• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 27 (6 lipca 1941)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 27 (6 lipca 1941)"

Copied!
13
0
0

Pełen tekst

(1)

I

Kraków, dnia 6 lipca 1941

BO PLAŻOWICZOM TROSKĄ JEDYNĄ, | . JEST STAĆ SIĘ PODOBNYM DO MURZYNA.

J łoi. IJMk

NA PLAŻY, W SŁOŃCU I JEGO BLASKU,

„PIEKĄ SIE CIAŁA W GORĄCYM PIASKU,

(2)

mm

Rum uński sze f p aństw o w y,

g e n e rał A n to n e scu , p ro w a d zi z łą c z o n e w o jsk a n ie m le ck o -ru m u ń sk ie p rz e ciw w ro g o m u p o rz ą d ­ k o w a n e j Eu ro p y . A p e l g e n . A n to n e scu d o n a ­ ro d u ru m u ń sk ieg o k o ń czy ł się stó w a m i: „ Z je d ­ n o c ze n i w o fie rz e dla id e a łu n o w o p o w sta ją ce g o {w ia ta , p rzystąp ią R u m un ow ie d o c h w a le b n e j w alki za c y w iliz a c ję p rzy b o k u w ie lk ie g o naro du

n ie m ie c k ie g o !"

P o n ie w a ż na g ra n icy flń*

s k o -so w ie c k ie j n a stą p iły atak i z e stron y w ojsk b o lsz e w ic k ic h , w y d a t g e n e ra ł M a n n e rh e im (z d ję ­ c ie u g ó ry) ro z k a z d z ie n n y d o arm ii fiń sk ie j. Pre- z y d e n t p aństw a R yti w y g ło s ił p rz e z ra d io m o w ę, w któ rej o z n a jm ił: „Jeste śm y zo b o w ią z a n i w o b e c n ie m ie c k ie g o k a n c le rz a R z e s z y d o w d z ię c z n o ś c i, z a to, ż e jest z d e c y d o w a n y p rz e ciw sta w ić sfę ż ą ­

d an io m U n ii S o w ie c k ie j."

SZWECJA CHORWACJA p

N o w o u t w o r z o n a a r m ł a

C h o rw a c ji stoi p o d b ro n ią, g d y ż I C h o rw a c ja c h c e ram ię p rzy ram ieniu z in nym i n aro d am i w ziąć u d z ia ł w w ie lk ie j w a lc e E u ro p y z b o lsze - w izm em . T a k że T u rcja, B u łg arią, P o rtu g alia, D ania I S z w e c ja d a ły w y ra z sw em u an ty b o lsz e w ick ie m u

stano w isku . S z w e c ja sk ło n iła się n a­

tych m iast d o ż y c z e ń n ie m ie c k ic h i fińskich i p o ­ z w o liła p rz e w o z ić p o c ią g a m i szw e d zk im i w o jsk a n ie m ie c k ie na front b o lsz e w ic k i. S z w e d z k i g e n e ­ rał L in d n e r u d a ł się d o F in la n d ii, a b y tam tw o ­ rz y ć k o rp u s o c h o tn ic z y , d o k tó re g o w p ły n ę ło ju ż

w ie le z g ło s z e ń .

WĘGRY SŁOWACJA

W tym sam ym dn iu , w którym w ojska

n ie m ie c k ie ro z p o c z ę ły m arsz p rz e ciw b o lsze w iz m o w i, ze rw a ła ta k że S ło w a c ja stosunki d y p lo m a ty cz n e z R o sją so w ie ck ą . Jak o zn ajm i! w tych d n ia ch m inister sło w a ck i g e n e ra ł C a tle s, w z ię ły w ojska s ło w a c k ie , w a lc z ą c e ram ię p rzy ram ien iu z w ojsk am i n iem ieck im i, zaraz w p ie rw sz y ch d n ia ch w alki siln ie u m o c­

n io n ą lin ię tortów so w ie ck ich . Ast. Press 5

Atlantic 1 W elłbild 1 I. K. P. - archiwum

W n ie d z ie lę , d n ia 22 cz e rw c a 1941 o g ło sił św iatu mini­

ster sp raw zag r. R ze s zy v. R ib b e n tro p w o b e c p rzed staw i­

c ie li p rasy n ie m ie c k ie j i z a g ra n ic z n e j p rz e z rad io notę rządu R ze szy d o rząd u s o w ie c k ie g o (z d ję c ie g ó rn e ). W no­

cie tej p rz e d sta w io n e zo stały jasn o p ró b y ro zk ład u N iem iec i E u ro p y. W tym sam ym dniu z a c z ę ły w o jsk a n iem ieckie o b ro n ę p rz e d g ro żącym n ie b e zp ie cz e ń stw e m d y w iz y j so ­ w ie c k ic h , które ro z p o c z ę ły m arsz. Z p aństw zw iązan ych Już z p o cz ą t­

kiem te g o ty­

g o d n ia o cłje d z ie z H iszp an ii p ie rw ­ szy transport o ch o tn ikó w .

Dnia 30 c z e rw c a w ic e p re z y d e n t D arlan o z n a jm ił a m b asad o ro w i so w ie ck ie m u , ż e F ra n cja zryw a sto su n ki' d y p lo m a ty c z n e z R o sją.

FRANCJA

W Ł C )C H Y .

(3)

M M

mt+Ot 11 . . . PRZEJŚCIE PRZEZ BUG

Oło most na Bugu, który swego czasu zam knięto p n e i wyjęcie częici irodkowej. Obecnie pionierzy zbudowali most pomocniczy, tak że można go przejW- Niemiecka artyleria przeciwlotnicza ochrania ich przy

pracy.

a N ł -

ŻOŁNIERZE LITEWSCY PRZECHODZĄ DO WOJSK NIEMIECKICH Żołnierze litewscy zmuszeni przez Rosję sowiecką do służby woj­

skowej zbiegaję do wojsk niemieckich, aby z nimi razem walczyć o oswobodzenie swej ojczyzny, przeciw bolszewizmowl.

LOTNICTWO NIEMIEC­

KIE PANUJE TAKŻE NA WSCHODZIE Także i na wschodzie przyczyniło się lotnic­

two niemieckie do wiel­

kich sukcesów niemiec­

kich. Oprócz tego trwa- * ję jego ataki na wyspę i jej gospodarkę z nie- zmniejszonę siłę, jak tego dowodzę conoc- ne bombardowania por­

tów angielskich i nie­

u sta nn e z a ta p ia n ie okrętów.

NAPRZÓD Z GRANA­

TAMI RĘCZNYMI P ie c h o ta n ie m ie ck a idzie z granatami ręcz­

nymi, wspierana wozem pancernym, na sowiec­

k ie stan o w isko . Za chwilę stoi ono już

w płomieniach.

OBSŁUGA KARABINU MASZY­

N O W E G O W R O W IE P R Z Y ­ DROŻNYM

Na szosie, pod drzewem zajęła stanowisko n ie m ie c k a obsługa

karabinu maszynowego.

I

V

JEŃCY- ROSYJSCY!

Już w pierwszych godzinach walki zostali wzięci do niewoli żołnie­

rze bolszewiccy. Jak podaje ko­

munikat naczelnej komendy nie­

mieckiej z niedzieli, zostało wzię­

tych w pierwszym tygodniu walki przeszło 40.000 żołnierzy rosyj­

skich, a liczne wojska otoczone.

WALKA OD DOMU DO DOMU W jednym z miast sowiecko- rosyjskich trzeba było walczyć o każdy dom. Piechota ' poko­

nuje ze zdobytego już domu opór bolszewików, który stawia- ję oni jeszcze z innych domów.

Foł. Ąss. Press 6, Atlantic 2

SOWIECKIE STANOWISKO ZAATAKOWANE

Dobrze ukryte stanowiska sowieckie maję powstrzymać posuwanie się wojsk niemieckich na ziemi rosyjskiej. Ale piechota niemiecka nie zna żadnych przeszkód. Tutaj atakuje ona podpalone stanowisko rosyjskie

w którym zaciekle bronili się bolszewicy.

(4)

MAŁE HISTORIE Z DUŻEGO ŚWIATA

O D H U B K I D O Z A P A Ł K I

Prometeusz, ukradłszy ogień z nieba, pierwszy rozumiał jego dobroczynny wpływ na kształtowanie się życia ludz­

kiego. Strzeżenie ognia w świątyniach przez specjalne ka­

płanki, a później, w głębokim średniowieczu kult ogniska rodzinnego, pozwala się także domyślać, jaką cenę miał on j uż dla naszych przodków. Dziś, ponieważ potrafiliśmy wy­

naleźć sobie tyle sztucznych sposobów rozniecania ognia, nie zastanawiamy się zupełnie nad znaczeniem ognia dla historii ludzkości. Nie wiemy np. — a raczej wiemy, ale rzecz wydaje1 się nam tak sama ze siebie zrozumiała, że nawet nie warta, by o niej pomyśleć — że tak, jak nie byłoby życia w przyrodzie, gdyby nie było słońca, tak nie byłoby tego rozwoju cywilizacji i kultury, gdyby nie ogień. Był to wy­

nalazek chyba największy na świecie, większy od wynale­

zienia źródeł elektryczności, zbudowania pierwszej lokomo­

tywy, prawa równowagi i wielu innych. Nic też dziwnego, że ludy pierwotne czciły i czczą po dziś dzień ogień, jako symbol życia, podobnie jak oddają boską cześć słońcu, będącemu również symbolem życiodajnej, siły.

Przed wojną zapalniczki stały się sprzętem niezmiernie popularnym: straciły obecnie na swej popularności gdyż trudno o benzynę, tym więcej jednak stały się konieczne zapałki. Ale jakaż jest ich historia? Wiemy o nich może tylko tyle, że najlepsze zapałki wyrabia Szwecja, że na ich produk­

cji słynny Ivar Kreuger zrobił wielki majątek i na tym koniec.

Ale gdzie jest ich początek?

Niejaki Fryderyk Kammerer, pochodzący z Ludwigs- burga, w południowych Niemczech, z zawodu kapelusznik, znalazł się pew nego razu za udział w rewolucji w roku 1833 w więzieniu w Hohenasperg, w Wirtembergii. Był to dziwny człowiek, pomimo, że siedział w więzieniu, uchodzącym za bardzo srogie, nie porzucił ani na-chwilę swoich planów, które wydawały się ludziom rozsądnym bardzo fantastyczne i śmieszne.

Stworzę z małych drewienek rzecz konieczną człowie­

kowi. Będą je wszyscy nosili w kieszeniach! — zapowiadał znajomym strażnikom więziennym, którzy uważali go za lekko pomylonego.

Jak się później okazało plany Kammerera były zupełnie realne. Umiał on oblec swoje zapałki, swoje drewienka, jakąś cieczą, która skrzepnąwszy zapalała się przy potarciu o pa­

pier szklany. Oczywiście nie każda, co czwarta lub piąta, ale i to było już dużym sukcesem.

W tymże jednak czasie — wypadki ważne idą zazwyczaj parami, jak to zauważył już pewien starożytny filozof — w angielskim miasteczku Stockton-upon-Tee aptekarz Walker przypadkiem sfabrykował świecącą masę, która miała być użyta na jakąś uroczystość. Masę tę sporządził według otrzy­

manej recepty, a wchodziły w nią następujące ingrediencje:

kaliumchloratum, antymon i trochę szelaku aby płomień zabarwił się piękną zielonością. Przypadkiem mieszał tę masę patykiem, który był poprzednio posmarowany klejem i na którym z tego powodu pozostało trochę tej masy. Przy­

padkiem było również, że przyjaciel aptekarza, Jones, który go odwiedził potarł ów patyk o papier szklany. W tejże samej chwili buchnął z patyka płomień: obaj byli niezwykle zdziwieni ale Walker był dobrym kupcem począł w ięc prze- myśliwać jakby z tego przypadku można było wydobyć

trochę szylingów. Nie dość na tych przypadkach: w tymże czasie żył w Budapeszcie pew ien student Bartłomiej Iryni, który pracował również od dłuższego czasu nad konstrukcją przyrządu krzeszącego ogień. N ie wierzońo jego wynalaz­

kowi a poza tym wydarzyła się przykra sprawa: oto córka jego gospodyni odłamała główki tych drewienek i połknęła je. Po kilku godzinach umarła, a student został zaareszto­

wany jako sprawca jej zgonu. W końcu opuścił Budapeszt i poszedł do Wiednia i tam zaopiekował się coraz niżej sta­

czającym się Iryni inż. Preschel. Odkupił od studenta jego wynalazek fabrykacji masy zapalającej i począł fabrykować zapałki. W tymże czasie również i Kammerer wypuszczony z więzienia zbudował sobie u stóp góry zamkowej Hohe­

nasperg małą fabryczkę, ale potem wskutek politycznych prześladowań musiał opuścić swój kraj i osiedlił się w Szwaj­

carii. Kammerer myśląc, że wynalazek jego, niczym wyna­

lezienie pierwszego źródła ognia, uszczęśliwi ludzkość, zmartwił się bardzo gdy się dowiedział, że we fabrykach zapałek, których wtedy coraz więcej powstawało, robotnicy skarżą się na nieznane dotychczas bóle, że wypadają im zęby, i w ogóle ciężko chorują. W tymże jednak czasie inż.

Preschel robił już na zapałkach majątek a to samo aptekarz Walker. W końcu rząd Wirtembergii darował Kammererowi karę i powrócił do swej rodziny utrzymującej ledwie pros­

perującą fabryczkę zapałek w Ludwigsburgu, w której pra­

cowało 19 robotników. Kammerer z powodu doznanych strat i zawodów dostał pomięszania zmysłów, podczas gdy Szwed Lundstrom zatrudniał u siebie 4 tysiące robotników i świet­

nie na fabryce zapałek zarabiał. Szwecja też pozostała oj­

czyzną par ezcellence zapałek, z powodu dużych przede wszystkim lasów tego kraju. Duża była też proukcja Szwaj­

carii bo wynosiła rocznie 4.200 milionów zapałek. W 25 lat później w fabryce Jonkópping fabrykowano dziennie 25 mi­

lionów zapałek. Było to około r. 1875. Takie oto tragedie mu­

siało przejść kilku ludzi-wynalazców zanim zapałka nie stała się przedmiotem codziennego, praktycznego użytku!

O D Ż Y W IA J C I E S IĘ P IG U Ł K A M I!

Amerykański uczony dr. Harris z Instytutu dla technologii w Massachusetts wynalazł ostatnio wspólnie z dwoma ko­

legami po fachu dwie formułki na właściwe odżywienie dla dorosłej osoby. Pierwsza formułka zawiera proszek mleczny, białko z pszenicy i olej z soji. Druga natomiast formułka jest odmianą pierwszej i obejmuje białko z jęczmienia oraz pszenicy. Skład obu formułek uzupełniony jest jeszcze kombinacją wszystkich witamin poza witaminą C, którą można by zastąpić małą ilością wyciągu z pomidorów.

Ogólna waga dawki mającej odżywić człowieka wynosi tylko 20 gramów. Jak się okazuje, pożywienie tego rodzaju jest nie tylko bardzo lekkie, ale również bardzo tanie.

Obliczono, że roczne odżywienie się takimi pigułkami kosztowałoby tylko dwa dolary. Kto nie wierzy niech spró­

buje!

Ż E B R Z Ą C Y P O M N IK

W Chicago postawiono niedawno pomnik, przedstawia­

jący jednego z wielkich filantropów tego miasta. Filantrop trzyma swą kamienną rękę wyciągniętą i prosi przechod­

niów o datki. W ręce ma on bowiem także skarbonkę, do

której litościwi wrzucają swoje datki. Pieniądze uproszone przez ten pomnik przeznaczone są dla ubogich miasta.

Być może, przypuszczał zmarły filantrop, że kamień wzruszy tak samo ludzi, jak on ich wzrtiszał za życia.

M IE J S C E Z A M IE S Z K A N IA : P O C I Ą G

Milioner amerykański Thomas A. Thompson mieszka właściwie na stałe w pociągu, jakkolwiek trudno pomyśleć, by pociąg, ciągle się ruszający, mógł być stałym miejscem zamieszkania. Ale tak jest naprawdę. Jakkolwiek Mr. Thomp­

son ma wspaniałą willę w Nowym Jorku, jest raczej w niej rzadkim gościem, większą część sw ego życia spędzając w przedziale kolejowym. Mr. Thompson nie może znieść życia „osiadłego", dlatego przenosi się z miejsca na miejsce.

Naturalnie w interesach. W domu nie potrafi dłużej pozostać, niż dwa dni, poczem jego żyłka — bo to napewno leży już w jego krwi — Ciągnie go w dal. Toteż znany jest na wszyst­

kich liniach kolejowych Ameryki, jako stały pasażer. W po­

ciągu jest dopiero w swoim żywiole. Ano — każdemu po­

trzebny jest inny żywioł: rybie woda, ptakowi powietrze, jednym książki, innym życie trampów itd. I dobrze, że tak właśnie jest!

D R E W N O J A K O P A S Z A D L A B Y D Ł A

Naturalnie nie można brać tego w ten sposób, że w przy­

szłości zwierzęta domowe będzie się żywić i tuczyć deskami lub trocinami zmielonymi na mąkę. Jak we wszystkich innych dziedzinach, chodzi tu o produkt drzewny, mianowicie celulozę z drewna i słomy. Słoma, jako pokarm dla bydła, znana jest już dawno, ale doświadczenia ostatnich lat wyka­

zały, że większa część składników odżywczych nie zostaje zużyta, lecz znajduje się w nawozie naturalnym. Toteż nauka agronomii poszła w tym kierunku, by przyswoić zwierzęciu wszystkie wartości odżywcze. Jako pierwsze poczyniły doświadczenia kraje północne, ze względów klimatycznych ubogie w pasze i dlatego chcące zaradzić jej brakowi.

Agronom Helleday, kierownik stacji doświadczalnej dla bydła domowego przy uniwersytecie w Upsali — Szwecja — przeprowadził następujące ciekawe doświadczenie: Przez przeciąg dwóch miesięcy karma cztery pary koni roboczych paszą naturalną i celulozą wytwarzaną ze słomy. W każdym zaprzęgu szedł jeden koń karmiony paszą naturalną i koń karmiony celulozą. Konie wykonywały tę samą robotę.

Przez cały czas agronom notował swoje spostrzeżenia i zapisywał wagę ważonych często zwierząt. Po upływie tego czasu okazało się, że zwierzęta karmione sztucznie wykazały większą wagę niż te, które się żywiły sianem i sieczką, a nawet owsem. Te same wartości odżywcze zawiera celu­

loza drzewna. Wynikałoby z tego, że drewno stałoby się ważnym składnikiem odżywczym.

W naszych warunkach jednak napewno będziemy jeszcze długo paść bydełko, jak dotąd, siankiem i inną traWą. Być może, pójdą te doświadczenia dalej w krajach północnych, które są zmuszone szukać środków zastępczych, nie mając dość pożywienia naturalnego. Doświadczenia te wykazują nam jednak jasno, że człowiek jest straszny w tej swojej chęci zupełnego poprawienia natury, prześcignięcia jej.

Kto wie, czy niedługo nie wyciśnie sera z kamienia?

/f 71 i e c / i , t u j j t l [ \x ^ c u ttu B ok L c l ! / /

. W E S E L E

W E D Ł U G O B R A Z U Z O F I I S T R Y J E Ń S K I E J

Chwile wielkiej radości są rzadkie. Ale jak na kroplą miodu sk ład a się sło d y cz wielu kwiatów, tak z drobnych przyjemności może się zło­

żyć pogodny dzień. Ju ż od sam ego ra n a _ c z e k a n a s drobna r a d o ś ć : filiżan k a kawy E n rilo ; chociaż dziś jest trudniej do nabycia niż przed wojną, to p rz e c ie ż w ca łe j p e łn i zach o w ała sm ak i dobroć.

N iech w ięc do n a szy ch codziennych p rzyjem n ości należy kawa

(5)

tyg o d n iu zn isz c z o n y c h zo -

stało 2.233 ro sy jsk ich w o z ó w \ S j | p a n c e rn y c h , w p a d ło w rę c e nie-

m ie c k ie w tej d w u d n io w e j w a lc e p a n c e rn e j p rz e sz ło 200 w o z ó w pan-

ce rn y ch , w tem 29 n a jc ię ż s z y c h , p rze- ^ sz ło 150 d z ia ł, ja k ró w n ie ż setki sam o­

ch o d ó w cię ż a ro w y c h . T a k ż e p o d stę p n e m e­

to d y b o lsz e w ic k ie n ie b y ły w stanie p o w strzym ać z n isz c z e n ia ich c ię ż k ie j b ro n i, g d y ż cz ę sto u k a zy

Fol. Ali. Pran

a b y n a stę p n ie n a p a ić je z tyłu . A rm ia n ie m ie c k a p o zo sta ła zw y cię sk a i w te j n a jc ię ż s z e j w a lc e w o ­ zó w p a n c e rn y c h na w sch o d z ie .

Na p ó łn o c o d K o w n a , w d w u d n io w e j w a lc e w o : zó w p a n c e rn y c h , zo stało o to czo n y c h kilka d yw i- z y j so w ie ck o ro syjsk ic h i z n iszc zo n y ch , p rzy tym p o b ite zo stały n a d c ią g a ją c e tu arm ie b o lsz e w ic k ie . N a n aszym zd ję c iu u g ó ry p o su w ają się n ie m ie c ­ k ie w o z y p a n c e rn e lin ią n ie d o p rz e b ic ia ku n ie ­ p rz y ja c ie lo w i. W ie jsk a ch a łu p a na le w o , o k a za ła się za sa d zk ą , w którą z ła p a ć s ię m ieli ż o łn ie rz e n ie m ie c cy . A le p o sz ła w p o w ie trz e za nim się stała n ie b e z p ie c z n a . W k o le w ięk szym w id zim y je d e n z w ielu zn isz c z o n y c h ro syjsk ich w o zó w p a n c e rn y c h . W k o le o b o k — szo sa , p ro w a d zą c a z e w sch o d u ku gra n icy n ie m ie c k o -ro sy jsk ie j. Na tej sz o sie u s iło w a ły b oi s z e w ic k ie w o zy p a n c e rn e w dn iu 22 cz e rw c a p o w strzym ać p o su w a n ie się N iem có w n a p rzó d . W o b e c o g n ia n ie m ie c k ie g o z o sta ły je d n a k u n ie sz k o d liw io n e . P o d cza s g d y w p ierw szym

STRATEGIA PRZECIW PRZEWADZE LICZEBNEJ

G o r ą c o , kurz i z łe d ro g i n ie m o gą p o w strzym ać p la n o w e g o p o su w a n ia się arm ij n ie m ie c k ic h . O lb rz y m ie m arsze d z ie n n e w y d a ją się d la ż o łn ie rz y n ie m ie c k ic h w y lc ig a m i, o lb rz y m ie p rz e strz e n ie zo stają p o k o n a n e , jak g d y b y 50 c z y 60 km b y ło tylk o kilko m a kro kam i. A le e n e rg ia żo łn ie rz a n ie m ie c k ie g o , je g o d u c h w o je n n y i je g o siła w zro sły je s z c z e o d p o czą tk u te j w ie l­

k ie j ro zg ry w k i o , u sp o k o je n ie E u ro p y . Tylk o w ten sp o só b m o ż­

na z ro z u m ie ć te n ie sły c h a n e su k ce sy w o jsk n ie m ie c k ic h ju ż w p ierw szym ty g o d n iu w a lk i p rz e c iw p rz e w a ż a ją c e j lic z e b n ie arm ii ro sy jsk o so w ie c k ie j. D uch b o jo w y w p o łą c z e n iu z w y ższą strateg ią i d o sk o n a lszą b ro n ią u zy sk a ł su k ce sy , k tó rych historia w szystk ich cz a só w d o tą d je s z c z e n ie za p isa ła . S łu s z n ie te ż m ów i n ie d z ie ln y kom unikat w o je n n y o lo tn ictw ie n ie m ie c k im : „ P r z e ­ w a g a lotn ika n ie m ie c k ie g o ja k ró w n ie ż m aferiału jest o n ie b o w ię k sz a " . S u k c e sy p ie rw sz e g o ty g o d n ia n ie p o zo sta w ia ją ż a d ­ n e j w ą tp liw o ści co d o w yn ik u w a lk i p rz e c iw w sp ó ln e m u w ro ­ g o w i E u ro p y na w sch o d z ie .

P o p rz e z kurz, p o p rz e z z ł e d ro g i o d b y w a się p o su w a n ie b e z p rz e rw y n a p rzó d .

O p ó r so w ie ck o ro syjsk i zo stał w tym m iejscu zła m a n y . P o d ­ c z a s k ró tk ie g o o d p o c z y n k u o m aw ia się ju ż n o w e p la n y d a ls z e g o

n iszcz e n ia n ie p rz y ja c ie la .

(6)
(7)

6 ciąg dalszy

G

dy już raz doszedłem do tego, wyciągnąłem wszystkie konsekwencje i staram się śpiewać młodości. Śpiewam jej nie tylko językiem, lecz i wszystkim na sobie. Organi­

zacja chce nas mieć młodymi i dlatego tak nas dostosowuje:

Ogolonych, w surowej czerni, eleganckich. Ja to pojmuję całkiem dosłownie: In odorem unguentorum currimus, adulescentulae dilexerunt te nimis... Wieś goni, w ieś się ciśnie za naszymi wonnościami. Obowiązkiem naszym jest, byśmy byli pożądani, obowiązkiem co najmniej tak wielkim, jak obowiązek codziennego recytowania godzinek i siedmiu psalmów pokutnych. Prócz kościoła, rytuału, dzwonów i dzwonnicy także i młody ksiądz stanowi opium wsi. Za­

trzymuję się przy tym: młody ksiądz, i dodaję jeszcze jedno zauważone urządzenie: gdy proboszcz nie jest już młody, to dostaje wtedy m łodego kapelana, który nie ma ani własnej plebanii, ani swojej ekonomii, ani swojej polityki.

Ten ma za nas ciągnąć od tego punktu, w którym czas pozo­

stawił nas słabszymi.

Wieś nie upija się tylko kościelnymi murami, wysokością dzwonnicy, ni metalicznym brzękiem dzwonów, ni dymem kadzidła, ni lśnieniem litego srebra i brokatu, lecz głównie tym, który wszystko to porusza, nosi, nadaje wszystkiemu duszy, treści i znaczenia. Ten musi być młodym i pięknym.

Organizacja dostarczyła nam możliwości, byśmy byli mło­

dymi poza dobre granice zwykłego człowieka. Ogoliła nas i nie widać siwizny na naszej twarzy, ubrała nas w czerń, która figurze nadaje miękkość i gibkość. Zresztą nawet mniej ładny ksiądz zawsze wygląda i ładniejszy i młodszy.

Zawsze piękniejszy niż ci, których wyżera zginanie się przy ciężkiej fizycznej pracy, znój, słońce i trudy życia. Ci nie mają wkoło siebie nic tajemniczego, żadnej aureoli, nie otaczają ich żadne tajemnice. Nas otacza tajemnica i ona grzmi o cudownym, nieznanym i o czymś, co się unosi nad człowiekiem i popod niebem.

Gdy gdzieś po pięćdziesiątce zawodzi młodość, wtedy kapelan podejmuje piastowanie naszej ekonomii i opium wsi.

Dla wsi potrzebne jest opium, aby nie utonęła w znoju, aby się nie pokurczyła od pochylonych grzbietów, aby nie ogłuchła od wyczerpującego hukania i nie otępiała od cięż­

kiego wypacania. Trzeba pozwolić i wsi, by zapragnęła lepszych, pogodniejszych, elastyczniejszych... jestem wdzię­

czny tej wielkiej i genialnej organizacji, że przed fantazją wsi postawiła lepszy egzemplarz człowieka, inaczej rodzi­

łyby się same pokraki, anemiczni i kretyni.

■Dla narodu, w misji i służbie dla niego, obowiązkiem naszym jest, abyśmy tego okazowego człowieka utrzymali w najdoskonalszej formie przed wiejską macicą, która poczyna... Zapładnianie fantazji uczuć, zapładnianie prag­

nień i koncepcyj. To jest nasza misja, a wszystko inne tylko jej dopomaga: kościół, dzwonnica, dzwon, szaty, kadziel­

nica, chorągwie, całe nasze misterium i wszystkie czerwone dnie kalendarza.

Nasza młodość jest opium wsi i ona go potrzebuje w swojej twardej trzeźwości. Potrzebuje nas wieś, która chce siód­

m ego dnia odpocząć, dźwignąć się, wyciągnąć i rozpogo­

dzić. W bezgłośnej pustce dzwon jest głosem, co śpiewa, brzmi, huczy i wypełnia przestrzeń. W tygodniu niedziela jest odpocznieniem i wymyciem. W tym zbiorowisku mężczyzn, wybiczowanych znojem i elementami, my jeste­

śmy prości, krągli i gibcy.

Młódź nas pije, bo jesteśmy jej piękniejszym druhem.

Piją nas dojrzali, bo nasza misja jest rzeczą powagi, pije nas starość, bo jesteśmy jedynymi, którzy się nią zajmują, piją nas odrzucone dziewice, bo poprzez nas projecjują swoje uczucia w niewymiemość...

Nasza młodość jest jedynym opium trzeźwej i zmordowa­

nej wsi. My, nasze osoby...

We Vrelach był i przede mną kościół, dzwon i dzwonnica, wszystkie kościelne przybory i kadzidło, ale nie było człowieka, który by się świadomie i ze znawstwem podawał

wsi jako opium. j *

Don Lovro skończył. Jedni myśleli, że Don Lovro żartuje, że daje ironię zamiast odpowiedzi na tak wielką ciekawość i na tyle zapytań o tajemnicy powodzenia w e Vrelach.

Drudzy mówili:

— To człowiek bez wiary, nie czuje z kościołem.

— Poganin.

— Bezbożnik...

— Rozpustny i bez kapłańskiego ducha.

Don Lovro nie dawał wyjaśnienia, ani się nawet nie tłó- maczył. Powstał i poprosił, by mu wolno było odejść, bo Vrela są daleko.

— Czy on wierzy?

— Wiara? Wiara to dar boży. Donpm gratis datum, gratis ablatum.

— Ma powodzenie!

— Powodzenie ma!

— To mistrz.-

Zgodzili się wszyscy co do tego, że jest m istr z e m

A utoryzow any przekład z chorwackiego W. P o d m a j e r s k i e g o głowa, tak wyróżniająca się spomiędzy tylu głów wiejskich kobiet.

— Ona, to zamknięty ogród dziewicy, który otwarł się tylko dla innie.

Gnębiła go i dręczyła świadomość tego.

I przekonanie.

Porównanie.

Geneza tej miłości.

Chłyst i dech nietkniętej młodości.

Dziewica!

Ona — to mina pod moimi nogami.

Bankructwo mojego powołania.

Z nią jestem Samsonem z obciętymi włosami. Moim po­

przednikiem ze skwaszoną gospodynią: nienawiść wsi, żałosny, ciężki, znojno-trzeźwy żywot wsi. Zbytek i tyle.

— Nie, nie... i nie!

Potargał list na drobniutkie, drobne kawałeczki i rzucił je na wiatr.

Pędził konia przez wiejskie wijące się drożyny, szukając ciągle czegoś bez postaci, niejasnego, czegoś nieoczekiwa­

nego, a tak mocnego, aby zatarło szept tęsknoty spomiędzy wierszy jej listu. 1 głowę i oczy i głos i uczucie i świadomość.

Szukał wszystkiego, próbował wszystkiego, o czym my­

ślał, że jest mocne, szalone, upojne i że może uciszyć tęsknotę, co go prześladuje spośród wierszy jej listu.

Przytykał ucho do ihtisa, wysłuchiwał szeptów, przebierał je, mierzył barwę głosów, porównywał je.

Szukał odtrutki. Uciekał dalej.

Przyciągał ku sobie setki oczu zmąconych ogniem i żądzą.

Wprawiał w drgawki setki par piersi. W tysiącach w?~iantów wdzierał się w sny wiejskich kobiet, gdzie go witano, roz­

mawiano z nim, ściskano.

— Ach, co ja mogę, Ojcze duchowny, diabeł kusiciel na- rzuca mi grzeszne sny. Ciągle i ciągle podsuwa mi twarz człowieka, poświęconego Bogu.

— Twarz?

— I postać, całą osobę...

— Nie myśl, dziecko, o nim przez dzień. Odpędzaj diabła kusiciela.

— Ach, ja nieszczęsna!

Grzebał po ich uczuciach narzuconych, wyrzucanych gromadami. Grzebał po gromadach rozpalonych, zachwy­

conych, upojonych ciał.

Trzy bezgrzeszne spotkania otwierały mu drogę, wszyst­

kie bramy, wszystkie kryjówki, wszystkie noce... Trzy bezgrzeszne spotkania roztwierały wszystkie nadzieje i zbierały, gromadziły w okół niego gromady ciał, które czekały skinienia, czekały słowa. Małego skinienia, jak i ma­

łego, drobnego niuansu głosu, ruchu spojrzenia, aby się zakołysać i przyjąć go jak sucha, od suszy spękana ziemia przyjmuje wilgoć. Ciała te chciałyby lśnić w falach żelaznego uścisku, który chwyta jak kleszcze, skuwa. W uniesieniu, w triumfie, w bezgrzechu.

— Majo?

— Stań się dla mnie obrzydliwym.

— Obrzydliwym? Będę obrzydliwy!

Chodził na trzy bezgrzeszne spotkania z szaleństwem, warjacko, śmiało i rozrzutnie.*

— Niech się zmielę ze wszystkimi!

— Aby roztrwonić młodość i upodobnić się do szkieletu?

— Będę obrzydliwy, aby nie być twoim, swoim, aby być każdego.

Szukał odtrutki. Uciekał ciągle dalej.

Dzień przerzucał go w dzień.

Wieś odprawiała gody. Wieś pijaczyła, nabierając w obfi­

tości opium ze sw egó centrum, od starej, surowej dzwonnicy z dzwonami, od kościoła, od plebanii. Zaplątywała się w sieci pijanych, zachwyconych, ale twardych nici. Wiły się nieustannie, zaplątywały i obwijały wieś. Coraz mocniej wieś przyciągały i ściskały dwie pielęgnowane f ęce z dworu pośród wsi...

Mnożyła się liczba Agat...

Agata? Piękna, ciepła wiejska kobieta, która by tak chętnie użyła nieco, zanim zniknie młodość!

— Dla naszej wiary!

— Dla naszego kościoła!

— Dla naszego księdza proboszcza.

Piękne i ciepłe Agaty! Liczba ich rosła pokryjomu, jak również mnożył się ciągle nowy splot więzi pod ziemią, w głębi, w dole pod dzwonnicą, dzwonami, kościołem, plebanią, kadzidłem, procesjami, chorągwiami i modlit­

wami, w dnie robocze i w dnie, oznaczone w kalendarzu czerwono.-

Sieć była coraz to gęstsza, coraz to silniejsza, a w niej cała wieś.

Kataluca miała swoje. I Ivajana i Vito i małpa Didi... A gaz­

dowie, a reszta wsi? Chciał usłyszeć, aby wiedzieć, co mówią gazdowie i reszta wsi.Jak zawsze, gdy tego chciał, to siadał tylko w dębową kabinę i czekał. Przychodziła zwykle pierw­

sza Iyajana, potem Kataluca.

Czasem posłyszał:

— Ach, znienawidziłam w sercu moinfc, —« Wytężał słuch, s ło w a i g e s tu . Poczuli, że jest w nim siła i że jego ana­

lizowanie nie było puste.

U dziekana dużo jeszcze i długo mówiono o nim. Słychać było od różnych części rozczochranego stołu:

— W tym coś jest...

— To jest wykorzystywanie sytuacji.

— To człowiek bez wiary, gracz, aktor...

— Ma powodzenie!

— Demagog...

— Żebyście tylko wiedzieli, jak jest wieś zachwycona... — rzekł spokojnie stary dziekan. — Kuria poleciła mi, żebym pojechał do tej wsi i wybadał tam przyczyny, dla których w ieś jest zachwycona i dlaczego ten człowiek w tak krótkim czasie wyrównał góry, jakie ponarzucały lata, pięćdziesiąt siedem lat. Byłem tam. Pięć dni siedziałem u niego i chodzi­

łem po wsi. Niesłychane! To jest jedyne słowo, jakie można powiedzieć.

Przychodzili do mnie ludzie, mówili. Różności ludzie mówili, ale wszystko to kończy się i zaczyna:

— Czegośmy czekali, tegośm y doczekali. To jest to...

Pytam ludzi: a może nie wszyscy jesteście za nim?

— Wszyscy! — odpowiadają mi. — Wszyscy jesteśmy za nim i pozostaniemy.

— A cóż mówią wasze żony? — pytałem ich.

— Nic nie mówią, ale my widzimy, że gdyby mogły, przeniosłyby garnki, dzieci, łóżka w pobliże kościoła i plebanii.

Ma jakiegoś garbatego kucharza, ale mistrza. Ten kucharz ma małpę i harmonię, więc zawsze wesoło...

Chłopi mówią mi: kto wstąpi na plebanię i zażąda szklanki wody, dostaje wina i jako gość może się napić dowoli.

Plebania jego wygląda jak wiejski dom zajezdny, a garbaty kucharz opowiada, zabawia ludzi, rozpowiada im o swoich przeżyciach. Z plebanii wszyscy odchodzą radośni i zobo­

wiązani. Mam wrażenie, że ten garbaty kucharz otwarł interes i że prowadzi go z olbrzymim suficytem.

Napisałem biskupowi: człowiek, który kocha wieś i żyje dla wsi, chce powodzenia i ma powodzenie.

— Mistrzem jest — ktoś szepnął.

— Będzie i temu koniec. Kiedyś jednak zaplącze się w swojej grze — zakończył ktoś inny.

W U C IEC Z C E DALEJ

Żyję jednym wydarzeniem i jedną osobą. Jałt myślisz, Loro, kiedy zbledniekiedy niestanie we mnie lego wydarzenia i tego człowieka, który przeniknął we mnie, poburzył moje życie du­

chowe i fizyczne? kiedy?

Czy może się zdarzyć jaka silniejsza sensacja, aby zburzyła, zaćmiła i zdusiła tamtą?

Loro, mój Loro, Ty żyjesz i żyjesz we mnie, krzyczysz, wo­

łasz, śpiewasz i szepczesz drżący, zadyszm y i piękny.

Pozostał we mnie olbrzymi krzyk tej sensacji. Nie wierzę, aby się kiedykolwiek przetworzył w echo.

Przybądź, niech Cię zobaczę. Pragnęłabym Cię zobaczyć in­

nego, zmienionego albo zewnętrznie, albo w duszy... Jedynie to mogłoby mi pomóc. Jedynie to mogłoby wrzask sensacji we mnie powoli przetworzyć w echo. Wiem, że echo ginie, a po nim przychodzi cisza, pustka, nic.

W ten sposób mogłoby wszystko być skończone. Wtedy do­

piero byłoby osiągnięte to, co Ty, biedny, wystraszony Loro, pragnąłeś osiągnąć ucieczką.

Loro, zrób się dla mnie obrzydliwym! Twoja ucieczka, na moją mękę, nie obrzydziła mi Cię. W rzeczy samej nie jest ona niczym innym, ja k tylko jednym więcej dokumentem, który szczerze kocham i który kochałaby każda kobieta.

Nawet teraz nie jest dła mnie ważnym to, co T y odpowiesz.

Potargaj i ten list na drobniuteńkie, drobne kawałeczki i rzuć na wiatr.

To rzucanie na wiatr jest tym samym, co i ucieczka.

Ja czuję, że miłość na 180 kilometrów — sądzę, że tyle wynosi odległość między nami! — jest bardzo mocna i strasznie męczy.

Jest to ujypałanie się bez chwili wytchnienia, bez ulgi. Jest to ustawiczna myśl spragnionego o wodzie. W myśli każda woda staje się taką, ja k ta tajemnicza, cudotwórcza woda ze. źródła za górą.

Przybądź i skrusz moje rozpalone iluzje.

Maja.

Maja żyła i w nim. Żyła właśnie jak miłość na 180 kilo­

metrów odległości. Czuł to. Poznał i opierał się:

Nie, nie... i nie! Mnie nie wolno być twoim. Nie wolno mi być niczyim. Ja muszę należeć do każdego. Nie, nie...

i nie! Niech płacze! Powiedziała, że niczego nie żąda, że jej dość — dzisiaj. Scienti et volenti Aon fit iniuria! (Temu, kto wie co go czeka,* a chce tego, nie dzieje się krzywda!).

Było to tylko chwilowe uciszenie. Uczucie pogłębiało* się i budziło co innego... W uczuciu była ona i jak gdyby się stawała żywsza i mocniejsza. O władała go ta tęsknota spośród wierszy jej listu. Tęsknota ta przemawiała prościej, szczerzej, otwarciej. Mowa, którą oddaje się i poddaje słaba i piękna kobieta. To go bierze, dosięga go. Kto? Ta piękna

Cytaty

Powiązane dokumenty

— Chcę zrobić Mietkowi „kawał". Ale chłop zblednie, gdy przeczyta te kilka nic nie znaczących słów. Już przez kilka dni od owej pam iętnej niedzieli

czas robili to tylko żydzi. Mogą to św iadkowie potwierdzić. Ponieważ nie mam drugiego, używałem jako odw ażnika jednokilogram ow ego bochenka chleba, k tóry co

M rugali oczami, przypom inając sobie coś o białym człowieku, o obcym przybłędzie.1 Statek tam tego jednak m iał być niewiele większy od ich łodzi, a tam ten

Brwi nad oczami zbiegły się jej, a nozdrza poruszyły się, w ciągając zapach w iatru.. Odwrócili jednocześnie

Można sobie pozwolić na marzenia, lekcje się jeszcze nie zaczęły.... Nie wie nic staruszek, że noc

Zatoczyły łuk, idą naprzeciw. Widzi, że żeglarze nie patrzą przed siebie. W estchnienie W iatru, odchylona do tyłu, poddała tw arz ku oczom Ra-tonga, któ re —

Jakby nie było, lubią kobiety, każda bez wyjątku zajmować się strojami, czego się im wcale nie gani.. Dzisiaj sytuacja tak się zmieniła, że bodaj wszystkie

Jednakże służący proboszcza i zarazem jego kucharz i zaufany, Viso, obawiając się, by p rze z przybycie tych wikarych nie zmniejszył się wpływ proboszcza na ludzi,