• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 25 (22 czerwca 1941)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 25 (22 czerwca 1941)"

Copied!
14
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków, dnia 22 czerwca 1941

K t i U J B R P O L S K I

OGRODZI!

S i l i t " . J § '• -? i , mmrn

(2)

P O R T U G A L IA Z A B E Z P IE C Z A S W O J E P O S IA D Ł O Ś C I O statn ie m o w y R o o se v e lta i k o m e n tarze do n ich w żyd o w sk o - am eryk ań sk ich i a n g ie lsk ic h d z ie n n ik a c h o b u d z iły czu jn o ść Portu­

g a lii. G d y ż w ynika z nich, że Stan y Z je d n o c z o n e c h c ia ły b y p rz y ­ w ła s z c z y ć so b ie ta k że p o sia d ło śc i p o rtu g alskie . Na z d ję c iu n a­

szym w id zim y p o rtu g alsk ie g o p o d se k re ta rza stanu w m inisterstw ie w o jn y p u łk o w n ik a Santos C o sta, który p o p rz e g lą d z ie w ojsk ż e g n a się i n acze ln ym d o w ó d c ą lotn ictw a w L iz b o n ie p rz e d w y ­

ja zd e m na A z o r y .

K R Ó L C H O R W A C J I W S R O D R A N N Y C H

K ról C h o rw a c ji To m isław II, d a w n y k siążę S p o le to [trzeci od p raw ej) o d w ie d z ił rann ych arm ii w ło sk ie j w k lin ice u n iw e rsy te ck ie j w R zym ie. W n ie d z ie lę 1S. V I. p rzystąp iła

także i C h o rw a c ja d o paktu trzech m ocarstw . W P O Ł U D N IO W Y M S Ł O Ń C U N A K R E C IE

Po zn ik n ięciu o statn ieg o ż o łn ie rza b ry ty jsk ie g o z w y ­ sp y Krety, p rz e ję ły w o jsk a m ocarstw osi o p ie k ę nad tą tak w ażn ą w w a lce p rz e ciw A n g lii w ysp ą na p o ­ łu d n io w y m w sch o d zie . Na zd ję c iu n iem ieck i s p a d o ­ ch ro n iarz na sw oim stanow isku górskim p o k rze p ia

się d o b rym ły k ie m z gąsiorka.

P O W A Ż N E S Z K O D Y W A L E K S A N D R II I H A IF IE Jak p o d a ł n iem ieck i kom unikat w o jen n y, zo stały o b ie w ażn e dla A n g lii b a zy lo tn icze A le k sa n d ria i H aiła p o w a żn ie u szk o d zo n e w ostatnich d n ia ch p o d cza s n alotów n ie m ie c ­ kich, tak że w ła d z e a n g ie lsk ie m u siały za rz ą d z ić c z ę śc io w ą e w a k u a c ję . Na z d ję c iu n aszym w id zim y d o k i A le k sa n d rii z a p e łn io n e m ateriałem w o jen n ym i innym m ateriałem

w sz e lk ie g o ro d zaju .

K A B IN A JU 88

O to z d ję c ie z p rzo d u n ie m ie c k ie g o sam o lo tu -b o m b o w ca Stu-Ka b u d z ą c e g o p ostrach n ie p rz y ja c ió ł. W w alkach o K refę o k azała się ta m aszyn a n ie d o p o b icia tak w w alkach

* w ojskiem ląd o w ym . jak też i z an g ielsk im i okrętam i w ojen n ym i.

P R Z E D R O K IE M W cze rw cu 1940 roku p rz e p ę d z ili ż o łn ie rz e n ie ­ m ie c cy w ojska a n g ie lsk ie sp o d N arw ik. N ie m ie c­

k ie siły m o rskie p o sła ły w te d y na d n o an g ie lsk i lo tn isko w iec „ G lo r io u s "

22.500 ton, tran sp orto­

w ie c w o jsk „ O r a m a "

21.000 ton i cystern ę „ O il P io n e e r" 9.100 ton, n ie ­ p rz y ja c ie lsk i okręt w o ­ je n n y i n o w o c ze sn y ści- g a c z. O p ró c z te g o z a ­ to p iła n iem iecka łó d ź p o d w o d n a na p ó łn o cn y zach ó d od Irlan d ii a n ­ g ie lsk i k rążo w n ik p o m o c­

n iczy p o j. 14.000 ton.

W m ię d z y c z a sie p o d n io ­ sły się straty a n g ie lsk ie na m orzu w zastraszający sp o só b , ja k to m ożna w y w n io sk o w ać z d z ie n ­ n ikó w am eryk ań skich i an ­ g ie lsk ich . Na z d ję ciu w i­

d zim y n iem iecki p a n c e r­

nik, d a le j to n ący statek

„O ra m a " .

M A X S C H M E L tN G W S Z P IT A L U M IA N O W A N Y P O D O F IC E R E M Z d ję c ie n asze p o k a z u je nam M axa Sch m e lin g a , który jak o sp a d o ch ro n ia rz w w ałce o K retę za ch o ro w a ł i o b e c n ie p rz e ­ b yw a na w y p o czy n k u w szp italu w A ten ach . Dnia 1 czerw ca

Sch m e lin g zo stał m ian ow any p o d o fice re m .

(3)

E K S - K R Ó L K A R O L II I P A N I L U P E S C U

Na o b u n aszych z d ję c ia c h w id zim y b y łe g o króla ru m u ń sk ieg o K aro la II i je g o p rz y ja c ió łk ę p an ią Lu p escu w m ie ście H am ilto n na w y sp ie B erm u d a. O b o je są w d ro d z e na p o k ła d statku „ A rc a d ia " ab y u d ać się na K u b ę . B yty król, który z d ra d z ił sw ój n aró d , o s ia d ł na w y sp ie K u b ie na stałe, p rz e k o n a w szy się, i e

i w P o rtu g alii p ali mu się zie m ia p o d n og am i.

P o trzeb a jest matką w y n a la zk ó w ! P o tw ie rd ze n ie m te g o *3 n o w e sa m o ch o d y w P aryżu p o ru szan e e le k try czn ie . Poka*

ich o d b y ł się d n ia 31 m aja br. razem z p o k azem m ód. Jak w id zim y są te n o w e sa m o ch o d y b a rd zo e le g a n c k ie . N O W E T Y P Y S A M O ­

C H O D Ó W W P A R Y Ż U

(4)

W YSTAW A „ L A FRA N C E EUROPEENNE" W PA R YŻU Francja należy do Europy me do Anglii! Pookreśla lo stale wystawa pod ha- s erł1 „ l a Fran ce Euro- Peenne" — „Francja Euro­

p e js k a " , k t ó r a r o s t a ł a otwarta w Paryżu w Grand w obecności komen- dan'a miasta Paryża gene-

a a v, Stiilpnagel, posła

*rancutki«____ . _ .

(5)

ŻOŁNIERZE BRONIĄ MURZYNA PRZED ZEMSTĄ TŁUMU Niezwykły to widok na naszym zdjęciu. Ten dziwny szpa­

ler z najeżonymi bagnetami ma stanowić obronę murzyna przed zemstą tłumu. 25-letni murzyn John Henry Riney, z Arkansas, Stany Zjednoczone, dopuścił się gwałtu na białej

dziewczynie, lecz został schwytany i osadzony w a r e s z c i e śledczym. Na zdjęciu młody murzyn udaje się z gmachu wię­

ziennego na salę rozpraw, gdzie na podstawie swych zeznań skazany zostanie na karę śm ierci..

MIAŁ SZCZĘŚCIE

Amerykański porucznik lotnictwa 'ennes, latał swoim samolotem my­

śliwskim wszerz i wzdłuż nad Zatoką San D iego w Kalifornii tak długo, aż iryczerpał mu się zapas benzyny.

Wtedy dopiero Tennes zlądował i to ta wodzie, gdyż defekt motoru nie tozwolił mu na lądowanie na lotnisku ini na stojącym w pobliżu lotnisko w- n . Na szczęście skończyła się ta irzymusowa kąpiel zarówno dla lot- lika jak i dla jego maszyny bez żad- ie g o wypadku. Statek ratunkowy,

>rzywołany na pomoc odstawił po- ucznika i maszynę znowu na ląd.

Fot. Am. Press

174.27 km/godz. ROWEREM

Kolarz francuski Alfred Letoumer ustanowił w Kalifornii nowy rekord światowy w jeździe rowerem. Udało mu się osiągnąć szybkość 174.27 km na godzinę. S z y b k o ś ć tę sprawdzali członkowie amerykańskiego klubu automobilowego.

ę J - L e J ś u w ę f c y

, D O K O Ś C I O Ł A

W E D Ł U G O B R A Z U Z O F I I S T R Y J E Ń S K I E J

radość i śmiech. Ale — .jutro znowu dzień roboczy i po­

jutrze dzień roboczy11. Lecz i taki dzień ma swoje drobne, p ro ste przyjem ności, jak naprzykład filiżanka sm acz­

nej kawy.

Kawa E n rilo , dźiś wpraw­

dzie wyrabiana w mniejszych, ilościach niż p rzed wojną, jednak nie utraciła nic a nic ze swej dawnej dobroci.

Dlatego niech jedną z na­

szych codziennych przyjem­

ności będzie kawa

(6)

filatelistyczna S L f J j w Warszawie s® ?ls

S e n io rzy filatelistyki ze sku ­ p ien iem słu ch ają licy ta cji je d n e g o z o b iek tó w au k ­ cy jn y ch . Trzeci od lew e]

to R achm ano w , zn an y e k s­

pert filatelistyczn y. W szy st­

kie tw arze stan o w ićb y m o­

g ły d o sk o n a łe studium dla p sy ch o lo g a .

Jak ju b ile rz y na p e rły i dia m enty, tak au k c jo n e rzy spo g lą d a ją na kom plet lic y to ­

w an ych zn aczkó w .

'H U fR ITIU i

W

arszaw sk i św iat filate listyczn y, a z nim i G e n e ra ln e j G u b e rn ii p rz e ż y ł ostatnio n ie ­ zw y k le cie k a w ą im p re zą — a m ia n o w icie — I-tzą au k cją filatelistyczn ą z o rg a n iz o ­ w aną p rz e z ruchliw ą C e n tra lę F ila te listy cz n ą w W a rs z a w ie przy ul. S zp ita ln e j 10.

B yła to p ierw sza te g o ro d zaju im p reza w G u b e rn ii G e n e ra ln e j — w o g ó le p ierw sza na te re n ie W a rsza w y od 20 lat.

S e n sa cją au k cji b y ło to, i e m ogli b yli b rać w n iej u d zia ł i za m ie jsco w i — w ystarczyło fylko p rz e sła ć d o C en trali F ila te listy cz n e j list, w którym p o d a w a ło się num er zn aczka licy to w a n e g o (z katalo g u a u k c y jn e g o ) i sum ę jaką c h c ia ło się za n ieg o d a ć. K o p e rtę o tw ie ra ło się d o p ie ro po u d erze n iu m łotka au k c y jn e g o . O ile o k a za ło się, że cena zao fiaro w an a k o re sp o n d e n c y jn ie b yła

w y ższą od ce n y n a jw y ższe j osiąg-

na

w p ły n ę ły jźmS&m-jijt

P. B. M arw iń- ski z C en trali F ila te listy cz n e j w W a rsza w ie p rz e p ro w a d za

a u k c ję .

n iło C e n tra lę F ila te listy cz­

d o u rz ą d ze n ia d ru g ie j

o d b ę d z ie się ona w d n ia ch 12 i 13 lip c a br. O b je k - ty lic y ta c y jn e p rz y jm o w a ć się b ę d z ie je d y n ie d o d n ia 24 c z e rw c a br. N atom iast 28 c z e rw c a ro z p o c z n ie się ro z­

sy ła n ie k a ta lo g ó w a u k c y jn y c h .

Czesław Pudłowski

w ostatnim d niu, le c z m im o i e b y ły n ie zm ie rn ie interesują- c e , z p o w o d u sp ó żn io - n e g o terminu nie uka- z a ły się na au kcji.

A u k cja filatelistyczn a zg ro m ad ziła na sto le licytacyjn ym m ateriału za 50 tys. zł. Z cie k a w szy c h w yników licy ta cji zan o to w ać n a le ży : P olska Nr. 1 cena w y w o ła w c za 75 z ł (w e­

d łu g M ich la) u zysk ała 208 zł. „N a S k a rb " n ie ste m p lo w a n y ce n a w yw . 130 zł, au k cja 342 zł. „Z a w ie rcie '' n ie sfe m p lo w a n e ce n a w yw . 18J z ł, au kcja 500 zł. K o m p let Litw y Ś ro d ­ k o w ej u zy sk a ł 680 zł ce n a w yw . 450 z ł. Ko m p let „P . P. C . Le w an t" ce n a w yw . 205 zł, au kcja 900 zł. K o m p let „P o lski K o rp u s"

u zy sk a ł 2 1 0 0 zł. G d a ń sk i d u ży

„ In n e n d ie n st" M ich el Nr. 47— 49 u zy sk a ł 8 500 zło ty ch .

Z a in te re so w a n ie l-szą au kcją skło-

O to fragm ent z sali a u k c y jn e j. Są' d z ą c p o w y ra z ie tw arzy, jest za in ­

te re so w a n ie w ie lk ie .

(7)

D o licznych z a g a d e k etnicznych E u r o p y należą m i ę d z y innymi cyganie, których uczeni w y w o d z ą z różnych krajów nie m o g ą c ostatecznie ustalić ich ojczyzny. Znani są oni wszystkim:

o d tysięcy lat trudnią się wr óżeniem, kottarstwem, h a n d l e m koni itd... Ni e wielu tylko cy g a ­ n ó w zdobyło się n a stale osiedlenie, większość, ulegając z e w o w i krwi, tuła się p o świecie jeżdżąc w o z a m i i mieszkając w nich i objeżdżając w ten sp osó b dalekie kraje. C i e k a w y m jest, że cyganie p o m i m o współżycia z na r o d a m i europejskimi zachowali ściśle swój dziwaczny język, wykaz ując y d u ż o ce c h hinduskich, zatrzymali d a w n e obyczaje i w ogóle nie mieszają się zuiafeue z ludnością miejscową. M a ł y ten n a r ó d obierający co p e w i e n czas w ę d r o w n e g o króla, którego intronizacja o d b y w a się w r a m a c h nieco o p e r e t k o w y c h — ostatnim takim bodaj kró­

lem' był K w i e k I, którego „elekcja" odbyła się kilka lat t e m u p o d W a r s z a w ą — żyje

ig/kc sw ois tym życiem, d o którego trudno wt argnąć o s o b o m nienależącym d o tego hk , zamkniętego koła.

O t o znaleźliśmy się w takim ob o z o w i s k u cygańskim. B a r w n o ś ć przysłowiowa sukien c y g a n e k idzie tutaj w parze z ich wyrazistą mimiką, g e stykulacją i w ogóle ży wo- 1 i ścią ma jąc ą ce c h y w s cho du. Kobiety zajęte są g o s p o d a r s t w e m a chcąc zarobić H k wykorzystują sw oje jbez wątpieniaListniejące da ry jasnowidzenia i wróżą.

[ N a w e t ma ł e cy- . g a n i ą t k a ( z d r a d z a j ą <

p e w n e zdol­

ności w r ó ­ że b n e i obie­

cają prze-

M ł o d a c y g a n k a cho- ciaż s k rom nie ub ran a p r z y p o m i n a r u c h e m i całą p o s t a w ą jakąś kla­

sy c z n ą rzeźbę.

F / l « - Stary c y g a n Ka b o r r op®"

jP węaoly ep«*°“

C y g a n k a R o m jest zapaloną „ palaczk ą i ob ser wuje świat.//

jak się zdaje, dg svć kry-' i

1 | 1 m W tyczńiw fffl.-fI j u / J

Piękny s a m o w a r świadczy ó zdol­

nościach z a w o ­ d o w y c h c y g a ń ­ skiej rodziny,;' Niezwykłą o l ę a z j ^ d o./

wróżenia dają kó- , Jonie letników, wy-, !h grzewających się Lr

w letnie południe) Tl j

Najmłodsza pociecha cy g a n a płacze

• tak s a m o jak i inne dzieci.

(8)

4 ciąg dalszy A utoryzow any przekład z chorwackiego W . P o d m a je rs k ie g ® Zamarła wioska mówiła o nim. O nim mówiły nieme da­

chy, które flegmatycznie przyjmują wiatry, deszcze, chmur­

ne dni i słoneczną pogodę...

— Cudny jest...

Ona zauważyła, że jest cudny: cudny s3ą i życiem, które w obfitości nosi z sobą.

On zauważył, że dziewczyna oczekuje go z upragnieniem i że wita go z niepokojem.

— Cudna jest! — Zauważył, że jest cudna miękkim, uleg­

łym światłem, które bije z jej owali, z harmonijnych krąg- łości i szeptu ust i oczu. Poczuł, że uległość ta jest inna, niż tamtych licznych w e wsi.

— Dzisiaj b ęd ę gościem pani i' nie odejdę wnet...

'To „dzisiaj" przechodziło w pod wieczerze, a pod wiecze­

rze rzucało błękitne cienie w dwa nagie i smutne dziewczęce pokoiki.

— Majo, samotna dziewczyno...

— Czyż mię księdzu żal?

— Tak.

— Bardzo?

— Bardzo!

— Jednacy jesteśmy... — rzekła, oczekując widocznie, źe on to potw ierdzi On tymczasem uśmiechnął się wesoło:

— Nie jesteśm y jednacy. Panią wiąże kobiecość i dzie­

wictwo, jest pani jakby więźniem w tych dwóch pokoikach, samotnych i pustych. Ja mam całą w ieś i dużo życia w niej.

— Wystarcza to księdzu?

— Czy wystarcza? Ja się w eselę, ale nie jestem wesoły. Ja jestem jak ten dzwon, co każdego wołam do fawkriofo ale w eń nie schodzę. Ja jestem poezją wsi, a sam jestem zimny i oschły. Ja skupiam parobczaków i dziewuchy, a odchodzę... Ja daję nawet wtedy, gdy przyjmuję. Zdaje mi się, że jestem jakimś opium, co rozwesela wszystkich, któ- i z y je palą. Opium nie jest przez to szczęśliwe, wypala się i jest go coraz mniej. Ja n a le ż ę d o k a ż d e g o .

— A chciałby ksiądz być c z y im ś?

— Nie, nie chciałbym, bo roi nie wolno. To jest zakazane.

J e d y n ie to j e s t m i za k a za n e: b y ć c z y im ś.

Mówił do niej. Patrzył na nią i pragnął, aby go zrozumiała.

Jedynie to jest zakazane, — powtórzył z narw^cT^ _ W oczach jej nie widział, że g o zrozumiała.

— Majo, pani jest kobietą, od której się ucieka.

— Co to znaczy?

J— Są takie kobiety, przy których uczucie jesttakie otwarte i jasne, że przy takiej kobiecie musi się pozostać długo, długo i należeć d o n ie j.

Ona drżała, bladła i spojrzeniem prosiła go, aby jej jeszcze mówił o niej...

— Są kobiety, które wypełniają całą duszę człowieka i człowiek czuje, że taka kobieta staje się jego treścią. Cóż człowiek może bez swojej treści? On ją nosi... nosi. Żyje z nią.

Tak staje się to ważną, może najważniejszą jego częścią

— Więc?

— To jest zabronione. Jedynie to jest mi zabronione. Nie wolno mi nikomu pozwolić, aby wszedł w e mnie, aby stał się moją treścią.

Ona drżała, bladła i spojrzeniem prosiła go, aby jej jesz- cze mówił o niej.

— Ach, to piękne, — odezwała się.

Dla niej to było piękne. Co dla niej było piękne, tego nie powiedziała. Czy jego słowa, czy też to, co ona poza wyczarowywała.

Nie drżała nawet przed tym, źe nikogo, w ięc nawet i jej nie wolno mu wpuścić do swej duszy.

Zauważył to i przystąpił do niej.

Bądźmy silni i rozejdźmy się, póki to jeszcze możliwe.

— Proszę zostać jeszcze. Jeszcze tylko chwilę. Niczego nie żądam.

— Niczego?

N o c wlewała swoje m a s y w n e cienie w sa m o t n e mieszkanie pięknej dziewczyny. Jedynie o n e oświetlały bliskość dwoicia tak pi ęknych ludzi

Nie mówiła nic, tylko każdy jej ruch i spojrzenie mówiły:

— Nie żądam niczego.

Czuł, przeczuwał kobietę, która daje wszystko, bo ją to raduje, uszczęśliwia i odsuwa myśl od jutra. Usta jej nie za­

trzymywały się na powierzchni, sięgały w głąb.

Dziewczyno, idziemy ku wielkim cierpieniom.

— To nic.

-— Oboje pędzimy w zło.

— Ono zawsze przychodzi po dobrym. Ja chcę dnia dzi­

siejszego. Choćby dzisiaj, a potem już nigdy.

— Upojona jesteś.

— Wiem.

— Długo będziesz żałować.

Choćby nawet. Będę wiedzieć, że mam za co. Chciałam Chcę...

— Ma jo?

Loro! Jednak jesteś tylko człowiekiem, Loro...

— Hahaha! Zdaje ci się?

— Hahaha... Tak się bałam ciebie, a ty jednak jesteś tylko człowiekiem.

Noc wlewała twarde cienie, a gwiazdy miękkie, przeźro­

czyste i subtelne promienie w samotny dziewczęcy pokój, który pachniał czystością i wielkim krzewem bazylii z okna!

Czarny koń o szybkich i elastycznych nogach poniósł go w noc wstrząśniętego, z przeżyciem, które pozostało w nim św ieże nawet i za dnia.

Zdarzenie przywarło do niego i wstrząsało nim.

Szukał i nie mógł się już więcej odnaleźć. Wszystkie czter­

naście dzwonów zlało się w tamte dwa na dzwonnicy koś­

cioła św. Floriana. Wszystkie siedem kościołów zwaliło się na tamten jeden na skraju sosnow ego lasu.

Ze wszystkich głów patrzyły na niego tylko Mai oczy.

Odganiał je, a one zewsząd wracały, szeptały i błagały:

— Przyjdź i całuj nas...

Postanowił, że nie pójdzie. Był zawsze na drodze do ucieczki i nigdy nie uciekał. Zawsze znajdował się obok Mai.

Mocował się i mocował z sobą, a potem znów przeleciał na koniu przez wieś. Pociągnął oba dzwony na niskiej dzwonnicy kościoła św. Floriana, ożywił kościół, wioskę i małe dachy w niej. Wieś się nie dziwiła. Nieme dzwony nie smuciły się.

— Jest szkoła.

— Są dzieci.

:— Są święci.

Don Lovro spostrzegł, że nie rozumie już szeptu innych oczu, że nie mówią mu nic ciekawego te liczne drżenia przed Ihtisem. Chór staruszek nie zauważył nic szczególnego jakoteż ni wieczne dziewice.

— Jest szkoła.

Wszyscy myśleli, że rozumieją i znajdywali usprawiedli­

wienie. Lecz on go nie znajdywał. Tracił siebie i począł od­

czuwać, jak wszyscy stają się dalekimi, chłodnymi, niecie­

kawymi. Silił się na uprzejmość, lecz ciężko to szło. Każdy Uśmiech wyciskał z siebie jak łzę wody z suchego drewna.

— Majo, ziemia mi się usuwa. Gubię się...

— Dlaczego?

— Przez ciebie...

— Ja nie ch cę tego. Ja niczego nie chcę od ciebie. Mogę znieść wszystko, jestem szczęśliwa.

— Szczęśliwa? — Nie rozumiał, że kobieta może być szczęśliwa, gdy jej ktoś daje dowód, że przez nią jest roz­

darty i bez siebie.

— Będzie źle. Boję się.

Zatrwożył się poważnie. Ze sam ego strachu i przygnębie­

nia nie próbował jej Objaśnić czegokolwiek. Rzekł tylko:

— Czuję, że jestem na krawędzi.

— Boisz się mnie?

— I siebie.

— Ale ja niczego nie żądam od ciebie. Wszystkobym zro­

biła dla ciebie.

— Wszystko?

— Powiedziałam: wszystko.

— Nawet zapomniałabyś mnie?

—- Mogę i to... Oto już cię zapominam, — śmiała się — już cię oto zapominam, Loro, mój Loro. —

— Nie, nie, nie tak... Tylko nie to! Nie mów: m ó j. Tego nie wolno, to jest zakazane! — zaniepokoił się, spochmumiał i ociężał.

Ona śmiała się i wesoło powtórzyła:

— Loro mój...

Poczuł, że objaśnienie nie pomoże. Uciekł- W ucieczce znalazł jedyne rozwiązanie i postanowił uciec możliwie jak najdalej, daleko.

Bez pożegnania. Bez hałasu. Odszedł od niej i więcej nie wrócił. Jedynie w dzień odjazdu przez szkolne dziecko po­

d ał jej liścik:

Odjeżdżam przez Ciebie, bo nie wolno mi być niczyim, ni Twoim. Niczyim. Muszę należeć do każdego. Zrozum len paradoks, w którym mieści się wszystka siła jednej organizacji.

Jeśli to zrozumiesz, los Twój będzie o wiele łagodniejszy, a może i Twój ból.

Odjeżdżam z Twoją obietnicą, że zapomnisz o mnie. Trzy­

mam się mocno tej obietnicy i ona będzie moim spokojem.

Nie cofaj jej.

Loro Wyjechał i byłby o wiele spokojniejszy, gdyby nie przy­

chodziły jej listy. Teraz wszystka przestrzeń w koło niego i wszystek jego czas napełnione są tą młodą, czystą dzie­

wicą, która się śmieje z bólem i z siłą. Widzi ją na zakrętach wiejskich dróg. Słyszy jej szept, który go wzrusza.

— Uciekłem, więc nie należę do niej.

Oglądnął się i znalazł się na drugim końcu, daleko od Mai

— J e s te m zn o w u sw ó j i k a ż d e g o .

— Hahaha! Wszystko daremnie. I mój jesteś... — zagrz­

miała mu w dali czerwona myśl, że tak myśli Maja.

Wierzył na chwilę, iż żal mu jej tylko dlatego, że jest słaB®’

Ona mu nic nie może zrobić, tyiko m yśleć i czuć w d*®- Może też czasem rzucić w jego dzień kilka swoich rozi>°*' łych i niemocnych rządków liter.

— Jestem tutaj. — Poczuł się na twardym gruncie.

Bojowo nastrojony, prawie szczęśliwy w walce o wolność, wrócił na plebanię i zażądał od Vita, aby iuu P1 wiódł osiodłanego konia.

— Dokąd?

— Na hale.

Oczy Vita zachichotały. Rozumiał, lecz zaraz się te i cofnął.

— Kiedy? Zaraz? Tak za dnia?

— Dlaczego pytasz? ...

— A tak: myślę sobie, że w ieś będzie pytać: dokąd ofir , chał? Wieś wszystko widzi i o wszystko pyta. . /

— Chciałbyś, abym ci powiedział, co masz rzec, gdy będą pytać?

Potwierdził.

— Powiedz prawdę.

— Jaką?

— Wiesz, Vito, tam za górami są wsie, są kościoły, * też i księża. Jest jeden ksiądz chory, a on jest moim kowS*

— Kolega księdza proboszcza za górami jest chory>

powtórzył Vito z głupawą powagą. — To jest prawda, nie wszystka. On może być i za górami i może być ale... Ale chciałem powiedzieć wsi, a nie m ogę sobie Prz’

pomnieć, jaka droga prowadzi tam przez góry?

— Najbliższa droga prowadzi przez góry. Te nasze są jak róża o olbrzymich kamiennych płatkach.

Pierwszy, drugi, trzeci i czwaity płatek. Na trz®*®0 j hale, a przez czwarty schodzi się do tamtych wsi za

— Jutro rano nie będzie dzwonił nasz dzwon?

— Będzie dzwonił.

— Teraz wiem wszystko, coby w ieś chciała wie

— Teraz siodłaj konia.

— Zaraz?

— O zmroku chciałbym być na trzecim kamiennym ] Vito ruszył wesoło ku stajni

Gdy z osiodłanym koniem stał przed p ro b o s z c z e m , glądnął mu poważnie w oczy:

— Czy to nie podstęp?

YITO ZAPISUJE...

Wieś dużo mówiła o grubej księdze Vita. Żony aby ich nazwiska były zapisane w tej księdze. j/y

— Niech w ie i o mnie! — mówiły najpierw same bie, a potem w miłych wariantach powtarzały przed ^ Jemu mówiły:

— Czyż twoja żona ma b y ć ostatnia? ^ Wpis ten oznaczał pisemny dokument pojednania z boszczem, z dzwonami i z dzwonnicą. Zawarcie przyj8*^

Kataluca i Ivajana po tej księdze liczyły p ro b o sz c z o w y przyjaciół. Przychodziły do Vita i prosiły go:

— Jest tam zapisana i Mara Maćuhina?

Vito chętnie przerzucał przed nimi karty k sięgi i 0^ cZ^ p wał głośno nazwiska ofiarodawców. Ivajana i Kataluca krzyknęły przy tym odczytywaniu:

— I Jela Darakowa!

— Klara Soskowa!

— Antosia. I ona też. Odmienia Pan Bóg, odmienia-

— Dlaczegóż się tak dziwicie, kobiety? — pytał Vit°-^

— Tknęła je łaska boska, — odpowiedziały, a potes® ^ jaśniły szczegółowo, że wszystko to są żony mężów, byli najgłośniejsi i najnieustępliwsi w walce z popr*e kami proboszcza.

Któraś z chóru Katalucy zapytała:

— A Agata Matićowa jest tam zapisana? . .0i

— Agata Matićowa? — powtórzył Vito, jakgdyby sobi®

przypominał.

— Przynosiła i ona, ale prosiła, żeby nie zapisy^fj^y

— Nie wolno biedaczce i tyle... — wpadł ktoś z 9 ^

Ivajany. /

— Dlaczego nie wolno? P

— Przez Matića. Och, onby ją zabił!

Kataluca i hrajana rozeszły się wiejskimi drogami * **

nowościami.

Spotykały kobiety i mówiły do nich: , jjD

— Słyszałyśmy, słyszały... Pojednałaś się i ty

z Bogiem. . \ s

— No tak, dlaczego właśnie ja miałabym być ostatni?'^

była czasem krótka odpowiedź. Inna zatrzym yw ać

i mówiła: Ł/f

— Cała w ieś się obraca i godzi, a ja mówię moje**>u żowi: czyż tylko my mamy pozostać?

— Nie jesteśmy sami. Jest nas jeszcze więcej. ^

— Kto taki, nieszczęśniku? Słyszałam: Jela D a r a * ^ Klara Soskowa, Antosia, wszystkie one były na ple®^

wszystkie coś zaniosły.

(9)

i

1 Agata Matićowa?

taki jak i ty: skąpy i bezbożny. Agata też by coś

**“0* 1, ale b oi się Matića.

i „j f;le, dobrze zadzierać z Matićem. Plebany przychodzą odchodzą, a Matić zostaje na wsi.

Co nas obchodzi Matić? Czy to on nasz pan? Czyż przez ani JH? wo^no spotkać się z kobietam i ani na drodze, nig Ja nie chcę b yć ostatnia, jedna biała wrona,

— 1 ^ ’ * *

Mm. . Kto to wie, kiedy Bóg wzruszy jego serce.

«o)<s nu mówi, ^ y

^ « c a i Ivajana rzekły:

Posłucha• c?e *tai. ty sąsiadko na nikogo!

d tisz ę 8*1 ^ ** ^9 mówi. N iecił się każdy stara o swoją

> Ivajana napędziły w ieś w grubą k sięgę Vitową.

j ^ i i m i e j ę t n i e z a p isy w a ł.

Pferworf1* ?P ^ wa^a w e w szystkie płody w si. Znoszono m ogioh 1^ul naju®'at**iejsze okazy płodów . Ani jednej nie

„ * > r a k n ą ć . Przez sieb ie, przez drugie, przez w ieś.

ta J r ® ® śpieszyły kobiety d o kościoła i znosiły urado- y ^ ł .szczęśliw e.

g a d a j.P rzy jm o w a ł. Zawsze uśm iechnięty, zawsze roz- 1 zawsze w dzięczny. Vito umiał się radować, nośrt ° C zystk o dla nas? Prześliczne rzeczy! Takich pięk-

_nigdy nie widziałem!

_c° ś podobnego n ie widać!

l u b j 2 P « * « * c z bardzo snę ucieszy. N iczego bardziej odskakiwał czasem , gd y kobiety odkrywały koszyk:

szeao ZUSle’ to cudo! To w asze, naprawdę z wa- Vf jjSjj s*du’ Przysiągłbym , że to m ogło dojrzeć tylko

Cdzie m acie to drzewo?

*°zko ° drzewo. Nikt nie pamięta, kto je zasadził —

*aeh s*ę kobieta, roztapia się jak wosk pod wpływem

^ W W t a , które ją infekują,

i mjJj w®em księdzu proboszczow i, że to kraina mlekiem i Q„ em Płynąca, a ludzie najlepsi. Teraz przekona się

" ° tym.

oto J^zyw dę wam wyrządzono, obgadano was, a w y...

sarna poczciw ość i dobroć.

_^**1. Powiedział:

_, tyle? A dla was zostało co?

^-Zostało.

® dobrzy ludzie ws zystko dają. W tamtej Kob'' °ał®j w si tyle n ie dostali.

^ d oścf roznoszł P ° w si każde ałowo i każdy ruch Vitowej To~ri?US20 .kochana, a kto nas obdarzył i poczęstował?

musi wpisać do k sięgi wielkim i literami,

i . k obiecie pokazywał Vito grubą k sięgę, grubą

®°9a bA **• ° ° Jest na ścianie kościoła na obrazie Pana Vito w pisuje w szystkie dobre i złe uczynki człowieka.

«3™law'« głośno każde słow o, jakie zapisuje w księdze:

K o b 1'"

ttiv otwiera usta i odżegnuje s ię : — M yta nie państwo,

‘ny j n ejatóe ludzie...

rzeczvai^'pani- Piszę: pani. Przecie panią jest ta, co ma takie

**kieam ^<T: P ^ ta i ta, żona tego i tego, z sąsiedztwa OzioS*a tak iego daruje plebanow i kościoła Błogosławionej

^ ^ W n ieb o w ziętej.1 6 jaj.

__f f t ich tylko dwanaście —wspomina skromnie kobieta.

że tylko dwanaście? Powiedziałby człowiek, ___ , j®st przynajmniej szesnaście, takie są w ielkie...

Przed *° rnacie taką oliwę? — zdumiewa się Vito __i®zecią —- przecież to woda, taka jest jasna.

p^^oc, w iecie, ze sam ych zielonych oliw ek robiona, pzwartą przeżegnał się z zachwytu i osłupiał:

9?*^? Prawdziwe, żyw e jagnię? Takiego rzeczyw iście widziałem!

V° za w ieś!

^ za ludzie!

można się rozpłakać z dobroci, moi ludzie...!

Jiaj^P^ofrui mnożyły się i rod y sterty w iejskich skarbów,

^j^raniuej przebranych. Plebania opływała w dostatki.

j"* wszystkieg o nawet i na wywóz! — wykrzy- kurcząt

jaj. Co my z nimi zrobimy? Wino, oliwa, suszone J*0 * ««szone ryby.

2 to za w ieś!

^ ^ ~ d y m dniem wchodziły w k sięgę nowe nazwiska.

«Hi *®iał siłę i wyrachowanie, żeby n ie b yć wpisanym

^*towa s**^ s*^ **awet wiejskim almanachem ._Łovro, to dopiero parafia!

_. !r®> nie ma dla nas zimy!

l« i, b e s t io je d n a !

° f>c j a l n e p o j e d n a n i e w s i z b o g i e m Wieczór poruszyła się w ieś. Rozdrgały się szepty . , SP^ficzne druty:

W Mat& też?

Matić prowadzi.

M a t i ć ?

!^**atić, ho-ho, Matić!

_powiedział przecież: nigdy!

toć, prowadzi gazdów ...

sie pt rósl> stawał się coraz to głośniejszy, aż przetworzył wrzask. W sią zawładnęła sensacja — jak burza.

TM dą, jednają się ...

itfe trzęsła sensacja. Ogromna, nigdy niesłyszana, nigdy w Pamiętana sensacja.

^Ż0h Wrybie9 la aa drogi. Każdy chce w idzieć na sw e ro- j. e oczy, d yszeć na sw e własne uszy.

' uieuczesana Ivajana wsparła się na lasce lub Przes ł ® ° ścUny * w6ród 9 waru ozska, by gazdow ie

Niebo wysłuchało naszych modlitw.

v * ślubów.

r . Bf g *>as wysłuchał,

j^ataluca, niem a i blada, w idocznie przygnębiona i zazdro- 1 Pragnie, ażeby się pierw sze w ieści nie potw ierdziły.

Co chwilę przychodzi nowe potwierdzenie. Przyszli i ci, którzy wybiegli naprzeciw gazdów.

— Idą za nami.

— I Matić też?

— Matić prowadzi...

Kataluca blednie bardziej i rozdrażnia się.

— Teraz? Teraz łatwo!

— A gdzież byli wtedy, gd y tylko myśmy mówiły: trzeba mieć z Bogiem czyste rachunki?

— T e r a z i o n i b ę d ą ś w i ę c i . .. ?

— Gady jedne! Rozpłaczą się: ujrzeliśmy prawdziwego pasterza.

— Jak gdyby tym wszystko było zmazane, tak, tak to jest?

— A pięćdziesiąt siedem lat?

— E, pięćdziesiąt siedem lat, czy to nie pięćdziesiąt siedem dni?

— Lepiej ldedyś niż nigdy! — rzucił ktoś spoza ich gro­

mady.

Głos ten jak gdyby wpadł między osy. Poruszyły się, wzburzyły, lecz nie rzekły ani słowa. Pozieleniały tylko i patrzyły z wściekłością. Krzywo im się widzi, że w ieś chce b yć bliską ternu, komu one jedyne chciałyby b y ć bliskimi.

Nawet ni teraz w ieś nie zwróciła uwagi na Krfainw Przychodzili ciągle nowi zwiastuni.

— Idą, idą... o, idą.

— Hu ich jest?

— Dwudziestu czterech. Idą najtężsi gazdowie.

— I Matić też?

— Matić wiedzie!

Wszyscy gońcy zgadzali się z tym, że idą gazdowie i że prowadzi ich Matić, najbogatszy i najostrzejszy przeciwnik plebanii.

Na zakręcie pokazała się grupa mężczyzn.

— O, idą.

— Idą.

Grupa przysuwała się dosyć szybkim krokiem i jest już przed kościelnym dziedzińcem.

Przechodzą mimo zgromadzonej wsi.

Ivajana wsparła się mocniej na lasce lub silnie oparła się o ścianę i suche, zmarszczone i zapadłe oczy podniosła ku niebu, a przez bezzębne dziąsła szepleniła krótko i szczerze:

UD krakow skim parku

Stłoczonym dookoła gromadom kam ienic wydarto kawał ziem i porosły zielenią.

W szeleszczących wesoło drzew ożyw czym cieniu ujść m ożesz przed ułewą słonecznych prom ieni.

W śród traw ścieżki^aleje pochłaniają kro ki osób przez nie idących w spacerowym rytm ie...

Czasem zdum ionym oczom spod ziem i w ykw itnie dziew czę ó ócz błękicie przepastnym , głębokim . T am znów w słońca objęciach dziecięce grom adki w gry ciekaw ej poryw ie spędzają czas mile, pochłaniając radości czerpane z rąk życia.

C zy dziecko wciąż strzeżone czułym okiem m atki, czy dorosły —. zdobytą każdą wolną chw ilę

zatapiają w parkow ej zieleni rozkwicie...

Adam Włodek.

— Jezu...

— Matko Najświętsza...

A Kataluca:

— Jezu drogi, jedyny, nasz... — tak boleśnie i rozpacznie, jakby go błagały, aby nie zapomniał, że jest ty lk o ich drogi i jedyny...

Gdy gazda Matić stąpił nogą na dziedziniec plebański, Mrko pociągnął za liny wszystkich dzwonów, a ktoś za ko­

ściołem w tej samej chwili palnął z czterech moździerzy.

— Matko Najświętsza... — zamamrotała Ivajana.

— Jezu drogi, jedyny, nasz... — Kataluca.

Zgromadzona w ieś pochwyciła uroczyste, triumfalne głosy dzwonów i mężczyzn i poczuła, że sensacja wzrasta d o szczytu.

Ochrypłe, nieartykułowane okrzyki i powiewanie czap­

kami, rękami i chusteczkami odprowadziły gazdów aż do wejścia na plebanię.

W kancelarii ustawili się gazdowie w rząd. Vito, który patrzył, jak się ustawiają i jak się trzymają ci niegdysiejsi żołnierze, musiał się szczerze Roześmiać. Ileż się nawysilali, na wyginali i nałamali, żeby stanąć jak mur. Nie udawało im się, a co było najgorsze, sami nawet czuli, że im się to nie udaje. Jeden drugiemu wyrównywał garb, jeden drugiego poprawiał. Nikt nie czuł, że jest krzywy, ale wszyscy czuli, że nie mają należytej postawy.

Gdy tylko proboszcz ukazał się w e drzwiach, przystąpił do niego gazda Matić i wygłosił taką mowę:

— Księże proboszczu dobrodzieju! My, starszyzna do­

mowa i wiejska, powiedzieliśmy sobie i tak też zrobiliśmy, żeby przyjść i powitać was po męsku. Robimy to dlatego, b o zobaczyliśmy, że wy, księże proboszczu, jesteście tym prawdziwym pasterzem, na jakiego w ieś czekała przez pięćdziesiąt siedem lat. Ci wszyscy, co tu byli przed księ­

dzem proboszczem, myśleli, że po to przyszli do wsi, żeby im w ieś służyła. Wy, księże proboszczu, jesteście na dobrej drodze, bo przyszliście, jakeście to powiedzieli w swoim pierwszym kazaniu od ołtarza, żeby służyć wsi i Bogu.

Czekaliśmy i doczekaliśmy, toć i ujrzeliśmy, że to nie były same tylko słowta.

— U j r z e l i ś c i e . . . — uśmiechnął się proboszcz z ironią b ez złości i wpatrzył się w mówcę, a potem w grupę, która przed nim stała. Same pogarbione, pokręcone ciała, twarde,

nieruchawe. Nieregularne, niewymodelowane, ponarzu- cane głowy z chropowatymi twarzami, rozwiniętymi szczę­

kami, o krzywych spojrzeniach. Oczy ich zapadłe, z mnó­

stwem nabrzmiałych, czerwonych żyłek w oczodołach.

Włosy zmierzwione, wąsy nieczesane, usta rozwalone, wy­

sunięte naprzód, nosy małe, krótkie, pokryte naroślami.

Z całej grupy nalatywała woń putry Skowanego alkoholu.

Alkohol nadawał też widocznie tej grupie i pew nego w e­

selszego zachowania, poczucia pewnej uroczystości.

Z brunatnych ich kapot zalatywało wilgocią rozkładu.

Szczerze pożałował małej, krąglutłdej Agaty.

Matić mówił dalej:

— Powiedzieliśmy sobie: to jest kapłan, to jest pasterz, na jakiego wieś czekała.

— Powiedzieliście sobie...

— Gdyśmy to sobie powiedzieli, tośmy też powiedzieli i to: A kiedy on jest tym, którego w ieś czekała i doczekała się po pięćdziesięciu siedmiu latach, byłoby po męsku, że­

byśmy poszli i powitali go i powiedzieli mu: wy nasz, my wasi...

— Tośmy też i zrobili.

— Toście też i zrobili? — uśmiechnął się proboszcz z łagodną, niekłującą ironią i podziękował gaździe Mati- ćow i uściskiem ręki, a także i pozostałych serdecznie poz­

drowił.

— Wiedziałem, że w ieś prowadzą mężczyźni i że w e wsi dzieje się wszystko to i tylko to, czego chcę jej mężczyźni. Dlatego przyjście wasze i wasze oświadczenie uważam nie tylko za bardzo poważną rzecz, lecz i za jedno wydarzenie, za jedno twarde i wielkie męskie pojednanie między wami i Bogiem, jakie uczyniliście tutaj w mojej o bec­

ności. Jestem tylko świadkiem waszego pięknego i wiel­

kiego dzieła... I ja was proszę, abyście te same myśli i to samo postanowienie polecili waszym żonom. Żony myślą i robią tak, jak słyszą i widzą u swoich mężów.

Pozyskajcie je także dla swojej sprawy. Niechaj wam Bóg za to zapłaci!

Proboszcz zatrzymał się na chwilę, uśmiechnął się jeszcze wyraźniej i pogodniej, a potem rzekł:

— Bądźcie moimi p ierwszymi gośćmi. Zostańcie tego w ie­

czoru ze mną, byśmy się jak najlepiej poznali i porozumieli 0 wspólnym naszym życiu, póki nam Bóg nie powie: roz­

stańcie się!

Zrobił krok naprzód, przysunął się jeszcze bliżej ku grupie 1 przystąpił do pierwszego:

— Wy jesteście Matić?

Człowiek potwierdził.

— Tak. Słyszałem. Słyszałem o was przed wielu laty.

Sławny jesteście na daleko. Jesteście żonaty?

— Już dziesięć lat.

— Dużo macie dzieci?

— Nie ma jeszcze...

— Żona wam choruje?

— Nie, ale tak tylko...

— Była wiele razy w kościele do spowiedzi. Dziwił się Matić, że jej proboszcz nie zna.

— Możliwe. Za krótko tu jestem, żebym znał wielu ludzi.

— Zaszczyćcie nas kiedy, księże proboszczu i zaglądnij­

cie do nas. Każdy pokaże, który jest dom Matića.

— Miło mi będzie, — rzekł proboszcz i zwrócił się do dru­

g iego gazdy z rzędu.

Każdego pytał o żonę i dzieci.

Podczas gd y proboszcz przebywał w kandelarii z gaz­

dami, Vito pracował prędko. Urządzał i przyozdabiał pokój stołowy, p rzygotowywał ucztę, jak m ógł i umiał najlepiej i jak tylko to było możliwe w tak krótkim czasie. Gdy był gotów, postarał się szepnąć proboszczowi, że wszystko jest w porządku i że m oże z gazdami wejść do stołow ego pokoju.

— Z czasem poznam i wszystkie wasze żony, a teraz pro­

szę was, zaszczyćcie mój stół.

Sam proboszcz b ył zaskoczony umiejętnością, pomysło­

wością i szybkością Vita. Widok stołu i całego pokoju był rze­

czywiście niezwykły. Ogromny stół uginał się od białej czys­

tości obrusa, serwet, srebrnego naczynia, kwiatów i oświet­

lenia. Na wielkim świeczniku paliło się tak dużo świec, jak w kościele bożym.

Vito znalazł się w swoim żywiole. Jego ręce i ruchy tylko migały w powietrzu, a pod nimi wszystko zmieniało formę i zajmowało swoje miejsce. Pokój ten i ten stół wyglądały jak przygotowane do uroczystej wieczerzy na wielkim trans­

oceanicznym parowcu.

Vito zjawiał się przy każdym, nalewał każdemu, zachęcał każdego i zapraszał gazdów. Nakładał im na talerze, nalewał do szklanek i prosił ich pięknie, b y jedli i pili.

— Wszystko to jest nasze, nasze narodowe.

— W szyscy my jesteśm y u naszego proboszcza jak u sie­

b ie w domu.

— A gdzie to jest ta wasza małpa? Dużo słyszałem o niej, — spytał gazda Matić.

— D idiego chcielibyście widzieć? Nie dla małpy miejsce między tylu poważnymi ludźmi.

Gazdowie chcieli widzieć Didiego.

— W takim razie... proszę o trochę cierpliwości.

Vito poskoczy ł i po kilku chwilach zjawił się Didi z harmo­

nią.

— On gra! — osłupieli gazdowie.

Didi rozciągał harmonię, póki mu jej Vito nie odebrał.

Vito jest świetnym graczem na harmonii. Pokój stołowy napełnił śię wkrótce pijanymi i swawolnymi marynarskimi melodiami, przy których marynarze piją, zapominają o mo­

rzu i oddają się alkoholowi i nocy, gdzie je spotkają.

Gazdowie byli wzruszeni. Pili, hałasowali i weselili się...

Na ścianie wielki zegar odliczał nocne godziny, które ucie­

kały. Nikt nie zwracał uwagi na monotonną pracę ściennego zegara.

Muzyka Vita unosiła gazdów daleko, w nieznane, lecz po­

dobało im się to, w ięc miękli, urabiali się i wilżyły im się oczy. Rozrośli się jak ciasto i roztajali jak zmarznięta ziemia.

— Na tośmy czekali.

— I doczekaliśmy.

— Niechbyśmy nawet my wszyscy pomarli, to ty zostań z naszymi dziećmi...

Dalszy ciąg nastąpi x

(10)

Tak, niełatwą miały dawniej ko- biety robotę z ubra- n i e m się. N a n a s z y m zdjęciu, M i n Ev e l y n \ F o r m a n z Natchez w sta­

nie Missouri, postanowiła włoiyć n a bal wi os e n n y krynolinę. P o m a g a jej p o k o j o w a murzynka.

j a s n o t

Proszę popatrzeć n a twarz J tej artystki filmowej! Rola

jej w y m a g a stroją z r. 1660, kiedy k r ę p o w a n i e gorse­

tami było m o d ą . Al e arty- i stka buntuje się przeciw iiŁ takiej'niewoli

m T u oto / / dzimy n * / / zek a**®*

/ / dęcy * / / 1847. W O*'

d y c y j n y m P0^

chodzie d z a n y m r 0 ” rocznie p r * c

JP miasto Natch®"

Z' znalazł się i ter

^ wózek, przypoH*1'

nający jakiś

kin n a kółkach. W to z d r o w e dla dzieck*1

W s z y s t e k p r o c h z li sypał się na nie!

Fot. Aas. Press 2 Hem Oomy 1 Scherl 1

(11)

Znam twe uśm ieszki i um ysł p rzew ro tn y, a le nic z te g o — p ies ch ce b y ć sam otny...

Fot. Atlantic M o że s z m n ie n ę c ić , n ap in ać m u skuly,

na g ro ź b y k o b ie t nie jestem d ziś czu ły.

Ź e je śli w o d zisz m ę ż czy z n na pasku z p sem ci się u d a ć n ie musi głu p task u !, ' w iesz k o b ie to w cz a ry zaklęta.

uPór m ają także b y d lę ta !

H M

(12)

M . M a lic k a i Z. R a k o w ie ck i kreują dwi'e ty tu ło w e ro le „ G a łg a n k a " .

Fot. Łuciyń*1"

M ila ła i b e z p re te n s jo n a ln a k o m e d y jk a to je s z c z e je d e n w ariant na tem aty k o p c iu sz k o w sk ie , za w sze p rz e z sze ro k ą p u b liczn o ść ch ę tn ie tra w io n e . W szy stk o to jest n aiw n e i ju ż z le k k a m yszką tra cą ce , a le je st je d e n p o w ó d , dla k tó re g o to tw o rz y w o p o p u ­ la rn e g o autora „ Ś w itu , dn ia i n o c y " , ma z a p e w n io n e na d łu g ie lata p raw o p o b ytu na s c e n ie : — rola g łó w n a , d a ją c a b o h a te rce sz e ro k ie p o le d o p o p isu . In n e p o sta cie są n ie d o ry so w a n y m i m a­

rion etkam i, k rę cącym i się d o o k o ła „ G a łg a n k a " . O d akto rki z a le ż y te ż w y łą c z n ie p o w o d z e n ie sztuki — w raz z nią sztuka „ b ie r z e " , a lb o „ le ż y " .

B y ło rz e c z ą jasn ą i z g ó ry p rz e są d zo n ą , ż e sk o ro ro lę tę zag ra M aria M a lic k a , su k ce s z u p e łn y . W irtu o zo w sk a tech n ik a akto rska, su b te ln e o p e ro w a n ie p ó łto n am i, sz c z e ry liryzm i in tu icja, w ła ściw a w ielk im talento m , a p o z w a la ją c a na u n ik n ię c ie ła tw e g o m e lo d ra ­ m atu: w szystk ie te za le ty p o p arte czaru jącym w d z ię k ie m raso w ej aktorki i k o b ie ty — s k ła d a ją się na k re a c ję w rę cz zn akom itą.

N iestety, roli in ży n ie ra w żad n ym w y p a d k u n ie m o że g rać sym ­ p a ty c zn y p . R a k o w ie ck i. To musi b y ć d o jr z a ły m ę ż czy z n a , w te d y w y jd z ie kontrast s ło d k ie j k o b ie c o śc i p. M a lic k ie j.

T ym czasem m iły p. Z b y s z e k o b ra ł s o b ie „ g e n re " ch ło p ta sia , p rz e z co sam cz ę sto p a ch n ie „ g a łg a n k ie m " . P rzy w y g lą d z ie i s p o ­ so b ie g ran ia p . R a k o w ie c k ie g o , „ G a łg a n k a " p o w in a n g ra ć Iw on ka d e P etry.

Reszta o b sa d y z e śliczn ą p. K ryń sk ą, o p a n o w a n y m p. R u szk o w ­ skim , k ap italn ym Jaw o rskim i- p . C h o d o ro w sk ą na m iejscu .

D uet W in ia rsk a i Jan k o w sk i w „ U lu la n y m u lu".

UWAGA! FOTOAMATORZY!

P rzy jrz y jm y się z d ję c iu p ie rw sz e m u : k a ż d y p o z n a o d razu , ż e g ru p a o só b ch c ia ła d o k o n a ć z d ję c ia sa m o w y z w a la cz e m i że tę w ła ś n ie c h w ilę u ch w y cił ktoś inny sw oim ap aratem . Ten ktoś ch cia ł w ła ś n ie p o k a z a ć , ja k b a n a ln ie u staw iła się c a la g ru p a, ja k o d m ie rzy ła sw o je gesty i m iny, c z e g o d o w o d e m i rą czk a p o d n ie s io n a „ z g racją m a łe g o p a lc a " i o c z y w p atrzo n e b a łw o c h w a lc z o ju ż n ie w ap arat sto ją cy p rz e d nim i, le c z ten d ru g i. N ie ch b y ktoś z g ru p y b y ł p o k a z a ł ch o ć ję z y k , z a ra zb y c a ła g ru p a w y g lą d a ła in a c z e j b o k a żd y z a re a g o w a łb y in a ­ c z e j i ta re a k cja o d b iła b y się na tw arzy. P r z e c ie ż n ie jesteśm y tu u fotografa z a w o d o w e g o

Ach, przepraszam panią, pomyliłem się.

ja k na dru gim z d ję c iu , które je st w ła ś c iw ie rysu nkiem . Jak w id zim y z p o d p isu , jest fotogrJ ła k p rz e ję ty w ażn o ścią ch w ili, że su knię sw e j u ro cz e j kiien tk i w z ią ł za za sło n ę , p rz y *r'

w a ją cą je g o ap arat. Tak n ie n a le ż y też sta n o w czo fo to g rafo w ać!

TEATR KOMEDIA

„Gałganek"

Nikode-

m iego

Cytaty

Powiązane dokumenty

Towarzysze spojrzeli na siebie i gdy po krótkim w ahaniu uściskali się, kobiety rozpłakały się ze w

M rugali oczami, przypom inając sobie coś o białym człowieku, o obcym przybłędzie.1 Statek tam tego jednak m iał być niewiele większy od ich łodzi, a tam ten

Brwi nad oczami zbiegły się jej, a nozdrza poruszyły się, w ciągając zapach w iatru.. Odwrócili jednocześnie

Można sobie pozwolić na marzenia, lekcje się jeszcze nie zaczęły.... Nie wie nic staruszek, że noc

Jakby nie było, lubią kobiety, każda bez wyjątku zajmować się strojami, czego się im wcale nie gani.. Dzisiaj sytuacja tak się zmieniła, że bodaj wszystkie

Jednakże służący proboszcza i zarazem jego kucharz i zaufany, Viso, obawiając się, by p rze z przybycie tych wikarych nie zmniejszył się wpływ proboszcza na ludzi,

w odowej. Na naszych zdjęciach widzimy. fragmenty tej wizytacji... Don Loaro opuścił darnią parafię dlatego, że mieszka tam nauczycielka M aja, która kocha księdza i

— To jest niemożliwe — podjęła. Gonitwa bez ce lii.. Głupie i czcze wyżywan ie się. Dowiodłaś sama przez się. Nazywają geniuszem — cenią siebie... Trząsł