• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 30 (27 lipca 1941)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 30 (27 lipca 1941)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Na p ra w o : A R T Y L E R I A r u w

S K A N A D P « UT Na n a sze j ilustracji d zim y artylerią ską nad Prutem, o strze liw a ła start®

so w ie c k ie p ° stro n ie rzeki, ja c w fen sposób n‘e p rz e jś c ie ptiel

k ę i m o żno ść jjW**

pochodu.

Front

zjednoczonej Europy

L E G IO N F R A N C U S K I'

T a k ie w e Fran cji z g ła s z a ją się c ią g le n o w e za stę p y m ło d y ch F ra n cu zó w na front b o lsz e w ic k i. N a z d ję c iu u g ó ry na p ra w o : B iu ro w e rb u n k o w e le g io n u fran cu sk ieg o w P aryżu , g d z ie w ła ś n ie

za p isu ją się n o w i o c h o tn icy na listy.

H IS Z P A Ń S K A B R O N P A N C E R N A P R Z E C IW R O S JI

Na n aszym z d ję c iu w id zim y h isz p a ń sk ie je d n o stk i zm o to ry zo w a n e na d e fi­

la d z ie w M a d r y c ie tuż p rz e d w y ru sze n ie m na front b o lsz e w ic k i.

W Ę G IE R S K A O B R O N A P R Z E C IW L O T N IC Z A

O to w ę g ie rs k ie d z ia ło p rz e c iw lo tn ic z e sto ją c e g o to w e d o o b ro n y na fro n c ie w ę g ie rsk o -so w ie ck im .

M A R Y N A R K A S O W IE C K A ’ ...p o n io sła t a k ie . c a ły szereS z e strony n ie m ie c k ic h sił i p o w ie trz n y c h . Z d ję c ie nas,<

k a z u je nam so w ie c k i okręt fA k tó ry p o ataku n ie m ie c k im,}

staw ia się ju ż tylk o jako W g łę b i p o le w e j ja k iś inn/

n a p ó ł zato p io n y .

ł S T i 2 A C KI M IN I-

J W S b L P B R O N Y ' S l K g g ? ( S'oia? Ż O Ł N IE R Z Y

! t6,nvnina Wozie pan* "

e* WatL j ’ _ p rzem aw ia sło - / 1era» ^ 'n ister o b ro n y , ge- '

J Pt26o, j 6' d y n a n d C a tlo s n a . ' >

j *°ł|)it, e w ° js k , d o sw o ich 2y na te re n ie w a lk w ZSRR.

^ot. A s s . P re s s . 8 , A tla n tic ' 2 ,. Sch e rl

Na le w o u g ó ry :

D Z IA Ł A W B U N K R A C H Je sz c z e w o statn ie j ch w ili ^ ż o n e zo stały forty na linii w d z ia ła a rty le ry jsk ie , b y w 0®

p ie j stawiać. op A r. A le i to n<e się na n ic, g d y ż atakom n'e kim n ie m o g ły o p rz e ć się l "

sze forty lin ii Stalina-

Na le w o :

T O B Y Ł O S T A N O W IS K O K A ^ M A S Z Y N O W E G O O to zab ita so w ie ck a o b słu g3

binu m a szy n o w e g o z lin ii Stajj ataku w o jsk f f . Jak skos ze*'

cz e rw o n i io ł n ie r z e p o m ię ć *' szc zo n ą b ro n ią , w śró d za9s który m iał b y ć d la n ich 0<

i m aską. N A F R O N C IE A F R Y K A Ń S K IM

A fr y c e trw a w d alszy m c ią g u w a lk a p rz e c iw A n g lii. Na n aszym z d ję c iu na le w o Heę w n a p ó ł zn iszc zo n y m T o b ru ku p o n a lo c ie n iem ieckim . Ż o łn ie r z e au stralijscy

to ru ją so b ie d ro g ę w śró d g ru zó w . Na p raw o — Port S a id n ad K a n a łe m S u e zk im , k tó ry ła k ja k i p o rty w A le k s a n d rii, H aifie i M a lc ie i w in n ych b a z a c h a n g ie lsk ic h , u c ie r p ia ł b a rd zo

o d c ią g le p o w ta rza ją c y c h s ię n alo tó w lotn ictw a n ie m ie c k ie g o i w ło sk ie g o .

(3)

j»SS

cz ę śc i także naturalne p rzeszk o d y p rzed e lasy, rzek i i b ło ta. A le i te naturalne p1

i te liczn e fortyfikacje, które b ard zo często

zd o b ytych bunkrach. I Ą c z o n e J w w alce p .ze c iw b o lsze w izm o w i m o g ły pow strzym ać napo' Vm krwi czerw o n ym w ład co m na Krem lu.

Tak w y g lą d a ło w ny b eto n o w e nie

F o l. A is . Press, A tla n tic , Sch e rl, W e ltb ild

(4)

Zakończenie letniego sezonu muzycznego

p z Z m ' i j j p I * # ! * !

tMT I Ł - r f k . ''5™

i S i l

i M l 1 1

' ' ' ‘ i

U i

B i

Wśród szczelnie wypełnionej saf.' kina „Urania" w Krakowie odbył się dnia 17 Itpca ostatni koncert Orkiestry Filharmonii w tym sezonie. Wszyscy miłośnicy muzyki z przyjemnością wysłuchali tego koncertu, którego program obejmował utwory Liszta, Hugo Wolfa, Mozarta i Rimskij-Korsak owa. Niespo­

dzianką był koncert fortepianowy Mozarta, odegrany z towa­

rzyszeniem części orkiestry przez dyrygenta p. R. Erba, pod­

czas gdy przy pulpicie zastępował go po raz pierwszy młody dyrygent i pierwszy skrzypek orkiestry, p. Sonnleitner. Ostatni koncert pozostawił na zachwyconych słuchaczach niezatarte wrażenie, które należy przypisać przede wszystkim doborowi programu. Przede wszystkim ostatnia część koncertu „Kaprys

hiszpański" Rimskij-Korsakowa bardzo się podobała, ta*1 na życzenie publiczności, oklaskującej ją z zapałem z o s ts

ona powtórzona. ,y

Na naszych zdjęciach widzimy po lewej p. R. Erba fortepianie i p. Sonnleitnera przy pulpicie, po prawej 1

p. Erba podczas dyrygowania ostatniej części koncertu.

— To jest niemożliwe — podjęła. — Wiesz dobrze. Za­

częłaby się znów włóczęga p o św iecie... Gonitwa bez ce lii.. Szaleństwa. Głupie i czcze wyżywan ie się. To tylko dlatego, że ty bez wrażeń, silnych bodźców zewnętrznych nie jesteś zdolny tworzyć.

— A „Mózg i dusza"!?

— Chciałeś mnie upokorzyć- Wydeptałeś ścieżkę do mej duszy z której uczyniłeś po zytywk ę dla widowni i prze­

ciwstawiłeś jej swój mózg.

— I grałaś to z przejęciem. Dowiodłaś sama przez się.

czym jest ta twoja dusza.

— W opinii krytyki oceniono moją grę, lecz o „Mózgu i duszy" sądzą różnie.

-— Jeśli mówią, żem głupi — mówią o sobie. Nazywają geniuszem — cenią siebie.

Trząsł pliką gazet przed oczami Anny i szarpał nim śmiech.

Tłukł tym śmiechem w nią jak kamieniami. Niepisany akt dramatu rozgrywał się w nich teraz do fcońca.

Anna bała saę Marka, którego nigdy ogarnąć i przenik­

nąć nie była zdolna. Od czego był zależny? Od jakich sS przyrody i funkcji duchowych czy cielesnych?

Stroński jakby przeczul co m yśli N agle p rzestał się śmiać i powiedział:

— „Mózgiem i duszą" osiągnąłem dno m ojego ta Lentu, za którym jest niewiedza. Nie napiszę już nic. 7*nv*ń się w ięc i coś w moim życiu, b o co ś z n iego umrze. Jeśli ty osiągnęłaś szczyt swej kariery artystycznej i dotknęłaś dna swej twórczej duszy przez mój dramat — zostań.

Może życie dla nas inaczej się wtedy ułoży. Lżej i zrozu­

miałej.

Patrzyła na niego osłupiała. Nie spodziewała się te g o p o nim nigdy. Zbyt świeżo w pamięci i niezrozumiała tkwiła w niej rola Anny z „Mózgu i duszy", którą czuła się dotknięta, b o ją wyśmiał bezczelnie i okrutnie.

A teraz—

Śmiała się jak Stroński, krótko, spazmatycznie.

St. Mróz-

D w a S n y ?

Mówiono o snach.

Blada Laura — pół medium, p ól artystka — zaczęła opo­

wiadać w jaki to sposób sen wyciągnął ją przed laty z cięż­

kiej finansowej sytuacji.

— Poprzednia wojna załapała mnie w Londynie. Odcięta od kraju, rodziny i renty poczułam się w desperackim p o­

łożeniu. Przerachowałam zawartość swej torebki. Pozo­

stawało mi zaledwie trzy funty i parę szylingów. Co robić?

0 pracę w ofocyrh m ieście nie łatwo. Widziałam się przy­

mierającą głodem. Widziałam się wyciągającą drżącą rękę do przechodniów. Widziałam się skaczącą w mętne wody Tamizy_

I dramatycznym okiem powiodła po słuchaczach.

— Otóż śni mi się pewnej nocy, że jestem na wyścigach w Newmarket. A muszę nadmienić, że nigdy tam n ie jeź­

dziłam. W yścigi bynajmniej mnie nie interesowały. Siedzę na natłoczonej publicznością trybunie i czekam, wraz ze wszystkimi, na rezultat jednej z gonitw. Jakaś pretensjo­

nalna miss mi widok toru żółtą parasolką, hafto­

waną w srebrne irysy, w ięc chcę ją poprosić b y raczyła zamknąć to narzędzie, gd y oto, w tej samej chwili, zawrzało na trybunie, jak w garnku. Ludzie zrywają się z miejsc, wymachują kapeluszami, chusteczkami_ I ry k :— Wy­

grał! Wygrał! — w ięc zniecierpliwioną dłonią odsuwam ten żółty ekran i próbuję dostrzec zwycięzcę. Ku memu wielkiemu zdziwieniu dostrzegam jakąś wychudzoną szkapę w szlei na karku i z wlokącymi saę poza nią orczykami. Nb 1 obudziłam się.

— Śmieszny sen — pomyślałam — Koń w zaprzęgu wy­

grywający bieg! Cóżby to mogło znaczyć? I w pierwszym kiosku kupuję program wyścigowy. Przeglądam go skru­

pulatnie. wśród nazw koni odpowiedniej wska-

M ó z g i d u s z a

śmiał się z tego dudnienia w pismach. Premiera jego ostatniej sztuki poruszyła do żywego opinię. Nawet nie­

fachowcy wypisywał! się na tyle na ile stać ich było. Ale sztuka szła.

Kontrast triumfu teatralnego i głos urbi et orbi był tak jaskrawy, że chwilami spazm śmiechu przerywał mu myśli.

Nie pozwalał wsłuchiwać się w e własne dzieło.

W rzeczywistości było to, jak w e wszystkich sztukach Staw skiego, upostaciowanie jakiejś zawiłości duchowej.

Problem procesów psychicznych z ich materialnym podło­

żem stanowił rdzeń niemal każdego jego utworu. Nie jest on bowiem tylko zagadnieniem psychofizjologii lub m e­

dycyny ale każdego poglądu na świat. Tym w ięc należało tłumaczyć wielkie poruszenie zarówno wśród specjali­

stów jak i szerokich kół inteligencji.

„Mózg i dusza" — jego ostatni dramat — b ył treścią treści dotychczas napisanych; i był ostatnim wyrazem, kropką nad _i“; uderzeniem o dno myśh twórczej. Geniusz

— wariat — dwa krańcowo przeciwne znaczenia, a dzieli je rzekomo kropka — powiadają — żeby stały saę jednem;

dwa kwiat y ludzkiej fabrykacji, padły Strońskiemu do stóp.

Ale w tym dnin p rzełomowym nie te g o oczekiwał autor

„Mózgu i duszy". Nie b ył nawet w teatrze. Wiedział, że grano sztukę, jak zawsze, starannie i znakomicie. Że głó­

wne role obsadzono aktorami o nieprzeciętnym talencie, to było niewątpliwe, a rolę Anny, bohaterki dramatu, grała Anna Turska. W dniu tym a właściwie od dnia tego Stroński oczekiwał znaku od Turskiej.

— Jakie wrażenie wywarł na niej dramat? Czy prze­

konał ją? — myślał.

Ukazał w „Mózgu i duszy" siebie b ez obsłonek, ale za­

równo i jej nie oszczędził. A m oże znów ją obraził. Zresztą, jak zawsze... Pamięta dobrze o statnią ich rozmowę. To sprawiło, że narodził się dramat. Włożył weń całą p otęgę myśli. Z artyzmem przeprowadził tragizm uczuć rozpię­

tych jak pomost między mózgiem i duszą nad tajemną życia przepaścią. I rzeczywiście. Schodzili w tę głębię życia przyjaciółmi i wrogami zarazem. Nienawidzili saę i lgnęli ku sobie. W reszcie odpsafa Ile razy tak było—

Teraz zdawało się bezpowrotnie. Mógł w tym czasie na­

pisać sztukę, wystawić ją i m yśleć. A było nad czem. Nad Anną Turską — kobietą sui generis. W ięc myślał. Przyznać mn«aał, że nie było to wcale przyjemne. Nie m ógł atoli a m oże n ie chciał mimo wszystko pozbawić się teg o ostat­

n iego pomostu do niej. Tok myśli przerwała dopiero sama Anna. Zjawiła się nagłe, niespodziewanie.

— A jednak przyszłaś. Musiałaś przyjść Anno!

— N ie się Marku. Nie zmieniło cię nic, propa­

gatorze w iedzy naukowej na scen ie przez którą przesiewasz fizjologiczne i psychiczne funkcje na drodze o t ipn u i tym pragniesz osłonić siebie, wszystko, jak dotychczas żyłeś.

Mówiła z sarkazmem. S03a się dotknąć jego dumę i am­

bicję.

— Usprawiedliwiasz się przed sobą i przede mną. Nie m ogę odmówić ci zdolności konstruowania tych nieuchwyt­

nych zjawisk, które tylko artyści, istotnie odczuć potrafią, ałe przyznać c i racje to kwestia trudniejsza.

— Po co w ięc przyszłaś?

— Po co to napisałaś, Marku!

— Przejąłem saę starorzymską zas adą „ludenirio discere“

uśmiechnął się ironicznie-

— W ięc, jak dotąd, tak dalej; bawić się mną, żeby uczyć.

— Tłomacz to jak chcesz. Anno! Lepiej pomówmy roz­

sądnie.

__Wróć d o mnie! — to chciałeś mi powiedzieć.

— Tak! _

- , yh na Hghie w milczeniu, Stroński myślał, jak mało zmieniła się . Była taką, jaką ją znał — o h t) W miarę zoało w nim podniecenie, ch ęć pokonania, -łamania tej dziw ną kobiety. Tak samo myślała Turska.

zówkr. Szukam i szukam, no i w piątym biegu trafiam »*

lamia, który się nazywa „Caraway", czyli dosłownie: „Po­

jazdu nie ma“ i odrazu przychodzi mi na myśl, że ten ła*

w zaprzęgu, lecz bez pojazdu, będzie zwycięzcą...

— No, no — wtrącił zawsze sceptyczny adwokat Ka­

liński— Trzeba kobiecej wyobraźni b y w tak naciągany sposób tłumaczyć so b ie sen.

— A jednak miałam rację, tymbardziej, gd y wchodź*- d o Bookmachera natknęłam się na damę rozpinającą w pro- gn domu żółtą parasolkę haftowaną w srebrne irysy. Te«

szczegół utwierdził mnie w przeczuciu i z całą wiarą zykowałam ostatnie pieniądze...

—-I wygrała pani? ]

— Wygrałam. Outsider b ył niebywały. Płacono 25 za 1- Odrazu stanęłam na nogi.

— No i cóż pan na to — zwrócił się adwokat do a n io ł'.

cego, jak dotąd, pana radcy i zniżył głos. — Chyba o * hfagnje.

— Wątpię. Takiej sytuacji n ie wymyśla się na po* ^ ***

niu. Poza tym ja w ierzę w sny. Nie m ogę nie wiezzyc- , Przed dwoma taty sen urato wał mi życie—

— W ięc jakżeż to było — zainteresowano się. j

— Śniło mi się, że la tta m na windę w jakimś dużym ł*’" j telu. Dzwonię, dzwonię i niecierpliwię saę. — Do cholery klnę — czyżby ten instrument nie działał! Długo to U **

aż w końcu podchodzi do mnie jakiś rody mężczyzn*"

w niebieskim krawacie, i rzecze:— Gdy ja zadzwoń ^ to zjedzie! Zadzwonił i momentalnie usłyszałem da*****' j

rystyczny szmer opuszczającego się liftu. Drzwiczki otwo­

rzyły się z trzaskiem i stanął w nich_

— Obsługiwacz — zaśmiał się adwokat. Ł j

— Ale jaki! Kościotrup odziany w granatowy spezu**” * z rzę dem srebrnych guziczków. Odskoczyłe m od win®/

i obudziłem się z wrażenia.

— No i co dalej?

— Nazajutrz już nie pamiętałem sw ego snu. Liftami I**' i dzałem b ez żadnej idiosynkrazji, gd y oto, będąc w W*"!

dniu za interesem, czekam w hotelu na windę. RÓW®0" ; cześnie ze mną jakiś rudy jegom ość przystaje przy het0 0 ' j

♦ycznie zamkniętych podwojach. — Skąd ja g o znaa*^

suszę sobie głow ę. — Ta ruda głowa, ten niebieski kr*** |

— a gd y drzwiczki windy otworzyły się z trzaskiem i zał się obsługiwacz odziany w granatowy spenoerek z dem srebrnych guziczków, mój s e n stanął mi żywo w ! mięci. — Nie jedź pan tą windą — szarpnęłem rade!!0 jegomościa za połę jesionki. Spojrzał na mnie jak n a**;

rota i wszedł do wnętrza. Winda jsapaKfa się p oBPg”?

drugim a trzecim piętrem i nikt nie wydostał się stanAP'

Prosię • wyraźniejszą recept*!

W Szwecji weszła w życie nowa ustawa, według kłJ*^

lekarze zobowiązani są do wyraźnego i c z y t e l n e g o W r sywania recept. Jaka jest przyczyna w ogóle, że prawie wszyscy b ez wyjątku wypisują recepty * * wyraźnie, że laik, a często nawet sam aptekarz tego P1*^

czytać nie może? Ciekawe i znamienne przytem jest, ta niedbałość rozpowszechniona jest u wszystkich lefc*^j na świecie. Można b y to ■yitiTnarTyr tym, że dafljj®']

lekarze ze względu na bezpieczeństwo swych

pisali rozmyślnie tak nie wyraźnie. Obawiali się też z P ® . n ośdą nadużyć z tej strony. Ten powód stał się

przyczyną powstania tradycji, w myśl której lekarze * szym ciągu wypisują zamiast recept łamigłówki d b karzy, którzy bądź co bądź są i tak już zaznajomień1 z *H karstwami podanymi w recepcie i którym z tego p nie powinno sprawić trudności odczytanie choćby zawilszego hieroglifu lekarskiego. Przyzwyczajenie się i tu drugą naturą, nie pomagają na to nawet przepw <

aptekarskie. Obecnie S a r o ja wy| m« igrfrota walkę ^ * ^ 1 som lekarskim i prawdopodobnie pójdą za nią i inne kr3!6'

(5)

CZUNGK1NG PO ALARM IE LOTN ICZYM

hfńskiego rządu Czang-Kai-Szeck'a, pozostającego w stałym kontakcie te Sowie- t częstym celem japońskich nalotów. Na ilustracji widzimy tłumy ludu opuszczające

schrony po nalocie i powracające do demów. W tyie zburzone domy.

W IEC STRAJKUJĄ CYCH RO BOTN IKÓW W U. S. A.

Na ilustracji widzimy tłumny zjazd amerykańskich robotników z fabryki samolotów „North A" e ;ic a r Avationon Fi ant" w tngełwood w Kalifornii. Po wybuchu strajku zajęli żołnterze

warsztaty samolotów dla ochrony . urządzeń przed uszkodze/tiem.

KOBIETY M U SZĄ P O M A G A Ć M A R SZ A Ł E K PE TA IN C ZY C H U R C H IL L ;

„Francuzi! Marszałek Petain jest tepszym sędzią czci i in­

teresów Francji, niż panowie Churchill i Roosewelt!" Pla­

katy tej treści wystawiono w czasre odwiedzin francuskiego szefa Francji w Limoges we wszystkich wystawach skle­

powych.

S Y Ł Y KRÓ L PIOTR W AN G LII

I znów jeden „w ładca z laski Anglii i U. S. A ." ucieki Anglii. Na ilustracji widzimy byłego króla Jugosławii Sra U w drodze z Palestyny do Londynu, gdzie proyją-

ksiaże Kemu.

W angielskich miastach niedawno zatrudniono kobiety przy usuwaniu gruzów po nalotach. Nasza ilustracja przedstawia an­

gielskie kobiety przy sortowaniu cegieł. Wszystkie kobiety pala, ponieważ papierosy są obecnie w Anglii rzadkością.

USTY, KTÓRE D O SZŁY

Wśród licznych listów, które otrzymał prezydent 3ooseveit po swoich ostatnich mo wach, znajdowały się też te oto trzy fisty. Są o ne zaadresowane: „Mr. Roseweit"

„Winston Rosenfeld" i „Do W ielkiego M ogoła w Białym Domu" [z dopiskiem z le­

wej strony: Zrobimy, eo zechcemy). Poczta USA wiedziała do kogo one byty adreso­

wane, listy doszły w) sc do prezydenta.

POJM ANY O FIC ER ARMII SO W IECKIEJ

*o żołnierz niemiecki podający oficerowi sow ieckiejru żiełemu do niewoli niemieckiej jeść i pić. A propaganda

^Iszewicka, aby ożywić ducha bojowego swoich wojsk 5«zerxa wiadomości, że wszyscy jeńcy zostają fozstizeiam.

e5» mcilteuriuge d e f H o i t r » i > U f e t a e s r r .t e r e i s d'£ f& ■ F i a t » c e

(6)

Tu w ła śn ie otw iera się n aszem u kom in iarzow i „o k n o na iw iat".

Ileż ślicznych p od w o rców , ow ianych urokiem m inionych w ieków , w idzi k o ­ m iniarz w sw ej w ęd ró w ce po dachach.

„Jak się masz k o le g o , w itaj!"

Inni lu d zie sp o tyk ają się na plantach tub w kaw iarni, kom in iarze z a i na d ach ach .

'' sw akuje u komina.

P o up«fi papieros

D ziecko nie w id zi je sz c z e kom in iarza, ale i

90 nie p rzestraszyło.

W ie le takich naturalnych scen , n ie m askow anych św iado mością, że ktoś o b se rw u je, p o d p atrzy kom iniarz.

rza sm utnego — w p ływ a to, ż e stojąc na kom inie, często w to­

w arzystw ie kaw ek, które lu bią to C iep łe sąsiedztw o, ma w idok na świat i ż e n ie je d n o w idzi, cz e g o d ru dzy d o jrz e ć nie m ogą.

Stąd ten u śm iech szeroki, w którym b ie lą się tylko zę b y i o czy.

A k ie d y po sk o ń czo n ej p racy o b m yje się z sad zy i zam ieni b erecik kom iniarski na ele g an ck i kapelusz, nikt nie pozna k o ­ miniarza w tym nowym czło w iek u , który mimo w oli zag ląd a nam w życie. Nikt jed n ak z nas nie b oi się napraw dę czar­

n eg o luda, bo w iem y, że db a on o nas i jak tyle innych lu d zi, pom aga nam w tym życiu.

Fot. Borek*!. K. P.

troskiego, um orusanego z p racy, g w iżd żą ce g o , od czuw am y zamiast n ieg o strach o je g o życie.

Je że li jed n ak sp ojrzym y na nasze zd ję cia , na których w i­

dzim y, że w eso ły kom iniarz p ozw ala so bie je sz c z e na sztuki akro batyczne na — m ożna by p o w ie d zie ć — skraju p rzep aści, o k azu je się, że o b aw y n asze są p rz ed w czesn e. Z d ro w e nerw y ma nasz kom iniarz i w ie le o d w ag i, nie m ów iąc już o w ygim n a­

stykow aniu, go dnym akrobaty otrzaskanego z trapezem . R ó żow o patrzy on na świat, mimo że sam jest czarn y. M o że na ten je g o beztroski humor — je sz c z e nie w idziałam kominia- na p lacach targ ow ych w m ieście, w m ieszka­

c h uroku p o d w o rcach ste/rych do m ów , o lo czo - leem gankam i.

Sciwłe nie w iem y nawet, że d o n aszeg o domu

"iniarz. D op iero, g d y u słyszym y znany nam już nie> g d y u słyszym y k ulę, do której p rzycze p io n a

^dającą aż na sam o dn o komina, g d y — co się aria — b u ch n ie na k uchnię m niejszy lub w iększy

^amy m a k , że kom iniarz znow u nas o d w ie d z ił.

l 'my go sto jąceg o na p rz e ciw le g łe j ścian ie, bez-

(7)

9 ciąg dalszy A u lw r z o w a u y p ra e k la il z c h o rw a c k ie g o W . P o i J n i a j c r s k i e g #

S T R E S Z C Z E N I E D O T Y C H C Z A S O W Y C H O D C IN K Ó W : Do • » tra fili f M n i m od s j la t waShę x proboszczami przydm tlzi moeey proboszcz, don L a m , który przez m ó j mebisty m l , godzi uaa z diecezją.

Lmrro o pttścS J w w t parafie dleogo, im ^ r n h i tam weues&eiettkm "tąj.i H a n kocha księdza i którą też ksiądz kocka. Kancelaria biskupia, - ta k prędką zmianą nastroju we tern V rdo, przy t yła probatr-roepi wikarych ma maakę wlodzrma dm z. Jrd mnkżr darzący / w l b m n i zarazem jego kucharz

• zaufany, Vito, obetsetając się, by przez przytycie tych wikarych wie zm m ejuyl ó t mp& m proboszcza ma ludzi, dopraastutza da m a ,— sposobami zupełnie zresztą mtummmymm— g kapciom opuszczają ónire meł mit wiej. Trzeci kapelom rdobymo sobie jednakże miłość m a ii tom ie tylko dzięki osobistemu mrokami, lecz ta k ie dzięki głębokiej mierze, która z mego promieniuje. Nauczycielka Mapo przysyła tymczasem Ust za listem, w których tęskni za dom Loorem i w których daje ma poznać, ic opuszczenie daaneej parafii ty ło ze stromy dom L o m t aktem ncieczki p rzed m ą , co je st zgadnę z proodą. Den Lm-ro, jedzie do m ej na kiłhu

* • - patem oroca. Tymczasem toczy się życie me Vrełack swoim trybem, t Bies podzielam smoje uczucia pomiędzy obu księży, co bardzo martwi V ita, zazdros­

nego o powodzeme m ego pana. Po kilku mitriątm k proboszcz uli njmmjt Bu ad M ai, w którym ta domasi mat, że z agarnie m atką. Dom L o tto je st przerażamy, td y z fa k t ten ttmmza za przeszkodę dla rmjojcj działalności kapłańskiej. Chcąc zyska ł na czasie, zam ierza wyjechać z arydeczką do Ziemi Smiętej.

^ • h c ia l jeszcze raz zbadać, czy jeg o postanowienie jest

^ rozsądne. Poszukał między papierami w nm fŁnW biurka ostatniego listu Mai.

Wiedział dokładnie, gd zie g o położył. List i miejsce, na którym leżał, jakgdyby naciskały i przygniatały jeg o mózg.

Nie szukał g o nawet, sięgnął tylko ręką d o aznfbdy i wy­

ciągnął Ust.

Za późna pokazałeś się obrzydliwym, Loro! N igdy m e mogłam przeczuć, skąd wyjdzie twoja brzydota. Uciekasz od misterium nowego obywatela. Jesteś zn a m ta ucieczce. M ój Rozę, ja k ja jasno widią pustkę w twoich słowach, gdy m i mairisz, ja k i ty jesteś przy m i t i tym m im wydarzeniu. Słowa te są tak lodowats i czcza, że aż dzwonią pustką. Pomiędzy wierszami stoi twardo i niezbicie, że mój wypadek je st dla ciebie straszny, straszmy ja k tsyrzut sumienia. Wołałbyś najchętniej i czułbyś się szezęśtitmym, gdyby go w ogóle m e było. Wyobrażam sobie, jakbyś podskoczył z radości i ze szczęścia, gdyby ci ktoś szepnął sugestywnie:

— Ta nieprawda. Ta byt tyłka brzydki sen.

N ie, m e śniło ci się. Ta rzeczywistość, la ra , i choćby nie wiem jttk była «B» ciebie straszna, orm je s tp m md iin n. Jedyna dla ciebie pociechą i jakgdyby jedynym dis ciebie ratunkiem je st to, że wszystko to dzieje się we mnie w odległości 189 kilometrów.

Twoje zainteresowanie jest kłamliwe, twoje słowa są Uamlimą uprzejmością.' M ówi m t o tym pustka w Uście, w którym ani jed ­ nym słowem nie pytasz o m e, nie cię ono nie ciekawi. N ie asm lazłeś ans jednego zdania o nim , choć ono zapdnia odą moją istotę.

Jakżeż obrzydliwy jesteś J a m nie, jakże mbrzydhwe są Twoje p ieniądze, które przeznaczyłeś dla m nie. Zapłata? Honorarium ? Pieniądze? Jakgdyby się coś sprzedawało i kupowało? Mogłeś wyraźnie powiedzieć o alimentach, które m i ofiarujesz w poza są­

dowej ugodzie. J a nie potrzebuję T woich pieniędzy, potrzebuję tylko Twojego uczucia. Twojego wewnętrznego zainteresowania

*ym. co się dzieje we m nie. Pisałam Ci o tym , ja k to potrzebny jest partner p rzy tym misterium. A n i jędrnym domem nie potrąciłeś 0 tu moje pragnienie. N ie próbowałeś nawet, aby m i okazać jakąś kłamliwą uprzejmość, aby m i przynajm niej zaprószyć oczy czymś trochę m iłym . Zapewniam G ę, że nawet to przyjęłabym bodaj na chwile i cieszyłabym się tym błmmjtuum, a m oże uawet i wtedy, gdybym była przekonana, ie nie zostało wypowiedziane zupełnie poważnie. Przynajm niej łudziłabym się nadzieją i fałszyw ym tłu­

maczeniem. Potrzebuję Cię, byś m nie tylko słuchał, gdy o nim mó­

w ię, byś pytał, ca robi to maleństwo, czy się rusza. Jestem pełna uczucia, pełna jałc nabita strzelba i pragnę, aby ta strzedba w ypa­

liła , żeby w je j huku wyładowało się to, ca się nazbierało we m nie...

...,J)ockody moje są wielkie. Przygptuję Ci prześliczne miesz­

kanie w mieście, które sama wybierzesz. Będziesz tam żyć i wycho­

wywać maleństwo...* Tak m i napisałeś. Dziwię się, że nie dołą­

czyłoś i papierów bankowych, które m i poręczają słały miesięczny dochód i nie dodałeś jeszcze Twojego życzenia, abym się posunęła dalej choćby o 20 do 30 kilometrów...? Obrzydłeś m i, lecz za późna. Teraz zupełnie m i to nie pomoże. Widzę, teraz dopiero rozumiem oma Twoje powiedzenie: N ie wolno m i być n ic z y im . Uczuciowa m e mażesz należeć do nikogo, da nikogo... Powtarzam:

da nikogo. N id o m nie, n i do tego, co wkrótce przychodzi na świat, ale też n i do siebie, n i do swoich przyrodzonych uczuć. Groza mną wstrząsa, ile razy pom yślę, że Cię zrozumiałam, zaokrągliłam 1 widziałam Cię w obrazie, ja k i sam matujesz o sobie.

Jeszcze tyłka kilk o dni mogę nosić mój przypadek w głębokiej tajem nicy i w kobiecej intymności. Duża m i pomagała moja f i ­ gura i dzisiejszy modny krój. Widzę to i przygotowana jestem na ta. ca przychodzi po tym . Wyjadę do moje j siostrzenicy z moją tajemnicą i ona będzie pierwsza, która się o niej dowie. Odsłonię ją ja j bez obawy . U czę, że ona mnie zrozumie i że udzieli m i po­

mocy na początek. A później? Jest kilka możliwości. Wybiorę

najodpowiedniejsza. Mogę coś począć. N ie straszy mnie życie, lecz straszy sanie uczucie: wiecznie sama... Pomyśl trochę: Ja k strasznie jest rrc z pełnią świada i radości w sercu, a z zamknię­

tym i ustaw ił

M aja.

I p od koniec Usta pomyślał znowu to samo:

— M a życia potrzebne jest mieszkanie, pożywienie, odzież i powietrze. To będzie mieć...

_ ifte znajdywał, b y musiał prz ykładać w agę d o słów Mai.

Pjayptk%H"tód, że wszystko to jest i cierpkie i MMnflp i b o ­ lesne, le cz uważał, że można żyć i b ez tego...

Rzucił lirt, lecz jnż nie d o sznłlady, ale n a wiau. Potargał g o

|aki w s zy stkję po prze d n ie i jak wszystkie p o p r zednie rzneił g o n a wiatr.

— Vito, wyjeżdżam futro wczas rano.

— Wiem. Ksiądz proboszcz wyjeżdża zawsze wczas ra­

n o ,— przytwierdził Vito, b o w tej chwili n ie przyszło ma nic innego na nryśł.

— Gdy wyjadę...

— Gdy ksiądz proboszcz wyjedzie...?

UDiem...

W iem ,

że ty przyjdziesz, gdy u- okna m oje

srebm o-ziełony blask księżyca spłynie.

i białe ręce,

jak skrzydła płomienne

na m oje czoło zim ne i kamienne.

położysz.

Wiem,

że ci będę p lótł bolesne skargi, nim dasz swe usta

i zamkniesz mi wargi.

Wiem,

że się nigdy nie oprę tęsknicy,

co mi się tu serce, jak zarzewie u żarła:

czy będziesz żywa czy będziesz umarła

Wiem,

że się będziesz powtarzać co noc dalekim echem wspomnień, aż dzień,

parsknie śmiechem zapomnień. ~r~

Stanisłamr M róz

— Ha pŁphanri nie ma gościny. Ni «*b «iri wina nikt m e dostanie.

— N o tak. Nie ma gospodarza, nie ma nic.

— Tl^ilik przychodzić poczta...

__»

— Będziesz ją czytał. To co będzie dla wsi i dla kościoła, dasz Don Josowi. Co będzie dła mnie, nie dasz nikomu, a ty sam, skoro tylko przeczytasz, zapomnij natychmiast, jak- gdybyś umarł,

— Już nie żyję...

— Zresztą Don Joso jest moim zastępcą. On rozporządza domem i ty będziesz g o słuchał, b o on jest odpowiedzialny.

W e wszystkim, wiesz, oprócz w tych rzeczach, co ci powie­

działem... Uważaj na wszystko, a gd y wrócę, żebyś m ię poinformował o wszystkim?

Vito zachmurzył się i ze zmartwieniem chwycił się za głowę.

— Co takiego?

— Strach mię bierze.

— Nie przeczuwasz dobrego?

— Nie, — rzekł Vito krótko.

— Stary zabobonny marynarz! Zawsze jakieś przeczucia, jakgdybyś był na południowych morzach.

— A właśnie. W ie ksiądz proboszcz, g dyśmy jeździli po morzach południowych, nie ■ iwbM iiimy nic ani o zegarze

ani o aje wiedzieliśmy zawsze wszystko- t o n y dni naprrńd czafiśmy burzę albo nieszczęście. Gos takiego leżało na siwej powierzchni morza, coś lakiego był°

w koło nas w powietrzu, na okręcie—

— A cóż c i teraz leży?

— Niedobrze. Mówię k'i^ilm proboszczow i nie będzie dobrze, gd y księdza proboszcza to m e będzie.

— A ja właśnie myślę, ż e lepiej będzie, jeśK wyjadę—

DUM, WIEŚ JEST R O Z PU ST M C Ą -!

Bykj joż rozpalane nadmorskie lato, gd y Don Łoyro wyru*

szył w daleką drogę. Morze leżało całymi dniami pod słów*

e o n senne, zmęczone i bezbarwne. W ieś skwarzyła się «•

słońca i bieliły się jej dachy. Vitowi wydawało się, jakgdyby całe życie stanęło w miejscu takie bezsilne i apatyczne, stają na morzu żaglowce, gd y je ch wyci letnia cisza i 9 # jakby lodowacieją w mej. Stoją bezradne i n i e r u c h o m e .

Sto|ą i czekają.

Vitowi zdawało się początkowo, że i w ieś sten i czeka—

— Kogo?

— Proboszcza, — myślał Vito.

Gdy naderafct pierwsza niedziela p o jeg o wyjeździe i rozgrzana i wypoczęta w ieś zeszła się d o kościoła, wielu wstąpiło d o Vita:

— Ksiądz proboszcz wyjechał?

— Wyjechał.

— Na długo?

— Może g o nie będzie półtora miesiąca...

Ładzie spoefamuraiełi i popatrzyli w przyszłość na pćfto*3 miesiąca. Widocznie wydawało im się to d a g o . Więc po­

wiedzieli mu:

— To dłogo.

Nic innego m e powiedziK. Odwrócili s ię i p o s z l i na dne- ihiwiw: kościelny, gdzie się zbierała niedzielna w i e ś . We­

soła, radosna, nmyta i napachniona mydłem i bazy^ą~~~

jak zawsze. Stała w grupach i rozprawiała o swoich wydarzeniach, drobnych sensacjach i o małych r a d o ś c i a c h ,

jakgdyby się m c n ie stado, jakgdyb y proboszcz nie wyje d a t na półtora miesiąca. Jakgdyby kropla kapnęła w W®- rze, pomieszała s ię z mm i zginęła.

Don Joso b ył radosny i głośny — jak zawsze.

W esela s ię z e wsią i żartował z lnitimi

— Ksiądz kapelan b ez gospodarza? — pytali g o lad***-

— Jak to b ez gospodarza? Nigdy ja nie jestem bez darza— i jeszcze 3n ich mam! W górze Bóg na niebie, » w kolom n ie wieś. a tam dalej jeszcze biskop. Wszystko 3a<*>

gospodarze. .

Wsi było przyjemnie, że taki piękny i kochany człowiek nazywa ją gospodarzem s woim.

— Co tam o nas.

— Jeśli wszyscy c i gospodarze są dla księdza kapelan*

tacy jak m y -

— Nie wiem- Jabym m oże z tamtymi drugimi d o s z e d t oo końca, bo Bóg jest wysoko, a biskup daleko, ale w ieś jes*

w łado mnie i wszystko widzi, WŁiytśko wie, wszystko słf' szy. W ieś to srogi gospodarz.

— My się wszyscy boimy wsi.

— Ksiądz proboszcz też?

— My wszyscy.

W ieś się śmiała i opowiadała, lecz nie wierzyła, że je**

czyimś gospodarzem.

Kościół b ył pełny jak zawsze, dzwony dzwoniły, kobiet?

przychodziły d o spowiednicy jak i zawsze. Poezątkow o oC**~

gały się nieco te, które klękały przy proboszczowej, ale tylko przez kilka dni, a potem i one przychodziły d o kapel®' nowej spowiednicy.

K in drgał, prz epuszczał to lekkie, to mocniejsze 6 **

szeptu i drżenia— jak i zawsze. Kobiety przynosiły da*f jak i przedtem. I Vito zap isywał je jak i przedtem. O t w a r f

nową wielką księgę. Don Łonrro nie powiedział nmnicoksiC' dze, lecz Vśto uważał, że to potrzebne, aby m ógł o wszystka®

poinformować proboszcza, gd y wróci.

— Komu?

— Jak to koma?

— Boże kochany, proboszczowi czy kapelanowi?

— Kiedy proboszcza nie ma, to jakżebym dla niego—

— Dobrze, w takim razie to jest dla kapelana.

— Tak, dla kapelana, — potwierdzały kobiety i a o r ff dalej.

Jedna snoła się za drngą, jedna niosła za drngą i p o w t ó ­

rzyła się ta sama i stara opowieść z pierwszej księgi daxó*r dla plebana kościoła Błogosławionej Dziewicy Wniebowzie*

tej.

Vito zapisy wał początkow o w mitci eiiiu i nie zdradzał sig-

— 1 to (Ba kapelana?

— Gdy ksiądz proboszcz wróci, przyniosę i dla niego-

— I wy?

Snuły się, wiły nazwiska za nazwiskami. Żeńska część w * znosSa.

— Didi, ja zapisuję te, które porzuciły księdza proboszcza-

Cytaty

Powiązane dokumenty

ściach tego archipelagu noWe oddziały wojsk, a każdy zdaje sobie doskonałe sprawę z lego, ó co w tym wypadku może Amerykanom chodzić: Filipiny mają się po

Towarzysze spojrzeli na siebie i gdy po krótkim w ahaniu uściskali się, kobiety rozpłakały się ze w

— Chcę zrobić Mietkowi „kawał&#34;. Ale chłop zblednie, gdy przeczyta te kilka nic nie znaczących słów. Już przez kilka dni od owej pam iętnej niedzieli

czas robili to tylko żydzi. Mogą to św iadkowie potwierdzić. Ponieważ nie mam drugiego, używałem jako odw ażnika jednokilogram ow ego bochenka chleba, k tóry co

M rugali oczami, przypom inając sobie coś o białym człowieku, o obcym przybłędzie.1 Statek tam tego jednak m iał być niewiele większy od ich łodzi, a tam ten

Brwi nad oczami zbiegły się jej, a nozdrza poruszyły się, w ciągając zapach w iatru.. Odwrócili jednocześnie

Można sobie pozwolić na marzenia, lekcje się jeszcze nie zaczęły.... Nie wie nic staruszek, że noc

Jakby nie było, lubią kobiety, każda bez wyjątku zajmować się strojami, czego się im wcale nie gani.. Dzisiaj sytuacja tak się zmieniła, że bodaj wszystkie