b u rn er 2 3 D u ia 7 cz e rw c a 1 9 1 4,
KRAKOW, ulîca św. Tomasza
32,
T Y G O D N IK O B R A Z K O W Y NA N IED ZIELĘ KU P O U C Z E N IU I R O Z R Y W C E .
p Ä » 8 Y H D Y K A T R O L N I C Z Y
ІІЯвІППЯ * k o n i c z y n , t r a w , buraków , roślin etrączko- n a o l U I l d . w ych i w arzyw nych o gw arantow anej czyeto- ści i cile kiełkow ania.
М яш п т и * tom acyna, superfocfaty, sa le tra chilijska, sól n d n U Ł j . potasow a, k ain it k r a j o w y i stassfurcki, w a
pno azotowe.
W yłączna rep rezen tacy a na Gali- eyę w szechśw iatow e znanych siew-
Niaszyny rolnicze:
ników „W e s t l a l i a “. (12°)
Щ № 011, kollplor;, які, walee ele.*.
ul. K ościuszki 1. 14
R eprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o s ia r k i, Ż n i
w ia r k i, W ią z a łk i, G r a b ia rk i, P rz etr zą sa cze .
Wielki zapas części zapasowych.
Własne warsztaty reparacyjne.
N a c z y n i a i p rzy b o ry m le c z a r sk ie . Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.
Węgiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.
KOKS o s tr a w s k i I g ó r n o ślą sk i.
: Towarzystwo wzajemnych ubezpieczeñ w Krakowie j
“ najstarsza i najzasobniejsza instytucya asekuracyjna polska, przyjm uje na najdogodniejszych, w arunkach “
■ u b e z p ie c z e n ia od o g n ia , gradu, na ż y c ie (kapitałów , posagów i rent), o r a z od kradzieży i ra- ■
“ bunku. F u n d u sze g w a ra n c y jn e Tow arzystw a wynoszą p r z e s z ło 6 8 m ilio n ó w k oron .
In fo rm a c ji udzielają D y rek cy a oraz w szystkie Z astępstw a i A gencye T ow arzystw a. 197 B
Towarzystwo tkaczy
p o d w ezw an iem ś. S y lw estra w K orczynie o b o k K rosna
przyjm uje len i konopie do w ym iany za płótna bielane lub szare o zw ykłej lub po
dwójnej szerokości, po cenach możli
w ie najniższych. obok KrosnaKorczyna
!
R zadow oФ
upraw nionaI
Zakład pogrzebowy „Concordia“
jedyny w Krakowie
który posiada własny w i e l k i w y r ó b t r u m i e n
Jana ttolnego
P l a c S z c z e p a ń s k i L . 2 , (dom własny).
Telefon Nr. 8*1.
Przy zamówieniach prosimy powoływać się na ogłoszenia „Roli“ .
Fabryka wód mineralnych sztucznych i specyal. leczniczych
pod firma
K. R Ż Ą C A I C H M U R S K I
K r a k ó w , u l. ś w . G ertrudy 4 .
w yrabia pod k o n tro lą K om isyi przem ysłowej T o w. L ekarskiego krak. polecone przez toż Tow arzystw o
W O D Y M INERALNE SZT U C Z N E
odpow iadające składem chemicznym w odom : Bilińskiej, Gieshüblerskiej, Selterskiej, Vichy, Homburg, Kissingen tudzież specyalne lecznicze, ja k : litow ą, brom ow ą, jodow ą, że- lazistą, kw aśną oraz w ody m ineralne norm alne z przepisu prof.
Jaw o rsk ieg o . — Sprzedaż cząstkow a w aptekach i drogueryach.
Cenniki na żądanie darm o.
Z a 6 Kor. beczułkę 5 kg. znakomitej
! » ж - у ж й « а . ж у s s m « i | .,B R Za 4 Kor. skrzynkę 1 5 0 sztuk
l E T O r a v f f f l i n a rk t „B . R ." d n ie Kr 4
v y ty la ta pobranian:
F a b ry c z n y sk ład s e ró w : B R A C I R O L N I C K I C H , K r a k ó w , W ie lo p o le 7 /2 4 i R y n e k gf.: r ó g S ie n n ej.
C ennik ró ż n y c h serów d a rm o i o p ła tn ie .
S IN G Ł R A S IN G E R A "
maszyny
nabywać m o ż n a li tylko w n a s z y c h
składach.
9f
„ « в « najnowsza i najdo
skonalsza m aszy n a do szycia.
S h jertojop jstw oü cp maszyn do szycia
KRAKÓW, ulica S zp italn a L. 40,
naprzeciw T e a tru Miejskiego. (216 c) F ilie: K ra k ó w — K aźm ierz W o ln ica 13. T arn ó w — W a ło w a 13.
N ow y Sącz — Jag iello ń sk a 264. S anok Jag iello ń sk a 49/50. — C hrza
nów — M ickiewicza 12/13. T arn o b rzeg — R y n e k 101. B ochnia — ul. Szewska N r. 367. Żywiec — Z abiocie ul. G łów na N r. 105.
т ш ш щ щ щ ш ш im
ж т т ш т т М
u
t e .
-,
Kto zacznie czytać, ten sie nie oderwie od
Zajmującej ksiqžki stron 228
pod tytułem
Uajemnica oblubienicy
przez C o n a n D oyla
Cena dawniej 3 kor. o b e c n ie 1 K o ro n ę z p r z e s y ł k ą Kor. Г20 (z przesyłką po
leconą Kor. i ’45).
Adres : Administracya „Roli“, Kraków, ul. św. Tomasza 1. 32.
i u à
í> !l
Nj/ŕ щ Щ і
І
щ. ш
■0
ш5'fei Ш
м
Z a m i a s t k o r o n 1 2 — t y l k o k o r o n 5 ’5 0
15 000 p a r trzew ików do sznurow ania w edle ilu- stracyi, z całkiem dobrej skóry i z silnie k o łk o w a ną podeszwą, przeznaczonych n a B ałkan, pozostało z pow odu wojny. T ę ilość muszę w krótce zbyć i dlatego sprzedaję każdą p arę poniżej kosztów w yrobu ty lk o za K. 5‘50. Do nabycia dla panów i p ań w każdej wielkości. W y sy ła za z a lic z k ą : D om ek sp o rto w y „P erfek t“ W ied eń VII, N eu-
stiftg a sse 137/161.
Jak astmę, koklusz, cierpienia płuc
za pom ocą dom ow ych środków zupełni« m ożna wy
leczyć, doniesiem y każdem u natychm iast. Proszę posłać opłaconą k o p e rtę na odpowiedź.
Frau Marik, Pilsen (Böhmen) Koterowska 36.
ща<н
S m a c z n e 1 n ieu leg a jąee zep su c iu
o w o c ó w , m i ę s a i j a r z y n
k o n s e r w y
m o ż e sp o rzą d zić k aż d a go
sp o d y n i sa m a ła tw o i ta nio za p o m o c ą W o r k a słojów i a p a ra -
9ł C b R O " t u ¿ o k o n se rw . D arm o ilustrow any cennik z po- żytecznemi przepisami wysyła
firma
J . W e c k , M ä h r e n . SchSnberg N 57.
Owoce
Dziczyzna
UrODorocory
Każdą reklam acyf wraz z reklamowanym numerem po
syłam y, do dyrekcyi poczt w e Lwowie.
— Mój panie, oszukałeś mię niegodziwie n a koniu, którego mi sprzedałeś.
— Jd k to ?
— A n o zaledw ie kilka dni, jak go kupiłem i już zdechł bestya!
— T o dziwne, bo u mnie tego nigdy nie robił.
L okaj n ie u k .
— Proszre jaśnie pana, w przedpokoju cze
k a jak iś żyd.
— Je śli z pieniądzmi, to go w puścić jeśii po pieniądze, to go w yrzuć! K ie d y ty się służby nauczysz0! #
L e k a r z do c h o reg o : Pam iętaj, źe każdy kieliszek • w ódki je s t gwoździem do twojej trum ny.
C h o r y / p i j an ic a: A choćby m oja tru m n a b yła nasadzona gwoźdźmi ja k skóra jeża, bez w ódki już się obyć nie m ogę.
10.000 koron nagrody
- u
• —
u O
С w NИ
-v*O ba o
&
N
«
O»4 O,
dla pozbawionych z a r o s t u . . . i f ^ s y c h . -
B roda i włosy rzeczyw iście w 8— 14 dniach za pom ocą praw dziw ie duńskiego Nokah-Balsamn przywrócone. S tarzy i młodzi, m ężczyźni 1 ko biety potrzebuj 4. суік« N okah-B alsam u dla w ytw orzenia brody, b rw i i włosów, bo jest dow iedzionem , że Nokah-Balsam je st jedynym środ
kiem nowoczesnej w ied zy, który po 8 14 dniowem użyciu tak dodatnio aa. cebulki wíOaov/e dziata, że włosy zaraz poczynają odrastać. —
^Nieszkodliwość pod g w aran cy ą. Jeżeli to nie je st prawdą, w ypłacim y 10.000 koran gesfówką
Ikażdemu pozbawionemu zarostu, łysem u lub cienkowłosemu, który
N 0 -
_ ' kah-Balsam u s i e d m t y g o d n i u ż y w a ł .
Jestesm y jeu y n ą hriną w swiecie, k tó ra podobnej g w aran cy i użycza. L ekarsM e naukow e opisy i w iele poleceń (pochw ał). P rzed naśladow nictw em przestrzeg a s ię pilnie.
„Odnośnie do moich prób z pańskim Nokah-Balsamem mogę Panu donieść, że jestem z niego zupełnie zadowolony.
Początkowo odnosiłem się do Nokah-Balsamu z niedowierzaniem, doświadczenie nauczyło m nie czego innego Już po kilku dniach było w idać skutek, a po czterech.tygodniach dostałem wspaniałe wąsy. Skutek je st zwłaszcza dlatego niebywały, źe dotychczas pomimo 27 łat przed użyciem Nokah-Balsamu ani śladu zarostu nie było. Będę P ana z wdzięczności
wszędzie polecać i kreślę się z poważaniem H. H j o r t . Dr. TVergade“.
_ „Mogę każdej pani praw dziwie duńskiego Nokah-Balsamu jako miłego i niechybnego środka dla porostu -włosów polecić. Od dłuższego czasu cierpiałam na silne wypadanie włosów, wiele łysinek na głowie okazywało się. Po cztero- tygodniowem używaniu balsamu włosy zaczęły znowu odrastać i stały się gęstemi, ciężkiemi i pięknem}.
Frl. C. H o lm . Gothersgade 12“.
1 paczka Nokah Silny A. 10 koron, В. 6 koron + opłata 55 halerzy. Dyskretne opakowanie. Pieniądze z góry lub zaliczką. (Przyjmuje się także m arki listowe jako oplata). Proszę pisać do
H o s p i t a l s L a b o r a t o r y u m C o p e n h a g e n K . 4 7 5 P o s t b o x 9 5 ( D ä n e m a r k ) .
(K a rtk i k o re sp o n d e n c y jn e opłaca się 10 h a le rz a m i, listy 25 h a le rz a m i).
Przy zamówieniach prosimy powoływać się na ogłoszenia »RolK
TY G O D N IK OBRAZKOW Y NIEPOLITYCZNY KU PO UC ZEN IU I ROZRYW CE.
Przedpłata: Rocznie w A ustryi 4 ’5 0 kor., półrocznie 2 '4 0 k o r.; — do Niemiec 5 m arek; — do F rancyi 7 franków ; — do Am eryki 2 dolary. — O głoszenia po З о halerzy za wiersz jednoszpaltow y. — N um er pojedynczy 10 halerzy ; do nabycia w księgarniach i na większych dw orcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i A dm m istracyi : Kraków, ulica ŚW. To*
masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. 50.
Czem się zabijamy?
...A gdy przyszli p o d dom w ygnańców , usłyszeli zgiełk wielki, i śm iech i wrzaski i szczękania kielichów i brudne pieśni... «/. Słow acki. » A nhelli« X I I .
rzez u tra tę złotej w olności staliśm y się powol- nem narzędziem w ręk u naszych wrogów.
S taliśm y się jako bezdom ne sieroty, w y sta wione na tu łaczkę i g o rzki chleb, skrapiany tę sk n o ty łzam i. T a k się stać m usiało. K ied y nam było dobrze i B óg b ło g o sław ił naszej ojczyźnie, m y teg o nadużyw ali, m y teg o nie szanow ali, my so
bie dobroć Bożą lekcew ażyli. Z ginęliśm y przez nie
zgodę, przez rozpasanie różnych żądz i namiętności.
Jed n ą ze setnych a zabójczych dla nas w ad było pijaństw o, k tó re rodzi inne m nogie grzechy.
Czyż ono ty lk o było, a teraz go już niem a?...
O , n i e ! z a p r z e c z a j ą t e m u d o s a d n i e p o w y ż e j p r z y t o c z o n e s ł o w a w ie s z c z a n a s z e g o , ż e z d o m u w y g n a ń c ó w s ł y c h a ć z g i e ł k w i e l k i i ś m i e c h i w r z a s k i i s z c z ę k a n i a k i e l i c h ó w i b r u d n e p ie ś n i...
D om em naszym, — to ten b ied n y kraj, Galicya.
D om to obszerny : m ieści w sobie w iele przybyszów i gości — m nogo m ieszkańców . W dom u tym musi panow ać p rzy k ład n a zgoda i m iłość w spólna, Zwła
szcza, że duch C hrystyanizm u ożywia serca większo
ści jeg o obyw âteli. — A le gdzie tam ! Id ea C hrystusa poszła w poniew ierkę, szlachetność u stąp iła miejsca barbarzyństw u, braterstw o pożarła nienaw iść iście szatańska; słow em z dom u teg o w yrugow aliśm y naj
cenniejsze p e rły a zaszczepili jad wężowy...
Bo cóż się daje widzieć w naszym k raju ? Oprócz biedy i nędzy, jakiej nam B óg spraw iedliw y nie szczę
dzi za nasze w ystępki, sami w pycham y się w coraz głębszą przepaść zniszczenia. Czynim y zgiełk i kłótnie wielkie, przez co poniżam y się ty lk o w oczach innych narodów . R o b im y zgiełk, czy z p o trzeb y ? Nie li-tylko dla z g ie łk u ! O, co za g łupstw o nasze! Czy nie ża
łujem y tyle czasu, straw ionego na głupie i bezow o
cne ujadania ? Czyż nie żal nam zapełnić nieraz tyle p apieru bezpodstaw nem i argum entam i i paszkw i
lam i? Czyżby nie zbawienniej i pożyteczniej byłoby za
jąć to miejsce a rty k u ła m i naukow em i?
Ale co nas jeszcze głów nie zabija? Szczękania kielichów — pijaństw o i pijaństw o ! Z niego to, ja k ze źródła, w ypływ ają inne grzechy ! Ile to milionów rocznie utonie w kieszeniach w rogich nam żywiołów za ten napój przek lęty ?! A i l e m ajątków w ytopiła ta straszna powódź g orzałki? A co ważniejsza, ile to dusz poszło z jej winy na wieczną zgubę? A ile to jed n o stek , straciw szy przez nią zdrow ie i siły, cierpi w o k ru tn y sposób? O, zaiste! niem a cyfry i słow a na określenie teg o ! N iem a wyrazów, by dość n apię
tnow ać ten szkaradny nałóg pijaństw a ; chociaż ty le słów zachęty i p rze stro g i p ada ze wsżech stron, by się chronić obłudnych haseł, k tó re d y ktuje bożek- A lkohol — to jed n a k w szystko jest grochem , rzuca
nym na ścianę. •
. Je d n a k w pracy nad w ykorzenieniem tej s tra sznej w ady nam nie ustaw ać ! Zwłaszcza w tych cza
sach, k ie d y to ośw iata ta k głow ę podnosi a B ó g m ówi przez usta kaznodziei: Narodzie polski! upa- m ięłaj się! — w inniśm y ja k najwięcej dołożyć sta ra nia, b y panow anie tej g a n g re n y z w iosek naszych usunąć.
S tanie się to, ale nie bez nas ! Cudu z nieba nie w yglądajm y! ale sami przyłóżm y rękę do pracy. Czy
tajm y książeczki, tra k tu ją c e o szkodliw ości napojów go rących, przystępujm y do stow arzyszeń a b sty n e n ckich, zmniejszajm y ilość karczem i n or pijakich.
Dziś nam liczyć się z każdym groszem , a ile ich zao
szczędzimy przez unikanie szynków ! A ile zdrow ia i sła w y sobie przysporzym y! A ile pracy zdołam y w ykonać jak najlepiej. W ięc zaklinam cię narodzie, ludu wieśniaczy, zerwij z pijaństw em ! pokochaj św iętą trzeźw ość a odpowiedz w zupełności swem u zadaniu i g o d n o śc i: K a t o l i k a i P o l a k a ! .
W alenty Pasierb,
A n to n i St. B a ssa ra .
Щ o b l ę ż o n e j f f a r s z a m i e .
Pow ieść h isto ry c zn a .
8. Àfront za afront.
Podczas krw aw ych w ypadków , rozgryw ających się na ulicach W arszaw y, k ró l S tanisław A u g u st P oniatow ski siedział w pałacu zupełnie zapom niany.
S traż jego przyboczna, albo poszła walczyć z Mo skw ą, albo zbiegła, szukając bezpiecznego ukrycia.
A le b y ła ona królow i zupełnie niepotrzebna, gdyż naród zapom niał o nim zupełnie.
P oniatow ski, dręczony niepew nością, siedział w pałacu przez dzień cały. Przez m yśl jeg o przesu
w ały się strach i obaw a o życie; b y ł przygotow any na g w a łty i znęcanie się.
Tym czasem o nim zapom niano.
Począł pow oli uspakajać się. Lecz g d y now a fala okrzyków i huku arm at przedarła się przez okna pałacu, zryw ał się z siedzenia, błędnym wzrokiem og ląd ał na w szystkie stro n y i, drżąc na całem ciele, szeptał :
— Zbliża się koniec! Ju ż idą po mnie!
K ie d y zaś k rzyki i w alka oddalały się, u sp o k a ja ł się ponownie, a naw et n a b ie rał pew nej otuchy, że w szystko dobrze się skończy. Sam je d n a k nie w iedział, kom u ma życzyć zw ycięztw a. S erce s k ła niało się ku narodow i, obaw a o następstw a pocią g a ła go w stro n ę M oskali. D rżał i w ahał się, zma
g a ł się z swem i m yślami, ale w żadną stronę nie m ógł się p rzechylić: i teraz, ja k zawsze, b y ł chw iej
ny i niezdecydow any.
Najczęściej przychodziła mu na m yśl okru tn a śm ierć L udw ika X V I, k ró la francuskiego, k tó ry w śród rew olucyi zginął pod nożem gilotyny. W te d y w zd ry g ał się cały.
— Straszne, straszne — szeptał i zakryw ał d ło ń mi oczy, ja k g d y b y chciał zasłonić, się przed okro- pnem i widm am i.
A w tem przez okna p rzed arł się o k rzy k :
— N iech żyje ojczyzna! N iech żyje K ościuszko!
Zerw ał się i p o b ieg ł do okna. Cała fala ludu p ły n ęła w prost do zam ku. B lad y jak płótno cofnął się na śro d ek pokoju i począł dzwonić z całych sił.
W b ie g ł ktoś, rów nie w ystraszony, ja k P o n ia tow ski.
— D aw ać mi szablę! — k rzy k n ą ł B ram y p o zam ykać i ani żywej duszy nie puszczać.
Służący po d ał szablę.
— Zatarasow ać bram y, rozdać broń służbie — w o łał drżącym głosem król.
— N ajjaśniejszy P a n ie! w całym pałacu niem a nikogo.
O sunął się z jękiem na fotel i płacz spazm a
tyczny począł nim w strząsać; a okrzyki >Niech żyje ojczyzna! N iech żyje K ościuszko!« odzyw ały się już przy sam ym pałacu. R ów nocześnie w przedpokoju odezw ały się kroki idących.
Stanisław A u g u st jednym w ysiłkiem uspokoił się zupełnie. S podziew ał się, że zginąć mu przyjdzie niechybnie, ale chciał zginąć odważnie. Choć strach tłu k ł się w sercu, na lica p rzy w o łał po w ag ę i zw ró
cił się do przybyłych.
W drzw iach s ta ł K iliń sk i w tow arzystw ie kil ku mieszczan. M istrz zasalutow ał pałaszem i rzekł:
— N ajjaśniejszy P an ie ! Z polecenia R a d y N a
rodow ej zabezpieczyłem osobę W aszej K rólew skiej M ości od m ożliw ych n a p a śd , rozstaw iając w arty, 0 czem niniejszem m elduję.
— Co? — zapytał zdziw iony m ocno król.
— S tało się, jak o rzekłem .
Nie dow ierzał tem słowom król, ale spojrza- wszy w spokojne oblicze K iliń sk ieg o , n a b ra ł p rze
konania o praw dziw ości słów jego. P oczuł się zno
wu panem i w ładcą.
— A jak się zowiesz, przyjacielu? — zapytał.
— J a n K iliński, N ajsłodszy P anie Jezu, szewc z fachu.
Zdziwiła ta w iadom ość króla, bo ani p rz y p u szczał, aby m ógł kiedykolw iek znajdow ać się pod opieką p ro stego szewca. P o d pierw szem wrażeniem niespodziew anej wiadom ości odw rócił się obraźliw ie do K ilińskiego tyłem i w ycedził:
— N ie mam, przyjacielu, dla ciebie żadnej roboty.
Zrozum iał przym ów kę k ró la K iliń sk i i, choć czuł się nią bardzo d o tk n ięty , rzek ł ty lk o :
— Może się znajdzie, N ajjaśniejszy P a n ie! •—
1 opuścił podw oje królew skie.
P oniatow ski, ochłonąw szy z niedaw nego s tr a chu i poczuwszy się bezpiecznym , rozesłał służbę, k tó ra pow oli poczęła w ysuw ać się z zakam arków , z zaproszeniam i do różnych znajom ych, przew ażnie pań, na wieczerzę.
W k ró tc e pokoje królew skie zapełniły się o so bam i z n ajb o g atsiy ch dom ów, podczas g d y zwycię zcy, przeznaczeni dla obrony króla, na oddalonej sali byli głodni i spracow ani.
— O byw atele! — rze k ł K iliń sk i — zasłu ży li
śm y na posiłek, gdyż n ik t z nas od ran a nic w ustach nie m iał, lecz niem a nam go k to dać.
D opiero teraz przypom niano sobie, że czas b y ł
by g łó d zaspokoić.
— A ntek! — ozwał się K iliński, zw racając się do swego term in ato ra, k tó ry od pew nego czasu już go nie odstępow ał — A n tek , biegaj do dom u i p o wiedz m ajstrow ej, ab y dla m nie o w ieczerzy p o m yślała.
— W stą p i do m nie! — rzek ł k tó ry ś z m ie szczan.
— I do m nie! I do m nie! — pow tórzyły się głosy.
— G onię już., gonię! — k rzy k n ą ł ch łopak i w j e dnej chwili znalazł się za drzwiami.
W . przeciągu pół godziny żony naprzynosiły lub n ap rzysyłały ty lę jad ła, iż bez m ała na tydzień- b y starczyło. R ozpoczęła się uczta, w śród której aże uszy trzęsły się dzielnym w ojownikom .
K iliński jed n ak ja d ł niew iele, gdyż tra p ił go srodze afront, w yrządzony mu przez króla. Przem y- śliw ał więc, w jak ib y sposób najlepiej można było królow i dokuczyć.
— A ntek! — zaw ołał na sw ego chłopaka, któ ry już, w ypełniw szy dane polecenie, b y ł na sali.
P rzybiegł ch łopak co tchu, a K iliński jął mu coś szeptać do ucha i k łaść do głow y.
— D obrze ! R ozundem ! — potakiw ał chłopak, a g d y m istrz skończył, w y p ad ł z sali, jak z procy.
D opiero teraz K iliński zabrał się na dobre do jadła.
K ie d y już co z grubsza zaspokojono głód, ruch jak iś zrobił się w sieniach, poczem do sali poczęli wchodzić m uzykanci: jedni dzierżyli trą b y , drudzy klarnety, inni flety i t. p., a było teg o ludzi k ilk a dziesiąt. K iliński, rozradow any, w strzym ał ten o ry g i
nalny pochód, w yprow adzając go na dziedziniec zam
kow y. T u ustaw iw szy ich, polecił, aby, skoro u s ły szą strzał pistoletow y, poczęli g ra ć : w iw at! Sam zaś p ow rócił do sw ych tow arzyszy.
O becni patrzyli ze zdziw ieniem na w szystko, ale nic zrozum ieć nie mogli.
— O byw atele! — odezw ał się K iliński, p o w ró ciwszy do sali. — Zaspokoiliśm y pierw sze potrzeby życiowe, a teraz słusznie się nam należy, abyśm y w ychylili kielich na cześć obrońcy ojczyzny ! N iech żyje naczelnik K ościuszko !
— Niech żyje! — odpow iedziały grom kie głosy.
K ilk a kielichów poczęło krążyć wśród zebra
nych. K iliński, wzniósłszy toast, w ystrzelił przez okno z pistoletu. Jeszcze nie przebrzm iał huk strzału, kied y na dziedzińcu odezw ały się tony m uzyki, m o
że niezbyt m elodyjne, ale za to bardzo donośne.
Zrozum ieli teraz wszyscy rzecz całą.
— N iech żyje J a n K iliński, naczelnik K sięstw a M azow ieckiego! — k rzy k n ą ł k tó ry ś z obecnych.
— Niech żyje ! — huknęła cała sala, a rów no
cześnie z okrzykiem podniesiono m istrza na rękach i noszono jak o b o h atera dnia dzisiejszego.
Nie spostrzeżono naw et, że do sali wszedł jeden z dworzan królew skich i z podziw ieniem p atrzał na tą owacyę. Chciał coś mówić, ale rozgw ar p rzy tłu m iał jego słowa. D opiero, g d y się nieco uspokoiło, zaw ołał :
— W aćpanow ie! Strzębosz jestem , jak Pana B o g a m iłuję, Strzębosz, szam belan Je g o K rólew skiej M ości, i z jeg o polecenia zapytuję, co to znaczy?
W y su n ą ł się przed niego k ró tk i a g ru b y m istrz cechu rzein ick ieg o O nufry Dziama, a rozpierając się n a obydw óch nogach, odrzekł:
— Nic! m ocium panie, nic! Ot, co jest!
— Nie kpinkuj W aszeć, jak P a n a B o g a m iłuję, bo nie w swojem im ieniu pytam , ale w królew- skiem ! — odrzekł Strzębosz, ca ły czerwony.
— K ról?... Ot, co jest, m ocium panie! — zaśm iał się D ziam a i splunął na ziemię.
Może b y ło b y przyszło w net do jakiej aw antury, g d y b y nie pow ażny i stateczny W rzos, k tó ry wmie
szał się do rozm owy.
— D ajcie pokój, kum ie! Jeśli kró l ciekawy, trza mu odpow iedzieć — rzekł. — Otóż, panie szam- belanie, pijem y tu zdrow ie p ana naczelnika K o ściu szki, k tó ry sp ra ł M oskali pod R acław icam i, podczas g d y k ró l siedział w W arszaw ie i prow adził konsza
chty z Igelström em .
— Ot, co jest, m ocium panie ! — p rzerw ał Dziama.
— A rów nież pijem y zdrow ie dzisiejszego b o h atera, Im ci P a n a K ilińskiego, naczelnika K sięstw a M azow ieckiego! — dokończył W rzos.
— Ot, co jest, m ocium panie! — zaśm iał się D zia
ma za odchodzącym Strzęboszem.
K iliński słyszał całą rozmowę, ale nie m ieszał się zupełnie do niej, gdyż była mu ona bardzo na rękę.
Strzębosz bezzwłocznie pow rócił na pokoje k ró lew skie i opow iedział w szystko.
— K tóż jest owym naczelnikiem ? — zapytał k ró l ździwiony i zaniepokojony, gdyż tak a sam ow ol
na norninacya pod jego bokiem zakraw ała mocno na bunt.
—- T en sam Jan K iliń sk i, szewc, któ reg o W a sza K ró lew sk a Mość ze w zgardą przyjąć raczyłeś — o d p a rł Strzębosz.
— N ie może być! Nie może być! — zaw ołał stra p io n y k ró l, zryw ając się na rów ne nogi.
O trzym aw szy potw ierdzającą odpow iedź, polecił Strzęboszow i, aby p o p ro sił K ilińskiego do niego.
U d a ł się Strzębosz ponow nie do mieszczan a zbliżywszy się do m istrza, rzekł:
— J a k P a n a B oga m iłuję, obyw atelu, N ajja
śniejszy P a n wzywa cię do siebie, abyś bezzwłocznie staw ił się przed jeg o obliczem , albow iem m a ci coś powiedzieć.
K iliń sk i p o k ręc ił dum nie wąsa i rzekł z p o w agą:
— Jeżeli kró l ma do m nie spraw ę, może tu przyjść, gdyż mnie się nie godzi być mu n a trę tn y m .
— Ot, co jest, m ocium panie! — zaśm iał się Dziam a.
S k arcił K iliński wzrokiem ten w yb ry k dobrego hum oru u tow arzysza, bo nie chciał k ró la ośmieszać, lecz p ra g n ą ł jedynie dać mu nauczkę, aby oceniał ludzi nie p o d łu g ich stanow isk, ale p odług zasług.
P ró b o w a ł Strzębosz tłóm aczyć K ilińskiem u, że źle postępuje, że może sprow adzić na siebie niełaskę królew ską, ale m istrz nie d ał się przekonać.
— Ł ask i nie potrzebuję, niełaski się nie oba
wiam — o d p a rł i do króla nie poszedł.
Strzębosz stan ął przed P oniatow skim z kw aśną m iną, z której można było w yczytać całą odpowiedź.
— Nie przyjdzie? — zap y tał król.
— Nie!
— D laczego?
— Pow iada, że W asza K ró lew sk a Mość może przyjść do niego,
— J a k pow iada? — zap y tał król, coraz bardziej ździwiony.
Strzębosz pow tórzył odpowiedź.
— T ak pow iada? No, wiecie, a ja o tem nie pom yślałem — o d p arł król i poszedł do K ilińskiego.
З' б » R ö L A«
Mieszczanie, widząc wchodzącego króla, nie w ie
dzieli co robić. W yprow adził ich jed n ak z kłopotu K iliński, gdyż, zbliżywszy się do króla i oddawszy mu należny ukłon, rzekł :
— Najjaśniejszy panie! Z rozm ysłem nie u s łu chałem wezwania, aby bracia moi przekonali się na ocznie, że ty, N ajjaśniejszy Panie, z narodem tr z y masz. Żyj nam, N ajjaśniejszy Panie, i idź z nam i!
Nie spodziew ał się kró l słów takich, więc nie b ył na nie przygotow any. Zawsze chw iejny, nie p o trzebow ał długo szukać odpow iedzi. W danej chwili najlepiej by ło potw ierdzić słow a K ilińskiego, więc rzek ł:
— D la k ró la miejsce tylko z narodem .
— Niech żyje k ró l! — k rzy k n ęli mieszczanie i poczęli innem okiem spoglądać na Poniatow skiego.
Ten, pochw aliw szy mieszczan za ich dzielność, opuścił coprędzej nieprzyjem ne tow arzystw o, w śród k tó re g o czuć jeszcze było zapach świeżej krw i, aby coprędzej udać się do dam pachnących, gdzie mu by ło ta k m iło i swojsko.
K ie d y już król o d dalił się, szepnął jeno K iliń ski do siebie :
— Za afront afrontem odpłaciłem , a i dobra spraw a na tem zyskała.
Słusznie sądził m istrz, że obecność k ró la wśród mieszczan i jeg o w yraźne oświadczenie się za n a ro dem doda walczącym otuchy, a w śród M oskali w zbu
dzi obaw ę i niepew ność jutra.
A do zrobienia było jeszcze dużo. M oskale b ro nili pałacu am basadora uparcie i mocno. W y to czy wszy dw a działa, czynili oblęgyjącym znaczne szkody.
Noc przerw ała ataki, k tó re znów nazajutrz p o w tórzyły się z podw ójną siłą.
K iliński, zostawiwszy g a rstk ę mieszczan dla obrony króla, sam udał się do oblęgających. P a d a ły z obydw óch stron strzały, w yrządzając obopólne szkody, ale rzecz sam a nie posuw ała się wcale
naprzód.
Zaczęto więc na pałac rzucać ręczne g ran a ty w czem celow ał porucznik Czapski. Jakoż na dachu pokazał się jeden i drugi płom yk, a za nimi buchnął jasn y snop ognia.
Г
P ożar o g a rn ą ł pałac, ale nieprzyjaciel nie o pu
szczał go. P oskoczył pierw szy do bram y M arcin Z a
w ada i g rzm otnął w nią siekierą. O dezw ał się przy tłum iony stuk, lecz b ram a b yła zbyt silna, aby p od
dać się za jednym razem. Za M arcinem poskoczyli inni i poczęli rąbać jak drw ale w ciem nym borze.
S y p n ę ły się trzaski, ło m o tały siekiery i wreszcie bram a runęła. A le tuż pozą nią znajdow ały się ba ry k ad y . Z tym i poszło już łatw iej: lud znalazł się w dziedzińcach.
M oskali o g a rn ą ł strach. Jęli b łag ać o zm iłow a
nie i broń oddaw ać. R o zh u k an y lud począł plondro- wać pałac. R ozchw ytano w szystkie kosztowności, jakie b y ły już przygotow ane do w yw iezienia, i szu
kano dalej, aby zabrać, co było do zabrania, a p rze
de w szystkiem , aby w yszukać Ig elströ m a.
Lecz sale b y ły pu ste: kto żył i m ógł, uchodził, ja k z tonącego okrętu. D opiero w jednej z sal z o b a czono oficera, całego drżącego. W idocznem było, że chciał ujść, ale nie m iał któ ręd y . Dalsze drzwi b y ły zabarykadow ane, do jedynych w olnych zbliżał się K iliński, Zaw ada i inni. Oficer, ujrzawszy w chodzą
cych, odrzucił szablę od siebie, a w yciągnąw szy r ę ce, w ołał:
— P o m ilu jte P o lak i !
— Szem ikow ! — k rzy k n ą ł M arcin i rzucił się nań z podniesioną siekierą.
W strz y m a ł go jed n ak K iliński.
— N ie godzi się bezbronnego zabijać — rzekł.
— D ziękuję! — w yszeptał oficer. — Dziękuję, a za to pow iem wam panie K iliński, że Ig elström uszedł już z pałacu, a może i z W arszaw y...
— U szedł? — zdziwił się m istrz.
— T a k je s t! uszedł, jak o i ja ujdę — krzyknął, a ,nim się spostrzeżono, ro ztrącił najbliższych i w śród zam ieszania znikł niepow strzym any.
R z u c ił się za nim w pogoń M arcinek, ale b ez
skutecznie.
M oskal w ypoczęty zm ykał co sił starczyło, M a r
cinek spracow any nie m ó g ł mu nadążyć- G aw iedź uliczna, przew ażnie m ali chłopcy, próbow ali zastąpić drogę oficerowi, lecz ten jednego odtrącił, d ru g ieg o om inął i uchodził, ja k zwierz w puszczy przed na
gonką.
Nareszcie M arcinek stra c ił go z oczu. P oczął więc p y tać przechodniów o uciekającego M oskala, ale otrzym yw ał odpow iedzi b ałam utne. T racił więc w skutek teg o w iele czasu, lecz w poszukiw aniach nie ustaw ał. Szedł z ulicy w ulicę, czasem skręcał, to znów w racał a ciągle p y tał, więc zupełnie śladu nie tracił. Aż wreszcie doszedł pod sam dom Zosi — tam go zaprow adziły objaśnienia przechodniów . O statni widział go jak iś ro b o tn ik , pracu jący przy n apraw ie sąsiedniego domu.
— Czy ty lk o z pew nością tu w szedł? — zapy
ta ł M arcin.
— Tażem przecie nie ślep y — odrzekł pytany. — P ędził, jak b y go czterech dyabłów goniło. W drzw iach stała Zośka, sierota po pow roźniku. Zoczywszy go, k rzyknęła, cofnęła się i zap arła za sobą drzwi. A le on je p c h n ął sobą i w p ad ł do m ieszkania.
— I nie w yszedł stam tąd ?
— N ie! B y łb y m widział.
Nie p y ta ł o nic więcej M arcinek. W ięc znowu p rzekonyw ał się, ja k sądził, ponow nie o sprzyjaniu Zośki M oskalow i. W szak g d y b y b y ł jej obojętny, g d y b y nie liczył na jej pom oc, b y łb y dalej uciekał, w czem by mu n ik t b y ł nie przeszkodził. U chodząc tu, zapew ne był pew ny, że Zośka pom ocy, a przy najm niej bezpiecznego i... przyjem nego schronienia udzieli. M arcin nie m iał tu co ro b ić ; zagryzł więc w argi, aże k rw ią try sły , i zw olna zaw rócił tam , skąd przyszedł.
(C iąg dalszy nastąpi).
N r 2 3 »R O L A« 357
K r ó l o w a K o r o n y P o lsk iej
J a n M atejko p o m ię d zy w ielu o b ra z a m i po zo staw ił ta k ż e k ilk a , n ie zu p e łn ie w y k ończonych. Do n ic h należy tr y p ty k , z a ty tu ło w a n y : „K rólow a K o ro n y P o lsk ie j“.
O b ra z te n sk ła d a się z trz e c h części. W środkow ej w i
d zim y N ajśw iętszą M aryę P a n n ę z D zieciątkiem Jezu s na rę k u , siedzącą n a tro n ie , k tó ry n io są p a tro n o w ie polscy św. Jacek i św. K azim ierz Jagiellończyk. T ro n M atki Boskiej o ta cz ają Św ięte i Święci polscy, m ię d zy k tó r y m i z n a jd u je się k ró lo w a Jad w ig a, żona Jagiełły. P rz e d tr o n e m p o stępuje A n io ł z k ad z ie ln ic ą w rę k u .
N a lew em sk rz y d le tr y p ty k u św. M ichał, h e tm a n m i- licyi n ie b iesk iej, u n o s i się w p o w ie trz u , a niżej h e tm a n i i w odzo w ie p o d o b n ej m ilicy i n a ziem i, ci, co za w ia rę po
legli p o d Lignicą, W a r n ą i C ecorą: H en ry k P o bożny, k ró l W ła d y sła w W a rn e ń c z y k i S tan isław Żółkiew ski,
P ra w e sk rzy d ło , to m ęczeństw o dzisiejsze, bez zw ycię
stw a , bez sław y, ze sk u tk ie m n a k iedyś dopiero : podlascy Unici. N ad n im i A nio ł, k tó ry niesie czarę o fia ro w a n ą ich krw i.
Te d w a sk rzy d ła , to ziem sk a egzystencya ta m te j n a d ziem sk iej p ro cesy i; ta, k tó ra b y w ała kiedyś p rze d w iekam i i p rzez w ieki, i ta, co jest dziś. A obie ciągną dalej pieśń zaczętą p rzez Ś w ięty ch :
Bo n iep rzy jaciel n a to się usadził, By sługi T w oje z ojczyzny w ygładził.
P ospiesz się, P a n n o , a sw oją o b ro n ą P o k a ż S w ą ła sk ę n a d P o lsk ą K oroną.
I » О В T ¿V.
II.
P o lsk a może ze w szystkich ludów m a najw ię
cej poetów . I teraz m am y wielu natchnionych p o e tów, k tó rz y niby słońca ogniste św iecą na polskiej ziemi, niecąc nadzieję, źe złota ju trz en k a wolności na polskiej ziemi w k rótce zagości. Chcę tu przede- w szystkiem w spom nieć o tych, k tórzy tu w Galicyi żyją i dla lu d u polskiego całą duszą pracują. A wszyscy ci to ludzie z p od słom ianej strzechy, k tórzy znają dolę ludu, opiew ają ją, jeg o sm utki i radości, rozpa
lają go nadzieją na przyszłość i sposobią do w ielkich czynów, do otw arcia b ram y do złotej wolności.
N ajw iększy ze w spółczesnych poetów K a s p r o w i c z J a n mówi :
Zbaw ienie leży pod sierm ięgą, Choćby ostatnich płuc potęgą,
D m uchajm y w tę skrę Bożą, A ż łu n spłonie w stęgą.
Jakże pięknie w tórują tern słowom, słowa n ie
odżałow anej pam ięci S t. W y s p i a ń s k i e g o , k tó ry mówi, że:
C hłop potęga jest i basta, Bo on m a coś z króla P iasta.
Z u b r z y c k i T a d e u s z na p y tan ie : »czy w al
czyć jeszcze« odpow iada:
Tylko potrzeba m iłości i zgody,
Tylko potrzeba kochać, — mieć nadzieję, Tylko się łączyć i b ra ta ć nam wszędzie, A jak Bóg na niebie tak i P o lsk a będzie!
Zaś p o eta J a c e k O b r o c h t a , litując się nad łzam i ludu swojego w niewoli, tak pociesza ten lud:
0 roso N iebios; o wy łzy poczciwe!
Gdy z ócz płyniecie — jakże sercu błogo...
1 jak te ludzkie istoty szczęśliwe — Co płakać m ogaj
35« »R O L A« N r 23 In n y znów śpiew ak z nad P ru tu p o e ta S z y
m o n C h e ł p i ń s k i , dum ając o przyrodzie, budzącej się do w iosennego życia, zadaje sobie py tan ie:
A kiedyż P olsce w olność zaświta?
K iedyż nastąpi dzień Z m artw ychw stania?
I tak pow iada :
W ów czas gdy cała siermiężna rzesza P odniesie sztandar O rła-P ogoni I w łasną b ro n ią z pługów — lemiesza...
Z ojczystych granic w rogów w ygoni!
Jednak jeszcze nie przyszedł ten czas, że lud nasz m iałby tę moc podnieść sztandary święte i iść w bój krw aw y, lud nasz jeszcze nie całą m asą te h asła zrozum iał, nie pojął znaczenia sw ego w przy szłości, w ielka jest jeszcze praca, aby ten lud wszy
stek obudzić z uśpienia. R ozum ieją to ci, którzy nad tym ludem pracują, ten lud kochają. A jak p o trz e bną jest ośw iata i jak ie cudow ne jej skutki, rozumie znany poeta, działacz niezm ordow any nad tym ludem, A n t o n i St . B a s s a r a , k tó ry pisze:
W ięc czas niedługi, że staniem y wolni, G dy tylko wszędzie ów M ocarz zagości...
O wfedy, w tedy, moi bracia rolni!
Żyć będziem szczęśni i pełn i radości.
Ja k o najpierw si w śród wielkiego św iata!
M ocarz ów zwie się, R o d acy !... Oświata!
T ak, ośw iata jest tym m ocarzem , którym w ol
ności bram y otw orzym y!
Nasz chłop - poeta F e r d y n a n d K u r a ś tak odzyw a się do ludu polskiego :
O ludu polski! A n i ty wiesz o tern, Jak a olbrzym ia w T o b ie drzem ie siła?
O ludu polski zlany pracy potem , A ża wiesz o tern, że ojczyzua miła O dkąd niew oli brzem ię pierś jej toczy KLu tobie, ludu, zw raca łzaw e oczy...
Zaś d ru g i chłop poeta J a n t e k z B u g a j a po
tęp ia dzisiejszą niezgodę wśród ludu polskiego, k tó ra je s t głó w n ą zaporą do bram w olności i w te słow a odzyw a się do n a ro d u :
K iedyż, ach, kiedyż przyjdą takie czasy, Że pan, uczony, mieszczanin, ch ło p w chacie Złączą swe d łonie bez w zględu n a klasy W uścisk serdeczny i z tem słow em : Bracie!
J e d n a ojczyzna, nasza M atka św ięta, J e d n i wrogow ie w życie nasze godzą.
J e d n e znosimy niew olnicze pęta — Czemuż jej dzieci wzajem sobie szkodzą?
In n y poeta R o b e r t R y d z wierzy, że P olska pow stanie i daje nam słow a ufności w ty ch w yrazach:
Bo choć trzech w rogów pożreć chciało P olskę, za m ało siły miało,
Bo ona św iętą znów pow stanie, Siędzie na złotych słońcach dw óch...
Oto w krótkich słow ach p rzedstaw iłem życie i czyny poetów , aby tem bardziej lud um iał ich czcić i kochać a każde ich św ięto czy to rocznice urodzin, czy też rocznice zgonu święcić w spaniale i uważać za święto w ielkie, uroczyste, w którym B óg z łaski swojej w ejrzał na nas i zesłał nam ta k w ielkiego wieszcza, czy też p o w ołał go do swej chw ały.
A le nietylko m am y czcić i kochać zm arłych poetów , ale i żyjących a przedew szystkiem tych, k tórzy z ludu teg o zostali pow ołani i obdarzeni przez B o g a talentem poezyi.
W pierw szym a rty k u le przedstaw iłem duszę, serce i ch a ra k te ry sty k ę poety, a w tym w yjątki słów z utw orów ludow ych poetów , na to, aby lud zrozu
m iał, co znaczy poeta i aby m ógł się zastanow ić nad tym wyrazem .
N ie sięgną nigdy nieba stropu wszystkich ludów głosy, T ylko duch p o etą wzniesie się pod same niebiosy.
K . P o l a k .
K rw aw e obyczaje w Albanii.
U sposobienie półdzikiego A lbańczyka jest dla E uropejczyka czemś niezrozum iałem . Jego odw aga zdumiewa, jeg o nienaw iść przeraża. A lbańczyk nie potrafi inaczej uśm ierzyć swej wzburzonej duszy, niż przez krew . R zuca swem życiem o byle co. Mści się też nieraz za byle co, ot, z prostej niechęci. T a k a m ściw ość nazywa się »vendettą.
Że tak dzieje się bardzo często, przytoczym y na dow ód jed en z wielu p rzy k ład ó w : W jakiem ś m ia
steczku zastrzelił jeden A lbańczyk dru g ieg o dla b ł a ho stk i —- w net leżało już siedm iu A lbańczyków we krwi.
Ale znalazł się człowiek, k tó ry chce walczyć z tą chorobą. J e s t nim książę M irydytów , P re n k Bi- bdodo, k tó ry każe tracić każdego za zabójstwo, z w y jątk iem w obronie własnej. W alczy podobno sk u te
cznie... A le o tem niżej.
W A lbanii północnej od krw aw ej zemsty m o
żna się w ykupić. Życie mężczyzny kosztuje 3000 pia strów , k o b iety 1600
A le w T o sk ary i (inna część A lbanii) nie można w ykupić się niczem. Tam A lbańczycy zarzynają się aż do trzeciego pokolenia.
To samo w Laborii. P ozostało tam n a p rzy k ład z dwóch rodzin, liczących 51 ludzi, po czterech latach tylko' jedno ośm ioletnie dziecko! Całe wsie, całe szczepy g iną z pow odu krw aw ej zemsty i jej skutków : schodzą do rzędu żebraków .
W A lbanii północnej można spotkać wsie, zło żone z nędznych 40 do 50 chałup, gdzie w dziesię
ciu z nich ludzie m ieszkają w zupełnem więzieniu i od ośm iu do dziesięciu lat nie opuszczają sw ego domu, a przynajm niej otw orów strzelniczych, z a stę pujących okna — i walczą z głodem , żyjąc w tych w arunkach. Mężczyźni nie śm ią iść w pole na roboty, bojąc się, że ktoś ich z za w ęgła zastrzeli. I muszą ich w tej pracy zastępow ać kobiety. W końcu em i
g ru ją z niebezpiecznej okolicy — nieraz w ychodzą ta k na zawsze całe plem iona!
J e st uśw ięconym zwyczajem, że m orderca znaj
dzie w każdym dom u schr onienie i obronę. Jeżeli mu się co stanie, to za niego odpow iada gospodarz — swoją krw ią.
N aw et w ojna nie kładzie tam y krw aw ej zem ście. W idziano, jak po drodze do fortecy T uri, na d ru g i dzień po bitw ie pod H èlm i Nula, jeden A lbań czyk zastrzelił dru g ieg o z tyłu.
Mówią, że ferm an sułtański po siad ał moc w y zw alania od zem sty. B yw ają jed n ak w ypadki, że to nie pom aga. Pew ien baron zrobił tak ą sta ty sty k ę krw aw ej zemsty : liczył ty lk o dorosłych mężczyzn, zam ordow anych z krw aw ej zemsty, i dow iódł, że prze
ciętnie 15 p ro ce n t pada ofiarą vendetty. W T oplano p ro cen t w yniósł naw et 42, a sami m alisorow ie m ó
wią, że » w T oplano ludzi zabijają jak świnie«.
O tóż książę P re n k B ibdodo w ydał dnia 3 listo
pada ro k u u biegłego rozkaz, k tó ry powyżej przyto czyliśm y : za śm ierć — jeżeli nie we własnej o b ro nie — śm ierć przez powieszenie.
Po tym rozkazie książę rozpoczął dzieło u sp a kajania. Pow iodło mu się załatw ić do stycznia roku bieżącego 500 spraw o k rw aw ą zem stę i więcej niż 1000 sporów . K siążę postępuje z w ielką energią i s u row ością. — K ied y pom im o jeg o zakazu jak iś m łody A lbańczyk zastrzelił sw ego w roga, w 24 godziny B ibdodo podpisał na niego w y rok śm ierci, A le po niew aż to b y ł w łasny siostrzeniec B ibdody, więc ten oszczędził mu w stydu stryczka i k a z a łogo rozstrzelać.
T akie są obyczaje w krw aw ej A lbanii, gdzie dla złagodzenia ich trzeba żelaznej ręk i takich książąt.
N r 23' »R. O L, A«
T A JE M N IC Z Y DUCH
23. T arg.
Na d ru g i dzień ód sam ego św itu panow ał ogro m ny rucia w osadzie indyjskiej. W ięźniow ie słyszeli co chwila to strzały, to jakieś okrzyki tryum fu lub zgrozy, a często do ich uszu dochodziło nazwisko D ucha Puszczy. W rac a ły oddziały w ojow ników osag- skich z w ypraw y przeciw ko białym . Jed n i p rzy w o zili łupy, zdobyte w osadach bladych tw arzy; inni pow racali pobici a doniesienia o śm ierci w ojow ni
ków, poległych w w ypraw ie, w yw oływ ały wycia i na
rzekania Indyan. Jed n a z grom ad doniosła W enon- dze o znalezieniu P ian k ish aw a wraz z dw om a tow a rzyszami zam ordow anym i przez D ucha Puszczy, jak o tem św iadczyły krw aw e
krzyże na ich piersiach w y
ryte.
Najwięcej atoli zgrozy w y
w ołała wieść, przyniesiona przez kilku m łodych Indyan, 0 znalezieniu pięciu trupów , ich w spółrodaków , w dolinie Biam i. P rzerażenie i w ście
kłość o g a rn ę ły Osagów , g dy się dowiedzieli, że pięciu w a
lecznych- i dzielnych wojo
w ników zostało w ym ordo wanych tuż praw ie pod ich bokiem , że nakoniec trzech z nich m iało na p ie r siach fatalne krzyże. W te d y to rozległo się nazwisko D u cha Puszczy z tow arzyszeniem przekleństw i zabobonnej trw ogi.
R o la n d skrępow any i strze
żony przez dwóch w ysokich 1 silnych w ojow ników , s ły szał to wszystko, lecz nie w iedział, co to znaczy. D o zorcy jeg o skracali sobie czas rozm ow ą lub w y b ie g a niem za drzwi dla dow iedze
nia się o nowinach, I oni pow tarzali często nazw isko D ucha Puszczy, oglądając się przesądnie na w szystkie strony, ja k g d y b y lęk ali się, ażeby im się niespodziew anie nie ukazał.
W ieczór już nadchodził, a k ap itan nie w iedział wcale, co się dzieje z jeg o siostrą i tow arzyszam i nieszczęścia; nie w iedział kied y nakoniec dzicy roz
poczną ich męczarnie. O zm ierzchu usłyszał rozm o
wę, prow adzoną z cicha pom iędzy pilnującym i go Indyanam i a jakim ś obcym, k tó ra się zakończyła wyjściem strażników za drzwi. N ieznajom y, wszedłszy do chaty, rozdm uchał ognisko na śro d k u płonące, a przy jeg o św ietle R o la n d z niem ałym podziwem i w strętem rozpoznał ry sy D aniela Doe. K az czy dw a ty lk o w życiu w idział k a p ita n oblicze tego b ia
łe g o Indyanina, ale zanadto silnie utkw iło w jego pam ięci, aby m ógł go kiedykolw iek zapom nieć.
R oland, wiedząc że ani prośby, ani obietnice i b łag a n ia nie zdołają wzruszyć Indyan, postanow ił milczeć aż do śm ierci, której się lada chwila spo
dziew ał, ale w idok tego człowieka, będącego przy
czyną w szystkich jeg o i siostry nieszczęść, b y ł do
statecznym , ażeby pierś jego przepełnić goryczą i n aj
dzikszą w niej w ściekłość rozbudzić. K re w zagoto
w ała się w żyłach R olanda, szarpnął się w swoich pętach, ' a czując, że ich zerwać nie zdoła, zaw ołał gniew nie :
— Ł otrze nikczem ny! J a k śmiesz staw ać prze- dem ną !
— W istocie, spraw iedliw ieś mię nazwał — rze k ł zimno D aniel. — Ł otrem jestem . D obry to wcale początek rozmowy. Ciekaw jestem , jaki b ę dzie koniec.
— Precz stąd ! — krzyknął R o lan d , odchodząc od przytom ności. — N ie udręczaj m nie sw oją obe
cnością, nie chcę cię widzieć ani słuchać! Precz!
W ychodź !
— P rzestań się rzucać i przeklinać, to się w szy
stko na nic nie zdało. J a k skończym y rozmowę, mo żesz sobie język rozpuścić dowoli, ale po co szam o
tać się zawcześnie. Pam iętaj 0 tem , że czasami ludzie, będący najw iększym i w ro g a
mi z rana, zm ieniają się w ie
czorem w dobrych przyja
ciół. Chciałbym z tobą p o mówić chwilkę rozsądnie, a jeżeli wciąż będziesz sypał obelgam i, to nigdy do k oń
ca nie dojdziemy. Przysze dłem potargow ać się trochę z tobą, a gd y w ysłuchasz moich pro p o zy cy j, może wkońcu będziesz nieco dla m nie w zględniejszym .
-— Jeżeli masz mi jak ą pro- pozycyę uczynić — mówił R oland, usiłując gniew p o h a
mować — to mów kró tk o 1 p ręd k o lub idź precz.
— N aprzód chciałbym wie
dzieć, kto zam ordow ał Pian- kishaw a i jego towarzyszów i kto w ypraw ił na tam ten św iat pięć czerwonych skór w dolinie Biami. Zabić ta kich w praw nych do boju wojow ników nie ta k to łatw o, jak złorzeczyć i przeklinać.
T y musisz wiedzieć, kto ich pom ordow ał,.
— G dy przyjdzie kolej na ciebie, będziesz ich m ógł sam o to zapytać — odpo
w iedział R oland.
— To być może — m ru k n ą ł z pew ną obaw ą D aniel Doe — zawsze radbym jed n a k wiedzieć, jak w ygląda Duch Puszczy.
— Mam nadzieję, że go ujrzysz, gd y ci wy
ry je krw aw y krzyż na piersi — odpow iedział R o land, nie rozum iejąc praw ie, co ma D uch Puszczy w spólnego ze śm iercią Indyan, zabitych przez N atana.
— N ie chcesz m ówić? H a, mniejsza o to. P o wiedz mi przynajm niej, kto jest ów dyabeł biały, um alow any ja k Indyanin, k tó re g o W en o n g a usiłuje zamienić na przyjaciela?
— Czy żyje on jeszcze? — zap y tał R oland.
— Żyje i żyć pew nie będzie, jeżeli zechce za.- spokoić ciekaw ość C zarnego Sępa. Ba, w tedy ob
sypie go daram i i gotów go jeszcze swoim czarno
księżnikiem zrobić.
— Cóż zrobią z R alfem ?
— Spalą go ja k szczura — odpow iedział D aniel.
— A ze mną?
— To zależy zupełnie od ciebie. Jeżeli dobije
m y targu, będziesz sobie żył sw obodnie w m ajątku
J a k śmiesz staw ać przedem ną!
» R O L A« N r 23 sw ego wuja, jeżeli nie, spalą cię dzicy już dlatego
sam ego, aby pożreć tw oje serce. G łupcy oi m nie
m ają, że spożycie serca dzielnego w ojow nika dodaje m ęstw a tym , którzy je zjedli.
— A m oja siostra ?
— O nią się nie troszcz. Szczęśliwy ją los czeka, jeżeli będzie rozsądna. W ziął ją pod opiekę potężny człow iek, k tó ry jej nie da zakrzyw ić włosa na głow ie i. .
— A tym potężnym człow iekiem jest R y szard B rax ley ! Najnędzniejszy ło tr, jaki k iedykolw iek na św iecie zatruw ał pow ietrze swoim jadow itym odde
chem. J a k pow ażacie się, nikczem nicy, d o tykać tej szlachetnej dziew icy?
— No, już to przyznaję, że B ra x le y jest większym nikczem nikiem ode mnie, gdyż on to w yprow adził mię na ło tra. A le i na niego nie masz co narzekać.
Cóz bowiem złego, że się chce ożenić z tw oją sio strzyczką ?
— O nędznik !
— Mój kapitanie, byłem i ja nieg d y ś uczciwym człow iekiem , ale dajm y tem u pokój. Już się to nie w róci ani napraw i. Pow iedz mi raczej, czy masz ochotę w ydobyć się z rą k czerw onych skór?
— ï y mi powiedz raczej, jeżeli możesz mię uwolnić, jak ą naznaczasz cenę za w yzw olenie m nie i E d y ty ?
— Otóż pierw sze rozum ne słow o, jak ie w yrze
kłeś. D obrze więc, zacznijmy się u k ład a ć ; jeżeli p rzy j
miesz moje w arunki, w szystko pójdzie ja k z płatka.
— Mów.
— N aprzód m ałe opjaśnienie. T rzeba ci wiedzieć, kapitanie, że się w cale nie nazywam D aniel Doe, ale Jam es A tkinson. Że to ja porw ałem K lary ssę Iverton, k tó rą stryj twój, a przyjaciel jej ojca, uczy
nił w pierw szym testam encie sw oją g en e ra ln ą dzie
dziczką.
— Ja k to , więc dziewczę to nie zginęło w pło
m ieniach ?
— U chow aj Boże — odpow iedział A tkinson. — Na żądanie B ra x le y a , plen ip o ten ta tw ojego stryja (za co, naw iasem pow iedziaw szy, zapłacił mi wcale licho), porw ałem trzechletnią dziewczynkę i um kną
łem z nią na pogranicze. D la zatarcia śladów dom, w k tó ry m z ochm istrzynią sw oją m ieszkała, spalił się, b aba się upiekła, ale dziewczyna ocalała.
— Cóż się z nią stało ? — zap y tał ciekaw ie k a pitan.
— B a, to d łu g a h istorya. Chow ała się i przy m nie i nie przy mnie, ale w końcu sprzykrzyło mi się z dzieciakiem i oddałem ją pod opiekę pułkow nika B ruce.
— Jakto... w ięc Telie?...
— J e st K la ry ssą Iv erto n , a nie m oją córką, bo ja córki nig d y nie m iałem .
•— A zatem jej przypada m ajątek m ojego stryja?
— W ięc, g d y b y ś został kied y jeg o dziëdzi cem... — zag ad n ął A tkinson.
— Zw róciłbym go naty ch m iast praw ej sukce- sorce.
— I zrobiłbyś niepotrzebne głupstw o, gdyż stryj, żałując popędliw ości swojej, odw ołał późniejszym te stam entem darow iznę dóbr, a tylko przeznaczył K la- rysie cztery tysiące gw inei posagu.
— A leż ten d ru g i testam en t został zniszczony.
— Bynajm niej... P a trz — mówił, dobyw ając zwi
te k p erg am in u — oto ów dokum ent. Czytaj — dodał, p odniecając ognisko i rozpościerając pism o przed okiem R o la n d a . — T estam ent, spisany p odług wszel
kich form praw nych.
R o la n d zatopił w zrok z ciekaw ością w do k u mencie. B y ł on spisany w łasnoręcznie przez R a lfa F o rre stera , a czego się m łodzian n ig d y nie spodzie
wał, tchnął czułą tkliw ością ku niem u i Edycie. S k o ń czywszy czytanie, odezw ał się do A tkinsona;
— Uwolnij m ię z więzów i osw obódź m oją sio
strę, a dam ci w darze piękną kolonię w dobrach m ojego stry ja i jeszcze pieniędzy tyle, ile będę m ógł.
— D ohrze to jest — rzek ł tam ten, zwijając i chow ając pergam in w zanadrze — lecz jesz' ze jest inny w arunek. N aprzód zapew ne zechcesz Telii w y
płacić sum ę zastrzeżoną testam entem .
— Bez najm niejszego w ahania.
— F o lw ark u nie chcę, lecz za ten dokum ericik w ypłacisz mi dw a tysiące gw inei. Za tę sum kę urzą
dzę sobie p lantacye w innych stronach, bo tutaj w szyscy uważają mię za ło tra , życie zaś między In- dyaninam i sprzykrzyło mi się zupełnie.
— Zgoda !
— A wreszcie w ydasz siostrę sw oją za R y szard a B raxleya. D ałem mu słow o, że będzie jego żoną, a chociaż nazywasz m ię ło trem , um iem słow a dotrzy
mać. Zwłaszcza, że gdybym go nie dotrzym ał, ten ło tr kazałby mię zam ordow ać — do d ał ponuro.
R o la n d przez chwilę nie b y ł w stanie wym ówić słow a z oburzenia.
—^ Co? — k rzy k n ą ł wreszcie. — T y śmiesz ż ą dać, ażebym takiem u zbrodniarzow i oddał m oją sio
strę !? O, niech raczej um rze, aniżeli tej hańby do czeka! Jeżeli inaczej być nie może, oddam ci cały mój m ajątek, na m nie przypadający. W eź go i uwolnij m oją siostrę.
— Cóż mi po m ajątku, jeżeli lada chwila B r a x ley każe mię Indyanom zam ordow ać ! W iesz z do świadczenia, że ujść im nie podobna. Zresztą oprócz szty letu jest i trucizna. Musisz mu oddać E dytę.
— N i g d y ! — zaw ołał R o la n d z oburzeniem . — Jesteś szalonym , że mi to śmiesz proponow ać.
— Chcesz czy nie? Przyjm ujesz czy odrzucasz moje w arunki? P y ta m się po raz ostatni! — zaw ołał A tkinson oburzony, że upór R o lan da niszczy jego plany.
— N ie! Nie i jeszcze raz nie! — k rzy k n ął R o land. — P recz z moich oczu!
— Giń więc, m łodziku ! — o d parł z gniew em tam ten. — Mimo tw ego szalonego oporu, ona będzie żoną B ra x le y a ! Nie przypisujże swej zguby mnie, ale swojej głupocie. Chciałem cię uw olnić, nie chcesz a więc przepadnij !
To powiedziawszy, A tkinson opuścił chatę w naj
większym gniew ie. W szystkie jeg o zam iary runęły, a w ykradzenie testam en tu nie na wiele mu się przy
dało. S k oro wyszedł, natychm iast dwaj In d y an ie w rócili i zajęli swe m iejsca obok więzienia, milcząc ja k dw a m iedziane posągi. Milczenie to było na ręk ę R o landow i, m ógł bow iem bez przeszkody rozm yślać nad okropnem położeniem swojem i E dyty, oraz g o tow ać się na śm ierć, której spodziew ał się w dniu następnym .
(Ciąg dalszy nastąpić.
O N A .
Ja ta k lu b ię k ie d y w koło G łucha, s m u tn a cisza dzw oni, W ted y m a rz ę ta k w esoło, Że odgadniesz o k im — o niej.
Ja ta k lu b ię, m ój Ty Boże, D um ać cicho g o d zin am i, P rz eb ie d z m y ślą n ie b io s m o rz e R azem z w ic h re m i c h m u ra m i.
K iedy je d n a k d u m k a szczera Z c h m u r p ow róci ro z m a rz o n a , W te d y w sercu żal się z b ie r a j C zem u p rz y m n ie n ie jest „O na".
} . Kobylański.