• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 21 (25 maja 1941)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 21 (25 maja 1941)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków, dnia 2 5. maja 1941

w a n o w y c h d r o g a c h

Patrz nasz reportaż wew­

nątrz numeru fo t. fKP.

(2)

POWRÓT Z JAZDY NA ANGLIĘ

a wy

N ie m ie c k i o k ręt w o je n n y p o w ró c ił z tóJ na A n g lię . U ra ło w a n l ranni czło n k o w ie 1 za to p io n y ch o k rę tó w n ie p r z y ja c ie ls k i * ( p o p rz e d n im o p a trz e n iu ich p rz e z lęka*1 o k rę c ie n ie m ie c k im , zo staję p rze w ie

szp i /h

fala d o o b o z u d la internow any

w ;

JEDEN Z OSIEMNASTU! C H U R C H I L L D Z IĘ K U JE M A R Y N A R Z O M P O Z O S T A JĄ C Y M W S ŁU Ż B IE D LA A N G L II

N iem iecka p rz e c iw b lo k a d a i w y so k ie cytry z a to p io n e g o to n ażu — m ilio n b lr. w kw iet­

niu! — staw ia b rytyjsk ą sp ra w ę z a o p a trz e ­ nia p rz e d c ię żk im za d a n ie m . Na n aszym z d ję ciu w id zim y W in sto n a C h u rch illa w je d ­ nym z p o rtó w a n g ie lsk im , p rz e m a w ia ją c e g o d o c z ło n k ó w m arynarki h a n d lo w e j, sk ła d a ­

ją c e j s ię z p rz e d s ta w ic ie li w ielu ras.

Bitwa no Atlantyku

Ja k . p o d a ła n ie d a w n o n a cze ln a k o m e n d a n ie m ie c k ic h sił z b ro j­

n ych , z o sta ło z a to p io n y ch d o tą d 18 b ry ty jsk ich k rą żo w n ik ó w p o m o c n ic z y c h . N a sze trzy z d ję c ia p o k a z u ją nam z a to p ie n ie k rążo w n ik a p o m o c n ic z e g o „ R a jp u ta n a " , o p o j. 16.644 btr. P o d w ó ch cio sa ch to rp e d am i w y rz u c o n y m i p rz e z n ie m ie c k ą łó d ź p o d w o d n ą , za to n ą ł b rytyjsk i k rążo w n ik . P o n ie w a ż ja k o b alast m iał on p uste b e c z k i, za to n ą ł ten k o lo s d o p ie r o p o 4 g o d z i­

n ach, tak ż e z a ło g a m iała cz a s p rz e jś ć d o ło d z i ratu n ko w ych . O w o jn ie na A tlan tyk u p o w ie d z ia ł a?® j

k a ń sk i m inister ro ln ictw a W ick a rd , że są zm u sze n i o g r a n ic z y ć transport konie 1 p o trz e b n e j i p iln e j am u n icji, b y móc o ° J 8 d o sta te czn ą ilo ść śro d k ó w żyw n o ści. P®*||

d z ia ł on d a le j, ż e je ż e li b rytyjskie s r >j w o k rętach p o zo sta n ą n ad al takie jak *4 raz, w te d y cyfra strat o s ią g n ie w roku P - szły m 5.000.000 ton. Stan y Z je d n o czo n e W*

m o g ły z b u d o w a ć w tym c z a sie tylko 1/5 j lio n a , A n g lia sam a m o że 1.000.000 fon«*u

rÓW ^

Na le w o : Z a ło g i z a to p io n y c h f r a c h t ó w^ g ie lsk ic h sc h o d z ą z p o k ła d u nieinieC okrętu w o je n n e g o , b y u d a ć s ię d o o b °t[i

in te rn o w a n y ch . F o t. A s s . Press (4)

S c h e rl (2)

U g ó ry na le w o :

(3)

dzibą starosty powiatowego po­

wiatu Kraków-wieś. Zanim sta- rosta niemiecki mógł przenieść się wraz z całym urzędem do daw­

n ego starostwa, musiano je prze­

budować. Zamiast zwracać uwa­

g ę na jego celowość, położono wartość bardziej na monumen­

talne w rażenie wnętrza. Po usu­

nięciu tych braków stworzono podstaw ow e warunki dla uregu­

low anego try b u p racy i dogod­

nego ruchu publiczności. Pod­

stawowym warunkiem dla stwo­

rzenia porządnej administracji i przeprow adzenia tych licznych zadań na nią nałożonych były zdrow e podstaw y finansowe po­

wiatu. Stosunki finansowe w chwi­

li przejmowania interesów po­

wiatu nie były zbyt zdrowe. Po­

lepszenie osiągnięte w między­

czasie nie zostało przeprowadzo­

ne jednak przez przykręcanie śru b y podatkowej, co byłoby najwygodniejszym, lecz przez pedantyczne dokładne i punktu­

alne ściąganie podatków, ścią­

ganych przedtem dość niesyste­

matycznie. Sumy uzyskane przez te n ulepszony system podatko­

wy, pozwoliły w dość krótkim czasie uzdrowić położenie finan­

sow e powiatu i dały tym samym podstaw ę do przeprowadzenia wielu zadań i zapewnienia egzy­

stencji mieszkańcom.

A jak różnorodne są te zadania 0 tym mówi nam wizyta u nie­

m ieckiego starosty powiatowego.

Kiedyśmy już rzucili okiem na adm inistrację wewnętrzną, mo­

żemy te ra z towarzyszyć staroście powiatowemu w jego podróży P°

jego okręgu. Już w krótkim czasie zostawiliśmy Kraków poza sobą 1 samochód wiezie nas s z y b k o w kierunku zachodnim. Można po­

znać p o drogach, że praca na nich już wrzała, że wiele już zo­

stało naprawione, jakkolwiek nie­

jedno jeszcze pozostaje do na­

prawienia. Ale pracuje się wszę­

dzie, i dużo, i życie naszego kra­

ju nabrało now ego rytmu, odkąd zajęła się nim adm inistracja nie­

miecka.

PAŃSTWOWA SZKOŁA ROLNI­

CZA W CZERNICHOWIE Otóż i jesteśm y w Czernicho­

wie, w Instytucie Rolniczym. Na­

turalnie ma on za sobą już kilka' dziesiątków lat istnienia, lecz podczas ubiegłych miesięcy zo­

stał ón gruntow nie zmodernizo­

wany i nastawiony w edług wy­

tycznych wielkiej odbudowy- W tej chwili znajduje się tu 129 młodych ludzi, aby nabyć podsta­

wowego wykształcenia we wszy­

stkich gałęziach gospodarstwa rolnego. Gdyż Instytut w Czer­

nichowie je st jedynym w ty111 rodzaju na te re n ie G eneralnego Gubernatorstwa, gdzie kształci się przyszłych agrotechników.

D zie ń za d n ie m d z w o n ią p ie śn ią p iły , m ło ty i h e ­ b le , p ie śn ią p ra ­ c y n ie u sta ją c e j w tym m ie ście . 70 u c z n ió w z G e ­ n e ra ln e g o G u ­ b ern ato rstw a z a ­ p e w n ia ją k o ­ n ie c z n y n a ry b e k .

>TO STOLA- KALWARIA

Niemiecki starosta powiatowy Hóller powiatu Kraków-wieś przyjmuje wójtów swego powiatu na konferencji.

K

toby pomyślał, że po załamaniu w jesieni r. 1939 wszystko pow róci w tak szybkim tem pie znowu na uporządkowane tory? Ale urzędy niemieckie, uporządkowały to życie wstrzą­

śnięte burzą i krok za krokiem stworzyły nową adm inistrację dla G eneralnego Gubernatorstwa, podzielonego na cztery okręgi, z których każdy podzielony jest znowu na 10 powiatów.

Kraków, stolica G eneralnego G ubernatorstwa został także sie-

S Z K O Ł A R O L N I C Z j

W C Z E R N I C H O W I E N a z d ję c iu in ż y n ie r K u ciń sk i, k iero w n ik s z k o ły p o u c z a sw o ich u c z n ió w o p ro w a d z e n iu p łu g a .

B O R E K F A Ł Ę C K I je d n a z licz n y c h fabryk p ra ­

c u ją c y c h

v p e łn ą

\ Parą.

J e d e n z 10 w o z ó w m o to ro w ych i 23 w o z ó w p rz y c z e p n y c h , któ re z a k u p iło m iasto K ra k ó w w N o ry m b e rd z e , a b y u su n ąć

tru d n o ści w ru ch u tram w ajo w ym .

Id y lla p rz y d r o g o w s k a z ie

na d r o d z e d o L a n ck o ro n y . O ZADANIACH I P RA CY NIEM IECKIEGO

STAROSTY P O W IA TO W EG O

U lica w L a n c k o ro n ie z c h a ­ rakterystyczn ym i b ia ły m i d o m k am i z d a ch a m i o k a ­ p o w y m i. T a k ż e i tułaj tw o­

rzy s ię je d n o lity o b ra z m ia­

sta p rz e z b u r z e n ie s z p e ­ c ą c y c h b u d o w li i u p ię k ­ s z e n ie rynk u g łó w n e g o .

W k o le : F a b ry k a d b a o cz y sto ść sw ych p ra c o w n ik ó w .

Zanim uczniowie je g o opuszczają zakład by iść w życie, zapo­

znają się nie tylko z program em siedmioklasowej szkoły powszech­

nej, lecz przechodzą także jednoroczną praktykę w gospodarstwie rolnym. O prócz nauki chemii, botaniki, fizjologii, matematyki, ko­

respondencji i nauki języka niem ieckiego nabierają wychowanko­

wie tego instytutu także wiadomości teoretycznych w tych tak róż­

norodnych dziedzinach rolnictwa i to bardzo dokładnie.

Jeżeli się zważy, że rolnictwo w Generalnym G ubernatorstwie jest najważniejszym czynnikiem gospodarczym , staje się ta szcze­

gólna uwaga, jaką tej dziedzinie pośw ięca adm inistracja niemiecka zupełnie uzasadniona. Podniesienie plonów i dążenie do gospo­

darczego wzmocnienia gospodarstw wiejskich i do ich ustabilizo­

w an ia— oto jest cel!

(4)

gdzie panuje zupełny brak robotników budowlą i gdzie wszyscy malarze przeciążeni są robo*?

Nawet sami stolarze mają ręce pełne roboty ® wykonać wszystkie zlecenia. Wszystko to jest w kiem tych starań, które zostały poczynione w ra®

polepszenia dróg i upiększenia miasta tak tura) prawie wszędzie. Upiększenie ma tutaj oznaF*Li tylko odnowienie fasad, lecz w szczególności 3®

struktury całego miasta, zarówno przez stwor®

NA NOWYCH DROGACH

W dalszej naszej podróży przejeżdżamy przez odcinki dróg, gdzie praca wre. Najnowocześniejsze maszyny są tu użyte. Po utykaniu na odcinkach, które pełne lejów wyma­

gają jeszcze naprawy, wjechaliśmy na gładką jak lustro nową szosę, po której jedzie się cicho i miękko jak na gumach.

NA POLACH GÓRKI NARODOWEJ I W BALICACH Po przez wzgórza zbliżamy się do majątku Górka Naro­

dowa położonego niedaleko Krakowa. Górka Narodowa znana już jest dawno ze swojej hodowli nasion, która ma na celu podniesienie jakości wszelakich gatunków zbóż i oko- powizn. Z 10—15% poprzednich można je łatwo podnieść na 30%. Ten wzrost jest pożądany już choćby w interesie samego rolnictwa, aby uczynić je zyskowniejszym. Ciasno z tym związane jest pomnożenie stanu bydła.

Urząd dla rozdziału nasion przeprowadza szczególne doświadczenia, jak np. w Balicach, gdzie na jednym polu zasianych jest sto gatunków zbóż, w tym celu by

O to n asza S łu ż b a B u d ó w - P o w ię k sz e n ie stanu b y d ła lana, która ju ż d a ła d o - i rasow a h o d o w la b y d ła w o d y sw e j sk u te c zn e j p ra - je st je d n y m z d a lszy ch cy p rz y re g u la c ji W is ły , w a żn y c h za d a ń starosty, b u d o w ie d ró g i p ra c a ch Na p ra w o : g ó ra l p rzy o d w a d n ia ją c y c h (d re n o w a - strzy że n iu o w ie c w Bali-

niu) i w y k a z a ła ja k jest c a c h .

p o trz e b n ą i n ie z b ę d n ą p rzy o d b u d o w ie n a sz e g o kraju.

N A N O W Y C H

D R O G A C H

P o p ra w a d ró g o to je d n o z n a jp iln ie j­

s z y c h za d a ń staro­

sty. Jest to o b ra z e k ch a ra k te ry sty c zn y o- b e c n ie d la sie c i d ró g w G e n e ra ln y m G u ­

b ern ato rstw ie .

S u ro w c a d o starcza k a m ie n io ło m w Po- g w iz d o w ie w p o ­ w ie c ie krak o w sk im , któ ry d z iś p rz y p o ­ m o cy S łu ż b y Bu­

d o w la n e j je st n a le ­ ż y c ie w y k o rzy stan y .

można poznać ich odporność na różne choroby, przystosowanie się do klimatu i zdolność plenną.

Był to tylko mały pogląd na różnorodność prac wykonanych w jednym z 40 okręgów Generalnego Gubernatorstwa. Ale i ten wycinek pokazuje nam odbudowę na terenie, który po burzy na­

leżało przygotować do nowego, dziś już widocznego życia.

U STOLARZY W KALWARII

To samo dotyczy przedsiębiorstw rzemieślniczych. W ten spo­

sób znalazły zatrudnienie wszystkie warsztaty stolarskie w Kalwarii, do której w tej naszej podróży zajechaliśmy. Wszystkie warsztaty zostały zjednoczone w wielkim związku „Stolarz". W szkole stolar­

stwa w Kalwarii znajduje się obecnie 70 uczniów z całego Gene­

ralnego Gubernatorstwa. Po ukończeniu nauki trwającej trzy lata, która daje im tak teoretyczne jak i praktyczne wiadomości potrzeb­

ne w ich zawodzie, przechodzą uczniowie jako uczniowie stolarscy do warsztatów stolarskich. Kształcenie narybku jest szczególnym celem administracji niemieckiej.

U g ó r y na le w o : Na P lacu Soln ym w B o ch n i. Z o sta n ie on p rz e b u d o w a n y na p la c ta rg o w y a b u ­ d y n k i p su ją c e o b raz o g ó ln y zo stan ą o d ­ d a lo n e . D o ty ch cza ­ so w y p la c targ o w y zo sta n ie u p ię k sz o n y

skw eram i.

W LANCKORONIE I W BOCHNI

Następnym etapem naszej podróży jest Lanckorona. Planowe ulepszenie i podniesienie charakteru miasta i zaspokojenie nowo­

czesnych potrzeb ruchu przez zmianę stanu dróg i placów pod budowę dostarczy pracy wielu rzemieślnikom na przeciąg wielu miesięcy. Skutki takiej możliwości pracy oglądamy już w Bochni, będącej naszym najbliższym celem, po opuszczeniu Lanckorony,

U d o łu : P ię k n o z ie ­ mi . . . . p rz y p racy.

(5)

W

T

Tak zawarty związek małżeński będzie chyba trwały!

niem skafandra i opisał takow ego dokładnie. . W roku 1S38 w obecności Karola V. i 10.000 widzów dokonano w Toledo ciekawego ekspe­

rymentu, polegającego na tym, że człowiek znajdujący się pośrodku wielkiego kotła zawie­

szonego na linach do góry dnem opuścił się w m orską głębinę. Podobne pró b y podjęto znowu w XVH wieku, a mianowicie w r. 1609 niejaki Lorini oraz inny Włoch BoreUi opisują maszyny, dzięki którym można pozostawać dłuższy czas p o d wodą. Chodzi tutaj zawsze o rodzaj dzwonu nurkowego, który w począt­

kach jest ogrom nie prymitywny, ale coraz bar­

dziej się udoskonalał. W r. 1663 występuje na widownię ciekawy człowiek, mianowicie niejaki William Phits, który postanowił wydobyć z głębi mórz skarby, które zatonęły na po­

kładzie okrętu TC^ęKPS^^ysEjr Sam Domingo.

W prawdzie pierw sza p ró b a się jjjć powiodła, ale Phits podjął1 znossajLsWóje poszukiwania w cztery lata później i wyjechał na morza po.

swój skarb. Udało m u się wydobyć złota za dwieście tysięcy funtów szterlingów, a sukces ' jego zyskał mu szlachectwo i pasowanie na rycerza przez króla Karola n. Dalsze postępy*

w tej dziedzinie przynosi wynalazek Halleya, który wynalazł kaptur do nurkowania połą­

czony z długim, giętkim wężem ze skóry.

Niejaki Kleingert wynalazł znowu w r. 1 19o hełmy i ubrania dla nurków, któ re już bardzo zbliżają się do obecnie używanych. Podobno również R obert Hulton, wynalazoCto^zi paro­

wej, miał jakoby wymyślić łódź podwodną około r. 1801. Wszystkie te jednak wynalazki nie odpowiadały jeszcze przedstawionym

|t <«

pziwacznie ubrany wio- onczelista musi być conaj- równie dobrym

■Muzykiem jak pływakiem.

Sobie NSelom. W r. 1844 popatrzyła francuska A ka-,

6mia Umiejętności pro- esora Edwardsa w a- P*rat nurkowy — celem przeprowadzenia badań P«yrodniczych. Japoń-

*yk Josio Matsumata za- Wojektował prawdziwy

mieszkalny o kilku mogący p rzeby- H | ^ Wodzie. Przybywają Potem jeszcze inni wyna-

^ ° y , coraz bardziej udo- te różne skafan- dzwony głębinowe końcu już za na- Jjycn czasów powstaje

“>yxma batysfera, to jest Kulista, stalowa kom ora do nurkowania, zaprojekto- f iS * Przez Otisa Bartona

‘ Butlera oraz Bareta. Pier­

z y odlew ważył 5 ton, SsMflł przeszło 2 tony,

■ł ńn ***** grubości cm. Okna batysfery to cylindry stopionego fwarcu o średnicy wyno- zącej 20 cm a grubości 5*1 cm.

Ale wracajmy do na-

^y ch nurków palących P“Pierosy i czekających na

R

óżne dziwy oglądano już na świecie, zwłaszcza w zakresie fizyki, ale te najbardziej nęcą szerokie masy, które da się odpow iednio i efektownie zade­

monstrować. Różni połykacze ognia, żab, mieczy itp.

fakirzy cieszyli się zawsze niezwykłym powodzeniem, ale w m iarę jak postępow ała nauka i publiczność zastanawiać się zaczęła nad spekulam ym i ale jak by nie było zasadniczymi zagadnieniami fizyki czy che­

mii, popisy te musiały nabierać pew nych naukowych pozorów. Nie kontentowano się już zwykłymi ja r­

marcznymi „trickami", lecz trzeb a b y ło /d a ć im pew ne pozory naukowości, aby nasuwały one wi- dzom jakieś głębsze refleksje. *

Takie właśnie pokazy naukow ę-populam e o p o ­ sm aku oczywiście sensacji widzim yfta naszych zdję­

ciach. Za barem stoi m ister i przyrządza jakiś smaczny ^ coctail, dwoje m łodych ludzi bierze ślub z rozrado­

wanymi minami, ą chociaż ubranie pana njłodego zdradza pew ną niedbałość, b o kołnierzyk dziwnie je st zmięty — cóż dziwnego, skoro to dzieje się. pod , w odą — to jednak wszystko odbyw a się przepisowo.

Na innym znów zdjęciu widzimy muzyka, który naj­

spokojniej g ra na wiolonczeli jakby nigdy nic innego nie robił i jakby w oda wcale go nie przestraszała.

W końcu widzimy na jednym z^B Sjęć, jak dwoje m łodych łudzi zapala p o dobrym śniadaniu n a js g g ^

kojniej papierosa. ag

Czy jest to wszystko możliwe? Czy też jest to tak zwany „kawał" czyli „kant" albo mówiąc warszawską gw arą „lipa"? Okazuje się, że wszystkie te zdjęcia

ukazują nam praw dę, ale z pewnym i zastrzeżeniami.

Jest na przykład rzeczą niemożliwą, aby wiolonczela zbudowana normalnie oparła się działaniu wody, a zwłaszcza, aby smyczek zrobiony jak wiadomo z włosia końskiego wydawał jakikolwiek głos przez potarcie o struny zrobione z jelit zwierzęcych. Oczy­

wiście, że w tym w ypadku trzeba było zbudować specjalny instrum ent muzyczny, nadający się do tego rodzaju prób. To samo zapew ne zachodzi w w ypadku zapalania papierosa. I tutaj p ap iero s nie je st normal­

nym papierosem zawierającym tytoń, lecz jakąś substancją, która p o d w odą może się palić.

Zainteresowanie wszelkiego rodzaju głębinowymi wyprawami sięga bardzo dawnych czasów, o d wie­

ków bow iem interesow ali się ludzie tym, co znajduje się p ó d taflą m orską i różnymi sposobami zamierzali

“"dotrzeć do głębin. Najprostszym oczywiście sposo­

bem poznania głębi morza, naturalnie tylko górnych regionów, jest po prostu nurkowanie naw et bez specjalnych przyrządów. Przecież do dziś dnia zwłaszcza na wschodzie i na południu, to jest w Afryce czy w Azji, nurkuje wiele tubylców b y szukać p e re ł lub torafiU^Jawet w staro ży tn o ści zajmowano się tym zć f^d & eiu ^j_ to 1 & | istniały na te n tem at jeżeli nie kónk*»tI^' pr3By, to liczne legendy, np.

o opuszczeniu się w m orze Aleksandra W ielkiego.

Opowieść o tym królu pochodzi z trzynastego wieku, później w książce Vegetius& „De r e m ilitan" również gSpRuje się autor-Hym, zagadnieniem . Franciszek Bacon w XVI wieku rówm eź zajmował się zagadnie-

mm

A * .

M ixter podw odnego b aru je st widać bardzo zadowolony ze siebie, chociaż nie może chyba

liczyć na zbyt licznych gości.

Fot. A tlantic

f Za

R S £ . Podwodne nie posiadają tej żywości J na ziemi, gdyż woda stanowi, jak wiadomo, poważny ham ulec dla nich.

Najlepsza zapalniczka na­

w et nieraz -zawodzi, należy też zawsze mieć przy so­

bie zapałki.

nas na dnie morza. Jest to oczywiście przesada, b o tak głęboko nie mogli oni dotrzeć, że w tedy nie można by ich fotografować, gdyż ciemności zalegają te obszary. Natomiast dzieją się te fotografowane sceny po d po ­ wierzchnią morza, gdzieś, gdzie światło je ­ szcze dochodzi. Dodajmy dla orientacji, że nasze zdjęcia robione są .na Florydzie, miejscowości Silversprings, b ędącej miejscem wycieczkowym, cieszącym się wielką popular­

nością. Tam oto popisywała się tru p a „m or­

skich i!fearodziejów“ dokon^wując różnych sztuk. Jak dalece przedstaw ione na zdjęciach działSnia m ogą być prawdzjwe, trudno nam stwierdzić, możemy w każdym razie powie­

dzieć, że przygotowywanie coctailów na dnie morskim o tyle je st możliwe, o ile dany płyn je st cięższy od wody i posiada dużą gęstość.

Czy tony koncertu na wiolonczeli napraw dę przenikają do ustawionego mikrofonu radio­

w ego także trudno stwierdzić, faktem jednak jest, że głos rozchodzi się w wodzie równie b o b rze jak w powietrzu. Zresztą nie p otrze­

buje to być ani praw dziwa w io lo n c z e l ami >, mikrofon. Wszystkie te instrum enty m ogą być p o pro stu akcesoriami, k tóre mają p o dnieśó wrażenie tych istotnie niesamowitych i zakra­

wających na czary pokazów. Jedno je st w każ- dyrrtrazie pew ne i godne podziwu: mianowi­

cie to, że ci nurkowie tak długo potrafią p rz e ­

byw ać po d wodą. Z pew nością je st to wyni­

kiem długiego treningu, jak wiemy, bowiem można przez ćwiczenia osiągnąć wyżyny na wszystkich polach wiemy przecież, że i poła­

wiacze p e re ł nieraz bardzo długo pozosta- wają p o d wodą, nie chcąc robić w ypraw y na dno napróżno. Także i w tym w ypadku należy podziwiać wytrzymałość tych artystów, gdyż ustawienie tych instrumentów, stołu, wiolon­

czeli i wszystkich pozostałych akcesoriów wy­

magało jednak pew nego czasu. Najłatwiejszą

„robotę" miała p ara zapalająca papierosa, gdyż należało jedynie wykonać ruch zapadania i po ­ dawania ognia.

Jak widzimy więc, dzieją się na dnie m or­

skim względnie w wodzie rzeczy, o których nie tylko nie śniło się filozofom, ale i rybom , przyglądającym się. Tak, ale filozofowie p rze­

stali dzisiaj już śnić, gdyż nie ma bodaj dzie­

dziny, w której nie dokonano już w prost nad­

ludzkich odkryć. M świat postępuje i tak wciąż jeszcze naprzód/' Kto w ie .c z y za d rugie dwa ty d ą c e lat nasi następcy nie będ ą patrzyli na to, co my uważamy za objaw najwyższej cywi­

lizacji tak jak my patfczymy na to, co było przed 'łlriekami. Jednej rzeczy żaden geniusz nie opa­

nuje: śm ierci, i nie stworzy żywego liścia, robaka, żadnego innego stworzenia poza sobą

• samym. W tym okazuje się jego nicość i za­

leżność o d wszechpotężnej natury.

(6)

DEUS EX MACHINA

— W ięc co?

Codziennie, już przeszło od miesiąca, zaczynała się w ten sposób rozmowa między biskupem Antonim i je g o kancle­

rzem. Codziennie, już przeszło od miesiąca, zanim kanclerz otw arł usta, aby złożyć spraw ozdanie o spraw ach diecezji, kancelarii i duszpasterstw a, zapytywał biskup:

— W ięc co?

Codziennie rano oczekiwał kanclerz tych dwóch krótkich, ciężkich słów, którym towarzyszyło głębokie, przenikliwe spojrzenie biskupa, pełne jakiegoś lękliw ego oczekiwania.

Kanclerz wiedział, że spośród wszystkich spraw najwięcej interesuje go problem Vrel, w ięc wyszukiwał, badał i p rze­

glądał stare akta, korespondencje i spraw ozdania z tej parafii, aby przyjść bodaj z czymkolwiek.

Problem był stary i jasny, lecz nie dał się rozwiązać.

Był stary. Pięćdziesiąt siedem lat dręczył te n p roblem tylu zmarłych już biskupów i tylu zmienionych już kanclerzy.

Czasem zdawało się, że problem je st już rozwiązany, za­

łatwiony, lecz zawsze pokazywało się w krótce, że tylko chwilowo został załagodzony. Przez tych pięćdziesiąt siedem lat nazbierała się olbrzymia góra akt: skarg, odpowiedzi na skargi, spraw ozdań dziekana, zarządzeń biskupich i wszelkiego rodzaju załączników. Teraz był to praw ie nie- przebm ięty gąszcz akt, k tó re kanclerz w ertował mozolnie i z rozpaczą.

Problem b y ł jasny: w parafii Vrela, wsi rozsypanej po stromiżnie nad Jadrańskim morzem, lud nie pokochał ni jed n eg o proboszcza i ni je d en proboszcz nie pokochał wsi.

Ponieważ się nie lubieli, więc walczyli ze sobą, prześlado­

wali się i oskarżali. Proboszcze przeklinali wieś, a wieś unikała proboszcza, odmawiała mu wszelkich prestacyj w pieniądzu, w naturze i w uczuciach.

— Dlaczego? — postawił biskup pytanie jeszcze na po­

czątku.

Pierwsze objaśnienie kanclerza brzmiało:

— Lud je st potomstwem generacyj piratów, któ re jakiś czas działały jako naretwiańscy, a jakiś czas znów jako omiszcy piraci. O becnie lud te n trudni się częściowo upraw ą winnic, a częściowo żyje z morza. To znaczy, że niepokój i niezgoda leżą w jego krwi. Od pradaw nych cza­

sów proboszczam i ich byli księża głagoliasze. Ci głagoliasze to jest osobny rodzaj, specjalny typ księży, którzy wycho­

dzili z najdziwniejszych szkół teologicznych, w których uczono sam ego tylko ziarnka wielkich i obszernych doktryn dogmatyczno-moralno-duązpasterskich. Szkoły te nazywają

„ziarnkarkam i", a ich uczniów „ziamkarzami“v..

Ziarnkarze zazwyczaj rozumieli naród, a naród rozumiał ich i kochał.

— Toż to właśnie jest ziarnem całej rzeczy. — Uśmiechnął się biskup słabowicie.

— Tak jest, ale miało to ten skutek, że lud nie rozumiał już w ięcej nowych kapłanów z nowym wykształceniem, z no­

wymi poglądam i na duszpasterstw o i z ich nowymi potrze­

bam i życiowymi.

— Za daleko sięgacie, księże kanclerzu. Ja to wiem, ale też wiem i to, że to nie jest zjawisko powszechne, a w tej chwili interesuje mię tylko kwestia: dlaczego lud we V relach je st taki?

-— Dlatego, bo nie je st pobożny, je st bezbożny i zły.

— Dlaczego je st taki?

— W iara jest darem bożym, ja k nas uczy kościół święty, d a r darm o dany, darm o odebrany. Zatem jest to spraw a czysto Pana Boga. W ieś straciła w iarę i w tedy stało się i dla niej zanadto ciężkim i nieznośnym dawanie ofiar w pieniądzu i w naturze. Co do tych ofiar — to V rela są bogatą parafią i dlatego przez ostatnich pięćdziesiąt siedem lat nadawano ją zawsze starszym i bardziej zasłużonym proboszczom, a ci starsi i bardziej zasłużeni nie byli „ziamkarzami", są nieco wygodniejsi, więcej skryci i nieprzystępni dla ludu.

Lud nie czuje ich tak bliskimi sobie jak „ziarnkarzy“, więc te ż nie nosi im ofiar jak „ziarnkarzom".

— Jakież w ięc załatwienie proponuje ksiądz kanclerz na podstaw ie tych wiadomości? — spytał biskup nerwowo.

— W edług m ojego myślenia... Sądzę wprawdzie, że...

ale...

— Proszę powiedzieć?

— Ja tylko tak myślę...

Biskup był niecierpliw y i spojrzeniem przynaglał kancle­

rza, żeby mówił.

— Ludowi nie można zmniejszyć prestacyj, b o do czegóż by doszli nasi proboszcze, gdyby się im zmniejszyły środki do życia? Lud trzeb a przymusić do wykonywania obowiąz­

ków w zględem duszpasterza.

— W jaki sposób?

— Takie jest moje zdanie: trzeba go przymusić karami.

— W ięc ksiądz proponuje środki kanoniczne?

— Właśnie. — Skłonił się głęboko kanclerz.

— W ięc żeby nie posyłać nikogo, żeby zamknąć kościół?

To jest ciężka kara, ale tylko dla wierzących, więc tylko dla tych, którym najwięcej zależy na tym, żeby mieć proboszcza

A utoryzow any przekład z chorwackiego W . P o d m a j e r s k i e g o

i żeby kościół był dla nich otwarty. A jakaż to kara dla tych, którym Bóg odjął wiarę?

Kanclerz wzruszył ramionami i bezradnie opuścił oczy,

— Tego nie chcę. Proszę znaleźć człowieka...

Kanclerz myślał długo, a potem wyszeptał:

— Kogo? Jakiego?

— Proszę znaleźć.

— Wasza em inencja postanowiła już, że te n obecny ma odejść?

— Zasadniczo tak, gdy znajdziemy jakieś załatwienie.

— To znaczy, że mamy jeszcze trochę czasu.

Mijały ranki, w k tó re biskup witał kanclerza swoim:

— W ięc co?

— Starsi księża są nieco wygodni, a „ziarnkarze" nie dbali o swoje wygody. Sądzę, że powinniśmy posłać człowieka młodszego, mniej w ygodnego, więcej pracowitego.

— Ma ksiądz kogo? — pytał biskup.

— Jeszcze nie.

Mijały ranki, w które biskup witał kanclerza swoim:

— W ięc co?

— Trzeba by tam cudotwórcę...

— Nie wiem. Czyż ta i do te g o taka wielka diecezja nie ma ani jednego niezwyciężonego?...

— Może i ma, ale kto wie, gdzie jest?

— Zatem proszę go znaleźć...

Nazajutrz: .

— Szuka ksiądz kanclerz te g o człowieka?

— Pisałem do niektórych dziekanów. Oni lepiej znają ludzi, są bliżej nich.

— Podał ksiądz dziekanom cechy rozpoznawcze?

— Nie rozumiem, co wasza em inencja myśli.

— To przecież jasne: musi ksiądz m ieć przecież jasne wyobrażenie o człowieku, którego szuka i podług tego trzeba, żeby go rozpoznali dziekani.

— Tak, tak, myślałem o tym: musi być pracowity, obrotny, trochę dem agog.

— To znaczy?

— Żeby zdobył ludzi samym wystąpieniem, wymową, obejściem.

— Zdaje mi się p rze d e wszystkim, że to je st za ogólne, za obszerne. Najpierw ten nowy nie śm ie być taki, jakimi byli tam ci p rze d nim. Z tej masy akt musiał ksiądz w każdym razie wyrobić sobie obraz tych ludzi, albo przynajmniej wie ksiądz dokładnie, co im lud zarzucał?

Kanclerz spochmumiał. Oczywiste było, że n ie zdawał sobie co do tego dokładnie spraw y, jednak wymamrotał:

— Że byli wygodniccy, skryci, za mało przystępni. To są zwyczajne zarzuty.

— Jakichś specjalnych zarzutów, wspólnych wszystkim proboszczom, ksiądz nie znalazł?

— Jakichś specjalnych?... — powtórzył kanclerz, zamy­

ślając się. — Tak, zauważyłem, że w ieś zarzuca wszystkim, iż trzymają n a plebanii jakieś kobiety, które w obec chłop­

stwa nie są uprzejm e i natrząsają się z nich, są opryskliwe.

— Zarzutów o niemoralnym życiu nie było?

— Nie. Nigdy! Toż to są sami tylko starsi księża... — uśmiechnął się kanclerz znacząco.

— Nic nie rozumiem. — Biskup zakołysał nerwowo krzy­

żem na piersiach. — A ksiądz rozumie?

— Wieś, której Bóg odjął w iarę — zakonkludował kanc­

lerz z pew nością siebie.

— Jeszcze jedno pytanie, księże kanclerzu.

— Proszę bardzo.

— J a k im b y ł t e n o s ta tn i, z k t ó r e g o w ie ś b y ła z a d o w o lo n a ?

— N ie w ie m , w a s z a e m in e n c jo , to b y ło d a w n o , a c o d o t e g o n ie m a ż a d n y c h p a p i e r ó w . N ie b y ły p o t r z e b n e . A n i w ie ś n ie p i s a ł a o p r o b o s z c z u , a n i p r o b o s z c z o w si. M ię d z y n im i b y ł ty lk o B óg i ży­

c ie .

— Dobrze. Zaczekamy na odpow iedź od dziekanów.

Odpowiedzi nadchodziły. Dziekani pytali o bliższe wa­

runki, któ re powinien posiadać człowiek, jakiego się po­

szukuje. Niektórzy wymieniali jakiegoś kandydata, lecz do­

dawali też zaraz, że je st potrzebny tam, gdzie się obecnie znajduje.

Nazajutrz p o tej rozmowie kam erdyner biskupi otwarł drzwi pałacu p rze d rosłym, postawnym i przepięknym księdzem, który aż pachniał młodością i siłą. Stał swobodnie, niedbale ipytał bardzo szczerym i jasnym głosem, czy ksiądz biskup może go przyjąć.

— Ksiądz dobrodziej jest obcy? — zapytał chudy, zgar­

biony kam erdyner i przypatryw ał mu się podejrzliwym, anemicznym spojrzeniem ponad cwikier.

— Nie.

— Nasz kapłan?

— Tak. Moje nazwisko: Don Lovro Veslarić.

Niezadowolony człowieczek poczuł wyższość tego mło­

d e g o Adonisa, o otwartym męskim wystąpieniu i szybko wprowadził go do eleganckiej biskupiej poczekalni.

— Sądzę, że jego em inencja zaraz księdza dobrodzieja przyjmie.

— Proszę bardzo...

Młody człowiek rozglądnął się p o komnatach i k o ry ta rz u - Przez mroczne szkła zaglądało pełne światło, lecz jak gd?V się mroziło w tych chłodnych, pustych przestrzenia®*- Poczuł, że wszystko tu jest chłodne, niem e i bez żyo*- Nigdzie żadnego ruchu, żadnego szm eru, wszystko z'°4?’

waciałe i zesztywniałe. Zauważył całą m oc krzyżów. W*

drzwiach, p rze d którymi stał, — krzyż. Gdy się drzwi otwarły, zobaczył na korytarzach kilka obrazów z pustym*

i pełnym i krzyżami, a na końcu korytarza stał ogromny krucyfiks z wielkim, trupiobladym Chrystusem, z k tó r e g o strumieniami emanował chłód śmierci, niemej tragedu i gryzącego pesymizmu. To było jakby centrum tych Pize_

strzeni. Naokoło wszędzie moc świętych obrazów, a prawi wszyscy ci święci mieli krzyż albo w ręc e, albo na piersiaę >

albo na biskupiej mitrze, albo na papieskiej tiarze.' Gd®?"

niegdzie n ad świętym unosił się krzyż w powietrzu, mniejsze i większe figury, jednolicie i chłodno ro z w ie s z o n e , działały na m łodego człowieka tak, że szczerze pożałow^j starca, który patrzy na nie codziennie i tylko między W*"1 się porusza.

— Czy się zrozumiemy? . a

Młody człowiek poczuł straszną odległość między V 5?

i tym człowiekiem, starcem,' który nosi krzyż na piersl®.a i który p rze d każdym swym napisanym imieniem staw»

krzyż:

f ANTONI, BISKUP.

Wszedł kam erdyner:

— Proszę, ksiądz biskup czeka. ,

Don Lovro poczuł i po biskupie, jak i po jego kameroy nerze, że w te martwe, sztywne pokoje wnosi zgiełk . świata profanów, który nie godzi się ze spokojem, staroś i niezliczonymi krzyżami.

Gdy go biskup zobaczył tak pełnego, p o g a ń s k o - p i ę k n e ? grzesznie pew nego siebie, krzepkiego, zdrow ego i nieu>V żonego, targnął się, zakołysał długim krzyżem zwisającym mu na piersiach na ciężkim, złotym łańcuchu, z któreg sypnęło się kilka jasno złotych, lecz anemicznych refleks1 Refleksy te zaraz zniknęły. Wypiły je nagle ściany i złocs*—

nabożnych ksiąg.

— Gdzie wasza wielebność jest teraz?

— W Bogaljevićach. , .

— Ach, tak. Nieprawdaż, że i tam p rze d waszą wiel®

nością było dosyć swarów z poprzednikam i?

— B y iy - . m e j

— I przedtem wasza w ielebność była także na takiej sam niespokojnej parafii?

—Teraz jestem na trzeciej. u,

— O ile sobie przypominam, niezadowolenia te byy chwilowe. Nie były to żadne chroniczne niezadowoleń

— Jedno było dosyć stare.

— Zawsze się księdzu udało przekonać wieś? . .

— Tak. Walka z niezadowoloną wsią jest łatwa, łatwiej®*^

niż walka z niezadowolonym samym sobą.

— Proszę powiedzieć, jak się to księdzu udało? ^

— Tego nie wiem, a powiem szczerze, że nie wiern , tego, jak się drugim udaje, że się posw arzą ze wsią- *V1 nie p ragnie swarów, ona p ragnie miłości i zgody.

— Więc ksiądz wierzy, że uspokoiłby każdą wieś?

— Tak! — odrzekł Don Lovro krótko i stanowczo.

Biskup zapatrzył się w m łodego człowieka. Widać by ’ że niemiłą mu była, a także i podejrzaną, ta jego

Poczuł, że musi odsunąć, odgrodzić się o d tej otwartej P®

ności. ^arta

Nie jest to bynajmniej pokora, lecz jeśli to praw da, W tyle co i pokora. Biskup uśmiechnął się i spojrzał na młod 9 człowieka długim, pytającym wejrzeniem. P r z e s z u k a ł łego. Zauważył, jak starannie jest ubrany, wyg®10

ułożony i otwarty. g.

— Wasza w ielebność zadowolona je st z obecnego sta*1 wiska?

— Nie.

— Czego sobie wasza wielebność życzy?

— Przeniesienia.

— Dlaczego?

— Aby uciec p rze d pew ną kobietą. a.

Biskup cofnął się w tył. Najpierw zadrżała mu ręka^a P tem złoty krzyż na łańcuchu, który dotąd trzymał spoko)

Oczy roztwarły mu się szeroko, w argi zacisnęły m ocru^

Widocznym było, że w pierw szej chwili chciał odezwać się z wyrzutem, protestować, uderzyć na c z ło w i który tak otwarcie przystępuje do niego i mówi o kobie , W następnym momencie przypomniał sobie, wy mu skądś z ogrom u lektury pustelniczych m ądrości i . tych drukowanych medytacyj jed en frazes ze wszysi*

cechami maksymy:

— In f u g a s a l u s ! — Ratunek w ucieczcel , i g0 Uspokojony nieco, zapatrzył się biskup W przysto) ^ człowieka: stał p rze d nim wyprostowany, męski, ° i silny. Pobożna maksyma powtórzyła się jeszcze raz w domości biskupa. Łagodnie, praw ie ze współczuciem szeptał:

Cytaty

Powiązane dokumenty

M rugali oczami, przypom inając sobie coś o białym człowieku, o obcym przybłędzie.1 Statek tam tego jednak m iał być niewiele większy od ich łodzi, a tam ten

Brwi nad oczami zbiegły się jej, a nozdrza poruszyły się, w ciągając zapach w iatru.. Odwrócili jednocześnie

Można sobie pozwolić na marzenia, lekcje się jeszcze nie zaczęły.... Nie wie nic staruszek, że noc

Jakby nie było, lubią kobiety, każda bez wyjątku zajmować się strojami, czego się im wcale nie gani.. Dzisiaj sytuacja tak się zmieniła, że bodaj wszystkie

Jednakże służący proboszcza i zarazem jego kucharz i zaufany, Viso, obawiając się, by p rze z przybycie tych wikarych nie zmniejszył się wpływ proboszcza na ludzi,

w odowej. Na naszych zdjęciach widzimy. fragmenty tej wizytacji... Don Loaro opuścił darnią parafię dlatego, że mieszka tam nauczycielka M aja, która kocha księdza i

— To jest niemożliwe — podjęła. Gonitwa bez ce lii.. Głupie i czcze wyżywan ie się. Dowiodłaś sama przez się. Nazywają geniuszem — cenią siebie... Trząsł

łować. Żałują po to. żeby mogły pocieszać. — Rozmyślał v «to głośno i dziwił się, że proboszcz mc nie w id zi Vito cier- piai Vito widział jasno, że dfct