• Nie Znaleziono Wyników

czyli o polsko-słowackich relacjach handlowych

Na obszar pogranicza państwowego warto również spojrzeć z perspektywy stosunków ekonomicznych i handlowych. Polsko-słowacką strefę przygranicz-ną, za Donnanem i Wilsonem, można określić mianem „liminalnej” stanowią-cej nie tylko płaszczyznę styku dwóch odrębnych systemów państwowych i gospodarczych, ale tworzącej też swoisty obszar przejściowy, będący trze-cim, obok polskiego i słowackiego, emergentnym rynkiem wymiany towarów i usług7. Jak twierdzą autorzy, wymiana handlowa na terenie przygranicznym stanowi specyficzny typ transakcji, związanej z przekraczaniem granic w sen-sie geograficznym, przestrzennym, ale także ekonomicznym i kulturowym.

Jak argumentują wspomniani autorzy, „zakupy na międzypaństwowych gra-nicach odzwierciedlają nie tylko kultury życia pogranicznego, ale także eko-nomiczne i polityczne warunki w państwach, które spotykają się na granicy”

[Donnan, Wilson 2007: 165].

Skala i kierunek polsko-słowackiej wymiany handlowej w strefie przygra-nicznej zmieniały się na przestrzeni lat wielokrotnie: gospodarka fluktuowa-ła, zwyżki i zniżki przychodziły falami, ale dzięki bliskości i dostępności obu rynków mieszkańcy obszarów pogranicza przetrwali trudne czasy.

Podstawowym powodem prowadzenia wymiany transgranicznej jest nie-dostępność pewnych rzeczy po drugiej stronie granicy lub ich znacznie wyż-sza cena. Jak piszą autorzy, „bariery mogą istnieć, lecz jak wie każdy, kto wró-cił z zagranicy i skorzystał z możliwości nabycia alkoholu i papierosów bez cła, granice tworzą także własne specyficzne możliwości” [Donnan, Wilson 2007: 121]. I właśnie z tych niepowtarzalnych możliwości wynikających z róż-nic w kondycji sąsiadujących gospodarek krajowych korzystali i po dziś dzień korzystają mieszkańcy obszarów pogranicza polsko-słowackiego.

W latach 70. i 80. XX wieku Słowacja (a dokładniej ówczesna Czechosło-wacja) mogła się poszczycić znacznie lepszą aprowizacją w sklepach i widocz-nie większą dostępnością towarów. Jedna z mieszkanek wspominała walkę o produkty spożywcze, jaka toczyła się w tym czasie w Polsce:

Ja sobie przypominam, jak moje dzieci były małe, to był 82–83 rok, ale to musiało być już po stanie wojennym, bo wcześniej się nie dało jechać na Słowację. To myśmy chyba na przepustki jakieś jeździli, czy już na dowody można było jeździć, to ja tam jeździłam kupować masło, bo w Polsce masła nie było. I wędliny. Był taki okres, że myśmy stamtąd wozili wędliny. Oczywiście to salami było u nas w ogóle nieznane, a oni tam mieli wie-le odmian tego salami. Co się woziło jeszcze…? No w ogówie-le świeże mięso. Moja kuzyn-ka pracowała tam w sklepie, więc ja miałam zawsze przygotowaną porcję mięsa. Ale

7 H. Donnan, T. M. Wilson, rozdział 5: „Gospodarka wywrotowa” [Donnan, Wilson 2007], również Jałowiecki, Kapralski 2011: 21.

to były kolejki niesamowite! I w ogóle z Polski ze Szczawnicy jeździli gdzieś tam, nie tylko tu z nadgranicznych miejscowości, ale w ogóle od Nowego Targu aż. Potem pa-miętam, że oni przyjeżdżali, czy to wcześniej było, że oni przyjeżdżali do nas, właśnie do Czorsztyna, bo sama stałam w kolejce i Słowacy stali przede mną. Więc jakoś ta koniunktura ciągle się waha. Raz u nich – raz u nas. I wszyscy korzystaliśmy, bo nikt przecież na tym nie tracił [W_04_K_13].

Zmiany systemowe po 1989 roku oraz otwarcie rynków w Polsce i na Sło-wacji doprowadziły do stabilizacji gospodarczych relacji na pograniczu. Moż-liwość swobodnego przekraczania granicy zachęciła mieszkańców okolicz-nych wiosek do regularnego śledzenia cen na sąsiednim rynku, a powszechną praktyką stało się przewożenie ze Słowacji do Polski i odwrotnie towarów, które w danym momencie były tam tańsze. Przez długie lata Słowacy masowo przyjeżdżali do Polski po cukier, Polacy natomiast chętnie zaopatrywali się w słowackie piwo i alkohole smakowe oraz bakalie. Jedna z młodych sromo-wianek tak wspomina te czasy:

zawsze jak tam jeździliśmy, jak ja pamiętam, na tę Łyse nad Dunajcem, tam gdzie Nie-dzica, to po takie właśnie soki do rozpuszczania z wodą, malinowe, pomarańczowe [...]

w butelkach plastikowych. Przepyszne to było. To zawsze to pamiętam, że po to się jeź-dziło. No i wiadomo, starsi jechali po alkohol bo taniej [W_60_K_14].

Pod koniec lat 90. kierunek wymiany handlowej właściwie ustabilizował się. Słowacja oferowała wówczas Polakom różnorodne towary, których u nas nie można było kupić. Niezwykłą popularnością cieszył się kolorowy alkohol, a także słodycze i drobne wyroby farmaceutyczne (olejki i maści lecznicze).

Na polsko-słowackich przejściach granicznych panował duży ruch, a autokary z tzw. „mrówkami”, godzinami oczekiwały na odprawę. Gospodarczy boom na Słowacji zaowocował powstaniem setek sklepów spożywczych i monopo-lowych, oferujących towary turystom z Polski. Szyldy na sklepach pisane były w języku polskim, także ceny (ówcześnie w koronach słowackich), bez proble-mu przeliczano na złotówki. Jak wspomina jedna z mieszkanek Sromowiec:

Ta część tutaj, nad samą granicą, to znaczy na pewno Majery [wieś obok Czerwonego Klasztoru – przyp. J.P.], przecież tam było 11 sklepów. Pani sobie wyobraża? Co dom to był sklep, w ogrodzie jakaś buda wystawiana na sklep i wszędzie alkohol, alkohol. Prze-cież myśmy stali i czekali czasami w kolejce, tam na tym przejściu godzinami, żeby się dostać tam na drugą stronę. Był kantor, więc tam się wymieniało na granicy pieniądze [W_59_K_14].

Intensywna polsko-słowacka wymiana handlowa w strefie przygranicznej została wzmocniona przez przystąpienie Polski i Słowacji do Unii Europejskiej w 2004 roku, co znacząco ograniczyło kontrole graniczne, a także umożliwiło

przewożenie większych ilości towaru. Na mocy prawa unijnego obywatelom państw członkowskich przyznano obywatelstwo unijne, umożliwiające im swobodne przemieszczanie się i przebywanie na terenie krajów Unii Euro-pejskiej (na podstawie ważnego dokumentu tożsamości). Z możliwości tych korzystali zarówno Polacy, jak i Słowacy, kupując wybrane towary u swoich sąsiadów. Jak opowiadali mieszkańcy nadgranicznych wiosek:

taka była kalkulacja. Taniej było, bardziej się opłacało i wszystko można było u nich ku-pić. Myśmy tez jeździli na święta po piwo, po wódkę, a teraz się nie jeździ, nie opłaca się, bo teraz za drogo jest. Mąż powiedział, że nie chce już nawet tego ich piwa pić, a kiedyś się opłacało [W_23_K_14].

Zdaniem Donnana i Wilsona, zmienność popytu na niektóre towary nie jest niczym zaskakującym, bowiem:

[...] prawie zawsze mamy do czynienia z jakąś formą różnicy gospodarczej między dwoma państwami narodowymi, a pewne produkty, usługi, ceny czy jakość cieszą się większym powodzeniem po jednej stronie granicy niż po drugiej. Te przed-mioty i usługi często zmieniają się z czasem, nierzadko nawet sytuacja wręcz od-wraca się i rzeczy stają się pożądane po drugiej stronie granicy, gdzie poprzedni sprzedawcy muszą udawać się, by je kupić [Donnan, Wilson 2007: 161].

Bezpośrednio po otwarciu granic Słowacy przyjeżdżali do Polski głównie po artykuły spożywcze – mięso, wyroby cukiernicze (w tym słynne „krówki ze stokrotką”, czyli Krówki Popularne), Polacy natomiast zaopatrywali się na Słowacji w mąkę, makarony i alkohol (przede wszystkim piwo i rum), oraz bakalie i słodycze (m.in. słynną czekoladę Studentską).

W 2007 roku rządy obu krajów zdecydowały o przystąpieniu do strefy Schengen, co skutkowało całkowitym zniesieniem kontroli na polsko-słowac-kich przejściach granicznych. Handel transgraniczny przybrał wówczas na sile, lecz nie na długo. Wydarzeniem, które diametralnie zmieniło relacje han-dlowe nad Dunajcem, było przyjęcie przez Słowację europejskiej waluty euro.

Z dniem 1 stycznia 2009 roku euro zastąpiło słowacką koronę, zgodnie z prze-licznikiem: 1 € = 30,1260 SKK (koron słowackich). Początkowy entuzjazm pro-europejskich sąsiadów zza Dunajca szybko ostygł, ustępując miejsca znaczne-mu pogorszeniu warunków życiowych. Pierwszym i najbardziej widocznym symptomem gospodarczej zapaści było ograniczenie sprzedaży detalicznej.

Słowacy, zagrożeni utratą bezpieczeństwa ekonomicznego, wydawali mniej, przyczyniając się do zwolnienia tempa produkcji i spadku dynamiki rozwoju gospodarczego ich kraju. W mikroskali przejawiało się to upadkiem drobnych przedsiębiorstw i zwolnieniami z pracy, szczególnie w sektorze usług dla kon-sumentów, takich jak turystyka czy gastronomia.

Co więcej, ponieważ kryzys gospodarczy – choć w mniejszym stop-niu – dotknął także Polskę, mieszkańcy regionów przygranicznych przestali masowo jeździć „do Słowacji”8. Jeszcze kilka lat wcześniej powszechne były weekendowe wyprawy w słowackie Tatry czy choćby wycieczki rowerowe do najbliższego uzdrowiska Czerwony Klasztor Smerdžonka, mieszczącego się po drugiej stronie kładki w Sromowcach Niżnych. W ostatnich latach widocz-nie zmwidocz-niejszyła się jednak liczba takich wyjazdów. Ośrodki po strowidocz-nie słowac-kiej utraciły większość klientów, wskutek czego część z nich upadła. Jak wspo-mina jedna z mieszkanek Sromowiec:

W tej chwili mają dół straszny. Nawet żeśmy wczoraj z córką rozmawiały, że przecież myśmy byli co tydzień w Rużbachach [słow. Vyšné Ružbachy] na kąpieliskach. Poje-chaliśmy kiedyś – nie ma, pozamykane. Nie ma Polaków, więc nie ma nic. Dla kogo oni to mają? Nawet kiedyś jeszcze były takie karnety rodzinne, bardzo korzystnie to wycho-dziło. Z tym, że wtedy było oczywiście za korony. No i pojechaliśmy kiedyś – wszystko wyzamykane. [...] A Polaków było multum! Cały wieś kiedyś tam jeździła. Tam się na-sze dzieci uczyły pływać i w ogóle nawet przejechanie tych kilkunastu kilometrów, to była wycieczka. I paliwo nie było wtedy takie drogie, więc to było wszystko w zasięgu ręki. Natomiast teraz… Nie mają turystów. [...] Pamiętam jak nasi klienci [w firmie kamieniarskiej – przyp. J.P.] budowali pensjonaty w Tatrach Słowackich i mówili: ja to robię dla Polaków, więc zróbcie mi tak, żebyście się nie musieli wstydzić za to przed swoimi ludźmi. Ile pan ma pokoi? 50. Ja nie wiem, co on teraz z tymi pokojami robi [W_04_K_13].

Zastój gospodarczy na Słowacji, będący pochodną przyjęcia przez rząd słowacki waluty europejskiej, przejawia się jednak nie tylko widocznym spo-wolnieniem branży turystycznej, ale też zmniejszonym popytem na podsta-wowe dobra i usługi. Jak twierdzi jedna z rdzennych mieszkanek Sromowiec:

Bardzo, bardzo się przejechali na tym Euro, naprawdę. Nasz polski handel na tym ko-rzysta, na pewno, ale nie wiem jak oni długo będą mogli jeździć do nas i kupować, tam strasznie marnie wygląda ten handel. Zresztą jak oni tkwią jeszcze w komunizmie, to jak oni mogą z nami w ogóle konkurować. [...] Teraz to jest wszystko martwe, pozostały szyldy i nie wiem, czy dwa sklepy może jeszcze funkcjonują [W_59_K_14].

Od chwili wprowadzenia na Słowacji euro, to Słowacy masowo przekra-czają polską granicę, by zrobić zakupy w polskich sklepach. Odwołując się do wspomnianej koncepcji Donnana i Wilsona, zgodnie z którą ludzie są skłonni kupować za granicą te towary, które w ich rodzimym kraju nie są dostępne w takich ilościach lub za taką cenę [Donnan, Wilson 2007: 159], nikogo nie dzi-wi fakt, że Słowacy z Czerwonego Klasztoru przychodzą na zakupy do

Sro-8 Wyrażenie oryginalne, stosowane przez mieszkańców Sromowiec Niżnych.

mowiec Niżnych, gdzie asortyment w sklepach jest znacznie bogatszy, a ceny – korzystniejsze. Intuicję tę potwierdza jedna z mieszkanek wsi, tłumacząc:

w sklepie, w kiosku, jest ich pełno. Dla nich to jest atrakcyjne, tak. No oni mają… mar-ny mają ten wybór tam. Oni mają właściwie towar czeski. Słowacja nie ma przecież przemysłu, oni to wszystko sprzedali [W_04_K_13].

Przygraniczne sklepy słowackie są wyposażone tylko w podstawowe arty kuły, a sprzedawana żywność pakowana jest próżniowo tak, by wydłużyć jej okres przydatności do spożycia. Daremnie tu szukać świeżych owoców, warzyw czy nawet pieczywa. Jak opowiada jedna z rozmówczyń:

jak sobie zamówi ktoś chleb, to przywożą. I pytają go, czy jest chleb, a on, że tylko na zamówienie, że chleba nie sprowadzają, tylko na zamówienie, bo nie będą trzymać chle-ba, za chleb trzeba płacić. Tak i powiedział. Jak się zamówi, to na jutro by przywiózł [W_58_K_14].

Dobrze wyposażone sklepy mięsne czy spożywcze po stronie słowackiej znajdują się dopiero w Spiskiej Starej Wsi, czyli miejscowości oddalonej od Czerwonego Klasztoru o około 6 km. Mieszkańcom Czerwonego Klasztoru znacznie bliżej jest więc do delikatesów polskich, w których dostawy świeże-go towaru odbywają się codziennie. Jak przyznaje jedna z Polek pracujących w sklepie nieopodal kładki:

nie wiem, co oni dokładnie tam mają, a czego nie mają, bo tam ich sklepy to - nie wiem czy panie były - ale oni nie mają tam za wiele. Nie mają tej spożywki, oni mają jakieś sklepy tam dalej. Ale takie jak wędlina, krówki, bardzo lubią nasze krówki i ogólnie na-sze cukierki, słodycze. Ci, co tu mieszkają, to przychodzą i po wędlinę i po owoce, takie podstawowe towary [W_43_K_14].

Słowacy kupują w Polsce przede wszystkim artykuły świeże, produkty codziennego użytku: chleb, masło, wędliny, a także… krówki. Po otwarciu kładki w 2006 roku towarem, który sprzedawał się w lokalnym sklepie w naj-większej ilości, były właśnie krówki, które – co potwierdza jedna ze sprzedaw-czyń – są wśród Słowaków niezwykle popularne:

Słowacy kupują tutaj Krówki. Krówki są bardzo popularne, to oni tak na kilogramy kupują [W_44_K_14].

Co ciekawe, mieszkańcy pamiętają, że upodobanie Słowaków do tych cu-kierków nie jest niczym nowym, bowiem jeszcze w czasach PRL Słowacy prze-chodzili na polską stronę Dunajca napić się piwa w lokalnym szynku i skosz-tować sławetnych krówek. I choć czasy się zmieniły, a w słowackich sklepach

spożywczych znacząco poprawił się wybór słodyczy – zdaniem Słowaków polskie krówki nadal smakują wyjątkowo: „bo to sentyment jest, taki smak dzieciństwa. Tego się nie da wyjaśnić”, jak powiedział jeden ze spotkanych w sklepie mieszkańców Czerwonego Klasztoru.

Można też zauważyć, że wzrostowi liczby Słowaków kupujących w Pol-sce towarzyszy widoczny spadek liczby Polaków robiących zakupy po stronie słowackiej. Jak wspomniał jeden z respondentów, ze względu na odczuwal-ny wzrost cen sromowianie nie mają już czego szukać w sklepach po drugiej stronie kładki – przed wprowadzeniem euro cieszące się dużą popularnością słowackie piwa można było kupić za ok. 1,50 zł, w przeliczeniu na polskie złotówki, podczas gdy dziś cena ta sięga prawie 5 złotych [W_14_M_14]. Hi-storyczne wyprawy mieszkańców przygranicznych wsi do najbliższych sło-wackich „Potravin” nie tyle zanikły, co zmieniły swój kierunek. Szok cenowy spowodowany wprowadzeniem waluty europejskiej odstraszył turystów od słowackiego rynku, na czym korzystają polskie sklepy w Sromowcach, poło-żone w bezpośredniej bliskości kładki pieszo-rowerowej na Dunajcu.

Fot. 3. Parafia p.w. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Sromowcach Niż-nych, czerwiec 2014 (źródło: zbiory własne)

„Otče n š… któryś jest w niebie”

Ciekawym aspektem relacji na pograniczu polsko-słowackim są także rela-cje religijne pomiędzy mieszkańcami polskich Sromowiec Niżnych i słowac-kiego Czerwonego Klasztoru. Sromowce należą do parafii p.w. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, będącej częścią diecezji tarnowskiej. Nabożeństwa w kościele odbywają się w dni powszednie dwa razy dziennie, w niedziele i święta – cztery razy. Warto podkreślić, że wszystkie msze święte prowadzo-ne są w języku polskim, nieodprawiaprowadzo-ne są i nigdy nie były nabożeństwa po słowacku.

W sąsiadującym Czerwonym Klasztorze znajdują się dwie niewielkie świątynie – zbór ewangelicki oraz kaplica rzymskokatolicka. Odrestaurowany kościół ewangelicki z początku XIX wieku jest udostępniany wiernym z okazji ważnych świąt liturgicznych i innych wydarzeń z życia lokalnej wspólnoty protestanckiej. Uroczyste obchody 200-lecia wybudowania świątyni, które od-były się w 2008 roku, od-były też dobrą okazją do przypomnienia historii przeszło dwuwiekowej obecności niemieckich osadników w Czerwonym Klasztorze.

W 1786 roku, w ramach akcji kolonizacyjnej zapoczątkowanej przez cesarza Józefa II, na terenach dzisiejszego Czerwonego Klasztoru i okolic osiedliły się 24 rodziny tzw. Szwabów banackich (w sumie 104 osoby), przesiedlone z oko-lic Banatu (dzisiejsze pogranicze Rumunii, Serbii i Węgier). Po kilkunastu la-tach obecności nad Dunajcem społeczność niemiecka wystąpiła do króla Fran-ciszka I z prośbą o zgodę na wybudowanie świątyni ewangelickiej. Wiosną 1808 roku został wmurowany kamień węgielny pod budowę nowego kościoła i dzięki pomocy samych parafian już jesienią tego samego roku kamienna bry-ła świątyni bybry-ła gotowa do użytku. W czasie II wojny światowej kościół uległ znacznemu uszkodzenia, w latach powojennych konieczna była jego renowa-cja i częściowa odbudowa.

Drugą świątynią Czerwonego Klasztoru jest położony bezpośrednio przy cmentarzu niewielki kościółek katolicki pw. Świętej Trójcy, będący filią odda-lonej o około 3 km parafii w Lechnicy, której patronem jest św. Jodok. W Czer-wonym Klasztorze msze święte (prowadzone wyłącznie w języku słowackim) odbywają się trzy razy w tygodniu (w poniedziałki, czwartki i piątki) oraz w niedzielę rano i po południu. W pozostałe dni tygodnia nabożeństwa od-prawiane są w kościele parafialnym w Lechnicy.

Obserwacje terenowe pozwalają jednak stwierdzić, że pewna grupa Sło-waków regularnie uczęszcza na msze święte do polskiego kościoła w Sro-mowcach. Szczególnie widoczne jest to w okresie obchodów większych świąt liturgicznych (np. Boże Ciało, Pasterka czy odpust), choć w ciągu tygodnia można również spotkać mieszkańców Czerwonego Klasztoru biorących udział

Fot. 5. Parafia rzymskokatolicka w Lechnicy, czer-wiec 2014 (źródło: zbiory własne)

Fot. 4. Kościół katolicki p.w. Świętej Trójcy w Czerwonym Klaszto-rze, czerwiec 2014 (źródło: zbiory własne)

w porannych mszach świętych po polskiej stronie Dunajca. Jak twierdzi jedna z mieszkanek Sromowiec:

przychodzą. A nawet w powszedni dzień i sporo jest takich, co przychodzą. W powszedni dzień to idą sobie rano, przed pracą. U nich porannej mszy świętej nie ma [W_58_K_14].

Szczególnie w te dni tygodnia, gdy słowacka kaplica przycmentarna jest zamknięta dla wiernych, najbliższym kościołem dla mieszkańców Czerwonego Klasztoru jest parafia w Lechnicy, położona w odległości około 3 km od Dunaj-ca. Trzeba jednakże zaznaczyć, że droga, która do niej wiedzie, jest wyjątkowo stroma, a jej pokonanie – forsowne. Może być to powodem, dla którego pewna część starszych Słowaków preferuje kościół po polskiej stronie jako im bliższy i bardziej dostępny. Jak tłumaczy osoba zaangażowana w życie parafii:

są też tacy ludzie, którzy w każdą niedzielę do nas przychodzą na mszę świętą, zwłaszcza z Czerwonego Klasztoru. Tutaj mają wieczorem mszę świętą w tym kościółku. [...] A jak komuś pasuje do południa, to przychodzi sobie tutaj do nas [W_09_14].

Co ciekawe, ta reguła działa w dwie strony, Polacy również uczęszczają na msze święte do kościoła słowackiego:

Tak jak mówię, [...] niektórzy są co niedzielę. Zresztą nasi też tam chodzą. Jak komuś odpowiada, bo msza jest o określonej godzinie, więc idzie tam [W_01_14].

Okazuje się więc, że przy wyborze świątyni kluczowe znaczenie mogą mieć nie tyle sentymenty czy charyzmatyczna osoba duchownego, lecz wzglę-dy praktyczne – szczególnie zimą, kiewzglę-dy przejście odległości kilku kilometrów może być dla niektórych osób barierą nie do pokonania.

Szczególną okazją do polsko-słowackich spotkań liturgicznych są dorocz-ne obchody święta Bożego Ciała, które w Polsce jest ustawowo dniem wolnym od pracy. W Pieninach jest to też jedyny dzień w czasie trwania sezonu flisac-kiego (zazwyczaj od 1 kwietnia do 30 października), w którym spływ przeło-mem Dunajca nie odbywa się. Inaczej jest na Słowacji, gdzie Boże Ciało jest wyłącznie świętem kościelnym, a zatem zwyczajnym dniem roboczym („na-wet pływają tam flisacy wtedy” [W_56_M_14]). Jak tłumaczy osoba związana ze sromowską parafią:

nie mają tego dnia wolnego od pracy, ale mówią, że normalnie obchodzą tutaj [w Czer-wonym Klasztorze – przyp. J.P.] święto Bożego Ciała w czwartek, że mają taką procesję, nie w takim wymiarze jak u nas.

W ostatnich latach pojawił się nowatorski pomysł, by obchody tego świę-ta połączyć i zorganizować procesję polsko-słowacką:

wyszli byśmy z Polski, dwa ołtarze byłby po naszej stronie, dwa ołtarze po słowackiej stronie i zakończylibyśmy na Słowacji [W_61_M_14].

Z deklaracji sromowian wynika, że słowacki proboszcz entuzjastycznie przyjął ten pomysł, więc niewykluczone, że w najbliższych latach uda się jesz-cze bardziej zbliżyć społeczności obu parafii.

Wyjątkową okazją do odwiedzin w sromowskim kościele jest także przy-jęcie sakramentu małżeństwa. Wiele par z całej Polski marzy o ślubie u stóp Trzech Koron, dlatego z roku na rok przybywa ślubów organizowanych w ko-ściele w Sromowcach Niżnych. Szczególną sytuacją są tu małżeństwa polsko--słowackie, których liczba – po otwarciu kładki – znacząco wzrosła. Jak twier-dzą osoby, które zetknęły się z takim wydarzeniem, ślub cywilny łatwiej jest zorganizować na Słowacji a wyznaniowy (kościelny) w Polsce. Dlatego wśród par mieszanych polsko-słowackich popularnością cieszy się rozdzielenie cere-monii na dwa etapy – cywilny odbywający się kilka dni wcześniej po stronie

Wyjątkową okazją do odwiedzin w sromowskim kościele jest także przy-jęcie sakramentu małżeństwa. Wiele par z całej Polski marzy o ślubie u stóp Trzech Koron, dlatego z roku na rok przybywa ślubów organizowanych w ko-ściele w Sromowcach Niżnych. Szczególną sytuacją są tu małżeństwa polsko--słowackie, których liczba – po otwarciu kładki – znacząco wzrosła. Jak twier-dzą osoby, które zetknęły się z takim wydarzeniem, ślub cywilny łatwiej jest zorganizować na Słowacji a wyznaniowy (kościelny) w Polsce. Dlatego wśród par mieszanych polsko-słowackich popularnością cieszy się rozdzielenie cere-monii na dwa etapy – cywilny odbywający się kilka dni wcześniej po stronie