• Nie Znaleziono Wyników

Dział Pro urbe sua, nadający “Kamenie” w pewnym, bardzo małym zresztą stopniu charakter regionalny, występował tylko w pierwszym roczniku. Usunęliśmy go po wakacjach. Nie dlatego, że sugerowano mi to w listach i recenzjach, ale po prostu ze względu na obojętność, z jaką Chełm odniósł się do naszej imprezy: poza nielicznymi wyjątkami, do których przede wszystkim należeli koledzy - nauczyciele, zdawał się nie wiedzieć zupełnie o istnieniu “Kameny”. Dlatego zamykając pierwszy rok wydawniczy artykułem Spojrzenie wstecz zapowiedziałem w nim usunięcie tej rubryki, tłumacząc powód takiej decyzji: “Dział ten przeznaczony jest dla Chełma, a kto tu «Kamenę» prenumeruje i czyta? Bądźmy szczerzy i nie owijajmy sprawy w bawełnę. Kto z miejscowej tzw. inteligencji interesuje się «Kameną» i losem tego pisma? Na liście naszych prenumeratorów nie figuruje ani jeden miejscowy lekarz, ani jeden adwokat, ani jeden farmaceuta, żaden oficer, nikt z inżynierów, rejentów, komorników, geometrów, urzędników Starostwa, Magistratu, banków itd. Garść nauczycielstwa i trochę młodzieży szkolnej - oto nasi czytelnicy. Och, inteligencja nasza jest rozbrajająco szczera. Nie sądzi, by wydawanie pisma literackiego w Chełmie podnosiło to miasto pod względem kulturalnym. Nie stać jej nawet na snobizm. Po prostu stwierdza, że sprawy, poruszane w «Kamenie», są jej absolutnie obce i obojętne. Nawet nie bawi się w «wypada» i nie uważa za swój obowiązek poparcie mizerną kwotą czterozłotową (bo tyle wynosi roczna prenumerata

«Kameny») tej placówki. Więc może w przyszłym roku rubrykę Pro urbe sua znieść zupełnie wypadnie. Skoro nas więcej poza Chełmem niż w Chełmieczytają...”.

Napisaliśmy “może”, ale dział ten zlikwidowaliśmy. Jak słuszny był nasz krok, przekonaliśmy się o tym wkrótce. W pierwszym numerze powakacyjnym znalazł się artykuł Stanisława Czernika Poeci Lubelszczyzny. Po ukazaniu się tego zeszytu w miejscowej “Kronice Nadbużańskiej” zamieszczono anonimową recenzję, której autorem był Kazimierz Czernicki, pt. Chełm “stolicą” pomylonego grafomaństwa. Na wstępie recenzent stwierdzał, że “wydawanie pisma, poświęconego wyłącznie poezji, w dzisiejszej dobie zupełnej posuchy na prawdziwą poezję jest zjawiskiem niepoślednim, nie tylko dla Chełma, ale i dla całego kraju [...] jest to nie lada sukces wydawców i redaktorów tego pisma, że nie bacząc na bezmyślność i w ślad za tym idącą zupełną obojętność najbliższego otoczenia, potrafili wydać przez rok dziesięć numerów i posuwać dalej zaczętą pracę”.

A więc na razie wszystko w porządku i opierając się na takim wstępie, logicznie (gdyby nie tytuł) można by było założyć, że recenzja będzie przychylna. Ale oto, co czytamy dalej: “O ile jednak sam fakt rozpoczęcia i prowadzenia w Chełmie pisma poetyckiego jest godnym uznania i poparcia, o tyle znów treść «poezyj», drukowanych w «Kamenie», w każdym umiejącym czytać człowieku budzi bardzo poważne obawy i zastrzeżenia, którym należy publicznie dać wyraz.” Teraz zacytowawszy z artykułu Czernika zdanie: “Obecnie, gdy nad poezją naszą unoszą się pierwsze oznaki odrodzenia idącego od dołu, Jaworski przyjął na siebie ciężar przedstawicielstwa idących przemian - jako redaktor «Kameny» symbolicznie prawie w przedziwnej przypadkowości umiejscowił stolicą odradzającego się państwa poezji

polskiej w prowincjonalnym Chełmie”, autor zaczyna ironizować: “A więc Jaworski przyjął ciężar przemian odradzającej się poezji polskiej, czyli innymi słowy został «z bożej łaski» królem poezji polskiej i przypadkowo uczynił Chełm stolicą. Przecież to jest wyraźne. «Kamenę» zatem należy uważać za coś w rodzaju «Monitora», gdzie wszystkie «manifesty» króla i reskrypty ministrów będą ogłaszane”.

Z kolei recenzent zaczyna omawiać kilka wierszy. “Poszukajmy najpierw, co pisze król. Mamy szczęście i zaszczyt znaleźć w tym numerze utwór «królewski». Jest to Itinerarium (darujcie, że nie mając pod ręką słownika nie będę mógł napisać, co to ma znaczyć)”. Tu przytacza in extenso wiersz, który znalazł się później w zbiorku W połowie drogi, po czym wyprowadza wniosek: “«Królowi» i jego «ministrom» wydaje się, że to «poezja», a w rzeczywistości jest to zwykła sztubacka grafomania.

Posłuchajmy teraz wynurzeń «ministrów»”. Zacytowany w całości wiersz Madeja -Kształty ocenia za pomocą pytań: “gdzie rytm, gdzie rym, a gdzie właściwie i w czym sens?” Potem ironizuje na temat wiersza Jana Brzękowskiego, przyczepia się do

“bardzo soczystego wyrazu” w artykule Czuchnowskiego: “Mówiąc o dzisiejszej bezpośredniości oddzielamy ją od młodopolskiej laksy o całą epokę”. Wyraz “laksy”

wyróżnił tłustym drukiem, a potem puszcza płaski dowcip: “należy stwierdzić na podstawie dwu ostatnich utworów, że mają oni [tzn. piszący w “Kamenie” - przypis mój] nie laksę, ale ciężkie zatwardzenie i zamroczenie umysłów”. I wreszcie ostateczny wniosek: “To nie poezja a choroba umysłowa - mania pisania i mania zostania wielkim. Całe szczęście, że nasza «stolica» posiada odpowiedni zakład, który w razie przybrania niebezpiecznej dla otoczenia i samych pacjentów formy może przyjąć tych nieszczęśliwców chorych na «odrodzenie poezji polskiej»”.

Dziś, gdy odczytuję tę recenzję, budzi ona we mnie sprzeczne uczucia: z jednej strony wydaje mi się arcyśmieszna w swym prostactwie, godzącym wbrew zamierzeniom autora nie w nas, ale w niego samego, z drugiej strony napełnia mnie smutkiem, gdy pomyślę o losie recenzenta i jego synów, o tym, że ten wycinek z gazety jest wymownym świadectwem przemijania wszystkich naszych namiętności -myśli, wrażeń, przeżyć. Nie ma już człowieka, który chciał nas ugodzić mściwym piórem, który był małostkowy w życiu codziennym, a okazał się wielki w skali historycznej i w obliczu śmierci. I nie ma Zenka, który jak i ja przejął się tym pierwszym wyrazem opinii rodzinnego miasta o naszych poczynaniach wydawniczych, tą wytworną “laurką” kwitującą pracę w “Kamenie”.

Autora poznaliśmy po niewybrednym stylu, choć z jakichś względów (na pewno nie przez tchórzostwo) nie podpisał się pod tą inwektywą. “Kronikę Nadbużańską”

wydawało Stowarzyszenie Przyjaciół Kultury Polskiej w Chełmie, a jako redaktor odpowiedzialny podpisywała ją nie znana nam bliżej p. Maria Solska. Cośmy jej zawinili, że puściła tę recenzję? Widocznie podzielała zdanie autora. Ale czyżby solidaryzowali się z nią i “przyjaciele kultury polskiej w Chełmie?” W takim razie uważali nas za wrogów tej kultury. Najprawdopodobniej jednak nic nie wiedzieli o zamierzonym na nas ataku. Tak; mimo to też są odpowiedzialni, skoro ich stowarzyszenie firmuje to wydawnictwo.

Odpowiedzieliśmy listem wystosowanym do Stowarzyszenia Przyjaciół Kultury

Polskiej w Chełmie na ręce prezesa p. Antoniego Pikulskiego, ówczesnego inspektora szkolnego. Uważam, że odpowiedź nasza pisana na gorąco, była utrzymana w zbyt ostrym tonie, ujawniającym nasze oburzenie i sprawiającym przez to satysfakcję autorowi napaści.

Pisaliśmy: “[...] ton i treść artykułu anonimowego autora, kryjącego się za plecami Stowarzyszenia, urąga wszelkim zasadom krytyki i przyzwoitości dziennikarskiej.

Uważamy, że brak kultury i głupota ziejąca ze szpalt owego artykułu nie podniosą prestige'u Stowarzyszenia Przyjaciół Kultury Polskiej w Chełmie jako wydawcy

«Kroniki Nadbużańskiej». [...] Suponujemy, że umieszczenie tego artykułu stało się za wiedzą i zgodą Komitetu Wydawniczego wymienionego Stowarzyszenia. [...]

Wstydzimy się za miasto, którego jesteśmy mieszkańcami i za jego przedstawicieli kultury; obowiązkiem naszym jest reagować na wylewanie kubłów cuchnących słów na cudze podwórka przez ludzi lubujących się w grzebaniu w morzu pomyj.

Nadużywają oni w głupocie swojej określeń, o których znaczeniu pojęcia nie mają, wytwarzając przez to atmosferę kloaczną, czyniąc właśnie Chełm stolicą chamstwa i bagnem parafiańskiej ignorancji. [...] Kończąc ten list domagamy się ze strony Stowarzyszenia Przyjaciół Kultury Polskiej w Chełmie wyczerpującego wyjaśnienia w tej sprawie na szpaltach «Kroniki Nadbużańskiej», pełnego zadośćuczynienia i likwidacji niepoczytalnych analfabetów redakcyjnych”.

“Pełne zadośćuczynienie” otrzymaliśmy w dwa tygodnie później na łamach chełmskiego tygodnika w “Oddźwiękach literackich”. To samo pióro (znowu poznaliśmy je po stylu) stwierdzało - nie wiem, czy słusznie - że “felieton [...]

napisany na skutek nadesłania do Redakcji egzemplarza recenzyjnego «Kameny»

wywołał żywy oddźwięk wśród naszych czytelników zyskując prawie jednomyślne uznanie”.

Autor zacytował nasz list z małymi wyjątkami i pisał dalej: “Zarząd Stowarzyszenia Przyjaciół Kultury Polskiej w Chełmie na jednym ze swych posiedzeń rozpatrzył sprawę. Po gruntownym przestudiowaniu recenzji o «Kamenie» doszedł do wniosku, że zarówno treść jak i forma felietonu, uprawniająca do użycia pewnych przenośni i określeń, nie wykraczały poza ogólnie przyjęte sposoby pisania. Wobec czego Zarząd przekazał list wspomnianej Redakcji do odpowiedniego zużytkowania. Redakcja zaś po dokładnym przestudiowaniu listu pp. «poetów» doszła do wniosku, że to

«chamstwo, głupota, brak kultury, pomyje i atmosfera kloaczna», którymi redaktorzy i wydawcy «Kameny», zasłaniając się przed nielitościwym ostrzem sprawiedliwej krytyki, nie mogą jej dosięgnąć. Sprawa zaś «obrażonych» «wielkości» jest tak drobną, a przy tym tak jasną, że wystarczy dla miej zwykły sąd opinii publicznej naszych czytelników. [...] my na poparcie swego sądu przytaczaliśmy całe

«poematy», zdania i wyrażenia używane w «Kamenie». A oni jakie dają rzeczowe argumenty? [...] Oni się «wstydzą» (i mają czego) za swoje miasto, w którym mieszkają. My się zaś nie mamy potrzeby wstydzić”. Artykuł kończył się z patosem:

“Niech tam sami czytelnicy zwyczajnym ludzkim rozumem rozstrzygną, kto w tej sprawie ma rację. My się tego wyroku nie boimy i apelacji wnosić nie będziemy.

Wierzymy w vox populi”. A pod tym oświadczeniem, które zdawało się być ostateczną klamrą zamykającą wywody autora, figurowało charakterystyczne:

(c.d.n.). Charakterystyczne, bo znamionujące złośliwość: niech się oni podenerwują jeszcze, że to nie koniec, że jeszcze im zaleję sadła za skórę.

Ale dla nas treść tego oświadczenia była jasna; Stowarzyszenie Przyjaciół Kultury Polskiej nie odżegnało się od treści felietonu. Przeciwnie, uznało, że “nie wykraczał poza ogólnie przyjęte sposoby pisania”. Echa tej całej drobnej w gruncie rzeczy sprawy, ale stanowiącej bądź co bądź przyczynek do charakterystyki ówczesnej prowincji - dlatego tu o tym piszę - znalazły się potem w “Kurierze Porannym” i w tygodniku warszawskim “Dekada” (artykuł Chełm i “Kamena”), na co znowu replikowała “Kronika Nadbużańska”, tłumacząc wykrętnie, że “Chełm posiadający swą historię i tradycję w pracy kulturalno-oświatowej, jako miasto powiatowe liczące 30 000 mieszkańców, nie jest bynajmniej 100 proc. prowincją, choćby dlatego, że ma ludzi ambitnych i wytrwałych, którzy redagują «Kamenę» i «Kronikę Nadbużańską» i zarówno z jednej jak i z drugiej strony wkładają maksimum pracy zupełnie bezinteresownie. O ile «Kamena» jest albumem poetyckim, w którym reprezentowani są wszyscy młodzi poeci z całego kraju, o tyle «Kronika Nadbużańska» jest jedynym tygodnikiem poruszającym zagadnienia polityczne, społeczne i gospodarcze naszego regionu [...]. Towarzystwo Przyjaciół Kultury [...] szanując poglądy jednostek i wolność słowa, w imię pogłębienia prawdy udziela miejsca na łamach swego pisma wszystkim, którzy mają indywidualne poglądy na pewne zagadnienia, aby się podzielić nimi ze społeczeństwem” (oczywiście pisał Czernicki o sobie). I znów patetyczne zakończenie “W obronie kultury miasta musimy zabrać głos, że Chełm nie zasłużył na miano prowincjonalnej dziury zaludnionej kołtunerią, a przeciwnie był i jest osrodkiem promirniującym kulturą i oświatą na okolicę”.

A myśmy byli zadowoleni, że uprzedzając niejako napaść chełmskiej abdery, już we wrześniowym numerze usunęliśmy rubrykę Pro urbe sua.