem trw ają. P rzeciw nie: zazn acza się n a d r z ę d n o ś ć w stosunku do otoczenia i to w arzy szące o b j a w y ś w i e t l n e :

311

(14)

O tacza! go blask niezw ykły. Apostołowie bliżej sto ją cy usuw ali się z obrębu tego b lasku: inaczej sądzę, że nie byliby mogli go w idzieć.“

Albo inna jeszcze cecha, k tó rej światfo je st jak g d y b y ty lk o nosicielem : N astępnie rozpoczął Jezus naukę, i udziela! im swojej w ład zy i mocy.

Ś w i a t ł o w y c h o d z i ł o z u s t j e g o , g d y m ó w i ł . J a ś n i a ł c a ł y w i e l k i m b l a s k i e m , jak b y tchnął w nich ducha sw eg o : ś w i a t ł o to jak b y p r z e n i k a ł o w i c h w n ę t r z a , i pojm ow ali go, i rozum ieli co chciał im dać p o jąć: w l e w a ł w n i c h i s t o t n i e , j a k b y p r z e z p r o m i e ­ n i o w a n i e , s w o j e m y ś l i i m o c e . ‘*

A oto d e z i n t e g r a c j a t e g o ś w i e t l i s t e g o c i a ł a , k tó ra się jak zobaczym y, po w tó rzy p rz y końcow ym akcie w niebow stąpienia:

Poczem zniknął z pośród nich n a k s z t a l t g a s n ą c e g o ś w i a t ł a . “ Ten opis je st b ard zo pouczający. W y k azu je naocznie pewne zm iany, niepochw ytne zm ysłam i, jakie m usiały z ajść w przeistoczonem ciele w m iarę jeg o udoskonalania się w now ych w arunkach. W idzim y, że w stosunku do ciała ludzkiego, naw et najdoskonalszego, nabyło c e c h n a d r z ę d n y c h , w y ż s z e g o p o z i o m u m ożliwości i s z e r s z e g o ich z a s i ę g u . C zego Jezus-człow iek mimo całą sw oją doskonałość nie mógł osiągnąć w stosunku do najbliższych swoich uczni, k tó rz y wobec niego — uczonego i w tajem niczo­

nego, byli m im o w szy stk o p ro stak am i — to zdołał zdziałać Jezus p rzeisto ­ czo n y : m iał w ładzę już pop rostu „p rz elać “ w ich św iadom ość sw oją wiedzę, napełnić ich siły — sw oją w ładzę, prześw ietlić ich serca ogniem sw ojego po­

słannictw a. Nie są to w idocznie w ładze, w m ocy ludzkiego ciała p o zo stające;

w y m ag ają jeszcze jakiejś dodatkow ej elim inacji z m a te rii fizycznej, c zy też jeszcze jakiegoś bliższego połączenia ze źródłem ducha najw yższego. Zna­

m ienne są pod ty m w zględem słow a Jezusa, że m usi um rzeć w ziem skiem ciele, ab y duch jego p o siad ł pełnię sw ego oddziaływ ania. Nowe, przeistoczone ciało ma już w ładzę p rzeistaczan ia innych: apostołow ie pojm ują te raz pod w pływ em w ładz nowego ciała Jez u sa od razu to, czego nie zdołali poprzednio o g arn ąć w ciągu trzech lat swego uczniowstw a.

Zm ienia się też i płaszczy zn a przeb y w an ia ciała. J a k daw niej byw ało gościem w świecie ducha, ta k te ra z je st ty lk o gościem n a ziem i. Nie ziem ia jed n ak je st terenem głównym jego bytow ania. R zadkiej piękności, p ro sto ty i m a je sta tu je st opis tego ro zstan ia z ziem ią potem , kiedy zo stał p rzep ro w a­

dzo n y niew ykonalny zdaw ałoby się c u d : zm artw y ch w stan ie ciała — a o lbrzy­

m i w ysiłek złożony do sk arb n icy ew olucyjnej współludzi.

...Jezus szedł c o raz p rędzej, a c o raz w iększy b lask bil od jego postaci.

Apostołowie nie m ogli mu sprostać. W reszcie stan ął na szczycie góry, jaśnie­

ją c białym blaskiem , jak słońce. W te d y z g ó ry począł ku niemu się zniżać ja sn y k rą g św iatła, gorejącego tęczow em i barw am i. T łum y z atrz y m ały się na dole, olśnione i p rzestraszo n e blaskiem , k tó ry ja k w ieniec otaczał sz c z y t góry.

Św iatło z niebios zjednoczyło się z św iatłem bijącem od Jezusa. Lew ą rękę p rzy ło ży ł do piersi, a praw ą błogosław ił tłum ow i: nie jak czynią rabini, tylko ja k c h rześcijań scy biskupi. Błogosławi! ludziom i całem u św iatu. W śró d tłumu panow ała głęboka cisza. Zobaczyłam , że p o stać Jezusa, d o tąd w idzialna, za­

częła się powoli rozw iew ać od g ó ry i niejako zanikać w tej św iatłości: w y­

glądało ja k g d y b y jedno słońce w chodziło w drugie, płom ień w nikał w światło, lub isk ra — w płom ień. Jeszcze w idziałam św ietliste jego stopy, aż cały ro z­

topił się w św ietle. Nie w idziałam , ab y się uniósł w p o w ietrze: lecz p ogrążył 312

(15)

się i niejako ro zpłynął w św iatłości. T ak mi się p rzed staw iało w niebow stą­

pienie.“

Przed staw iło się zapew ne słuszniej, niżby to m ożna sądzić z sam ego sło­

w a „w niebow stąpienie“. Chyba, że jak o niebo — przy jm iem y niety łe m i e j ­ s c e , co s t a n . D latego zapew ne się m ów i: osiągnąć niebo, jak mówi s i ę : osiągnąć doskonałość, nie z aś w spiąć się na niebo, jak b y się pow iedziało o górze. W ty m sensie w niebow stąpienie zapew ne nikom u nie w y d a się nie­

m ożliw ością: je st to p rzed ew szy stk iem p rzejście w stan i w łaściw ości, zw ią­

zane z pojęciem d o s k o n a ł e g o u d u c h o w i e n i a .

Jeżeli w spółcześni, a w wielu w ypadkach i potom ni p a trz y li i p atrz e ć będą na to pierw sze przeduchow ienie c z ł o w i e k a , j a k o p r z e d s t a w i c i e l a g a t u n k u , z obojętnem nierozum ieniem : pochodzi to zapew ne z różnicy po­

m iędzy poziomem intelektu, k tó ry p a trz y , a poziomem zjaw iska, które się dzieje. R yby zapew ne by ły najm niej p rz e ję te straszliw y m kataklizm em po­

topu, chociaż mu by ły obecne. Do rozum ow ego ujęcia tego, potężnej w agi ew o­

lucyjnej, fak tu ludzkość dopiero d o ra sta.

Po m iędzy wielkim osiągiem jednostki, a jego przysw ojeniem p rzez m asy, ja k pom iędzy rek o rd am i olim pijskiem i, leżą długie, trudne, niew idoczne i czę­

sto — nieudane o k resy ćw iczeń; ale sam fa k t zdobycia rekordu św iadczy, że organizm osiągnął taką m ożliwość, a re szta — to sp raw a p r z y j ę c i a i d e i o raz o p a n o w a n i a ś r o d k ó w .

Tu też zapew ne szczególnie będzie na m iejscu zdanie F rey ta g a , d otyczące ew olucji człowieka, że celem ludzkiego życia je st ab y :

...z opatrznościow o w ylęgającego się ciała, człowiek p rzek ształcał się w ustró j św iadom ie p rz e k sz ta łc ają c y się na „drodze w ieczności“.

D okończenie nastąpi.

R om an J ó z e f M oczulski (W a rsza w a)

Różokrzyżowcy

ich h isto rja, organizacja oraz ideologja

6. C iąg dalszy.

O m aw iając rozw ój Zakonu R óżokrzyżow ców w XVIII wieku, nie m ożem y om inąć niezm iernie interesującej i zagadkow ej postaci, k tó ra siłą sw ego u m y ­ słu i niezw ykłych czynów po trafiła skupić uw agę ludzi ty ch czasów . M am y tu na m yśli słynnego hr. Saint-G erm ain. U w ażany p rzez jednych za półboga, a p rzez innych z a s z a rla ta n a , p o został nadal niew yjaśnioną tajem nicą, a histo­

rja tego niezw ykłego człow ieka k ry je w sobie w iele jeszcze niespodzianek. N a­

w et pobieżne zapoznanie się z bio g rafją hr. S ain t-G erm ain a w zbudzić m usi podziw dla jego niezw ykłej w iedzy i rozległej działalności. H isto rja p rzed ­ staw ia nam S t.-G erm aina jak o p olityka, filozofa, m uzyka, w y nalazcę, przem y ­ słow ca, m alarza, chem ika, m isty k a itp. T ysiące przejaw ów działalności tego człowieka, z k tó ry ch k ażd a daleko w ybiegała ponad m ożliwości w spółczesnych, zadziw ia nas i skłania raczej do przypuszczenia, że b y ła to jednostka w p ro st genjalna, p rz e ra sta ją c a epokę, w k tórej się przejaw iła.

313

(16)

St.-G erm ain urodził się w T ran sy lv an ji w rodzinie a ry sto k ra ty c zn e j R ako­

czych. Późniejsze nazw isko p rz y b ra ł od m iasteczka San G erm ano, którego h isto ria zw iązana była z jego rodziną. W krótkim czasie zdobył całkow ite zaufanie króla francuskiego Ludwika XV, k tó ry w dowód p rzy jaźn i dał mu na rezy d en cję zam ek de C ham bord (1758). Z ram ienia tegoż króla prow adzi tajne rokonania z A nglią w celu z aw a rc ia pokoju pom iędzy tem i dw om a pań stw am i.') Jed n ak in trygi w szechw ładnego w ów czas m in istra de Choiseł p araliżu ją jego akcję i zm uszają St.-G erm aina do w y jazd u z Francji. A. E. W aite pisze w tej sp ra w ie: „istnieją zupełnie pew ne dane i dokum enty stw ierdzające, że L u­

dw ik XV oddał zam ek de C ham bord na jego rezydencję, p rzy czem St.-G erm ain w prow adził się tam w m aju 1758 r. Istnieje również list S t.-G erm ain‘a, pisany do M adam e Pom padour, d ato w an y 11 m a rc a 1760 r„ z którego jasn o w ynika, że St.-G erm ain p o zostaw ał w bliskich stosunkach z dw orem w W ersalu i miał praw o w ystępow ania w jego imieniu p rz y p e rtra k ta c jac h pokojow ych z Anglją."

O statnio stw ierdzono rów nież niew ątpliw y i silny w pływ S t.-G erm aina w p e rtra k ta c jac h pokojow ych pom iędzy A ustrią i Niem cam i (1761), ja k rów ­ nież w spisku, jak i m iał na celu w prow adzenie K a tarzy n y na tro n rosyjski.*) ^ P rze ja w y ta k rozległej działalności politycznej są jednocześnie dow odem w iel­

kich w pływ ów , jakie posiadał St. G erm ain na w szy stk ich praw ie dw orach Europy.

W edług biografów St. G erm aina podróżow ał on b a rd zo wiele i to gie ty lk o po k rajach europejskich, a le rów nież jeździł do A fryki oraz do I n d j i ') % ja k na ów czesne c za sy było nielada w yczynem . P o siad ał on rów nież wielki ta le n t m uzyczny ) o ra z m alarski i o dznaczał się w p ro st zdum iew ającą z n ajo ­ m ością języków . I ta k poza w szystkim i w ażniejszym i językam i europejskim i mówił on po arabsku, chińsku, san sk ry ck u , łacinie, grecku i t. p. (vide: Tou- ch ard L afosse „C hroniques de l'oeil de boeuf“ 1864). Od G ra efer'a dow iadu­

je m y się, że podczas sw ego pobytu w A ngłji St. G erm ain złożył tam p rojekt m a sz y n y p aro w ej w jej zastosow aniu do żeglugi o raz kom unikacji lądowej.

Z innych źródeł dow iadujem y się, że b y ł on założycielem fa b ry k chem icznych w Tournai, w pro w ad zając ulepszone m eto d y farbow ania (vide: pam iętniki Ca- sanovy, k tó ry fab ry k i te zw iedzał, o ra z p racę G ra fe r'a „Kleine W ien er M e- m o ires“ 1864, rów nież list hr. C oblenz'a do K aunitz'a z dnia 8 kw ietnia 1763).

T a niezw ykle szero k a działalność i sk ala zainteresow ań jednego człowieka zdum iew ała w spółczesnych m u ludzi, ale i dla n a s pozo staje jeszcze zagadką.

Nic też dziw nego, że najtęższe głow y ty c h czasów , ja k np. V oltaire, in tereso ­ w ały się St. G erm ainem (vide- list n r. CXVII1 V oltaira do F ry d e ry k a II), a wielu m ożnych pozostaw ało pod jego w p ły w erS 1) I ta k np. hr. Karol Coblenz

■ ') P a tr z k o re sp o n d e n c ja za ch o w a n a w M u zeu m B ry ty js k im pod n a z w ą „M it­

ch e ll P a p e rs " , lis t z d n ia 14 m a r c a 1740 r„ p is a n y przez G en erała Józefa Yorke, P o sła an g ielsk ie g o w H adze do H rab ieg o of H o ld ern esse.

. ') H r. G regor O rloff pisze, że St. G e rm a in „ o d g ry w ał w ielk ą ro lę" w ty m s p is k u i p rzy cz y n ił się w dużej m ierze do w p ro w a d zen ia K a ta rz y n y n a tro n .

) 1. v a n S y p estey n „H isto risc h e E rin n e ru n g e n " , 1869, o raz v on L a m b ere

„M em o rial d u n m o n d a in ", 1775.

; ") L isty H o racego W a lp o le, h rab ieg o O x fo rd u do S ir H o race M an n , 1833. Tom II, s tr. 108 i 109.

*) V ide: „B e ad 's W e ek ly J o u r n a l o r B ritis h G azetter" z d n ia 17 m a ja 1760 r., s k ą d d o w ia d u je m y się, że St. G erm ain b y ł p rzy jacie lem k sięc ia F e rd y n a n d a von Lobkow itz, „pierw szego m in is tra cesarza". B y t on ró w n ież p rzy jacie lem m a r ­ sz a łk a de B elle-lsle, k sięc ia K a ro la A le k s a n d ra de L o rra in e itp.

314

(17)

pisze o nim : „najbardziej niezw ykły człowiek, jakiego kiedykolw iek sp o tk a­

łem “ (vide: A. R itte r von A rneth „G raf Coblenz und seine M em oiren“, 1889), a książę Karol H eski wspom ina o St. G erm ain w n astęp u jący sposób: „był on praw dopodobnie jednym z najw iększych filozofów, ja c y kiedykolw iek żyli.

B ył on przyjacielem ludzkości, p o żądającym pieniędzy w yłącznie tylko d la­

tego, aby obdarow yw ać niemi biednych, a jego serce poświęcone było tylko szczęściu innych“ (vide: „M em oires de mon tem ps“, 1861).

S t. G erm ain uw ażany je st za jednego z najw ybitniejszych różokrzyżow - ców. W wieku XVIII m iał on być kierow nikiem Zakonu, przyczem odegrał rolę podobną do S ir F ran cis BacotVa. B y ł p ro p ag ato rem idei R óży K rzyża o raz reo rg an izato rem B ractw a. P o zo staw ał specjalnie w bliskich stosunkach z Za­

konem w A ustrii i Niemczech i w szędzie akcentow ał swą przynależność do różokrzyżow ców , p racując n ad realizacją s ta ry c h ideałów R óży K rzy ża: po­

stępu w iedzy, ew olucji ludzkości i w prow adzenia religji uniw ersalnej. O dzna­

czał się wielkiemi zdolnościam i lekarskiem i, a jego „uzdrow ienia“ zy sk a ły mu sław ę cudow nego lekarza, stając się niew ątpliw ie źródłem pogłosek, że posia­

dał eliksir życia. J e s t rzeczą godną uwagi, że leczył on przedew szystkiem biednych i zaw sze czynił to bezinteresow nie.

Na tem at ży cia S t. G erm aina k rą ż y dziesiątki fan tasty czn y ch history).

W iele z nich jednak zo sta ły potw ierdzone p rzez osoby w iarogodne i dlatego nab ierają cech praw dopodobieństw a. I ta k np. sp o ty k am y się u wielu k roni­

k a rz y tego okresu z tw ierdzeniem , że St. G erm ain nigdy nie jad ł w obecności osób trzecich, a posiłki spożyw ał k ry ją c się skrzętnie p rzed innemi. Również i sp ra w a wieku St. G erm aina b yła źródłem ogólnego zainteresow ania. W y g lą ­ d ał on bowiem zaw sze jed n ak o w o i nie znać było na nim postępu wieku. Od niejakiej h r. von G ergy*) dow iadujem y się, że spotkała go ona w roku 1710 w W enecji, p rzy czem m iał w ów czas w y glądać na człow ieka w wieku lat czterd ziestu . T a sam a hrabina spotkała się z nim następnie w pięćdziesiąt lat później na dw orze Ludw ika XV i ku swem u zdziwieniu stw ierdziła, że St. G er­

m ain nie p o starza ł się ani trochę, w y g ląd ając w d alszym ciągu na c zterd ziesto ­ letniego człowieka.

S ain t G erm ain po siad ać m usiał rów nież d a r jasnow idzenia, czego dow o­

dem są jego przepow iednie polityczne. I ta k dw ukrotnie u p rzed zał on królow ą M arję Antoninę o nadchodzącej an arch ii rew olucyjnej. P ierw szy ra z uczynił to w roku 1774 osobiście, o ra z za pośrednictw em hr. d'A dhem ar, przyjaciółki królow ej, i hr. de M aurepos. W roku 1788 zw rócił się ponownie do królowej, ra d z ąc zm ianę polityki i p rz e strze g a ją c p rzed nadchodzącem dla rodziny k ró ­ lew skiej niebezpieczeństw em .

T ajem nica o ta c za ją ca życie Saint O erm ain'a nie kończy się z jeg o śm ier­

cią. O dw rotnie, zaszło w ów czas szereg w ypadków niezw ykłych, k tó re ją b a r­

dziej jeszcze kom plikują. I tak w iem y, że Saint G erm ain um arł oficjalnie 27 lu­

teg o 1784 r„ a księgi kościoła w de Eckernfoerde w Szlezw igu pod tą d atą z aw ierają a k t jego zejściaTJ P o tw ie rd z a tę d atę rów nież Karol Książę Heski w swoich „M em oires de m on tem ps“. Z drugiej jednak stro n y sp o ty k am y się

?» » ) Loc. cit. „R egne de L o u is XV" C hap. X X II. T om III, s tr. 407 e t seq.

/ / £ ) O dnośny zap is w k sięg a ch b rzm i n a s tę p u ją c o : „U m arł 27. lu teg o , pocho­

w a n y 2 m a rc a 1784, h r. d e S a in t-G e rm a in i W eldon". 3 k w ie tn ia b u rm is trz m ia ­ s ta stw ierd z ił, że „jego szczą tk i zo sta ły n ależy cie p o chow ane".

315

(18)

z zupełnie w iarogodnem i tw ierdzeniam i, w edług k tórych szereg osób widziało S ain t U erm am a na długo po tej dacie. I ta k w archiw ach W ielkiej Loży F ran ­ cji zn ajd u jem y dane d otyczące W ielkiej K onwencji W ołnom ularskiej, odbytej w P a ry ż u w roku 1785, a więc w rok po śm ierci Sain t G erm aina. Na konwencji tej był row m ez obecny Saint G erm ain, co stw ierd zają odnośne dokum enty F o zatem godne są uw agi pam iętniki w spom nianej ju ż h r. d‘A dhem arx} % ó r a podaje szczegóły dalszej działalności S ain t G erm aina. I ta k w roku 1788 hr

% ,, *'alons Wld^ial S ain t G erm aina w W enecji. N astępnie w spom niana hr.

d A dhem ar sp o ty k a się z nim w roku 1785 w P a ry ż u , p rzy czem S aint-G erm ain uprzedza ją o zbliżającej się rew olucji. N astępnie hr. d'A dhem ar spotyka jeszcze k ilkakrotnie Saint G erm aina. Ja k w idzim y S ain t G erm ain przejaw ia się na wiele la t po swej śm ierci, p rzy czem św iadectw o hr. d'A dhem ar nie jest bynajm niej jedyne.

Kończąc ten pobieżny szkic o St. G erm ainie p rz y to c z y m y c h a ra k te ry ­ sty czn e zdanie A. Ed. W aite, h isto ry k a, odnoszącego się ze specjalną nie­

ufnością do osobowości, działający ch na terenie XVIII w ieku; pisze on mię­

d zy innem i: „uw ażam , że St. G erm ain nie b y ł aw anturnikiem . W całej jego działalności nie znajdujem y nic takiego, co m ogłoby uchodzić za rzecz nie- honorow ą. U ważam go za gentlem ana."

Zainteresow ani e zo tery czn ą działalnością St. G erm aina z n ajd ą ciekaw e m a te ria ły w p racach następ u jący ch au to ró w : C ooper-O akley, H P Bla- w atsk a („D o k try n a Tajem na", tom II, str. 721 i 723), F r. W ittem ans, Sedira i t. p. C iekaw em je st row m ez, że w ielu okultystów uw aża S t. G erm aina za w cielenie S ir Fr. B acona, L orda V erulam , w idząc w nim również wcielenie m itycznego C h ristian a R o sen k reu tza, p rzejaw iająceg o się w różnych p o sta­

ciach zew nętrznych w m om entach odrodzenia działalności Zakonu Różo- krzyzow cow .

Aby w yczerpać najw ażniejsze fa k ty histo rii Zakonu do wieku XIX, mu­

sim y row m ez w spom nieć o p ierw szych p rzejaw ach działalności różokrzyżow - cow w A m eryce. O pierając się na p ra c a c h : J. F. Sachse, A. Ed. W aite, Fr.

lttem an sa i t. p. m usim y stw ierdzić, że w roku 1693 p ow stała ted en cja wśród niem ieckich rozokrzyzow ców do założenia kolonii, k tó ra m ogłaby zrealizow ać id eały podane p rzez Sir F ran cis B acona w jego utopii p. t. „Nowa A tlantyda".

Plan ten następnie z o sta ł rozw inięty p rzez ośrodek Zakonu w Londynie, p ra ­ cu jący pod nazw ą „Philadelphia Society “ i doprow adził w rezu ltacie do ze­

b ran ia g ru p y rozokrzyżow ców , k tó rz y zdecydow ali się w yem igrow ać do Ame- I , i . ’ aby. “ a lądzle tego now ego św iata realizow ać ideały różokrzyżow ców . Na jesieni 1693 r w y n ajęli oni s ta te k „ S arah M aria" i ru szy li w p odróż pod kierunkiem niejakiego Johannes K elpius'a, członka ośro d k a różokrzyżow ego w Niemczech. P o długiej p o d ró ży d o tarli do m iejscow ości, obecnie znanej jako m iasto Filadelfia, n ad ając jej nazw ę ośrodka różokrzyżow ego w Londynie

WFSA?DMnMT ”Ph ilad e’Phia S o ciety"). W okolicy tego m iasta („FAIRM ONT PARK ) zn ajd u ją się resztk i budynków , będących niegdyś osiedlem ty ch p ierw szych różokrzyżow ców w A m eryce. N astępnie przenieśli się om b ard ziej na zachód, o siedlając się w reszcie w Pensylw anii. D otychczas zachow ały się jeszcze niezm iernie ciekaw e dokum enty d o ty czące ich działal- nosci. W iele z nich znajduje się w posiadaniu niejakiego p. Sachse, potom ka

) C om tesse d 'A d h e m a r S o u ren ie s s u r M a rie -A n to in e tte ", 1836.

316

Cytaty

Powiązane dokumenty

trzeby dydaktyczne, lecz nie jest nauką pogłębioną, ani skończoną. Zupełnie szczerze w yznaję, że opierając się na dzisiejszych pojęciach o asocjacji, nie

Dzięki w łaśnie symbolom, przedstaw ionym na ty ch tablicach, udało się ustalić jeg o p rzynależność do różokrzyżow ców.. Nie od rzeczy więc będzie

Stwierdzenie więc przejawów Bractwa (symbole, nazwy, idee itp.) przed tym okresem, jest jednoczesnym stwierdzeniem, że obydwie te daty nie odnoszą się do

Jeżeli bowiem losy n asze zależą od czynników charakterologicznych, oraz psycho-fizycznych, to jednakże są to czynniki p lastyczne, k tó re w pew nych granicach

wanie się tłumaczymy sobie w sposób obiektywny jako posuwanie się zdarzeń w tymże porządku i z tą samą szybkością. A może to być tylko pewien sposób

mieni na cerę stw ierdziła, że działanie to rzeczyw iście istnieje. O tóż uczeni postanow ili zap y tać się tu kwiatów, jak d ziałają różne prom ienie św

Saint-Martin nie neguje możliwości otrzymywania komunikatów ze światów niewidzialnych drogą nadzwyczajną. Utrzymuje on, że człowiek otoczony jest wieloma duchami i

twórca, który potrafi wzbić się w pow ietrze na zaw rotną wysokość, lub pogrążyć się w głębinach oceanu, nie jest w stanie przejrzeć otchłani swej