• Nie Znaleziono Wyników

Rozkręcał, to znaczy, że numer po numerze liczba współpracowników skromnego, w chałupniczych warunkach wydawanego pisma wciąż się powiększała, że pojawiały się w nim nowe nazwiska z różnych części Polski. Jednych zapraszałem do uczestnictwa w chełmskim eksperymencie, inni zgłaszali się sami. W numerze czwartym już wystąpił z wierszem przedstawiciel grupy łódzkiej Meteor - Grzegorz Timofiejew i awangardy krakowskiej - Jan Brzękowski. W piątym zeszycie ukazał się wiersz Czesława Miłosza, jednego z członków wileńskiego zespołu poetyckiego, który się skupiał przy “Żagarach”, a Stanisław Czernik, który odtąd miał się stać gorliwym przyjacielem “Kameny” i który zasilał ją wierszami i publicystyką literacką, zanim stworzył w Ostrzeszowie “Okolicę Poetów”, (wtedy już mniej o nas pamiętał) -zaprezentował się po raz pierwszy w chełmskim miesięczniku artykułem o poetach chłopskiego pochodzenia pt. Synowie ziemi. W następnym zeszycie przybywają jeszcze trzej poeci wileńscy: Teodor Bujnicki, Józef Maśliński i Jerzy Putrament.

Dzisiejszy płodny prozaik zaczynał jako rymotwórca, a w przysłanym nam wierszu (Poecie) jakby błogosławił wstępującego na drogę poetycką kolegę.

W tym samym numerze debiutował u nas Marian Czuchnowski artykułem Uspołecznione eksperymenty, który, jak zaznaczał przypisek redakcji, miał być pierwszym “na wciąż aktualny temat wzajemnego stosunku treści i formy w poezji”.

“Pragnęlibyśmy - sugerowałem w zakończeniu tego post scriptum - by sprawa ta znalazła w naszym piśmie wszechstronne oświetlenie”. Jakby zgodnie z tym życzeniem, już w następnym numerze - siódmym, Czernik zamieścił pierwszą część swych rozważań na temat Treści i formy (dokończenie drukowane w zeszycie ósmym). Numer siódmy zawierał też utwór Juliana Przybosia Z Tatr - jeden z najpiękniejszych wierszy tatrzańskich w liryce powojennej. Z nowych nazwisk występujących w zeszycie ósmym i dziewiątym wymienić należy Jana Szczepańskiego, Leopolda Lewina, Antoniego Bogusławskiego, Stanisława Helsztyńskiego, Jadwigę Ważewską, Ludomira Rubacha, Mariana Piechala (jeszcze jeden łódzki “meteoryta”), Józefa Mondscheina, Sergiusza Kułakowskiego i J. N.

Kłosowskiego. Ostatni nr 10 miał specjalny charakter i wrócę do niego później.

“Akcję” słowiańską konsekwentnie prowadziłem dalej. Jeśli chodzi o Czechów i Słowaków, wiele materiałów (artykuły, przekłady, noty do kroniki) dostarczał mi A.

Madej, który w ogóle do naszego eksperymentu ustosunkował się, przynajmniej w pierwszych latach, bardzo życzliwie, a nawet służył nam pomocą w kolportowaniu

“Kameny” w Lublinie.

W numerze trzecim znalazły się przekłady z poezji rosyjskiej (od Puszkina do Pasternaka), w czwartym - z poezji czeskiej i słowackiej z artykułem Madeja o Współczesnej liryce słowackiej, w piątym - zaznajomiliśmy czytelników z poezją najmniejszego narodu słowiańskiego – Serbo-łużyczan, zalewanych niemczyzną i dzielnie broniących się przed nią (artykuł i przekłady L. Rubacha), w szóstym - poezja czeska ze szkicem Madeja o Vilemie Zavadzie i rosyjska, w siódmym - ukraińska, w ósmym - czeska, rosyjska i bułgarska, w dziewiątym - rosyjska (z artykułem S.

Kułakowskiego o Maksymilianie Wołoszynie) a powiększony do 28 stronic numer dziesiąty z okazji 100-lecia Pana Tadeusza został w całości poświęcony Mickiewiczowi. Na ten cel otrzymaliśmy nawet małą subwencję od Związku Literatów w Lublinie - w kwocie 20 zł.

Numer mickiewiczowski miał stanowić jakby ukoronowanie naszej rocznej działalności słowiańskiej i materiał do niego zbierałem w ciągu ostatnich kilku tygodni nawiązując kontakty z tymi literatami czy naukowcami narodowości rosyjskiej, ukraińskiej i słowackiej, którzy w taki czy inny sposób mogli się przyczynić do wzbogacenia tego wybitnie słowiańskiego zeszytu. Chodziło mi o to, aby numer ten był niejako hołdem złożonym wielkiemu poecie, profesorowi literatur słowiańskich w Collčge de France, nie tylko przez Polaków, ale i przez innych Słowian.

Z entuzjazmem do mego pomysłu odniósł się Sergiusz Kułakowski, docent literatury rosyjskiej na Wolnej Wszechnicy w Warszawie i lektor języka rosyjskiego w różnych wyższych uczelniach. Pozostawałem z nim w kontakcie listowym od marca i, jak już wspomniałem, w majowym numerze zamieściłem jego pracę. Przysłał mi więc zamówiony artykuł Dzieła Adama Mickiewicza w przekładach na język rosyjski oraz własne tłumaczenie rozdziału XVI Ksiąg Pielgrzymstwa. Wydrukowaliśmy je cyrylicą w języku rosyjskim. To właśnie było moją innowacją: w polskim miesięczniku zamieścić teksty mickiewiczowskie w języku tłumaczy. Nie obawiałem się pstrokacizny, a wiedziałem, że taka właśnie publikacja wyraźnie podkreśli słowianofilizm kulturalny “Kameny”. Toteż obok tekstów rosyjskich (oprócz Ksiąg Pielgrzymstwa jeszcze fragment ks. I Pana Tadeusza w przekładzie W. Benediktowa i Stepy akermańskie w interpretacji A. Feta) znalazły się i ukraińskie - tłumaczenia Maksyma Rylskiego tychże Stepów i fragmentu koncertu Wojskiego zIV ks. Pana Tadeusza oraz słowacki przekład Stanisława Mečiara z tej samej księgi od słów:

“Gdybyś, głupi niedźwiedziu, w mateczniku siedział” do początku gry Wojskiego na rogu. Mečiar napisał również do tego zeszytu artykulik Literatura czeska i słowacka wobec Mickiewicza. Sporo trudności nastręczał druk przekładu słowackiego, ponieważ Bronfeld nie miał odpowiednich czcionek ze znakami diakrytycznymi.

Łataliśmy ten mankament posługując się, jak w polskim, podwójnymi literami: sz, cz.

Wyglądało to trochę dziwacznie, ale nie było innej rady. Jeszcze jednym wkładem słowiańskim do tego numeru był artykuł W. Doroszenki nadesłany ze Lwowa A.

Mickiewicz w literaturze ukraińskiej.

Artykuł wstępny O “nowe śluby” z “Panem Tadeuszem” napisał Jan Nepomucen Miller, wreszcie oddźwięki Mickiewicza na Zachodzie przedstawił Józef Mondschein w dwóch artykułach: Na marginesie książki “Adam Mickiewicz et la pensée française” i Mickiewicz w Danii. Numer uzupełniały wiersze na cześć twórcy Pana Tadeusza chełmskiej grupy młodzieży literackiej “Pryzmaty”, do której wchodzili moi wychowankowie, oraz wkładka linorytowa Waśniewskiego, przedstawiająca Mickiewicza według współczesnego mu dagerotypu. Zamykaliśmy rocznik artykułem programowym redakcji Spojrzenie wstecz.

Jeśli chodzi o poezję zachodnioeuropejską zapoczątkowaną w nrze pierwszym Ostrokołami Apollinaire'a, to w ciągu tego roku oprócz przekładów z francuskiego zamieściliśmy również z angielskiego (tłum. F. Arnsztajnowa i S. Helsztyński) i

włoskiego (tłum. J. Kurek i ja).

A w jaki sposób poza treścią niektórych wierszy akcentowaliśmy nasze poglądy

lewicowe i sympatie socjalistyczne? W związku z wypadkami w Austrii zamieściliśmy na czele numeru marcowego pod przekładem znanego wiersza Verhaerena Głowa (z cyklu Les Débâcles) wyraźne oświadczenie w tej sprawie redakcji. Brzmiało ono:

“Niezłomnemu bohaterstwu robotników, którzy w obronie wolności ginęli na barykadach Wiednia, Linzu, Stayera i innych miast austriackich - Męczeństwu Münichreitera, Weissla, Wallischa i ich towarzyszy, którzy mężnie śmierć hańbiącą po wieki ich katów przyjęli - niewinnej krwi starców, kobiet i dzieci, ofiar zwierzęcego okrucieństwa, roztrzaskanych przez kule armatnie Heimwehry - hołd składa redakcja

«Kameny»”. W notach życzliwie omawialiśmy takie pismo, jak “Lewar”, które rozpisało ankietę w sprawie procesu o podpalenie Reichstagu.

W dziale Pro urbe sua dużo miejsca poświęciliśmy recenzjom teatralnym o występach zespołu amatorskiego i o przedstawieniach regularnie odwiedzającego Chełm Teatru Wołyńskiego pod dyr. Al. Rodziewicza. Każdy numer (z wyjątkiem 6, gdzie znalazła się Droga na szczyt Władysława Uklei) zdobiła wkładka linorytowa Waśniewskiego, przedstawiająca różne fragmenty Chełma i jego zabytki. Grafika Zenka, co przyznawano i w recenzjach, i w korespondencji ze mną, z każdym zeszytem stawała się lepsza, a przecież dotychczas był on przede wszystkim malarzem.

Bronfeld dał się przekonać i zakupił trochę czcionek petitowych, dzięki czemu stronice “Kameny” optycznie nie były tak monotonne. Każdy numer miał okładkę innej barwy. Pamiętam, jak w końcu czerwca rozłożyłem na otomanie dziesięć zeszytów mieniących się kolorami tęczy. Pięcioletni malec mój uradowany ich barwnością przekradał numery zmieniając ich kolejność. Czyż wtedy, ciesząc się, że żywot pisma nie okazał się efemeryczny, że nie tylko zamknęliśmy pierwszy rok wydawniczy, ale po wakacjach rozpoczniemy i drugi, mogłem choćby na chwilę przypuścić, że we wznowionej po wojnie “Kamenie” będę drukował także wiersze syna?