• Nie Znaleziono Wyników

W e wsi Kowarsku, dwie mile za Wilnem, mieszkał niegdyś szlachcic nazwiskiem Grzegórz Ościk, pochodzący ze znakom i­

tej rodziny, ale hulaka, lekkomyślnik i bardzo zadłużony. Było to za czasów króla Stefana Batorego, który prawie ciągle pro­

wadził w ojn ę z n a jw ięk szy m i n iep rzyja ciółm i Polski i religii katolickiej, z Moskalami. J a k dzisiaj ta k i wówczasJM oskale gdy nie mogli zwyciężyć orężem, uciekali się do przekupstw a i środek ten czasem się im udawał. Zasłyszawszy o Ościku ja k o człowieku znikczemniałym ale mającym jeszcze stosunki na wielkim świeeie, spodziewali się zrobić sobie z niego powolne narzędzie zdrady i weszli z nim w konszachty. Ościk nie n a ­ myślał się długo. W nadziei znacznej od cara nagrody, dał się użyć i odtąd często gęsto zjeżdżali tajemnie do K o w a rsk a po­

słowie moskiewscy, często gęsto z K o w a rsk a szły listy do Moskwy.

Ale nim jeszcze Ościk cel swoich życzeń, to je s t nagrodę uzyskał, spotkało go to, co prawie każdego zdrajcę czeka,

— 162 —

został sam zdradzony. W łasny jego słu g a M irewski wyjawił spraw ki swego pana jednemu z dworzan k ró lew sk ich , a ten wszystko powiedział królowi.

K ról Stefan, o którym słusznie powiedziano, że był n a j ­ dzielniejszym i najmądrzejszym królem polskim , okazyw ał się zawsze wspaniałym dla dobrych ale srogim dla złych — toć łatwo pojąć j a k się oburzył na O ścik a, usłyszaw szy o jego haniebnych sprawkach. Ale ja k że ukarać szlachcica, kiedy prawo nie pozwala go naw et uwięzić, dopóki o zbrodnię prze­

konany nie będzie? Jeżeli go u k a r z ę , cóż na to powiedzą wszyscy ci panowie z którymi Ościk spokrewniony, a którzy i ta k już krzy czą że król t y r a n , że d e s p o ta , że rządzi samo­

władnie j a k car moskiewski, że nie szanuje praw i przywilejów szlacheckich •- chociaż król tylko dobra ojczyzny pragnął, tylko sprawiedliwości przestrzegał.

Nie wiedział o niczem Ościk i pojechał na hulankę do m iasta T r o k , ufając swoim sługom, tak Milewskiemu którego był w ysłał do W ilna ja k i drugiemu Bartłomiejowi, który dworu w K o w arsk u pilnował. W tem nad wszelkie spodziewanie wojsko z rozkazu króla otacza dom w którym przebyw ał; zaraz wzięto O śc ik a i przywieziono do W ilna a ponieważ ja k o szlachcica nie wolno było osadzić go w więzieniu, oddano go pod straż marszałkow i nadwornemu królewskiemu. Jednocześnie odbyła się też rewizya we dworze w K o w arsk u a tam znaleziono nie jed en dowód przeciwko O śc ik o w i, ja k o to pisma moskiewskie od cara i różne inne papiery ze sfalszowanemi podpisami p a ­ nów polskich, co wszystko zabrano i razem ze s łu g ą Bartło­

miejem przywieziono do W ilna

— Nie taki wilk straszny j a k go malują, mówił sobie O ścik g dy go przed sąd zawołano; i śmiało stanął przed obli­

czem królew skiem , ufając drugiem u słudze j a k samemu sobie, ufając swojemu szlachectwu i krewnym piastującym wysokie urzędy i dostojeństwa. Zm ieszał się wprawdzie gdy usłyszał że sługa Bartłomiej w ygadał ju ż wszystko co wiedział, a jeszcze bardziej g d y mu do oczu pokazano dowody w K o w arsk u zna­

— 163 —

lezione. W krótce je d n a k odzyskał przytomność i minę zuchwałą i nie chciał odpowiadać na pytania sędziów, broniąc się hardo że go ja k o szlachcica nie wolno więzić bez pozwu.

Słysząc to panowie senatorowie nie wiedzieli j a k sobie postąpić i król był w kłopocie. Jedn i bronili wolności szla­

checkiej i chcieli aby O ścika na mocy przywilejów wypuszczono i dopiero potem przed sąd pozwano, drudzy milczeli, bo wie­

dzieli iż król powinien mieć w ręk u miecz sprawiedliwości, ale nie śmieli się z tem odezwać z obayry aby ich zdrajcami b r a ­ cia szlachta nie okrzyczała.

W ówczas król Stefan r z e k ł:

— Zły to szlachcic co zdradza, lepszy od niego najuboż­

szy cliłop. Nietylko szlachectwa ale i życia niegodzien, kto ojczyznę zdradza, i dlatego winowajca co ta k ą zbrodnię popełnił nie ma praw a zasłaniać się szlachectwem. T e ra z czasy wojenne a wy mości panowie jesteście sądem wojennym i doraźnym, toż nie możecie się ociągać, ale natychmiast powinniście wydać w yrok na winowajcę.

P ad ł teraz strach na Ościka. W idząc iż ku sa rada, dalejże zwalać winę na żyda co mu fałszywych pieczęci dostarczył.

Wzięto więc żyda i uznano winnym ale Ościka nie puszczono.

Przestraszony padł na kolana, wyznał całą zbrodnię i czołgając się u nóg królewskich błagał o przebaczenie. W ówczas i je g o krewni wstawiać się za nim zaczęli i błagali króla o darowanie życia Ościkowi, a drudzy przedstawiali, że gdy Ościk stracony zostanie, szlachta z natury burzliw a, rozruch gotowa zrobić że jej przywilej samowolnie zgwałcono.

Na to w szystko król słowa nie odpowiedział ale rozkazał sobie podać w yrok do podpisania. G dy jednak ju ż miał go pod­

pisać, zamyślił się nagle. Nie był on krwi chciwym ale brzy­

dził się zbrodnią, nie chciał być srogim ale sprawiedliwym.

Jeszcze raz więc wziął na uw agę całą spraw ę i długo, długo zastanawiał się nad ni ą, ale w końcu namyślił się i podpisał wyrok skazujący na śmierć Ościka i żyda który z nim był w spólnietwie, sług zaś obu tak Mirowskiego j a k i Bartłomieja

— 164 —

ułaskawił, ponieważ zeznaniami swojemi dopomogli do wykrycia i ukarania zbrodni.

W trzy dni potem ścięto O ścika i jeg o towarzysza. Powstał k rzy k groźny w całym k r a j u , szlachta gniewała się i groziła ale król był spokojny, bo miał czyste sumienie; wiedział źe ja k o stróż sprawiedliwości ta k a nie inaczej powinien był sobie postąpić. Miał też król Stefan serce wspaniałomyślne i ł a s k a ­ wości pełne, czego wkrótce potem dał następujący dowód. W e ­ dług praw litewskich wina ojca powinna była spaść i na syna, k tóry został po Ościku, chociaż ten, gdy ojca tracono był jeszcze małoletnim, i nie mógł do zbrodni należeć Otóż król idący za popędem wspaniałego serca, zdjął z niego w szelką zmazę, uznał go niewinnym uczynku ojcowskiego i przypuścił napowrót do wszelkich swobód, przywilejów i zaszczytów szlacheckich, które z winy ojca swego powinien był utracić.

W ciągu świetnego ale niestety krótkiego panowania swego król Stefan nigdy nic takiego nie uczynił, w czem możnąby mu zarzucić niesprawiedliwość. Owszem był zawsze wzorem sprawiedliwego sędziego — Oprócz O śc ik a, jeszcze drugiego szlachcica, Samuela Zborowskiego który się zdrady dopuścił, skazał był na śmierć, bez n am y słu, chociaż jego rodzinie w i­

nien był nawet wdzięczność za swoje wyniesienie na tron. Raz znowu g dy król Stefan był we Lwowie, żyd pewien pozwał do sądów królewskich starostę H e rb u rta ; starosta z początku nie chciał stanąć, mając to sobie za ubliżenie, ale król go zniewo­

lił, przydając źe tak starosta ja k i żyd powinien słuchać prawa.

D la tej to sprawiedliwości szanowano króla Stefana i wybito nawet w Krakowie medal na cześć jeg o z napisem : „K ról który sądzi według prawdy ubogie, stolica jeg o będzie utw ier­

dzoną — chociaż gniewano się, źe nieraz spraw ę inaczej osą­

dził j a k tego wymagało prawo. Czynił on to je d n a k wtedy t y l k o , g d y się przekonał że prawo było ziem lub niesprawie- dliwem, że było dogodnem dla jednych a szkodliwem dla drugich.

— 165 —

D o b r a n o c .

Dobra noc wam!

W s z y s tk i m utr u d zo n y m prac ą!

Dzień się do końca już cb y li, Niech sny wam za tr u d w y p ł a c ą , Aż się ranek nie o d c h y l i,

. D obra noc wam !

Do spoczynku!

Zam knij się powieko n a s z a ! Cichość w około p o w s t a j e , S tró ż nocny spokój ogłasza, I noc się ju ż wołać zdaje :

Do spoczynku !

D o b r a noc wam!

Spijcie dopóki nic wstanie Dzień, co troski św iat z a tr u w a , S pijcie! aż nie błyśnie r a n i e , Bez bojaźni! Ojciec czuwa.

D obra noc w a m !

L . P .

Szymon z Zawiśla.

(Ciąg’ d a ls z y ).

III.

N azajutrz po przybyciu Szymona do Trzydniowa ledwo skowronek zaśpiewał, on był już na nogach i wszyscy w chacie powstawali. K ażd e wzięło się do pracy a że na chęciach nie zbywało raźno szła robota. Szymon r ą k nie żałował i widać było, że pracuje szczerze. P oznał wkrótce J a k ó b że i rodzone dziecko nie robiłoby więcej dla niego.

Minął dzień je d e n , minął d ru g i, potem tydzień, wreszcie i miesiąc, a Szymon w pracy nie u staje, jeno rąk przykłada, a zwija się, rzekłbyś źe mu się robota pali w ręku. Sprytny też to był czło w iek ; rozumiał się i na gospodarce i na ciesiołce

— 16G —

i koło chudoby chodzić um iał, słowem co tylko wziął do r ą k wszystko zrobił i dobrze.

A że był przytem dobrego serca i nie żaden sprzyka, i J a k ó b a czcił ja k ojcu, a Jak ó b o w ę j a k m atk ę, Marynce też pomagał ochoczo niby brat siostrze, cała więc rodzina wprędce przyw iązała się do niego j a k do swego. To tylko wszystkim- w oczy wpadało że nie zawsze był jednakow o wesoły. Czasem słowo nic nieznaczące, bez myśli wymówione, wprawiało go nagle w dziwny smutek lub zamyślenie. M arynkę polubił b a r ­ dzo; nie było odpustu ani jarm arku, aby z niego dziewczęciu bogdaj pierścionka nie przyniósł i nawet weselszy był, gdy ją widział przy sobie. N a wyżynkach i na weselach tańcował z nią do upadłego, ale czasem ni ztąd ni z owad w yrwał się z karczmy bez żadnej przyczyny i nie pokazał się przez cały wieczór, czasem zaś żadną namową nie dał się zwabić do k a r ­ czmy, jeno do późnej nocy błąka! się po polach, ponad Wisłą.

Tymczasem chata co do niedawna była w takiem opu­

szczeniu, zmieniła się nie do poznania i widocznie spoczęło nad nią błogosławieństwo boskie. I w chacie też już nie było tak j a k dawniej. Jakóbow ie nie zapomnieli wprawdzie o swojej ciężkiej stracie, ale ju ż o niej tak często nie myślą, a gdy popatrzą na Szymona to im się zdaje że to syn ich własny i ju ż w sercu nie czują takiego bolu.

Scieszki do niedawna chwastem zarosłe, ju ż znowu w yde­

ptane, ten i ów przechodząc tędy wstąpi na chw ilkę, sąsiedzi zaczynają odwiedzać dawnych znajomych, schodzą się dziew ­ częta i parobczaki na wieczorynki, a wszyscy pokochali S z y ­ mona, bo on żył z każdym zgodnie, każdemu posłużył, pomógł, każdego poratował czetn mógł.

K siądz proboszcz nie posiadał się z radości, ujrzawszy na w łasne oczy że Jakóbow ie posłuchali jego napomnienia, a gdy mu powiedziano, że to Szymon głównie do tego dopomógł, źyczliwem sercem przypuścił nową owieczkę do swojej owczarni zwłaszcza gdy się p rzek o n ał, że przychodzień z pobożności, trzeźwości i innych cnót, mógł być wzorem nietylko dla ró- wieśnych ale i dla starych.

W id ząc J a k ó b ja k o Szymon i jeg o i żonę i ich przybraną córkę pracą swoją żywi i odziewa, ja k o zdrowie tera i młodość marnuje byle im dopomódz, zaczął przemyśliwać czemby mu się odwdzięczyć za jeg o trudy i serce poczciwe.

— Mam ci ja skarb — mawiał do siebie, wziąwszy na u w a g ę , że mógłby Szymona ożenić z M arynką i oddać mu cały d o by tek , byle ich starych trzymali i żywili do śmierci;

ale samemu narzucać się nie w ypadało, a Szymon choć ta k bardzo sprzyjał Marynce nigdy ani jednem słowem nie okazał że miałby chęć pojąć j ą za żonę, i nigdy nic takiego nie uczy­

nił z czegoby można wnosić, że się z nią myśli żenić.

Nim je d n a k J a k ó b namyślił się nad tym swoim zamiarem, nim go nawet swojej żonie powierzył, ju ż po całym Trzydniowie rozeszła się pogłoska, że Jakóbow ie żenią Szymona z Marynką.

J a k i taki pomyślał sobie: żenią, to niech żenią; ale byli mło­

dzi co Szymonowi zazdrościli Marynki i wiana które dostać miała, byli starzy co zazdrościli Jakóbow i że tak ieg o zięcia dostaną.

Siedział też na granicy T rzydniow a gospodarz jed en Wincenty C m o k , co miał żonę pijaczkę i ladaco ta k ja k o n , i córkę w trzydziestym piątym roku ży c ia , k tó ra się w m atk ę w d a ła ; owóż ten dowiedziawszy się że Jakóbow ie mają Szymona żenić z Marynką, ułożył sobie pobudować się czemprędzej nad sam ą Wisłą, ab y też dla swojej K achny złowić ja k ie g o Zaw iślaka.

P r z y takich pogłoskach nie obeszło się też i bez różnych przygryzków , których i M arynka i Szymon choć niewinnie nasłuchali się dosyć a M arynka najwięcej.

Szymonowi nie w smak było to ludzkie gadanie i odwracał uszy g dy go zalatywało, ale Jakóbow ie pocieszali się że skoro ludzie g ad ają to może w y g a d a ją , więc gdy ich się sąsiedzi pytali kiedy weselisko, Jak ó b się tylko uśmiechał, a Jak ó b o w a daw ała dwuznaczne odpowiedzi.

T a k ubiegły dwa lata ja k z bicza trząsł.

Szymon ani myślał prosić o Marynkę, nikt się też nie rw ał po nią , bo młodzież trzydniowska odstcęczyła się przez owe pogłoski, już przez to, że gdy M arynka Szymona widziała p rzy sobie, to ju ż nie chciała ani patrzeć na drugich.

— 167 —

Jak ó b nie wiedząc co czynić, nuż do żony o pomoc. R ada w radę prędko stanął układ. Oboje starzy postanowili otwarcie pogadać z Szymonem.

Jak ó b upatrzywszy stosowną porę, właśnie g dy M arynki nie było w chacie, bo rodzice nie chcieli aby wiedziała co o niej zamyślają, przyzyw a do izby Szymona.

On się ani sp o d z ie w a ł, co go c z e k a , toż zdziwił się nie­

zmiernie gdy wszedłszy do izby ujrzał na stole przygotowaną wódkę, a w ręk u J a k ó b a kieliszek, ale zdziwił się jeszcze b a r­

dziej gdy mu staruszek wyłożył swoje zamiary względem niego i Marynki.

Jak ó b skończywszy popatrzył na Szymona i czekał co mu na to odpowie, ale czekał dość długo, bo parobek ta k stał nie- poruszony ja k b y go mowa J a k ó b a pozbawiła zmysłów i słowa nie mógł wyrzec, aż gospodarz wstrząsł go za ręk ę i zagadał do niego:

— Cóż ty na to Szymonie?

Szymonowi łza zakręci się w oku, spuścił głowę, przybliżył się do gospodarza i tak rzekł:

— Z asłu g i moje zbytnie wynosicie gospodarzu; praw da że szczerze wam robię, ale tylko tyle co Pan Bóg każe i powin­

ność święta. Marynka, to za wiele łaski dla mnie. Po nią kmieć zajedzie czterma końmi i malowanym wozem

— Mój Szymonie —- odezwie się na to Jak ó b o w a — nie chcę j a dla mojej M arynki kmiecia, coby czterma końmi po nią zajechał, bo żądałby on takiego wiana coby ośm koni miały co ciągnąć. Smutnoby nam też było rozstaw ać się z M arynką i samym zostać na starość.

— A ldedy już ciebie — rzecze J a k ó b — Pan J e z u s do nas najprzód przyprowadził i tak dał , żeśmy dwa lata pod jednym dachem w świętej zgodzie p rz e ż y li, to już snaó ta k a J e g o wola była, abyś nas więcej nie opuszczał.

Szymon ciągle milczał i namyślał s ię ja k b y mu trudno było dać od razu stanowczą odpowiedź.

Dziwno się to starym wydało, i niecierpliwie czekali co im znowu powie.

— 168 —

— Niech wam Pan Jez u s niebem zapłaci za wasze dobre chęci — rzekł nareszcie — rozumiem dobrze j a k ą mi łaskę chcecie w y św iadczyć, toż mi ledwo serce nie pęknie gdy p o ­ myślę, że ta k być nie może.

— A to czemu? — zapytał Jakób.

— Chyba gardzisz nami i n aszą szczerością — odezwie się Jakóbow a nieco urażona — albo masz inną na oku...

— Oj moi kochani — rzecze na to Szymon — nie znacie wy mnie je sz c z e , kiedy tak myślicie. Nie mam j a innej na oku i wami nie gardzę, jeno to mówię co mi sumienie każe. Alboż to nie wiecie żem ja zagraniczny, że nie mam ani metryki, ani innych papierów bez których ślubu nie dadzą, i Bóg wie gdzieby pójść za tom wszystkiem ?

Jak ó b o w a żałowała że zbyt porywczo osądziła Szymona.

— O! tak, ta k ; dajcie temu pokój co być nie może; z a ­ pomnijcie .. i nie mówcie więcej o tem, bo i mnie się serce kraje, gdy nad tem pomyślę ja k b y mi dobrze było z M arynką i z wami, gdyby to tak być mogło. Darmo! trudno przeciw wodzie płynąć co być nie może to nie może.

G dy 011 tak mó wi ł . Jak ó b o w a podparłszy głowę na ręku, rozw ażała jego słow a, a J a k ó b przechadzał się zamyślony po izbie, i skoro Szymon skończył, 011 klasnął w ręce i tak rzekł:

G órą nasza! nie turbuj sie chłopcze, kiedy tylko o pa­

piery chodzi, to w Bogu nadzieja w szystko pójdzie dobrze. Wiem już j a k złemu zaradzić Albbź to nie maniy poczciwego J e g o ­

mości? Ho! ho! ju ż 011 na to znajdzie sposób.

I nuż rozpowiadać obszernie ja k za la sk ą księdza probo­

szcza wyrobi Szymonowi wszystko co do ożenienia potrzeba, a potem rzekł do żony:

— Idź matko, przygotuj in d y k a , pójdziemy zaraz do do­

brodzieja.

Tym czasem Szymon stał ciągle nieruchomy i milczący, a widać było z jego tw arzy że to wszystko ani go cieszyło ani trafiało do jeg o przekonania. Nareszcie upadł do nóg rodzi­

com, całował ich kolana i powtarzał nieledwie z p łaczem :

— Bóg wam zapłać, Bóg wam zapłać, ale to być nie może.

— 169 —

Oboje Jakóbow ie popatrzeli na niego, był bardzo blady i zmieniony, i widno było co go to kosztowało tak obstawać przy swojem i odpychać szczęście co mu samo lazło do garści.

— Mój Szymonie — rzecze J a k ó b o w a — mówisz że innej nie masz na oku, a ja k a ż może być przyczyna twojej odmowy, jeżeli nie to żeś sobie inną u p a trz y ł?

N a te słowa Szymon podniósł głowę i tak powiedział:

— T a k je s t , upatrzyłem ; a chociaż ta którą upatrzyłem, je s t dziś żoną innego, i nigdy już moją nie będzie, j a jej będę

wiernym do śmierci.

— W ietrznica to jak aś, i ciebie niegodna — rzecze Jakób.

— 01 nie, nie — poderwie Szymon prędko — t ak zrobiła, bo musiała, bo j ą matka do tego przynagliła, bo ta k sam Bóg przeznaczył. Opiekun niegodziwiec, wydarł mi ojcowiznę, a potem i ją, i sam się z nią ożenił. O! Zośka niewinna, Zośka nie wietrznica, ona może stokroć więcej cierpi ja k ja... Ale na co j a wam mówię to w szystko?

Jakóbow ie milczeli i z politowaniem słuchali Szymona.

— Źle wam się wypłacam za w aszą litość i poczciwość dla mnie, biednego tułacza; nie jestem godzien waszej łaski, ale nie ścierpię abyście mnie mieli za niewdzięcznika... puśćcież mnie niech idę daleko choćby na k raj świata, a wy zapomnijcie o mnie i wyrzućcie z serca — Odwrócił się ku drzwiom i chciał wyjść, ale go J a k ó b zatrzymał zagadaw szy doń po ojcowsku.

W tem w oddaleniu dała się słyszeć wresoła piosneczka k tórą nuciła M arynka, nie przeczuwając naw et co się dzieje w chacie. U słyszaw szy j ą J a k ó b skinął na p aro b k a , aby jej nic nie wspominał o tem co zaszło między niemi. Szymon w y­

szedłszy na podwórko, spojrzał ku W iś le , tam słonko zacho­

dziło i właśnie w tej chwili smutno obejrzało się na niego.

W progu chaty ukazała się Jak ó b o w a i zawołała go na podwieczorek.

Szymon ja k b y go coś do ziemi przykuło stał ciągle w miej­

scu z oczyma ku Wiśle zwróconemi i ani myślał iść na wie­

czerzę. Bóg wie co tam za myśli snuły mu się po głowie. To blady był na twarzy, to znowu czerwony, oko mu ogniem

pa-— 170 pa-—

la ło , u sta k rzy w iły się niby do uśm iechu, niby do p ła czu , to pięść ścisk ał i groził nią w pow ietrzu nie wiedzieć k om u, to znowu m achnął rę k ą ja k b y na znak przebaczenia. W reszcie z a k ry ł dłonią lica ja k b y mu się dopraw dy na płacz zebrało.

Po chwili spiesznym krokiem w yszedł z podw órka i naw et nie sły szał czy może nie chciał słyszeć M arynki któ ra nie m ogąc się go doczekać, w ybiegła z chaty aby go przyw ołać i do w ieczerzy obok siebie zasadzić.

Poszedł nad W isłę i tam na brzegu samotnie cały w ieczór przepędził. M arynka napróżno szu k ała go i ojców dopytyw ała 0 niego, ale ja k ż eż się zdziw iła g d y u jrzaw szy go pow racają­

cego nocą do domu, niezw ykłą p o strzegła w nim zmianę. S zy­

mon m ilczał uporczyw ie lub ni w pięć ni dziewięć odpow iadał niespokojnej o niego dziewczynie.

I V .

■X

Szymon nadal pozostał u Jakubów , ale ju ż więcej nie było mowy o w ydaniu M arynki za n iego, i naw et mowy być nie mogło ; bo Szymon zaraz od tego dnia, od tej godziny w k tó ­ rej mu rodzice z najszczerszego serca dawali j ą za żonę, zmienił się nagle nie do poznania.

W praw dzie pracow ał zaw sze jed nak ow o , niby naw et z w ię­

k szą ochotą i pilnością ja k dawniej , ale dla M arynki był ju ż całkiem inny.

J u ż jej z jarm ark ó w i odpustów nie znosił ani pierścion­

ków ani obrazków , ju ż w niedzielę nie puszczał się z nią w ta n iec ani innym przeszkadzał tańczyć z nią do woli, 1 w chacie, czyto byli sam i, czy z rodzicami, ani się do niej zaśm iał ani zagadał , a czynił to ja k b y koniecznie w szystkim chciał pokazać że nigdy nie m ial ani chęci ani zam iaru z nią się żenić.

P rzykro to było Jak ó b o w i i J a k ó b o w e j, że icli nadzieje ta k spełzły na niczcm i sami teraz nie wiedzieli ja k się z k ło ­

P rzykro to było Jak ó b o w i i J a k ó b o w e j, że icli nadzieje ta k spełzły na niczcm i sami teraz nie wiedzieli ja k się z k ło ­