• Nie Znaleziono Wyników

Części składowe wody i żegluga powietrzna

J a k iż m ogą mieć zw iązek części składow e wody, czyli jej p ierw iastki z pow ietrzną żeg lu g ą? C zyliżby można p arą wodną w znieść się w powietrze, i po obłokach w dalekie przenosić się s tro n y ? N ie , to niepodobna; ale w naturze dziwnie niekiedy jedno się z drugiem jednoczy, a w łaśnie woda sk ład a się z szcze­

gólniejszych p ierw iastk ó w , o ja k ich dawniej nie pomyślano nawet. J a k pow ietrze z dwóch różnych części składow ych je s t złożone, tak i w sk ład wody dwa różne w chodzą pierw iastki.

Z a pomocą stósownych narządów i licznych doświadczeń, okazał badacz fra n c u s k i: że woda sk ład a się z kw asorodu (tlenu) i wo- dorodu (w odoru), którego nadzw yczajna lek ko ść najbardziej zadziw iała. T a k więc gdy dawniej pow ietrze za najlżejszą p o ­ czytywano m ateryą, teraz odkryty został rodzaj pow ietrza 12 razy lżejszego od zw yczajnego.

Jeżeli do ru rk i szklannej od narządu wodorodem napełnio­

nego w ychodzącej, przytw ierdzim y ru rk ę kau czuk ow ą, przepu­

szczającą gaz rzeczony przez siebie, i zanurzyw szy ją w wodzie m ydlanej, do puszczania baniek przez dzieci używ anej, w tedy będą się tw orzyć bańki, które gazem w ojorodnym 12 razy lż ej­

szym od pow ietrza zw yczajnego napełnione, tak w ysoko ulecą że z przed oczu znikną zupełnie. One to, są obrazem bań wiel­

kich czyli halonów. Człowiek bowiem w szystko na użytek swój obracać naw ykły, w yrabiał z lekkiej a mocnej jedw abnej m ateryi (kitajki) ogromne banie, napełniał je gazem wodorodnym, te zaś im b y ły w iększe, tem się wyżej w znosiły; u ich spodu zaw ie­

szał kosz lub łódkę z narzędziam i do postrzeźeń w górnych w arstw ach pow ietrza potrzebnem i, i śm iało się puszczał w to w a­

rzystw ie niekiedy k ilk u osób w przestw ór zupełnie tajem niczy dla siebie.

Z zdumieniem patrzym y na śm iałego żeg larza w zbijającego się w powietrze, j a k rów nie na olbrzym i balon kilkanaście łokci średnicy m ający, który szybko w zlatuje k u obłokom, i w m iarę w zrastającej w ysokości, coraz to bardziej w oczach naszych m aleje, aż dopóki ja k punkcik nie zniknie nam z widoku.

— 174 —

Ale co nam też ciekaw ego ów pow ietrzny żeglarz, o swojej podróży opowie, kiedy znowu szczęśliw ie spuści się na ziemię?

może bania gazem napełniona, zbliży go choć do k sięży ca?

T o ju ż niepodobieństw o; ho ja k korek na wodzie tylko pływ ać m oże, ta k i balon wodorodem napełniony do pew nej tylko wys kości wznieść sic zdoła, tem b a rd ziej, że mu wzlot je g o utrudnia znaczny ciężar, to je s t : łódka z ludźmi i wszel- kiem i przyboram i, pod nim zaw ieszona; pomimo tego je d n ak bardzo w ysoko wznosi się balon, a podróżny nie mało postrze- żeń w królestw ie bujających chm ur poczynił. N iektórzy żeglarze wzbili się przeszło na 22.000 stóp nad pow ierzchnią m orza, a trzy razy tyle co w ysokość szczytu Ł om nickiego w K a r­

patach, o 7.000 stóp wyżej nad g ó rą B ia łą , najw yższą w E u ­ ro p ie, a o 5.000 wyżej niż g ó ra A rarat w A zyi, gdzie ark a Noego po potopie stanęła.

Z takiej w ysokości nie obaczy się ju ż ziemi w yraźnie; zdzi­

w iony żeglarz widzi tylko pary wodne, m gły i chm ury poniżej balonu rozciągające się, a nad sobą obłoki w ysokie. W czasie w zbijania się w p o w ietrz e, w ydaje się podróżnem u, że jeg o łódka z balonem ciągle na jednem m iejscu z o s ta je , a piękna zielonością strojna ziemia, z zw ierciadlanem i wód pow ierzchniam i i góram i zw olna zapada w głębinę , a chm ury znowu nad nim k rą ż ą c e , zniżają się ku niem u, i ja k m głę poryw ają go ku sobie, przy coraz chłodniejszem powietrzu. W tedy i m gły zdają się powoli pod nim zapadać, i w ydają się mu chm uram i poniżej rozwieszonem i, a ciemno-modrej barw y niebo, ukazuje ja sk ra w ą j a k w zimie tarczę słoneczną, bo teraz ja k na w ysokich szczy­

tach gór coraz to chłodniejsze, zim niejsze panuje powietrze, rozrzedzonem zaś trudno je s t oddychać, i tak się w ydaje, ja k b y go ju ż w m iarę w ysokości coraz więcej ubywało. P ełen niespo- kojności i trw ogi naw et, otw iera żeg larz k lap y przy balonie um ieszczone, w ypuszcza z niego część lekkiego gazu, dla sp u­

szczenia się znowu na ziemię. T e ra z znowu zdaje się podró­

żnemu, że chm ury pod nim będące, szybko się w górę podnoszą i za ta p ia ją w m gle c ie p łe j, a kiedy i przez nią przesunie się

— 175 —

w ęd ro w iec, w tedy ziemia uk azuje się na nowo i w ynurza się z pow ietrza.

Ale wcale inne o k o lic e , inne góry, inne zw ierciadła wód p rzedstaw iają się teraz pow ietrznem u żeglarzow i, bo on nie w zbijał się w prostym k u obłokom k ie ru n k u , ale przechodnim w iatrem gnany, daleko zboczył od zamierzonej drogi. W obecnej w ięc ch w ili, zbliżając się ku ziem i, w ydaje się podróżnem u, że cała okolica pod nim się usuw a, kiedy on z balonem pow y­

żej niej rączo szy b u je; a gdy ju ż dosyć blisko spuści się k u ziem i, w tedy w yrzuca żelazną k o tw icę, aby się gdzie silnie zahaczyła. T a wlecze się po polu i rozryw a ziemię, dopóki nie utw ierdzi się w g ru n cie, i nie zatrzym a balonu w spoczynku, poczem dopiero żeg larz szczęśliw ie na suchej stanąć może ziem '.

G dzież je ste m ? pyta się ciekaw ością zd jęty ch , a coraz liczniej grom adzących się lu d zi, i przekonyw a s ię , że w nie­

w ielu godzinach do stu mil od m iejsca wzlotu, przebył pomyślnie, i spuścił się znowu bezpiecznie. W czasie pozornego spoczynku balonu, pędziły go szalone w iatry w wysokim łu k u , i w rozli­

cznym tu i owdzie k ieru nk u i ponad różnem i krajam i.

P ierw sze próby w ycieczek pow ietrznych, nie odznaczały się znacznym plonem w iadom ości; w m iarę je d n ak w zrastającej odw agi do puszczania się balonem, uczeni badacze podejmowali tę żeglugę opatrzeni w stosowne narzędzia do w ym ierzenia w ysokości, ciepła i zim n a, równie i dla zbadania po w ietrza i p ary w niem unoszącej się, i swemi postrzeżeniam i znacznie rozszerzyli zak re s wiadomości o tajem niczem dotąd królestw ie chm ur. T e ra z w licznych przypadkach, umiemy wiele w ytłum a­

czyć sobie o w ietrze, stanie pow ietrza i zjaw iskach w niem zd arzających się, co daw niej praw dziw ą dla nas było zagadką.

R eg u larn a żeglug a pow ietrzna, i podróże po otaczającym w y­

soko naszą ziem ią ży w io le, nie je s t dziś więcej niepodobień­

stwem, pomimo trudności nadania balonowi stósow nego k ieru n k u ; ale od w ynalezienia m achin p a ro w y c h , za pomocą których na kolejach źalaznych 4 do 6 mil i więcej na godzinę ubiegam y, lub na statkach parow ych równie szybko płyniemy, i wreszcie odkąd telegrafy jeszcze prędzej w szelkie wiadomości z jednego

176 —

EB»!ngaabt^crł

B o g a , d z ie c i, B o g a t r z e b a , K to chce syt byd swego ohleba.

Święty Bonifacy.

N iedaleko W arszaw y leży wieś C zern iakó w , gdzie je st kościół cudowny św. B onifacego, dokąd chodzili P olacy k ato ­ licy z dalekich stron na odpust, który się odbyw ał zaw sze dnia 14. m a ja , w sam dzień św. Bonifacego.

T en św. Bonifacy był patronem Polaków , którzy też do­

znali nieraz cudownej je g o opieki. N ie rodził on się popraw dzie ani chow ał w polskim k r a ju , ale pobożni Polacy obrali go sobie za patrona ja k św. F lory an a. Za czasów pogańskich eesarzów w R z y m ie, ju ż to tem u półtora ty sią ca la t, żył ten Bonifacy za młodu dosyć św iato w o , m arnow ał m ajątek o jc o w sk i, ale poznał nareszcie, że się w szystko człowiekowi sp rzyk rzy, ty lk o Bóg nigdy, poznał, że nie ten szczęśliw y, kto bogaty i w św ia­

towych zbytkach zakochany, ale kto pobożny, pracow ity i Bogu i ludziom oddany P rzy p atrzy ł on s i ę , ja k to poganie prześla­

dowali i m ęczyli ch rze ścian , ja k spokojnie i radośnie um ierali w m ękach c h rz e śc ia n ie , i uczuł z tego ta k i praw dziw y żal, że sobie postanow ił zostać z poganina dobrym clirześcianinem . Co dobrego zam y ślał, to dokonał.

P oganie zaś tak byli źli, źe nie tylko zabijali chrześcian, ale po zabiciu zostaw iali pokrw aw ione i pokaleczone ciała chrze­

ścian bez żadnego pogrzebu. Bonifacy też ta k sobie postanow ił:

— K iedy nie m ogę ratow ać życia drugiem u, to mu nie będę żałow ać ziemi do pogrzebania i mojej ostatniej przysługi.

I zmówił się jeszcze z drugim i takim i samym i ja k on, chcdzili więc w szędzie i gdzie tylko był zabity chrześcianin i leżał bez po grzebu, to go uczciw ie, z m odlitwam i i płaczem grzebali. T rafiło się n ie ra z, że kupow ał maści i daw ał im na sm arow anie ran, albo odw iedzał ich i razem z nimi gotow ał się na śm ie rć, a potem całow ał w płaczu wielkim te łańcuchy i powrozy, które mieli męczennicy na rękach i nogach. M awiał zaś do n ich :

— N ie bójcie się męki i śm ierci, bo dłużej w as niż tych pogan — chrześcianie z o s ta n ą , a poganie przepadną bo Bóg z nam i!

G dy ta k swój m ajątek obracał ku pomocy d ru g ic h , gdy sw oją n au k ą naw rócił nie jedną g rzeszn ą duszę do Boga, g d y się szczerze litow ał i zajm ow ał prześladow anem i chrześcianam i, poznali poganie, źe był ju ż naw rócony i zabrali się do niego.

M yśleli oni, że Bonifacy miał ta k ą duszę św iatow ą, ja k to byw ało d a w n ie j, że ja k go zaczną m ę c z y ć , to mu się odnie- chce B oga i nieba. Bili go więc po całem ciele nie laskam i albo pow rozam i, ale źelaznem i kijam i aż do k rw i, a g dy tak ie bicie nie zm ieniło je g o dobrej i tw ardej duszy, zabijali mu za paznokcie ostre gw oździki, gdy zaś i takie m ęki w ytrzym ał bez j ę k u , w tedy lali mu do gęby roztopiony ołów. J a k mu p rze­

stali l a ć , to Bonifacy oparzonym języ k iem jeszcze przem aw iał:

— D arem no w ym yślacie ze mną, ja się nie zaprę tego, żem nawrócony, za naw rócenie dziękuję naprzód Bogu a potem do­

brym ludziom!

Z a takie słow a św ięte w rzucili go poganie na głow ę do beczki z sm ołą g o rącą a g d y go w yciągli z beczki i widzieli, że jeszcze dycha, w tedy ucięli mu głow ę siek ierą i tak zabili Bonifacego, k tó ry za tyle m ąk i za w ytrw ałość sw oją został św. męczennikiem. N a grobie jeg o w yfundow ała je d n a pobożna pani w ielki kościół w Rzym ie, k tó ry stoi do dziś.

— 178 —

i 79 —

Otoż takiego św. m ęczennika obrali sobie pobożni Polacy za patrona, który był im przykładem do znoszenia mąk różnych, ja k ie niejeden Polak znosił w niewoli ta ta r s k ie j, tureckiej, m on g o lsk iej, gdy był w czasie napadów złapany ałbo na wojnie pojmany a nie mial tyle pieniędzy, aby się w ykupić z niewoli.

M iał ten św. Bonifacy kościół z wielkiem i odpustam i we wsi Czerniakow ie kolo W arszaw y, gdzie roku 1786 za króla polskiego Poniatow skiego cud w ielki się stał.

Jeden oficer P o ls k i, nazw iskiem C ze rn ielew sk i, był ta k pobożny, że co rok był na odpuście na św. Bonifacego. Ale nie chodził on na ten odpust z ciekaw ości, albo dla zabaw ki ja k ie j, jeno z w ielkiej pobożności. W racał z odpustu coraz lepszy, na duszy oczyszczony, z postanowieniem obracać życie swoje na dobro k ra ju i zbaw ienie swoje i drugich. M iał on w ieś po ojcu, którą sprzedał i zam yślał z temi pieniądzm i coś najlepszego zrobić. Ale w drodze opadli go źli ludzie i ode­

brali mu pieniądze. Biedny C zernielew ski poznał tych złodzie­

jó w i o skarżył do sądu w W arszaw ie. J a k to byw a na św iecie’, że się sędzia niedobry da przekupić nieraz i sądzi najgorzej, tak się stało i tutaj. Złodzieje zm iarkow ali, że będzie z nimi źle, toż dali część pieniędzy skradzionych sędziem u, aby ich ratow ał. Sędzia łakom y i niespraw iedliw y p rzystał na to, a gdy nie było św iadków w ięcej, tylko sam C zern ie­

lew ski okradziony, sędzia nie osądził dobrze spraw y i uznał złodziejów za niewinnych. N a to ro zpłakał się p o k rzy w ­ dzony C zernielew ski, złożył ręce i zaw ołał na g lo s: Św ięty m ęczenniku i mój patronie Bonifacy! widzisz moją krzyw dę, zapłać im za mnie p o k rzyw dzon eg o !

N a te słow a padł sędzia niespraw iedliw y, przew rócił oczy, i rzucał się po z ie m i; potem w stał, ale odtąd stracił rozum i zaczął mówić nicdorzeczy. O pow iedział sam, że osądził spraw ę niespraw iedliw ie; prosił, aby na nowo tę spraw ę sądzili inni sędziowie.

Cud taki p rzestraszy ł sędziów w W arszaw ie, król sam zaw ołał do siebie C zernielew skiego, w ypytyw ał go o w szystko i k azał na nowo złodziejów sądzić. Sędziowie przestraszeni

— 180

łifF) n b śp sosa run sin t tffo>Io<{ oinrri Mb xii[ iun oin (O -—