s&Ssk" *art»wWQSŁ<WSr
'W'M
¥‘J*;
'iä* '*
• i ___ ■ c *• ■ _ Xi ••■
Nr. 1.
S m 'C/Ü!
■ -
m m
mm
1 Stycznia 1889."W1 w
S i
i. '
"Sę;i?r'j<sę -
Sass
aiśSIs■
I
'■ • «• " - n
/*■ ' • *
^ i
^ < \
^ta. ■ ^ f-t
' ' ' f ' ^ ^
iiä
. •‘ •■" ■•' ■i-auaw -••v..'.'* . •. -
'* . ' • .^A^rV
, ' "- ^ - . . . s
i! ’ ■•■ •■,'■' ' ■ . „nt .
- ä*'.. .: .;/r . *'
>>fjr
<;? . / •
' f
h;
V*-
MS
Ä'Säjfe l i i
,v ■
BBi.'
V w w ~ t}■■ ' '
- *•'
Vi.;a
m
-
'LM
' AÜ
S K Ł A D Y G Ł Ó W N E :
KRAKÓW: G. Gebethner i Spółka.— LWÓW: Gubry- nowicz i Schmidt.—WARSZAWA: G.Centnerszwer.—
PETERSBURG: Księgarnia Polska. Br. Rymowicz.
(26. Kazańska).
'
41
ŁżA ^A -...
K R A K O W .
40. U L I C A S Z P I T A L N A . 40.
W m f i
z 1 s ty c z n ia 1889.
p r z e z R o m a n a Ko c h a n o w s k i e g o.
» Ma r y ę Ko n o p n i c k ą.
» El i z ę Or z e s z k o w ą.
» Cz e s ł a w a Ja n k o w s k i e g o.
» J Ó Z E F A U N IE R Z Y S K IE G O .
» Jó z e f a Za g r o d z i ćlEGO.
» An t o n i e g o Ze m b a c z y ń s k i e g o.
» Au t o r a » St r o f«.
» Pe- Er a.
» A r t u r a Gr o t t g e r a.
» Ju l i u s z a Ko s s a k a.
» Te r e s ę Pr a ż m o w s k ą.
» W i n c e n t e g o R a p a c k i e g o.
» Ka z i m i e r z a Po c h w a l s k i e g o.
» Ta d e u s z a Po p i e l a.
» Ad a m a Do b r o w o l s k i e g o.
» Er. K o n a r s k i e g o.
» Zy g m u n t a Sa r n e c k i e g o.
» Cz e s ł a w a Ja n k o w s k i e g o.
» M -i e g o.
» Ma r y ę Sz e l i g ę.
^ * * * W dodatku pierwszym:
Bartochowski. Opowiadanie z końca X V III w. według podań rodzinnych » K a j e t a n a K r a s z e w s k i e g o .
(arkusz trzynasty).
W dodatku drugim:
Szaleniec. N o w e l l a ... • » A n i e l ę I r i p p l i n .
(arkusz pierwszy).
Okładka podług rysunku St a n i s ł a w a To n d o s a. Fotografie z obrazów, wykonane w zakładzie fotograficznym ST. Bi z aŃ S K IE G O w Krakowie. Heliograwiury u R. Pa u l u sS E N A w Wiedniu. Drzeworyty cięte w Monachium, Berlinie i Stutgardzie. Klichotypie i cynkografie umyślnie robione dla »Świata« u M. HuŚNIKA w Pradze-Czeskiej.
AViniety z zakładów paryskich. Papier z fabryki Br a c i Fi j a ł k o w s k i c h w Bielsku.
PRZYPOM NIENIE.
„ Ś w ia t“ w roku i kwartale bieżącym wychodzić będzie w tym samym formacie z treścią i illustracyami również bogato urozmaiconemi. Z powodu konieczności uregulowania kosztownego nakładu, prosimy o nader wcze
sne zgłaszanie się z prenumeratą. Najdogodniej i najlepiej prenumerować wprost w admimstracyi 4 0 . U lica S z p i
ta ln a , nadsyłając należność przekazem pocztowym.
OD A D M IN IS T R A C Y I „ Ś W IA T A “.
Zakład introligatorski M a rceleg o Ż e n C Z y k O W S k ie g O w Krakowie, przy ulicy Sławkowskiej, l. 22, przygotował o p r a w ę do I rocznika »Świata« z czerwonego płótna angielskiego z wyciskami, w dwóch różnych wzorach, z których pierwszy — bogatszy i ozdobniejszy — za cenę 1 złr. 50 cnt. a drugi — skromniejszy i mniej ozdobny — za 1 złr. Prenumeratorowie nasi, którzy pragną oprawę tę nabyć, raczą nadesłać jedną z kwot powyż
szych, wprost do wymienionego zakładic introligatorskiego albo do redakcyi. — Nadto nadmieniamy, źe próbne egzem
plarze okładek, wystawione są na widok publiczny w księgarniach krakowskich i lwowskich, gdzie nabywać je można również za cenę w ogłoszeniu niniejszem oznaczoną.
1. Winieta tytułowa ...
2 . »Zima P o e ty « ... ....
3. » Tytan, fa u n i nimfa« Baśń g r e c k a ...
z illustracyam i...
4. Zdjęcie z K r z y ż a ...
5. »Gimnazyum szu. A n n y « ... ...
z portretami: Bartłomieja Nowodworskiego i Władysława I V . 6. »Rymy« ...
7. »Kobieta Lekarz« ...
8. Amor i P s y c h e ...
9. Taniec T a ta r s k i ...
10. »Co zabrać?« ... ...
11. »Szkoła sławy, szkoła f o r t u n y « ...
12. Portret prof. Dr. L. T e ic h m a n n a ... > ...
13. Mojżesz u stóp góry Synai . ...
14. »Książki dla ludu« • •
15. »Oda do grosza« . . . A . . . .. ■• . • • • ■ • • • ...
16. »Artyści zagraniczni zza Wys. T. P. S. P. w K r a k o w ie « ...
17. Nozvy R o k ... ' . ... ....
18. »Kazimierz Grocholski« (z portretetn) : . . 19. »Uroczystość w operze p a ry sk ie j« ...
20. »Kronika« ...
Z I M A P O E T Y / ]
... ... ... . . . . i Jest ci ta ziemia omdlała i czarna,
Ale w niej drzemie barw cudnych tysiące, I kwiatów życia złożone w niej ziarna,
Nim przyjdzie słońce.
Ty tylko pieśnią jej łono zagrzewaj...
0 mów! O śpiewaj!
Jest ci ta ziemia i wyschła i pusta, Ale w niej bije żywota zdrój świeży, I rzesz spragnionych napoi on usta,
1 z szumem wielkim ku morzu pobieźy.
Ty tylko pieśnią, jak wichrem powiewaj.
O m ów ! O śpiewaj!
Jest ci ta ziemia bezpłodna i głucha, Ale ma soki w swem łonie żywiące, Co dadzą pokarm dla ciała i ducha
Na lat tysiące.
Ty tylko pieśnią jej niwy obsiewaj...
O mów ! O śpiewaj!
Myśl i czyn wielki, jak chleb się poczyna Z małego ziarnka, co pada w pierś ziemi, A kiedy wiosny uderzy godzina,
Ku słońcu buja plonami złotemi.
Choć wszyscy zwątpią, ty się ich spodzie- O mów! O śpiewaj! [waj...
Nikt nie wie kędy i odkąd przywiany Zarodek życia przynosi nam dola.
Z wiatrem uderza o chat naszych ściany, O ciche pola...
Ty orz je pieśnią i łzami polewaj, O m ów ! O śpiewaj!
Ma r ya K o n o p n i c k a.
B A Ś Ń G R E C K A .
Gwiaździsta, ciepła, krótka noc minęła. W cichem świtaniu, ,po sennem morzu, błądziły chwiejąc się białe pary i w śpiącą zieloność owinięta usypiać zdawała się Etna. Ta wielka mogiła żywcem przez Zeusa pogrze
banego tytana wznosiła się nad przestrzenią rozległą, blasków ani głosów jeszcze nie mającą, bo mewy i or y spały w swoich skalnych gniazdach, a jutrzenka zaledwie rąbek swej rubinowej szaty ukazywała nad skrajem morza, tam, gdzie na widok jej jakby zlękniona, ostatnia gwiazda nocy drżała i bladła. . .
W tedy nad powierzchnię morza wypłynęła i.z białych par jak ze ślubnych woalow wychyliła się nimfa Galatea. Wyniosła, silna, dumna, kształty ciała i rysy oblicza miała ona nieskazitelnie piękne i obleczone białością alabastru tak nieskazitelną, gładką i kamienną, iż ani kropli tego karminu, którym rumieni się krew młoda, ani jednego z tych drgnień i poruszeń, któremi objawia się dusza żywa, spostrzedz w mej óyto nie podobna. Oczy miała cudownej także piękności i które ją do mądrej boginy Pallady czyniły podobną; bo były jak otchłań morza zielonawe i głębokie, a w nieruchomości swojej wyglądały na mądre i zadumane. Lecz tak jak w alabastrowo białej powierzchni jej ciała, życia w nich nie było; świeciły one blaskiem wielkim, lecz martwym, zarówno jak martwym, choć prześlicznym płaszczem opływały ją włosy płowe, blade, nie ożywione połyskiem najlżejszym. Nad powierzchnię wód wychylona, oba ramiona podniosła i dłońmi jakby z alaba
stru wykutemi, tak śnieżne były one, przejrzyste i zimne, — rozchylała przed, sobą lotne zasłony mgły. Czy
niła to ruchem wspaniałym, ale powolnym i sennym, wszelkiej zda się chęci i woli pozbawionym i płynęła wspaniale, lecz powoli i sennie, bez chęci i woli, dla tego tylko zda się, źe nimfą morza stworzyli ją bogowie,
więc oprócz pływania, do czynienia nie miała nic. _ . . .
Jakiż nieprzenikniony zamiar albo kaprys bogów sprawił, że tę cudownie piękną, a tajemniczą istotę rzucili oni na fale, opływające stopy Etny, która brzemieniem swem przywalała wiecznie jednak żywego i bo
gom groźnego tytana? Wszak codziennie, o świcie, Encełades wstrząsał swą wielką mogiłą i z niej wychy
lony, przez chwilę spoglądał na świat, który niegdyś tak kochał i tak zbawiać pragnął!
Jednak, płynąc wciąż zwolna i sennemi ruchy ramion zasłony mgieł rozchylając, Galatea źrenice swe ku Etnie obróciła. Wczoraj, o tej samej porze, Encełades po raz pierwszy przemówił do niej, ciekawą więc może była, czy ukaże się i przemówi znowu. Bo wiedziała o tern, że na świat ten przyszła z sercem nieru- chomem i źe to serce, na czyjś głos i widok wkrótce uderzy; a wówczas, wedle przyrzeczenia bogów szczęśliwą ona zostanie. Wczoraj, na widok i głos Enceladesa serce w niej nie uderzyło; może przecież uderzy dziś;
i zawsze jednak dość przyjemną jest rzeczą otrzymywać hołdy tytana. Więc patrzała ku Etnie, ale wysoka góra spała ciągle w śpiącą zieloność spowita i tytan zapewne, na dnie mogiły swojej spał
^ także, lub obudzony, w kamiennej nieruchomości dumał, jak czynią wszysci ci, dla któ- rych w długim szeregu podobnych, rozpoczyna się jeszcze dzień jeden bez wolności i bez JBgipW nadziei.
W tem, niedaleko nimfy, blade wody zatoczyły się w krąg srebrzysty, a z pośród .i kręgu tego, w perlistej kaskadzie kropel, ukazał się nad powierzchnią młodziutki i śli-
- . czny faunik. Tak prawie biały był jak Galatea, lecz policzki miał do dwu listków roźy A podobne, usta rumiane, wilgotne i perłowemi zębami w uśmiechu błyszczące, włosy zło
ciste, lśniące, w zalotne kędziory dokoła głowy skręcone, a nad czołem dwoma filu- ternemi, zgrabnemi różkami sterczące. Przytem, odrazu widać to było, źe młody faunik żwawy był, we
soły, a także czuły. Żwawo i gibko z fali na falę przepływał; w błękitnych oczach świeciła mu swawola, a z warg pąsowych zrywał się uśmiech miłosny i w powietrzu się roztapiał słodką wonią miry. Żwawo i gibko płynął ku zwolna i sennie płynącej nimfie, aż w chwiejnej smudze białej pary spotkali się i na jednej fali naprzeciw stanęli: ona, w przedziwnem bogactwie swych kształtów zimna i dumna; on, promieniejący, ruchli
wy, zalotny.
Nisko i z wdziękiem zgrabne swe różki faunik przed nimfą pochylił i głosem, jak szmer wody me
lodyjnym, a miękkim, przemówił:
— Bogom niech będzie chwała, źe mi dziś z tobą, oko w oko spotkać się pozwolili! Oddawna widuję cię zdaleka i czarujące twe wdzięki wzbudzają we mnie podziw głęboki. Wprawdzie, nie zamieniliśmy z sobą ani jednego słowa, — ścigać cię, ani ci drogi zachodzić nie śmiałem! — ale w samym już tylko widoku twoim serce tajało mi jak wosk w ogniu. Takim ja czuły na piękność wszelką, a zwłaszcza na piękność nimf!
Obojętnie Galatea słuchała wdzięcznego szczebiotu te g o ; jednak, ani senna nie odpływała, ani ładne
mu faunowi nie rozkazywała, aby jej z drogi ustąpił. On zaś mówił dalej.
-— Pozwól przedewszystkiem, abym twej wspaniałości, małość mą przedstawił. Nazywam się Akis i z wcale dobrej familii pochodzę. Ojciec mój jest jednym z najzasłuźeńszych faunów tego morza, a matka, Nerejda, przebywa na dworze Tetydy, u której wielkie łaski posiada. Tam też wzrosłem i nabyłem obyczajów wykwintnych, które mnie od pospolitych faunów odróżniają. Gdybyś mi była przychylną, o Galateo! zawiódł
bym cię na dwór królewski, gdziebyś odrazu znalazła możną protekcyę mej matki i położenie wysokie, ze wszech względów ci odpowiednie. Sam Posejdon, chociaż ponury i stary, na widok twój pewnie rozmarszczyłby brwi srogie i od zdumienia nad pięknością twoją, swój groźny trójząb wypuściłby z dłoni. Tożby to śmiechu
Ś W I A T 3 było rm dworze, gdyby sam ten dziad srebrnobrody zakochał się w tobie, — co bardzo stać się może, bo nie ylko posrod młodzieży, lecz i pośrod starców, nikt wdziękom twoim oprzeć się nie zdoła!
Galatea milczała, lecz wzrok jej tkwił nieustannie w zgrabnych, figlarnych, ruchliwych rożkach fauna.
Jakie zabawne masz różki, Akisie — zauważyła; — nigdy jeszcze takich u żadnego fauna nie
widziałam. 0
Uwaga. tą. ucieszony, Akis rzucił na fale kaskadę śmiechu, świeżego jak wiosna.
. . Tak mię już łaskawi bogowie stworzyli! — zawołał. — Ale i pracy około pielęgnowania ich darów podejmuję też niemało. Codziennie mi włosy czesze, fryzuje, w te ładne różki nad czołem skręca fryzyer na
dworny, pewien delfin bardzo poczciwy i zręczny. Posiada on najwykwintniejszą w całem morzu balwiernię i do mego schodzi się zwykle po_ odpowiednie usługi kwiat naszej młodzieży. Sporo nacierpimy się zawsze,
§fdy on ze szczotkami i żelazkami swemi około głow naszych się krząta, ale też i bawimy się tam wybornie.
Nowinek i plotek w balwierni tej bywa bez liku; o tobie także niedawno była tam mowa.
— Cóż mówiono? — zapytała Galatea.
7* Cóżby innego mówić o tobie można, jak żeś najpiękniejsza ze wszystkich nimf, które w tem morzu istniały, istnieją i istnieć będą. Oprócz tego przecież mówiono tam, źe bogowie w niepojętym dla nas zamia
rze, dali ci serce nieruchome, które kiedyś, zapewne wkrótce, przez czyjść głos i widok do życia ma być zbüdzonem. O, Gałateo! Nikogo w gronie naszem, — licznem jednak i świetnem! — nie było takiego, któ
ryby swojem tchnieniem wlać w ciebie życia nie pragnął, ale z pomiędzy wszystkich ja pragnę tego najwięcej.
Nie wiem jak się to stało, ale doprawdy, zakochałem się w tobie szalenie. Gybyś mi pozwoliła, o boska!
raz jeden usta twe pocałować, pewien jestem, iż serce tak gwałtownem uderzeniem pierś by ci rozsadziło, źe mniemałabyś iż umierasz — a byłoby to przecież początkiem twojego życia! Jakie cudne -włosy masz, o Ga- latco! Dotąd, igrały z niemi — ach, szczęśliwe! tylko wiatry morza; pozwól, abym w ich tajemniczą, bo przez nikogo, oprócz fal i wiatrów nietkniętą gęstwinę dłoń moją zanurzył... Pozwalasz ? chcesz ?
Tak już przybliżył się do niej, źe całą ją ogarnął słodkim zapachem miry, najprzedniejszej zapewne z perfum używanych na dworze Tetydy i Posejdona. Ona zaś, jak i wprzódy do połowy z wód wychylona, z dłońmi wspartemi o fale, wydawała się ciągde i jednako martwa, tylko alabastry ust jej trochę, bardzo nie
znacznie zmiękły i złagodniały. Spostrzedz to musiał Akis, bo nalegał dalej.
— Mniemasz może, żem ciebie niegodny i źe nierównie świetniejszą uczynićbyś mogła partyę, niż gdybyś została małżonką takiego jak ja, młodego fauna? Prawda, źe tylko faunem stworzyli mię bogowie, ale ojciec mój jest pierwszym szambelanem Posejdona, a matka, najulubieńszą frejliną Tetydy. Wysokie to są w morzu stanowiska i dla mnie świetną przyszłość rokujące. Przy wpływie rodziców, protekcyi krewnych i sprycie własnym, zajść mogę daleko i wcale nie jest rzeczą niepodobną, aby mię pierwszorzędni bogowie do rzędu wyższych bóstw zaliczyli. A wówczas i ty, Galateo, jako małżonka moja, z nimfy przemieniłabyś się w boginię, Afrodycie i Artemidzie równą; moźebyś nawet pięknością swoją Afrodytę zwyciężyła i na jej tronie w Olimpie zasiadła. O, nie jestem ja takim pustakiem, jakim z pozoru wydawać się mogę; mam swoje wysokie ambicye i rachować umiem i wiem, gdzie, komu, kiedy przysłużyć się, przypodobać, chwilę sposo
bną, okazyę dobrą pochwycić wypada! Oprócz tego, bogaty jestem. Na dnie morza posiadam dobra rozległe i pałac bardzo piękny, którego ściany, od wierzchu do dołu owijają sploty korali, posadzki są ze złota, sufity z kryształu, a dach turkusowy. Nic zaś ucieszniejszego w całem morzu niema nad dwór mój, który w pałacu tym mieszka. Składają go łagodne i zręczne delfiny, grube hipopotamy, zwinne jaskółki i rybitwy, wspaniałe mewy, gadatliwe papugi i wreszcie tłum niezmierny srebrnołuskich rybek, pomięszanych z temi liliowemi i błę- kitnawemi stworzeniami, które to, wiesz ? takie są przeźroczyste, gwiaździsto-pręgowane i drżące, źe je nazwano gwiazdami morza. Tysiąca wygód i uciech doświadczam zawsze na tym dworze moim, ilekroć ze stolicy do niego przybywam. Gdy naprzykład, po sutym obiedzie, który mi sporządzają wyborni kuchmistrze, delfiny, dla rozrywki rozkażę, aby urządzono balet, a z wielkiej chęci przypodobania się mnie, marszałek dworu mego hipopotam puści się w tany z wielorękim odźwiernym mym głowonogiem — i wąsatym kamerdynerem, sumem, na widok skoków tych cielsk opasłych i ciężkich, boki sobie zrywam od śmiechu. Natomiast, srebrne rybki tańczą nad podziw lekko i zgrabnie, jaskółki z rybitwami zataczają w powietrzu pełne wdzięku zwroty i koła, a gwiazdy morza nad kryształowym sufitem zachwycająco swe drżące /a s wykonywają. Co do muzyki, orkie
strę moją składają uwięzione w pałacu moim fale, a przybywa też często na dwór mój sam arcymistrz Eol i czarujące pieśni wygrywa na swej cichobrzmiącej harfie. W dodatku, wszyscy
ci słudzy i przyjaciele moi gospodarują mi wybornie, z dóbr moich prawdziwe wydobywając skarby. Spójrz, oto naprzykład jedna z pereł naszyjnika mego.
Posiadam takich mnóstwo, a równie pięknych w całem morzu niem a...
To mówiąc, zgrabnemi, w kunsztowne pierścienie zdobnemi palcami otworzył jednę z muszelek naszyjnik jego składających, wyjął z niej perłę naj
czystszej wody i zcicha zapytał:
:— Czy pozwolisz, o najwspanialsza! abym tą opalową kroplą,włosy twroje przyozdobił? W yglądać w nich ona będzie jak łza, którą nieraz z oka Akisa wyciskała tęsknota za tobą!
Nimfa nie pozwalała, ale też nie broniła; zapewne perła wydawała się jej piękną, tem piękniejszą, źe oprawiona była w tak grzeczne i czułe słowa.
Akis, wdzięcznym ruchem podniósł niewieście delikatne ramię i bardzo powoli, opalową kroplę nad czołem jej składał, a gdy to czynił, o dziwy! czoło to złekka pochyliło się przed nim jakby robotę ułatwić mu chciało i na usta Ga-
latei wybiegł uśmiech, który dwoma ślicznemi pogłębieniami rozbiegając się po policzkach, zmiękczył ich twardy przedtem alabaster.
— Cóż? Nie uderza ci jeszcze serce? — z pieszczotą pytał Akis i pochylony, już, już na jej ustach złożyć miał swe usta, gdy nagle wielki huk rozległ się po przestrzeni, a wstrząśnięte nim fale zakolysały się silnie i odsunęły fauna od nimfy. Oboje spojrzeli ku Etnie, która w posadach swych zachwiana, jakby w trwodze lub męce drżała i wydawała z siebie huki przeciągłe, słupy płomienne i gęste kłęby dymu. Wido
wisko to nie zadziwiło ich wcale, bo przyczynę jego znali; ale Akis zmartwił się i rozgniewał tak, że aż w obie białe pięści uderzył i zawołał:
— To mi przyjemny dziad, ten tytan,_ który niewiedzić po co z mogiły swej wyłażąc, przeszkadza w ciche poranki faunom z nimfami rozmawiać! Że też to Zeus wszechpotężny lepszej turmy dlań nie obmyślił!
No, ale tymczasem, nim wynurzy się on z ognia i dymu, skryć się przed nim muszę, bo spostrzegłszy mię gotów do rozmowy wyzwać, cob)^ mi mogło tam w górze zaszkodzić!... Nie żegnam cię jednak, Galateo, bo trochę tylko zanurzę się pod wodę i blisko ciebie być nie przestanę.
Zniknął, lecz gdy wstrząśnięte fale wygładzać się i znów spokojnie płynąć zaczęły, Galatea, pod cienką warstwą wody, jak pod szklanną szybą, spostrzegać mogła dokoła niej tu i ówdzie krążące i błyskające jego białe ramiona, różane lica i złote różki.
Tymczasem, Etna uciszała się powoli; słupy ognia, które wytrysnęły z niej były zgasły i żarem już tylko jaskrawym, lecz cichym szczyt jej okryły, a nad tym żarem, w podartej smudze dymu, ukazał się ciemny, potężny w za
dumanej postawie na szczycie góry siedzący tytan. Dymem owiany, wyglą
dał on jak cień wielki, posępny, głową niebios prawie dotykający; rysy obli
cza jego znikały także śród dym u; o podnóżek z żaru stopy swe opierając, z głową na dłoń opuszczoną, na światło poranku wychylił tylko czoło, przez błyskawicę Zeusowej pomsty opalone, przez dziwne jakieś myśli i męki, dzi- wnemi, strasznemi dziejami zapisane — i po trzykroć zawołał:
— Galateo! Galateo! Galateo !
Potem, głos jego długo rozbrzmiewał w przestworzu, gdy tak do Galatei przemawiał.
— Oddawna widuję cię zdaleka i oczy moje znużone zmrokiem mo- ';r': giły, z piękności twojej piją nadzieję i orzeźwienie. Lecz nie dla tego tylko ukochałem cię,
żeś piękna. Zagadką jesteś, którą mój umysł rozwiązać pragnie i obietnicą wzniosłych ma
rzeń pełną. Z sercem nieruchomo spoczywającem w łonie stworzyli cię bogowie; żadna iskra nie spaliła dotąd, ani jednego atomu twego doskonale pięknego ciała; żadna łza nie zgasiła, ani jednego promienia twych źrenic; żadne skrzydło idylli lub tragedyi życia nie musnęło bladej przędzy twoich włosów. Tam zaś, gdzie nie istnieje, wszystko powstać może; gdzie oko nie dostrzega nic, fantazya. przypuszcza wszystko; gdzie jest próżnia, akty stwarzania z jednej strony szczęściem, a z drugiej, dobrodziejstwem będą. Fantazya moja w twych zadumanych oczach dostrzega siew mądrości, a w twej dziewi
czej piersi zarzewia uczuć silnych i świętych. Zapragnąłem siew ten w plon obfity, a te zarzewia w płomię szerokie przemienić i od ciebie wszelkie szczęście otrzymując, dać- ci w zamian piękne życie. Zapragnąłem tego całą siłą zwyciężonego, lecz wiecznie żywego tytana i dlatego wołam: Galateo, bądź moją! bądź moją!
bądź m oją! * . '
Słów tych Galatea słuchała w nieruchomości zupełnej, a na tle ciemnej skały, u której stóp stanęła, ze swemi zadumanemi oczyma i dłońmi o fale wspartemi, wyglądała jak zasłuchany, całą uwagę "na słyszane słowa skupiający posąg. A niedaleko ztamtąd błysnęły pod wodą złote różki fauna i cichy szept, z szyder- skim śmiechem zaszemrał:
• Czyś dobrze słyszała? — powiedział,— że jesteś niczem i że on to dopiero coś w tobie i z ciebie stworzyć zdoła! Czym nie lepszy, ja, który twierdzę, żeś teraz już najmędrsza, najlepsza i największego po
dziwu godna, ze wszystkich istot żyjących?
Encelades mówił dalej.
“7 Tak krótko jeszcze żyjesz, Galateo i tak cię, z powodu nieruchomego serca mało ten świat zajmo
wał, że nie wiesz pewno kim jestem i dziejów moich nie znasz. Słusznem jest, kiedy cię o wzajemność dla uczuć moich błagam, abyś się odemnie o wszystkiem tern dowiedziała. Pochodzę z rodu rozrzewnionych, zbun
towanych i walczących. Wielu nas było, a wszyscy powstaliśmy ze krwi, którą bogowie wytoczyli z żył ludzkości, matką zaś naszą była miłość, co jedno znaczy z litością. Mogliśmy byli, ja i bracia moi, siłą naszych muskułów i światłem geniuszów wdzierać się ku wysokim bogactwom i dostojeństwom. Sam Zeus osypałby nas darami, gdybyśmy jego przyboczną straż składać chcieli i niejedna z gromad ludzkich uznałaby w nas swych władzców, gdybyśmy na rzecz jej inne gromady gnębić się zgodzili. Inną przecież była duma nasza i inną^ poszliśmy drogą, wiedząc z gory jak trudną i niebezpieczną jest ona, lecz przekładając trudy i _ groźby najsroższe, nad_ pokorę strzyżonej owcy i rozkosze tucznego wołu. Ze krwi powstali, oddychaliśmy ciągle upajającą jej wonią, która nieciła w nas szały gniewu; synowie miłości, brzemiennymi byliśmy najcelniej
szym z jej płodow litością. Bo, Galateo, na tym tak biednym świecie kochać to litować się; myśleć to gniewem płonąć, a bronić to ginąc. Myśmy kochali, myśleli i pragnęli bronić. Więc kiedy Zeus na tron świata wstąpiwszy wysłał na ziemię złowrogą Pandorę i gdy z jej puszki na ludzkość bezbronną wysypały się groty moru, głodu, pożogi, zbrodni ohydnych i walk bratobójczych, we wnętrzu naszem powstał płacz taki,^ który miasto łez mokrych ma strzały piekące i wnikające w samą głębię serca, w miaż mózgu, w szpik kości. Kogo zaś, o! Galateo, raz jeden płacz taki rozrzewni, temu nie pachną róże, nie błyszcza dyamenty i me śpiewają słowiki; ten na jawie i we śnie, w sobie i dokoła siebie, w ciszy i w gwarze, słyszy pieśń jedną, hasło jedno, krzyk jeden: do walki! do walki! do walki!
Ostatnie słowa Enceladesa, jak niegdyś znaną i ulubioną strofę chciwie pochwyciły echa, po morzu
J Ó Z E F U N I E R Z Y S K I .
ŚWIAT
szeroko rozniosły, skałę po skale niemi uderzały, aż je rzuciły w oblicze jutrzenki, które, biczem niby sma
gnięte zapłonęło ognistszym szkarłatem. W smudze jej różanego światła Galatea tyllko pozostała śnieżną i martwą jak wprzódy, a w jej pobliżu błysnęły przybladłe nieco od nudy policzki Akisa i zaszemrał szept:
ten nudziarz przedwieczne jakieś wywleka historye i mniema w dodatku, że niemi zajmie i _ ożywi nimfę! Są wprawdzie tacy, których podobne rzeczy zajmują, aleś ty nad nie wyższa, G alateo'
nieprawdaż ? j j , ■
Encelades mówił znowu.
Długo ścigaliśmy po przestworzu lub z łona ludzkości wydzieraliśmy zatrute groty Pandory. D a
remna praca! Tu przez nas zniszczone, tam odradzały się one z obfitością taka, że ciemnym swym deszczem zasłaniały przed nami i jak kwiat wątły, w ziemię wtłaczały nawet — nadzieję. Wówczas, na czele braci moich tam podążyłem, gdzie nad lazurem morza i zielonością oliwnych gajów, pod strażą gwiazd, w chmurach wznosi się dumne i niedostępne siedlisko bogów. Czy niedostępne? Inaczej o tern mniemali tytani! Hej, we
drzeć się na te zawrotne wyżyny, chmury rozedrzeć, gwiazdy rozegnać, sennego Zeusa dosięgnąć i z dłoni mu wydrzeć jego berło i oręż — piorun! Zeusa rozbroić, ludzkość wybawić, przemoc obalić, zgnębionych dźwignąć, lakierni były hasła tytanów, gdy miłością, nienawiścią, odwaga szaleni, rzucili się oni na Olimp Hej, bracie Argiosie, gorę Peljon wydzieraj ziemi i z pomocą Pallasa i Efjalta na Osse ją rzucaj! W y zaś Alkiome i Hipolicie, wysoką Idę ogałacajcie z jej sosen i buków i nasze ręce w nie zbrójcie! niech pod wa- szemi ciosami Porfirjome i Polibotesie, pęknie skorupa ziemi i ze swych otchłani wyda mordercze żelazo z ktorego wykujemy topory i miecze takie jakich nie widziały dotąd żadne kuźnie świata! Tuż wszystko gotowe; juz szczyt Peljonu postawionego na Ossie nurza się w chmurach i gwiaździste opony Olimpu roz
dziera; juz po tej drabinie, zbrojny w sosny i buki, w olbrzymie głazy, w ostre topory i miecze, wstępuję uhec tytanów; już Olimpu dosięgnął, Zeusa otoczył, i gradem gromów jego niezlękniony ku celowi swej walki się zbliża... gdy wtem, o, biada! Zeusowi na pomoc, wiedząc, że jego klęska kresem ich panowania się stanie, zbiegają się mm bogowie; Ares, bóg wojny — pam iętam! — najsrożej na nas nastawał, mniemając słusznie, ze nasze zwycięstwo wawrzynom jego koniec położy. Ćwiczył nas także pękami winokrzewu i pieka- cemi płyny oblewał Dyomzos, bożek rozpusty i pijaństwa; Eumenidy i harpje smagały nas wężami, pieldy pochodniami, szczuły hydrami swojemi; Faeton nawet, ten złoty młodzieniec Olimpu'; trwożąc się o swobodę swawoli i zbytku, zmiażdżyć nas usiłował kołami wozu i kopytami swoich rumaków; nawet dumna Artemida wypuściła na nas zawziętą swą psiarnię; a zmysłowa Afrodytę, z wdziękiem, lecz zajadle, różowe swe paznogcie w o icza nam zatapiała. Jak długo trwała ta zażarta walka ? Chwilę, czy wieki ? Mniejsza o to • gdyż przy
szedł moment w którym bracia moi, opaleni, rozbrojeni, ze zmiaźdźonemi czaszkami, albo skrępowanemi ramiony dokoła mnie legli, ja _zas ostatni i sił ostatkiem ku samemu Zeusowi dotarłem i już, już tkwiącego mu w dłoni łuku z gromową iskrą dotykałem, gdy runął na mnie straszliwy, niezmierny ciężar, pod którym ległem. To Zeus z ziemi Etnę wyrwał i nią mię przywalił! Zwyciężył. Jam pokonany, w więzach spływaja mi wieki Żywię się gniewem, . piję rozpacz, a mózg i serce wyżerają mi moje własne, tytaniczne a bez-"
siły i
pobliżu zaszeptał^ T emriej skały, Galatea stała ciągle alabastrowa i martwa; faun Akis zaś w jej
; , ŻaI “ A 0 trochę, że tak długo w więzieniu siedząc, słodkiego życia używać nie może! Lecz skoro walczył, czemuz me zwyciężył? Gdyby był swe zuchwalstwo zwycięstwem uwieńczył, sam uwierzyłbym w to ze jest mądrym; ale kto do nierównej walki porwał się, a nie wygrał — głupi!
O w zaś, po chwili spoczynku rozpoczął.
, .T Wiesz już. tedy kto jestem, Galateo, lecz iłem cierpiał, odgadnij sama, bo tytani skarg długich ozwodzic me zwykli. Lo tylko wiedz, — że mękom moim kres położyć, w twojej jest mocy. Ciebie pierwsza m i l J J r h
„'5
em 1 ' V‘em jUŻ teraV afc' radością i jaką ,noca może stać l i L a z n a ą a h odwzajm nlona miłość, l a k , radością i_zarazem mocą; bo mroczy się i ślepnie wzrok w wieczne ciemności wpatrzony; milkną natchnienia w głowie me orzeźwianej radością; słabnie, więdnie, niknie serce ciągle smutne. Ta niegdyś tak r a Ł p ’ w,e;dpę, mknę. W raz z tobą do mojej ciemnicy wstąpi jasność, radość i nadzieja. Z pocałunkami twemi, do mojej głowy wrócą jej dawne, wielkie natchnienia; gdy ujmę cię w ramiona powróci do nich wielka ich dawna siła. _ Przez szczęście wskrzeszony, porwę się z l i a ^ i L n L y ? b a r a ^ mogiłę pod- tobą wyjdę z mej na świat potężny, śmiały, młody jak dawniej. O, słuchaj m ie, ukochana
rr*P nriAfrtr ł-olz-izii • i 11 r* , . . V - 7
ważę i wraz z
• i , "i jiiuaiy, iiiujuy jdtL ud w niej. la siucnai mię, ukochana Trwśli n 6 r rce ud.erz.y dla takiej przyszłości, jaką ja tylko ofiarować ci mogę! Ze skarbów moich wyjmę ciJm a d ra m e S f i ' T T ' ^ ^ U.Str0j ę j 2 slty meJ ujm^ połowę i nią twe piersi napełnię. Uczynię cię mądra mężną i natchnioną; uczynię cię dobrą, większej rozkoszy, nad czyn ofiary i większego smutku’
d z E m v f n u ’nU o? h16 g w lazdą.cię uczyniS niebie ludzkości. Parą olbrzymów na świat ten wyj- złaTMeszczPŚ^U ? ^ i dz,e3ow/ adzier2^ s z y na nowo, śmiałe czoła wzniesiemy przeciw pierwiastkom cesza^a nrzez m i łn J 1 " i Y * T^ osa’ P^emoc się zdumie, gdy do nowej z nią walki, zjednoczona i po
cieszana przez miłość, wystąpi para tytanów. Czy słuchasz mię, Galateo? Przyjmujesz? chcesz?
Umilkł i czekał, lecz odpowiedzi nie otrzymując żadnej, zapytywał znowu:
- Czy chcesz, o, Galateo, stać się światłem więźnia, siłą zwyciężonego, szczęściem męczennika?
Uzekał znowu, lecz odpowiedzi nie otrzymując żadnej, zapytywał jeszcze:
tclnvch r w U k u S r fbw S era’ CZy ChCT 7VbyĆ b0ha!erka- na C20ł0 swe gromy Zeusa, błogosławieństwa śmier
telnych i wiekuistą chwałę ściągającą? Czy me uderza ci jeszcze serce? Galateo! Galateo! Galateo!
uzekał znowu, ale nimfa me ku niemu wzrok swój obracał).
u -r + w niedalekiej skale, nad samą wód powierzchnią, znajdowała się grota niegłęboka i niska ale w tei zwLsałv cv\ile T w ie ' F i ^ b<^g“ ustroiły' 0 d stropu jej, w fantastyczne wyrzeźbionego wzory, } >p nce z kryształu, w których teraz przelewały się i grały różane światła jutrzenki; po ścia-
Ś W I A T 7
nach jej, od wierzchu do dołu, wiły się lilie wodne i śnieżną swą białością wdzięcznie przeplatały gorący szkarłat korali. Posadzkę groty, okrywał miękki kobierzec z mchów szmaragdowych, natykanych muszlami cudnych barw i blasków, a dokoła, nisko, słały się posłania, niby z falistych błękitów morza utworzone.
Wszystko to wyglądało bardzo uroczo i ładnie, a u wejścia do tego świetnego ustronia stał ładny Akis, nie sam jeden jak wprzódy, lecz otoczony znaczną zapewne częścią swego dworu. Nie darmo od chwil kilku zniknął on był z pobliża Galatei; szybkim nurkiem spuścić się musiał na dno morza, zkąd przyjaciół i sług swych przywołał, aby mu do zjednania nimfy dopomogli. Więc też nad głową miał wieniec jaskółek, które spoiwszy się szafirowemi skrzydły, wykonywały w powietrzu lekki, kolisty taniec; na ramionach i piersi pieszczotliwie mu legły gwiazdy morza liliowe i drżące, a u stóp, w fali, muskającej perłowy próg groty, wesołemi pląsy skakał i pluskał rój srebrnych rybek. W górze, na gzymsach skały, pozawieszały się białe mewy, papugi różowe i atłasowe rybitwy, głowami ciekawie we wsze strony kręciły, lub ku Galatei je zwra
cając, niziutko przed n ią . pochylały dzioby; a w dole, z pomiędzy roju srebrnych rybek, hipopotam, Akiso- wego dworu dostojnik najwyższy, kark opasły. nad wodę podnosząc, przepaścistą swą paszczę w dworskim uśmiechu otwierał, zdając się uniżenie do pana swego i jego wybranki przemawiać: »rozkażcie tylko, a wnet, pomimo mej otyłości, do uciesznego tańca wyskoczę!«
Lecz najmilszy z pomiędzy tych wszystkich miłych stworzeń i rzeczy, młody syn Posejdonowego szambelana stojąc u wejścia do groty, wytwornym gestem Galateę ku niej zapraszał, mówiąc:
— Oto buduar, który naprędce dla ciebie, boska! urządziłem! Wejdź, proszę, kobierzec ten dotknię
ciem stopek swoich zaszczyć i na tych miękkich posłaniach w objęciu mem spocznij ! Na tę to śliczną grotę Galatea patrzała długo, lecz dłużej jeszcze
na postać Akisa delikatną, wypieszczoną, prawie chłopięcą; na oczy jego turkusowe, miłośnem marzeniem omglone, prawie dziecinne; na usta jego -pąsowe, wesołe, lubieżne. P atrzała... coraz mocniej ją owiewał słodki zapach miry, coraz więcej ją bawiły tańce jaskółek i rybek, pokłony pa
pug i przymilone uśmiechy hipopotama; aż nagle, najpiękniejsza purpura wybiegła na zimne dotąd jej wargi, w alabastrach jej ciała karminowe popłynęły strugi, blade włosy gorącemi zagorzały blaski. Dłońmi o fale uderzyła i szybko, niecierpliwie, z zalotnym, chociaż także rozmarzonym wdziękiem, ku grocie płynąć zaczęła. Serce jej uderzyło.
Prawie -w tej samej chwili, pierwszy snop słonecznych promieni z za blednącej jutrzenki- -wytrysnął i tysiąc świec weselnych zapalił w kry
ształach, zwisających u stropu groty; u wejścia zaś do niej, Galatea cał
kiem z wody wynurzona, ramionami u szyi Akisa zawisła. Nad nimi, wie
niec jaskółek, raz jeszcze wdzięczne zatoczył koło i zniknął; srebrne rybki ucałowały ich stopy i cichutko pod falę spłynęły; papugi i mewy tajem
niczo ku sobie dziobami wstrząsnąwszy, w głębokiem milczeniu rozleciały się na wsze strony i hipopotam dyskretnie zanurzył się w wodę. Wtedy, niewiedzieć zk ąd , przyźeglował obłok lekki i wejście do groty różową firanką zasłonił. Wszystko zniknęło, umilkło, tylko słońce śwńeciło coraz goręcej i jaśniej a kędyś, za ścianą groty, arcymistrz Eol na swej cichej harfie, upajające wygryw-ał p i e ś n i ...
oblana, stała ■ nad roziskrzonem morzem wyniosła i uciszona. Tytan ze szczytu jej zniknął. Legł znowu na dnie swej mogiły i w objęcia go ujęła zimna, ale jedyna towarzyszka wielkich, a zwyciężonych duchów — - samotność.
El i z a Or z e s z k o w a.
,v«
4
;G I M N A Z Y U M Ś w . A N N Y .
I.
»/{siąś&a Pam iątkow a k u uczczeniu ju b ileu szu trzechsetnej rocznicy założenia g im n a ży u m św. A n n y w Krakowie«. Opracował D r. J a n Leniek. K raków . Nakładem kom itetu jubileuszowego. 1888.
W szyscy światli, a o dobro kraju dbający mę
żowie stwierdzają, że wychowanie publiczne do naj
żywotniejszych spraw naszych należy, bo od niego zależnym jest ro
zwój narodu, bo
»Rzeczpospolita — jak słusznie powia
da Nowodworski w swoim akcie funda
cyjnym — mężami godnymi stoi; mę
żowie zaś muszą być tacy, jakie ich było z młodszych lat w cnocie i w naukach ćwicze
nie«. Ten wielki wpływ szkolnictwa na rozwój narodu zaznacza już Szy
mon Marycki, uczo
ny pedagog X.VI wieku w dziele s wo
jem »De scholis seu academm»,mówiąc, źe: »jakie szkoły, taki naród«. Tym
czasem nie wielu posiadamy takich, którzy poświęcali się badaniom histo
ry! szkolnictwa w Polsce; Łukasze
wicz, Muczkowski, Szujski, Wisłocki, Michał Baliński, to podobno i wszyscy.
Jak na historyę po
lityczną narodu, musi się składać wpierw cały szereg monografij, tak sa
mo nie może być mowy o wyczerpu
jącej historyi szkol
nictwa, dopóki nie b ę d z ie m y mieli szczegółowych o- pracowań, zapozna
jących nas z pojedyńczemi ogniskami wychowania pu
blicznego. Otóż książka napisana przez Dra Lenieka, to pierwszy krok w tym kierunku. Mamy wprawdzie monografie niektórych zakładów naukowych i wa
żniejszych chwil w naszem szkolnictwie, ale żadna nie jest tak sumiennie opracowaną, jak historya gim- nazyum św. Anny. Zapoznać się w niej możemy nie- tylko z dziejami samego gimnażyum, lecz zarazem z ustrojem szkolnictwa w Polsce.
Autor dzieli pracę swoją na trzy okresy, z któ
rych pierwszy obejmuje czasy od założenia • szkoły
do reformy Kołłątaja t. j. od r. 1588 do 1777; drugi, czasy Komisyi edukacyjnej; a trzeci czasy porozbio- rowe. Po historyi gimnażyum umieszcza autor ma-
teryały źródłowe, już to archiwalne, już to bardzo rzad
kie druki. Pierwszy okres poprzedza wstęp, w którym autor w ogólnych uwagach wykazuje wielki wpływ szkol
nictwa na rozwój narodu, mówi o do
tychczasowych ba
daniach na tem po
lu i nareszcie o po
budkach, które go skłoniły do napisa
nia książki. Podaje jako tak ie: ważność badań w tym kie
runku , zachętę do nich przez Szujskie
go, a nakoniec za
miar u c z c z e n i a trzechsetnej roczni
cy istnienia zakła
du, w którym autor jako profesor pra
cuje. Kończy on w s t ę p podaniem ważniejszych dat z h i s t o r y i gimna- zyum. Bardzo to p o tr z e b n y prze
gląd — powiedzie
libyśmy »skoro
widz« — później bowiem bez niego, w obec licznych ro
zdziałów, trudno byłoby szybko wy
tworzyć sobie w myśli obraz chro
nologiczny dziejów szkoły. Oto ważniej
sze z nich daty.
W roku 1588 za
łożyła akademia tak zwane classes lub scholae ftri- vatae, będące fundamentem pod dzisiejsze gimnażyum.
Umieszczono je chwilowo w Bursie Jeruzalem przy ulicy Gołębiej. Po przeniesieniu na ulicę św. Anny 1643 r. do gmachu zbudowanego kosztem Włady- sławskiego i króla Władysława IV-go, przybierają nazwę szkół Władysławsko-Nowodworskich lub kol- legium Władysławskiego. W roku 1777, po pierwszej reformie Kołłątaja, otrzymują nazwę szkoły wojewódz
kiej krakowskiej, a po nowej reformie 1783 zamieniają ją na nazwę szkoły wydziałowej krakowskiej lub
Rysował z oryginału A. Zembac/ATŃ »ki.
B A R T Ł O M IE J N O W O D W O R S K I.
Ś W I A T 9
szkoły przygłównej. Po trzecim rozbiorze, kiedy do niej wprowadzono organizacyę anstryacką, jaką miały inne średnic zakłady naukowe w Galicyi, pozyskuje nazwę c. k. akademickiego gimnazyum. Po przyłą
czeniu Krakowa w r. 1809 do Księstwa Warszaw
skiego wraca dawna nazwa szkoły przygłównej. Zo- wią ją także szkołą departamentową. Wraz z dawną nazwą powróciła i
dawna organizacya z czasów komisyi edukacyjnej z ma- łemi tylko zmiana
mi. W r. 1815 kie
dy Kraków staje się rzecząpospolitą, szkoła otrzymuje nazwę liceum św.
Anny lub liceum Nowodworskiego i zmienia dwa razy organizacyę. W r.
1846 Kraków prze
chodzi powtórnie pod panowanie au- stryackie, w roku zaś 1850 zmienia szkoła znowu na
zwę i z liceum sta
je się c. k. gimna
zyum św.
Po wstępie przy
tacza autor źródła, które dzieli na rę
kopiśmienne , dru
kowane i dzieła po
mocnicze. Przede- wszystkiem przo
dują tu tak obfito
ścią jak i ważnością źródła archiwum uniwersytetu, pra
wdziwej k o p a l n i materyałów do hi
story! gimnazyum św. Anny aż do czasów t r z e c i e g o rozbioru. Od roku 1800 pierwszeństwo ma już archiwum gimnazyalne. W o- góle przytoczone źródła świadczą o skrzętności autora z jaką je wyszu
kiwał.
Po wymienio
nych źródłach roz
poczyna się właściwa historya gimnazyum. Okres jej pierwszy dzieli autor aż na 10 rozdziałów. Zatytułowa
ny »Classes albo scholae firivatae«. obejmuje historyę powstania szkoły. Pomiędzy uniwersytetem a szkołami najniźszemi, parafialnemi, zbyt wielki był przedział aby
•uczniowie wyszli z tych ostatnich mogli uważać się za dostatecznie przygotowanych do słuchania wykła
dów szkoły najwyższej. Uniwersytet, pragnąc korzy
stanie ze swych wykładów uprzystępnić, ustanawia ' szkoły przygotowawcze, zwane -»studia humamora«,
które miały spełniać zadanie dzisiejszej szkoły śre
dniej. I te jednakże po większej części nie wystar
czały, musiano je więc uzupełnić przez tak zwane
»studia prwata<s~, udzielane za osobnem wynagrodze
niem, a których celem było przygotowanie do nale
żytego zrozumienia tego wszystkiego, co wchodziło w zakres studia humaniora. Lekcyami prywatnemi
zajmowali się ma- gistri extranei, to jest tacy, którzy ukończyli wydział filozoficzny ze sto
pniem magistra lub doktora filozofii i zamyślali poświęcić się zawodowi nau
czycielskiemu. Na
leżeli oni do wy
działu filozoficzne
go. Obowiązkiem ich było wykładać, nie mieli jednakże udziału w docho
dach kollegialnych.
Zdarzało się często, że tak zwanych prywatnych lekcyj udzielali i profeso
rowie akademii, bo im to znaczny przy
nosiło dochód, a na tern cierpiał uniwer
sytet , postanowio
no więc »studia pri- vatat zreformować.
Jakoż w dniu 5 ma
ja 1586 r. zapadła uchwała na posie
dzeniu profesorówr wszystkich wydzia
łów, ażeby utwo
rzyć przy akademii osobne szkoły pry
watne, tak zwane
»classes«., które mia
ły przygotowywać do studyów akade
mickich, czyli miały spełniać zadanie dzisiejszego gimna
zyum. W szkołach tych uczyli profe
sorowie wyznacze
ni przez akademię podług przez nią wydanych przepi
sów. W czerwcu
r 1 5 8 8 , za rektoratu Stan. Zawadzkiego, pouroczystem
nabożeństwie w kościele św. Anny odbyło się otwarcie szkoły wymienionej przy udziale licznych gości, pro
fesorów i uczniów akademii. Składała się ona z trzech klas: gramatyki, logiki czyli dyalektyki, i retoryki.
Wejście do tej lub owej klasy zaleźnem było od egza
minu wstępnego, który wszyscy wstępujący ucznio
wie składać musieli. Jak piekącą sprawą było zało
żenie podobnej szkoły świadczy liczba uczniów, która już w pierwszym roku doszła do 530. Chwilowo u mie
si
- ..U.--*.V-:«
fil
Rysował z oryginału A. Zemcaczyński.
W Ł A D Y S Ł A W IV .