• Nie Znaleziono Wyników

XVIII. ODPOWIEDZI REDAKCJI - NAJMŁODSI

XX. SPRAWY FINANSOWE

Wspominałem tu o liście Czernika, który pragnąc założyć czasopismo literackie w Ostrzeszowie skarżył się: “Nie mogę pokonać pewnych trudności - po prostu z powodu braku kilkuset złotych. Cieszę się, że Pan umiał to zrealizować”. Z wydanej przed rokiem książki jego o “Okolicy Poetów” dowiadujemy się, że te “trudności”

wreszcie “pokonał” dzięki znalezieniu mecenasa w osobie notariusza Jana Iwańskiego, który przez rok pokrywał koszty związane z wydawnictwem. Ale później Czernik został zdany wyłącznie na swoje siły i “przez dwadzieścia jeden miesięcy od stycznia 1936 r. do października 1937 r.” utrzymywał swoje pismo z własnej skromnej pensji nauczycielskiej.

Zasiłek Funduszu Kultury Narodowej pozwolił mu wznowić pismo po pół roku, ale już w marcu 1939 r. wydał ostatni numer “Okolicy Poetów”. Zadecydowały o tym, jak pisze, niefortunne złudzenia “powstawania trzeciej siły, jakiejś wypadkowej ze starcia świata kapitalistycznego z ideologią marksizmu” i dotknięty “tą skazą” szkic Dwadzieścia lat poezji polskiej 1918-1938 zamieszczony w numerze 1/2 z 1939 r.

(Szkic ten z przykrością - ze względu na życzliwy stosunek do mnie i “Kameny”

autora - musiałem ostro skrytykować w zeszycie 56 (luty 1939 r.) naszego miesięcznika).

“Kamena” startowała bez żadnego mecenasa. Pisałem już o tym, jak powstał fundusz początkowy z dobrowolnych składek paru kolegów-nauczycieli, którzy poparli naszą inicjatywę. Ale ta “spółdzielnia wydawnicza” z biegiem lat ubożała coraz bardziej, aż zredukowała się prawie wyłącznie do źródeł płynących z kieszeni redaktora i

“wydawcy”, którzy pokrywali deficyty.

Jak w tych warunkach pismo nasze mogło przetrwać sześć lat aż do wybuchu wojny, rozwijając się, a nawet doskonaląc swoją szatę zewnętrzną? Jak powstawała nasza

“baza” finansowa, bez której przecież nie mogłaby istnieć “nadbudowa”? Jakie były koszty wydawnictwa?

Przede wszystkim odpadały honoraria i to zarówno redakcji i administracji, jak i wszystkich drukujących w “Kamenie”. Zapraszając autorów do współpracy uprzedzałem ich zawsze, że publikowaliby swe materiały honorowo. Zwyczaj ten stosowały zresztą w tych latach chyba wszystkie pisma bez zaplecza finansowego” w postaci jakiegoś wydawcy czy koncernu. I nigdy nie cierpieliśmy z tego powodu na brak współpracowników. Przez pewien czas, zanim powstała “Okolica Poetów” i zanim wznowiono “Skamander”, “Kamena” była jedynym pismem w Polsce poświęconym poezji. Niejeden z dzisiejszych znanych stawiał wtedy pierwsze kroki i nie miał nic przeciwko temu, by ujrzeć swoje utwory w druku choćby i bezpłatnie.

Poza tym nie wszędzie mogli drukować i nie wszędzie chcieli. A więc koszty naszego wydawnictwa redukowały się do wydatków związanych z papierem, drukarnią i ekspedycją.

Z ciekawością porównywałem kalkulację kosztów jednego numeru “Okolicy Poetów”

(w relacji jej redaktora) z naszymi wydatkami. Bo Czernik również pracował bezinteresownie i nie płacąc honorariów znajdował się w identycznej sytuacji.

Według jego obliczeń “koszty drukarskie jednego numeru wraz z papierem wynosiły 150 zł, do tej sumki dochodziły jeszcze opłaty pocztowe, koperty, korespondencja, ozdoby graficzne, ekspedycja itp. razem około trzydzieści złotych”. A więc 180 zł.

Zachowały się prawie wszystkie rachunki “Kameny” - za druk, papier, okładki, linoleum do grafiki, ekspedycję itd. Według obliczenia, którego jak zawsze skrupulatnie dokonał Waśniewski, wydatki związane z jednym numerem wynosiły średnio 97 zł (w czym poczta - wysyłka pism, kancelaria, korespondencja - 10 zł, opakowanie - 5 zł, druk - 62 zł, papier - 20 zł). Jeśli zaokrąglić tę sumę do 100 zł (3 zł - za linoleum i różne), okaże się, że zeszyt “Kameny” był w produkcji o 80 % tańszy od numeru “Okolicy Poetów”. Widocznie koszt druku w Polsce zachodniej był znacznie większy niż w Chełmie.

W tym samym zestawieniu z marca 1936 r. dochody nasze w stosunku do jednego numeru kształtowały się w ten sposób: prenumeraty - 25 zł, kolportaż - 7 zł, subsydium Związku Pracy Kulturalnej w Lublinie - 30 zł, a niedobór regulowany z funduszów prywatnych (czyli naszych kieszeni) - 35 zł, razem 97 zł.

Wspomniany tu Związek Pracy Kulturalnej, jednoczący w sobie wszystkie lubelskie instytucje kulturalne, pomagał nam na j wydatnie j, ale dopiero począwszy od drugiego roku wydawniczego (w pierwszym - otrzymaliśmy tylko 20 zł ze Związku Literatów Lubelskich na numer mickiewiczowski) przyznając nam subwencję trzystuzłotową, utrzymaną w tej samej wysokości w trzecim i czwartym roku. W piątym - subsydium wynosiło 200 zł a w szóstym - 100 zł. Łącznie w latach 1934-1939 otrzymaliśmy z tego źródła 1200 zł. Poza tym w r. 1936 dostaliśmy subwencję Wydziału Kultury przy Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego wynoszącą 450 zł. Wszystko to, razem z naszym pokryciem deficytów, pozwalało jedynie na utrzymanie “Kameny” w dotychczasowej objętości. Marzeniem moim było zwiększenie jej objętości do 32 stronic, ale nie osiągnęliśmy tego nigdy.

Większe numery, przekraczające znacznie tę liczbę stron, miały podwójną numerację a ostatni - potrójną.

A w ogóle byliśmy bardzo ubodzy: liczba prenumeratorów wahała się od 50 do 70, osobiście sprzedawaliśmy 10-15 numerów, w kiosku chełmskim nie zawsze - tę samą liczbę, kolportaż pozamiejscowy obejmował do 40 egzemplarzy. W sumie w najlepszym razie mogliśmy dociągnąć do 150 zeszytów czyli połowy nakładu. Resztę wysyłaliśmy jako egzemplarze okazowe, autorskie, recenzyjne i wymienne.

Przeglądając roczniki przedwojenne nieraz napotykamy wezwania tego rodzaju, jak:

“Prawdziwy sympatyk «Kameny» jest jej prenumeratorem”, “Komu zależy na rozwoju pisma, ten regularnie uiszcza za nie opłatę”, “«Kamena» jest najtańszym miesięcznikiem literackim w Polsce”, “Czytajcie i rozpowszechniajcie «Kamenę»”,

“Jednajcie pismu nowych prenumeratorów”, “Prawdziwy przyjaciel «Kameny» nie tylko ją czyta, ale i prenumeruje” itd., a w ostatnim numerze prawie każdego rocznika utyskiwania: “Od dalszego poparcia nie tylko moralnego, lecz i materialnego

«Kameny» będzie zależał jej przyszły rozwój. Czy potrafi utrzymać się w dalszym ciągu jako miesięcznik, czy też wypadnie przekształcić ją na dwumiesięcznik lub kwartalnik” (nr 10) lub “Pragniemy nie tylko «Kamenę» utrzymać, ale i pismo rozszerzyć, a to będzie możliwe tylko przez powiększenie liczby jej prenumeratorów do trzystu [...]” (nr 20); i łabędzi śpiew przedwojennej “Kameny” (nr 60): “Szósty rok istnienia «Kameny» dobiegł końca. Wskutek podniesienia się kosztów wydawniczych borykaliśmy się ostatnio z wielkimi trudnościami finansowymi [...]. Dalsza egzystencja «Kameny» jest pod znakiem zapytania. Zwracaliśmy się trzykrotnie do

«Funduszu Kultury Narodowej» z prośbą o subwencję na wydawanie pisma, ale mimo iż nie szło tu o tysiące, ale tylko o setki, stale spotykaliśmy się z odmowną odpowiedzią. Nie zachwiało to jednak naszego mniemania - opartego zresztą na przychylnych głosach krytyki, że «Kamena» na skromnym odcinku swej pracy do kultury narodowej pewien fundusz wnosi [...].”

A z Funduszem Kultury Narodowej przy Radzie Ministrów, którym kierował prof. St.

Michalski, sprawa wyglądała w ten sposób, że po raz pierwszy zwróciłem się do niego w r. 1934 za radą A. Madeja, który namawiał: “Po otrzymaniu tego listu weźcie pióro do ręki i napiszcie do Zarządu Funduszu Kultury Narodowej w Warszawie o subsydium na «Kamenę». Dostaniecie na pewno. Z funduszu tego czerpią wszyscy.

Nie ma chyba literata, który by nie dostał. 500 zł, 600 zł - murowane. Jeśli napiszecie zaraz, pieniądze będziecie mieli z końcem kwietnia lub w maju, trwa to 3-4 miesiące [...]. Ostatecznie robicie robotę kulturalną, nie widzę więc racji, dlaczego byście nie mieli korzystać ze źródeł, które z natury rzeczy na te cele są przeznaczone. A więc nie myślcie: wypada, nie wypada, tylko z miejsca walcie i już!”

“Walnąłem”, ale Madej okazał się złym prorokiem. “Kamena”, jako pismo wyraźnie lewicowe, nie zyskała aprobaty w oczach Dyrektora-Profesora. Odmówiono mi subwencji dwukrotnie i jeszcze raz w czerwcu 1939 r. Zachowała się ostatnia odpowiedź o szablonowej treści: “Fundusz Kultury Narodowej Józefa Piłsudskiego zawiadamia, że ze względu na szczupłość kredytów, którymi rozporządza, nie może w bieżącym roku uwzględnić podania o zasiłek na dalsze wydawanie «Kameny».”

“Nie może”, jak “nie mógł” i nie chciał dwukrotnie przedtem. (A z książki Wacława Mrozowskiego Cyganeria dowiedziałem się teraz, że istotnie nie tak trudno było otrzymać z tego źródła subwencję, a jeszcze łatwiej ją przepić).

Nie szukaliśmy prywatnych mecenasów, dlatego, jak już o tym wspomniałem, wstrzemięźliwie odniosłem się w r. 1935 do propozycji Napierskiego dofinansowywania “Kameny” w celu powiększenia jej objętości o arkusz. Pomoc tego rodzaju byłaby krępująca. Chętnie podzieliłbym z kimś odpowiedzialnym “zaszczyt”

redagowania pisma, ale nie po to, by ten do niego dopłacał. Chodziło mi o co innego.

Zdawałem sobie sprawę, że Chełm to prowincja. Współredaktor mógłby stworzyć oddział “Kameny” w dużym mieście, występować z niejedną nieuświadamianą z chełmskiego podwórka inicjatywą, jednać nowe pióra, słowem podnieść poziom miesięcznika i przez to przyciągnąć nowych prenumeratorów. Nie obawiałem się koni trojańskich będąc pewny, że ludzie, których miałem na myśli, kierowaliby się wyłącznie dobrem sprawy. A poza tym - wtedy praca redakcyjna była honorowa.

Zwróciłem się więc do J. Brzękowskiego i St. R. Dobrowolskiego - obaj z braku- czasu odmówili. Natomiast J. Przyboś, dowiedziawszy się od Brzękowskiego o mojej propozycji, przysłał mi list świadczący o koleżeńskości i zrozumieniu mego położenia.

Pisał w nim (15 III 1938): “[...] chętnie pomógłbym Panu ja. Chodziłoby o ustalenie spraw zasadniczych, jak 1) kierunek artystyczny miesięcznika, 2) dobór współpracowników, 3) program kilku najbliższych numerów, 4) jak ustalać materiał i rozstrzygać co do nru «pójdzie», a co nie [...]. Myśląc o sprawie «Kameny»

nawiązałem kontakt z młodymi z Krakowa: H. Wielowieyską (zdolna poetka i nowelistka) i K. Filipowiczem (prozaik) z «Naszego Wyrazu». Zapalili się do uczestnictwa w «Kamenie» i chętnie by Panu wraz ze mną pomogli w pracy redakcyjnej. A dobrze by było, żeby «Kamena» stała się organem młodych, zdecydowanych ideowo-artystycznie, walczących”.

I rzeczywiście dzięki Przybosiowi w naszym piśmie wkrótce znalazły się nazwiska wspomnianych w liście literatów krakowskich i Ignacego Fika.

Ale do ustalenia wymienionych “spraw zasadniczych” przed wakacjami nie doszło, a potem już stosunki polityczne i nastroje wojenne nie sprzyjały wprowadzaniu jakichkolwiek innowacyj.

Wspomnę tu jeszcze o pomocy udzielonej “Kamenie” przez dwie organizacje:

Towarzystwo Przyjaciół Słowaków im. Ludowita Stura w Warszawie zakupiło 200 egzemplarzy numeru poświęconego współczesnej literaturze słowackiej, a Polskie Towarzystwo Tatrzańskie udzieliło 200 zł zasiłku na specjalny górski zeszyt

“Kameny”. Dzięki temu można było zamknąć ostatni rok wydawniczy długiem w drukarni wynoszącym tylko 50 zł. Wierzyciel, który nieraz nam borgował i dotychczas wszystko miał solidnie regulowane, tym razem należności swej nie mógł już otrzymać...