• Nie Znaleziono Wyników

OLGA DAUKSZTA

XV. SŁOWIAŃSZCZYZNA

Politykę słowiańską, mającą na celu zaznajomienie czytelników “Kameny” z literaturą piękną, a głównie poezją narodów pobratymczych, zapoczątkowaliśmy już w numerze inauguracyjnym miesięcznika. O tym, jak się ona rozwijała w pierwszym roku wydawniczym, kto brał w niej udział i jak zamknęliśmy rocznik

“ukoronowaniem” tej “akcji” przez wciągnięcie do zeszytu mickiewiczowskiego pisarzy rosyjskich, słowackich i ukraińskich, już wspominałem. Przypomnę tylko, że uwzględniliśmy w tym czasie poezję rosyjską, ukraińską, czeską, słowacką, bułgarską, macedońską i serbo-łużycką. Najbogaciej reprezentowana była poezja rosyjska, zarówno klasyczna, jak i współczesna i najwięcej tu było moich tłumaczeń.

Mówiłem już o tym, że zacząłem próbować sił również w polszczeniu poetów ukraińskich. W numerze 7 zamieściłem dwie stronice poezji ukraińskiej w swoich przekładach (od Szewczenki, Fedkowicza i O. Ołesia do Rylskiego, Tyczyny i in.

współczesnych). Nie miałem słownika, ale dzięki znajomości rosyjskiego rozumiałem prawie wszystko, czasami domyślałem się znaczenia wyrazów w kontekście. Ale kiedyś trafiłem kulą w płot. Nie zapomnę nigdy gafy, jaką popełniłem w wierszu Bohdana Krawciwa tłumacząc wyraz “tenditnyj” (delikatny, kruchy), jako...

“tandetny”. Uśmiałem się, kiedy lwowskie czasopismo literackie “Nazustricz”

dowcipnie i nie bez złośliwości nazwało mój przekład “tenditnym”.

W drugim roczniku dzięki przekładom Stanisława Papierkowskiego przybyło kilka wierszy z poezji chorwackiej. Będąc w Warszawie i przeglądając u Gebethnera książki radzieckie natrafiłem na wydaną przez OGIZ w języku rosyjskim antologię literatury białoruskiej. Przełożone utwory poprzedzał m. in. szkic Brunona Jasieńskiego o poetach białoruskich. Tego właśnie było mi trzeba: mogłem wypełnić w “Kamenie” i tę lukę. W ten sposób w numerze 17 liczbę naszych współpracowników, nie wiedząc o tym, powiększył Jasieński. Zamieściłem w skrócie jego artykuł i przekłady trzech poetów. Tym razem żadne potknięcie mi nie groziło: polszczyłem z tłumaczenia rosyjskiego.

W specjalnym zeszycie tatrzańskim (18-19) konsekwentnie uwzględniłem poetów z południowej strony Tatr.

Stanisław Mečiar, który występował już w mickiewiczowskim numerze, późniejszy autor esejów o literaturze polskiej Poezia a żivot, dostarczył mi napisany do tego numeru artykuł Tatry w literaturze słowackiej oraz wiersze tatrzańskie klasyków słowackich Svetozara Vajanskiego i Petra Hostinskiego tudzież współczesnego poety L'uda Ondrejova z dosłownym przekładem ich treści prozą, co ułatwiło mi transkrypcją tych utworów na język polski. Kontynuując tradycję

numeru mickiewiczowskiego zamieściliśmy też słowacki wiersz Mečiara Nadhera Tatier, w dalszym ciągu z braku odpowiednich czcionek używając polskich.

W trzecim roczniku obok wierszy chorwackich znalazły się także serbskie w tłumaczeniu Stanisława Papierkowskiego i szerzej niż dotychczas uwzględniliśmy poezję rosyjską i czeską. W zeszycie 21 ukazały się obok siebie na sąsiadujących kolumnach wiersze B. Pasternaka i M.

Cwietajewej w moich przekładach. W numerze 25 zamieściłem poemat nie znanego zupełnie u nas młodego poety emigracyjnego Mikołaja Gronskiego Belladonna. Utwór ten, który, jak już o tym była mowa, otrzymałem w odpisie dzięki uprzejmości Lwa Gomolickiego, tłumaczyłem con amore ze względu na jego treść alpinistyczną. Poemat ukazał się potem z linorytami Waśniewskiego w

“Bibliotece Kameny” i dotarł do rąk p.

Niny Gronskiej, matki poety. Wkrótce otrzymałem od niej wydaną w Paryżu książkę jej tragicznie zmarłego syna z dedykacją: “W znak głubokoj błagodarnosti za tałantliwyj, wdumcziwyj i tszczatielnyj pieriewod poemy mojego syna - N. P. Gronskaja”.

Zenon Waśniewski Ilustracja do Belladonny M. Gronskiego

 

W zeszycie 28/29 znalazł się artykuł S. Pollaka o Mikołaju Asiejewie (Wyrobnik formy), zilustrowany moim przekładem jego wiersza, utwór I. Sielwinskiego Czytelnik wierszy - także przełożony przeze mnie oraz tłumaczenia Mieczysława Jastruna i S. Pollaka dwóch liryków Pasternaka. Numer ten szeroko uwzględniający młodą poezję radziecką uzupełniało w dziale rosyjskim moje spolszczenie fragmentu Kolchidy Konstantego Paustowskiego. Nie wiedziałem wtedy, że tę powieść po wojnie przełożę w całości, że osiągnie ona siedem czy osiem nakładów i że poznam jej sympatycznego autora osobiście. W tym samym zeszycie zamieściliśmy bogaty przegląd współczesnej poezji czeskiej w tłumaczeniach moich i Antoniego Madeja, który dołączył do nich artykuł o przełożonych poetach.

W roczniku czwartym - notuję tylko pozycje ciekawsze - ukazał się w nrze 31 obszerny artykuł Julii Wieleżyńskiej Poezja serbo-łużycka uzupełniony jej przekładami z J. Ciszyńskiego, J. Skali i H. Zejlera. Ten najmniejszy naród słowiański teraz już po raz trzeci zaprezentował w “Kamenie” swoich poetów (przedtem w nrze 5 i 17). W specjalnym zeszycie tatrzańskim (35/36) znalazły się wiersze słowackie i ukraińskie o tematyce górskiej w tłumaczeniach Antoniego Brosza i Tadeusza Bocheńskiego. Tu też zamieściłem swój przekład Kaukazu Puszkina.

O specjalnym numerze puszkinowskim (37) w stulecie śmierci poety i podwójnym (39/40) poświęconym współczesnej poezji słowackiej powiem szczegółowo w następnym rozdziale. Tak samo o zeszycie bułgarskim (49/50) w roczniku piątym.

W r. 1938 zainteresowałem się bliżej poezją białoruską. Zaczęło się od Maksyma Tanka, o którego wierszach przeczytałem entuzjastyczny artykuł J. Putramenta w

“Sygnałach”. W tym właśnie czasie nadesłano do “Kameny” egzemplarze wymienne wileńskich czasopism białoruskich - “Kałośsie” i “Maładaja Biełaruś” oraz zbiorki poetów: M. Maszary, M. Tanka, N. Arsienniewej i in. Dzięki temu mogłem z kolei zabrać się do nowej pracy. Ponieważ nie miałem słownika, a bałem się popełnienia jakichś błędów (język białoruski wydał mi się trudniejszy od ukraińskiego) zwróciłem się bezpośrednio do M. Tanka i red. Szutowicza z prośbą o podanie mi znaczenia niezrozumiałych wyrazów. Nosiłem się z zamiarem wydania w roczniku siódmym specjalnego zeszytu poświęconego poezji białoruskiej, lecz wybuch wojny pokrzyżował plany. Ale udało mi się jeszcze zamieścić niektóre wiersze Tanka i Maszary w “Kamenie”, a lwowskie “Sygnały” zdążyły tuż przed katastrofą wrześniową wydać specjalny numer poświęcony kulturze i literaturze białoruskiej (był to ostatni numer tego pisma), gdzie było i kilka moich tłumaczeń.

Tak więc w sześciu przedwojennych rocznikach “Kameny” znalazła się poezja wszystkich narodów słowiańskich (z wyjątkiem słoweńskiej), przy czym najbogaciej zaprezentowała się poezja rosyjska, czeska i słowacka.

Realizacja tego punktu programu “Kameny” sprawiała mi szczególne zadowolenie i stawała się bodźcem do przyswajania lepiej czy gorzej nie znanych mi przedtem języków naszych pobratymców. Był nawet okres, kiedy kiełkowała we mnie zuchwała myśl stworzenia przy “Kamenie” kwartalnika poświęconego wyłącznie sprawom kulturalnym Słowiańszczyzny. Współpracowników by nie zabrakło. Tego rodzaju

“akcję słowiańską” jeszcze przed “Kameną” prowadził dwutygodnik warszawski “Zet”

redagowany przez Jerzego Brauna, który w pewnym okresie rozwoju swego pisma (w latach 1932-1934) poświęcił wiele uwagi literaturze narodów słowiańskich, ale później dwutygodnik ten całkowicie zajął się propagowaniem filozofii Hoene-Wrońskiego. W mniejszym stopniu sprawy kultury słowiańskiej brały pod uwagę inne pisma, np.

lwowskie “Sygnały”. Gdyby więc tych wszystkich ludzi sympatyzujących z narodami słowiańskimi a rozproszonych po czasopismach (większość z nich zresztą współpracowała już z nami) skupić przy kwartalniku specjalnie poświęconym sprawom kulturalnym Słowiańszczyzny, można by stworzyć poważny organ. Tak, ale skąd wziąć na to potrzebne środki? Z trudem pchało się “Kamenę”. Na pomoc innych

“słowianofilów” liczyć nie mogłem. Czechowicz mi oświadczył, że lubliniacy odnoszą

się do tego projektu negatywnie. Pomysł więc pozostał w sferze marzeń, ale z tym większym uporem realizowałem swą politykę słowiańską w miesięczniku, poświęcając jej kilka specjalnych numerów.

Oczywiście pomagali mi w tym wydatnie różni koledzy. Najwięcej, ma się rozumieć, było “specjalistów” od literatury rosyjskiej: Sergiusz Kułakowski, Lew Gomolicki, Jurij Iwask, poeci: Bogusławski, Czechowicz, Jastrun, Łobodowski, Pollak, Słobodnik i in.

Ukraińcami zajmował się przede wszystkim Tadeusz Hollender, a prócz niego Aleksander Baumgardten, Tadeusz Bocheński, Czechowicz i ja, starając się, by moje przekłady nie były już “tenditne”. Poezję czeską tłumaczył i pisał artykuły z nią związane Antoni Madej, trochę przełożył Czechowicz, coś niecoś - Julia Wieleżyńska i Ludomir Kubach. Wreszcie coraz śmielej i ja zacząłem się do nich przyłączać.

Myślałem o specjalnym numerze czeskim, ale wydałem go dopiero po wojnie. Za to ukazał się zeszyt słowacki. W ogóle Słowacja była w “Kamenie” reprezentowana dość poważnie. Zasługa to przede wszystkim Antoniego Brosza, Stanisława Mečiara i Jana Reychmana. Tłumaczyli wiersze słowackie Brosz, Madej, Zdzisław Kempf i redaktor

“Kameny”.

Ciekawa jest droga, jaka mię wiodła do poezji czeskiej i słowackiej, a w konsekwencji z Chełma do Pragi i Bratislavy. Kiedyś wyraziłem się, że prowadziła ona przez wysokie szczyty radości i głębokie doliny smutku i cierpienia. Przez Tatry - przed katastrofą wrześniową; przez obóz koncentracyjny - w czasie okupacji. W obozie bowiem poznałem współwięźniów Czechów, zbliżyłem się do paru, a z jednym z nich zawarłem przyjaźń. Ich konspiracyjna z pamięci napisana antologia poezji była dla mnie przeżyciem. Pisałem o tym w swych wspomnieniach z pobytu w Sachsenhausen, w książce Serca za drutem.

Ale najpierw każdych prawie wakacji były Tatry i wypady moje do słowackich miasteczek w obrąbie pasa turystycznego. Rużomberk, św. Mikulasz, Poprad, Kieżmark, Nowa Spiska Wieś. Nie pamiętam już, w którym z tych miasteczek latem 1935 r. ujrzałem na wystawie zbiorek wierszy Jana Smreka z pięknym tytułem Cwałujące dni i winietą przedstawiającą ten cwał w postaci profilów trzech głów ludzkich o rozwichrzonych włosach i z na pół otwartymi ustami, chwytającymi z wysiłkiem powietrze. O książce tej czytałem przed paroma laty w “Wiadomościach Literackich”. Pisała Kazimiera Alberti, która przeprowadziła z tym poetą wywiad.

Natychmiast więc wstąpiłem do księgarni i za kilkanaście koron stałem się posiadaczem tego zbiorku. Przeglądając go jeszcze na wycieczce w schroniskach z radością stwierdziłem, że rozumiem prawie wszystko, że język słowacki jest bardzo zbliżony do polskiego. A wiersze ujęły mnie swą siłą witalną, umiłowaniem przyrody i kobiety. Toteż po powrocie do domu przełożyłem kilka z nich, pomagając sobie w kilku trudniejszych miejscach słownikiem czesko-rosyjskim. Dzięki temu już w listopadowym zeszycie trzeciego rocznika zamieściłem dwa swoje spolszczenia wierszy słowackiego poety. Nie po raz pierwszy zresztą występował on w “Kamenie”, bo już w roczniku pierwszym znalazły się dwa inne jego utwory w tłumaczeniu Madeja.

Tak więc w r. 1935 odkryłem nową kopalnię poetycką i przystąpiłem do jej

eksploatacji. W numerze morskim trzeciego rocznika zamieściłem jeszcze jeden swój przekład ze Smreka. W końcu 1936 r. nawiązałem kontakt z miesięcznikiem słowackim “Elan” redagowanym właśnie przez tego poetę. Znalazłem tam wiele wierszy innych poetów słowackich, a kiedy jeszcze zaczęły napływać egzemplarze wymienne pism: “Slovenske Pohl'ady” i ,,Slovenske Smery” i zdobyłem antologię poetycką Oblicze młodej Słowacji (Tvař mladeho Slovenska), rozporządzając tak olbrzymim materiałem, pomyślałem o wydaniu specjalnego numeru, poświęconego współczesnej literaturze słowackiej. Tym podwójnym zeszytem (39/40) zamknęliśmy rocznik czwarty.

Rok 1937. I znowu wakacje tatrzańskie. I znów miasteczka słowackie. W Nowej Spiskiej Wsi nabyłem w księgarni czeską antologię poetycką Basnicky Kalendař -1918-1938 oraz zbiorki Vitezslava Nezvala Most i Basne noci, zawierające m. in słynny poemat Edison, którego fragmenty w przekładzie Ludomira Rubacha drukowaliśmy przed trzema laty w roczniku pierwszym “Kameny”.

Język czeski okazał się trudniejszy od słowackiego, ale miałem Praktyczną metodę prof. Fr. Hory i słownik. Urzekło mię piękno poezji Nezyala, jej motywy ludowe i wielkomiejskie w Moście, rozmach nieokiełzanej fantazji w Wierszach nocy. W dwu ostatnich przedwojennych rocznikach ukazały się moje przekłady trzech jego utworów z Mostu i poematu Nieznajoma z Sekwany. A Edisona tłumaczyłem w czasie okupacji, kiedy pracą literacką oryginalną i przekładową leczyłem urazy poobozowe.

Ci dwaj wybitni poeci: Smrek i Nezval, tak bliscy mi w swej poezji, okazali się nie mniej bliscy, gdy po wojnie zetknąłem się z nimi osobiście. Ale wtedy, gdy zamieszczałem ich utwory w przedwojennej “Kamenie”, przez myśl mi nigdy nie przeszło, że ich kiedyś poznam, że długie wieczory spędzą z nimi na pogawędce przy winie. Pamiętam, jakim wstrząsem była dla mnie śmierć Nezvala. Pozostały mi po nim liczne książki z dedykacjami i wisząca w moim pokoju “Martwa natura” w jego wykonaniu, którą mi w swym atelier ofiarował. A od Smreka, z którym pół nocy przegadałem w jego gabinecie - o poezji, przedwojennej “Kamenie”, naszych przejściach okupacyjnych i planach literackich, otrzymałem przed rokiem dwa pięknie wydane ostatnie jego zbiorki: Obraz świata i Struny ze słowami “Drahemu priatelowi za jeho Stopy czasu” (w których m. in. zamieściłem tłumaczenia dziewięciu jego wierszy).

Tak więc i Smrek, i nieodżałowani nieżyjący już Hałas i Nezval, i wielu innych poetów z Pragi, Brna i Bratislavy - poprzez moje przekłady zostali powiązani z “Kameną”. I dzięki niej właśnie mogłem nie tylko obcować z ich piękną twórczością i lepiej czy gorzej, zawsze jednak z pietyzmem przyswajać ich utwory naszej literaturze przekładowej, ale i uścisnąć im dłonie, spojrzeć w oczy i wyrazić wdzięczność za przeżycia, jakich mi swą poezją dostarczyli.