• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 29 (20 lipca 1941)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 29 (20 lipca 1941)"

Copied!
13
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków, dnia 20 lipca 1941

BITWA PANCERNA MA WSCHODZIE 1 dwustronny reportaż ilustrowany wewnątrz numeru

Fot. ASlonftc, WeltbiW

(2)

W Y M IA N A . D O K U M E N T Ó W ;

’ R A T Y F IK A C J I , W B e rlin ie o d b y ła

s i ę w ym iana, d o k u ­ m en tó w ra ty fik a cji w sp ra w ie u g o d y ' n ie m ie c k o - tu re c k ie j.

N a s z a ilu stra cja .w sk a z u je o d ie w e j ku p ra w e j: p . C e - v a d a A c ik a lin a , g e ­ n e ra ln e g o se kreta­

rza w tu reckim mi-;

n iste rstw ie sp raw z a g ra n ic z n y c h , w y ­ s ł a n e g o d o B e rli­

n a i p . W e iz a c k e ra ,

"sekretarza R z e s z y .z m inisterstw a sp raw

z a g ra n ic z n y c h .

M A N IF E S T A C J A P R Z E C IW B O L S Z E W IZ M O W I W H iszp a n ii, która o k ro p n o śc i s o w ie c ­ k ie g o terro ru «sama ja k n a jb o le in ie j o d ­ c z u ła , d o s z ło d o o l­

b rz y m ich m an ifesta­

c ji p rz e c iw b o lsz e - w izm o w i, p rzy czym w n am iętn ych s ło ­ w ach. w zy w a n o d o w a lk i z So w ie ta m i.

Z e w szy stk ic h stron E u ro p y n a d c h o d z ą c o d z ie n n ie k o m u n ik aty o form a­

c ja c h o c h o tn iczy c h , k tó re ram ię p rz y ra m ie n iu z n ie m ie c k im i, fińskim i, w ę g ie rs k im i i rum uńskim i ż o łn ie rza m i ch cą w a lc z y ć z B o isze w izm e m . Na

r y c in ie w id z im y , k o rp u s o c h o tn ic z y D an ii w y ru sz a ją c y itó front.

F o t .. A s t . P ress S , A tla n tic 3 , S d ie r t 3

W e w s z y s t k ic h 'p r a w ie k ra ja c h E u r o p y u tw o rzy ły s ię ce n tra le d la P rzY ię c ia z g ło s z e ń o c h o tn ik ó w , k tó rzy m ają w sp ie ra ć N iem có w w ich w a lc e z n ie b e z p ie c z e ń stw e m b o lsze w iz m u . N a r y c in ie w i-!

d z im y s z w e d z k ic h o c h o tn ik ó w w p isu ją c y c h się na listy, f

R E S Z T K I T R A N S P Ó * | A M U N IC J I j i B ry ty jsk i p a ro w ie c J d o w a n y a m u n icją w ie ź ć A n g lik o m -iam

■tym w T o b ru ku <na J

.w o je n n y. N ie m ie fk 1® 1 J ś liw c e z a to p iły t e n ( J 'port am u n icji. Na 11 |j||

■cji w id z im y og rom ne i b y d ym u w zn o sz ą 4® J n a d za to p io n y m P“ J :«em . W A fry c e

w a lk a p rz e c iw Ang*1' !

£ te :W d a ls z y m .-'.-ciW i

§ g Ż O Ł N IE R Z E W Ł O S C Y N A F R O N T

WM M B O L S Z E W IC K I

D u c e , w to w arzystw ie n ie m ie c k ie g o g e n e ra ła - p o ru c zn ik a | v o n : R i nte(en'a d o k o n u je pr z e g lą­

du ż o łn ie r z y w ło sk ich w y ru sza ją c y ch na front

1 M jfc ilm r a / •••.*' Sk"3&‘ a j

M A R S Z Z W Y C IĘ S K I R U M U Ń S K IC H o d d z i a ł ó w - v

R ó w n ie ż o d d z ia ły w o jsk n ie m ie c k ic h r rum uń­

sk ic h , n a za c h o d n io -w sc h o d n im fro n cie , m o g ą się p o c h w a lić d u ży m i su k ce sa m i. M arsz p rz e z

.z b u rz o n ą w ie i b o ls z e w ic k ą nad Prutem .

. JE D E N Z W IE L ^ H Ilu stracja o b o k ko'® ; [tewo p o k a z u je i ° , j \ I f f z e zdobytym ;'

■rem so w ie ck im . Nap^J szta n d a rze b rz m i: J g o tó w d o w a lk i ii w ę L e n in a i Stall'"’ !

M A R S Z S O J ó Y ^ y P O S U W A S I Ę H A P y P o n a d 400 km wta*»,.

ju ż w o jsk a n l« J J " j w k raj S o w ie tó w . W * t-

p o c h o d z ie b o jo w y**1 J

‘zn a ją o n e ż a d n y c h “J s z k ó d , c h o c ia ż forty .J

s a d z o n e m osty z a g * 4 J d r o g ę . Ilu stracja $

-przedstaw ia sap eróW rz y b u d u ją o b o k *y w y sa d z o n e g o , n ow y

r w ojenny...

(3)

I*rzy wielkie bitwy wozów pancernych zajmą obok wielu innych bohaterskich

• czynów oręża niemieckiego zaszczytne miejsce w historii obecnych zmagań

o nowy porządek w Europie. . .

Pierwsza bitwa pancerna rozegrała się na wiosnę r. 1940 na zachodzie wśród owych walk, które poprzedziły załamanie się frontu

francusko-angielskiego, przełamanie linii Maginota, ucieczkę Anglików z Dunkierki i zawieszenie broni

z Francją.

Drugą wielką bitwę pancerną stoczyły wojska mocarstw osi Niemiec i Włoch z angielskimi wozami pancernymi

wczesną wiosną w północnej Afryce pod Sollum i Tobruk i bitwa ta zakończyła się również zniszczeniem prawie całej

nieprzyjacielskiej broni pancernej i zwycięstwem niemieckich i włoskich żołnierzy. Potężniejszą jednak od ilości wozów pancer­

nych użytych dotychczas w boju była liczba wozów pancernych wpro- Vwadzonych do walki przez Rosję bolszewicką przy wymarszu na podbój

i kultury europejskiej! chrześcijańskiego zachodu. Trudno sobie wprost wyo.brazic,

‘ że w tak krótkim czasie, bo zaledwie dwóch tygodni, została rozbita w wię ° sowiecka broń pancerna, mimo sw ego potężnego uzbrojenia w ciężką i naj

broń pancerną, i to tak rozbita, że nie jest ona w stanie walczyć skutecznie V ^ szłości. W tak krótkim przeciągu czasu, między 22. czerwca i 1. lipca zrus .

względnie zdobyły wojska niemieckie 5774 wozy pancerne. Po podwójnej stoczonej pod Mińskiem i Białymstokiem wzrosła ich liczba do 7615. Zniszc*™

. 7

P i P S !

mm

zostały poprostu całe dywizje. W bitwie pod Dubnem w czasie ataku na najpo­

tężniejsze bolszewickie siły pancerne zni­

szczyła jedna dywizja niemieckiej pie­

choty w dwóch dniach 98 wozów pancer- nych, w tym większą ilość ciężkich 52-tono-

wych wozów pancernych.

A oto inny przykład: Na jakimś innym od­

cinku rozbił pew ien żołnierz niemiecki sam, jako kanonie r celowniczy, 14 nieprzyjacielskich wozów pancernych w ciągu 1 Yj godziny.

Jest więc rzeczą zrozumiałą, że rozbijano w krótkim prze­

ciągu czasu choćby najsilniejszy pierścień złożony z wozów ..pancernych wojsk czerwonych, jak to miało miejsce np. pod Lwowem.

Przyczem zaznaczyć należy, że sowieckie wozy pancerne, których kilka przedstawiają nam nasze ilustracje, nie były bynajmniej z tektury.

Dzięki lepszej technice atakowej żołnierzy niemieckich a także dzięki ich lep­

szemu uzbrojeniu, lepszemu wyposażeniu we wszystko i dzięki ich bohaterskiej

■postawie zostały nawet największe olbrzymy-czołgi i tak ostatecznie unieszkodli­

wione, zniszczone lub wraz z całą amunicją zabrane. Pomiędzy tą zdobyczą znajdowały^*

się wozy pancerne-olbrzymy, wagi 120 ton, małe toczące się twierdze, posuwające się ku idącym do ataku żołnierzom niemieckim, twierdze, które z i e j ą c o g n i e m z wielkich wież st rzel - - niczych i mniejszych, stale się obracających automatycznych karabinów maszynowych, miary przy­

nieść śmierć i zm stęzem e żołnierzom niemieckim. Jak olbrzymie potwory toczyły się te wozy na szo- śaćli, chcąc zachować i następnie przełamać niemieckie linie frontowe. „Nasza technika jest lepsza niz

niemiecka! Zaufajcie naszej technice!" Tak wmawiano żołnierzom so­

wieckim w Moskwie, tak też okłamywano wszystkie narody dalekiego nawet wschodu, pozostające pod terrorem bolszewickim, przez wszystkie ^

te lata pokazując im ciągle Czerwony raj, i wmawiając im nędzę i głód po drugiej stronie granicy rosyjskiej. Jeszcze p a n u j e , jeszcze straszy

w Moskwie maska bołszewizmu, maska, za którą kryje się w rzeczy wi stości nihilizm żydowski. Powrót Fśnkelsteina na widownię jest tu

symptomatyczny. Anglia musiała się jednak stać znowu bogatsza ' o jedno "doświadczenie. Po przegranej bitwie pod Sollum opowia­

dano na wyspie, że wozy pancerne zostały właściwie przechwalone i że nie stanowią broni nowoczesnej. Gdy bolszewizm wytoczył swoje

ńa siuśzczenie Europy, cieszyła się Anglia i broń ta była

>ii$ó itźycia W wojnie. Tak, b y ła , gdyż wielka jej część uległa pod twardymi ciosami wojsk niemieckich. i . |

zniszczono też istotną część siły bojowej, coraz bardziej się. ąrmii sowieckiej. Niech Churchill i Rooeevelt idą naw * i zelSlfiieem , cała Europa stanęła i tak ramię w ramię ze *13 rufcmi&ckili) do obrony, by przeszkodzić zalew0 , eścijański zachód. Ten triumw^l Europie, nawet przy pomocW przeciw nim chrześcijański^

■■ĄóC A*s. P ^ H

M l .seher!

HHHS

(4)

tu. Nie ma chyba nic gorszego dia mówiącego, jak uczucifci | że „rzuca groch o ścianę".

Historia dostarcza nam dosyć przykładów. MiKiades bw ] wą swoją płomienną i odwołującą się do najszlachetniej-]

szycb slron duszy ludzkiej odniósł zwycięstwo pod Marato nem, Skarga przekształcił duszę narodową, jeżeli nie * ' zawsze to na pew ien czas, a są i tacy cisi nieznani mówcy, | którzy z drogi występku prowadzą indzi na d rogę dobra ■;

Dziwactwa wielkich ladzt

Wśród nieprzeliczonych maniactw i dziwactw ludzkie* f najciekawsze a m oże i najliczniejsze zdarzają się wśróo f artystów, literatów i w ogóle wśród indzi wiedzy.

Bowiem prawie każdy rfityald czy inny jakiś a k n o ^ 1 f posiadający jaką taką reputację wśród szerszych ł * 5, pragnie w ybić s ię jakąś cechą inną, czy wyższą nad s«» i środowisko, w którym przebyw a.— Oto pierwsza i® ® 8 | wśród sławnych

Nie wchodząc w istotę tych cech, czy jak je inaczej **"

zwiem y, stwierdzić można, ż e stają s ię c n e nieraz śiniesa*6 1 i nawet nieprawdopodobne na pierwszy „rzut oka" ulods^

którzy zwłaszcza zostali zapisani do historii. A jednak jest

Ot weźm y kogokolwiek- Na przykład słynnego p o w K ^ f 1 pisarza Hardego, który w swoim mieszkaniu chował o _!j czternasta kotów naraz. Czyż to nie mania. Łub weżm. i takiego Bjomsona. który pod wpływem mann prześtedo"*'' 9 esej, że ludzkość niszczy łasy — nosił całe kieszenie *!' J ładowane (jiafedow ane“) różnorakimi nasionami, ktof ( następnie rozsiewa! na spacerach.

Tysiące zresztą można by naliczyć podobnych dziwacl* § i dziwaków, jak Ibsen, który całe życie przechodzi! („i prz* ] szedł nas") w jednym cylindrze, który towarzyszył IC1- a raczą jego gdowie, przez cały okres „wyrastania'' toteż ciekawy „dokument" historyczny, nie mówiąc 0 Coman Doyhi, m e noszącym nigdy w życiu płaszcz To zaniedbanie stroju cechowało także wielu literat®*

jak Kant, Zola, Dostojewski, który wolał' sobie uczów*

zagrać bridża niż wydawać pieniądze na „bnrżuazyl^

łaszki". Zaś, można powiedzieć (bez uwłaczania wielk0®0 danych), wprost niechhijnością odznaczali się: słynny *°' ślid el Rousseau, poplamiony wiecznie tabaką, lub Teł**'.

moore Cooper stale żujący gumę

becz sięgnijmy trochę w tył jeszcze, do starożytno*^

Weźmy chociażby Diogenesa, „niepragnącego, °PrCZ, słońca, nic więcej na ziemi", a żyjącego według swej zasap) nicości świata, w b eczce (ma się rozumieć nie kapuściany 1 który czuł się przytem tak doskonale usposobiony w sWTJ*“

ubóstwie, jak sam może Ghandi indyjski w swej tunice, *u Schopenhauer, który „brzydził" się cywilizowanych na*&

dzi, opalając swoją brodę pod św iecą (na goto ma s if j . zumieć). Podczas gdy taki Lamartine, Disraeli lub velli (siedzący ciągłe w długach), byli aż do Pize ****i elegantami i strojnisiami (za cudze...) i nie zważali na ty*3”

co nie umiejąc sobie radzić umierali z głodu twórz*) ri JBw I

Historia .Marianny' i inne

Codziennie prawie czytamy w prasie różne określenia charakteru narodów, zwykle złośliwe, a tak utarte i znane, że nam do głowy nie przyjdzie zapytać się skąd się one wzię­

ły. Podobnie jak naszych znajomych tak i narody nazy wamy różnymi przezwiskami; mówimy, że Anglię personifikuje John Buli, Amerykę Wig Sam, że Francja to Marianna, o Turcji mówiono sw ego czasu, przed wojną światową, źe to „chory człowiek" itd.

Skąd wzięły się te nazwy i skąd wzięły się też stereoty­

pow e postacie charakteryzujące dane państwa i narody?

Historia teg o nie jest taka prosta i nieraz trzeba sięgnąć kilka wieków wstecz.

Dziwnym zbiegiem okoliczności łączy się powstanie po- jęcia Johna Bulla z rodziną Churchillów, a jak — zaraz zo baczymy. Posłać ta urodziła się, żeby się tak wyrazić, w XVIII wieku za panowania królowej Almy rządzonej przez jej powiernicę Sarę Churchill, żonę sławnego wojownika ł » r i a liarłboroogh, noszącego właściwie nazwisko C3mr~

XIV, 1698—1713, i wodzem angielskiej armii b ył właśnie tfa d b o n w ^ L Sara Churchill marząca o sławię męża i nie godząca się na zakończenie wojny, jakkolwiek miała ona przebieg n ie zaws ze dobry dla Wielkiej Brytanii, zasłużyła wtedy na ostrą krytyk ę z e strony osób z dwora królewskiego, a jej mąż na krytykę opinii. Rozzłoszczony małymi postępami wojny autor napisał wtedy małą broszurę, paszkwil na wodza armii angielskiej pt. „Historia Johns BuDa", w której autor ostro krytykuje wodza armii i zarzuca mu niezdecydowanie i brak zdolności. Istotnie wojna francusko-angielska zakończona została pokojem w Utrech­

cie, który nie przyniósł Anglii spodziewanych korzyści.

„Buli" oznacza po angielsku byka, John jest, jak wiadomo, popularnym imieniem — Jan. Dlaczego autor właśnie takie nazwisko dał bohaterowi swej powieści nie wiadomo, wiadomo natomiast, że jaostaćta tak podobała się ówczesnym, że podchwycili ją i poczęli rysować na jej temat różne karykatury. Wtedy to narysowano pierwowzór dzisiejszego Johna Bulla, grubego pana w e fraku, w cylindrze, dobrego kupca, zadowolonego z żyd a, skąpego, zachłannego, jednym słowem ów symbol Anglii tylokrotnie powtarzany p m w pisma humorystyczne. Postać ożyła w XVH? wieku i żyje po dziś dzień

Inną była nieco historia Wuja Sama, symbolu Stanów Zjednoczonych.

Początkiem tej postaci było wykorzystanie skrótu „U. S."

czyli „United States" i wytłumaczenie tych liter jako „Uncle Sam" czyli Wuj Sam. Europa interesowała się wtedy bardzo Ameryką jako krajem dającym olbrzymie dochody, krajem olbrzymiego przemysłu i handlu, toteż dzienniki pełne były wiadomości o Ameryce. Skrót ten podobał się, a gdy ktoś narysował jeszcze chudego wujaszka Sama, również we baku zrobionym nieraz z chorągwi amerykańskiej zasianej gwiazdami, gdy dorobiono mu kozią bródkę i dano wysoki cylinder, postać ta zaczęła żyć na dobre.

jeszcze inna jest historia francuskiej Marianny

Przyszła ona na świat po restauracji Bourbonów na tronie

Francji, w czasie kiedy tworzyły się różne wolnościowe i antymonarchistyczne organizacje. Otóż jedną z najbardziej aktywnych była organizacja „Mariannę". Gdy powoli hasła republikańskie szerzone przez ową Mariannę zyskiwały coraz więcej zwolenników, i gd y Francja po wojnie z Pru­

sami w r. 1871 przedzierzgnęła się w republikę, nadano jej żartobliwe imię Mariannę i tak też pozostało p o dziś dzień.

Mariannę jest piękną , zalotną kobietą, która zmienia za wsze modę zależnie od nowych fasonów sukien, nosi na głowie frygijską czapkę republikańską, pamiętającą rewolucję francuską i nigdy się n ie starzeje, pomimo że dźwiga na swych barkach przeszło sto lat.

Tak oto czasem z powodów dosyć błahych i nieprzewi­

dzianych powstają ciekawe sym bole i pojęcia, które utrzy­

mują się przez w iele lat, a nawet wieków.

N e w a srebrem

Największa i najważniejsza więź, łącząca jednostki w szcze­

py a szczepy w narody i uporządkowane społeczeństwa:

mowa hidzka, przechodzfla takie lazy rozwoju jak sam człowiek. Z początku nie_;było prawdopodobnie p od tym względem żadnej różnicy pomiędzy troglodytą i zwierzę­

ciem. Zaś wyrażania bólu lub radości, tych dwóch najpier wszych uczuć, n ie potrzebował się uczyć, gdyż zdolność ta tkwiła w nim tak, jak dzisiaj jeszcze tkwi w zwierzętach.

Zastanawiając się zupełnie nawet powierzchownie nad naszą mową, możemy się przekonać, że i dzisiaj jeszcze tkwią w niej wyrażenia oparte na naśladowaniu natury.

Tak np. słowo „fruwać" a zwłaszcza jego początek „fr“ za­

wiera w sobie rzeczywiście charakterystyczny, krótki, ury­

wany szum skrzydełek ptasich, słowo „szczęk" odgłos uderzanych o siebie szabel czy mieczów, itd.

Jak trudną drogę musiała przejść mowa ludzka, zanim się rozwinęła do teg o stanu, w jakim jest dzisiaj, świadczą słowa Mickiewicza „język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie". Jest to zarazem świadectwem jej p otęgi i potęgi uczuć czy myśli człowieka, które mowa nie zawsze może oddać. Zaś jak może ona b yć nadużywana, o tym mówi po­

wiedzenie ludowe: „pleść trzy po trzy** lub „pleść jak Pie­

karski na mękach". Zestawienie tych zdań wskazuje na roz­

piętość możliwości, jakie kryje w sobie mowa.

Sami wiemy najlepiej, jak na nas odbiją się, a raczej w nas odbija się echem to, co słyszymy. Słuchamy bowiem kazań, słuchaliśmy przemówień rozmaitych mężów stanu, trybunów ludowych, przemówień z okazji różnych uroczy­

stości rodzinnych czy sportowych, obrony adwokatów, dysknsyj naukowych i tylu innych. Zdarzało się nam napew- no, że na kazaniu siedzieliśmy jak na przysłowiowym „chiń­

skim kazaniu" inb też wycho dziliśmy wstrząśnięci do głębi sumienia i serca. Czasem nie możemy mimo wysiłku do*

patrzeć się m yśli przewodniej i cela; jaki przyświecał ka­

znodziei, czasem znowu tworzy się między słuchającym i mówiącym pew ien fluid, ciche porozumien ie, gdyż słowa mówcy zahaczają o serca słuchaczy a nie gubią się w próż-

N i e ś w i ę c i g a r n k i l e p i ą

Kształt tworzącego się g au aka m o­

żna już dokładnie rozpoznać. Koło tylko tak wiruje!

Naczynie urosło już w

bryła gliny, koło garncarskie, zręczne ręce t n oga wprawiająca w ruch koło — to wszystko co potrze­

buje garncarz od w iełu tysięcy łat. U garncarza w Rabce

G aim fk g lin ian y ju ż g o to wy ! P o w y ­ żło b ien im M jrifciuim ii ! |g q d t ozdób, trz e b a j p ą i r f i przy m o co w ać ucho.

W ysuszor.e j m k i wkłada się do specjalnego pieca, gd zie s ię j e wy­

pala, aby były trwalsze.

(5)

WOajCA Ml£MtECXIE W1TAME WSŻSOZSE ŻAKO WYBaWCY ; y y ;^ P S W r p 3 ? i : S S ' - i :

° - 1'm Iwciaji ;,TiW«i<Wo«j3cyVn iwimurciKatow' 'W d n eść • w iła .• s a f a e c in ie atem iecfcie -o e dziady ■ j>. ' p e d e f e n ie '".s* yt* ■: Iw o w ie , ;;iak p ó w n ie i: -l y l y t e * g a r n a t -j o no-; i :z3( .’a c © « s o a c z a s

=9f ia t5' i a 'p ó - :: a/ima' a o o jć w v c x3. Busw acia M s z a p r z e d i ł a w i a patniefsy ;m ennecJcJch :; .jw iu a c za n ia .-a o ' m iasta w o js k it e m ie c io c h . V f « e d z : e , g d z ie "pojawi ;s;e 2w n J« 3 n iem iecK i.

’ I f l f i p o d c z a s ł o * jn o w T ?:x w !« ś n i* c z k a m » u e a ie a łc in u . ■ ' J u w o io ło n a |e$J iu d n o s i | a # o cisk ti w y w ie w n e g o o d .jau esiący p « « * c z e r w o n y Jercor cm ri.

WCJAl ><OWE OflARY CZBfcWOWYCH ZBeOONiA *ZY

.Mfesyłko » o miasfa.cn ie c z stafciSe m a ''wsi’ ‘p a n o w a ł; ż ą d n y )krwi >o<szew«zm. 'W e S o iaru ca id r a a z iii ^ a i : ;w ieśniafcdw p»ispd so łszeW ik am i. Ci labfaM c ń ło o o w u m ę c z y li Ich na s m ie r i.

i: ? c wtcocz-amu do SózahJc; «©(sx niemiecStich., o d n a jd u ją m ie szk ań cy sw ych k re w n ych . w r / c jio d z a - a's jrzsd -o w ::a ą r e J e s z c z e -saibiiż;! SzagiWleoych,' ą.y. ; : j k 3 : is * f js f c

**«h |« Y W ie x io « y ^ |^ e z Jacifwwinyekjl iWewaiaie:. 'w ^kru tn Y ‘39os& ^f:pom ot4fow a-;[

'Y ciŁ^ r ija g ie }esssz&: fo zig ryw ają i i e p ó >ozpoznan»u zw to « '.ro zdzjefające scen y.

M ś * i i :3 C $ 5 M 3Ł J O M A : ; f * f f C & W . - | S e W j e c p eH : g , | ^ ■ . ' j . V . i i ■ ' ; ■ ■ : > g ł : ; i ■ -

.y .a ^ n ^ ^ -*f2}jC; ptteciw :aiewo.wi bołsijewfrnw w paeio w -eca niemieckie p(*WfepóftmUtona jeńców. ^ dezas^ y;dfcoło;1W :3dO Sofaieszy i*ow i«klC hkb«^te' .3 0. iia.bJc.'o

* '{Iy-L;4 My i i j "'V.i iM---4

1? ^£ ^\J«id6i(Wfcli * | , ] {***“** ,&£ ja *f* $ *3V;w»łefr żyłach. ; . *- kJ : ‘ * 5 samby*. ' J

(6)

S

łó j! W y c ią g n ię t e ram io n a p o licja n ta r e g u lu ją c e g o ruch, sk ie ro w u ją c a ły ru ch w je d n y m k ierun k u, ja k to w sk a z u je te ż cz e rw o n e ś w ia le lk o na sk rz y io w a n iu , a w strzym u ją ruch w k ieru n k u p ro sto p a d ły m . M im o to p ró b u ją ci w ie śn ia c y — są ze w si n ie zn a ją p rz e p i­

só w — p rz e d o sta ć s ię p o z a p le ca m i p o licja n ta na d ru ­ g ą stron ę u licy . Ja k to d o b rz e , ż e w te j ch w ili n ie n a d ­ je c h a ło o d stro n y otw artej d la ruchu ł a d n e au to l Kto w ie , c o m o g ło b y się w ó w cza s stać, w szystk o d la te g o , i e 1

tych d w o je n ie u m iało ro zró żn ić zn a k ó w d a w a n y ch p rz e z p o lic ja n ta . A le ju ż in n y stró ż b e z p ie c z e ń stw a I p rzy trzy m u je ich I ic ią g a o d n ich p rz e p isa n ą karę . T ro ­ c h ę mu tam p e w n ie ża l b ie d a k ó w , a le n ic in n e g o u c z y ­ n i ć n ie m o że . Na p rz y s z ły raz b ę d ą s ię . je d n a k ci lu d z ie

ju ż strze g li. Tym dw o m d o ro żk a rzo m te ż się ch y b a m usi b a rd z o ś p ie s z y ć , je ż e li je d e n z n ich sk ręca w b re w l p rz e p iso m za ró g a d ru g i z ro zm ach e m je d z ie w zaka- V

zan ym k ieru n k u , g d z ie p rz e c h o d n ie p rz e c h o d z ą w ła ś n ie . . \ a a a M r p rz e z u lic ę . M ó g łb y w ię c ła tw o n ie je d n e g o z n ich

p rz e je c h a ć . A le i tu z ja w ia s ię n atychm iast p o licja n t

i za trzy m u je k o n ia, zan im ten z d ą ż y ł n a je c h a ć p rz e c h o d n ió w , lu b te ż z a ­ nim sam w p a d ł p o d k o ła n a d je ż d ż a ją c e g o sam o ch o d u . N ie w o ln o b o w ie m a n i z za m k n ię te j u licy w y je ż d ż a ć ja k im k o lw ie k p o ja z d e m , ani te ż — ja k d o r o ż k a d r u g a '— p rz e o c z y ć , ż e ruch z te j .strony jest w strzym an y. N ie u w a g a s z k o d z i, je ż e li n ie n aszem u b liźn ie m u , to n aszem u w łasn e m u ż y c iu lu b te ż k ie sz e n i. P am iętajm y w ię c p rz e d e w szystkim o s o b ie I o tym, ż e b y n ie w y ­

rzu ca ć n ie p o trz e b n ie p ie n ię d z y , k tó rych I tak n ie m am y z a d u ż o .

s ię p ra w id ło w o p rz e d sk rę ce n ie m w u- lic ę , która zo stan ie za c h w ilę z a m k n ię ­ ta. Z d ję c ie o b o k za ś — p ra w id ło w e s k rę c a n ie z u lic y o tw artej d la p ie s z y c h a l e : w c h w ili, g d y p rz e jś c ie je st p uste.

T ro c h ę d a le j natom iast c z e k a au to na ru c h p o licja n ta b y m ó c p o je c h a ć d a le j.

G d y ż J e d y n ie z u lic y o p ró ż n io n e j p rz e z p rz e c h o d n ió w w o ln o jest w y k rę c a ć . K ie d y s ię o b se rw u je ruch. u lic z n y , p o d ­ p a d a p rz e d e w szystk im ta p rz e k o ra , z ja k ą lu d z ie z a c h o w u ją s ię w o b e c tych p rz e p isó w , któ re m ają na c e lu ich w ła s n e b e z p ie c z e ń stw o i p o rz ą d e k . N ie m o g ą zro z u m ie ć , ż e te z a rz ą d z e n ia n ie są w y d a n e na to , b y lu d z i m o le sto w ać i b y u tru d n iać im ż y c ie , le c z je d y n ie

n a to , b y im je u ła tw ić.

Fol Bonk —i. k. p.

M IR !

(7)

ft ciąg dalszy \u tn ry z » v » a u y p n e t i w i z r h i i n t a c Ł i r s u W . P o d m a j e r s k i e g o

E

apelan, który się nazywał tak, jak i hiszpański kapitan Vita — Don Jose — okazał już w pierwszych dniach, że jest w esół, pełen życiowej radości i że się nie boi niczego.

Dużo paiił, spacerował i śpiewał.

— Śliczna jest ta wieś, pełna światła i radości, — mówił, patrząc na w ieś rozkwitłą i rozśpiewaną słońcem.

— Zachwyca księdza kapelana? — spytał go proboszcz.

— Tak, panorama.

— Tylko panorama?

— Tylko. To, co poza tą panoramą — m e zadowala mnie.

Widzę tu bardzo dożo piękna, widzę, że niedziela jest upojna i raduję się nią jak dziecko, jak w ieś. Mieszam się w kościele je wsią i czuję się tak, jakgdyby tu był jednym z nich. Upijam śię wraz z nimi, gd y słucham i w idzę księdza proboszcza.

Ksiądz proboszcz jest cudny w swoim wystąpieniu. Mówi ksiądz proboszcz... tak, o tym dużo rozmyślałem.

— Widzę, że ksiądz proboszcz nie oczy s ię swoich liaiań z książki Tego nikt ani nie napisał, ani m e powiedział.

Tego n ie można s ię nawet nauczyć. Mówi fesspfe pro­

boszcz do wsi, właśnie do tej wsi. która jest przed nim, w tej chwili, w tym dniu, z tymi właśnie troskami. Zau­

ważyłem, ż e inaczej mówi ksiądz proboszcz w niedzielę pełną słońca, a inaczej w pochmurną. Gdy jest pochmurno, mówi ksiądz proboszcz o pogodzie i w ieś wtedy jakby czuła pogodę, w ięc pod wójnie jej miło. Przemawia jej tajnym sło­

wem i uczuciem. Zauważyłem, i e przemówień księdza pro­

boszcza słuchają nawet parobcy i dziewuchy.

__w

— Wasza niedziela to jedna uroczystość . Scenicznie piękna, teatralnie mocna, fest wielką, czystą i bezpośrednią liryką. Mam uczucie, jakgdyby wieś schodziła do kąpieli i ■wychodziła potem zmiękczana, oczyszczana i okapana.

Mógłbym powiedzieć, że i odmłodzona i napachniona. Wi­

dzę, że to nie jest dziełem kościoła, ni ornatu, ni pieśni i błyskotek. To dzieło — to wpływ księdza proboszcza.

To ksiądz proboszcz dał to wsi.

_w

— Dlaczego ksiądz proboszcz tak na mnie patrzy?

— Niech ksiądz mówi. To ksiądz patrzy.

— Tak, a le nigdzie nie znajduję wiary, ni a księdza proboszcza, ani w e wsi. Tu nie ma rełigii m e ma nic nadnaturalnego. To całkiem nadnaturalna poezja, liryka odpoczynku, kąpania i duchowego podnoszenia się cał­

kiem normalnego inteligenta, który mocno siadzi na ziemi i nie bawi się obłokami.

— Więc?

— Gdzież jest wiara, gdzie dogmaty, to co nadnaturalne, wieczne? Wszystko tu jest ziemskie i przemijające. Mija Niedziela, aby czekać na drugą. Wieś szuka tylko przemija­

jącej radości i korzyści. Pojmuje wszystko po zierasku, nie cna w niej nic uduchowienia.

— Wieś się modU...

— Widziałem: w ieś się m a ło modli. Modlą się kobiety, którym gospodarstwo i domostwo przerosło krew i namięt­

ności. Modłą się do Boga, b y im odnalazł zgubione igły, za­

rzucone kolczyki, aby ich bydło było zdrowe i dobrze ro­

dziło. Modlą się za zepsute żołądki swoich dzieci i o to, aby narosły rany na porozbijanych dziecięcych głowach- Modłą się o plony, modlą się, żeby grad nie stłukł winnic i żeby wiśnie dobrze obrodziły. To n ie jest wiara. To jest robota:

■aideś lżejsze prace, które się wykonuje w niedzielę. W tej wsi nie znalazłem wiary. Gdzie ona jest? Czy jest gdzie w ja­

kich innych wsiadł?

Proboszcz uśmiechnął sie, starając się najusilniej, aby nic nie powiedzieć nawet tym niemym uśmiechem.

— To kraj bezwierców. Bóg jest tutaj tym, który daje zbiory i zsyła grad, choroby i śmierć. Bóg jest tu d alek i a objawia się tylko ^era. Powiadam księdzu proboszczowi:

w tej naszej wsi nie ma wiary.

— Niech ksiądz szuka lepiej, a może jednak... Jeszcze ksiądz młody, za prędko wydaje sądy! Niech ksiądz ka­

pelan lepiej szuka.

— Szukałem jej i w spowiedzi. Doszedłem do wniosku, i e tutaj jest jej najmniej. Przychodzą i opowiadają tak b ez związku, głupawo i kłamliwie. Prawie każda spowiedź jest świętokradcza. Widziałem i to. że prawie każda spowiedź : est dalszym ciągiem świętokradztwa popełnionego w pierw­

szej spow iedzi W mojej dębowej spowiednicy m ogę się

dowiedzieć wszystkiego, co ludzie mówią jedni o drugich i o mnie, ałe nie m ogę wyczuć, że oni ważą swoje czyny i że je oceniają, a jeszcze mniej, że boleją nad swoim złem. Opo­

wiadają, bajdurzą. Wszystko to mogą powtórzyć jedno przed drugim, a sądzę, że też nawet i powtarzają Mówią tylko to, co wszyscy robią i co w ogóle nie jest uważane za złe. ale -a powierzchowność. Same lo d conununes. Nawyk i zwyczaj.

Parada i odmiana.

— Nie przesadza ksiądz kapelan?

— Przeżyłem straszne rzeczy,

— Straszne rzeczy?

— Polecił mi ksiądz proboszcz odwiedzanie chorych, by ich przygotowywać na śmierć- jak oni umie rają? Przecież to okropne! Jeśli mam czas i dobrze jestem usposobiony, to ich dobrze przygotowuję na śmierć. To nie przypadek- Jeśli noc przedtem źle spałem, albo kiepsko spędziłem, wtedy odchodzą i kto w ie gd zie znajdą się ich dusze...

— Nie rozumiem.

— Ksiądz proboszcz teg o nie przezył?

| '>

— Przyszedłem raz rano d o chorej. Umierała przy pełnej świadomości pew na stara kobieta. Przy spowiedzi czuję, że jest niespokojna. Glos jej drży, plączą się jej słowa i zdania.

Oczywistym jest, ż e co ś jej przychodzi za ciężko powiedzieć.

I tego, od jej tak ciążyło, nie powiedziała.

— Mamo, to twoja ostatnia spowie dź.

— Wiem, duszo, a to—

— Ws z y s t k o powiedziałaś?

Długo czekam jej potwierdzenia, że wszystko już powie działa. Czuję, jak się boryka z e swoim wstydem i ulega mu.

— "B*. — m ów i a dw ie łzy spływają jej p o twarzy.

— Wszys tka?

— Wszystko.

— Matulu, a le cię szatan trzyma...!

Trzęsie się jak w konwulsjach.

— Wszystko,— p owtórzyła jeszcze raz niep ewnie . Po­

wiadam: trzebaby b yć koniem, aby m e widzieć, ż e nie po- wiedziała wszystkiego. I ona w ie całkiem dokładnie, że nie powiedziała.

— Powiedz i tamto.

— Które?

— jabym ci mógł powiedzieć które, ale mcby to nie zna­

czyło. Musisz powiedzieć ty sama. Ty dobrze wiesz, co to takiego— Powiedz to. Wierni ja, aletytom usisz powiedzieć...

Nie daj się diabłu uwieść w ostatniej chwili, żeby c ię za g o ­ dzinę, za dw ie porwał w ogień wieczny... Mów...

/-4 rd tan iot

.■iifyteza do w i e m T. MieińtJueti© pt. „f ,{O F F,K ~ Jam jest ftisnv blask słońca — 3 tęcz ltarwnxch

ołtarzy m knę prom iennym zaprzęgiem z. pochtHinią miłości, ff’ najświętszą prawdę zm ieniam śnum ed u sz miraże, depczę złft. światła zapałam >r mrokach — gwiazdą

m ej jasnościl Jam jest m yśl boża rozpięta nad światem — bezdom ne dobro szukające serca.

Lecę w ciemność. d o boju, jutrzenką skrzydlaty — ja m iecz złitcisty Pana bronić i uśmiercać ! Gonię po świeeie strojny blasków zawieruchą;

Przede mną słońca groty, m oje straże przednie:

•> idy wam w serca pragnące — kojąca otuchą — ja — płom ień zło palący - - udzie ja .. - ciemność

h led n ie’

H aftując na błękicie złotem swoją drogę,

wschtalzi słońce —- m ó j /trzyjaciel — św ięty uśmiech Boga?

Zaczęła mówić. N iegdyś, niegdyś, może jeszcze i przed pierwszą spowiedzią (wtedy dziewuchy, które pasały stada, późno szły do pierwszej spowiedzi) legła z jednym zw ierzę­

ciem . Gdy ją odszedł wstyd, opowiedziała nawet, jak to było. Do spowiedzi chodziła często. Może za każdym razem, idąc do spow iedzi miała mocne postanowienie wyznać ten okropny grzech. lecz zawsze odchodziła do domu z zataje­

niem tego zwierzęcia i z nowym grzechem — ze święto­

kradztwem— i ciągle tak aż do tej chwili.

— Więc?

— I jeszcze ksiądz proboszcz pyta: więc? Gdybym był zakończył wtedy, gd y i ona przestała mówić, dusza jej by­

łaby zgubiona.

Proboszcz znowu się uśmiechnął, lecz mc nie powiedział tym uśmiechem.

— Czyż tak jest wszędzie? Czyż wszystkie w sie są takie.

— Jeszcze ksiądz młody, zobaczy. Główna rzecz, fcsaęae kapelanie, że w y sam macie wiarę—

_— Jestem zaambaraaowany. Widzę, że wszystko to V°~

wierzchowność. a pod pokrywą próżnia.

— A jeśli to ksiądz znajdzie wszędzie?

— Bytaby to okropne!

Proboszcz roześmiał s ię teraz g łośno. Przystąpił do Don tosego i wpatrzył mu się w oczy.

— Młody kolego, dobrze patrzyc ie . Patrzcie dalej, aoba-

•zycie.

Don fosę patrzył dalej. Często mówił szczerze probosz­

czowi o swoich spostrzeżeniach i pytał g o o radę i wyjaś­

nienie, łub potwierdzenie.

— Nasz kapelan jest pięknym, rozsądnym i pogodny*1 młodym człowiekiem. — powiedział Dcm Ł o n o Vitowi.

— r<epiej by było. zeby był jak tamten sztok fisz 3 soliterero- - Dlaczego?

— Poszedłby stąd prędzej.

— Niech tylko ten zostanie.

— D id i źle będzie. — skarżył się Vito przed małpą- Gospodarząc i pilnując plebanii spostrzegał Vito d w o nowości, które g o nie cieszyły. W iele r a z y s p o s t r z e g a ł

: w iele razy prowadził takie rozmowy:

— fak? Dła m ło d e g o księdza dobrodzieja?

— Dła kapelana. Tak, dla m łodego księdza dobrodzieja.

- Którego młodego? Obaj są m łodzi

— Tego n owe go, młodego.

— A ten. co n ie jest nowy, ten jest stary?

— Stary on m e jest, ale... Nie wiem nawet sama, jakby to powiedzieć... — czerwieniła się i gubiła język młoda ko­

bieta i nie mogła wytrzymać ciężkiego spojrzenia VHa- On ras z trudem opanowywał się, żeby m e pokazać sw ego wiel­

kiego niezadowolenia. Popatrywał to na zakłopotaną ko*

biete, to na pełny koszyczek starannie przebieranych i po­

układanych winogron,

— A nacóż mu to? On jada z nami. Co my mamy, to BB t on.

— Miejcie więcej.

— Kapelan n ie ma k się g i Gdzie ja to zapiszę?

— Nie trzeba zapisywać.

— To jakże? Przyniosła— ech. żebym ja to mógł zapamię­

tać. która przyniosła?

— Nie trzeba pamiętać.

— Trzeba, trzeba, taki jest u nas porządek.

Vita przyjmował koszyczek, ale zupełnie inaczej niż te, które przynoszono dla Don hurra.

— Didi przynoszą mu. Żądają go. Przeklęta sprawa, miły kapelan. Wiesz, to jest tak samo. jak gd y jedynak dostanie brata, albo jak chłopak zakocha się i w drugiej jeszcze dziewczynie. Jedni wolą księdza proboszcza, drudzy ka­

pelana. Don Lovrowi nie mówią, że stary, ale na- zywjiją — młodym. Didi. to nie dobrze, nie...

Vrto nie miał wątpliwości, ż e w ieś lubi kapelana i z e stra­

chem i niechęcią oznajmiał to Didiemu, bo proboszcz nie- chciał go słuchać. Boleśnie odczuwał każdy dowód, że wieś lubi kapelana, a tych dowodów było dość.

Kobiety wynalazły nawet formułę i usprawiedliwienie tej swojej skłonności do Don Josego.

— On biedak. Ma tylko to, co mu dadzą

— Biedaczysko, jakgdyby był sługą. Idzie, gdzie go poślą, robi, co mu każą.

— Nie ma nawet konia.

— Cudze nsa łóżko, a tylko to jest jego. co ma na sobie.

— jak fezus. On jest jak fezns.

Niebezpiecznie to. Didi. gd y kobiety zaczną kogo ża­

łować. Żałują po to. żeby mogły pocieszać. — Rozmyślał v «to głośno i dziwił się, że proboszcz mc nie w id zi Vito cier- piai Vito widział jasno, że dfct proboszcza stracone jest wszystko to, co zdobył dla siebie kapelan.

Długo należał, lecz g d y pew nego dnia zobaczył, że dużo kobiet jedna za drugą i jedna mimo drugiej wchodziły na plebanię i żądały właśnie żeby kapelan przyszedł je wyspo­

wiadać, było mu już za dużo tego wszystkiego.

Po co kapelan? Ksiądz proboszcz jest w kościele!

— fest, ale jabym chciała..

Tybyś chciała? Dobrze, kiedy chcesz, przyjdzie...

Toć na to go też i mamy i utrzymujemy Zaraz przyjdzie. — Posyłał im kapelana. Najbardziej męczyło g o to, że według polecenia proboszcza musiał być dla wszystkich uprzejmy i nadskakujący. Z ciężkim sercem przywitał Don U>vra:

— Nowy kapelan... nosi...

— Co nosi?

— Wieś—

— Zostanie dosyć i dla nas trojga, mój Vito...

— Miech ksiądz proboszcz m ów i co chce. ale ja widzę, że to nie jest dobrze. Noszą dla niego datki.

— Wszyscy chodzą do nas.

— Dla nas mniej donoszą...

— jeszcze ciągle dużo.

— Didi Didi— — iwrócil się Vito bezradny do małpy

Cytaty

Powiązane dokumenty

— Chcę zrobić Mietkowi „kawał&#34;. Ale chłop zblednie, gdy przeczyta te kilka nic nie znaczących słów. Już przez kilka dni od owej pam iętnej niedzieli

czas robili to tylko żydzi. Mogą to św iadkowie potwierdzić. Ponieważ nie mam drugiego, używałem jako odw ażnika jednokilogram ow ego bochenka chleba, k tóry co

M rugali oczami, przypom inając sobie coś o białym człowieku, o obcym przybłędzie.1 Statek tam tego jednak m iał być niewiele większy od ich łodzi, a tam ten

Brwi nad oczami zbiegły się jej, a nozdrza poruszyły się, w ciągając zapach w iatru.. Odwrócili jednocześnie

Można sobie pozwolić na marzenia, lekcje się jeszcze nie zaczęły.... Nie wie nic staruszek, że noc

Zatoczyły łuk, idą naprzeciw. Widzi, że żeglarze nie patrzą przed siebie. W estchnienie W iatru, odchylona do tyłu, poddała tw arz ku oczom Ra-tonga, któ re —

Jakby nie było, lubią kobiety, każda bez wyjątku zajmować się strojami, czego się im wcale nie gani.. Dzisiaj sytuacja tak się zmieniła, że bodaj wszystkie

Jednakże służący proboszcza i zarazem jego kucharz i zaufany, Viso, obawiając się, by p rze z przybycie tych wikarych nie zmniejszył się wpływ proboszcza na ludzi,