• Nie Znaleziono Wyników

ETTINGER, WIERZEJSKI I RZEWNICKI

Trzy kartki od Pawła Ettingera świadczą o tym, że i z daleką Moskwą byłem w kontakcie. Zwracałem się do niego o radę przy przygotowywaniu numeru puszkinowskiego. “Ten zeszyt puszkinowski - pisał - bardzo chciałbym mieć pour le service de la presse”. Od niego też otrzymałem poezje Tichonowa.

Spod błękitnego nieba Italii niespodziewanie przyszły do mnie listy od Bronisława Krystyna Wierzejskiego, który pisał: “Do Włoch, gdzie mieszkam od lat, jestem szalenie przywiązany. Poczciwi to, dobrzy, serdeczni, bez zarozumiałości ludzie.

Jeden z niewielu narodów, gdzie Polacy cieszą się prawdziwą sympatią”. I w listach wiersze - te mniej ciekawe od wynurzeń autora, który po powrocie z Cyrenaiki oświadcza: “Całym sercem pokochałem Afrykę, a przede wszystkim Saharę. Czuję się tam jakimś zupełnie innym człowiekiem o odmiennym temperamencie i nowych kategoriach myślenia. Każdy człowiek ma swoją okolicę na mapie, o której śni i marzy na jawie, która wydaje nam się krainą wszystkich szczęśliwości i zadowoleń moralnych. Dla mnie taką jest pustynia nadśródziemnomorska”. Owocem tej wyprawy była książka Forty na piasku, wydana nakładem Trzaski, Everta i Michalskiego w r. 1936. Jak dziwnie mi było wyczytać w kilka lat potem nazwisko jej autora na liście ofiar wojny.

A oto kartki i listy kreślone charakterem kobiecym a podpisane niezdarnie inną ręką i męskim nazwiskiem. Listy pisała żona, gdyż autor miał porażoną rękę. Otrzymałem od niego książkę, do której wracałem kilkakrotnie, a z korespondencji poznałem jego smutny los, tragicznie przypieczętowany śmiercią w powstaniu warszawskim. Jan Rzewnicki. Wyobrazić sobie: miłośnik gór, wprawdzie nie taternik, ale turysta, który je schodził łatwiejszymi drogami wzdłuż i w poprzek, od r. 1936 dotknięty przewlekłą chorobą, która, jak pisał do mnie, “jest dla mnie katastrofą i to podwójną: raz wypędza mnie z Tatr, które tak kocham, po wtóre łamie we mnie talent literacki, ponoć niepośledni. Jest dla mnie też tragiczniejsze, że jestem człowiekiem już starym (67 lat), więc czasu mi już wiele na świecie nie pozostało - późno niestety zacząłem karierę literacką”.

”Czasu mi już wiele na świecie nie pozostało...” Pięć lat z górą jeszcze, ale jakiż koniec! Nie przewidywał go w najstraszniejszych przypuszczeniach.

W pierwszym powojennym (XVII) roczniku wznowionych “Wierchów” z r. 1947 w długiej “liście osób zmarłych”, związanych tak czy inaczej z górami, figuruje też krótka, lecz jak straszliwie wymowna wzmianka: “Rzewnicki Jan Adam ur. w r. 1871, turysta, członek dawnej Sekcji Turystycznej P.T.T., autor wspomnień o Tatrach oraz 8 tomów pamiętników tatrzańskich, zachowanych w Muzeum Tatrzańskim spalony żywcem przez Niemców (podkreśl, moje) we wrześniu 1944 r. w powstaniu warszawskim”. Ach, raczej by zginął z wyczerpania w swej ostatniej z wycieczek górskich!

Z zawodu matematyk, inżynier-elektryk, językoznawca polski, członek różnych komisyj językowych, autor dramatów historycznych, z których Stanisław August ukazał się na kilka miesięcy przed wybuchem wojny, przede wszystkim jest twórcą niesłusznie dzisiaj zapomnianych uroczych gawęd Moje przygody w Tatrach -uśmiechy i dreszcze, Warszawa 1938, nakładem księgarni F. Hoesicka. Omawiałem tę książkę w ostatnim przedwojennym górskim numerze “Kameny”. Pisałem o niej m.

in.: ,,[...] z kart książki bije szczere i głębokie umiłowanie Tatr, a wrażenia są skreślone żywo, dowcipnie i choć stylem gawędziarskim, niemniej jednak ładną polszczyzną. Szczególnie udaje się autorowi oddać przygodny nastrój wycieczek, tych wszystkich drobiazgów, które się nań składają (zwłaszcza gdy się w góry idzie we dwoje), tych kłopotów obuwiowych czy gastronomicznych, tych gubień ścieżek i znaków, tych przekomarzań się wzajemnych. Ale prócz “uśmiechów” spotykamy w Przygodach i “dreszcze” najżywiej przemawiające z kart dramatycznych wspomnień zatytułowanych Krew.

Ówczesne zastrzeżenie moje dotyczące stylu gawędziarskiego było niesłuszne, dziś wiem, że w dużym stopniu temu stylowi książka Rzewnickiego swój urok zawdzięcza.

Ale dufny wtedy w swe, pożal się Boże, doświadczenie i zdobycze górskie, miałem w stosunku do autora i inne zastrzeżenia: odnosiłem się z wyższością do “ceperskiego”, jak to określiłem, stosunku Rzewnickiego do Tatr.

Dzisiaj tę książkę, wiedząc o tragicznym i jakże nieludzkim końcu jej autora, czyta się z rozrzewnieniem. Czytałem ją czasu wojny po powrocie z obozu, by wywołać wizję nie oglądanych tak długo gór, czytałem i potem jeszcze, i teraz przed miesiącem. I mimo zastrzeżeń co do jej “ceperskości” (wszystko jest względne: dziś Skoczylasom et consortibus “ceperskie” wydać się mogą niejedne “bujdałki” przedwojennego

“Taternika”...) patrząc na książkę Rzewnickiego, jako na obraz najszczerszych przeżyć i wzruszeń autora, umiejącego przekazać je czytelnikom, uważam ją za jedną z ciekawszych pozycji literatury tatrzańskiej. A piękna, jędrna polszczyzna jej sprawia prawdziwą rozkosz. Któreś z naszych wydawnictw koniecznie powinno Przygody wznowić. I nie tylko wznowić, ale i rozszerzyć, bo jak autor do mnie pisał, pamiętnik jego (który szczęśliwie ocalał i jak wiadomo, znajduje się w Muzeum Tatrzańskim) zawiera z górą 4000 pisanych stron. Jest więc z czego wybierać. A opłaci się. Książka przy dzisiejszym masowym ruchu turystycznym cieszyłaby się ogromnym powodzeniem. A przestrzegając przed lekceważeniem niebezpieczeństw i lekkomyślną beztroską w górach mogłaby także spełnić poważną rolę dydaktyczną.

Te pisma od nieżyjących zamykają listy i pocztówki od Julii Wieleżyńskiej, Stanisława Bąkowskiego i Grzegorza Timofiejewa, siedem - od Juliana Tuwima, po kilka od Antoniego Bogusławskiego, Anatola Mikułki, Tadeusza Stępniewskiego i Adama Szczerbowskiego, po jednym lub dwa od Władysławą Broniewskiego, Kazimierza Czachowskiego, Zdzisława Dąbrowskiego, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, prof. Wiktora Hahna, Karola Irzykowskiego, prof. Juliusza Kleinera, Leona Kruczkowskiego, Kornela Makuszyńskiego, Witolda Mileskiego, Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej, Lecha Piwowara, Władysława Podstawki, Juliusza Wita i Tadeusza Zelenaya oraz parę - od Artura Rzeczycy. Listów od Ignacego Fika nie mogłem odnaleźć, a korespondowałem z nim również: współpracował przecież z “Kameną”.

Może zniszczyłem je nieopatrznie paląc część archiwum we wrześniu 1939 r.